- bestseller
Cienie pośród mroku - ebook
Cienie pośród mroku - ebook
Kiedy wszystko inne zniknie, zostaną po nas tylko kości.
W życiu Seweryna i Burzy nie mogło wydarzyć się nic złego, nie kiedy wszystko wreszcie zaczęło im się układać. Zamieszkali razem, zaczęli budować patchworkową rodzinę i uczyć się wspólnej egzystencji. Spokój, który obydwoje odczuwali, zdawał się wieczny i niezachwiany. Nic nie zapowiadało nawałnicy, która miała na nich spaść.
Sielankę w Żeromicach przerwało odkrycie ludzkich kości w dawnych umocnieniach z czasów wojny. Na stanowisku archeologicznym wszyscy byli przekonani, że to kolejny przypadek dawnych szczątków, jakich wiele w okolicy – do czasu, aż zorientowano się, co znajduje się na fragmentach szkieletów. By rozwikłać tajemnicę odkrytego kodu i pochodzenia kości, zdecydowano się zwrócić do Zaorskiego. Kiedy Seweryn zdaje sobie sprawę, na co trafił, wie, że zarówno życie Burzy, jak i jego już nigdy nie będzie takie samo.
Wielki finał serii z Sewerynem Zaorskim!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-899-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ciemność stała się miarą jego rozpaczy. Czuł, że go oblepia, zaciska się na klatce piersiowej, wchłania przez pory i sączy się przez przełyk, wypełniając organy. Była ciężka, oleista, niosła śmierć.
Chodził od ściany do ściany betonowego bunkra, kilka metrów pod ziemią. Żadnego światła, żadnego dopływu powietrza. Żadnej szansy na to, by nadszedł ratunek.
Uważał, by iść tą samą ścieżką co do tej pory. Nie chciał trafić na zwłoki, które leżały obok. Zwłoki jego ofiary.
Stał się zabójcą. Długo przygotowywał się do tej roli, może całe życie. Może jeszcze wcześniej, zanim w ogóle stał się sobą, już nim był. Uśpionym, ale gotowym. Czekającym tylko, by nadać samemu sobie kształt, wypełnić się życiem poprzez odebranie go komuś innemu.
Nie miał komórki, latarki, niczego, czym mógłby oświetlić ofiarę, przyjrzeć się człowiekowi, któremu przed momentem odebrał życie. Nie musiał jednak tego robić, by wyraźnie widzieć jego twarz.
Ciosy, które wymierzył, nie były przypadkowe. Wiedział doskonale, co czynił. Całe jego doświadczenie, gromadzone już od czasów studenckich, nie poszło w las. Miał doskonałe rozeznanie, gdzie i jak uderzać, by zabić.
I zrobił to. Bez wahania, bez jakichkolwiek oporów. Zaskoczyło go to, jak łatwo przyszło mu podjąć decyzję.
Nie mniej zdumiony był czymś innym – tym, ile czystej fizycznej siły wymagało zakończenie czyjegoś życia. I ile determinacji. Wydawało mu się, że wystarczy jeden odpowiednio mocny cios w newralgiczne miejsce, by ofiara się poddała, ale żadne uderzenie nie mogło sprawić, by człowiek przestał walczyć o swoje istnienie.
Ten bronił się długo, wytrwale. Nawet wtedy, kiedy zabrakło mu sił – a może przede wszystkim wówczas. Zupełnie jakby wstąpił w niego jakiś nowy duch, gotowy zrobić wszystko, by się ocalić.
Wystarczyłoby trochę odpuścić, dać mu nieco przestrzeni. Krótkie wahanie sprawiłoby, że ten człowiek by przeżył.
Zabójca jednak się nie wahał. Doprowadził sprawę do końca, a potem upewnił się, że jego ofiara nie żyje.
Teraz został sam, przynajmniej do czasu. Niebawem bowiem zaczną się procesy rozkładu, które zwabią tutaj całe mrowie insektów gotowych na żer, nekrofagów wyposażonych przez naturę w zmysł węchu, który jest w stanie przyciągnąć je do gnijących zwłok z niebotycznych odległości.
Najpierw muchówki, rząd Diptera, potem chrząszcze, rząd Coleoptera, i kilka innych, które występują w okolicznych lasach.
Seweryn Zaorski doskonale znał gatunki owadów, które do niego dołączą.ROZDZIAŁ 1
KILKA DNI WCZEŚNIEJ
1
Życie Seweryna do pewnego momentu wydawało mu się kalejdoskopem złudzeń. Przechodził płynnie od jednego do drugiego, nawet nie uświadamiając sobie, że poza nimi istnieje coś jeszcze. Jedne się rozpływały, inne zajmowały ich miejsce – a wszystkie robiły, co mogły, żeby na złudzenia nie wyglądać.
Życie, które w tej chwili prowadził, złudzeniem nie było. Po raz pierwszy znalazł się w czymś, co było prawdziwe, stałe, nienarażone na to, by nagle rozpłynąć się w powietrzu.
– Kawy – rozległ się zachrypnięty głos zza jego pleców.
Zaorski stał w kuchni swojego domu pod lasem, wylewając na patelnię pierwszą porcję ciasta na naleśniki. Obejrzał się przez ramię i posłał krótkie spojrzenie Burzy, która bezwstydnie paradowała w jego koszulce z Bachman-Turner Overdrive – niegdyś wyjściowej, obecnie przekwalifikowanej na piżamę.
– Może najpierw wzięłabyś gryza czegoś, co…
– Kawy.
– Nie ma.
– Nie żartuj sobie.
– Skończyła się wczoraj.
– Seweryn…
– Zapomniałem kupić – odparł. – Ale zaraz skoczę do sklepu.
Poczuł, jak od tyłu uderza w niego bezwładny kształt. Potem zaplata ręce na jego brzuchu i pozwala głowie, by opadła na jego plecy.
– Proszę cię – mruknęła niewyraźnie Burza. – Ja jej nie piję dla siebie, tylko dla ciebie.
– Mhm.
– Poważnie. Tylko dzięki temu udaje ci się przeżyć każdy kolejny poranek.
Zaorski uśmiechnął się, a potem z plecakiem w postaci Burzy pokołysał się w kierunku ekspresu. Był już włączony, gotowy do pracy. Seweryn wcisnął przycisk, dźwięk młynka wypełnił kuchnię, a wraz z nim rozeszła się po pomieszczeniu woń świeżo zmielonej lavazzy.
Kaja wyartykułowała coś dziękczynnego pod nosem, a potem usiadła ciężko przy stole.
– Nigdy więcej – powiedziała.
– Jasne.
– Mówię serio… Ten szampan mnie dobił.
Fakt faktem, niepotrzebnie go w nocy otwierali, szczególnie że mieli już mocno w czubie. Ale bawili się tak dobrze, a ich zdolności rozpoznawania konsekwencji własnych czynów były tak ograniczone, że korek właściwie wystrzelił sam.
Uznali, że czasem można. Bo kiedy, jeśli nie teraz? Piątek wieczór, w sobotę niczego nie muszą, będą spać do południa, Lidka i Dominik sami się ogarną, nie są przecież niemowlętami. Wszystko wydawało się wtedy dobrym pomysłem.
Teraz jednak Burza siedziała przy stole, masując skronie, a Seweryn czuł się tylko odrobinę lepiej. Postawił przed nią kubek, obrócił uszkiem w stronę Kai, po czym wrócił do smażenia naleśników.
Jeden łyk uświadomił Burzy, że jeszcze istnieje. Drugi starał się oszukać jej umysł, że ten jest w stanie działać.
– Denerwujesz mnie – rzuciła.
Zaorski obejrzał się przez ramię.
– Przecież nic nie robię.
– Hrmpf – wyartykułowała. – Jakim cudem wyglądasz, jakbyś nie umierał?
– Umiem w pozory.
– Jezu…
– Poza tym przed snem wlałem w siebie pewnie ze dwa litry wody.
Skwitowała to preagonalnym, cichym jękiem.
– Duża część kaca wynika z odwodnienia – dodał. – Plus pogryzałem co nieco, więc zmniejszyła się absorpcja alkoholu do krwi. Wolniej wchłania się z żołądka niż z jelita cienkiego, a jeśli coś jesz, to dłużej zostanie w tym pierwszym.
Zabrzmiał jak specjalista od unikania kaca, ale właściwie nie było sensu oszukiwać się, że nim nie jest. Lata sympatii wobec whisky nauczyły go, jak przyjmować ją, by minimalizować dolegliwości na następny dzień.
Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, znów obrócił się w stronę Kai i natrafił na niezbyt przychylne spojrzenie.
– Zaraz się na ciebie zrzygam – oznajmiła.
– Przyjmę to z godnością.
– Zobaczymy.
Pociągnęła jeszcze jeden łyk kawy, stanowczo za duży i stanowczo za szybko, przynajmniej jak na normalnego człowieka.
– To ci niewiele pomoże – zauważył Zaorski, przewracając naleśnika.
– Nie bluźnij.
– Tylko mówię, co twierdzi nauka.
– W takim razie kłamie.
Seweryn lekko potrząsnął patelnią, starając się nie dać po sobie poznać, jak wiele satysfakcji przynosi mu małe znęcanie się nad Burzą.
– Kofeina nie dodaje energii.
– Zamkniesz się sam czy mam ci pomóc?
– Nie ma jej skąd wziąć – ciągnął Zaorski.
– A jednak jakoś działa.
– Złudnie – odparł. – Każdego dnia twój organizm produkuje adenozynę, związek chemiczny, którego im więcej, tym bardziej zmęczona się czujesz. W trakcie snu się z niej oczyszcza, no chyba że nie pośpisz za bardzo…
Burza dopiła głośno kawę, a on usłyszał głosy dzieci z korytarza, zrobił więc to, co zazwyczaj w takiej sytuacji – sięgnął po telefon, połączył się przez Wi-Fi z głośnikami w kuchni, a potem włączył poranny podkład dźwiękowy. Utwór nazywał się I Only Wanna Be With You, nagrali go w 1976 roku Bay City Rollers, zupełnie nieświadomi tego, że wiele lat później stanie się hymnem na początek dnia w patchworkowej familii Burzyńskich-Zaorskich.
– Jedyne, co robi kofeina, to prowadzi do wielkiego oszustwa, bo blokuje receptory odpowiedzialne za odczuwanie adenozyny – podjął, odkładając komórkę. – W efekcie twojemu organizmowi wydaje się, że jest jej nieco mniej niż naprawdę, a ty czujesz się mniej zmęczona. Kiedy jej poziom spada…
– Zaraz ty spadniesz, Seweryn. Twarzą na podłogę.
Uzmysłowił sobie, że stoi obok niego, z palcem na przycisku ekspresu, jakby ten miał nie tyle wyzwolić jego działanie, ile sprowadzić nuklearną zagładę. Odczekała chwilę, po czym zrobiła sobie kolejny kubek.
Ledwo wróciła z nim do stołu, w kuchni pojawiła się Lidka, a zaraz za nią Dominik. Sewerynowi wydawało się wprost nierealne to, jak szybko dzieci potrafiły przystosować się do nowych okoliczności i sprawiać wrażenie, jakby funkcjonowały w nich od zawsze.
Najłatwiej oczywiście miał Adaś. Właściwie po tym, jak przenieśli z domu Burzy jego kojec, wyglądał, jakby nie zorientował się, że przebywa w innym miejscu. W tej chwili jeszcze spał, nie mogło jednak to potrwać przesadnie długo – i wszyscy domownicy korzystali, jak mogli.
Kaja masowała skronie, Dominik usiadł przy stole z komiksem o Spider-Manie, Lidka zaś przyniosła sobie komórkę i grała w jakąś symulację pizzerii. Zaorski przyjrzał się ekranowi, stawiając na blacie kilka naleśników do podziału, i doszedł do wniosku, że dzięki grom na telefony historia zatacza koło.
Pamiętał, że on sam rżnął w podobne symulatory, tyle że na starych pecetach. Grafika wydawała się nawet zbliżona.
– Bierzcie z góry, bo ja muszę wykarmić klientów – oznajmiła Lidka.
Dominik sięgnął po pierwszego naleśnika, nie odrywając wzroku od komiksu, Burza wzięła jednego dla siebie.
– Później wykarmisz – odparł Zaorski.
– Później to mi zemrzą z głodu.
– Lidka…
– Wezmę z dołu, to nie wystygnie.
Seweryn zwinął jednego, położył na talerzu przed nią, a potem zabrał się do smażenia kolejnych porcji. Jeszcze kilka miesięcy temu zjadłaby od razu, bo słowo rodzica oznaczało prawo, choć nie zawsze chciała to przyznać. Teraz jednak zdawała się starsza nie o paręnaście tygodni, ale przynajmniej o kilka lat.
Czas pędził szybciej, niż Zaorski był gotów to zaakceptować, a zmiany stawały się tak duże, że zakrawało to na jakieś machinacje czasoprzestrzenią.
– Jedz – rzucił.
– Nie mogę. Muszę najpierw zadbać o dobro innych, potem moje.
– Jedz, bo zabiorę ci ten telefon.
Lidka w końcu oderwała wzrok od ekranu i samym zerknięciem na Burzę szybko sformułowała prośbę. Ostatnimi czasy klasyk. To w Kai bowiem upatrywała jedynej logicznie rozumującej jednostki w tym domu.
– Ja bym chociaż wzięła gryza – oznajmiła Burza.
– Ale jak ja nie chcę…
– To trzeba się poświęcić dla świętego spokoju. Tata musi cię wykarmić tak samo, jak ty tamtych ludzi.
Robiła wszystko, by nie dać po sobie poznać trudów dzisiejszej pobudki – i w jakiś magiczny sposób udało jej się ukrywać je, od kiedy dzieciaki zjawiły się w kuchni. Jedna z wielu rzeczy, których Seweryn do końca nie był w stanie pojąć.
– No dobra… – powiedziała Lidka, po czym wspaniałomyślnie sięgnęła po naleśnika.
Jeden gryz był skromnym preludium do tego, co wydarzyło się później. Rulon znikł, a oczy córki mówiły, że jego miejsce powinien czym prędzej zająć kolejny.
– No i co? – spytał Zaorski.
– Co „co”, tateł? Nic.
– Przed chwilą nie chciałaś, a teraz wcinasz, jakbyś…
– Bo nie chcę, żeby się zmarnowało.
– Oczywiście.
– Ale tak naprawdę to nie jestem głodna i jutro nie zjem.
– Jasne.
– Naprawdę! Nie potrzebuję jeść śniadania.
Właściwie powinno go to zaalarmować już wcześniej, Lidka bowiem nigdy nie stroniła od pochłaniania naleśników. Nawet kiedy była zaaferowana grą na komórce, z lubością zajadała. A żeby usłyszeć, że nie jest głodna, trzeba było to sobie przyśnić.
– Czemu nie potrzebujesz? – włączyła się Burza, zanim Seweryn zdążył zagaić o to samo.
– A bo tak.
– Każdy przecież je śniadanie.
– Na pewno nie każdy. Ten, kto nie musi, to nie je. A ja nie muszę.
Dominik podniósł na moment wzrok i zerknął na matkę.
– Jakiś chłopak z klasy powiedział, że jest gruba.
Lidka natychmiast zacisnęła mocno usta i uciekła spojrzeniem, z głośników zaś jakby na przekór popłynęły dźwięki kolejnego wesołego porannego kawałka, Love Grows (Where My Rosemary Goes) Edison Lighthouse.
– Co? – wyrwało się Zaorskiemu. – Jaki chłopak?
– Już mu powiedziałem, że jest debilem – poinformował Dominik.
Skupiając się na córce, Seweryn ledwo zarejestrował ten cokolwiek urzekający, nowo braterski gest ze strony chłopaka. Lidka wślepiała się w komórkę z taką intensywnością, jakby starała się zniknąć ze świata.
– Kto ci tak powiedział? – zapytał.
– A taki, co jej się podoba – odparł Dominik.
– Nieprawda!
Jezu, czy teraz kompleksy zaczynały pojawiać się już w takim wieku? Seweryn był pewien, że miną jeszcze lata, nim córka w ogóle dowie się o ich istnieniu, a do tej pory będzie korzystać z pięknej, dziecięcej błogości.
Tymczasem najwyraźniej przedwcześnie wchodzono teraz w wiek, kiedy przestawano obawiać się potworów spod łóżka, a zaczynano innych ludzi.
– Podobał ci się przecież – mruknął Dominik.
– Ale już nie.
– Bo co?
– Bo jak mówi, że jestem gruba, to mi się nie podoba.
W sumie mądrze, skwitował w duchu Zaorski. Zanim zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, zobaczył, że Burza nachyliła się do małej i położyła dłoń na jej ramieniu. Uśmiechnęła się, jakby cała ta sytuacja prowadzić mogła jedynie do pobłażliwego rozbawienia.
– Nie słuchaj takich rzeczy – powiedziała. – Wiesz, jacy są chłopcy. Mówią jedno, myślą co innego. Często dokładnie na opak.
Lidka przygryzła dolną wargę, machinalnie prowadząc chłopaka po pizzerii, by ten zebrał banknoty zostawione przez klientów przy stolikach.
– Czemu? – rzuciła.
– Dobre pytanie, na które całe życie szukamy odpowiedzi. Ale nie znam nikogo, kto by je znalazł.
– Czemu?
– Bo czasem trzeba się pogodzić z tym, że mężczyźni robią rzeczy nielogiczne.
– Czemu?
– No właśnie – skwitowała Kaja i przeniosła wzrok na Zaorskiego. – Czemu?
Nie miał jak uchylić się przed tą zdwojoną próbą wciągnięcia go w spiralę czemulności. Uznał więc, że najsensowniej będzie wymownie machnąć ręką.
– Nie jesteś gruba – powiedział. – I jak ktoś tak mówi, to ma pusto w głowie.
Diablica się nie odzywała.
– Słyszysz?
– Słyszę, jeszcze nie ogłuchłam!
– No. To dobrze.
Znów zamilkła w nietypowy dla siebie sposób, więc Seweryn szybko posłał jej kontrolne spojrzenie.
– Ale powiesz mi, jak będę gruba?
– Lidka…
– Powiesz czy nie?
– Powiem.
– I nie będziesz tego ukrywał, bo jesteś tatełem?
– Nie będę.
– No to dobra.
Kolejne wahanie trwało tylko kilka sekund, po czym padła komenda, by rolować kolejnego naleśnika, tym razem z nutellą.
Seweryn z ulgą chciał się do tego zabrać, kiedy rozległ się dzwonek jego telefonu. Niemal od razu zawtórował mu ten, którego używała Kaja. Wymienili krótkie, niepewne spojrzenia, po czym Zaorski sięgnął po swoją komórkę, a Burza poszła do sypialni po drugą.
Jedną ręką kołysząc patelnią, drugą odebrał. Nie musiał długo się nad tym zastanawiać – jeśli na wyświetlaczu widniało „Katarzyna Labocha”, oznaczało to, że coś się wydarzyło. Podstarzała prokuratorka z Zamościa nie dzwoniłaby do niego, by prowadzić bezsensowne pogaduchy.
– Tak? – powitał ją w najbardziej uniwersalny sposób, jaki znał.
– Gdzie pan jest?
Mimo że całkiem nieskomplikowane, nie było to pytanie, którego by się spodziewał.
– Na stanowisku smażenia naleśników.
– Słucham?
– Wykonuję obowiązki rodzinne.
– To niech pan się przestawi na służbowe – odparła Labocha. – Bo potrzebuję pana na miejscu zdarzenia.
Miejsce zdarzenia. Najpowszechniejszy eufemizm, jaki wynaleziono w świecie śledczych i dochodzeniowców. Brzmiał, jakby nie oznaczał nic, tymczasem zazwyczaj określał wszystko, co najgorsze.
Seweryn przestał wykonywać ruchy w przód i w tył patelnią.
– Jest pan tam?
– Jestem – odparł. – Ale w tej chwili…
– Niech pan przyjedzie w okolice Abisynii.
– To może być skomplikowane. Mam stąd kawałek do Afryki.
– A ja nie mam na myśli dawnej nazwy Etiopii, tylko pobliską wioskę. Zaraz wyślę panu pinezkę.
– Może mi pani wysyłać nawet trajektorie kosmiczne, nigdzie się nie ruszam.
– Panie doktorze…
– Jest sobota, mam wolne.
Odpowiedziało mu chwilowe milczenie.
– Nikt z nas nigdy nie ma wolnego – odparła ciężko Katarzyna. – Widzę tam pana za piętnaście minut.
Zanim zdążył odpowiedzieć, prokuratorka się rozłączyła, a on został z komórką w ręce i echem słów Labochy w głowie. Całkiem mechanicznie zsunął ostatniego naleśnika na stos, a potem postawił dokładkę na stole.
Kaja właśnie wyszła z sypialni, a wyraz jej twarzy dowodził, że dostała podobny telefon.
– Konar – oznajmiła. – Muszę się zbierać.
– Najwyraźniej ja też.
– Hm?
– Labocha potrzebuje mnie na miejscu zdarzenia, gdzieś w okolicach…
– Abisynii.
Skinął głową, marszcząc lekko czoło.
– Wiesz coś więcej? – zapytał.
– Tylko tyle, że trafili na jakiś drugowojenny bunkier, a jak otworzyli właz, odkryli w środku kości.
– I? Okolica raczej nie cierpi na ich deficyt.
Burza sięgnęła po kawę, a potem szybko dopiła resztę, jakby nagle pojawiła się jakaś presja czasu.
– Znaleźli coś, do czego jesteś im potrzebny.
– To znaczy?
Chwyciła go za rękę, a potem odciągnęła na bok.
– Ten bunkier był zaryglowany od zewnątrz – oznajmiła. – Wygląda to tak, jakby ktoś tam kogoś zamknął i pozwolił mu umrzeć.
– Niefortunnie.
– W dodatku w środku są dwa szkielety.
– A to akurat dobrze.
– Dobrze?
– Przynajmniej nikt nie umarł sam.
Kaja powoli skinęła głową, ale była tak zamyślona, że chyba nawet nie zarejestrowała jego komentarza.
– Na jednym ze szkieletów wyryta jest jakaś wiadomość – powiedziała. – Wygląda to tak, jakby zrobiła to ta druga osoba.
2
Jechali w kierunku Abisynii z przepisową prędkością, ostatnim bowiem, czego chciała Burza, było niefortunne zatrzymanie przez lokalnych stróżów prawa, którzy zainteresowaliby się przekrwionymi oczami kierowcy i jego z pewnością wciąż lekko alkoholowym oddechem.
Z dwojga złego wolała, żeby to Seweryn prowadził. Lepiej zniósł ich wczorajsze „zajebanie w tamburyn”, jak określali to znajomi Dominika i on sam. Burza z pewnością nie byłaby tego świadoma, gdyby przypadkowo nie usłyszała rozmowy, którą syn prowadził z jednym z kolegów.
Początkowo się zbulwersowała. Zrobiła wszystko, co w jej przekonaniu matka zrobić powinna, łącznie z ofuknięciem dziecka i ustanowieniem szlabanu. Potem jednak z Sewerynem nie mogli oprzeć się przed włączeniem „zajebania w tamburyn” do ich siatki pojęciowej.
– Słuchaj… – odezwał się nagle Zaorski.
– No?
– Dowiedziałabyś się, jak ten chłopak się nazywa?
– Co?
– Ten, co powiedział, że Lidka jest gruba.
Kaja nie mogła powstrzymać uśmiechu, Seweryn jednak go nie wyłapał, pogrążony we własnych myślach.
– Gdybyś wybadała tak delikatnie u Dominika, jak tamten ma na imię, to…
– To co? Dopadniesz go w ciemnym zaułku?
– Nie. Zrobię to w świetle dnia.
– I co potem?
– Jeszcze nie wiem.
– To dobry plan.
– Coś wymyślę – zapewnił. – W najgorszym wypadku poddam zwłoki silnej obróbce termicznej i dorzucę do tych kości, które znaleźli w lesie.
– Nieźle. Nikt się nie połapie.
– Nawet jak się połapie, będzie to niewielka cena.
– Okej – odparła Burza. – Zrobi się.
Kątem oka zauważyła, jak Zaorski przesuwa dłońmi po kierownicy, jakby szukał miejsca, gdzie może mocniej zacisnąć palce. Nie ucierpiała od dekontaminacji auta, którą musieli przeprowadzić jakiś czas temu, by pozbyć się śladów śmiercionośnego wirusa – tego samego jednak nie można było powiedzieć o tapicerce, która całkowicie wyblakła.
Bordowa honda accord w kombi i bez tego kwalifikowała się do wymiany, ale Seweryn niechętnie to rozważał, zupełnie jakby stała się częścią rodziny. Początkowo Burza powzięła mocne postanowienie, by nad nim popracować, potem zdała sobie jednak sprawę, że nie chodzi o auto, ale o wspomnienia, które się z nim wiązały.
Zaorski wciąż widział w nim szczęśliwą rodzinę, Lidkę i Adę śpiewające razem piosenki, przekomarzające się z nim, męczące go o to, co oznacza „suchość pochwy” i inne wyrażenia obecne w reklamach radiowych.
Odpuściła wszelkie naciski, uznając, że honda zostanie z nimi na dobre.
– Mały sukinkot mnie popamięta – podjął Zaorski.
– Wiadomo.
– Jak go dorwę, będzie miał traumę do późnej starości.
– Bez wątpienia.
– Zrobię mu taką krzywdę, że to gówno będzie się ciągnęło nie tylko za nim, ale też za jego dziećmi, nawet wnukami.
– Nie dziwię się.
Poniewczasie zorientował się, ile sarkazmu skapnęło ze słów Burzy, i od razu spiorunował ją wzrokiem.
– Bawi cię to?
– Nie, wcale.
– Przecież ten parszywy gnojek…
– Zrobił, co zrobił – ucięła. – Ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, komu konkretnie zarzucił otyłość.
– Hę?
– Twojej córce.
– No, właśnie o tym mówię.
– Ale chyba nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tej sytuacji.
Znów na moment obrócił do niej głowę.
– To Lidka – dodała Burza. – Myślisz, że pozostała bierna? Że nie odparowała w żaden sposób? I tak po prostu pozwoliła jakiemuś gówniarzowi się obrażać?
Nie miała pojęcia, jak konkretnie się to rozegrało, ale szła o zakład, że chłopak wyszedł z tego pojedynku znacznie bardziej poobijany niż mała diablica. Seweryn potrzebował chwili, by sobie to uświadomić. Ciche parsknięcie dowodziło, że wreszcie to zrobił.
– W sumie racja – przyznał.
– Ani chybi zrobiła sobie pług ze słów i przeorała nim całe jego jestestwo.
– Ładnie ujęte.
– I prawdziwie. A przynajmniej tak wskazywałoby na to doświadczenie.
– Będzie trzeba ją zapytać.
– Zapytam – odparła Kaja. – Zresztą już bym to zrobiła, gdyby nie te kości.
Skinął głową z wdzięcznością, co za każdym razem wprawiało Burzę w niejaką konsternację. Ilekroć wykonywała jakiś opiekuńczy gest wobec Lidki, reagował podobnie. Jakby rzeczywiście miał za co być wdzięczny. Dla niej tymczasem wszystko to było całkowicie normalne, w pełni naturalne.
Fakt, że tak to traktował, uświadamiał jej, że nie mieli łatwego życia z Martyną. A spokój, ciepło i dobra atmosfera w domu są dla nich obojga czymś, z czym dopiero się oswajają.
Dojazd do miejsca, gdzie na mapie znajdowała się wysłana przez Labochę pinezka, zajął im jeszcze kilka minut. Zostawili hondę przy paru innych autach, a potem po śladach weszli w gęstwinę.
Nie było tu żadnej leśnej ścieżki, właściwie nic, co sugerowałoby, że dalej coś się znajduje. Po chwili dostrzegli jednak ruch, a zaraz potem usłyszeli prowadzone przez policjantów rozmowy.
Konarzewski stał z dłońmi skrzyżowanymi na wydatnym brzuchu, tuż obok niego znajdowała się jego antyteza, wychudzona Katarzyna Labocha. Oboje powitali nowo przybyłych zdawkowymi skinieniami głowy.
Zaorski omiótł wzrokiem prokuratorkę.
– Już prawie rigor mortis – zauważył.
– Słucham?
– Gdyby chciała pani już teraz zaklepać sobie kogoś do sekcji, to chętnie się zgłoszę.
Katarzyna zrobiła krok ku niemu i wnikliwie mu się przyjrzała.
– Pił pan dziś?
– Jeszcze nie.
– A pana słowa zdają się sugerować, że tak. Spojówki zresztą też.
Seweryn wzruszył ramionami, po czym skierował wzrok na niewielką skarpę, przy której kręcili się ludzie bez mundurów. Po drugiej stronie tkwił osprzęt świadczący o tym, że obok znajduje się stanowisko archeologiczne. Czy raczej znajdowało, teraz bowiem cały teren został zaanektowany przez policyjnych techników.
Kaja przesunęła się ku nim.
– Wiemy, co się tu stało? – zapytała.
– Niezbyt – odparł komendant. – Ci tam mają jakąś teorię, ale ja tego nie kupuję.
– Teorię?
Konarzewski machnął ręką z wyraźną dezaprobatą, jakby na co dzień musiał zmagać się z samymi bzdurnymi hipotezami stawianymi przez naukowców.
– Twierdzą, co muszą – oznajmił. – Że to stare kości, sprzed dwustu czy dwóch tysięcy lat, więc nie potrzeba tu ani prokuratury, ani policji, ani żadnych techników.
Akurat od prokuratury nie mogliby się uwolnić, nawet jeśli mieliby rację. Jakiekolwiek szczątki ludzkie musiały zostać poddane oględzinom, a jedyną osobą, która mogła stwierdzić, czy kwalifikują się do wszczęcia śledztwa, była tu Katarzyna Labocha. W tym wypadku najwyraźniej uznała, że tak.
– Do czego konkretnie sprowadza się ta ich teoria? – odezwał się Zaorski.
Konar nie wyglądał, jakby miał zamiar się nią dzielić, toteż wyręczyła go prokuratorka.
– Archeolog prowadzący tu wykopaliska jest zdania, że natrafili na kryjówkę przygotowaną przez Żydów pod koniec drugiej wojny światowej – oznajmiła. – Budowali takie prowizoryczne schrony w lasach, zaszywali się w nich za dnia, a nocami wychodzili, by zdobywać jedzenie i inne konieczne rzeczy.
– I Niemcy ich nie namierzali? – zapytała Kaja.
– Nie przed Niemcami się chowali, pani aspirant.
Burza otworzyła usta, chcąc zadać pytanie, w porę jednak uświadomiła sobie, że zna odpowiedź. Ludzie ci budowali kryjówki, by nie wpaść w ręce Polaków. A konkretnie zapewne tutejszych oddziałów AK, złożonych głównie z chłopów, z którymi Żydzi mieli na pieńku jeszcze przed wojną.
– Założenie archeologa jest takie, że ktoś zatrzasnął dwie osoby w tym bunkrze, zapewne tylko na pewien czas, po czym… cóż, już nie wrócił, by je wyswobodzić.
Na samą myśl Kaja poczuła nieprzyjemne ciarki na plecach. Mimowolnie wyobraziła sobie tę sytuację, choć umysł nie potrafił odmalować jej w zbyt realnych barwach. To, co musieli przeżyć ci ludzie, nim skończył im się tlen, było trudnym do ogarnięcia horrorem.
– Możemy rzucić okiem na szkielety? – zagaił Seweryn.
– Proszę – oznajmiła Labocha. – Po to pan tu jest.
Ruszyli ku wejściu do bunkra, Burza zaś dostrzegła, że cały zespół archeologów stoi kawałek dalej w nerwowym wyczekiwaniu. Pilnowała ich grupa funkcjonariuszy pod dowództwem Jarka Hajduka-Szulca, co właściwie samo w sobie sprawiało, że wszyscy tylko prosili się o kłopoty.
– Wspominał pan coś o jakimś kodzie? – odezwała się do Konarzewskiego.
– Tak. Wydrapano go na jednym ze szkieletów.
Burza zerknęła na Seweryna, ten jednak zdawał się powoli pogrążać w innym świecie. Wodził skupionym wzrokiem po okolicy, jakby analizował coś mogącego mu pomóc w ustaleniu, co tutaj zaszło.
– Co to za kod? – spytała.
– Mnie nie pytajcie, to nie ja tu jestem domorosłym specjalistą od szyfrów.
– Ale…
– I dla mnie to równie chore jak dla was, Burzyńska.
– Chore?
Komendant rozłożył ręce, jakby nie wymagało to dodatkowego komentarza.
– A jak sobie to wytłumaczysz? – mruknął. – Że jeden z tych ludzi był tak zdeterminowany, żeby poczekać, aż kumpel się rozłoży, a potem zakodował jakąś wiadomość na jego kościach?
Obeszli bunkier, a potem po kolei zaczęli schodzić na dół. Kaja zrobiła to jako ostatnia – i kiedy dołączyła do reszty, przekonała się, że wnętrze jest dobrze oświetlone LED-owymi lampami, które od pewnego czasu miała na wyposażeniu żeromicka policja.
– Przede wszystkim szkielety mogą pochodzić z różnego czasu – zauważyła Burza.
– Nie według tych tam uczonych.
– Mogą się mylić.
– No, to akurat prawda.
– Po drugie ktoś mógł wydrapać wiadomość w ciele, niekoniecznie w kościach.
Ton jej głosu był pytający, przez co Zaorski rzucił jej krótkie spojrzenie, uświadamiając sobie, że wystosowała do niego mały apel.
– Aspirant sztabowa Burzyńska ma rację – powiedział, lekko się uśmiechając. – Nietrudno zostawić ślady na kośćcu. Wystarczy odpowiednio mocno zadać ciosy, czy w tym przypadku rany cięte.
Konarzewski wsunął opuchnięte dłonie do przydużych spodni mundurowych, a potem lekko potrząsnął głową.
– To jakiś absurd – skwitował.
Labocha zbliżyła się do pierwszej z ofiar, Zaorski znalazł się przy niej. Obrócił czapkę daszkiem w tył, po czym ukucnął obok szczątków.
– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał.
– Bo zamiast ryć w ciele tego drugiego, można było w czymś innym.
– W czym?
Wzrok Konara przemknął po całym pomieszczeniu, nim komendant w końcu pojął, że jest ono wydrążone w litej skale. Nie wyglądało na wykonane ludzką ręką i jeśli ktoś rzeczywiście chronił się tu podczas wojny, miał szczęście, że trafił na takie miejsce. Jedyne, co pozostało zrobić, to znaleźć odpowiednio ciężką pokrywę, którą można było zamknąć je z góry.
– Wciąż jakieś kuriozum – odezwał się komendant.
Zasadniczo Kaja się z nim zgadzała, wydawało się to kompletnie bezsensowne. Ale być może ten, kto wybrał taki sposób pozostawienia po sobie wiadomości, uznał, że nie miał innego wyboru.
Zbliżyła się do Seweryna i powiodła wzrokiem po kościach, którym się przyglądał.
– Co sądzisz? – spytała.
– Że to pomieszczenie jest dość szczelne.
– Hm?
Zatoczył ręką krąg nad pierwszym ze szkieletów.
– Układ kości jest zasadniczo nienaruszony, co oznacza, że żadne gryzonie nie zdołały się tu przedostać. Gdyby wpadła choćby niewielka grupa, mielibyśmy fragmenty porozrzucane po całej krypcie.
Wybór tego konkretnego słowa sprawił, że Burza odniosła wrażenie, jakby temperatura spadła o parę stopni.
– Jednocześnie widać, że nie jest całkowicie szczelne, bo da się dostrzec ślady żerowania owadów.
– Na kościach?
– No. Na przykład larwy rośliniarek mają dość masywną budowę żuwaczek, szczególnie w pierwszych trzech stadiach rozwoju. Cechują się całkiem ostrymi krawędziami siecznymi i potrafią całkiem nieźle ciąć.
– Może nie wnikajmy – odezwał się Konarzewski. – Co da się powiedzieć o tych ofiarach?
Zaorski uniósł ku niemu wzrok.
– Że nie żyją.
– A oprócz tego?
– Że nie żyją od dawna.
– Od jak dawna?
– Tego jeszcze nie ustaliłem. W takich warunkach zasadniczo szkielet sprzed dwustu lat nie różni się od tego sprzed dwóch tysięcy. Stąd zapewne usłyszał pan to, co usłyszał, od archeologów.
Konar sarknął coś niezrozumiałego, wodząc wzrokiem po dwóch szkieletach.
– Da się coś więcej ustalić czy nie?
– Nawet sporo. Muszę tylko się przyjrzeć.
– Śmiało – poradził z pewną dezaprobatą komendant.
Jego niezadowolenie wzrosło, kiedy przekonał się, że Zaorski nie zastosował się do sugestii. Zamiast tego zaczął rozglądać się po okolicy.
– Coś innego jest tu bardziej interesujące?
– Tak.
– To może zostawmy to na później. W tej chwili najważniejsze są te szkielety i to, do kogo konkretnie…
– Wyjątkowo nie lubię się z panem nie zgadzać, ale tym razem muszę to zrobić.
Konarzewski sapnął głośno.
– Nie to jest najważniejsze – dodał Seweryn.
– A niby co?
Patomorfolog wskazał kość udową, na której Kaja dopiero teraz dostrzegła zapisaną wiadomość.
– Fakt, że nigdzie tutaj nie ma narzędzia, którym wyryto na szkielecie te symbole.
3
Podczas gdy Labocha i Konar zanurzyli się w oceanie spekulacji, Seweryn skupiał się nad tym, co miał przed oczami. Mniej interesowało go, co się tu wydarzyło – bardziej to, co oznaczała wiadomość.
„1975.4 – 1 – 9+10”.
Jego umysł od razu starał się dopasować cyfry do czegokolwiek, co miałoby sens, ale na próżno. Nie wydawały się niczym znajomym, matematycznie też nie miały większego sensu.
Kątem oka dostrzegł, że Burza kucnęła obok. Machinalnie uniósł rękę i położył ją na jej udzie, zupełnie jakby ciało w automatyczny sposób zareagowało na jej obecność.
– Co myślisz? – spytała cicho. – Data?
– Może.
– Kwiecień siedemdziesiątego piątego? To by się spinało ze stopniem rozkładu?
– Wszystko zależy – odparł Seweryn. – Głównie od tego, co się działo z tymi szczątkami od momentu śmierci. Jeśli tu leżały przez cały ten okres, ich stan mógłby sugerować taki czas zgonu, ale równie dobrze mogły znajdować się gdzieś, gdzie temperatura czy wilgotność powietrza są inne.
– I wydaje ci się, że tak było?
– Może – przyznał Zaorski. – Brak narzędzia wskazuje, że nie mamy do czynienia z prostą sprawą.
– Czemu nie? Ktoś mógł wejść tu po latach, wyryć to w kościach, a potem wyjść razem z jakimś rylcem czy nożem.
– Mógł. Tylko po co? Zadałby sobie sporo trudu, a jeśli chciał zostawić tu jakąś informację, mógłby to zrobić na dziesiątki innych sposobów. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że wiadomość pochodzi od kogoś zdesperowanego, kto nie miał innego wyjścia, jak tylko…
– A więc kogoś, kto tu umierał razem z tą drugą ofiarą.
Seweryn potwierdził cichym mruknięciem, a potem zsunął dłoń z nogi Burzy.
– Niewykluczone, że jakiś czas później weszła tu zupełnie inna osoba i zabrała narzędzie, którego użyto do wyrycia tych cyfr – skwitował.
– Tylko znów powstaje to samo pytanie: po co?
Zaorski zerknął na czaszkę, w której tkwiły pojedyncze zęby. Część wypadła, co niekiedy się zdarzało, szczególnie kiedy szczątki były przez długi czas nękane przez jakieś dzikie zwierzęta lub wcześniej doszło do jakichś mechanicznych uszkodzeń zębów.
Zaczął powoli i metodycznie przyglądać się pierwszemu szkieletowi, starając się ustalić najważniejsze kwestie. Kiedy uznał, że ma dostatecznie dużo informacji, zabrał się do drugiego. Przy nim namyślał się dłużej.
Konarzewski raz po raz go ponaglał, Seweryn jednak go ignorował. Potrzebował chwili spokoju, by ocenić to, co wydawało mu się logiczne już od momentu, kiedy pierwszy raz zerknął na ofiary.
W końcu wziął od Labochy parę rękawiczek kryminalistycznych, po czym zaczął ostrożnie podnosić kości. Nieco cięższe, niż się spodziewał – cecha charakterystyczna tych współczesnych. Dawniejsze ważyły zawsze zauważalnie mniej.
– No więc? – rzucił znów zniecierpliwiony Konar. – Jakieś wnioski?
– Nasuwa mi się jeden, dość kluczowy.
– Jaki?
– Żeby wypisać panu estazolam i zalecić melisę.
– Słucham?
– Niech pan weźmie z nich przykład – odparł Zaorski, wskazując szkielety. – I się trochę uspokoi.
Komendant zrobił krok w jego stronę, ale natychmiast napotkał ostrzegawczy wzrok Katarzyny Labochy, która z jakiegoś powodu poczuła się do odpowiedzialności, by zapewnić patomorfologowi w miarę komfortowe warunki pracy.
– Możesz coś powiedzieć czy nie? – drążył Konarzewski. – Co to za ludzie? Wiesz chociaż, jaka płeć?
– Zasadniczo to już nie ludzie, tylko rusztowanie. W dodatku rozebrani przed śmiercią lub po niej, bo nie zachowały się nawet guziki.
– No niech mnie…
– Szczęśliwie każdy szkielet jest dość gadatliwy, trzeba tylko orientować się w dialekcie, którym się posługuje.
– Pan się w nim orientuje? – zapytała prokuratorka.
Seweryn podniósł się i poprawił czapkę.
– O tyle, o ile – odparł. – Nie mam specjalizacji z osteologii.
– Ale może pan powiedzieć, z czym mamy tu do czynienia.
Potwierdził skinieniem głowy, choć nie czuł się na tym polu do końca komfortowo. Znacznie lepiej byłoby ściągnąć tutaj jakiegoś antropologa sądowego, który zapewne już na wejściu wiedziałby to, co Zaorski ustalał przez jakiś czas.
– Kości ewidentnie należą do osób starszych – zaczął. – Spojenia łonowe są dość gładkie, więc miały czas, by się wytrzeć. W jednym ze szkieletów widać wyraźne zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa, które nie uformowałyby się w wieku młodzieńczym. Drugi nosi znamiona przerostu tkanki kostnej.
– Świetnie – odparł komendant. – Ale może obejdzie się bez tych szczegółów.
– Kość krzyżowa w obydwu wypadkach jest zarośnięta, w jej obrębie występują kolejne wygładzone elementy. Generalnie im bardziej chropowate, tym większe prawdopodobieństwo, że kości należą do osoby młodej.
Konar nie skomentował.
– Jeśli przyjrzymy się koronom zębów, przekonamy się, że ich starcie jest dość dobrze widoczne. To też potwierdzałoby starszy wiek, podobnie jak sama liczba kości.
– Liczba kości?
– W przypadku noworodka wynosi 270, w przypadku osoby dojrzałej 206.
Prokuratorka cicho nabrała tchu.
– A szwy czaszkowe?
– Hm?
– To na ich podstawie chyba można najlepiej określić wiek.
Właściwie nie dziwiło go, że ze wszystkich rzeczy związanych z antropologią Labocha zapamiętała właśnie tę. Jeszcze do niedawna na podstawie szwów określano, jak stara lub młoda była ofiara w momencie śmierci.
– To złudna metoda – odparł Zaorski. – Jakiś czas temu przesądzono, że stopień zrośnięcia szwów jest cechą osobniczą. Ale wszystkie te pozostałe elementy wskazują jednoznacznie na osoby starsze. Co działa oczywiście na naszą korzyść.
– W jakim sensie? – spytała Katarzyna.
– Takim, że przy kościach osób dorosłych możemy ustalić więcej rzeczy, jak chociażby płeć.
– Da się to zrobić?
Seweryn wskazał na pierwszy ze szkieletów, jakby odpowiedź leżała u stóp Labochy i czekała, aż prokuratorka po nią sięgnie.
– Cechy dymorficzne w szkieletach dzieci są znacznie mniej wyraźne niż u dorosłych – odparł. – Tutaj mamy je wyraźnie widoczne.
– Ja tam nic nie widzę – zauważył komendant.
– Bo nie wie pan, gdzie patrzeć.
Zaorski pochylił się lekko i wskazał to, co zostało z głowy jednej z ofiar.
– Zasadniczo czaszki męskie są większe i masywniejsze, w dodatku mają mocniejsze przyczepy kostne z racji większych mięśni.
– Mięśni? – wtrąciła Katarzyna. – W czaszce?
– Jest ich stosunkowo niewiele, ale są. I łatwo to sprawdzić, wystarczy wymacać miejsce, gdzie kark łączy się z podstawą czaszki. U mężczyzn da się tam wyczuć grudkę, tak zwaną guzowatość potyliczną, na której trzyma się przyczep więzadła karkowego.
Prokuratorka nie odpowiedziała.
– Czaszki męskie cechują się też bardziej wypukłymi łukami nadbrwiowymi i glabellą, czyli tym, co widzimy pomiędzy oczodołami. Swoją drogą one same mają inny kształt, są bardziej prostokątne w przypadku mężczyzn. Ale to, co najbardziej nas różnicuje od kobiet, znajduje się, oczywiście, w okolicach pasa.
Wszyscy przenieśli wzrok w tamto miejsce.
– Kości miedniczne i kości łonowe – dodał Seweryn. – U kobiet te pierwsze są szersze, ale krótsze, wchód do miednicy jest bardziej owalny, a kość krzyżowa bardziej prosta. Wcięcie kulszowe jest mniejsze niż u mężczyzn. Wszystko to stanowi oczywiście przystosowanie do porodu.
Wszyscy patrzyli na wskazaną część szkieletu, nikt poza Zaorskim jednak nie widział tego, o czym była mowa.
– To jak jest z tymi? – zapytała Labocha.
– Szkielet numer jeden ma nieco bardziej sercowaty wchód do miednicy, w dodatku dość duże wcięcie kulszowe.
– Więc mężczyzna?
– Ale kość krzyżowa jest prosta jak tok myślenia komendanta – zauważył Seweryn. – W dodatku czaszka znacząco mniejsza i dość słabe przyczepy kostne w całym ciele, co by mogło wskazywać na mniejszą masę mięśniową.
Katarzyna była wyraźnie zbita z tropu.
– Koniec końców nigdy nie jest tak, że cechy dymorfizmu płciowego pokrywają się w stu procentach – ciągnął Zaorski. – W każdym z nas są te zarówno pasujące do kobiet, jak i mężczyzn.
– Bez jaj – odparł Konarzewski.
– Jaja to już w ogóle inna sprawa.
Prokuratorka szybko posłała mu spojrzenie będące apelem o to, by nie ciągnął tego tematu.
– Czyli może pan ustalić płeć na podstawie tych kości?
– Z dużym prawdopodobieństwem. Ale nie pewnością.
Wskazał na pierwszy ze szkieletów.
– Ten ma więcej cech męskich – powiedział. – Drugi natomiast więcej żeńskich.
Jeśli się nie pomylił, wychodziłoby na to, że to kobieta wyryła wiadomość na ciele mężczyzny. Nie niemożliwe, może nawet łatwiejsze, bo na kości udowej miała nieco więcej miejsca.
Wymagało to jednak sporo roboty, sporo determinacji. I jeszcze więcej precyzji.
– Więc para – podsumowała Labocha. – Coś jeszcze? Przyczyna śmierci?
– Określę ją, jak tylko przyjrzę się zwłokom w prosektorium.
– Nie będziesz miał możliwości – rozległ się głos z góry.
Głos, którego Seweryn spodziewał się tu jako ostatniego.
Natychmiast obrócili się z Burzą w kierunku wejścia, dostrzegając postać, która stała nad dziurą w ziemi, podświetlona od tyłu słońcem. Oboje mechanicznie osłonili oczy, podczas gdy mężczyzna wsunął ręce do kieszeni.
Wyraźnie nie miał zamiaru schodzić, podobało mu się, że nad nimi góruje.
Stanowiło to pewną odmianę od tego, co działo się dotychczas. Od kiedy bowiem Kaja i Zaorski ustanowili wspólny front, Michał Ozga musiał odnaleźć się na przegranej pozycji.
Nie przyjął dobrze tego, co się stało. Właściwie Seweryn nie spodziewał się, że będzie inaczej, ale zakładał, że przyjaciel zachowa się choćby przyzwoicie. Przez pierwszy tydzień tak było. Potem jednak Ozzy stopniowo przepoczwarzał się w człowieka kompletnie nieznanego zarówno Burzy, jak i Zaorskiemu.
Zaczął domagać się częstszych widzeń z Dominikiem i Adamem, bez udziału osób trzecich, a Kaja nie miała powodu, by jakkolwiek je utrudniać. Przynajmniej przez parę pierwszych tygodni. Kiedy bowiem Dominik zaczął przebąkiwać o tym, co mówi w trakcie spotkań jego ojciec, sytuacja uległa zmianie.
Ozzy nie przebierał w słowach. Oskarżał Burzę o doprowadzenie do rozpadu małżeństwa, wprost opowiadał synowi o zdradzie, której się dopuściła, zaczął wieszać psy zarówno na niej, jak i na Sewerynie, swoim dawnym najlepszym przyjacielu, który omotał jego żonę.
Nie szczędził Dominikowi szczegółów i dość szybko stało się jasne, że nie wygłasza tych tyrad na trzeźwo. Momentem przełomowym był pewien wieczór, podczas którego Michał pojechał z synem do Zamościa – mieli zjeść coś na rynku, potem zobaczyć drugą część Diuny i przenocować u znajomych rodziny.
Dominik wrócił wyraźnie roztrzęsiony, a Burzy krok po kroku udało się ustalić powód. Ojciec upił się w knajpie – i tym razem na dobre zapomniał, że rozmawia z dzieckiem, a nie z kumplem od kieliszka.
Kilkakrotnie rzucił wprost, że Kaja puszczała się przez cały związek. Jak nie z Sewerynem, to z innymi. Mimo że syn nie reagował, kompletnie zbity z tropu, Ozzy wymieniał kandydatów jednego po drugim, po czym zarysował przed Dominikiem wizję Zaorskiego, który od powrotu do Żeromic z premedytacją starał się odbić Burzę.
Kaja słuchała tego tak, jakby śniła najgorszy koszmar. Seweryn nie mógł uwierzyć, kiedy wszystko mu relacjonowała.
Oboje mieli wrażenie, że w jednej chwili przestał istnieć Michał Ozga, którego znali, a zastąpił go ktoś, kto stanowił jego antytezę.
Po czasie poznali powód. Nazywał się Rajsza.
Była najlepsza przyjaciółka Burzy, która planowała związać swój los z Zaorskim, zniosła rozstanie jeszcze gorzej niż Ozzy. I zrobiła, co w jej mocy, by pokazać Michałowi, co tak naprawdę działo się, kiedy on był zaślepiony miłością. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to Ewka wlewała w niego jad, który sączył się na Dominika, to ona układała plany, które Michał zamierzał zrealizować.
Rozwód z orzeczeniem o winie. Przepychanki w sprawie opieki nad dziećmi.
Ozzy zdecydował się pójść na noże, przekreślał wszelkie próby mediacji, odrzucał jakiekolwiek wyciągnięte do niego dłonie. Ani mu się śniło odpuszczać, jakby napędzała go jakaś szalona chęć zemsty. Chęć zniszczenia tego, co Burza i Seweryn mozolnie razem budowali.
Był zaślepiony, zdolny do wszystkiego. Chora pasja wyzierała z jego oczu, zupełnie jakby od tej pory każdy krok w jego życiu był obliczony na wyrządzenie szkody tej konkretnej dwójce ludzi.
A teraz stał nad nimi, patrząc na nich z góry, z dłońmi nonszalancko wsuniętymi do kieszeni, tylko czekając na to, aż któreś z nich podejmie rzuconą przez niego rękawicę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej