Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Cienie kamieni - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 kwietnia 2025
4922 pkt
punktów Virtualo

Cienie kamieni - ebook

Nowy – jedenasty tom bestsellerowej serii mistrzyni kryminału z wykraczającą poza wszelkie stereotypy inspektor.

„Ann Cleeves – niczym sekretny kronikarz – pod przykrywką serii wysmakowanych i oszałamiających powieści kryminalnych bezlitośnie prawdziwie pokazuje, jak dziś żyjemy”.
Mick Herron, autor „Kulawych koni”

Posępne wzgórza Northumbrii znowu naznacza morderstwo. Ofiarą jest student, pracownik domu dziecka.

Inspektor Vera Stanhope rozpoczyna dochodzenie. Dowiaduje się, że tej samej nocy zniknęła czternastoletnia Chloe, podopieczna domu dziecka. Kim była? Świadkiem, ofiarą czy może zabójczynią? Vera chce odrzucić tę ostatnią możliwość. Jedno wie na pewno: dziewczynce grozi niebezpieczeństwo.

Cztery dni później w cieniu wielkich megalitycznych skał, zwanych Trzema Hardymi Babami – bo według legendy to trzy kobiety zamienione przez olbrzyma w głazy – zostaje znalezione kolejne ciało. Wśród corocznego obrzędu Polowania na Czarownicę przesądy i folklor niepokojąco zaczynają zderzać się z faktami. Tajemnice lokalnej społeczności okazują się o wiele groźniejsze, niż można było sobie wyobrazić. Vera za wszelką cenę musi odnaleźć Chloe, żeby poznać prawdę i nie dopuścić do dalszych zbrodni.

„Cienie kamieni” nominowano do Agatha Award, nagrody dla najlepszego współczesnego kryminału.

ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane powieści odsłaniają sekrety zamkniętych społeczności, a każda ze znakomicie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.

VERA – powieści o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności odsłaniają głęboko skrywaną prawdę o człowieku. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.
Serię VERA zekranizowano jako serial telewizyjny z Brendą Blethyn, dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7311-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Jest listopad. Nienawidzę listopada. Dwa lata temu, właśnie w listopadzie, mój ojciec zwiał. Rok temu, mama przestała jeść i zaczęła odjeżdżać. Wywalili ją z pracy w biurze podróży w miasteczku, a ja przyłapałam ją na rozmowie z telewizorem, który nawet nie był włączony. Wydawało jej się, że jej odpowiada. Byłyśmy wtedy same i czułam się, jakbym tonęła. Mam tylko czternaście lat, więc co mogłam zrobić, żeby jej pomóc?

Próbowałam opowiedzieć o tym pani w szkole. Wydawało mi się, że jest w porządku, ale potem okazało się, że nie obchodzi jej nic poza tym, że nie założyłam skarpetek od mundurka i nie odrobiłam pracy domowej na czas. Kiedy powiedziałam jej o mamie, nachmurzyła się tylko i powiedziała, że szukam sobie wymówek. I że powinnam przestrzegać zasad, niezależnie od tego, co się dzieje w domu. I że jeśli mam jakieś poważne problemy, to powinnam się zgłosić do szkolnej opiekunki.

Tylko że opiekunką jest pani Saltburn, a ona mnie nienawidzi, bo uczy religii, a ja jej kiedyś powiedziałam, że nie mogę wierzyć w Boga, który pozwala, żeby na świecie były wojny i głód, no i co z kryzysem klimatycznym?

– Salvation to liceum z chrześcijańskim etosem, Chloe. Mówiono wam to wyraźnie, zanim twoi rodzice wybrali tę szkołę dla ciebie.

Chciałam jej wtedy powiedzieć, że wkręciłam się w Wiccę, która według mnie ma o wiele więcej sensu, ale wtedy musiałbym za karę zostawać po lekcjach przez cały tydzień. Poza tym moi rodzice wpisali Salvation na pierwszym miejscu na liście, bo poza nią w rejonie jest tylko Birks Comp, w której niedawno zadźgali nożem dziewięciolatka i która wyniki z egzaminów GCSE ma całkiem do dupy. Tylko że wtedy by odpowiedziała, że jestem bezczelna i też musiałabym zostawać po lekcjach.

Znowu jest listopad. I mama znowu jest w szpitalu, a ja muszę mieszkać tutaj: w Rosebank Home, domu dziecka dla nastolatków, których nikt nie chce. Nie mam pretensji do mamy. Jest chora. A taty w ogóle nie ma w kraju. Podobno siedzi gdzieś w Dubaju i zarabia dużą kasę, sprzedając odjazdowe mieszkania bogaczom. Nie odbiera telefonu, jak dzwonię, nie odpisuje na sms-y, i nawet nie wiem, czy mam do niego dobry numer. Może w jego życiu jest już jakaś nowa kobieta. I ma nową rodzinę. Może już mnie nie potrzebuje. No więc próbowałam porozmawiać z panią i z tatą i nie zamierzam zawracać sobie głowy babcią i dziadkiem. Zawsze nienawidzili mamy, a poza tym w ogóle nie słuchają, kiedy coś mówię. Babcia jest taka sama jak pani – obchodzi ją tylko to, co mam na sobie i jak wyglądam.

NIKT MNIE NIE SŁUCHA.

To nieprawda. Josh słucha. Ale on jest tylko pracownikiem tymczasowym i nie pracuje tu cały czas. Słucha, kiedy opowiadam mu o tym zboku, który czeka w samochodzie zaparkowanym pod domem – chociaż może się mylę w tej sprawie – i o tym, że Brad Russell zachowuje się jak gangster w kiepskim filmie, chodzi w tej głupiej kurtce nawet po domu, diluje crack, a ja się boję, bo drzwi w moim pokoju nie mają zamka. Tylko że nie jestem pewna, czy Josh przekazuje te informacje dalej ani czy ktoś w ogóle go słucha.

To Josh powiedział mi, żebym prowadziła ten pamiętnik i zapisywała moje myśli i uczucia, i że będziemy o nich rozmawiać, kiedy będzie miał dyżur i czas. On głównie pracuje wieczorami i w weekendy. Dzisiaj jest niedziela, więc powinien tu być, na zastępstwo za Jana, który ma wolny weekend, ale z tymczasowymi nigdy nic nie wiadomo. Za ich pracę trzeba płacić, więc czasami Dave musi radzić sobie sam i wtedy zostają z nami we dwójkę: on i Tracey. Zdaje mi się, że mu to odpowiada.

Josh miał mieć dziś w nocy dyżur, wydawało mi się, że widziałam, jak podjeżdża samochodem. Wyglądałam przez okno, czekając na niego. Zwykle widać najpierw światła na końcu nabrzeża, gdzie kiedyś cumowały węglowce i wielkie kontenerowce płynące do doków, i statki-widma bez załogi majaczące na horyzoncie, ale dzisiaj jest mgła, a właściwie mżawka, która wisi w powietrzu jak gęsta mgła. Nic nie widać. Tak, jakby ten dom był jeden jedyny na całym świecie i jakbym ja była zupełnie sama, i moja śmierć nikogo by nie obeszła. Czasami wyobrażam sobie, że się zabijam, ale potem myślę o Joshu. Jego by to chyba obeszło.

To miejsce jest jeszcze gorsze niż ten grajdoł, gdzie zamknęli mamę. Gorsze niż więzienie.

Kiedy zaczynałam naukę w Salvation i miałam dobre wyniki z podstawówki, pani powiedziała, że mogę zostać kimś wyjątkowym. Wtedy tata był jeszcze w domu i razem z mamą poszli na wywiadówkę. Pani powiedziała, że może będę pisać wiersze albo teksty piosenek. Ale potem w domu wszystko się zawaliło, nie mogłam się skupić ani spać. Pani już na mnie nie zależało. W Salvation liczą się tylko kujony, które wyrabiają szkole dobrą opinię. Kiedy wzięli mnie do domu dziecka, widziałam, że w szkole mają nadzieję, że będę się uczyć gdzie indziej, ale dom dziecka jest w tym samym rejonie, a opiekunki społeczne powiedziały, że miałam wystarczająco dużo zmian w życiu, więc szkoła będzie musiała ze mną jakoś wytrzymać.

Może zejdę na dół, zobaczę się z Joshem. Moglibyśmy przejrzeć mój pamiętnik w kuchni, a potem zagrać w karty, gdyby nie miał nic ważnego do roboty. Wszyscy inni oglądają film w salonie. Tracey zrobiła im pizzę i popcorn. Ale ja wolałabym pograć w karty z Joshem.

Chyba się w nim zakochałam.2

Inspektor Vera Stanhope podniosła wzrok znad pisaniny nastolatki.

– Data jest dzisiejsza. Chloe musiała to napisać dziś wieczorem.

Kierownik domu dziecka był wyblakły, jakby przykurzony. Siwe włosy ściągnął do tyłu i związał w kucyk. Wyglądał, jakby miał wszystkiego serdecznie dość. Vera widywała takie samo zawstydzone spojrzenie w oczach niektórych starszych kolegów: ludzi, którzy bardzo chcieli przejść na emeryturę, ale jakoś nie mogli się zdecydować na ten krok. Bo jaki jest sens wstawać co rano, jeśli człowiek nie ma nic do roboty? Po co się ruszać z łóżka? Samotnicy, znudzeni życiem, introwertycy. Vera wiedziała, co czują. Jej nie kusiła emerytura, nawet w takich chwilach jak teraz, kiedy czuła się jak przegryw. Praca była czymś w rodzaju pokuty. Musieliby ją siłą wyrzucić.

Stała na korytarzu razem z tym kierownikiem, Davidem Limbrickiem, i zaglądali do pokoju. Pamiętnik leżał na podłodze, przy samych drzwiach. Pochyliła się i podniosła go ręką w niebieskiej rękawiczce, łamiąc wszelkie zasady, ulegając ciekawości, bo czas był teraz na wagę złota, a ekipa oględzinowa miała przyjechać dopiero za jakiś czas.

Vera przyjechała na miejsce pierwsza, bo jeszcze siedziała w biurze, kiedy ktoś zadzwonił na 999. Została po godzinach, bo nie za bardzo jej się chciało jechać na wzgórza, do pustego domu, więc siedziała przy biurku, mimo że była niedziela, a wszyscy pozostali mieli ciekawsze rzeczy do roboty. Dumała o zmarłej młodej kobiecie, która kiedyś była jej koleżanką i o tym, jak bezcelowe stało się jej własne życie. Holly nazwałaby to kryzysem egzystencjalnym. Vera słyszała kiedyś to określenie, ale nie rozumiała, co ono oznacza. Teraz zaczynała się powoli orientować.

Była północ, a ekipa oględzinowa już wyruszyła w drogę. Patolog przyjedzie najszybciej, jak się da. Pytał, czy to nie może poczekać do rana, ale wyjaśniła mu, skąd dzwoni i kim jest ofiara, którą znaleźli na dworze i dodała, że zaginęła jedna z dziewcząt. Jednak na razie była tu sama, z tym kierownikiem. Wyglądało na to, że David Limbrick sypia w jednym z pokojów dla personelu, kiedy ma nocny dyżur, ale że nie spał, kiedy zdarzyła się ta tragedia. A przynajmniej wtedy, gdy znaleziono ciało. Vera wiedziała, że raczej nie uda im się ustalić dokładnego czasu zgonu. Paul Keating, patolog, dawał to jasno do zrozumienia za każdym razem, gdy się spotykali. Dave powiedział jej, że też pracował po nocy. Nadrabiał zaległości w biurze. „Szefowie chcą aktualnych danych dotyczących obłożenia. Tylko to ich interesuje”. I jęknął. Vera od razu wiedziała, że to maruda.

Teraz oboje stali przed pokojem. Drzwi wciąż były otwarte.

– Wyjdę jeszcze raz na dwór.

Zwłok pilnował umundurowany policjant, ale Vera chciała jeszcze raz przyjrzeć się otoczeniu, pomimo wilgoci i jesiennego chłodu.

– Chciałam tylko obejrzeć pokój Chloe.

Ale nie wyszła od razu. Odwróciła w stronę Limbricka.

– Czy ktoś jeszcze był tu wieczorem?

– Tracey – odpowiedział. – Do dziesiątej. Siedziała z dziećmi w świetlicy i oglądali film, ale dziś wieczór nie została na noc. Mieliśmy dyżur tylko we dwóch z Joshem.

– Tracey też jest opiekunką?

– Tak.

– O której Josh miał tu przyjechać?

– Około ósmej. Słyszałem jego samochód. Zawsze był wcześniej.

– Ale nie widział się pan z nim?

– Nie, on miał tylko nocny dyżur. Zastępstwo za innego pracownika. Myślałem, że poszedł na górę do swojego pokoju, a potem zszedł do świetlicy, do reszty grupy.

– A Chloe? Kiedy pan ją ostatnio widział?

Wzruszył ramionami.

– Nie zauważył pan, kiedy wyszła?

– Ona ciągle gdzieś chodzi. Nigdy nie wiadomo, gdzie jest.

Korytarz był pusty, ale Vera zauważyła lekko uchylone drzwi, czyjeś spojrzenia, stłumione młode głosy. Stłumioną ekscytację. Morderstwo może budzić podniecenie. Była w stanie to zrozumieć. Ale nie tu. I nie takie.

– Czy można coś zrobić z tymi dzieciakami? Gdzieś je wysłać?

Mężczyzna ożywił się, po raz pierwszy, od kiedy otworzył jej drzwi.

– Nie! Wszyscy są tutaj tylko dlatego, że nie ma dla nich miejsca nigdzie indziej. Są trudni. Zaburzeni.

– Nie chodzi mi o rodziców ani rodziny, tylko o to, czy jakiś inny dom może ich przyjąć na krótko. Żeby moi ludzie mieli czyste pole do działania.

Spojrzał na nią jak na wariatkę.

– Nie zrozumiała pani. Nie ma dla nich innego miejsca. Cały system się rozpada.

Pomyślała, że facet dramatyzuje. Rano będzie musiała zadzwonić do opieki społecznej. Muszą mieć jakieś awaryjne pomieszczenia. Do tego czasu trzeba będzie jakoś sobie radzić.

– Większość z nich była w rodzinach zastępczych. Ale teraz są starsi, bardziej agresywni. Trudniej ich ogarnąć.

Vera wskazała głową na otwarty pamiętnik.

– Nawet Chloe?

Wzruszył ramionami.

– Tak. Nawet ją.

Ale odwrócił wzrok i Vera zorientowała się, że wcale tak nie myślał. Uważał, że ten dom to nie miejsce dla niej. Przynajmniej teraz, kiedy przeczytał jej pamiętnik.

– Może mnie pan zostawić samą – powiedziała tylko. – Może warto porozmawiać z dziećmi. Powiedzieć im, że będę chciała się z nimi zobaczyć rano, ale teraz powinny się trochę przespać.

Przerwała na chwilę.

– Czy Chloe z kimś się tu przyjaźniła?

Pokręcił głową.

– Trzymała się na uboczu.

– Nie licząc Josha. – Vera spojrzała na pamiętnik, który wciąż trzymała w dłoni. – Z nim trzymała się bliżej.

Limbrick nie odpowiedział. Odszedł w głąb korytarza. Jedno z dzieci zawołało go przez uchylone drzwi. Coś tam do nich mówił, ale nic konkretnego. Vera jeszcze raz rzuciła okiem na pokój Chloe Spence i wyszła na zewnątrz.

Josh Woodburn był młody. Leżał na skraju zaniedbanej ścieżki prowadzącej przez jakieś krzaki, na tyle blisko drogi, że latarnia nieopodal budynku nieco oświetlała jego ciało. Policjant stał tyłem do niego, patrząc w stronę morza i świateł miasta. Vera wyjęła latarkę, żeby lepiej widzieć. Josh wyglądał zbyt młodo jak na kogoś wykonującego odpowiedzialną pracę w miejscu takim jak Rosebank, nawet tymczasowo. Miał rozwichrzone włosy koloru pszenicy i długie, atletyczne nogi. Był ubrany w dżinsy, uniwersytecką bluzę i adidasy. Jego twarz była obrócona stronę Very, ale widziała też tył jego głowy, dużą okrągłą dziurę tam, gdzie go uderzono w czaszkę, i krew, która zakrzepła i skleiła jego jasne włosy.

Och, Chloe, pomyślała Vera. Co ty narobiłaś? I gdzie teraz jesteś? Jeśli to nie byłaś ty – a w twoim pamiętniku nie ma nic, co by na to wskazywało – to czy jeszcze żyjesz?

Ponieważ Chloe Spence zniknęła.

Vera stanęła obok ciała i spojrzała w stronę Rosebank. Spędziła trochę czasu jako wolontariuszka w domu dziecka, kiedy była kadetką. W tamtych czasach młodzi stażem policjanci byli wysyłani do różnych instytucji społecznych, żeby poznali środowisko, w którym przyjdzie im pracować. Wcale by nie zaszkodziło, pomyślała, gdyby szkolenie policyjne nadal przewidywało więcej pracy dla dobra ludzi, a mniej siedzenia w uniwersyteckiej auli i słuchania cudzego gadania. Tamten dom dziecka był dużym budynkiem na rogu wysadzanej drzewami ulicy. Miał ogród, rowery i huśtawkę z opony powieszoną na konarze wielkiego drzewa. Była tam w listopadzie. Rozpalono ognisko, a opiekunowie odpalali fajerwerki. Dzieciaki wymachiwały zimnymi ogniami nad głową, oczy miały wielkie i pełne radości. Potem były ziemniaki pieczone w folii, kiełbaski i toffi, które dzieci zrobiły przed południem. Zupełnie inaczej niż tutaj.

Z drugiej strony, dzieciaki z tamtego domu w niczym nie przypominały rezydentów Rosebank. Były młodsze. Może też zestresowane i straumatyzowane, ale łatwiejsze do poprowadzenia. Siedmiolatki można przecież przytulać, co nie? Zająć ich uwagę światełkami, słodyczami i opowiastkami. Piętnastolatka, który pobił babkę i zabrał jej emeryturę, żeby kupić prochy, raczej przytulić się nie da. Szczególnie takiego piętnastolatka, który wywinął się od zakładu wychowawczego, bo wiadomo było, że w domu się nad nim znęcano. I zamiast tego przekazano go do opieki społecznej, żeby się nim zajęła.

Tak czy siak, Vera nie potrafiła zrozumieć, w jaki sposób przebywanie w takim miejscu jak to, może pomóc jakiemuś dziecku. Wewnątrz ośrodek był skromny i ponury. Zupełnie, jakby wyssano z niego wszelkie życie. Kiedyś był hotelem robotniczym, dla załóg budujących nową fabrykę akumulatorów na wybrzeżu. Przedtem pewnie urządzono w nim pensjonat dla rodzin, które chciały tanio spędzić wakacje na wybrzeżu, chociaż tu też plaża była czarna od węgla z podwodnych złóż. Potem stał się hostelem dla przestępców zwolnionych za kaucją. Potem dla azylantów. A teraz to. Ponure domisko na skraju wioski, niegdyś zamieszkiwanej przez górników, z wytartymi do żywego dywanami i widocznymi wszędzie subtelnymi śladami przemocy; drzwi niemal wyrwane z zawiasów, kanapa ze śladami przypalania nie do końca zasłoniętymi poduszką. Jakim cudem dziecko mogłoby się czuć bezpieczne albo kochane w takim miejscu? Wiedziała, jak to jest być niekochaną, ale ona dorastała na wzgórzach, na swobodzie, w czystym powietrzu, i nie pamiętała, by kiedykolwiek nie czuła się bezpieczna.

Zamieniła kilka słów z policjantem, zapewniając go, że niedługo ktoś go zmieni, a potem niechętnie wróciła do środka.3

Była siódma rano i właśnie robiło się jasno. Vera siedziała w biurze kierownika, czekając na przybycie kolejnych członków ekipy. Doktor Keating był już na zewnątrz przy zwłokach, które ukryto przed światem w namiocie i odgrodzono policyjną taśmą. Kilku techników pracowało w pokoju Chloe, za drzwiami, które teraz stanowczo zamknięto przed nosem ciekawskich.

Kierownik. To słowo stawało jej ością w gardle. Teraz opiekunowie nie byli już rodzicami albo wujkami. Byli menedżerami. Jakby projektowali widżety, a nie wychowywali dzieci. David Limbrick jej towarzyszył; on też był na nogach przez całą noc. Ten jego kucyk dawał jej pewną nadzieję. Może i on kiedyś był idealistą. Poszedł do pracy w opiece społecznej, bo mu zależało. Menedżer w fabryce widżetów nie miałby kucyka.

– Proszę mi opowiedzieć o tym zabitym – powiedziała, patrząc przez okno na niebo rozbielone na horyzoncie. – O Joshu Wodburnie.

– Zatrudnił się u nas przez agencję. Trudno jest utrzymać stałych pracowników. Firma dostała jego referencje i sprawdziła niekaralność. To trwa całe wieki.

Spojrzał na nią gniewnie, jakby była winna tym opóźnieniom.

– Josh był tu na zastępstwie od około sześciu tygodni. Wydawał się dość sympatyczny.

Podniósł na nią wzrok.

– Nie miałem okazji go dobrze poznać. Tu cały czas gasimy pożary. Kryzys goni kryzys. Większość pracowników z agencji nie wytrzymuje długo.

Więc nie warto się zdobyć na wysiłek, żeby ich lepiej poznać?

– A Chloe? Jakieś przemocowe epizody w przeszłości?

– U nas nic konkretnego. Nauczyciele mówią, że w szkole jest agresywna. Stawia się.

Trudno ci się dziwić, pomyślała Vera, skoro to jedyny sposób zwrócenia na siebie uwagi.

„NIKT MNIE NIE SŁUCHA”. Słowa z kartki z pamiętnika rozjarzyły się w jej pamięci.

– Nie rozumiem, dlaczego w nocy nikt niczego nie słyszał ani nie widział. Jak Chloe mogła stąd wyjść bez niczyjej wiedzy?

– To nie jest więzienie, pani inspektor.

– Ale chyba powinniście wiedzieć, gdzie podziewają się te dzieciaki! Poza tym było ciemno. Wprawdzie niezbyt późno, ale na pewno nie wolno im tak po prostu wyjść!

Limbrick zamknął oczy. Był wykończony. Przypomniała sobie, że też nie zmrużył oka przez całą noc

– Powinni odmeldować się w biurze, poprosić o pozwolenie, ale te dzieciaki nie za bardzo przejmują się regulaminem. To duży dom, jest z niego wiele wyjść. Pewnie o niektórych nawet nie wiem.

– To kompletny chaos!

Spojrzał na nią smutnymi, szarymi oczyma.

– Owszem, przeważnie chaos. Mamy za mało personelu i za mało środków. Większość naszych podopiecznych przeszła traumy. Potrzebują fachowego wsparcia i odpowiedniej opieki psychologicznej. Ale opieka psychologiczna i psychiatryczna dla dzieci i nastolatków także goni resztkami, więc kiedy dzieciaki wreszcie dostaną się na wizytę, cała procedura sprowadza się głównie do odhaczania punktów na liście.

Po raz pierwszy otworzył się, okazał emocje.

– W końcu większość z nich trafia do was, pani inspektor. Zajmuje wam czas i kosztowne w utrzymaniu więzienia.

Skinęła głową. Teraz wydał jej się dzielnym człowiekiem, który trwa na posterunku i robi, co może.

– Co to jest ta Wicca, o której ona wspomina? Jakieś czarownice, prawda?

Wzruszył ramionami.

– Ona ma ciągle jakieś dziwne pomysły. Bez przerwy siedzi z nosem w książkach – dodał po chwili milczenia.

– Ma pan jakiś pomysł, gdzie ona teraz może być? U przyjaciółki? U jakiejś dalszej rodziny?

Pokręcił głową.

– Ma dziadków, ale wygląda na to, że nie utrzymują kontaktów. Dzwoniłem do nich wczoraj, ale jej nie widzieli.

– Nie mogła uciec daleko, musimy ją znaleźć.

W końcu jak daleko może odejść od domu czternastolatka, kiedy jest ciemno i nie ma żadnej podwózki?

Przy drzwiach stał mundurowy policjant. Vera usłyszała jego głos, potem szmer rozmowy i trzaśnięcie zamykanych drzwi. Po chwili do biura weszła postawna kobieta w średnim wieku. Tleniona blondyna w legginsach i koszulce z nadrukowanym tygrysem.

– Co tu się, kurwa, dzieje?

Głos miała niski, z miejscowym akcentem. Brzmiało w nim lekkie rozbawienie.

– To jest Tracey.

Dave posłał kobiecie lekki, ostrzegawczy uśmiech.

– A to jest inspektor Stanhope z policji – powiedział.

– Josh Woodburn został zamordowany. Znalazł go facet spacerujący z psem. Wczorajszej nocy, na skraju zagajnika. A Chloe Spence zniknęła – dodał po chwili.

Na moment zapadła cisza.

– Dave, stary, ciebie to nawet na jedną noc nie można zostawić samego…

Omiotła wzrokiem ich oboje.

– Mówisz poważnie? To się naprawdę wydarzyło?

– Obawiam się, że tak.

Verze od razu spodobała się ta kobieta. Było w niej coś solidnego, jakby była gotowa stanąć w obronie dzieci, które miała pod opieką – ale była też potencjalnym świadkiem.

– Muszę panią przesłuchać. Czy wczoraj wieczorem oglądała pani z dziećmi film?

– Tylko z trójką. Chloe nie chciała oglądać z nami.

Tracey spojrzała na zegarek.

– Czy można z tym chwilę poczekać? Muszę podać śniadanie, powyganiać ich z łóżek. Dwójka musi pójść do szkoły, nie chciałabym, żeby wyszli z domu z pustym żołądkiem.

– Jasne – odpowiedziała Vera. – Nie ma pośpiechu.

Coraz bardziej lubiła tę dużą kobietę.

Właśnie wyszło słońce, blade, zapowiadające rychłe nadejście zimy. Na podjeździe zatrzymały się dwa samochody. Z pierwszego wysiadł jej sierżant, Joe Ashworth, a z drugiego jakaś kobieta. Vera rozpoznała ją dopiero po chwili. Wstała i wyszła z biura Limbricka, żeby powitać nowoprzybyłych.

Stali przed domem. Vera z przyjemnością poczuła chłodny powiew świeżego powietrza, bryzę znad morza. Rosebank wybudowano na skraju miasta, widać stąd było światła, wciąż palące się w domach stojących w głębi lądu. Widocznie zapomniano je zgasić po wschodzie słońca. Kiwnęła głową Joemu i odwróciła się w stronę kobiety. To była Katherine Willmore, niegdyś prawniczka, obecnie komisarz do spraw przestępczości i kontaktów z policją. Polityczne stanowisko, na które została wybrana głosami miejscowych.

– Dzień dobry pani.

Vera ceniła ją, ale w jej głosie zabrzmiało też pytanie.

Co ty tu, do cholery robisz? My tu pracujemy. Nie mieszaj się do mojej roboty, zajmij się swoją.

– Byłam w biurze wcześnie rano – odpowiedziała Willmore. Ona też nie mogła spać w nocy. – Wiem, że to będzie delikatna sprawa.

Przerwała.

– Ostatnio w wiadomościach dużo się mówi o prywatnych domach dziecka. W telewizji pokazali film dokumentalny.

Znowu przerwa i w końcu wyznanie.

– Chciałabym, żeby wróciły pod kontrolę samorządów lokalnych. Zarabianie na trudnej młodzieży jest nie w porządku.

Spojrzała na Verę i uśmiechnęła się lekko.

– Tylko że na to pewnie nie ma szans, zważywszy na sytuację finansową.

Spojrzała na piasek przybrudzony węglowym pyłem, a potem w szare niebo.

– Prędzej zobaczymy tu przelatujące stado świń.

Willmore miała córkę, która też miała pewne problemy.

Vera skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Trzymała się z dala od polityki.

Zamiast tego zreferowała Willmore i Joemu sytuację, tak jak ją rozumiała.

– Mężczyzna spacerujący z psem znalazł zwłoki około dziewiątej trzydzieści. Samochód Woodburna był tutaj. Kierownik usłyszał go około ósmej i założył, że chłopak wszedł do środka, ale nikt go nie widział. Możemy więc założyć, że zgon nastąpił między ósmą a dziewiątą trzydzieści. Większego przybliżenia nie uzyskamy, nawet po sekcji zwłok. Z tego, co wiemy, pozostali byli w świetlicy i oglądali film. To duży dom, ale mają pod opieką tylko czwórkę dzieci. Wszystkie z problemami. Trudne do opanowania.

– A ta zaginiona dziewczynka?

– Nazywa się Chloe Spence. Niedługo skończy czternaście lat. Aktualnie jest najmłodszą podopieczną Rosebank. Ojciec zostawił rodzinę, a matka przeszła załamanie nerwowe. Po roku znowu znalazła się w szpitalu psychiatrycznym. Z historii choroby wynika, że cierpiała na ataki depresji już jako nastolatka. Chloe jest jedynaczką i nie ma innych krewnych, u których chciałaby mieszkać.

– Czy zakładamy, że to ona zabiła Woodburna?

– Cóż, zniknęła. Trudno powiedzieć, czy jest morderczynią, czy drugą ofiarą. Musimy ją znaleźć.

Joe Ashworth czaił się tuż poza polem widzenia Very. Wyraźnie się nudził.

– Idź i zobacz, jak sobie radzi doktor Keating.

Gestem wskazała postacie wokół namiotu.

– Potem znajdź tutejszego kierownika, Limbricka. Jest w biurze, pierwsze drzwi przy wejściu. Zaprowadzi cię do pokoju Chloe.

Zamilkła na chwilę.

– Musimy znaleźć tę dziewczynę.

– To znaczy, że jest naszą główną podejrzaną – powiedział. To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.

Vera nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Przypomniała sobie wpis z pamiętnika. „Chyba się w nim zakochałam”. Czy dziewczyna mogłaby coś takiego napisać, a potem uderzyć go tak mocno, że jego krew i kość poplamiły szarą, przywiędłą trawę?

– Billy Cartwright już tam jest. Mógłbyś pogadać z Limbrickiem, gdy już zorientujesz się w terenie? Nie spał całą noc i myślę, że powinniśmy pozwolić mu jak najszybciej wrócić do domu. Niech cię zapozna z dzieciakami. Tracey, druga pracownica, która ma dziś dyżur, właśnie im wydaje śniadanie. Będzie w pracy przez cały dzień, więc możemy ją przesłuchać, kiedy dzieciaki będą poza domem.

Vera nie chciała jeszcze wchodzić do środka. Potrzebowała kilku chwil, żeby nacieszyć się słońcem. Zaczerpnąć energii, by stawić czoła temu wszystkiemu.

Spodziewała się, że Willmore ruszy za Joem, ale kobieta zatrzymała się obok niej, irytująca jak mucha w lecie.

– Słyszałam, że przyjęła pani nową funkcjonariuszkę. Na miejsce Holly.

To ukłucie poczucia winy. Nikt nie zastąpi Holly.

– Tak, proszę pani.

– Kogoś stąd?

– Z Newcastle.

Zuchwałą i głośną, tak odmienną od intelektualistki Holly, jak tylko się dało. Nowa posterunkowa pewnie lubi wieczorne wyjścia z kumpelami na Quayside, gapienie się na piłkarzy, a potem głośne, pijackie powroty, z rozmazanym na twarzy makijażem i butami w ręku.

– Myślę, że bardzo dobrze sobie poradzi. Ma dobrą opinię i sprawia wrażenie samodzielnej osoby.

Willmore jeszcze raz skinęła głową.

– W takim razie, nie przeszkadzam. Proszę mnie informować na bieżąco.

Energicznie ruszyła w stronę samochodu. Vera wzięła głęboki wdech i weszła do środka.4

Joe Ashworth był zmartwiony. Minęło ledwie kilka tygodni od śmierci ich koleżanki Holly, szefowa wciąż była w żałobie. Nie potrzebowała teraz kolejnego głośnego morderstwa o politycznych konotacjach. Ani Willmore wtykającej nos w ich sprawy. Uważał, że Vera powinna wziąć trochę wolnego po pogrzebie. Owszem, jemu też było żal Holly, ale nie musiał dźwigać takiego ciężaru winy. Zrobił wszystko, co się dało, by ją uratować. Joe wychował się w rodzinie metodystów, jego ojciec był świeckim kaznodzieją. Wciąż tliła się w nim iskierka wiary, która pomagała przetrwać ciężkie czasy. Pomyślał, że poczucie winy rzeczywiście ciąży Verze. Fizycznie. Sprawiło, że przygarbiła się i postarzała. Nigdy przedtem nie przyszło mu do głowy, że Vera jest już stara.

Po rozmowie z patologiem w namiocie Joe wszedł do środka. Limbrick zaprowadził go do sali dziewcząt, a potem na dół, do wielkiej kuchni. Joe był ciekaw, jak ktoś mógł wpaść na to, żeby nazwać to miejsce Rosebank. Ta nazwa przywodziła na myśl wiejskie domki, perkal i przytulność, a ten dom wyglądał jak państwowa instytucja, jak jakiś urząd. W kuchni na podłodze leżały łuszczące się panele, a wokół stołu z płyty ustawiono plastikowe krzesła. Bladofioletowe ściany gryzły się z kolorem mebli. Wyglądały, jakby ktoś znalazł puszkę starej farby po remoncie i zamalował nią plamy, ale nie do końca mu się udało. Przy kuchni stała jakaś kobieta i smażyła kiełbaski, a zapach przypomniał sierżantowi, że jeszcze nie jadł śniadania. Z tyłu słychać było szum pracującej pralki. Dzieci nakładały sobie płatki z cateringowych pojemników. Sok pomarańczowy w plastikowym dzbanku miał podejrzanie jaskrawy kolor. Talerze były plastikowe – jak dla dzieci, a nie dla nastolatków.

Przy stole siedziało dwóch chłopców i dziewczyna, ubrana w legginsy, bezkształtny, czarny szkolny sweter i czarne tenisówki. Było w niej coś kruchego, jakby nie z tego świata. Kiedy sięgnęła po dzbanek, opadający rękaw odsłonił blizny na nadgarstku. Joe rzadko ponosiła wyobraźnia, ale tym razem pomyślał, że ta mała pewnie bała się już w chwili narodzin. Jeden z chłopaków, szczupły i wątły, z wyglądu młodszy od reszty, miał na sobie klasyczny szkolny mundurek: blezer i krawat. Był poniedziałek, co u Joego w domu oznaczało czyste mundurki, wszystko wyprasowane, pachnące świeżością. Tu ubrania były wyblakłe, jakby wszystko wsadzano do jednej pralki. Aż chciało się płakać.

Ostatni z chłopców nie nosił mundurka. Miał na sobie podrabianą koszulkę piłkarską Newcastle i dresowe spodnie. To on tu rządził. Miał szalone, pełne gniewu oczy, ale było w nim też coś pociągającego. Jakaś energia. Był przystojny, staroświecką, buntowniczą urodą. James Dean nowego pokolenia. Ktoś, w kim kochają się dziewczyny i kogo nienawidzą rodzice. Skinął głową wchodzącym dorosłym i posłał szybki uśmiech Joemu.

- Co tam się dzieje, Dave?

Nie potrafił usiedzieć spokojnie, kołysał się na piętach jak bokser przed rundą.

- Muszę zaraz być w mieście.

Joe był ciekaw, czy chłopak już jest na haju, czy trzepie nim, bo jest na głodzie, czy może tylko potrzebuje więcej przestrzeni niż tutaj. W szkole też miał kolegów, którzy nie byli w stanie usiedzieć na miejscu. Zostali biegaczami, sportowcami, żołnierzami.

– Josh nie żyje – powiedział Limbrick. – Mówiłem wam o tym w nocy. To jest sierżant Ashworth. Chce porozmawiać z wami wszystkimi.

– Tylko zamienić parę słów przed wyjściem – wyjaśnił Joe. – Wyślemy kogoś do szkoły dziś rano, żeby odebrał od was pełne zeznania.

Vera chciała pozbyć się dzieciaków z domu jak najszybciej.

– Nie chodzę do szkoły.

Znowu ten szybki uśmieszek.

– Nigdzie mnie nie chcą. Poza tym mam już prawie szesnaście lat. Niedługo stąd odchodzę.

– W takim razie sam z tobą porozmawiam, dobra?

Joe wbił w niego stanowczy wzrok.

– Szukamy Chloe. Być może ma kłopoty. Czy ktoś z was wie, gdzie ona może być?

Odpowiedziała mu cisza. Kobieta zaczęła zdejmować z patelni kiełbaski, wkładała je między kromki chleba, potem ułożyła kanapki na talerzu i postawiła go na środku stołu.

Chłopcy wzięli po jednej. W dalszym ciągu nikt się nie odzywał. Dziewczyna w za dużym swetrze nawet nie drgnęła. Joe usiadł obok niej.

– Lubiłyście się z Chloe?

– Nie bardzo.

– Jak się nazywasz?

– Mel. Melanie Hunter – powiedziała niemal szeptem.

– Więcej dziewczyn tu nie ma, więc pewnie trzymałyście się razem?

– Nie bardzo – powtórzyła.

Joe spodziewał się, że usłyszy coś więcej, ale dziewczyna zamilkła.

– Chodziłyście razem do szkoły?

Melanie pokręciła głowa.

– Ja jestem w Birks. A ona w Salvation Academy.

Joe słyszał o Salvation. Szkoła miała najlepsze wyniki egzaminów końcowych w okręgu. Nie była elitarna. Nie pozwolono by na to. Ale przebierała w uczniach. Żeby się dostać, trzeba było zaliczyć rozmowę wstępną.

– Masz jakiś pomysł, gdzie ona może być?

Melanie wzruszyła ramionami i zaczęła dłubać za paznokciami. Joe był ojcem. Jego Jess była już prawie nastolatką i czasem trudno było złapać z nią kontakt. Ale zupełnie nie miał pojęcia, jak dotrzeć do tej dziewczyny o pustych oczach i głosie bez wyrazu.

W końcu odpuścił też rozmowę z chłopakami. Nikt nie słyszał ani nie widział nic niezwykłego. Cały wieczór spędzili w świetlicy, oglądając film. Josh był OK, mówili. Nie spodziewali się, że zostanie na dłużej. Tymczasowi pracownicy często się zmieniali.

Każdą z tych informacji musiał z nich wydusić. Odpowiadali monosylabami, między jednym a drugim kęsem kiełbasy polewanej szczodrze ketchupem. Wcale nie był pewny, czy nie ustalili wspólnej wersji odpowiedzi przed jego przyjściem.

W końcu pozwolił im iść. Melania i chudzielec wyszli na autobus do szkoły. Kobieta wyszła za nimi. Joe został w kuchni z Dave’em Limbrickiem i superwyluzowanym Bradem.

– Po prostu odpowiedz na pytania sierżanta, to damy ci spokój – powiedział Limbrick ze znużeniem w głosie.

– Muszę jechać do miasta. Już. Mam spotkanie z opieką społeczną.

Tym razem w jego uśmiechu było wyzwanie. Wiedział, że mu nie uwierzą.

– Najpierw odpowiedz na pytania.

Brad wzruszył ramionami.

– Spoko. Co chce pan wiedzieć?

– Opowiedz mi o Chloe.

– Ma się za kogoś lepszego – powiedział i umilkł. Po chwili dodał: – Ale coś w niej jest. Ten nadęty głos, te wielkie słowa i takie tam. I zawsze dziwnie się ubiera. Kto dzisiaj jeszcze chce być gotką?

– Chloe jest gotką?

– Coś w tym stylu. Czarne włosy i oczy umazane na czarno. Wygląda jak wiedźma. Nie wtedy, kiedy idzie do tej szpanerskiej szkółki, ale przez resztę czasu.

– Więc się nie kumplujecie?

– Trochę.

Joe miał wrażenie, że wyczuł cień żalu w jego głosie. Czyżby Brad próbował? I został odrzucony?

– Myślałem, że tak będzie, jak tylko przyszła. Była inna, niż pozostali. Ale głównie chowała się w swoim pokoju. I czytała książki.

Jakby to było jakieś dziwactwo.

– Przyjaźniła się tu z kimś innym?

– Tylko z Woodburnem. Widać było, że wpadł jej w oko. Nie na żarty.

Tym razem w jego głosie zdecydowanie brzmiała uraza.

– Nie mogłem tego pojąć. To był zwykły ciul. Frajer, co nie?

– Na którą jesteś umówiony? – spytał Limbrick, ostro.

– Że co?

– W tej opiece społecznej.

– Och, zaraz. Muszę już lecieć.

– Może pójdę z tobą na to spotkanie – powiedział Limbrick. – Zobaczę, jak sobie dajesz radę.

– Nie trzeba, wszystko gra.

Kolejny cwaniacki uśmiech i wymknął się z kuchni.

– Co jest z tym chłopakiem?

Joe nawet nie próbował ukryć niechęci w głosie.

– Brad był przez całe życie wyzyskiwany. Najpierw przez ojca, potem przez rodzica zastępczego, a teraz przez jakiś bandziorów, którzy mają ambicje stworzyć lokalny młodociany gang narkotykowy. Jest drobnym dilerem i sam bierze. Nie jest za mądry, za to kompletnie uzależniony. Matka zmarła, kiedy był mały. Mieszkał z dziadkami, dopóki nie zaczął ich okradać. Potem wylatywał z każdego domu dziecka, do którego go wsadzili.

– Ale pan go zatrzymał?

– Ano tak. Może mi pan nie wierzyć, ale chłopak się poprawił, od kiedy tu przyszedł. Potrafi być całkiem miły. Zabawny. Czasem nakręca resztę dzieciaków, ale ostatnio zaczął się docierać.

Limbrick wzruszył ramionami.

– Taki nasz mały sukces.

Joe pomyślał, że jak dla niego, to wcale nie brzmi jak sukces.

– Chloe napisała o nim w pamiętniku, że rozprowadza tu narkotyki. I że jakiś zbok kręci się koło tego domu w samochodzie. Czy wie pan, kto to może być?

Limbrick pokręcił głową.

– Równie dobrze może to być ktoś, kto przyjeżdża po kogoś z obsługi na koniec pracy.

– Czy Chloe wspominała panu o tym?

Zapadła cisza. W drugim końcu kuchni Tracey ładowała zmywarkę. Nastawiła cicho radio. Dwójkę. Leciała jakaś piosenka o miłości.

– Kiedy Chloe tu przyszła, była roszczeniowa, pyskata – zaczął Limbrick. – Była z innego środowiska niż reszta dzieciaków. I była przyzwyczajona do bycia w centrum zainteresowania, może dlatego, że matka nie akceptowała jej zachowania. Podobnie jak szkoła. Przychodziła do mnie do biura i opowiadała różne historie. W niektórych było trochę prawdy, inne były tak zwariowane, że zupełnie niewiarygodne. Jakieś dziwne teorie spiskowe podłapane z mediów społecznościowych. Fantazje powstałe w jej własnej głowie. Może sama wierzyła w te kłamstwa, ale ja w końcu przestałem traktować ją poważnie.

Podniósł wzrok na Joego.

– Była tu samotna. Próbowała zdobyć przyjaciół. Była bardziej inteligentna niż większość z nich, więc się z nich wyśmiewała albo im dokuczała. Im też pewnie kłamała. Po kilku tygodniach zaczęła spędzać większość czasu w swoim pokoju.

– Nie wierzył pan jej, że jakiś facet podjeżdża tu samochodem?

Joe zaczął sobie wyobrażać jakiegoś pedofila albo narkotykowy gang, do którego wciągnięto Brada. Dziewczynka zniknęła na całą noc, więc być może ktoś zabrał ją stąd samochodem, obiecując schronienie i ucieczkę przed policją.

– Tego nie powiedziałem, ale ja sam nikogo takiego nie widziałem.

– Wygląda na to, że była blisko z Joshem Woodburnem.

– Josh nie pracował tu długo. Nie zdążył stać się cyniczny.

– Może pojedzie pan już do domu? – spytał Joe. Przygnębienie tego człowieka zaczęło mu się udzielać. Miał wrażenie, że osadza się na jego skórze i ubraniu jak kurz. – Niech pan coś zje i weźmie prysznic, a potem wróci do nas.

Limbrick skinął głową i wyszedł. Tracey, druga opiekunka dzieci, zaczęła sprzątać talerze ze stołu.

– Była pani z dziećmi w świetlicy przez cały wieczór?

– Tak. Niedziela filmowa. Coś w rodzaju rytuału. Nigdy nie mieli w życiu rutyny, więc próbujemy coś takiego stworzyć.

– Wszyscy tu byli? Przez całą noc?

– Owszem, ale przez cały czas wchodzili i wychodzili, udając, że idą do toalety, albo coś przynieść. Jestem pewna, że Brad wymknął się zajarać zioło. Mel wapuje i wie, że nie znoszę tego zapachu. Żadne z nich nie umie usiedzieć zbyt długo w spokoju. Tylko George. Ten najmłodszy. On się prawie w ogóle nie rusza. Poszłam do kuchni zaparzyć herbatę i przynieść puszki z napojami dla dzieciaków. Ale nie wydaje mi się, żeby któreś z nich było nieobecne na tyle długo, że mogłoby zabić Josha. Zresztą, dlaczego mieliby to zrobić? Wieczór był chłodny – dodała i zamilkła na chwilę.

– Byłam zadowolona, że Chloe nas nie zaszczyciła. Zawsze jest taka gniewna. Gotowa do konfrontacji. Szuka okazji, żeby zrobić scenę.

– Czy myśli pani, że z tego gniewu mogłaby zabić Josha?

Tracey zaśmiała się lekko.

– Skądże! Ona go uwielbiała.

Szukając Very, Joe wpadł na Brada Russella, który właśnie wychodził. Zawadiackim krokiem. Bez kurtki, pomimo zimna. Udawał twardziela.

Przez chwilę stali, patrząc na siebie. Taki minipojedynek.

– Miłego dnia – powiedział Joe. – Do zobaczenia.

Brad wyszedł bez słowa.

Vera była w biurze. Joe oparł się o biurko obok niej.

– Właśnie posłałem kierownika do domu.

Podniosła wzrok znad stosu teczek.

– Wiem, zajrzał tu, wychodząc.

– Pogodny gość.

– A ty byś taki był, jakbyś tu pracował?

Zamknęła akta.

– W końcu dostałam adres najbliższej rodziny Woodburna. Limbrick go tu nie miał: zdaje się, że administracja nie jest jego najmocniejszą stroną. Musiałam skontaktować się z agencją. Ten sam adres, który podał jako domowy. Nie mogliśmy go zdobyć, dopóki ktoś z pracowników agencji nie pojawił się rano w biurze. Pojedziesz tam zawiadomić ich o śmierci?

– Dobra.

Joe nienawidził tego robić, ale pomyślał, że przynajmniej będzie mógł wyjechać z tego miejsca.

– Ta nowa właśnie tu jedzie. Możesz zabrać ją ze sobą. Zobacz, jak sobie poradzi.

Ledwie skończyła mówić, gdy na podjeździe zatrzymał się samochód. Nie do końca z piskiem opon, ale jechał wąską aleją trochę za szybko i przy hamowaniu zarzuciło żwirem. Był czerwony. W drzwiach od strony kierowcy pojawiły się wysokie czerwone botki, a potem bardzo obcisłe dżinsy.

– To ona?

– Tak – odpowiedziała Vera bez emocji. – Nazywa się Rosie Bell. Idź tam i powitaj ją w naszym zespole.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij