- W empik go
Cinkciarz - ebook
Cinkciarz - ebook
Lata osiemdziesiąte, Polska Republika Ludowa. Cinkciarz o imieniu Marek handluje obcymi walutami na Pomorzu.
Powieść w szczegółach opisuje oszustwa, które pozwalały waluciarzom na dostatnie życie, gdyż ich dzienny zarobek mógł kilkakrotnie przewyższać ówczesną miesięczną pensję robotnika. Cinkciarze stanowili swoistą kastę, mającą wpływy, mogącą wszystko załatwić w czasach, kiedy oficjalnie brakowało prawie wszystkiego, a rarytasy były dostępne dla wybranych w pewexach. Książka ta pokazuje, że pomysłowość cinkciarzy nie znała granic i była wprost proporcjonalna do chciwości oszukiwanych przez nich ludzi.
Akcja powieści oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-969-9 |
Rozmiar pliku: | 931 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powoli zapadał już zmrok, a letnia tarcza słońca skryła się za pobliskim lasem. Bez zbędnego pośpiechu skończył zwijać kije i dokładnie, aby ciężarki i spławiki nie splątały się w grubym pęku wędek, które specjalnie do tego przygotowanymi sznurkami solidnie przytroczył do boku motocykla. Ryby włożył do plastikowej reklamówki i spakował na dno brezentowego plecaka. Potem włożył przybornik z zapasowymi haczykami, ołowiem i innymi przeróżnymi wędkarskimi drobiazgami, które prawie zawsze są niezbędne podczas wypadów na ryby. Na wierzchu położył nieprzemakalny sztormiak, pusty plastikowy bidon, zapiął plecak i zarzucił go na plecy. W gardle czuł prawdziwą saharę. „Konia z rzędem za szklankę coli” – pomyślał. Silnik zaskoczył za pierwszym razem. Zapalił reflektor, omiótł jezioro silnym strumieniem światła, poczuł pod sobą moc swojej maszyny i ruszył w stronę miasta. Jechał powoli leśną drogą, starając się omijać wystające korzenie drzew, które wydawały się być jak na złość dosłownie wszędzie. Po kilku kilometrach nareszcie wjechał na wąską asfaltówkę, którą dojechał do głównej drogi prowadzącej prosto do Szczecina. Uwielbiał swoją maszynę, na której czuł się pewnie i bezpiecznie, w pełni ufając jej sile i przyspieszeniu, a szerokie boczne osłony pozwalały mu odczuć dodatkowy komfort bezpieczeństwa, no i chroniły przed silnym powiewem wiatru. Dość szybko minął Podjuchy i dotarł do przedmieść Zdrojów, gdzie zauważył dużą reklamę ekskluzywnej dyskoteki. „Pić, pić i jeszcze raz pić”. Myślał tylko o tym, aby wreszcie ugasić pragnienie, które potęgowało się z każdą minutą. Skręcił z głównej drogi w prawo i jechał wąską drogą pod stromym kątem w górę. Przejeżdżając pod betonowym wiaduktem kolejowym, upajał się mocnym dudnieniem trzystu pięćdziesięciu centymetrów sześciennych swojego silnika.2
Wolno wjechał na wyasfaltowany plac przed dyskoteką, na którym stały tylko dwa samochody. Jednym z nich był stary fiat 125p z kogutem „Taxi” na dachu, a drugim granatowe mirafiori z dużym spojlerem na tylnej klapie bagażnika. Przed wejściem był potężny betonowy łuk z napisem „GROTA”. Zaparkował na wprost wejścia, dłonią poprawił włosy, wywinął wodery, długie za kolana gumowe rybackie buty i z kaskiem pod pachą wszedł do środka. Nic się nie działo. Znudzony szatniarz gawędził beztrosko z potężnie zbudowanym bramkarzem, a przy jednym stoliku siedziało pięć ekskluzywnych prostytutek. Jedna ładniejsza od drugiej. Z potężnych głośników podwieszonych pomiędzy sztucznymi długimi stalaktytami sączyła się cicho spokojna melodia. Barmani polerowali pokale oraz kieliszki do wina. Żadnych gości. Podszedł do bramkarza i zapytał:
– Dobry wieczór, chciałbym tylko kupić coś zimnego do picia. Można?
– Jest pan niestosownie ubrany, ale nie ma sprawy, właściwie to jeszcze zamknięte, otwieramy o dwudziestej drugiej, masz jeszcze piętnaście minut.
– OK, dzięki. Mogę wypić w środku czy muszę kupić i wyjść na zewnątrz?
– Jak chcesz.
Kupił przy barze butelkę zimnej pepsi, dając barmanowi niezły napiwek, czym od razu zyskał sobie jego sympatię. Zwrócił też na siebie uwagę szałowo ubranych i pięknych kobiet, które zabijały wolny czas, dzielący je od oficjalnego otwarcia lokalu, popijając drogie drinki. Wiedział, że przyciąga wzrok kobiet. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że generalnie podobają się kobietom jego sportowa i atletyczna budowa ciała, ładna symetryczna twarz, blond włosy i głębia zielonych oczu.
W zasadzie to dość często korzystał z atrybutów, jakimi obdarzyła go matka natura, i niejedną już ślicznotkę okręcił sobie wokół palca, zanim ta zdążyła się zorientować.
– Hej, przystojniaczku, jeśli usiądziesz z nami, lepiej będzie ci smakowało – zaczepnie powiedziała jedna z dziewcząt. Uważnie zlustrował ją wzrokiem. Była naprawdę super. Modnie przycięte blond włosy, ładnie podkreślone różową szminką usta, a spod długich zalotnych rzęs wyzywająco patrzyły na niego śliczne kocie oczy. Spod niedopiętej koszulki, ozdobionej mnóstwem cekinów, wylewał się imponujący biust. Ale nie to przyciągało najbardziej jego wzrok. Miał dosłownie świra na punkcie damskich nóg. Najlepiej, jeśli były w stylonach. A w tym przypadku najbardziej wybredny facet byłby zachwycony, tak jak ktoś, kto czuje pragnienie na wyschłym pustkowiu, byłby zachwycony cysterną wody. Nogi były długie, w czarnych koronkowych rajstopach w delikatny kwiecisty wzór, do tego gustowne czerwone szpilki dopełniały eleganckiej całości połączonej z nieziemskim seksapilem. Przełknął ślinę na ten widok i powoli ruszył w stronę stolika.
– Hej, jestem Marek, a wy macie jakieś imiona?
Wesoły gwar przy stoliku przycichł i wszystkie wymalowane oczy skierowały się na Marka. Czuł, jak pożerają go wzrokiem. Był inny. Nie wiedział na ile, ale jakże różnił się od tych wszystkich wystrojonych balangowiczów, którzy jechali nawet setki kilometrów, ciułali marki, korony i funty, aby tanio – jak na ich warunki – pociupciać za żelazną kurtyną. Puszyli się i wyginali, przybierając nienaturalne pozy, prawie każdy chciał pokazać, jaki to z niego macho. Żłopali wódę, whisky, gin i wino, ile tylko organizm mógł wytrzymać, wtedy koguty stawały się jeszcze bardziej nienaturalne i żałosne. Często wręcz tragikomiczne. Nie rajcowały ich. Rajcowały je tylko ich mniej lub bardziej wypchane portfele. A on był naturalny i wyluzowany aż do bólu.
– Kaśka jestem – odezwała się pierwsza ta, która zaprosiła go do stolika.
– A ja Mariolka – powiedziała drobna czarnulka, zalotnie oblizując usta.
– A na mnie wołają Basia, ta cycata to Ciciolina, a to jej siostra Magda – przedstawiła pozostałe dziewczyny, puszczając przy tym oczko.
– Co cię tutaj przygnało? – zapytała wyraźnie podekscytowana Kaśka.
– Nic takiego, po prostu miałem w gębie saharę. Wracam z ryb i było mi po drodze. A ciebie co przygnało na to zadupie? – zadał naiwne pytanie, chociaż dobrze wiedział, co to za miejsce. Zachichotały wszystkie naraz.
– A nam też pić się chciało, hi, hi, hi!... – Udał, że wierzy. Znał życie i gra w naiwniaka zawsze dawała mu wygraną. Udawał nieświadomego i niewinnego, a tak naprawdę miał wszystko pod kontrolą. Ta strategia przeważnie się sprawdzała.3
Głośne stukanie do drzwi stawało się coraz bardziej natarczywe.
– Cichy, jesteś tam? – Bydlak coraz bardziej stawał się niecierpliwy.
– Przestań wreszcie tak walić, bo drzwi mi wyłamiesz. – Cichy leniwie zwlekł się ze swojego wyrka, niedbale przykrył jedną z niezliczonych swoich laleczek śpiącą nago i pomału poczłapał do przedpokoju swojej kawalerki. Z niechęcią przekręcił zamek i wpuścił Bydlaka do środka.
– Co ty, kurwa, jeszcze śpisz? O dziesiątej miałeś być na Turzynie, a już dwunasta!
– I co się tak pieklisz? Koniec świata czy co?! Bardzo ważna sprawa mi wypadła – odpowiedział Cichy. W tym momencie bardzo ważna sprawa sennie się przeciągnęła, odsłaniając przy tym kształtne, młode i jędrne piersi.
– Właśnie widzę – burknął Bydlak. – Przez te dupy złapiesz kiedyś takiego szankla, że ci zęby nawet w dowodzie osobistym powypadają.
– Powiedz lepiej, co załatwiłeś.
– Na razie nic. Ale złapałem namiar na takiego jednego frajera, co pracuje na lisiej fermie. Moczymorda. Ma parę skórek na zbyciu, ale czuję, że można go będzie wykręcić na dużo więcej. Stróżuje tam, karmi zwierzaki, a potem pomaga przy ich uśmiercaniu i ściąganiu skórek. Ma dostęp do magazynu, w którym przechowują gotowe, już przywiezione od garbarza śliczne lisie futerka.
– To nic prostszego – odparł Cichy. – Podrzuci mu się parę flaszek, a dalej pójdzie już jak z płatka.
– Wcale nie!
– No to o co biega? Gdzie problem?
– To były facet mojej ciotki. Wiesz, tej, co ma knajpkę w Dąbiu. Mówiłem ci kiedyś o niej. Pamiętasz? Miała problem z gościem. Chlał, rzucał się do niej z łapami, a na dodatek okradał ją na każdym kroku.
– Aaa, no taak, przypominam sobie. Mówiłeś mi. To ten, co miał na zbyciu sporo baksów – przypomniał sobie Cichy.
– Właśnie ten. Ale wszystko przerżnął w karty.
– No to nie powinno być z nim problemu. Jak cieć ma podkręconą żyłkę do hazardu, to ugotujemy frajera w jego własnym sosie. Ustawi się gierkę i skórki wszystkie nasze. Nawet te właściciela magazynu.
– He, he, he, ty, Cichy, to zawsze coś wymyślisz – z podziwem powiedział Bydlak. Bo tak też i było. Cichy co prawda ułomkiem nie był, ale przede wszystkim bardziej korzystał z mózgu niż z mięśni. Od brudnej roboty miał chłopaków, których bardziej od inteligencji cechowała siła.