Cierpisz? Masz do tego prawo - ebook
Cierpisz? Masz do tego prawo - ebook
Sposób, w jaki nasza kultura podchodzi do śmierci, sprawia, że nie potrafimy radzić sobie z własną żałobą. Nie potrafimy też pomagać bliskim, którzy jej doświadczają. Megan Devine tłumaczy, że żałoba nie jest problemem wymagającym szybkiego rozwiązania, lecz tajemnicą, którą należy uszanować. Zwraca się więc zarówno do tych, którzy przeżywają właśnie stratę bliskiej osoby, jak i do ich krewnych i przyjaciół. Jako praktykująca psychoterapeutka i wdowa jest z pewnością kompetentną doradczynią w tych sprawach. Wielu specjalistów zajmujących się pomocą psychologiczną – a także wielu czytelników – uznało jej książkę za niezwykle cenną i przełomową.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66667-04-4 |
Rozmiar pliku: | 634 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kondycji ludzkiej zawiera się bliźniaczy paradoks. Po pierwsze, nikt nie może przeżyć za ciebie twojego życia – nikt nie może zmierzyć się z tym, z czym ty musisz się zmierzyć, ani odczuć tego, co ty musisz odczuć – ale też nikt nie może tego zrobić sam. Po drugie, przeżywając własne życie, jesteśmy skazani na to, by kochać innych i ich tracić. Nikt nie wie dlaczego. Po prostu tak jest. Jeśli zdecydujemy się kochać, z pewnością doświadczymy straty i smutku. Jeśli będziemy próbować uniknąć straty i smutku, nigdy nie będziemy prawdziwie kochać. A jednak poznanie miłości i straty – w niezwykle silny i tajemniczy sposób – umożliwia nam doświadczenie życia w całej jego pełni głębi.
Megan Devine, która zaznała miłości i straty, jest w tych sprawach godną zaufania i troskliwą doradczynią. Straciwszy ukochaną osobę, zrozumiała, że jej życie zmieniło się na zawsze, że nie można nad tym przejść do porządku dziennego. Można przejść tylko razem z tym. Strata i żal odmieniają pejzaż naszego życia, który nigdy nie będzie już taki sam. Nie ma powrotu do tego, co było. Pozostaje nam tylko zadanie sporządzenia nowej, dokładnej mapy tego, co jest. Jak mądrze mówi Megan: „Nie chodzi o to, żeby uleczyć nasz ból, ale żeby się o to starać”.
Prawda jest taka, że ci, którzy cierpią, zyskują mądrość, której reszta z nas potrzebuje. A ponieważ żyjemy w społeczeństwie, które boi się uczuć, ważne jest, byśmy otwarli się przed sobą nawzajem na głębię doświadczenia ludzkiej podróży, którą można poznać jedynie dzięki naszym uczuciom.
W ostatecznym rachunku więź miłości i przyjaźni zależy od tego, na ile potrafimy doświadczać wspólnie miłości i straty bez wzajemnego osądzania się i wywierania na siebie presji. Nie możemy dopuścić do tego, by nasz cierpiący bliźni utonął w otchłani, ale też nie jesteśmy w stanie uratować go od skutków bolesnego chrztu duszy, którego doświadczył. Jak pisze Megan, będziemy bezpieczni dopiero wtedy, gdy nauczymy się docierać wzajemnie do naszego bólu i wzajemnie się w nim rozpoznawać.
Naszym zadaniem nie jest umniejszanie cierpienia i samej straty. Nasze zadanie polega na zrozumieniu, co wydarzenie to w nas otwiera. Mój ból, moja żałoba nauczyły mnie, że nawet jeśli czujemy się złamani i zniszczeni, to nie jest powód, by uznać, że zniszczony został cały świat. Jesteśmy ludźmi, więc naszym obowiązkiem jest odbudowywać to, co wartościowe, a gdy pojawiają się kłopoty – robić dobry użytek z własnego serca.
Tak jak święty Jan od Krzyża stawiał czoła ciemnej nocy duszy i tak jak Jakub zmagał się z bezimiennym aniołem na dnie doliny, tak Megan, która straciła swojego mężczyznę Matta, zmagała się z drogą przez ciemną dolinę. Odkryła wtedy tę prawdę – że nie da się spowodować, by wszystko było znów dobrze, że straty nie da się odwrócić ani zapomnieć. Zrozumiała jednak również, że ci, którzy po niej cierpią, w końcu powrócą do życia, ale wszystko w tym życiu będzie inne.
W Boskiej komedii Wirgiliusz prowadzi Dantego przez piekło do czyśćca. W pewnym momencie dochodzą do ściany ognia. Przestraszony Dante cofa się, ale Wirgiliusz tłumaczy mu, że nie mają wyboru. Że jest to ogień, który pali, ale nie zabija. Poeta wciąż się boi, ale Wirgiliusz kładzie mu dłoń na ramieniu i powtarza, że innego wyboru nie ma. Dante ośmiela się i przechodzi przez płomienie.
Każdy, kto żyje na tym świecie, staje kiedyś przed ścianą ognia. Megan, podobnie jak Wirgiliusz, jest przewodniczką przeprowadzającą przez piekło aż do ściany ognia. I tak jak Wirgiliusz Megan wskazuje drogę, nie jedyną słuszną drogę, ale drogę po prostu, proponując ludziom oszalałym z bólu kilka rzeczy, które mogą im dać jakieś oparcie.
To wymaga odwagi – kochać, tracić tych, których się kocha, i wzajemnie sobie towarzyszyć w drodze, nie wiedząc, kiedy i gdzie ona się skończy. Megan jest odważną nauczycielką. Jeśli wy również jesteście w uścisku żałoby, przeczytajcie tę książkę. Pomoże wam ona w niesieniu brzemienia, z którym musicie teraz wędrować. I sprawi, że nie będziecie w tej wędrówce tak bardzo samotni.
Mark NepoPodziękowania
Lubię w książkach dedykacje i podziękowania. Dowiaduję się z nich o relacjach autorów lub autorek, o ich mistrzach i przewodnikach, o życiu, z którego zrodziła się książka. Książka jest małym fragmentem życia i jego produktem ubocznym. To może zabrzmieć dziwnie, ale tekst i życie żywią się sobą wzajemnie. Praca nad tą książką była bardzo trudna, ale też było w niej coś pięknego. Sama nie zawsze to widziałam, ale dostrzegli to moi przyjaciele: Samantha (ty dostrzegasz wszystko), Cynthia, Rosie, TC, Steph, Michael, Sarah, Naga, Wit, a poza wami garstka innych, którzy odwiedzali mnie w tym czasie – dziękuję wam za obecność, za to, że mnie wysłuchiwaliście i odnajdywaliście, kiedy się gubiłam. Dziękuję wszystkim bliźniaczym duszom, które w czasie pisania tej książki pozwalały mi się bawić, przeżywać przygody, które dawały mi chwile wytchnienia i radość – dziękuję za to, co było, i za to, co jeszcze będzie. Dziękuję ludziom, z którymi tańczę tango – chwile, które z nimi spędzam, są jedynymi, w czasie których mogłam przestać myśleć o tym, co mam napisać. Uczestnicy moich zajęć „Opowiedz o swojej żałobie” są obecni w całej tej książce. Ich mejle i inne komunikaty przychodziły dokładnie w chwilach, w których potrzebowałam sobie przypomnieć, po co o tym wszystkim piszę. Dziękuję wam, moi ukochani, za to, że podzieliliście się ze mną waszymi opowieściami i uczuciami. Moim przyjaciołom i towarzyszom, którzy zmarli od czasu śmierci Matta, chcę powiedzieć, że wciąż czuję waszą obecność. Wasze wsparcie znaczyło dla mnie więcej niż słowa – i nadal znaczy. Dziękuję mojemu agentowi Davidowi Fugate, który od naszej pierwszej rozmowy zrozumiał potrzebę pracy na rzecz zmiany naszego kulturowego modelu żałoby. Dziękuję również całej ekipie z wydawnictwa Sounds True za życzliwość i opiekę.
Może to zabrzmi dziwnie, może nawet arogancko, ale muszę powiedzieć, że jestem nieskończenie wdzięczna sobie samej – osobie, którą byłam, osobie stojącej tamtego dnia nad rzeką, osobie, która przeżyła od tamtej pory kolejne lata, mimo że czasami nie chciała żyć dalej. Książka ta jest listem miłosnym do tamtej osoby i podróżą w czasie. Chcę zrobić dla niej to samo, co chcę zrobić dla was – chcę dotrzeć do niej z moimi słowami, podtrzymać ją, pomóc jej przeżyć. Bo jestem taka szczęśliwa, że ona przeżyła.Wstęp
W naszej kulturze zapomnieliśmy, jak radzić sobie ze stratą. Myślałam, że wiem wiele o smutku i żałobie. Przez prawie dziesięć lat byłam przecież psychoterapeutką, prowadziłam prywatną praktykę. Pracowałam z setkami ludzi – od osób walczących z uzależnieniami i bezdomnością, po przychodzące do mojego gabinetu ofiary seksualnej przemocy, której doświadczyły dziesiątki lat temu, osoby nieradzące sobie z traumatycznymi wspomnieniami – i wreszcie z ludźmi pogrążonymi w żałobie. Zajmowałam się edukacją dotyczącą molestowania seksualnego i wspieraniem jego ofiar, pomagałam ludziom przejść przez ich najstraszniejsze życiowe doświadczenia. Czytałam najnowszą literaturę na temat zdrowia emocjonalnego i odporności psychicznej. Bardzo się w to angażowałam i miałam poczucie, że wykonuję ważną, wartościową pracę.
I nagle, pewnego pięknego letniego dnia 2009 roku, zdarzyło się tak, że stałam na brzegu i patrzyłam, jak mój mężczyzna tonie. Matt był silny, wysportowany i zdrowy. Do czterdziestych urodzin zostały mu trzy miesiące. Biorąc pod uwagę jego umiejętności i doświadczenie, nie było żadnego powodu, żeby miał się utopić. To był przypadek, coś nieoczekiwanego, coś co rozdarło mój świat.
Po śmierci Matta miałam ochotę zadzwonić do wszystkich moich klientów, żeby przeprosić ich za moją ignorancję. Miałam kwalifikacje do pracy nad głębokimi emocjami pacjentów, ale śmierć Matta odsłoniła przede mną zupełnie inny świat. Nic z tego, o czym wiedziałam, nie miało zastosowania do tak wielkiej straty. Jeżeli ktoś miał być przygotowany do czegoś takiego, to – biorąc pod uwagę moje doświadczenia i wykształcenie – powinnam to być ja. Ale nic mnie do tego nie przygotowało. Nic z tego, czego się nauczyłam, nie miało znaczenia.
Nie tylko ja byłam bezradna.
W pierwszych latach po śmierci Matta zaczęłam odkrywać społeczność ludzi pogrążonych w żałobie. Pisarze, działacze, profesorowie, pracownicy opieki społecznej, uczeni – świat młodych wdów i wdowców, rodziców opłakujących dzieci. Wszystkich nas łączyło doświadczenie bólu. Jednak tym, co przeżywaliśmy wspólnie, nie była sama strata. Każde z nas czuło się w tym smutku osądzane, zawstydzane, pouczane. Namawiano nas, byśmy „wydobyli się z tego”, pozostawili za sobą przeszłość, przestali wspominać tych, których straciliśmy. Radzono, byśmy zajęli się własnym życiem, i mówiono, że strata bliskiej osoby była nam potrzebna do zrozumienia, co jest w nim ważne. Nawet ci, którzy chcieli nam pomóc, ranili nas. Te komunały i rady, chociaż wypowiadane w dobrych intencjach, wydawały się wyrazem lekceważenia naszego wielkiego bólu – kwitowały go zgrabnymi formułkami, jakich używa się na kartkach z życzeniami.
W chwili, gdy potrzebowaliśmy miłości i wsparcia, czuliśmy się samotni, niezrozumiani, osądzani i zlekceważeni. Nie chodzi o to, że otaczający nas ludzie chcieli być okrutni. Po prostu nie wiedzieli, jak nam pomóc. Jak wiele innych osób przeżywających żałobę przestaliśmy rozmawiać o naszym cierpieniu z przyjaciółmi i rodziną. Łatwiej było udawać, że wszystko jest w porządku, niż ciągle tłumaczyć się z naszego bólu i wyjaśniać go ludziom, którzy nie byli w stanie go zrozumieć. Woleliśmy zwrócić się do innych osób pogrążonych w smutku, ponieważ tylko oni wiedzieli, czym on jest.
Doświadczenie straty i związanego z nią bólu przydarza się wszystkim. I wszyscy, gdy strasznie cierpimy, czujemy się niezrozumiani. I wszyscy jesteśmy bezradni, gdy stajemy wobec cierpienia innych. Wszyscy szukaliśmy słów, wiedząc, że żadne słowa nigdy nie naprawią tego, co się stało. Wszyscy przegrywają. Ci pogrążeni w żałobie czują się niezrozumiani, a ich krewni i przyjaciele czują się głupi i bezradni wobec ich bólu. Wiemy, że potrzebujemy pomocy, ale nie wiemy, o co powinniśmy poprosić. Kiedy próbujemy pomóc ludziom przeżywającym najgorsze chwile ich życia, sprawiamy, że stają się one jeszcze trudniejsze. Nasze najlepsze intencje obracają się w swoje przeciwieństwo.
To nie nasza wina. Wszyscy chcielibyśmy czuć się kochani i wspierani w smutku i wszyscy chcielibyśmy pomagać tym, których kochamy. Problem w tym, że nikt nie nauczył nas, jak to robić.
W naszej kulturze żałoba postrzegana jest jako coś w rodzaju choroby, jako przerażające, chaotyczne emocje, które należy z siebie zmyć i jak najszybciej zostawić za sobą. W rezultacie mamy przestarzałe poglądy na to, jak długo powinna trwać żałoba i jak powinna wyglądać. Uważamy ją za coś, co należy przezwyciężyć, co należy naprawić, zamiast się tym zajmować i to podtrzymywać. Naszych lekarzy uczy się, że jest ona raczej zaburzeniem niż naturalną reakcję na dotkliwą stratę. Skoro więc profesjonaliści nie wiedzą, jak się nią zajmować, trudno oczekiwać od wszystkich pozostałych, by reagowali na nią umiejętnie, z wyczuciem.