Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cisza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Cisza - ebook

Wyobraź sobie świat bez internetu

Kiedy tracimy internetowy zasięg na dłużej niż 60 sekund, budzi się w nas złość.

Nie wyobrażamy sobie, co by się stało, gdybyśmy tej łączności nigdy nie odzyskali.

Styl życia online bardzo nas rozleniwił. Potulny gatunek człowieka, który wyhodowały sobie komputery, czyli MY WSZYSCY, bez sieci nie jest w stanie skorzystać z większości zdobyczy cywilizacji. Sztuczna inteligencja sama uznała, że to dobry moment na przejęcie władzy.

Cisza to pełna zwrotów akcji, sensacyjna opowieść o bliskiej współczesności, w której sieć przestała działać, a powrót do epoki przedinternetowej okazał się niemożliwy.

Dwójka bohaterów – detektyw nowej ery Igor Hanys oraz zaginiona zaraz po blackoucie Yaara Alex – odkrywa nowy świat, który okazuje się zaskakująco realny.

Czy ich spotkanie odpowie na nurtujące ludzkość pytanie: kto wygra w starciu człowieka ze sztuczną inteligencją?

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8031-1
Rozmiar pliku: 1 021 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ TRZECI

Tallin–Warszawa

Ruszyłem nim powoli i od razu wyczułem tę niezwykłą delikatność oldtimerów zaprojektowanych z myślą o ludzkiej duszy. Pierwsze trzydzieści metrów na pustym parkingu było jak upragnione wsadzenie dziewczynie ręki pod spódnicę. Na pierwszym, powolnym zakręcie nad wygasłym pięć lat temu napisem EXIT poczułem, jakbym ją delikatnie obejmował drugą ręką. Nie było w nim nic z komputerowych schematów autonomicznej jazdy. Wrażliwość, z jaką gaz i hamulec reagowały na moje stopy, sprawiała, że dopadła mnie silna chęć, żeby sobie pozwolić na więcej. Wyjazd z garażu na ulicę był jak pierwszy okrzyk po przyjściu na świat. Włączyłem klakson, żeby przepędzić ludzi wylewających się z chodnika na jezdnię. Chciałem jak najszybciej wydostać się z zatłoczonego miasta. Kiedy wyprzedzałem przepełniony samobieżny autobus, oblepiony z każdej strony pasażerami, czułem, że prawdziwa wolność czeka mnie już za moment na opustoszałej autostradzie. To będzie miejsce, które pozwoli nam puścić hamulce. Nie myliłem się. Przy bramkach maszyna podskoczyła delikatnie nad resztkami połamanego szlabanu i fragmentami śmieci porozrzucanych tu w pierwszych miesiącach chaosu. Z rozpędzeniem się do wyczekiwanych od dawna dwustu kilometrów musiałem zaczekać jeszcze chwilę, do rogatek Tallina. Porozbijane tuż za bramkami samochody zostały wprawdzie dawno zepchnięte na bok przez autonomiczne spychacze, ale poszukiwacze złomu wciąż patroszyli ich trzewia, docierając coraz głębiej. W pragnieniu zdobycia kolejnych kilogramów do przetopienia każdego tygodnia przesuwali samochody o kolejne centymetry, a nawet przewracali je do góry kołami.

– Jazda! – mruknąłem do siebie, rozpędzając wreszcie prawie trzytonową maszynę.

Rozpoczynałem właśnie najbardziej niebezpieczną część tego etapu podróży. Odkąd wyjechałem z garażu, nie miałem prawa zredukować tempa do drugiego biegu przez najbliższe ponad tysiąc kilometrów. Między Tallinem a Warszawą czekało mnie prawie szesnaście godzin jazdy bez snu, bez zatrzymywania się, nawet bez wysiadania z samochodu. Do moich klejnotów miałem podłączony inteligentny elektroniczny absorbent moczu, a syntetyczna dopamina czekała w pigułkach, żeby wspomóc organizm w momencie krytycznego osłabienia. Zanim pojawią się pierwsze halucynacje z wyczerpania. Na razie rozkoszowałem się brakiem jakiegokolwiek człowieka w zasięgu wzroku, rosnącą szybkością i łykanymi haustami chłodnego nocnego powietrza, które coraz silniej pluło mi w twarz zza opuszczonej szyby. Efekt całości psuła syntetyczna wieprzowina, którą odbijało mi się nieprzerwanie od pół godziny.

– Tajskie curry o smaku sprzed Awarii – zamówiłem.

W tej krótkiej nazwie zawierała się cała tęsknota za starymi czasami. W przeciwieństwie do jedzenia wietnamscy handlarze żywnością nie zmienili się ani trochę, odkąd przybyli do Europy kilkadziesiąt lat temu.

– Z genetycznie modyfikowanymi drożdżami?

– Jak najmniej dodatków.

Tak właśnie chwilę przed podróżą w ulicznej knajpie przerobionej ze starego Solarisa zamówiłem posiłek, który miał mi zapewnić energię na całą podróż, a jednocześnie zagwarantować, żebym w ciągu najbliższych szesnastu godzin nie nawalił w gacie. Curry z liofilizowanej syntetycznej wołowiny popite dysocjantem elektrolitów zostanie w moim organizmie przez co najmniej najbliższe dwadzieścia cztery godziny, ale wyjątkowy posmak tego ścierwa wyczuwało się w ustach nawet po umyciu zębów. Rok wcześniej skończyłem sześćdziesiąt lat i perspektywa nałożenia pierwszej od wielu lat pieluchy pogłębiała mój lęk przed starością. Powoli wysuwał się on na prowadzenie spośród wszystkich moich lęków.

– Zostało mi, średnio licząc, jakieś pięć lat życia – powiedział mi przed trzema laty Hektor, mój policyjny ekspartner, kiedy przekroczył sześćdziesiątkę.

Był wtedy drugi rok Awarii, siedzieliśmy na plaży i sączyliśmy siedemdziesięcioprocentową paschalną śliwowicę. Celebrowaliśmy jego przejście na emeryturę, chociaż słowo „emerytura” już wtedy znaczyło zupełnie co innego niż jeszcze parę lat wcześniej. Hektor miał apetyt na życie, a ja wbrew jego metryce wierzyłem, że doświadczy jeszcze szczęścia, którego tak brakowało mu przez poprzednie sześćdziesiąt lat.

– Zawsze byłeś gadułą – zacząłem, a potem dałem mu najlepszą radę, jaka przychodziła mi do głowy: – Na stare lata zamknij wreszcie dziób i przestań opowiadać o tym, co się dzieje w Policji Bankowej albo w Królestwie Algorytmów.

Wtedy nie docierało do mnie jeszcze, ile teorii spiskowych, które rozlały się po świecie szybciej od zarazy, jaka spadła na ludzkość w pamiętnym 2019 roku, może mieć swoje logiczne uzasadnienie. Delektowałem się słońcem, patrzyłem na łagodne morskie fale i myślałem, że świat nie wygląda wcale tak, jakby utknął w największej cywilizacyjnej pułapce.

– Obawiam się, że za mało wiem, żebym mógł im zaszkodzić – odpowiedział po chwili Hektor, już nieźle porobiony. – Poza tym mało kto chce już słuchać mojego ględzenia…

– Zakładając nawet, że będziesz żył pięć lat albo nawet krócej, to jak chcesz je wykorzystać?

Uśmiechnął się, pociągnął jeszcze jeden spory łyk ze szklanki i odparł:

– Wiatraczki… W moim wieku to dawka adrenaliny, która jest lepsza od seksu.

Pomyślałem, że w tych kurewskich czasach ma jednak szansę na szczęśliwą starość. Drone diving – taka była oficjalna nazwa „wiatraczków”. To szaleństwo, którym bogate społeczeństwa na wszystkich kontynentach zaraziły się błyskawicznie zaledwie kilka lat przed Awarią. Trzy komplety baterii i dziewięć mikrodronów podpiętych do kończyn i tułowia napisało nowy rozdział w historii sportów ekstremalnych. Budziło to w ludziach adrenalinę, produkowało w ich organizmach endorfiny i służyło za wszelkie naturalne narkotyki, jak mało które doznanie do tej pory. Nowy sport wyeliminował ze świata dziewięćdziesiąt procent spadochronów. I choć zwykle okazywał się dużo bezpieczniejszy niż klasyczne spadochroniarstwo, któregoś dnia dwa tysiące metrów nad ziemią Hektorowi odmówiły posłuszeństwa wszystkie trzy zestawy baterii.

– Nie martw się, jeszcze trochę pożyję. – To były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałem na pożegnanie.

Teraz na tej ciemnej drodze do Warszawy zastanawiałem się, o czym myślał, kiedy spadał z prędkością stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Miał na przemyślenia jakieś czterdzieści sekund. Myślę, że wrócił jednak myślami do naszych wspólnych pracodawców.

Zrobiło się zimno. Zamknąłem okno i włączyłem długie światła, chociaż prawdopodobieństwo, że napotkam po drodze jakiegoś kierowcę, było bliskie zeru. Słońce zaszło już dawno temu, ale wielka tarcza księżyca w specyficzny sposób podświetlała wszystko dookoła. Jechałem kompletnie pustą, wielką czteropasmową Via Baltica. Kiedyś centralną arterią tej części Europy. Spoglądałem na osiem pasów w obie strony i po horyzont byłem sam. Nie miałem złudzeń, pozostało mi w najlepszym wypadku dziesięć lat życia. Nie pasjonował mnie drone diving, adrenalinę przedawkowałem już w życiu wielokrotnie. Dni mojej służby nieuchronnie zbliżały się do końca. Miałem odłożone jakieś parę groszy na skromną emeryturę, a nawet alkohol i narkotyki. Ale jak pokazywał przykład Hektora, nie było to bezpieczne rozwiązanie. Potrzebowałem większej gotówki, żeby pozbyć się wreszcie chipa i zniknąć z pola widzenia algorytmów. To kosztowało. Znałem doskonale treść standardowej informacji, jaką mogłem dostać każdego dnia. Kojarzyła mi się z ostatnim namaszczeniem.

– Dziękujemy za piętnaście lat oddanej służby. Na skutek bieżącej analizy dynamicznie zmieniających się warunków ekonomicznych i społecznych algorytmy AIS zdecydowały o zakończeniu współpracy i cofnięciu panu wszystkich uprawnień. Bezpieczeństwo danych nie pozwala nam na przedstawienie obszerniejszego uzasadnienia. Dostęp do danych zostaje panu w tym momencie odebrany. Życzymy powodzenia w nowych zawodach!

Na samą myśl o tym przyspieszyłem do dwustu trzydziestu kilometrów. Przez chwilę wydawało mi się, że na prawym pasie będę miał towarzystwo. Sylwetka samochodu, która zamajaczyła na horyzoncie, zaczęła się przybliżać w ekspresowym tempie, szybko zrozumiałem więc, że ten pojazd nie jedzie, a stoi. Przez wrodzone wścibstwo odrobinę zwolniłem i włączyłem reflektory na dachu. Już z odległości stu metrów wiedziałem, co się dzieje. To był spalony wrak samochodu. Dojeżdżając bliżej, rozpoznałem markę oraz dostrzegłem zwęglone zwłoki kierowcy i pasażera. Chevrolet Upload. Reklamowany jako najbezpieczniejszy ze wszystkich pojazdów autonomicznych, stał się ikoną nowej epoki w historii motoryzacji. Po Awarii okazał się niezgrabnym, ociężałym SUV-em z elektronicznym ADHD, nad którym trzeba było nieustannie panować niczym nad neurotycznym rumakiem. Nie było to bezpieczne, ale wścibstwo przeważyło, przyhamowałem więc do pięćdziesięciu kilometrów. W swoim CV miałem oględziny ponad stu wypadków samochodowych, bez trudu rozpoznałem zatem przedziurawione opony. Sprawcy musieli dokładnie obliczyć, ile przejedzie siłą rozpędu, i dokończyli robotę równie tradycyjnymi metodami. Nie wiem, czy chodziło o chip jednego z pasażerów, czy o ładunek, jaki przewoził w otwartym wciąż bagażniku. Samochód był odwrócony, zatrzymał się bokiem do kierunku jazdy. Kierowca zapewne w ostatniej chwili chciał wyminąć napastników, którzy wyskoczyli z kryjówki na poboczu. Na koniec zerknąłem jeszcze w lusterko wsteczne. Zwęglone zwłoki na fotelu pasażera były odwrócone do tyłu, jakby chciał on sięgnąć po shotguna spoczywającego na tylnym siedzeniu. Na moje oko, do skutecznej reakcji zabrakło mu jakieś pół sekundy. To musiało się wydarzyć zeszłej nocy, samochód był już oznaczony przez drony Sztucznej Inteligencji. Po wschodzie słońca przyjedzie po niego „pogrzebowy holownik”, jak kolokwialnie mówiło się na samobieżne pojazdy sprzątające autostradę. Ten widok został ze mną na całą noc. Nie musiałem już nawet sięgać po przygotowane zawczasu narkostymulatory.

Parę godzin później zobaczyłem oświetloną pierwszymi promieniami słońca tablicę, która przywróciła wspomnienie starych, niedocenianych wtedy czasów. Wisiała trzy metry nade mną, przekrzywiona, zardzewiała i w połowie pomazana graffiti. Spomiędzy kolorowych bazgrołów wyłaniał się wyblakły już nieco, ale wciąż magiczny napis WARSZAWA 320 KM.ROZDZIAŁ CZWARTY

Pustynia Negew, Izrael

Włączenie telefonów komórkowych zaraz po zetknięciu z ziemią było nieodłącznym elementem liturgii lądowania przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Tym razem po wytraceniu prędkości przez samolot nie dało się usłyszeć charakterystycznych dźwięków esemesów i powiadomień, jakie nagromadziły się w czasie lotu. Wprawdzie technologia 6G umożliwiała korzystanie z sieci podczas podróży, ale powyżej ośmiu tysięcy metrów i tak wciąż się zdarzały zakłócenia sygnału. Teraz jednak pasażerom zaczęło już brakować cierpliwości.

– _Gibt es ein Signal auf Ihrem Telefon?_

– _Puis-je utiliser votre téléphone?_

– _Je ne peux pas allumer_.

– _Kакую сеть выбрать_?

– _אין לי מושג_…

Jeszcze nie otworzyły się drzwi, a już wszyscy wstali z miejsc i zaczęli nerwowo stukać w swoje smartfony i tablety. Żadne z urządzeń nie działało normalnie. Dramatyczne lądowanie sprzed chwili rozrzuciło po podłodze niemal wszystkie bagaże podręczne, kilkoro pasażerów wciąż krwawiło w milczeniu, niektórzy nadal zwijali się z bólu po zderzeniu z ostrymi krawędziami. Ale teraz mało kto zwracał na to uwagę. Nawet obydwie stewardesy stawiły się przy wejściu do kabiny pilotów, żeby ustalić, co się dzieje z zasięgiem. Poza rannymi tylko jedna osoba opierała się temu _danse macabre_.

– Nie wiem, jaka sieć, i nie pożyczę panu swojego telefonu – odpowiedziała Yaara Alex dość opryskliwym tonem, podnosząc z ziemi plecak i szukając wzrokiem najcenniejszego elementu swojego bagażu: czerwonych bokserskich rękawic Everlasta.

Była bardzo niespokojna, ale to nie twarde lądowanie zrobiło na niej największe wrażenie, tylko powracający coraz częściej sen, który powoli stawał się koszmarem. Wizja dręczyła ją, a nawet doprowadzała do obłędu.

Bardzo często, kiedy ten sen do niej przychodził, w jej życiu następowało później coś dziwnego i nieprzyjemnego. Tym razem sen trwał bardzo długo i był wyjątkowo wyrazisty.

Zachowanie ludzi wokół tylko spotęgowało to wrażenie. Nie musiała niczym dzięcioł dziobać w plastikowy wyświetlacz. Od razu dotarło do niej, że nie ma sygnału. Intuicja kazała jej jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.

Samolot powoli się zatrzymał w dokładnie wyznaczonym miejscu i sam zgasił silniki, choć wiele jego funkcji nie powinno już normalnie działać. Mimo awarii uruchamiających się kolejno niczym domino automatyczny wózek ze schodkami trochę jeszcze po omacku, ale wystarczająco precyzyjnie przykleił się do drzwi samolotu, te zaś po lekkim szarpnięciu samoczynnie się otworzyły. W podobnych momentach personel pokładowy zawsze czuwał przy wyjściu, chaos na pokładzie zaburzył jednak dotychczasowy porządek. I to nie tylko na pokładzie fokkera 80.

– Przesuń się, kurwa! – Anakonda odepchnęła niemieckojęzycznego grubasa, który zaczepiał wszystkich naokoło, pytając z przerażeniem, jak może zamówić taksówkę. Następnie uczyniła to samo z dwójką rozwścieczonych bachorów okładających się nawzajem bezużytecznymi tabletami. Chwilę później była już na zewnątrz.

Poczuła na twarzy powiew ciepłego, gęstego powietrza Ziemi Świętej. Od razu dostrzegła za niewielkim terminalem dworca wierzchołki palm, które wydały jej się nienaturalne. Porywiste podmuchy wiatru gwałtownie targały ich czuprynami. Niebo zdążyło już nabrać sinoniebieskiej barwy, ale powietrze cały czas trzymało wysoką pustynną temperaturę. Najdziwniejsze wydawało jej się jednak, że nigdzie w okolicy nie dostrzegła ani jednego człowieka. Urodziła się w tej krainie, znała dobrze jej klimat i kaprysy, ale poczuła coś, co jeszcze bardziej wzmogło jej niepokój. Port lotniczy Owda był dawną bazą Sił Powietrznych Izraela, przed dwoma laty otworzono go ponownie i teraz funkcjonował jako rezerwowe lotnisko obsługujące Ejlat, samotne, najdalej wysunięte na południe miasto w tym kraju. Wszędzie wokół rozciągała się Negew, wielka pustynna kraina zajmująca prawie połowę Izraela.

– Nikt tu po mnie raczej nie wyjdzie – powiedziała do siebie na głos, jak zwykle, żeby dodać sobie nieco animuszu. Po czym zarzuciła rękawice bokserskie na plecy i powolnym truchtem zbiegła po schodach na dół.

Idąc w pojedynkę w kierunku terminala po wielkich betonowych płytach, utwierdzała się w przekonaniu, że to nie jest zwyczajna sytuacja. Szczególnie w Izraelu, gdzie lotniska były objęte szczegółowymi procedurami bezpieczeństwa i jakakolwiek samowola spotykała się z natychmiastową reakcją służb, łącznie z obezwładnieniem i dogłębnym osobistym przeszukaniem, obejmującym także to, za czym Yaara w warunkach dworcowych nie przepadała. Czyli wsadzanie palca w cipę.

Terminal pasażerski lotniska Owda przypominał bardziej blaszany supermarket w Grójcu niż hub lotniczy. Ruch nigdy nie był tu wielki, lotnisko przyjmowało nadwyżki rejsów, z których obsługą nie radził sobie nowoczesny port Ramon na północy pustyni. Dwa puste autobusy zasłaniały wejście do środka, więc dopiero przy samym pawilonie Yaara mogła poszukać wzrokiem dalszej drogi. W życiu przeszła przez kilkaset hal przylotów i odlotów i charakterystyczny lotniskowy gwar stanowił jeden z jej ulubionych odgłosów kojarzących się z podróżą. Ale gwar nie był dobrym określeniem tego, co słyszała w tym miejscu. Z każdym krokiem coraz wyraźniej dochodził do niej hałas, a raczej chaos czy kakofonia ludzkich głosów. W końcu ten odgłos wciągnął wręcz Yaarę do środka. Znalazła się w wąskim korytarzu, który – choć prowadził ledwie do hali odpraw – świadczył o tym, że port widmo ożył ludzkimi emocjami. Uderzyło ją zwłaszcza jedno uczucie płynące z ludzkich gardeł. Agresja.

_We kindly request all passengers to stay calm and wait for further instructions_. Powtarzana co chwilę przez dworcowe głośniki automatyczna zapowiedź przekazywana spokojnym damskim głosem kontrastowała ze słowną agresją ludzi, która dochodziła z wnętrza budynku. Wściekły tłum wciąż pozostawał niewidoczny, więc z tym większą ciekawością Yaara przyspieszyła kroku.

– Ale pizga wkurwem – powiedziała do siebie, wychodząc z korytarza z zielonymi strzałkami w kierunku napisu PASSPORT CONTROL.

Sytuacja, której stała się świadkiem, była połączeniem komiksowych przygód Asterixa i biblijnej apokalipsy. Ponad trzydziestu ludzi od szesnastego do mniej więcej siedemdziesiątego roku życia krzyczało na siebie w przypływie rosnącej furii. Niektórzy z nich byli o krok od rzucenia się sobie do gardeł. Wokół panował kompletny chaos, tłum wymieszał ze sobą pasażerów z ochroniarzami lotniska, z których część pozostawiała po kątach swoje M16 i nie zwracała już uwagi na procedury bezpieczeństwa. Wszyscy trzymali w rękach swoje smartfony lub tablety.

Yaara, jak zawsze w sytuacji rosnącego zagrożenia, zaczęła myśleć analitycznie. W rogu niewielkiej hali dostrzegła siedzącą na ławce starszą kobietę, która jako jedyna emanowała spokojem. Yaara podeszła do niej, wymijając małżeństwo z dziećmi, które przypatrywały się właśnie, jak matka uderza ojca w twarz otwartą dłonią. Przez chwilę obie panie patrzyły sobie w oczy bez słowa, Yaara nie wiedziała, od czego zacząć. W końcu wypaliła po angielsku:

– Co tu się dzieje?

Starsza kobieta powoli odwróciła głowę w jej kierunku, jakby starała się wybudzić z psychicznego letargu.

– Zostaliśmy odcięci od świata w samym środku pustyni. Nie mamy pojęcia, co się stało, ale nie ma tu żadnej łączności internetowej. Przylecieliśmy z Liverpoolu niecałe dwie godziny temu. – W oczach starszej kobiety widać było rosnące zagubienie wymieszane z pragnieniem, żeby ktokolwiek ją wysłuchał wewnątrz tego chaosu.

– Ale co ich wszystkich doprowadziło do takiej furii?

– Nikt nie umiał nam niczego wyjaśnić. Agresja ogarnęła ludzi mniej więcej po pierwszych dwóch kwadransach. Najpierw wybuchła bójka o ostatnich dziesięć taksówek, które stały przed dworcem. Obsługa lotniska i ochrona nie mają łączności z kimkolwiek poza dworcem. Nikt nie jest w stanie zapanować nad tym, co tu się dzieje.

Yaara Alex spojrzała raz jeszcze na kipiącą wściekłością grupę Brytyjczyków. W kolejnych miejscach doszło do nowych szarpanin niebezpiecznie przypominających bójki. Starsza pani, widząc u Yaary zainteresowanie swoją osobą, nakręciła się i niczym lokomotywa zaczęła energicznie wyrzucać z siebie słowa:

– Od dwóch godzin nikt z nas nie może się połączyć z dziećmi. Wnukami. Rodziną. Pracą. Znajomymi. Ci ludzie nie mają dostępu do najważniejszych plików w swoich telefonach czy komputerach. Czy ty myślisz, że mnie to nie frustruje?!

Yaara spojrzała jeszcze raz na tę nietypową, pozbawioną łączności z cywilizacją społeczność. Agresja walczyła tu z niemożnością samodzielnego oddzielenia się od grupy. Nikt nie miał na tyle odwagi, żeby się odłączyć od tłumu, a zbiorowa bezsilność potęgowała frustrację i gniew. Część osób, ignorując tym razem swoje smartfony, kurczowo trzymała się lotniskowych interaktywnych wyświetlaczy, ale one także odmawiały posłuszeństwa.

– A pani? – dopytywała Yaara. – Ma pani jakiś plan, co dalej?

– Nie mamy nawet dostępu do swoich pieniędzy, więc nie możemy niczego kupić – tłumaczyła z rosnącą irytacją w głosie starsza kobieta. – Nie możemy zamówić taksówki, więc nie mamy jak się stąd nawet wydostać. Nie zostaje nam nic, tylko siedzieć tu i czekać… – Tu już irytacja przemieniła się w furię. – NIE MOŻEMY ŻYĆ, NIE ROZUMIESZ, TY KURWO?!

W tym momencie Yaara poczuła dochodzący z ust staruszki nieprzyjemny zapach, a na jej policzku wylądowała porcja starczej flegmy. Kobieta napluła jej z wściekłością prosto w twarz. Oczy zwęziły się jej przy tym niczym u węża, twarz stężała i przepełniła się nienawiścią. Yaara Alex wiele razy mierzyła się z wściekłością. Na zawodach bokserskich, podczas ulicznych bójek i stadionowych zadym. Nieobca jej była zarówno skrywana pod fałszywymi uśmiechami nienawiść korporacyjnych salonów, jak i desperacka wściekłość zawodowego wojownika schowana za gardą rękawic na ringu. Ale to, co zobaczyła w tym momencie w oczach starszej Brytyjki, przeraziło ją bardziej od wulgarnego splunięcia. Pierwszy raz od naprawdę dawna przestraszyła się i zrobiła krok do tyłu.

W tym momencie nastąpił przełom. Syntetycznie aksamitny głos płynący z głośników wreszcie zmienił treść.

_To all passengers. Autonomic bus to Eilat will be ready to transfer in five minutes. Please line up outside of the building. Sorry for the inconvenience_.

Jednocześnie przy stanowiskach samoobsługi podróżnych zapaliły się zielone światła, co oznaczało, że lotnisko zaczęło przynajmniej w części funkcjonować. Yaara, wycierając z twarzy obrzydliwą ślinę, starała się wyjść jak najszybciej z psychicznego nokautu. Tymczasem w obecnych w hali pasażerów wstąpiła nadzieja. Wszyscy rzucili się do swoich urządzeń mobilnych, licząc, że trwająca od prawie dwóch godzin awaria została wreszcie usunięta. Hala na chwilę zamilkła

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: