Ciosy w serce - ebook
Ciosy w serce - ebook
Jo to pyskata, porywcza bokserka, która prowadzi własny klub. Pewnego dnia zaczyna trenować Jeremiego – bogatego, przystojnego prawnika, który od samego początku ją irytuje. Podczas wspólnych ćwiczeń wielokrotnie dochodzi do złośliwości. Dziewczyna ma niewyparzony język, mówi, co myśli, i jest mistrzynią riposty. Młoda kobieta wzbrania się przed miłością do Jeremiasza, ponieważ niedawno straciła ojca, a ponadto została skrzywdzona przez Leo, byłego faceta. Jo boi się ponownie zaufać, bowiem nie chce znowu cierpieć. Ma w zwyczaju skrywać emocje pod maską twardej zawodniczki. Między bohaterami nawiązuje się jednak nić sympatii, która przeradza się w gorące i namiętne uczucie. ,,Ciosy w serce” to niesamowita powieść, która swoją nieszablonową fabułą udowadnia, że życie jest ringiem, a to, czy unikniemy ciosów zadawanych przez los, zależy tylko od nas! Emocjonująca historia, która rozgrzeje serca, wywoła lawinę łez i pokaże, jak wiele jest w stanie znieść serce, które zostało wielokrotnie złamane. Ta książka nie pozwoli o sobie zapomnieć! Gorąco polecam! - Moja_chwila_nocą Książka jest ciosem prosto w serce. Wnika w głąb duszy, by siać spustoszenie. Historia Jo i Jeremiego to pełna wzruszeń opowieść o sile charakteru, chęci udowodnienia swojej wartości, ale także o samotności i tęsknocie za bliskością drugiego człowieka. Sięgnięcie po powieść autorki daje niezapomnianą podróż przez zawiłe losy bohaterów i ich zranione dusze. - kopciuszekxxi To wyjątkowa historia z zawiłą tajemnicą, która łączy dwoje ludzi. Istny wulkan emocji budzący w czytelniku skrywane dotąd uczucia. - Farmer_with_the_book
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-105-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jo
Ból, który czułam po twojej stracie, był nie do zniesienia. Zawsze mi powtarzałeś, że byłam najsilniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałeś. Myliłeś się. Nie byłam wystarczająco silna, aby to wszystko udźwignąć. Nie to, że ciebie już ze mną nie było. Nie mogłam pogodzić się z tym, że mnie zostawiłeś.
Zostałam sama na tym jakże brutalnym świecie. Świecie, któremu tak wiele starałam się dać. Robiłam wszystko, co tylko mogłam. I po co?
Starałam się całe życie uczynić coś dobrego, coś, dzięki czemu mógłbyś być ze mnie dumny. Po co to wszystko było?
Próbowałam zmienić ten popaprany świat na choć odrobinę lepszy, lecz niczego w zamian nie dostałam. Wręcz przeciwnie: odebrano mi jedyną osobę, na której zależało mi najbardziej, osobę, którą naprawdę kochałam i która jako jedyna na całej tej planecie bezgranicznie i tak szczerze kochała mnie.
Teraz już jej nie było.
Zostałam sama.
Jak miałam dalej żyć?
Obecnie mogłam tylko marnie egzystować, ponieważ część mnie zmarła wraz z tobą, tato.
***
– Jo! Wstawaj, już ósma! Musimy otwierać.
Usłyszałam wkurzony głos Leo oraz głośne uderzenia jego dłoni w drzwi do składziku, w którym spałam od kilkunastu dni.
– Daj mi dziesięć minut. Otwórz w tym czasie klub! – zawołałam nieco zachrypniętym od snu głosem.
– Znowu, kurwa, to samo! Kiedy ty się ogarniesz, dziewczyno?! Ostatni raz otwieram twój klub! Pamiętaj, że jak na razie jestem tylko trenerem. A może raczej gwiazdą tego zakichanego miejsca, do którego już prawie nikt nie chce przychodzić. Gdyby nie ja, nie miałabyś żadnego klienta. Masz pięć minut i widzę cię w recepcji!
Cały Leo, jak zwykle z rana musiał naładować mnie swoją nietuzinkową dawką adrenaliny, która przeszywała moje ciało, gdy tak się na mnie wydzierał. Nie było nic lepszego na pobudzenie jak jego wkurzający głos.
Ten facet denerwował mnie non stop, a i tak wciąż z nim byłam. Coraz częściej zastanawiałam się dlaczego. Dlaczego, do diabła, bezustannie znosiłam tego typka?
Leo, od kiedy wygrał kilka walk bokserskich, zaczął uważać się za wielką gwiazdę. Na każdym kroku podniecał się tym, jakby zdobył mistrzostwo. Wielkie mi halo, zwyciężył raptem parę razy… A ja mogłam przecież wygrać walkę o Mistrzostwo Polski. Gdybym wtedy odniosła zwycięstwo, to droga do wielkiej kariery stałaby przede mną otworem. Los chciał jednak inaczej. A może raczej ktoś tak chciał.
Wstając z polowego łóżka, czułam ogromne zmęczenie. Przestałam rozmyślać o przeszłości. Nie było sensu tego robić. Rozciągając obolałe ciało, starałam się pobudzić uśpione mięśnie, łudząc się przy tym, że gdy to uczynię, nie będę doświadczała wczorajszego przetrenowania i zakwasów. Ręce najbardziej odczuwały wczorajsze igraszki z moim kochanym workiem Bicusiem. Zapewne on także miał na sobie ślady moich uderzeń. Bicuś jako jedyny potrafił mnie wysłuchać, przy okazji dostając ode mnie lawinę ciosów, które niestety nie były już takie jak wcześniej. Prawy sierpowy nie był tak mocny, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Zdaje się, że już nigdy nie będę miała tej samej werwy i energii, co kiedyś. Czułam, że się wypaliłam. Wszystko się zmieniło, od kiedy zostałam sama, bez mojego kochanego taty.
Wzięłam ubrania oraz ręcznik, który był odrobinę wilgotny, ponieważ nie zdążył wyschnąć po praniu. Następnie udałam się w stronę łazienki, aby wziąć szybki prysznic.
– Kogo moje piękne oczy widzą o poranku? – Usłyszałam nieco podniecony głos Leo, który właśnie zmierzał w kierunku jedynej łazienki w naszym klubie bokserskim.
– Daruj sobie, wezmę prysznic i zaraz tu będę – rzuciłam hardo, licząc, że nie będzie robił tego, co zwykle.
– Zaczekaj, skarbie. – Pobiegł i objął moją szczupłą talię. – Może umyjemy się razem? Wiesz, jak lubię, gdy jesteś cała mokra – zamruczał seksownie, starając się zachęcić mnie do tego, na czym mu tak bardzo zależało.
Na seksie oczywiście.
– Nie teraz. Musimy otwierać, jest już po ósmej. Zaraz może przyjść jakiś klient – powiedziałam do tego jak zawsze napalonego samca.
– Oj, weź, Jo… – mruczał mi do ucha, po czym delikatnie je przygryzł.
Czułam narastające w nim pożądanie i podniecenie, które wbijało mi się tyłek. Wystarczyła chwila, a w jego spodniach pojawiał się pyton żądny dogłębnej penetracji, przynajmniej w jego mniemaniu. Nieraz słyszałam właśnie te słowa z jego ust.
– Nikt nigdy nie przychodzi tak rano. Szybki numerek zaraz postawi cię na nogi i będziesz jak nowo narodzona.
Nie dawał za wygraną, mając nadzieję, że zrobię to, czego ode mnie oczekiwał. Zaczął nachalnie całować mnie po szyi, jakby chciał wyssać przez skórę pulsującą w żyłach krew. Jego ręce zaciskały się na moim tyłku. Wiedząc, że nie przestanie, wyrwałam się raptownie.
Spojrzałam w te jego czarne oczy, w których palił się płonień pożądania, który to musiałam zdecydowanie i stanowczo ugasić.
– Odwal się, bo zaraz dostaniesz! – warknęłam.
Tylko tak mogłam odsunąć od siebie tego napakowanego i jakże wygłodniałego zwierzaka, żądnego seksu.
Leo wyprostował się, wpatrując się we mnie, jakby chciał wyeksponować swoją wyrzeźbioną sylwetkę. Uśmiechnął się i z rozbawieniem rzekł:
– Uwielbiam cię tak wkurzyć. Wtedy jesteś jeszcze bardziej sexy – zamruczał niskim głosem, mrużąc przy tym oczy, jakby czekał, czy zmienię zdanie.
Gdy nie zareagowałam, dał za wygraną.
– Chłopaki się spóźnią. Na razie będziemy we dwójkę. Bruno będzie godzinę później, a Olaf jak zwykle – prychnął, wzruszając bezradnie ramionami, po czym poszedł w kierunku drzwi wejściowych.
– Super. Czy oni zawsze muszą olewać pracę?! Wyrzucę ich w końcu – wymamrotałam do siebie, a do odchodzącego Leo krzyknęłam: – Otwieraj klub! Ja zaraz wracam!
Idąc do łazienki, zastanawiałam się nad przyszłością tego miejsca. Wiedziałam, że nie mogłam nikogo zwolnić. To dzięki tym niekompetentnym i niewiedzącym, co to punktualność, chłopakom, ktoś jeszcze przychodził tu trenować. Tym trzem facetom, którzy tu pracowali, można było wiele zarzucić, ale znali się na boksie tak samo jak ja. Boks był naszym wspólnym życiem. Wszyscy kochaliśmy ten sport.
Potrzebowałam swojej ekipy, aby jakoś ciągnąć ten klub. Po ostatnich Mistrzostwach Polski zdawałam sobie sprawę, że byłam skreślona w zawodach bokserskich. Już zawsze będzie do mnie przyklejona pewna łatka, która zniszczyła mi drogę do zawodowstwa w tej dyscyplinie.
Wzięłam szybki prysznic, oczywiście jak zwykle w zimnej wodzie.
Oszczędzałam, jak tylko mogłam, żeby utrzymać klub ojca. Obecnie spuścizna po tacie była moja. Temu miejscu ojciec oddał serce, oddał siebie, starając się rozwijać młodych ludzi, którzy tak samo jak on kochali boks. Robił to przez całe życie, więc nie mogłam zaprzepaścić tego, na co przez tyle lat pracował. To był jego klub. A teraz mój i postanowiłam, że nie pozwolę, aby przejął go ktoś inny.
Kiedy odświeżona wyszłam z łazienki, zmierzałam do recepcji. Minęłam ring, który był na środku sali, i kilka wiszących worków treningowych. Gdy dotarłam do mojego Bicusia, zatrzymałam się przy nim i czule go pogłaskałam.
– Cześć, maleńki, mam nadzieję, że żyjesz po wczorajszym.
Bicuś był moim pierwszym workiem, na którym trenowałam, kiedy tata kupił to miejsce. Miałam wtedy dziesięć lat i od razu zakochałam się w boksie. To była miłość od pierwszego uderzenia i tak już zostało.
Kiedy dotarłam do recepcji, usiadłam na krześle. Spojrzałam przez wielką szybę i dostrzegłam Leo, który palił papierosa przed klubem.
Powinien to wreszcie rzucić.
Zaczęłam przeglądać faktury i rachunki, których jak zwykle było coraz więcej. W pewnym momencie zauważyłam niepokojący list, który musiał się tu znaleźć wraz z wczorajszą pocztą, i oczywiście żaden z chłopaków nic mi nie powiedział.
Rozerwałam kopertę, wyciągnęłam białą kartkę i przeczytałam treść. To było wezwanie komornicze do zapłaty.
– Do jasnej cholery! Czego oni jeszcze ode mnie chcą?! – wymamrotałam wściekle, chowając list do koperty.
– Dzień dobry. Chyba jestem nie w porę. – Usłyszałam nieco przepraszający męski głos.
Podniosłam wzrok w kierunku osoby, która właśnie mi się przyglądała.
Obok wielkiego biurka stał mężczyzna. Na pierwszy rzut oka był gdzieś koło trzydziestki. Niezwykle zadbany, miał kruczoczarne, krótkie włosy, idealnie uczesane i modnie obcięte. Delikatny, ciemny zarost znakomicie podkreślał jego ostre rysy twarzy. Ubrany był w drogie, markowe ubrania. Dostrzegłam na jego koszulce napis „Gucci”. Doskonale wiedziałam, że ta koszulka nie była tania. Reszta jego odzieży również musiała być z najwyższej półki. Mocne, męskie perfumy uderzały coraz intensywniej w moje nozdrza. Miały niezwykle przyjemny zapach, który działał wręcz jak afrodyzjak. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy i zastanawiam się, co ktoś taki jak on robił w tym miejscu. Nie miałam pojęcia, czego tu szukał.
Pewnie bogaty panicz się zgubił i chciał zapytać, jak dojechać stąd do centrum Warszawy.
– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – odezwałam się wreszcie.
Nieznajomy wciąż bacznie mi się przyglądał, a jego spojrzenie wydawało się jakieś dziwne. Jakby zobaczył kogoś, kogo nie widział od lat, a teraz chciał nacieszyć oczy tym widokiem.
Dziwak.
– Chciałbym zapisać się na trening. Jeżeli są wolne miejsca, to zacząłbym od dziś – oświadczył, wpatrując się we mnie bezustannie.
Zmarszczyłam nieco brwi z zaskoczenia. Tego kompletnie się nie spodziewałam. Do mojego klubu przychodziły chłopaki z okolicy i trenowały tu niemal za darmo. Głównie była to zasługa mojego już zmarłego ojca, który miał wielkie serce, jak się jednak później okazało, popadł przez tę dobroć w niezłe długi.
Mówią, że dobro wraca.
Niestety nie zawsze.
Chcąc uratować to miejsce, musiałam sprzedać nasze malutkie mieszkanie, żeby choć częściowo spłacić kredyt, który zaciągnął ojciec. Wiedziałam, że nie chciał źle. Wierzył, że się odkuje, jak zwykle zresztą. Tym razem mu się nie udało i obecnie musiałam robić wszystko, aby jakoś utrzymać ten klub, a teraz także mój dom – miejsce, które kochałam całym serce, tak jak kochał wcześniej mój tata.
Patrząc na tego bogatego lalusia, stwierdziłam, że będę mogła zedrzeć z niego trochę kasy, której tak strasznie potrzebowałam.
Odchrząknęłam, tak aby mój głos zabrzmiał nad wyraz profesjonalnie, i zakomunikowałam:
– Momencik, sprawdzę w grafiku, jak stoimy z wolnymi miejscami.
Facet skinął delikatnie głową, a ja udawałam, że sprawdzam coś w zeszycie. Prawda była taka, że oprócz kilku chłopaków z dzielnicy nie miałam żadnych klientów. Nie chciałam jednak, żeby ten znajdujący się tuż obok mnie panicz się tego domyślił.
Dłuższą chwilę kartkowałam notes, w którym zapisany był harmonogram pracy dla moich chłopaków. Oni i tak rzadko do niego zaglądali i wiecznie musiałam im przypominać, kto trenuje danego klienta. Udawałam jeszcze, ciesząc się, że ten koleś rozglądał się po klubie i niezbyt zwracał na mnie uwagę. W końcu zamknęłam zeszyt i postanowiłam odrobinę zaryzykować.
– Przykro mi, ale obecnie nie będę miała dla pana wolnego miejsca – powiedziałam pewnym tonem, tak by nie zorientował się, że blefowałam. – Moi trenerzy mają już po kilka osób. Chyba nie uda mi się pana ot tak wpisać w grafik – zakomunikowałam, po czym zrobiłam smutną i strapioną minę. Westchnęłam i z lekkim uśmiechem dodałam: – No chyba że za podwójną stawkę.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, tak jakby doskonale wiedział, że kłamię, lecz ten uśmiech szybko znikł z jego twarzy. Facet oparł się o kontuar, który nas oddzielał, i patrząc mi w oczy, spokojnie oświadczył:
– Dobrze, niech będzie.
– Czyli robimy karnet na cały miesiąc? – spytałam, powstrzymując się przed wielkim uśmiechem satysfakcji i zadowolenia z tego, że zarobię na tym facecie dodatkową kasę.
– Tak – odparł, podnosząc się z blatu kontuaru. – A ile to będzie kosztowało?
– Sześćset złotych – wypaliłam bez namysłu.
Miesięczny karnet kosztował sześćdziesiąt złoty, ale dodałam jedno zero. Domyślałam się, że dla niego to żadna kasa, a ja będę miała na kolejną ratę długu.
No koleś, wóz albo przewóz. Wchodzisz w to?
Przez chwilę zastanawiał się nad moją ofertą, a ja z każdą sekundą czułam, że trochę przesadziłam i typek sobie pójdzie, ale za żadne skarby nie chciałam dać tego po sobie poznać. Patrzyłam w te jego ciemne oczy, które otaczały równie ciemne rzęsy. Sprawiał wrażenie takiego czekoladkowego ludzika. Oczy jak gorzka czekolada, broda, włosy, brwi w odcieniu najczarniejszej nocy. Przyglądał mi się uważnie, jakbyśmy właśnie toczyli batalię na spojrzenia. Zacisnęłam odrobinę usta, a gdy to zrobiłam, on odezwał się wreszcie.
– To chyba nie jest podwójna stawka, ale cóż… Zgadzam się – oświadczył.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
– Dobrze. W takim razie już wypisuję karnet. Płatność tylko gotówką – powiedziałam, sięgając po karteczkę.
– Już płacę – odezwał się i wyciągnął portfel, a następnie położył na blacie banknoty.
– Jak się pan nazywa? – spytałam, chcąc wypełnić jego karnecik.
– Jeremi Polański.
Wpisałam jego dane i podniosłam się z krzesła, by podać mu kartonik, po czym sięgnęłam po pieniądze, mówiąc:
– Witamy w naszym klubie. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony. Jestem Jo, niebawem pozna pan resztę zespołu – poinformowałam go, ściskając w dłoniach sześć cudownych banknotów.
– Jo? – powtórzył moje imię. – To jakieś zdrobnienie, tak?
– Tak…
– Jeremi – przedstawił się, wyciągając dłoń w moją stronę.
Uścisnęłam ją z grzeczności.
– Część formalną mamy już za sobą – podsumował, unosząc kąciki ust.
– Proszę, tu jest karnet, zaraz podam ci jeszcze klucz do szatni, abyś mógł się przebrać, bo rozumiem, że masz jakieś ubrania na zmianę?
– Tak, tak. – Pokiwał głową.
Pochylił się odrobinę i podniósł z podłogi niewielką torbę, której wcześniej nie dostrzegłam. Wolną dłonią zgarnął klucze i karnet.
– Szatnia jest po prawej stronie, drugie drzwi – poinformowałam, wskazując kierunek.
– Dziękuję – odrzekł.
Odprowadziłam go wzrokiem, po czym poszłam do wciąż palącego papierosa Leo.
– Chodź do środka. Ten facet, który właśnie przyszedł, jest twoim nowym uczniem. Masz być dla niego miły. I nie szalej z treningiem już na starcie. Znam cię za dobrze. Zbyt często przeginasz z nowymi. Spokojny sparing, bez żadnych szaleństw. Zrozumiano? – rzuciłam mu kilka poleceń.
Leo stał niewzruszony, jakby w ogóle mnie nie słuchał. Przyglądałam się temu napakowanemu facetowi, który w żaden sposób nie przejął się informacjami, które mu przekazałam.
Czułam wzrastającą irytację, patrząc, jak palił spokojnie papierosa, wręcz delektował się nikotyną, która właśnie wypełniała jego płuca. Zaciągnął się ostatni raz resztką tego świństwa, rzucił peta na chodnik i wypuściwszy cały dym z płuc wprost na moją twarz, wycedził teatralnie.
– Skarbie, chyba oszalałaś, że swój cenny czas będę marnował na treningi z tym frajerem. Przyjęłaś go, to teraz jest twój. Tylko twój. – Zaśmiał się szyderczo, pokazując zęby. – Ja nie mam zamiaru się do niego zbliżać – wyznał, po czym odwrócił się i ruszył do klubu.
Podążyłam za nim i rozjuszona jego zachowaniem, zaczęłam warczeć przez zaciśnięte zęby.
– Nie zapominaj, że dla mnie pracujesz! Masz robić, co ci każę!
– Kotku, spokojnie… – Pogłaskał mnie po policzku, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Przymrużył oczy i kontynuował: – Może i tu pracuję, ale na własnych zasadach. A teraz wybacz, idę poćwiczyć, zanim przyjdą chłopaki.
Chciałam mu wykrzyczeć co nieco, ale zauważyłam, że nie byliśmy już sami. Ten nowy… już zapomniałam, jak się nazywał, właśnie się nam przyglądał. Nie chciałam robić scen, więc pozwoliłam Leo odejść.
Cudownie.
Wspaniale.
Rewelacyjnie.
Byłam skazana na tego klienta, a przecież nie miałam najmniejszej ochoty trenować jakiegoś bogatego panicza. Miałam wiele innych spraw na głowie. Że też Bruno i Olaf musieli się spóźnić. Któryś z nich zająłby się tym facetem, a tak ja musiałam to zrobić. Teraz jednak nie mogłam nic na to poradzić. Dziś się z nim przemęczę, a później zajmie się nim któryś ze spóźnialskich pracowników.
Gdy znalazłam się obok nowicjusza, patrząc na niego, rzekłam:
– Dwadzieścia rundek wokół ringu na rozgrzewkę. Przebiorę się i zaraz do ciebie przyjdę – powiedziałam do tego no… jak on miał na imię?
– Dobrze – odparł i zaczął biegać.
Udałam się szybko do składziku, gdzie pomiędzy starymi workami, gruszkami do ćwiczeń i jeszcze masą innych niepotrzebnych już sprzętów była moja torba z ubraniami.
Dziwne, przez dwadzieścia osiem lat życia miałam jedną torbę ze wszystkimi rzeczami: ukochane rękawice, które dostałam od ojca, dwie pary butów bokserskich i jedne trampki.
Reszta to już tylko kilkanaście ubrań, z których większość to stroje do ćwiczeń.
Znalazłam wygodne granatowe szorty i przylegający do ciała czarny top zasłaniający wyłącznie biust. Zdjęłam z nadgarstka gumkę do włosów, którą tam założyłam, gdy brałam prysznic, i związałam jeszcze wilgotną, czarną czuprynę. Zrobiłam mocny kok na czubku głowy, po czym przejrzałam się w ekranie komórki, aby sprawdzić, jak prezentowała się moja fryzura.
Lepiej nie będzie.
***
Jeremi
Wchodząc do tego klubu, doskonale wiedziałem, kogo w nim zastanę. Nie było aż tak trudno ją odnaleźć, jak początkowo zakładałem. Właśnie dzięki temu miejscu mój detektyw ją namierzył, i to w zaskakująco krótkim czasie. Wystarczyło zaledwie kilka tygodni i już wiedziałem, gdzie ją znajdę. Wciąż nie miałem pojęcia, czy postępowałem słusznie. Czy powinienem był się w to mieszać? W końcu to nie była moja sprawa.
Ale czy aby na pewno nie? Przecież i ja chcąc nie chcąc byłem w to wplątany.
Przez długi czas się nad tym zastanawiałem. Znając jej dane, biłem się z myślami, jak postąpić. Co zrobić?
Podjęcie decyzji nie było łatwe. Mieszanie się w przeszłość nigdy nie było czymś prostym, lecz czasami trzeba było to zrobić. I ja właśnie to robiłem.
Zbliżając się do mocno już zniszczonego przez czas drewnianego kontuaru, dostrzegłem czubek głowy.
Czułem, że to była ona – kobieta, którą odnalazłem.
Gdy podszedłem wystarczająco blisko, zobaczyłem ją. Siedziała na krześle, przeglądając jakieś dokumenty. Miała ciemne, sięgające gdzieś do ramion, ułożone w nieładzie, jeszcze wilgotne włosy, jakby niedawno je umyła. Wyglądała bardzo naturalnie. Była szczupła, a jej dłonie wydawały się takie silne i pewne. To, czym się w życiu zajmowała, można było dostrzec gołym okiem. Wysportowana, niemająca na ciele grama zbędnego tłuszczu. Domyślałem się, że pod tymi luźnymi dresowymi ubraniami, skrywało się ciało znakomitej bokserki. Poczytałem o niej co nieco w Internecie. Odnosiła w boksie wielkie sukcesy, aż do pewnej feralnej walki, która wszystko zmieniła.
Kiedy na mnie spojrzała, dostrzegłem jej niebieskie oczy, które mieniły się jak ocean w słoneczny dzień. Jej twarz nie miała na sobie nawet krzty makijażu. Delikatny, nieco zadarty nos idealnie pasował do jej ciut pociągłej twarzy. Kości policzkowe mocno się odznaczały, bynajmniej nie ujmowało jej to urody, a dodało pazura. Czułem, że ta kobieta miała charakterek.
I oczywiście nie pomyliłem się, ponieważ już na wstępie pokazała różki. Gdyby nie zależało mi na poznaniu jej, nigdy nie zapłaciłbym tyle za karnet miesięczny, a jednak to zrobiłem. Nie miałem innego wyjścia.
Biegając po niewielkiej sali, nieco podekscytowany, czekałem, aż wróci. Musiałem ją lepiej poznać. A nasze wspólne treningi będą mi w tym pomagały.
Kiedy po kilkunastu minutach pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, otaksowałem ją uważnie. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Związała ciemne włosy w mocny kucyk, więc mogłem zobaczyć jej twarz w całej okazałości. Zbliżała się w moją stronę pewnym krokiem, kołysząc delikatnie zgrabnymi biodrami. Miała na sobie krótki top, który zasłaniał jej niezbyt obfity biust, a tuż pod nim dostrzegłem płaski, umięśniony brzuch, który już z daleka wyglądał na odporny na ciosy. Na długich rękach, można było dostrzec zarys bicepsów, aczkolwiek taka sylwetka doskonale do niej pasowała. Jej budowa ciała wyśmienicie podkreślała atuty: mocną, z nutą delikatności twarz i silne, ale małe dłonie, które pomimo swoich rozmiarów, potrafiły nieźle namieszać. Do tego długie zgrabne nogi i te biodra… Nie miałem pojęcia, dlaczego aż tak przykuły moją uwagę. Patrząc na nią, zdawałem sobie sprawę, że mimo iż ćwiczyła boks, była bardzo kobieca i miała w sobie odrobinę subtelności, którą zaczynałem dostrzegać. Jo jednak nie przypominała kobiet z mojego otoczenia. Wydawała się silna, pewna swego i zdecydowanie niecofająca się przed niczym. Jej styl poruszania się i to, z jaką pewnością siebie stawiała każdy kolejny krok, uświadamiały mi, że wiedziała, czego chciała od życia, oraz nie bała się ryzykować, aby po to sięgać. Ze mną właśnie to zrobiła. Zaryzykowała i to ryzyko jej się opłaciło. Zdarła ze mnie tyle pieniędzy, ile chciała. Domyślałem się, że to ona będzie tu dyktowała warunki, i na razie musiałem się podporządkować. Musiałem.
– Dobra, wystarczy tego biegania! Chodź za mną! – zawołała.
Podbiegłem do niej, patrząc, jak zbliżała się do niewielkiej, wiszącej na ścianie, metalowej szafki, po czym ją otworzyła i podała mi skakankę.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak tego używać – powiedziała z odrobiną sarkazmu i złośliwym uśmieszkiem, który pojawił się na jej twarzy.
– Oczywiście, że wiem. Jestem w tym mistrzem – oznajmiłem, nieco urażony jej uwagą, lecz nie chciałem dać tego po sobie poznać.
Zacząłem skakać, a ona oparła się o ścianę, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i z uwagą mi się przyglądała.
– To dajesz, mistrzu! – zawołała entuzjastycznie. – Chętnie popatrzę, ile wytrzymasz – dodała z wyraźnym zaciekawieniem.
Skakałem nieprzerwanie przez jakiś czas, starając się, aby mój oddech był poprawny. Wdech przez nos, wydech ustami i tak w kółko. Po kilku minutach skakania zagaiłem, spoglądając w jej kierunku.
– Jo to skrót od jakiego imienia?
Popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami i spostrzegłem, że intensywnie się zastanawiała, czy odpowiedzieć na moje pytanie.
– Jowita, ale nie lubię swojego imienia, więc dla każdego jestem po prostu Jo. Tak wolę.
– Dla każdego. – Zamyśliłem się, po czym dodałem z psotnym uśmieszkiem. – Więc dla mnie będziesz Jowitą – oznajmiłem, chcąc zwracać się do niej tak, jak faktycznie miała na imię.
Słysząc moje słowa, odskoczyła od ściany jak poparzona. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby szykowała się do zadania ciosu, lecz po chwili rozluźniła ręce. Ściągnęła usta w wąską linię, przymknęła oczy, marszcząc odrobinę brwi, i wzburzona wycedziła:
– Ej, ty! Nie rozpędzaj się! Dla każdego jestem Jo! Nie ma wyjątków!
– Ty?! – powtórzyłem, przestając skakać. – Nieładnie się do mnie zwracasz. Wolę, jak mówi się do mnie po imieniu – powiedziałem spokojnym głosem.
Moje opanowanie wzbudziło w niej jeszcze większą frustrację i złość. Zbliżyła się i zatrzymała kilka centymetrów od mojej twarzy. Popatrzyła mi głęboko w oczy, rozjuszona moim zachowaniem.
– Będę mówiła do ciebie, jak będę chciała.
Wbiła wzrok w moje zaskoczone jej zachowaniem oczy. Stała tuż obok, tak, że czułem jej oddech na twarzy.
Odbywaliśmy kolejny pojedynek na spojrzenia, z tym że teraz dzieliły nas tylko milimetry. Patrząc jej głęboko w oczy, rzekłem:
– Dobrze, Jowito, więc i ja będę mówił do ciebie, jak zechcę.
Kiedy wypowiedziałem te słowa, odepchnęła mnie rozzłoszczona, wręcz wściekła.
Wbiła w mój tors palec wskazujący i morderczo wysyczała:
– Koleś, nie przeginaj!
W tej chwili znalazł się obok nas napakowany, łysy mężczyzna, który wcześniej maltretował narwanymi ciosami worek treningowy.
– Jakiś problem, skarbie? Zaraz mogę tu niektórych doprowadzić do ładu, jeśli nie wiedzą, jak mają się zachowywać. – Ostanie słowa wypowiedział, patrząc na mnie.
– Nie trzeba – odparła Jowita, oddalając się ode mnie.
Napakowany, zapewne sterydami, rycerz, ociekający potem, zmierzył mnie jeszcze raz wzrokiem, jakby chciał przez to powiedzieć: „Zostaw ją, bo dostaniesz”, po czym zbliżył się do Jo, która ponownie oparła się o ścianę.
– Jakby coś, to jedno słowo i zaraz tu będę. – Cmoknął ją w usta, dając do zrozumienia, że miałem jej nie dotykać, ponieważ to jego kobieta, a następnie wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.
Gdy zostaliśmy sami, zacząłem ponownie skakać na skakance, którą przez cały czas ściskałem w dłoni.
– To twój partner? – spytałem, chcąc nawiązać z nią jakąś konwersację.
– Może tak, może nie. To chyba nie jest twoja sprawa – rzuciła zdawkowo.
– Masz rację. Zastanawiam się tylko, co w nim widzisz. To przecież napakowany sterydami dupek – powiedziałem nieco ciszej, tak aby wyłącznie ona to usłyszała.
– Hej, licz się ze słowami! – zawołała, a po chwili dodała nieco spokojniej, krzywiąc się przy tym złośliwie. – Widzę, że jesteś bardzo odważny, skoro obrażasz silniejszych od siebie.
– Siła to nie wszystko – zauważyłem.
– Może i nie, ale czasami pomaga w życiu.
– Czasami pomaga, czasami nie – odrzekłem, sapiąc już odrobinę ze zmęczenia.
Machałem skakanką w ciszy przez jakiś czas, aż wreszcie przerwałem to ćwiczenie, czując, że już wystarczy, i zapytałem:
– Co teraz mam robić, Jowito?
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz, to poczujesz mój prawy sierpowy na twarzy. Zrozumiałeś?! – krzyknęła, odskakując od ściany i przyjmując pozycję obronną, zupełnie jakby mój atak był wymierzony ciosem, nie słowem.
– Tak, zrozumiałem, Jowito – wypaliłem mimochodem, nie zważając na to, że ponownie zwróciłem się do niej po imieniu, którego dźwięk działał na nią jak nagły zastrzyk złości. Nie, wręcz furii rozdzierającej ją od środka.
W ułamku sekundy doskoczyła do mnie, zamachnęła się i poczułem jej pięść na twarzy. Siła uderzenia mnie zamroczyła i przez chwilę widziałem wirujące gwiazdy. Świat wokół zatańczył, kołysząc moim otumanionym ciałem, aż wreszcie upadłem na podłogę.
– Ostrzegałam! – wysyczała stojąca obok mnie kobieta. – Na tym kończymy nasze zajęcia – dodała, po czym usłyszałem jej oddalające się kroki.
Jeszcze przez moment siedziałem otumaniony, a gdy wreszcie poczułem się lepiej, udałem się do szatni, aby się przebrać.
Wychodząc z klubu, już jej nie zobaczyłem. Przyglądał mi się za to ten napakowany do granic możliwości facet. Skrzyżował z zadowoleniem ręce na piersi, a ja miałem wrażenie, że jego ramiona zaraz wybuchną, rozsadzając bicepsy. Lustrował mnie z rozbawieniem i kpiną, a kiedy przechodziłem obok niego, rzekł:
– Będziesz miał przez kilka dni pamiątkę po Jo. Ach, ta moja kobieta… – Uśmiechnął się dumnie. – Taka ostra, taka waleczna i jak zwykle narwana. Kocham tę jej furię.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko bez słowa minąłem go, kierując się do wyjścia.
***
Przykładałem zawinięte w ścierkę kostki lodu do nabrzmiałego już oka.
Tego kompletnie się nie spodziewałem po tej dziewczynie. Zaskoczyła mnie swoją impulsywnością i siłą. Ta kobieta, pomimo swojej drobnej sylwetki, miała w sobie więcej ikry niż niejeden dobrze zbudowany mężczyzna. Precyzyjny cios i padłem jak kłoda na deski.
Cóż, widocznie lepiej będzie zwracać się do niej „Jo”. Jeśli pragnąłem ją choć trochę poznać, nie mogłem jej do siebie zniechęcać.
Siedząc w swoimi mieszkaniu, starałem się załagodzić ból pulsujący wokół oka. Domyślałem się, że będę miał niezłe limo, lecz nic już nie byłem w stanie na to poradzić.
Podniosłem się z krzesła i ruszyłem w kierunku łazienki. Przejrzałem się w lustrze, chcąc ocenić szkody, jakie Jo wyrządziła na mojej twarzy. Powieka była znacznie napuchnięta, a do tego miałem jasnoróżową oblamówkę na oczodole. Typowe limo po ciosie w to miejsce.
Dziś zdecydowanie nie powinienem był się nikomu pokazywać. Przyłożyłem ponownie lód do obolałego oka i wróciłem do salonu. Umościłem się na ciemnoszarej kanapie, wyciągając komórkę. Musiałem zadzwonić do rodziców i poinformować ich, że nie przyjdę na kolację. Cieszyłem się w duchu, że wziąłem dziś wolne. Chyba podświadomie przygotowałem się na jakieś nieoczekiwane wydarzenia związane z pierwszym spotkaniem z Jo.
Wybrałem numer i czekałem, aż ktoś się odezwie.
– Cześć, Jeremi! – zawołała matka, gdy tylko odebrała połączenie.
– Cześć, mamo. Dzwonię, żeby powiedzieć, że nie dam rady przyjechać do was na kolację.
– Dlaczego? Coś się stało?
– Nie, nic się nie dzieje. Po prostu jestem jakiś wykończony i zmęczony. Miałem dziś szalony poranek – zacząłem nieco naciągać prawdę, ale przecież nie mogłem jej wyznać, że siedziałem w domu z podbitym okiem.
Cieszyłem się, że dziś był piątek i będę miał trzy dni, aby doprowadzić się po porządku, nim wrócę do pracy.
– Cóż… no trudno – odrzekła lekko zawiedziona. – Ale w niedzielę przyjedziesz na obiad? – spytała pospiesznie.
– Tak, myślę, że tak.
– Masz być i kropka. A jak tam, syneczku, zaaklimatyzowałeś się już w Warszawie? Poznałeś kogoś? Oczywiście oprócz pracowników z waszej kancelarii? – dociekała.
– Tak, poznałem – bąknąłem, uśmiechając się pod nosem. Gdyby tylko wiedziała, kogo dziś poznałem.
– To cudownie – rzuciła uradowana. – Mieszkamy tu już czwarty miesiąc, czas najwyższy, abyś się z kimś wreszcie zaprzyjaźnił.
– Mamo… proszę cię, nie traktuj mnie jak dziecko. Mam dwadzieścia osiem lat i od dawna jestem dorosły. Nie musisz się tak przejmować moim życiem osobistym.
– Dla mnie zawsze będziesz moim małym synkiem. Dobrze, nie męczę cię już. Widzimy się w niedzielę. Kocham cię.
– Ja ciebie też – powiedziałem i zakończyłem połączenie.
Odłożyłem telefon na niewielkim, czarnym stoliku kawowym i rozkładając się na kanapie, poczułem się trochę samotny. Dawne życie zostawiłem w Londynie. Tam się wychowałem i spędziłem ostatnie dwadzieścia siedem lat. Rodzice postanowili przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii, ale ojca od zawsze ciągnęło do Polski i gdy tylko nadarzyła się okazja, aby założyć tu kancelarię prawniczą, próbował nakłonić mamę, aby wrócili do Warszawy. Niestety ona nie chciała. Teraz już wiedziałem dlaczego, ale mimo wszystko wreszcie się zdecydowała. Chyba zdawała sobie sprawę, że jej mąż z każdym kolejnym rokiem w Londynie zaczynał się coraz bardziej dusić. Postanowili przenieść się do Warszawy, a ja wraz z nimi.
Znałem dobrze język polski. Rodzice zadbali o to, abym mówił w języku ojczystym, w końcu byłem Polakiem. Chodziłem do polsko-angielskiej szkoły, toteż posługiwałem się obydwoma językami. W Anglii nic mnie nie trzymało oprócz przyjaciół. Nie spotkałem tam kobiety, dla której chciałbym zostać. Postanowiłem, że przyda mi się zmiana. Dlatego wróciłem tu, do Polski, by szukać szczęścia w tym kraju. Czy je znajdę? Nie miałem pojęcia, ale na razie nie żałowałem, że tu byłem.