- promocja
Ciepło. Najprzytulniejszy poradnik osiędbania - ebook
Ciepło. Najprzytulniejszy poradnik osiędbania - ebook
Najprzytulniejsza książka o osiędbaniu jesienią i zimą
Być może jesteś osobą, która na myśl o zbliżającej się jesieni marzy tylko o tym, żeby otulić się ciepłym kocem, zapaść w zimowy sen i obudzić się w maju. Jesień kojarzy Ci się z nudą i bezproduktywnością, ponurą pogodą i chłodnymi wieczorami. Suchą skórą, zimnem i kiepskim nastrojem. I nieustanną tęsknotą za latem.
A może wręcz przeciwnie. Jesteś typem wrażliwca. Z niecierpliwością wyczekujesz momentu, kiedy upalne lato odejdzie na dobre, a ty będziesz mogła zaszyć się w domu z książką i wielkim kubkiem gorącego kakao. Uwolnisz się od przymusu uczestniczenia w spotkaniach towarzyskich i skupisz na zadbaniu o siebie.
Niezależnie od tego, którym typem jesteś,
TA KSIĄŻKA JEST DLA CIEBIE
Nina Czarnecka, pasjonatka ajurwedy i holistycznego podejścia do zdrowia, przedstawia sprawdzone sposoby na to, jak uprzyjemnić sobie codzienność. W książce znajdziesz:
– rytuały, za pomocą których zbliżysz się do siebie;
– sporą dawkę wiedzy na temat ajurwedy i holistycznego podejścia do zdrowia;
– przepisy na comfort food i pyszne słodkości poprawiające nastrój.
Ciepło jest pełne jesiennych umilaczy i otulaczy. To codzienna dawka czułości. Książka, do której będziesz wracała.
Nina Czarnecka – autorka popularnego bloga Blimsien, na którym gromadzi treści związane z ajurwedą, urodą, psychologią i duchowością. Pasjonatka holistycznego podejścia do zdrowia. Inspiruje do zaopiekowania się sobą.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6358-1 |
Rozmiar pliku: | 40 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłam dzieckiem z wolnego wybiegu. Kiedy miałam mniej więcej pięć lat, przeprowadziliśmy się z szarego bloku z wielkiej płyty do szeregowca. Wokół domu pełno było rozkopanej ziemi, dziko rosnącej zieleni i drzew. Ulica, przy której się wychowałam, do dziś nie doczekała się asfaltowej nawierzchni. W sąsiedztwie dzieci w moim wieku było niewiele; jakoś tak się złożyło, że mieszkali tam głównie starsi ludzie, zazwyczaj więc bawiłam się sama lub z najbliższymi sąsiadkami. Bujałam w obłokach albo biegałam po rozkopach i łąkach w towarzystwie mojego psa Chabra. Czasami dołączała do nas moja sąsiadka Asia. Z nudów wymyślałyśmy setki zabaw, wyścigów, naśladowałyśmy odgłosy zwierząt, zakładałyśmy dziewczyńską bandę i przerzucałyśmy się pytaniami. Pamiętam, jak kiedyś Asia zapytała o moją ulubioną porę roku, a ja nie umiałam odpowiedzieć.
Lubiłam lato – pachnące bławatkami, makami i rumiankiem. Soczystą zieleń, możliwość jeżdżenia na rowerze, włóczenia się z psem czy przeskakiwania przez zraszacz rozstawiony przez rodziców na trawniku. Ale lubiłam też zimę, kiedy można było jeździć na sankach, piec świąteczne ciasteczka, stroić choinkę, lepić bałwana, ślizgać się na butach z górki i na każdej napotkanej zamarzniętej kałuży. Dwie przeciwstawne jakości, obie tak pociągające i kojarzące się z przyjemnością i zabawą. W każdym razie moimi ulubionymi porami roku były i nadal są wiosna i lato, czas, kiedy chce mi się żyć, tańczyć i śpiewać. Jak to się stało, że kiedy dorosłam, na samą myśl o jesieni i zimie miałam ochotę nastawić budzik na maj i zapaść w głęboki sen?
Od czasów dzieciństwa przede wszystkim zmienił się mój rytm dnia. Dorastanie prawie zawsze oznacza pośpiech połączony z odpowiedzialnością. Ślizgawki przestały mnie cieszyć, kiedy pingwinim krokiem szłam do pracy, starając się nie runąć na oblodzony chodnik. Święta były związane z napięciem i długą podróżą do rodzinnego miasta, a jesień wydawała się atrakcyjna tylko na zdjęciach. Kto ma czas siedzieć na parapecie w skarpetkach i popijając ulubioną herbatę, czytać książki? Długie jesienne i zimowe wieczory nie kojarzyły się już z rodzinnym układaniem puzzli, przytulankami na kanapie czy snuciem lub słuchaniem historii. Oznaczały przede wszystkim to, że kiedy szłam do biura i kiedy z niego wracałam, zawsze było ciemno. Obowiązków nie ubywało, a towarzyszyło im zmęczenie i zniechęcenie, bo wszystko trzeba było robić w szarówce i chłodzie. Na domiar złego suche jak pieprz powietrze nagrzane kaloryferami, swędząca skóra i warstwy ubrań utrudniające poruszanie się. Od kilku lat jednak zupełnie inaczej odbieram te mniej lubiane przeze mnie pory roku, a złożyło się na to kilka czynników.
Pierwszym z nich jest ocieplenie klimatu. Kiedy piszę te słowa, jest końcówka grudnia, już po świętach. W tym roku znowu nie były białe. Jest dość ciepło, mam otwarte drzwi do ogrodu i patrzę na ulewny deszcz. Od kilku lat jesień trwa właściwie do kwietnia. Zima zanika. Nie ma już śnieżnobiałego puchatego płaszcza, który rozświetlał najciemniejsze noce o tej porze roku. Święta straciły trochę ze swej magii, natura zachowuje się inaczej. Być może rzeczywiście trzeba coś stracić, żeby to docenić. Dawniej byłam przekonana, że nie można tęsknić za zimą; dziś dałabym wiele, żeby wróciła.
Drugą sprawą jest nastawienie. Oczywiście można narzekać i się niecierpliwić, ale nie zauważyłam, żeby to przyspieszało nadejście wiosny. Nie jestem pewna, czy to moja marudna polskość, czy dusza melancholiczki, ale muszę przyznać, że w pewnym momencie narzekanie na pogodę stało się moim zwyczajem. I z pewnością nie tylko moim. Wyrwał mnie z tego dopiero mój współlokator pochodzący z Argentyny, z którym mieszkałam właśnie w czasie polskiej mokrej i szarej zimy. Argentyńczycy mają zupełnie inne podejście do wielu rzeczy – są pogodni i spontaniczni. Pamiętam, że szliśmy wtedy do sklepu spożywczego, ja jak zwykle biadoliłam, że za kołnierz kapie mi deszcz. Jego reakcja mnie zawstydziła i zbiła z pantałyku. „Możesz narzekać, ile zechcesz, ale to jest twoje życie. Mija bezpowrotnie, a ty skupiasz się na zimnym deszczu. Też nie lubię zimy, ale staram się podchodzić do takich rzeczy jak do pięknego prezentu. Każdy dzień to podarunek i tylko ode mnie zależy, co z nim zrobię. Jestem przekonany, że gdybym zbliżał się do śmierci, nie narzekałbym na dodatkowe pół roku życia, nawet gdyby przypadło na zimę. Nie chcę kiedyś żałować, że byłem sprawny, zdrowy, młody i kaprysiłem, bo pada!”
Zatrzymaliśmy się i wystawiliśmy twarze w stronę nasączonego wilgocią szarego nieba. Zimne krople spadały nam na policzki, usta i nosy. To były czasy, kiedy zaczynałam praktykować uważność, więc skupiłam się na odczuwaniu wilgoci na twarzy. Kiedy jestem we własnym ciele tu i teraz – nie w spieszeniu się, nie w głowie, nie w liście zadań – ono w pewien sposób reaguje zachwytem na to, co natura potrafi zrobić z wodą, zmieniając jej stany skupienia. Tak, ten zachwyt jest możliwy na krakowskim osiedlu w lutowe popołudnie, w szary deszczowy dzień. „Mam to” – pomyślałam.
Ponadto, zaliczając co roku solidne spadki nastroju związane z jesienną aurą, postanowiłam zastosować się do zasady, która mówi, że jeśli nie możesz czegoś zwyciężyć, należy się do tego przyłączyć. Szukałam sposobów na podniesienie się na duchu, przetrwanie jesieni i zimy nie tylko bez sezonowego spadku nastroju, ale wręcz na przeciwnym biegunie – w przyjemności. Dlatego też sporo miejsca w tej książce poświęcę osiędbaniu, bo to właśnie ono było fundamentem moich poszukiwań i pomogło mi się zaprzyjaźnić z chłodniejszymi porami roku.
Kiedy zastanawiałam się nad tym, jak powinna wyglądać moja wymarzona książka o jesieni i zimie, pojawiło się we mnie pragnienie, aby była bezpretensjonalna, ponadczasowa, piękna i by przyjemnie się ją czytało. Zamiast skupiać się na wymyślaniu koła na nowo, postawiłam na sprawdzone receptury, sposoby i przepisy, którymi od lat dzielę się na moim blogu. Wiem, że są gruntownie przetestowane nie tylko przeze mnie i moich bliskich, ale również przez grono oddanych czytelniczek. Uznałam, że czas je zebrać, odświeżyć i uzupełnić o nowe pomysły – tak, by ze strefy online przeszły w offline i żeby można się było nimi cieszyć, leżąc pod kocykiem, bez konieczności buszowania w wieloletniej historii bloga.
W pierwszej części tej książki chcę pokazać ci moją ścieżkę i zapoznać z moją wielką miłością – ajurwedą – oraz tym, czym zajmuję się na co dzień, czyli wspomnianym już osiędbaniem. W drugiej – zebrałam dla ciebie wszystkie znane mi sposoby, narzędzia i przepisy na to, by jesień i zimę nie tylko tolerować, ale celebrować. To część, do której można wracać co roku jak do najlepszych świątecznych piosenek. Sama uwielbiam z namaszczeniem powracać do ulubionych przedmiotów, stosować sezonowe rytuały, poddawać się rytmowi powtarzalności. Być może ta książka stanie się czymś takim dla ciebie. Mam też szczerą nadzieję, że _Ciepło_ pozwoli ci samodzielnie generować światło i magię w tych bardziej ponurych miesiącach roku. Będzie pachnąco, nastrojowo, będziemy odwoływać się do wszystkich zmysłów i radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynoszą jesień i zima. Ta książka to z pewnością nie jest podręcznik przetrwania. To raczej kakao pachnące cynamonem, ulubiony koc w deszczowy dzień i spora porcja przytulności. Zanim jednak zabiorę cię w krainę moich jesiennych otulaczy i umilaczy, bardzo chcę opowiedzieć ci o osiędbaniu i o ajurwedzie. Od tego wszystko się zaczęło…AJURWEDA
_Ajurweda przypomina nam, że zdrowie nie jest źródłem dobrego samopoczucia; to dobre samopoczucie jest źródłem zdrowia._
Acharya Shunya
WSZYSTKO, CO MUSISZ WIEDZIEĆ,
ZANIM WYRUSZYMY W DALSZĄ PODRÓŻ
O ajurwedzie często mówi się jak o systemie medycznym, który obejmuje CUD – ciało, umysł i duszę. Jednak sprowadzanie tej starożytnej nauki wyłącznie do narzędzia pozwalającego zadbać o zdrowie naszego ciała i umysłu to wielkie uproszczenie. Dosłowne tłumaczenie sanskryckiego terminu „ajurweda” to „wiedza o życiu”. I rzeczywiście ajurweda bardzo jasno przedstawia zależności pomiędzy mniejszymi i większymi cząstkami kosmosu. Nie skupia się wyłącznie na poszczególnych narządach, układach czy istotach, ale widzi wszystko jako integralne elementy większej, harmonijnej całości. Nauka ta powstała około pięciu tysięcy lat temu w Indiach, i to początkowo może wywoływać pewną wobec niej rezerwę. Czy ta wiedza wciąż jest aktualna? Czy sprawdzi się w moim klimacie? Czy coś, co zostało zaobserwowane i usystematyzowane tak dawno, naprawdę może mi pomóc?
Wierzę, że tak jest, bo choć ajurweda powstała w Indiach, jej zasady odnoszą się do całego świata. Oczywiście w książkach dotyczących ajurwedy napisanych przez autorów praktykujących w Indiach lub Stanach Zjednoczonych znajdziemy wiele wskazówek, które mogą nas bezpośrednio nie dotyczyć ze względu na panujące tam, inne niż w Polsce klimat, warunki ekonomiczne i kulturowe albo dręczące nas w różnym stopniu choroby cywilizacyjne.
Pierwszym krokiem do wprowadzenia ajurwedy w życie jest próba zrozumienia jej logiki, drugim – uważne obserwowanie siebie i świata. Dopiero na tej podstawie można podejmować decyzje dotyczące tego, jak najlepiej o siebie zadbać. Na początek potrzebne jest jednak minimum wiedzy.
Ajurweda wyróżnia pięć żywiołów lub też elementów, z których jest zbudowany wszechświat. Należy podkreślić, że posługuje się poetyckim językiem i trudne zagadnienia objaśnia bardzo obrazowo. Zostaw więc na chwilę zachodnią nomenklaturę i postaraj się poczuć każdy z elementów tworzących świat zmysłami. Przeczytaj uważnie kolejne słowa, zamknij na chwilę oczy i spróbuj jak najmocniej poczuć energię, którą ze sobą niosą. Daj sobie czas i zanurkuj w mikrokosmos dosz.
eter
powietrze
ziemia
ogień
woda
Tych pięć elementów w różnych kombinacjach tworzy wszystko, co nas otacza, również nas samych. Elementy te mają swoje cechy (jakości). Eter należy rozumieć jako pustkę, próżnię. Powietrze jest suche, zmienne, ruchliwe, a ziemia – stała, stabilna, ciężka. Ogień jest lekki, gorący, transformuje, ogrzewa, pali, woda z kolei jest chłodna, nawilżająca, mokra.
KTÓRĄ DOSZĄ JESTEM
Wspomniane elementy łączą się w pary, tworząc dosze. Wyróżniamy trzy dosze: vata, pitta oraz kapha (czytaj: kafa). Każda z nich odpowiada za coś innego i w świecie, i w ciele. Zarówno w książkach, jak i w internecie można znaleźć testy, które pomagają ustalić, którą jest się doszą. Określenie „dosza” to wielki skrót myślowy, przez który należy rozumieć przeważającą u człowieka konstytucję psychofizyczną. Z pewnością tego typu testy są pomocne, ale sama za nimi nie przepadam, bo jak wynika z moich obserwacji, rodzą nadmierne przywiązanie do tożsamości: „Ach, więc jestem vatą. Wszystko jasne! Choć jednak nie, bo tu i tu mam inaczej. Którą doszą w końcu jestem?”.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, a zdiagnozowanie tego, jaką jest się doszą, to skomplikowany proces. Jeśli naprawdę zależy ci, aby się dowiedzieć, które dosze w tobie grają, gorąco polecam wizytę u konsultanta lub lekarza ajurwedy i zadanie mu precyzyjnego pytania o prakriti i vikriti. W przeciwnym razie skupi się on na tym, co obecnie masz w nierównowadze, i da ci kilka wskazówek, jak zharmonizować swoje życie. Konsultacja trwa zwykle godzinę zegarową i nie polega na tłumaczeniu klientowi, czym jest ajurweda, lecz na przygotowaniu dla niego zaleceń, które może wprowadzić w życie tu i teraz.
My mamy jednak trochę więcej czasu, postaram się więc nakreślić, o co chodzi z konstytucjami vata, pitta oraz kapha i dlaczego ustalenie, która z nich w nas przeważa, jest takie skomplikowane. Moim celem nie jest przekazanie ci całej wiedzy o twoich prakriti i vikriti, lecz jedynie sprawienie, abyś po lekturze tej książki mogła trafnie ocenić, której z energii jest obecnie zbyt dużo w twoim życiu i co możesz z tym zrobić.
Prakriti jest trochę podobne do DNA – stanowi zestaw cech (dosz), z którymi przychodzimy na świat. Prakriti jest zależne od cech fizycznych i cech charakteru naszych rodziców (podobnie jak w przypadku genów). Jeśli mama była korpulentna, ciepła, pogodna i miała burzę włosów, możliwe, że coś z tego odziedziczymy. Jeśli tata miał haczykowaty nos, był piekielnie inteligentny, zdroworozsądkowy i sarkastyczny, zapewne będziemy mogły odnaleźć w sobie kilka jego cech. To jednak nie wszystko. Poza dziedziczonymi predyspozycjami na prakriti wpływa również przebieg ciąży, porodu oraz pierwszy rok życia dziecka. Gdybyście więc chciały przygotować się do rodzicielstwa zgodnie z zasadami ajurwedy, pamiętajcie, że już na rok przed planowanym poczęciem należy zastosować odpowiednią dietę w celu oczyszczenia i wzmocnienia ciała i jego organów oraz rozpocząć pracę nad emocjami i duchowością, tak by w momencie poczęcia ciało i umysł twoje i twojego partnera były w szczytowej formie. W ajurwedzie nie ma miejsca na przypadkowe działania. Oczywiście w życiu często dzieje się zupełnie inaczej.
W procesie poszukiwania swojej doszy istotna jest również opowieść o vikriti, czyli o tym, jak wpływa na nas styl życia, który prowadzimy, miejsce, gdzie żyjemy, nawyki, nałogi, praca, relacje i cała reszta (trochę jak obszary w kole osiędbania). Wiemy przecież z publikowanych badań, że nawet jednojajowe bliźniaki starzeją się i chorują inaczej, kiedy mieszkają w zupełnie innym klimacie i mają inny rytm dnia oraz inne nawyki. Współczesna nauka dostarcza nam danych potwierdzających, że styl życia, który prowadzimy, ma ogromny wpływ na aktywację naszych genów. Vikriti to nasze dolegliwości, przyzwyczajenia oglądane z lotu ptaka, od momentu, w którym jesteśmy obecnie, do roku wstecz. Te informacje również można pozyskać podczas konsultacji z lekarzem lub osobą zawodowo zajmującą się ajurwedą. Według założeń ajurwedy najzdrowsi jesteśmy wtedy, gdy znajdujemy się możliwie jak najbliżej stanu wyjściowego, czyli prakriti. Ma on oczywiście swoje mocne i słabe strony, ale jeśli nasz styl życia sprawia, że odchodzimy naprawdę daleko od początkowego potencjału, najpierw zaczynamy się czuć źle, a później chorować.
Każda z nas jest kombinacją wszystkich trzech dosz, a zatem i wszystkich pięciu elementów. Różnią nas jednak ich proporcje. To zupełnie normalne, że odnajdujesz się i w portrecie vaty, i kaphy, i pitty, podobnie jak to, że zależnie od tego, jak troskliwie się sobą opiekujesz, możesz mieć pozytywne lub negatywne cechy danej doszy.
Prawdę mówiąc, nie lubię myśleć o pozytywach i negatywach dosz. Przyglądając się doszy, zastanawiam się raczej nad tym, co warto eksponować, pielęgnować, i nad tym, co wymaga ode mnie szczególnej opieki i co powinnam chronić. To podejście bardzo nam się przyda w myśleniu o sezonowym osiędbaniu. W ajurwedzie zachwyca mnie również to, że nie wyróżnia ona żadnej z dosz, żadnej z tych cudownych energii, żadnego z pięciu elementów. Są one całością boskiej harmonii, a naszym zadaniem jest nauczyć się utrzymywać tę naturalną równowagę i akceptować to, co czasem jest trudne do zaakceptowania. Z tego punktu widzenia każda siłowa próba zmiany siebie w kogoś innego skończy się tylko zaburzeniem tej subtelnej równowagi, a więc wprowadzeniem do swojego życia dyskomfortu lub – w skrajnej sytuacji – doprowadzeniem się do choroby. Ajurweda jest wspaniałą nauczycielką samoakceptacji – sprawia, że można się poczuć osadzonym w świecie.
Kluczowe jest zrozumienie jakości, jakie niosą ze sobą poszczególne dosze. Dzięki temu łatwiej będzie rozpoznać elementy danej doszy w sobie. Ta wiedza z kolei może być lupą, przez którą możemy się przyglądać z ciekawością zarówno sobie, jak i światu. Bo – jak już wiesz – jesteśmy jednym.
VATA, CZYLI ZMIENNOŚĆ I RUCH
Dosza vata składa się z eteru i powietrza – jest ruchliwa, sucha, zimna, szorstka, zmienna, lekka. Jej uosobieniem może być na przykład baletnica. Osoba, którą charakteryzuje vata, jest szczupła, ma drobne kości, delikatne nadgarstki i kostki, a także cienką jak pergamin, suchą i chłodną skórę. Jej paznokcie są drobne i łamliwe, a zęby słabe. Vatę charakteryzuje asymetria w postaci krzywych zębów, nierównego nosa, przekrzywionego kręgosłupa, nierównych warg lub kończyn. Jej odporność jest zmienna, podobnie jak nastroje. Zmienne jest też trawienie i wydalanie. Ciężko jej przytyć. Z energią vata łączy się również szorstkość i zimno. To dlatego osoby o konstytucji vata charakteryzują się słabym krążeniem, są wiecznie zmarznięte i często mają problem z zimnymi dłońmi, stopami i koniuszkiem nosa.
W świecie zwierząt i roślin również możemy dostrzec vaty: pusty w środku bambus, drobnokościsty i smukły chart, ruchliwy, delikatny koliber, nerwowa w ruchach, ale zwinna wiewiórka, płatki suchego śniegu, wietrzna, sucha i zimna pogoda. Kiedy pomyślisz o jakościach doszy vata i zaczniesz obserwować świat pod tym kątem, z pewnością znajdziesz wiele charakterystycznych dla niej przedmiotów, roślin czy ludzi. Vata odpowiada również za ruch: oddech, mobilność stawów, bicie serca, impulsy przekazywane przez system nerwowy, poruszające się kończyny, mowę.
Vata na poziomie umysłu charakteryzuje się energią twórczą, zazwyczaj jest kreatywna, zabawna i towarzyska. Szybko się uczy i równie szybko zapomina. Pomysłów ma więcej, niż jest w stanie zrealizować, ale zazwyczaj jej to nie przeszkadza – woli wymyślać, niż zajmować się realizacją. Czuje nieustanny pociąg do nowości. W restauracji chętnie wybierze danie, którego wcześniej nie jadła. Lubi podróżować, jest otwarta i elastyczna. Kiedy traci równowagę, gubi orientację, staje się niespokojna i roztrzepana, może mieć tiki nerwowe i problemy z zasypianiem. Vata ma tendencje do tworzenia w głowie czarnych scenariuszy, często odczuwa lęk i łatwo ulega zmiennym nastrojom. Kiedy się złości, kieruje agresję do wewnątrz lub obwinia się z powodu doświadczanych przykrych emocji. To ta osoba, która zawsze zapomina, gdzie położyła klucze, na spotkaniu nerwowo się wierci, drapie po głowie, nieustannie zakłada nogę na nogę, sprawdza telefon. Vacie trudno wytrwać w postanowieniach, nie lubi rutyny, choć ta, paradoksalnie, jej służy.
Vata będzie bohaterką tej książki. Vata, czyli złota polska jesień, szorstkie, kruche, szeleszczące pod stopami liście; sucha od kaloryferów skóra i suche śluzówki; pękające usta; ręce proszące o odżywczy krem. Wiercenie się w łóżku w bezsenne noce, rozcieranie o siebie zimnych stóp i snucie mrocznych opowieści. Ciepło, to znów zimno, za chwilę deszczowo. Zimny wiatr śpiewający niepokojące melodie, wprowadzający nerwowy nastrój, szarpiący za poły płaszcza. Czasem ciepły, jesienny wiaterek, a czasem potężne, mrożące do kości styczniowe wietrzysko, które sypie suchymi płatkami śniegu prosto w twarz.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_