Cisza przed Sztormem - ebook
"Cisza przed sztormem" to książka, która wciągnie Cię od pierwszej strony, zmuszając do refleksji nad tym, jak niewielka jest granica między bezpieczeństwem a niepewnością, a także nad tym, jak bardzo nasze życie jest zdeterminowane przez to, co ukryte i nieodkryte.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 28 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tytuł książki Cisza przed sztormem
Autor Anonimowy
Prolog
Szłam w stronę fal.
Wiatr był tak silny, że ledwo trzymałam się na nogach. Sztorm wył nad moją głową jak rozjuszone zwierzę, a ja czułam, jak piasek cięciem wbija mi się w skórę.
Było ciemno. Tylko latarnia morska gdzieś w oddali rzucała krótkie, bezsilne błyski. Morze ryczało, fale rozbijały się o brzeg jak potwory z głębin.
Nie powinnam była wychodzić. Wiedziałam to. Ale coś mnie wołało. Głos, którego nie rozumiałam.
Kiedy dotarłam na skraj klifu, zatrzymałam się. Szaleńcze podmuchy prawie mnie przewróciły. Spojrzałam w dół. W mroku widziałam tylko białe grzbiety fal i coś jeszcze...
Sylwetkę.
Ktoś stał tam, na samej linii wody. Mały, ciemny cień wśród szalejącego sztormu.
Zrobiłam krok w stronę zbocza.
I wtedy usłyszałam krzyk.
Przeszył mnie na wskroś, jakby to było moje własne wołanie o pomoc.
Zanim zdążyłam zareagować, ziemia osunęła mi się spod nóg.
Spadałam.
A sztorm pochłonął wszystko.
Rozdział 1
Jastrzebno, 2024
Morze nigdy nie przebacza.
Wysiadłam z autobusu na pustym dworcu, otulona mgłą, która zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. Jastrzebno wyglądało tak, jakby od lat nikt tu nie zaglądał. Wąskie uliczki, obdrapane kamienice, cichy szum fal, który dobiegał zza horyzontu.
Chwyciłam za uchwyt torby i ruszyłam w stronę centrum.
W powietrzu czuć było sól i wilgoć, a wiatr targał moje włosy jak rozgniewane dziecko. Mimo że znałam każdą ulicę tego miasta na pamięć, czułam się tu teraz obco — jak intruz.
Spojrzenia, krótkie i pełne nieufności, ślizgały się po mnie, gdy mijałam niewielką kawiarnię, zamkniętą na cztery spusty mimo wczesnej godziny. Starsza kobieta za ladą sklepu z pamiątkami wbiła we mnie oczy, jakby próbowała przypomnieć sobie moje imię.
Anna Nowicka.
Kiedyś tutaj znana.
Teraz — nikomu niepotrzebna.
Skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą do starego pensjonatu mojej ciotki. Każdy mój krok dudnił na mokrym bruku. Przez chwilę miałam wrażenie, że miasto oddycha razem ze mną. Że obserwuje mnie zza brudnych szyb i uchylonych drzwi.
Gdy dotarłam pod budynek, zatrzymałam się.
Pensjonat wyglądał gorzej niż w moich wspomnieniach — obdrapana fasada, wyblakły szyld kołyszący się na wietrze. Ale światło paliło się w jednym z okien.
Byłam w domu.
Czy raczej — tam, gdzie kiedyś był mój dom.
Zanim zdążyłam zapukać, drzwi otworzyły się powoli z cichym skrzypnięciem. W progu stała ciotka Helena. Jej twarz, poorana zmarszczkami, nie wyrażała ani radości, ani zaskoczenia. Tylko zmęczenie.
— Wiedziałam, że wrócisz — powiedziała cicho. — Zawsze się wraca.
W odpowiedzi skinęłam tylko głową.
Nie było potrzeby na słowa.
W Jastrzebnie cisza mówiła więcej niż krzyk.
Gdy weszłam do środka, od razu poczułam znajomy zapach — wilgoci, starego drewna i... czegoś jeszcze. Czegoś nieokreślonego, co ścisnęło mnie w żołądku.
Coś było nie tak.
Coś bardzo nie tak.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo.
Rozdział 2
Sztorm nie ustępował.
Wiatr wył pomiędzy budynkami jak dzikie zwierzę, a deszcz smagał szyby wściekłymi podmuchami. Od rana nad Jastrzebnem wisiała ciemna, ciężka chmura, jakby samo niebo przygniatało to miasteczko do ziemi.
Stałam przy kuchennym oknie pensjonatu, popijając gorzką kawę z wyszczerbionego kubka. W oddali, ponad dachami, widziałam wzburzone morze — fale rozbijające się o klif, pianę niesioną przez wiatr daleko w głąb lądu.
— Słyszałaś? — zapytała ciotka Helena, stając za moimi plecami.
Odwróciłam się powoli. W jej głosie było coś, co ścisnęło mnie w żołądku.
— Co mam słyszeć?
Westchnęła i odwróciła wzrok.
— Znaleźli ciało.
— Gdzie? — głos zadrżał mi, zanim zdążyłam go opanować.
— Na plaży, za starym falochronem.
— Kto? — zapytałam, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
Helena spojrzała na mnie ciężko.
— Daria Kowalczyk. Córka Jana z portu.
Przymknęłam oczy na chwilę. Pamiętałam Darię — uśmiechnięta, nieco nieśmiała dziewczyna, która kiedyś przynosiła mi rysunki do pokolorowania, kiedy spędzałam wakacje u ciotki.
Teraz leżała martwa na plaży.
— Mówią, że wypadek — dodała ciotka. — Morze wciągnęło ją w nocy.
Otworzyłam oczy.
Mówią.
W Jastrzebnie zawsze "mówiono", ale prawda zazwyczaj była ukryta głęboko pod powierzchnią słów.
— To dziwne, prawda? — powiedziałam cicho. — Że akurat w taką noc wyszła sama na plażę?
Helena wzruszyła ramionami.
— Młodzi są głupi. Alkohol, odwaga, zakłady… Wiesz, jak to jest.
Wiedziałam.
Ale też wiedziałam, że coś w tej historii się nie klei.
Wzięłam płaszcz i ruszyłam do drzwi.
— Anna — zatrzymała mnie ciotka.
— Co?
Spojrzała na mnie poważnie, pierwszy raz od lat widziałam w jej oczach strach.
— Czasami lepiej nie zadawać pytań.
Zamknęłam drzwi za sobą bez odpowiedzi.
W Jastrzebnie nie było miejsca na pytania.
Ale ja właśnie po to tu wróciłam.
Rozdział 3
Plaża była opustoszała.
Nawet mewy, zwykle krzyczące nad linią wody, zniknęły gdzieś w szarości nieba. Tylko wiatr świstał w uszach, niosąc ze sobą sól i zimno, które przenikało aż do kości.
Stanęłam na mokrym piasku, w miejscu, o którym mówiła ciotka Helena.
Za starym, popękanym falochronem, niemal przy samej wodzie, leżało jeszcze kilka odcisków stóp — ledwo widocznych, powoli zacieranych przez wiatr i fale.
Przykucnęłam, dotykając zimnego piasku.
Ślady były małe, lekkie. Dziewczęce. Ale obok nich — większe, głębsze. Ślady kogoś innego.
Zmarszczyłam brwi.
Mówiono, że Daria wyszła tu sama.
Więc skąd drugi trop?
Wstałam i rozejrzałam się.
Falochron ciągnął się daleko w morze, teraz niemal w całości oblany falami. Gdzieś dalej, wśród skał, zobaczyłam coś białego.
Autor Anonimowy
Prolog
Szłam w stronę fal.
Wiatr był tak silny, że ledwo trzymałam się na nogach. Sztorm wył nad moją głową jak rozjuszone zwierzę, a ja czułam, jak piasek cięciem wbija mi się w skórę.
Było ciemno. Tylko latarnia morska gdzieś w oddali rzucała krótkie, bezsilne błyski. Morze ryczało, fale rozbijały się o brzeg jak potwory z głębin.
Nie powinnam była wychodzić. Wiedziałam to. Ale coś mnie wołało. Głos, którego nie rozumiałam.
Kiedy dotarłam na skraj klifu, zatrzymałam się. Szaleńcze podmuchy prawie mnie przewróciły. Spojrzałam w dół. W mroku widziałam tylko białe grzbiety fal i coś jeszcze...
Sylwetkę.
Ktoś stał tam, na samej linii wody. Mały, ciemny cień wśród szalejącego sztormu.
Zrobiłam krok w stronę zbocza.
I wtedy usłyszałam krzyk.
Przeszył mnie na wskroś, jakby to było moje własne wołanie o pomoc.
Zanim zdążyłam zareagować, ziemia osunęła mi się spod nóg.
Spadałam.
A sztorm pochłonął wszystko.
Rozdział 1
Jastrzebno, 2024
Morze nigdy nie przebacza.
Wysiadłam z autobusu na pustym dworcu, otulona mgłą, która zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. Jastrzebno wyglądało tak, jakby od lat nikt tu nie zaglądał. Wąskie uliczki, obdrapane kamienice, cichy szum fal, który dobiegał zza horyzontu.
Chwyciłam za uchwyt torby i ruszyłam w stronę centrum.
W powietrzu czuć było sól i wilgoć, a wiatr targał moje włosy jak rozgniewane dziecko. Mimo że znałam każdą ulicę tego miasta na pamięć, czułam się tu teraz obco — jak intruz.
Spojrzenia, krótkie i pełne nieufności, ślizgały się po mnie, gdy mijałam niewielką kawiarnię, zamkniętą na cztery spusty mimo wczesnej godziny. Starsza kobieta za ladą sklepu z pamiątkami wbiła we mnie oczy, jakby próbowała przypomnieć sobie moje imię.
Anna Nowicka.
Kiedyś tutaj znana.
Teraz — nikomu niepotrzebna.
Skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą do starego pensjonatu mojej ciotki. Każdy mój krok dudnił na mokrym bruku. Przez chwilę miałam wrażenie, że miasto oddycha razem ze mną. Że obserwuje mnie zza brudnych szyb i uchylonych drzwi.
Gdy dotarłam pod budynek, zatrzymałam się.
Pensjonat wyglądał gorzej niż w moich wspomnieniach — obdrapana fasada, wyblakły szyld kołyszący się na wietrze. Ale światło paliło się w jednym z okien.
Byłam w domu.
Czy raczej — tam, gdzie kiedyś był mój dom.
Zanim zdążyłam zapukać, drzwi otworzyły się powoli z cichym skrzypnięciem. W progu stała ciotka Helena. Jej twarz, poorana zmarszczkami, nie wyrażała ani radości, ani zaskoczenia. Tylko zmęczenie.
— Wiedziałam, że wrócisz — powiedziała cicho. — Zawsze się wraca.
W odpowiedzi skinęłam tylko głową.
Nie było potrzeby na słowa.
W Jastrzebnie cisza mówiła więcej niż krzyk.
Gdy weszłam do środka, od razu poczułam znajomy zapach — wilgoci, starego drewna i... czegoś jeszcze. Czegoś nieokreślonego, co ścisnęło mnie w żołądku.
Coś było nie tak.
Coś bardzo nie tak.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo.
Rozdział 2
Sztorm nie ustępował.
Wiatr wył pomiędzy budynkami jak dzikie zwierzę, a deszcz smagał szyby wściekłymi podmuchami. Od rana nad Jastrzebnem wisiała ciemna, ciężka chmura, jakby samo niebo przygniatało to miasteczko do ziemi.
Stałam przy kuchennym oknie pensjonatu, popijając gorzką kawę z wyszczerbionego kubka. W oddali, ponad dachami, widziałam wzburzone morze — fale rozbijające się o klif, pianę niesioną przez wiatr daleko w głąb lądu.
— Słyszałaś? — zapytała ciotka Helena, stając za moimi plecami.
Odwróciłam się powoli. W jej głosie było coś, co ścisnęło mnie w żołądku.
— Co mam słyszeć?
Westchnęła i odwróciła wzrok.
— Znaleźli ciało.
— Gdzie? — głos zadrżał mi, zanim zdążyłam go opanować.
— Na plaży, za starym falochronem.
— Kto? — zapytałam, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
Helena spojrzała na mnie ciężko.
— Daria Kowalczyk. Córka Jana z portu.
Przymknęłam oczy na chwilę. Pamiętałam Darię — uśmiechnięta, nieco nieśmiała dziewczyna, która kiedyś przynosiła mi rysunki do pokolorowania, kiedy spędzałam wakacje u ciotki.
Teraz leżała martwa na plaży.
— Mówią, że wypadek — dodała ciotka. — Morze wciągnęło ją w nocy.
Otworzyłam oczy.
Mówią.
W Jastrzebnie zawsze "mówiono", ale prawda zazwyczaj była ukryta głęboko pod powierzchnią słów.
— To dziwne, prawda? — powiedziałam cicho. — Że akurat w taką noc wyszła sama na plażę?
Helena wzruszyła ramionami.
— Młodzi są głupi. Alkohol, odwaga, zakłady… Wiesz, jak to jest.
Wiedziałam.
Ale też wiedziałam, że coś w tej historii się nie klei.
Wzięłam płaszcz i ruszyłam do drzwi.
— Anna — zatrzymała mnie ciotka.
— Co?
Spojrzała na mnie poważnie, pierwszy raz od lat widziałam w jej oczach strach.
— Czasami lepiej nie zadawać pytań.
Zamknęłam drzwi za sobą bez odpowiedzi.
W Jastrzebnie nie było miejsca na pytania.
Ale ja właśnie po to tu wróciłam.
Rozdział 3
Plaża była opustoszała.
Nawet mewy, zwykle krzyczące nad linią wody, zniknęły gdzieś w szarości nieba. Tylko wiatr świstał w uszach, niosąc ze sobą sól i zimno, które przenikało aż do kości.
Stanęłam na mokrym piasku, w miejscu, o którym mówiła ciotka Helena.
Za starym, popękanym falochronem, niemal przy samej wodzie, leżało jeszcze kilka odcisków stóp — ledwo widocznych, powoli zacieranych przez wiatr i fale.
Przykucnęłam, dotykając zimnego piasku.
Ślady były małe, lekkie. Dziewczęce. Ale obok nich — większe, głębsze. Ślady kogoś innego.
Zmarszczyłam brwi.
Mówiono, że Daria wyszła tu sama.
Więc skąd drugi trop?
Wstałam i rozejrzałam się.
Falochron ciągnął się daleko w morze, teraz niemal w całości oblany falami. Gdzieś dalej, wśród skał, zobaczyłam coś białego.
więcej..