Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciepła wdówka: komedja w trzech aktach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciepła wdówka: komedja w trzech aktach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 218 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CIE­PŁA WDÓW­KA

ko­me­dja w trzech ak­tach przez

Mi­cha­ła Ba­łuc­kie­go

Lwów i War­sza­wa

Na­kła­dem Księ­gar­ni Pol­skiej B. Po­ło­niec­kie­go

Dru­kar­nia Księ­gar­ni Pol­skiej Ber­nar­da Po­ło­niec­kie­go

Lwów – ul. Cho­rąż­czy­zny 27. tel. Nr. 4-32

OSO­BY:

BA­RON PUSZ

HOR­TEN­SJA STRO­IŃ­SKA

FELA, jej krew­na

AN­TOŚ, jej sio­strze­niec

ŁA­PI­SZEW­SKI, oby­wa­tel

LAU­RA, FLO­RA, jego cór­ki

BO­LI­MOW­SKI, dok­tor

SYM­FOR­JAN, TY­MO­TE­USZ, JAB­CZYŃ­SCY

ZUP­KIE­WICZ, re­stau­ra­tor

JAN, słu­żą­cy Stro­iń­skiej

KEL­NER

Rzecz dzie­je się w miej­scu ką­pie­lo­wem w Ga­li­cji.AKT I

Sce­na przed­sta­wia ogró­dek przed re­stau­ra­cją. Mię­dzy drze­wa­mi sto­ły okrą­głe mniej­sze i je­den na środ­ku więk­szy. Przed re­stau­ra­cją we­ran­da. Na ścia­nach i słup­kach róż­ne ogło­sze­nia, afisz te­atral­ny i t… d.

Sce­na I.

ZUP­KIE­WICZ, AN­TOŚ, po­tem BA­RON.

(Sły­chać w dali mu­zy­kę, kel­ne­rzy uwi­ja­ją się po sce­nie, na­kry­wa­jąc sto­ły, zno­sząc ka­raf­ki, szklan­ki, ga­ze­ty):

ZUP­KIE­WICZ

(wy­cho­dzi z re­stau­ra­cji w nan­ki­no­wem ubra­niu i fe­zie, z ta­ba­kier­ką w ręku) : żywo, żywo! Zwi­jać się chłop­cy! Mu­zy­ka już się koń­czy, go­ści co ino pa­trzeć. O! Już ja­kiś fa­cet wali tu pro­sto; ja­kiś nowy pa­sa­żer (idzie ku wcho­dzą­ce­mu z le­wej An­to­sio­wi, kła­nia­jąc się) : Słu­ga, służ­ka ja­sne­go pana; moje usza­no­wa­nie. Mam ho­nor: Zup­kie­wicz, wła­ści­ciel tego za­kła­du.

AN­TOŚ

(w po­dróż­nem ubra­niu, ja­sne spodnie, czar­na lek­ka ma­ry­nar­ka, ka­pe­lusz z sze­ro­kie­mi kry­sa­mi, kra­wat z fan­ta­zją za­wią­za­ny; to­reb­ka i szal) : Mój ła­skaw­co, gdzie­bym ja tu mógł zna­leźć dr. Bo­li­mow­skie­go?

ZUP­KIE­WICZ

(re­cy­tu­je) : Dok­to­ra Bo­li­mow­skie­go – dru­gi dom w ale­jach na pra­wo, pierw­sze pię­tro, or­dy­nu­je od 7-mej rano i od 3 – 4 po­po­łu­dniu.

AN­TOŚ.

Do bani z ta­kiem ga­da­niem. Ja chcę wie­dzieć, gdzie te­raz mógł­bym go chwy­cić.

ZUP­KIE­WICZ.

Jest za­pew­ne u któ­re­go z pa­cjen­tów, ale tu­taj bę­dzie za małe pół go­dzi­ny.

AN­TOŚ.

Na pe?

ZUP­KIE­WICZ.

Jak­to na pe?

AN­TOŚ.

No, czy na pew­no?

ZUP­KIE­WICZ.

Z wszel­ką pew­no­ścią.

AN­TOŚ.

W ta­kim ra­zie za­cze­kam tu na nie­go. (Kła­dzie szal i to­reb­kę przy sto­li­ku na lewo) .

ZUP­KIE­WICZ

(strze­pu­jąc przed nim ob­rus tak, że na nie­go lecą okru­chy) : Czem mogę słu­żyć ja­sne­mu panu? Jest ka­wu­sia wiej­ska, her­bat­ka, mlecz­ko pro­sto od kro­wy, gra­ham spe­cjal­ny.

AN­TOŚ.

To daj­że mi ła­skaw­co wiej­skiej kawy i ka­wa­łek tego spe­cjal­ne­go z ma­słem.

ZUP­KIE­WICZ.

W tej chwi­li. (Do kel­ne­ra) : Kawa raz i por­cja gra­ha­ma z ma­słem, tyl­ko na jed­nej no­dze. (Kel­ner od­cho­dzi szyb­ko do re­stau­ra­cji) : Może ja­sny pan tym­cza­sem ga­zet­kę po­zwo­li. „Kur­jer” – „Czas” „Re­for­ma” – li­sta go­ści. (Kła­dzie przed nim stos ga­zet) : Słu­żę panu do­bro­dzie­jo­wi.

AN­TOŚ

(bio­rąc ga­ze­tę) : Przedew­szyst­kiem, pa­nie Ro­soł­kie­wicz…

ZUP­KIE­WICZ.

Zup­kie­wicz, do usług ja­sne­go pana.

AN­TOŚ.

Scho­waj so­bie pan do kie­sze­ni tego ja­sne­go pana, bo nie je­stem żad­nym ja­snym pa­nem i jak pan wi­dzi, oprócz ten tego (wska­zu­je na spodnie) nic ja­sne­go nie mam ani na so­bie, ani w so­bie.

ZUP­KIE­WICZ.

Nic nie szko­dzi, niech so­bie ja­sny pan nic z tego nie robi, bo my tu byle komu – to jest chcia­łem wła­ści­wie po­wie­dzieć, każ­de­mu z go­ści ten ty­tuł od­da­je­my. Go­ście to lu­bią, a dla nas to nie­wiel­ka fa­ty­ga, ho­nor zaś nie­ma­ły dla za­kła­du, że ob­słu­gu­je­my sa­mych ja­snych pa­nów.

AN­TOŚ.

Te­raz to ro­zu­mię, skąd się tu w Ga­li­cji na­bra­ło tylu ja­snych pa­nów, sko­ro­ście ich so­bie sami na­kno­ci­li.

ZUP­KIE­WICZ.

He, he, he, fi­glarz z pana do­bro­dzie­ja. (Po­da­je mu ta­ba­kier­kę) : Może ta­bacz­ki?

AN­TOŚ.

Dzię­ku­ję – nie uży­wam.

ZUP­KIE­WICZ.

Al­ban­ka.

AN­TOŚ.

Na­wet Al­ban­ki.

ZUP­KIE­WICZ

(wi­dząc kel­ne­ra wcho­dzą­ce­go) : Jest kaw­ka dla ja­sne­go pana.

AN­TOŚ.

Wście­kłeś się pan z tym ja­snym pa­nem, czy co?

ZUP­KIE­WICZ.

Więc jak­że mam ty­tu­ło­wać?

AN­TOŚ.

Pan – po pro­stu pan.

ZUP­KIE­WICZ

(do kel­ne­ra) : Ty dur­niu je­den, cym­ba­le ja­kiś!

AN­TOŚ

(zdzi­wio­ny od­wra­ca się): Cooo?

ZUP­KIE­WICZ.

Prze­pra­szam, ale ja to mó­wię do tego cym­ba­ła. Niech się tyl­ko ja­sny pan przy­pa­trzy, jaką on dał panu wodę. (Po­ka­zu­je do świa­tła) : 0, ja­kieś męty, pro­chy, czy coś (pró­bu­je) i do tego cie­pła, tfu, świń­stwo z prze­pro­sze­niem ho­no­ru pań­skie­go, nie woda. (Do kel­ne­ra) : To się taką wodę go­ściom po­da­je?

AN­TOŚ.

Nie żółć się ła­skaw­co po próż­ni­cy, bo ja i tak tego gę­sie­go trun­ku nie uży­wam.

ZUP­KIE­WICZ.

Wol­no ja­sne­mu panu pić albo nie pić, jak się po­do­ba, ale u mnie gość musi być ob­słu­żo­ny, jak się na­le­ży, bo ja mo­ich go­ści za dur­niów mieć nie mogę. (Do kel­ne­ra) . Idź mi za­raz przy­nieść świe­żej wody dla ja­sne­go pana – pro­sto ze stud­ni, ro­zu­miesz? Tyl­ko raz – dwa. (Po odej­ściu kel­ne­ra bio­rąc fi­li­żan­kę z rąk An­to­sia, któ­ry wła­śnie chciał na­le­wać kawę) : Prze­pra­szam, ale mu­szę zo­ba­czyć czy ten gał­gan wy­tarł jak się na­le­ży. (Za­glą­da w głąb fi-

li­żan­ki) : A co? nie po­wie­dzia­łem? ku­rzu na pa­lec. (Wy­cie­ra ob­ru­sem i sta­wia) .

AN­TOŚ

(z uśmie­chem) : A to piła! (Gło­śno) : Pa­nie Zup­kie­wicz!

ZUP­KIE­WICZ.

Pro­szę!

AN­TOŚ.

Czy pan wszyst­kich swo­ich go­ści w ten spo­sób ob­słu­gu­je?

ZUP­KIE­WICZ.

Wszyst­kich bez wy­jąt­ku, bo u mnie każ­dy pan za swo­je pie­nią­dze.

AN­TOŚ.

I mimo to cho­dzą do pana?

ZUP­KIE­WICZ

(ura­żo­ny i zdzi­wio­ny) : Jak­to, czy cho­dzą? A gdzież mają cho­dzić, sko­ro w ca­łym za­kła­dzie ta jed­na tyl­ko jest re­stau­ra­cja?

AN­TOŚ.

A to zno­wu inna hi­stor­ja!

ZUP­KIE­WICZ.

(na stro­nie) : Głu­piec i idjo­ta! I bądź tu usłuż­nym dla ta­kich. (Zmie­nia na­gle ton) : Słu­ga! służ­ka pana ba­ro­na do­bro­dzie­ja! (Pod­bie­ga, po­da­je sto­łek przy sto­li­ku na pra­wo i strze­pu­je ob­rus) .

BA­RON.

(w stro­ju ką­pie­lo­wym, bia­łym weł­nia­nym lub w pa­ski – spodnie za­wi­nię­te płyt­kie, la­kier­ki, ko­lo­ro­we skar­pet­ki, ko­lo­ro­wa ko­szu­la, pa­sek, kra­wat ja­sny, rę­ka­wicz­ki ko­lo­ro­we, ka­pe­lusz ry­żo­wy z wstąż­ką, ku­bek nie­bie­ski z bia­łą ser­wet­ką w środ­ku, gwoź­dzik przy kla­pie ma­ry­nar­ki, szkieł­ko w oku, fi­gu­ra śmiesz­na) : Nie było tu ja­kich li­stów do mnie?

ZUP­KIE­WICZ.

Do­tąd nie, pa­nie ba­ro­nie.

BA­RON.

I nie py­tał się nikt o mnie?

ZUP­KIE­WICZ.

Nikt, pro­szę pana ba­ro­na. (Gdy usiadł) . Co ja­sny pan roz­ka­że?

BA­RON.

(bio­rąc ga­ze­tę) : Jak zwy­kle.

ZUP­KIE­WICZ.

Her­bat­ka i dwa jaj­ka na mięk­ko. Za­raz słu­żę ja­sne­mu panu ba­ro­no­wi. Sam po­bie­gnę do kuch­ni. (Wy­cho­dzi do re­stau­ra­cji) .

AN­TOŚ

(któ­ry ba­ro­na ob­ser­wo­wał od cza­su wej­ścia) : Da­li­bóg, nie mylę się – to on. (Idzie do baro-

na i kła­dzie mu rękę na ra­mie­niu) : Mun­dek! ser­wus! (Gdy ba­ron od­su­wa się i mie­rzy go wzro­kiem har­do). Cóż to? nie po­zna­jesz mnie? An­tek, ko­le­ga szkol­ny.

BA­RON.

Da­ruj pan, ale ja mia­łem tylu ko­le­gów szkol­nych, że trud­no…

AN­TOŚ.

E, cóż u stu dja­błów. Nie za­wra­caj gi­ta­ry, prze­cież to nie tak daw­no, ja­ke­śmy się wi­dzie­li w Mo­na­chium. Na­cią­gną­łeś mnie wte­dy na dwie­ście ko­ron i po­tem pu­ści­łeś kan­tem.

BA­RON.

(żywo) : Si­len­ce! Re­gar­de le do­me­stią­ue! – (Ci­szej) : Któż wi­dział ta­kie rze­czy mó­wić przy służ­bie.

AN­TOŚ.

Wi­dzisz brat­ku, to to­bie moje ko­ro­ny le­piej niż ja utkwi­ły w łe­pe­cie.

BA­RON.

Nie mia­łem spo­sob­no­ści wró­cić ci tej ba­ga­tel­ki, bo mój wy­jazd z Mo­na­chjum na­stą­pił tak na­gle.

AN­TOŚ

(sia­da­jąc przy nim) : A wiem, wiem, sły­sza­łem. Da­łeś dra­pa­ka przed ja­kąś duł­cy­neą, z któ­rą mia­łeś się że­nić.

BA­RON

(za­ja­da­jąc jaja) : Z pan­ną Olim­pją Ra­hu­ską. Dzień ślu­bu był już na­wet ozna­czo­ny, i o mały włos nie zro­bi­łem tego głup­stwa, bo pan­na była wca­le ład­na i sza­le­nie we mnie za­ko­cha­na, ale do­wie­dzia­łem się, że po­sag, o któ­rym ro­dzi­ce tyle mó­wi­li, ogra­ni­czał się do mi­zer­nych do­cho­dów z ja­kiejś li­chej wiosz­czy­ny.

AN­TOŚ.

I drap­ną­łeś.

BA­RON.

No, mój ko­cha­ny, cóż mia­łem ro­bić! Ja nie mam nic.

AN­TOŚ.

Prócz dłu­gów.

BA­RON.

Nie mo­głem więc pan­ny na­ra­żać na nie­pew­ną przy­szłość, za­wią­zy­wać jej losu.

AN­TOŚ.

(drwią­co) : A więc tyl­ko z li­to­ści nad pan­ną?

BA­RON.

(za­ja­da­jąc smacz­nie) : Nie uwie­rzysz, ile mnie to kosz­to­wa­ło, ale mu­sia­łem dla na­zwi­ska, któ­re no­szę.

AN­TOŚ.

Jak­to?

BA­RON.

Wi­dzisz, gdy­bym był zwy­czaj­nym czło­wie­kiem, ja­kimś tam so­bie szla­chet­ką lub miesz­czu­chem, to może był­bym się zde­cy­do­wał mar­nieć na li­chej wiosz­czy­nie z mi­ło­ści dla pan­ny, ale ba­ro­no­wi Pusz nie wol­no tego ro­bić.

AN­TOŚ

(z iron­ją) : Tak, ra­cja.

BA­RON

(za­pa­la­jąc się) : My mamy obo­wiąz­ki wo­bec na­sze­go rodu, wo­bec na­szej tar­czy her­bo­wej. „No­bles­se ob­li­ge”.

AN­TOŚ

(j… w.) : Tak. Twoi pra­sz­czu­ro­wie w gro­bie by się po­przew­ra­ca­li do góry grzbie­ta­mi, gdy­by się do­wie­dzie­li, że ich po­to­mek oże­nił się z pan­ną gołą, bez pie­nię­dzy.

BA­RON.

Uwa­żasz, tu nie idzie o same pie­nią­dze, ale o to zna­cze­nie, o tę po­zy­cję, jaką one dają w świe­cie. Trze­ba być prak­tycz­nym, mój ko­cha­ny. Do­syć dłu­go ży­li­śmy ide­ała­mi, dziś trze­ba nam roz­po­cząć ży­cie na ser­jo.

AN­TOŚ.

I oże­nić się bo­ga­to. A je­że­li nie znaj­dziesz ta­kiej z ma­jąt­kiem?

BA­RON

(trium­fu­ją­co) : Wła­śnie, że już zna­la­złem.

AN­TOŚ.

Gdzie?

BA­RON.

Tu­taj. Ko­bie­ta już w pew­nym wie­ku, ale jesz­cze wca­le nie źle się pre­zen­tu­je, kie­dyś na­wet mu­sia­ła być bar­dzo pięk­ną. – Tyle tyl­ko, że po­si­wia­ła przed­wcze­śnie.

AN­TOŚ.

Ba­ga­te­la!

BA­RON.

Ale to wsku­tek zmar­twień, bo jej nie­bosz­czyk mąż, miał być po­dob­no nie­zno­śnym czło­wie­kiem, mal­tre­to­wał ją, gnę­bił, prze­śla­do­wał za­zdro­ścią, ale za to zo­sta­wił 50.000 w go­tów­ce i wieś. Czy ty poj­mu­jesz, co to moż­na zro­bić z ta­kim ma­jąt­kiem, ja­kie przy­jem­ne wra­że­nia moż­na mieć za ta­kie pie­nią­dze – co?

AN­TOŚ.

Na­wet „de­li­rium tre­mens”.

BA­RON.

To też koło mo­jej wdów­ki krę­cą się le­gjo­ny kon­ku­ren­tów: zruj­no­wa­na szlach­ta, ban­kie­rzy na do­rob­ku, woj­sko­wi, i cy­wi­le, wszyst­ko to po­lu­je na moją wdów­kę, że im się opę­dzić nie moż­na. Czy uwie­rzysz, że od paru ty­go­dni, od­kąd je­stem, nie po­zwo­li­li mi sam na sam z nią po­ga­dać, na­wet choć­by dzie­sięć mi­nut. Le­d­wie przyj­dę i za­cznę z nią roz­ma­wiać, wnet je­den, dru­gi, jak z pod zie­mi wy­ra­sta. Kie­dyś wy­wio­złem ją umyśl­nie na le­śni­czów­kę, aby tam na ło­nie na­tu­ry i w ci­szy la­sów w ro­man­tycz­ny spo­sób wy­po­wie­dzieć jej moje uczu­cie – i cóż po­wiesz: za­jeż­dża­my a tam już cała gro­ma­da tych bła­znów cze­ka na nią z mu­zy­ką i z kwia­ta­mi.

AN­TOŚ

(śmie­jąc się) : Bied­ny ba­ro­nek. I go­to­wi ci wdów­kę zdmuch­nąć z przed nosa.

BA­RON

(z lek­ce­wa­że­niem i dumą) : O to się nie boję, bo choć­by nic in­ne­go nie prze­ma­wia­ło za mną, to mój ty­tuł daje mi bez­względ­ną wyż­szość nad tam­ty­mi. Po­myśl­no, ba­ron! Któ­raż­by nie chcia­ła zo­stać ba­ro­no­wą!

AN­TOŚ.

Chy­ba, żeby mo­gła zo­stać hra­bi­ną.

BA­RON.

A wiesz, że gro­zi­ło mi na­wet coś po­dob­ne­go. Przed ty­go­dniem zja­wił się tu w isto­cie ja­kiś hra­bia. Głu­pi jak but, goły jak świę­ty tu­rec­ki, ale hra­bia i za­brał się do mo­jej wdów­ki. Na szczę­ście wy­czy­tał gdzieś w któ­rejś ga­ze­cie, że w Ta­trach jest bar­dzo bo­ga­ta i bar­dzo pięk­na Flo­ra. Był pew­ny, że to ja­kaś pan­na na wy­da­niu, i po­je­chał sta­rać się o nią. Nim się spo­strze­że i wró­ci, ja tym­cza­sem uwi­nę się z moją wdów­ką. Bo trze­ba ci wie­dzieć, że ko­bie­ci­na prze­pa­da za mną.

AN­TOŚ

(drwią­co) : Prze­pa­da.

BA­RON.

Jak mnie tyl­ko ja­kiś czas nie wi­dzi, za­raz pyta: gdzie ba­ron? Co się z na­szym ba­ro­nem sta­ło? A po­tem wy­mów­ki: ba­ro­nie, gdzie ty się cho­wasz, za­nie­dbu­jesz mnie, jak ho­nor ko­cham! To też je­stem cią­gle pra­wie w jej to­wa­rzy­stwie, za­ła­twiam wszyst­kie jej in­te­re­sa. (Przy­po­mi­na so­bie) : O sa­pri­sti! To mi przy­po­mi­na, że mia­łem za­mó­wić dla niej na dziś fo­to­gra­fa. (Wsta­je) . Dla­te­go da­ruj, ale mu­szę spie­szyć. (Wdzie­wa rę­ka­wicz­ki) : A może jesz­cze się zo­ba­czy­my. Dłu­go tu za­ba­wisz?

AN­TOŚ.

Nie wiem jesz­cze.

BA­RON.

W każ­dym ra­zie do wi­dze­nia. (Po­da­je mu dwa pal­ce – do kel­ne­ra) : Za­pi­sać na ra­chu­nek. – (Do An­to­sia, ro­biąc gest ręką) : Adieu! ( Wy­cho­dzi na lewo) .

AN­TOŚ.

(pa­trząc za nim): Miły ana­nas. I są tacy, któ­rzy utrzy­mu­ją, że u nas w Ga­li­cji nie­ma prze­my­słu. A toż to prze­my­sło­wiec, że pro­szę sia­dać.

KEL­NER

(do An­to­sia) : Idzie już pan dok­tor tu­taj.

AN­TOŚ.

Gdzie? gdzie? (Uj­rzaw­szy wcho­dzą­ce­go, rzu­ca mu się na szy­ję z żywą ra­do­ścią) : Va­ter­ku naj­droż­szy!

Sce­na III.

AN­TOŚ, DOK­TOR.

DOK­TOR.

(Twarz sym­pa­tycz­na, ogo­lo­na, wło­sy siwe, dłu­gi kra­wat bia­ły, ubra­nie czar­ne, wzru­szo­ny i ura­do­wa­ny) : An­toś! An­toś! Jak się masz chłop­cze. Po­każ­no się, niech ci się przy­pa­trzę. Do­brze wy­glą­dasz, na psa urok, cera zdro­wa, oczy we­so­łe.

AN­TOŚ.

A bro­da? Py­cha! Co?

DOK­TOR.

(kle­piąc go) : Męż­czy­zna całą gębą. (Bie­rze go pod rękę i pro­wa­dzi do sto­li­ka na pra­wo) . – Kie­dyż przy­je­cha­łeś?

AN­TOŚ.

Przed go­dzi­ną.

DOK­TOR.

(sia­da) : Cóż bar­dzo się zdzi­wi­łeś, ode­braw­szy mój list?

AN­TOŚ.

Jesz­cze by też. Dama, któ­ra mnie wzy­wa aż z Mo­na­chjum dla zro­bie­nia por­tre­tu. Ce n'est pas hi, hi! U nas w Ga­li­cji to nie­sły­cha­na rzecz. Kie­dyś, gdy jesz­cze tu miesz­ka­łem, to mi się nie­raz tra­fia­ło, że ta i owa da­mul­ka, na­wet hra­bi­na, cza­sem wdep­nę­ły do mo­jej budy, ko­kie­to­wa­ły mnie i ro­bi­ły do mnie per­skie oko.

DOK­TOR.

Jak­to, per­skie oko?

AN­TOŚ.

No, niby ko­kie­to­wa­ły mnie, żeby tyl­ko wy­tu­ma­nić ode mnie jaki mały ob­ra­zek na lo­ter­ję fan­to­wą, ro­zu­mie się gra­tis. Ale, żeby któ­ra za­ma­wia­ła so­bie por­tret i to bez tar­go­wa­nia się o cenę – to da­li­bóg fe­no­men. Już z góry czu­ję re­spekt dla tej nie­wia­sty. Cóż to za jed­na. (Na­kła­da so­bie ty­toń do ma­łej pro­stej fa­jecz­ki) .

DOK­TOR.

Znasz ją do­brze. Pani Stroń­ska.

AN­TOŚ

(zdzi­wio­ny) : Moja ciot­ka?

DOK­TOR.

Tak.

AN­TOŚ.

I cze­mu­żeś mi tego dok­to­rze za­raz nie na­pi­sał?

DOK­TOR.

Taka była jej wola.

AN­TOŚ.

Niby dla­cze­go?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: