- W empik go
Clash - ebook
Clash - ebook
Nie zasługiwał na nią, ale jej serce już wybrało.
Emily Aldrich jest zdesperowana. Musi pilnie znaleźć pracę. Oczywiście najlepiej, aby była dobrze płatna, ale teraz Emily zdecydowałaby się na jakąkolwiek posadę. Jednak kiedy w biurze pośrednictwa kolejny raz słyszy, że nic dla niej nie ma, to ją kompletnie załamuje.
Przypadek sprawia, że Emily trafia na rozmowę kwalifikacyjną, na którą nie była umówiona, po czym dostaje pracę, nie wiedząc właściwie jaką. Dopiero podczas spotkania z członkami jednego z najpopularniejszych zespołów muzycznych „Left Turn” dowiaduje się, że jedzie z nimi w trasę.
Mężczyźni są w porządku, oprócz jednego. Connor Clash jest opryskliwy i niemiły. Od samego początku szuka w Emily wad. Wychodzi na to, że zrobi wszystko, żeby obrzydzić dziewczynie wyjazd i tym samym szybko się jej pozbyć.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-798-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Całkowite zaćmienie serca¹
Emily
2015
Uśmiech na mojej twarzy stał się łagodniejszy, kiedy przemierzałam kuchnię, wycierając mopem podłogę i nucąc piosenkę Paula Anki dobiegającą z gramofonu. Delikatne trzaskanie płyty przywołało wspomnienia.
Put Your Head On My Shoulder² była moją ulubioną. Nie mieliśmy radia. Babcia mówiła, że piosenki obecnego pokolenia przyprawiają ją o ból głowy, rozumiałam to. Kiedy tylko zdarzyło mi się usłyszeć coś nowego w centrum handlowym, ogarniała mnie konsternacja. Te utwory były potwornie hałaśliwe, raniły uszy, w dodatku sprawiały wrażenie, jakby nazywanie kobiet „sukami” było romantyczne.
Dlatego w naszym domu nadal słuchało się Paula Anki i nie przeszkadzało mi to. Jego piosenki były niesamowicie romantyczne, a ja byłam fanką romantyzmu w każdej postaci.
Mop sunął gładko po płytkach. Przymknęłam powieki, wyobrażając sobie przystojnego chłopaka gnającego za mną, żeby wręczyć mi kwiatek i powiedzieć, że jestem piękna.
Zastanawiałam się, jak by to było naprawdę się zakochać.
Lekko podskoczyłam, kiedy ostry dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenia. Zatrzymałam się w pół kroku, po czym spojrzałam w stronę cyfrowego zegara na piekarniku. Poprawiłam okulary na nosie, a odczytawszy godzinę, wykrzywiłam usta.
Robiło się późno. Babcia powinna była już wrócić.
Telefon nadal dzwonił. Odstawiłam mop i wytarłam ręce o jeansy. Przeganiając nagły niepokój, który mnie ogarnął, odebrałam połączenie.
– Halo?
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z Emily Aldrich? – Kobieta po drugiej stronie brzmiała poważnie.
– Tak, to ja. Z kim mam przyjemność?
– Susan Kelly z komisariatu policji w Pasadenie.
Serce mi stanęło, a Paul Anka nadal śpiewał Put Your Head On My Shoulder. Słuchałam słów piosenki, ale zagłuszało je walenie mojego serca.
– Jest tam pani?
Odchrząknęłam, po czym zdołałam tylko wykrztusić:
– Jestem.
W głosie policjantki słychać było współczucie.
– Musi pani przyjechać na komisariat.
Paul Anka powoli ucichł.
– Okej. – odpowiedziałam prawie szeptem.
***
– Tutaj. – Pokazałam ręką, a następnie wyskoczyłam, gdy tylko samochód się zatrzymał. – Dzięki, Jim. To nie potrwa długo.
Kiedy weszłam do komisariatu, moje serce biło jak oszalałe. Rozejrzałam się dookoła i nie widząc nigdzie babci, wpadłam w panikę. Dostałam wypieków ze zdenerwowania, a moje tętno przyspieszyło. Podbiegłam do recepcji, wzięłam głęboki wdech, a potem wyrzuciłam z siebie rozpaczliwe: – Dzień dobry, przyjechałam po babcię, Faye Aldrich.
Policjantka za kontuarem spojrzała na mnie.
– Emily?
– Tak, to ja.
– Poproszę jakiś dokument tożsamości.
– Oczywiście.
Zdjęłam plecak, położyłam go na podłodze, po czym zaczęłam grzebać w nim drżącymi rękami. Wreszcie natrafiłam na laminowaną legitymację studencką, więc podałam ją przez szparę pod szybą nad kontuarem. Policjantka wzięła ją do ręki, przyjrzała się, następnie oddała mi dokument i otworzyła boczne drzwi.
– Nazywam się Kelly. To ja z panią rozmawiałam. Proszę za mną.
Ruszyłam za kobietą.
– Gdzie ona jest? Nic jej się nie stało? – zapytałam niepewnym głosem.
– Jest na zapleczu i poza guzem na skroni nic jej nie dolega. – Widząc przerażenie w moich oczach, policjantka się uśmiechnęła. – Zbadał ją lekarz. Naprawdę nic jej nie jest. Po prostu upadła.
– Nic z tego nie rozumiem. – Zmarszczyłam brwi. – Gdzie ją znaleźliście?
– Na północ od autostrady.
– Co?
Moje serce biło nierówno. To nie miało sensu. To nie była bezpieczna okolica. W dodatku daleko od miejsca, gdzie powinna była być.
Policjantka otworzyła drzwi. Gdy zobaczyłam babcię, poczułam natychmiastową ulgę. Wbiegłam do pokoju, upuściłam plecak na podłogę i uklękłam przed drobną, wyglądającą całkowicie bezbronnie kobietą.
– Wszystko w porządku?
Babcia patrzyła na mnie przez chwilę zmrużonymi oczami, potem machnęła ręką.
– Nic mi nie jest. – Spojrzała w stronę krzepkiego policjanta siedzącego przy stoliku. – Panie Grant, to moja mała June. – Babcia spojrzała na mnie słodko. – Przywitaj się z panem policjantem, June. Był tak miły, że dotrzymywał mi towarzystwa.
– Babciu… June to imię mojej mamy.
Mojej nieżyjącej mamy.
Okej. Co się tu dzieje?
Mój niepokój sięgał zenitu.
Spojrzałam przez ramię na stojącą za mną policjantkę Kelly. Była tak samo zdezorientowana jak ja. Nie bez trudu pozbyłam się spanikowanej miny, po czym odwróciłam się z powrotem do babci. Przykleiłam do twarzy uśmiech. Na pewno był wykrzywiony. Niepewny i sztuczny.
– Babciu, muszę chwilę porozmawiać z panią Kelly, dobrze?
Urocza kobieta, która mnie wychowała, spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.
– Dobrze, skarbie.
Wstałam i wyszłam z pokoju, zostawiając babcię siedzącą w milczeniu, z torebką na kolanach.
Policjantka wyszła za mną, zamykając drzwi.
Przez chwilę chodziłam w tę i z powrotem. Funkcjonariuszka czekała cierpliwie, widząc moje zdenerwowanie. Czułam, że mój oddech robi się ciężki. Im dłużej chodziłam, tym bardziej moje ruchy stawały się chaotyczne. Wydałam z siebie krótki dźwięk – w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Położyłam rękę na ustach, a potem dalej chodziłam w kółko.
Nagle stanęłam, znajdując w sobie siłę, by wyszeptać:
– Coś jest nie tak. – W momencie, gdy wypowiedziałam te słowa, poczułam w oczach znajome pieczenie. Zamrugałam gwałtownie. Głos mi się łamał. – Coś jest nie tak.
Kiedy płakałam z głową schowaną w dłoniach, policjantka delikatnie położyła rękę na moim ramieniu.
O tak. Coś było nie tak.
Przez dłuższą chwilę rozmawiałam z policjantką Kelly, po czym babcia została przekazana pod moją opiekę. Podałam staruszce ramię, a następnie zaprowadziłam ją do samochodu, w którym cierpliwie czekał nasz sąsiad Jim. Czułam się okropnie.
– Przepraszam, Jim. Nie miałam pojęcia, że tyle to potrwa.
Uśmiechnął się uprzejmie.
– Nie ma sprawy, Em. Nie byłem jakoś specjalnie zajęty. Traktuję to jak przygodę. – Potem uśmiechnął się do babci. – Moja droga Faye, chyba wpadłaś w drobne tarapaty, co?
Babcia spojrzała na Jima całkowicie zdezorientowana.
– Czy to Bert? – Wyglądała na uradowaną. – Strasznie dawno cię nie widziałam.
Uśmiech zniknął z twarzy Jima. Przyglądał się jej przez chwilę, a potem popatrzył na mnie z troską.
Jim był naszym sąsiadem, odkąd pamiętam. Przyjaźnił się z babcią. Byli mniej więcej w tym samym wieku. Oboje kochali wiosenne porządki w ogrodzie. Miałam wrażenie, że to nie była tylko przyjaźń, że Jim był w niej sekretnie zakochany.
Jednocześnie ściągnęłam brwi i zacisnęłam usta.
Kim był Bert? Nie wiedziałam.
Prawdę mówiąc, nie sądziłam, żeby ona sama wiedziała, kim był Bert.
Do domu jechaliśmy w kompletnej ciszy.
– Dokąd jedziemy, Emily? – odezwała się nagle babcia cicho.
Obróciłam się w jej stronę, czując ulgę, że wróciła do rzeczywistości. Kiedy jednak zobaczyłam całkowite zagubienie na jej twarzy, serce mi pękło.
– Jedziemy do domu.
– Aha – westchnęła, lekko marszcząc brwi. – Oczywiście.
Wymieniliśmy z Jimem to samo spojrzenie co wcześniej.
O tak.
Zdecydowanie coś było nie tak.
***
2017
Obudziły mnie zapach spalenizny i wycie alarmu przeciwpożarowego.
Krew we mnie zastygła. Wzięłam gwałtowny wdech, otwierając szeroko oczy. Przerażona zerwałam się z łóżka, po czym wybiegłam z pokoju.
– Babciu! – Nie było odpowiedzi. Mój lęk osiągnął zupełnie nowy poziom. Z drżącymi rękami zawołałam jeszcze raz, głośniej: – Babciu!
Skarpety ślizgały mi się na płytkach. Wpadłam do kuchni i stanęłam jak wryta. Nad kuchenką unosił się dym z czegoś, co się na niej topiło. Był gęsty, dławiący.
Podbiegłam do kuchenki. Zasłoniłam usta i nos ścierką, kaszląc głośno. Ostrożnie sięgnęłam do pokrętła i wyłączyłam palnik. Wzięłam rękawicę kuchenną, żeby zdjąć...
Jezu. To jakiś żart?
Czajnik elektryczny stojący na palniku zamienił się w czerwoną, rozgrzaną masę.
Cudownie. Po prostu cudownie.
Westchnęłam sfrustrowana, próbując coś z tym zrobić. Wreszcie udało mi się podnieść większą część masy z kuchenki, a następnie wrzucić wszystko do zlewu. Odkręciłam zimną wodę, po czym ruszyłam na przeszukiwanie domu, otwierając po drodze okna.
Różowawe chmury w oddali wskazywały, że zbliżał się świt. Im dłużej szukałam, tym bardziej byłam zaniepokojona.
Boże. Gdzie ona jest?
– Babciu? – wołałam z niepokojem.
Ktoś mocno zastukał do drzwi wejściowych. To było jak cios w klatkę piersiową. Zmęczona i zdenerwowana zatrzymałam się na chwilę. Zamrugałam, patrząc w pustkę, przeciągnęłam dłonią po czole i dopiero wtedy otworzyłam drzwi.
Stała w nich babcia. W koszuli nocnej. Za nią stał Jim w swoim brązowym szlafroku, z lekkim uśmiechem na ustach. Smutnym uśmiechem.
– Szukasz kogoś?
Otworzyłam szeroko oczy, potem je zamknęłam.
– Babciu. – wyszeptałam. Spokojnie wprowadziłam ją do środka, za nią wszedł Jim. Powiedziałam z delikatnym wyrzutem: – Gdzie byłaś? Martwiłam się o ciebie.
Wyglądała na zupełnie bezbronną, jeszcze bardziej niż zwykle. Ręce drżały jej z zimna.
– Poszłam zobaczyć się z Bertem.
Wzięłam jej drobne dłonie w swoje, a następnie potarłam delikatnie, żeby je rozgrzać. Kiedy to robiłam, przez głowę przeszła mi myśl.
To się wymyka spod kontroli.
To była prawda.
Ale co mogłam zrobić?
Jim wszedł do kuchni ocenić zniszczenia. Kiedy oparł ręce na biodrach, a następnie wziął głęboki wdech, zrozumiałam, że jest źle. Co gorsza, nie wiedziałam, czy stać nas na remont.
Żyłyśmy z babcią oszczędnie. Ja nie pracowałam, bo opieka nad nią była zajęciem na cały etat. Dostawałam zasiłek opiekuńczy, a babcia skromną emeryturę, ale nie były to – mówiąc oględnie – kokosy.
Nie miałyśmy żadnych oszczędności „na wszelki wypadek”, a te zdarzały się coraz częściej.
Czułam się bezradna i bezużyteczna. Jim zajął się ogarnianiem kuchni, podczas gdy ja sadzałam babcię przed telewizorem, otuloną kocem, z kubkiem herbaty rumiankowej. Kiedy weszłam do kuchni, Jim spojrzał na mnie, ale nie przerwał pracy. Powiedział łagodnie, jednak bez owijania w bawełnę: – Jak długo chcesz to ciągnąć, skarbie?
Wiedziałam, że ma dobre intencje. Nie wiem, dlaczego się wściekłam. Po prostu byłam bardzo zmęczona.
– Znasz naszą sytuację.
Co więcej mogłam powiedzieć?
– Znam – powiedział łagodnym tonem, starając się usunąć resztki roztopionego plastiku z palnika. – Wiem także, że twoja babcia nie jest tą samą osobą, którą była. – Przerwał, zanim oderwał kawałek masy od kuchenki i wrzucił go do zlewu. Plastik upadł z brzęknięciem. – I prawie spaliła dom. Z tobą w środku. – Zmarszczył brwi, patrząc na palniki. – Postawiła na kuchence czajnik elektryczny i wyszła. Ona traci rozum. – Wyprostował się, po czym zaczął się we mnie wpatrywać. – Tylko mi nie mów, że to się nie powtórzy. Oboje wiemy, że może się powtórzyć. – Kąciki jego oczu zrobiły się szkliste, kiedy szeptał: – Jest z nią coraz gorzej, Em.
Miał rację. Było gorzej, niż chciałam przyznać.
Jim był dla mnie jak dziadek, którego nigdy nie miałam. Był aż za bardzo oddany naszej małej rodzinie. Był dobrym człowiekiem. Wspaniałym.
Nagle poczułam się tym przytłoczona. Usta zaczęły mi drżeć.
– A jakie mam wyjście? – zapytałam, po czym jęknęłam cicho, siadając na krześle przy niewielkim stole kuchennym. Uderzyłam dłońmi o uda i powiedziałam stanowczym, choć cichym głosem: – Nie stać mnie na dom opieki. – Kiedy Jim otworzył usta, żeby coś powiedzieć, poprawiłam się: – Na dobry dom opieki. Nie przechowalnię. Jezu, widziałeś, jak wyglądają takie miejsca, Jim?
Zmarszczyłam nos.
Nie.
Tam jest strasznie. Nie zrobię tego babci. Nie po tym wszystkim, co ona zrobiła dla mnie.
Jim przyglądał mi się intensywnie, czuł, jak cierpię. Podszedł, postawił obok mnie krzesło i usiadł.
– Skarbie, kocham Faye, ale ona ma demencję. – Pochylił się w moją stronę, szukając mojego spojrzenia. – Nie polepszy się jej. Będzie tylko coraz gorzej. I – wydawało się, że musi powiedzieć coś, czego powiedzieć nie chciał – przez większość czasu nawet nie wie, kim jesteś.
Poczułam ból w piersi.
Wiedziałam o tym. Naprawdę, wiedziałam.
To rozdzierało mi serce.
Byłam zmęczona, a ta rozmowa zaczynała się dłużyć, powiedziałam więc to, co należało, aby ją skończyć.
– Pomyślę o tym.
***
2018
– Jeszcze raz dziękuję, Jim – powiedziałam z promiennym uśmiechem, trzymając w obu rękach zapasową żarówkę.
Normalnie brak zapasowej żarówki nie był dużym problemem, pod warunkiem, że nie miało się w domu osoby chorej na demencję i nie trzeba było w zasadzie cały czas mieć zapalonych wszystkich świateł. Jim, jak zawsze, przyszedł z pomocą.
– Nie ma sprawy, Em.
Patrzył, jak idę w stronę naszego domu. Zawsze odprowadzał mnie wzrokiem.
Pomachałam mu sprzed drzwi, po czym weszłam do środka. Babcia zamiatała przedpokój. Uśmiechnęłam się do siebie. Lubiła dbać o porządek w domu.
– Ja to mogłam zrobić.
Babcia odwróciła się gwałtownie, krzycząc z przerażeniem. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, uniosła trzonek miotły do góry, a potem szybko i mocno walnęła mnie w głowę.
Upadłam na ziemię, ogłuszona i zdezorientowana.
Uderzenie było tak niespodziewane, że przygryzłam się w język. Moje usta wypełnił metaliczny smak krwi.
Babcia z szeroko otwartymi z przerażenia oczami podniosła miotłę jeszcze raz, ale wyciągnęłam przed siebie ręce i zaczęłam pełzać w tył.
– Babciu, nie! To ja, Emily! – Miotła uderzyła w moje wyciągnięte ramiona. Krzyknęłam z bólu. – To ja! – krzyczałam z płaczem. – To ja!
Zupełnie roztrzęsiona poczułam łzy spływające po policzkach.
Mój paniczny krzyk zmieszany z płaczem sprowadził Jima.
Miał w ręku telefon – jedną ręką wybierał numer, a drugą pomagał mi wstać.
– Tak, potrzebuję karetkę. – Pauza, a potem: – 8634 Cedar.
Moja dusza była odrętwiała. Spojrzałam na korytarz – słyszałam Put Your Head On My Shoulder Paula Anki i wpatrywałam się w skamieniały wyraz twarzy mojej babci, patrzącej na mnie, jakbym była potworem.
To spojrzenie wywróciło moje życie do góry nogami.
Nie miałam pojęcia, że potrzebuję szwów, dopóki nie obejrzeli mnie ratownicy medyczni. To tylko tak źle wyglądało, naprawdę. Małe rozcięcie na czubku głowy. Niestety ratownik powiedział, że rany na głowie zwykle mocno krwawią, zwłaszcza w stanie paniki, kiedy tętno przyspiesza.
– Zabieramy ją do Glendale Memorial – wyjaśnił łagodnie. – Mają tam świetny oddział geriatryczny.
O! Tak?
To super.
Nadal siedziałam.
– Dziękuję – odpowiedziałam ochryple.
Jim objął mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego, przeraźliwie potrzebując pocieszenia.
Uklękła przede mną kobieta, wpatrując się we mnie.
– Wspaniale się nią opiekowałaś, ale teraz – patrzyła na mnie łagodnie, mówiąc te słowa – nie jesteś już w stanie zająć się nią tak, jak tego potrzebuje.
O tak. Zaczynało to do mnie docierać.
W drzwiach stanął ratownik.
– Jest już spokojna – powiedział. – Możesz przyjść się pożegnać.
Spojrzałam na niego nieprzytomnie.
Nie.
Nie mogłam.
Cały czas miałam przed oczami przerażenie na jej twarzy, kiedy cofała się przede mną. Ten obraz stale powracał. Drwił ze mnie. Długo go nie zapomnę.
Minęła sekunda, w której ratownicy wymienili między sobą spojrzenia.
– Albo możesz ją odwiedzić później – powiedziała kobieta. – Odwiedziny są między dziesiątą a piętnastą.
Skinęłam powoli głową, patrząc w przestrzeń, czekając, aż odjadą. Wreszcie pojechali, a mój mały, ukochany dom ogarnęła cisza.
Paul Anka dalej śpiewał „Połóż głowę na moim ramieniu”. I dokładnie to zrobiłam.
A Jim pozwolił mi płakać tak długo, jak tego potrzebowałam.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wziąć sprawy w swoje ręce ³
Emily
Byłam w biurze pośrednictwa pracy trzeci dzień z rzędu. Na mój widok uśmiech recepcjonistki się ulotnił. Niestety, moja duma również. Nim zdążyła się odezwać, uśmiechnęłam się promiennie i nie dałam jej dojść do słowa.
– Wiem, wiem. Miałam czekać na telefon, ale – przyznawałam to z bólem – jestem zdesperowana.
Strasznie zdesperowana. Nawet nie wiesz, kobieto, jak bardzo. Po prostu daj mi tę cholerną pracę. Jakąkolwiek. Mogę szorować toalety. Patroszyć ryby. Przerzucać nawóz. Na miłość boską, mogę robić wszystko, przekonywałam ją w myślach.
Leah wpatrywała się we mnie. Wyglądała na wkurzoną.
– Przychodzisz tu codziennie, a ja codziennie powtarzam ci to samo. – Mrugnęła wolno. – Nie marnuj benzyny, złotko. Na razie nie mam nic dla ciebie.
Hmm. Szlag.
Nie wyprowadzałam jej z błędu i nie powiedziałam, że nie mam auta, bo to mogło jeszcze zmniejszyć moje szanse na znalezienie jakieś pracy. Prawda była taka, że nie stać mnie było na samochód ani ubezpieczenie, więc po prostu, gdy musiałam gdzieś dojechać, łapałam autobus – to i tak lepiej, niż iść kilka godzin piechotą do miasta.
Westchnęłam w duchu. Z frustracji miałam ochotę walić pięściami w kontuar recepcji, tupać i krzyczeć.
Nie rozumiałam tego.
Zawsze mi powtarzano, że kiedy w życiu zamykają się przed nami jakieś drzwi, otwierają się inne. Z jakiegoś nieznanego mi powodu los stale się ze mną drażnił. Nie otworzyły się przede mną żadne drzwi. Ani okna. Ba, nawet rolety były zaciągnięte.
Nie. Życie tylko wysysało ze mnie resztki optymizmu.
Mój uśmiech zgasł. Poczułam ucisk w klatce piersiowej. Kobieta przede mną nic nie rozumiała. Nie chciałam być nachalna, ale…
– Wezmę cokolwiek – wyszeptałam błagalnie. – Cokolwiek.
– Słuchaj. – Przez sekundę chyba nawet było jej mnie żal. Poczułam, jakbym dostała cegłą w brzuch. – Przykro mi, złotko, po prostu to nie jest twój dzień.
Nie mój dzień.
Westchnienie westchnień.
A czy kiedykolwiek był?
– Cóż – westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko – dziękuję. Postanowiłam zachować pozytywne nastawienie, mimo że sprawiało mi to fizyczny ból. Poprawiłam plecak. – Do jutra? – Wywróciła oczami, a ja zaśmiałam się cicho, zmierzając w kierunku drzwi. Podniosłam ręce do góry, po czym zawołałam: – Żartowałam.
Wcale nie.
Jutro znów przyjdę.
Kiedy wyszłam na ulicę, wzięłam głęboki wdech, modląc się w duchu do losu, żeby mi trochę odpuścił, choć wiedziałam, że to na nic.
Bez szans. Wszystko zawsze sprzymierzało się przeciwko mnie.
Szkoda. Akurat dziś bardzo by mi się przydało, żeby to był mój dzień.
Babcia od dziesięciu dni była w szpitalu. Dzięki Bogu, byli skłonni zatrzymać ją tam do czasu, aż znajdę dla niej coś na stałe. Odwiedziłam kilka domów opieki, które były ledwie akceptowalne, ale jeden wpadł mi w oko.
St. Jude’s.
Było tam uroczo. Duże, jasne, ciepłe wnętrza. Pachniało w nim liliami, a personel był przyjazny i szczerze oddany swojej pracy. Tego właśnie pragnęłam dla babci. Namiastki prawdziwego domu.
Ale nie byłam w stanie jej tego zapewnić bez przyzwoicie płatnej pracy. Stąd moje codzienne wizyty w biurze pośrednictwa. Znalazłam się pod ścianą. Miałam zamiar tak długo nachodzić Leah, aż będzie miała mnie dość i da mi cokolwiek. A trzeba dodać, że generalnie byłam raczej wycofaną osobą, więc nie było mi łatwo.
Trzymając za szelki od plecaka, szłam z powrotem w stronę przystanku autobusowego. Po drodze zaczęło mi burczeć w brzuchu, więc sięgnęłam po batonik musli. Rozpakowałam go, ugryzłam, a potem zwolniłam kroku, patrząc na rozkład jazdy, który trzymałam w rękach.
Miałam jeszcze kilka minut, a przystanek był zaraz na końcu ulicy.
Poza tym, czy ktokolwiek widział w tym mieście autobus, który przyjechał przed czasem?
Kiedy zbliżałam się do przystanku i zobaczyłam odjeżdżający autobus, mina mi zrzedła. Zamrugałam z niedowierzaniem.
Czy to…?
Nie. To nie było możliwe.
Spojrzałam na elektroniczny wyświetlacz nad szybą pojazdu.
Moja ręka z batonikiem opadła, usta miałam na wpół otwarte i poczułam wewnętrzny śmiech.
Jasne. Oczywiście.
Cudownie.
Bo dlaczego nie?
Po prostu cudownie.
Patrzyłam, jak mój autobus się oddala. Wreszcie zamknęłam oczy z poczuciem ogromnego zawodu.
To był jednak „mój dzień”.
Pechowy dzień.
Westchnęłam z rezygnacją, następnie usiadłam na ławce, rozpuściłam długie ciemne włosy, przeczesałam je dłonią, po czym znowu zebrałam w kucyk. Poprawiłam okulary na nosie, zwracając zmrużone oczy ku słońcu. Ciepło promieni o poranku było jak balsam na moją duszę. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki wdech, a potem wolno wypuściłam powietrze.
Co jeszcze może pójść nie tak?
Miałam ponad godzinę do następnego autobusu. Z irytacją machałam nogami, siedząc na ławce. Całe to szukanie pracy było trudniejsze, niż się spodziewałam. Nie oczekiwałam cudu, ale oczekiwałam czegoś. A póki co, dostałam figę z makiem.
Kiedy więc mój wzrok zatrzymał się na budynku po drugiej stronie ulicy, z niedowierzania zmarszczyłam brwi.
MAX Talent i Rekrutacja.
Czy ja dobrze widzę?
Przez niedorzeczną chwilę naprawdę rozważałam, żeby tam pójść.
Ale… czy było coś złego w złożeniu CV w biurze pośrednictwa w oczekiwaniu, aż inne biuro znajdzie ci pracę?
Może było, ale kończyły mi się pomysły.
Komu to mogło zaszkodzić?
Koniec końców jeśli Leah by do mnie zadzwoniła, popędziłabym do niej z prędkością światła. Wcale nie musiała się o niczym dowiedzieć.
Ruszyłam, zanim zdążyłam sama siebie odwieść od tego pomysłu. Rozejrzałam się, a następnie przeszłam na drugą stronę. Przy każdym kroku mój płócienny plecak walił mnie w plecy. Byłam lekko spocona. Czułam, że na policzkach mam rumieńce, więc przystanęłam na chwilę. Zwilżyłam usta, potem położyłam dłonie na szklanych drzwiach i pchnęłam je.
Kiedy tylko weszłam, ładna kobieta siedząca za biurkiem spojrzała na mnie.
– Pani na rozmowę?
Że co?
Oczy mi rozbłysły. Kobietę otaczało jasne, oślepiające światło, jakby była boginią, a w tle słyszałam anielski śpiew.
Czy się odważę?
To był cud. Jakaś nadprzyrodzona siła dała mi znak, podsuwając okazję. Czułam to pod skórą.
To nieuczciwe.
Byłabym idiotką, gdybym z niej nie skorzystała.
Nawet nie wiesz, co to za praca.
Co za różnica. Ważne, że praca! A babcia zawsze powtarzała, że żebracy nie mogą wybrzydzać.
Z rozchylonymi ustami skinęłam głową.
– Nazwisko? – zapytała kobieta znudzonym głosem.
Przełknęłam.
– Emily Aldrich – rzuciłam.
Kobieta zerknęła na listę, a potem na mnie.
– Masz CV? Z której jesteś agencji?
No i mnie przyłapała!
Kłamczucha ze mnie.
Taak. Byłam złym człowiekiem. Ale kiedy się nad tym zastanowiłam, zapytałam siebie, co mi przyszło z bycia dobrym człowiekiem.
Odpowiedź była błyskawiczna.
Nic.
Jedno wielkie nic.
Zła czy dobra, postanowiłam zaryzykować. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, ale jakoś zdołałam wydusić:
– Przysłała mnie Leah z The Edge. Na drugim końcu ulicy. – Ściągnęłam plecak i wyjęłam ślicznie pomięte CV. – Proszę.
Kobieta ze złością popatrzyła na pogniecione kartki, ale wzięła je, rzucając mi kolejne badawcze spojrzenie.
– Na górze. Masz numer dwanaście.
Rany boskie. Kupiła to. Krzyczałam w duchu. Naprawdę to kupiła.
Nogi poniosły mnie w górę schodami najszybciej, jak mogły.
Mój los mógł się odmienić. Miałam zamiar tego dopilnować.
Musiałam.
***
Drzwi się otworzyły i z pokoju wyszła śliczna, młoda kobieta. Uśmiechnęłam się do niej, a ona się zawahała. Zmierzyła mnie wzrokiem, po czym na jej ustach też pojawił się uśmiech. Ale jej wzrok nie był tak przyjazny.
Ogarnęła mnie nagła samoświadomość. Zwiesiłam głowę, wbijając wzrok w swoje dłonie spoczywające na udach. Zawsze tak reagowałam na pięknych ludzi. Zawstydzali mnie.
Poczułam kłucie w piersiach.
Nie pasujesz tu, szeptał mój mózg. Potrzebowałam chwili, żeby się ogarnąć.
Co mnie w ogóle obchodziło, czy tam pasowałam? A nawet jeśli nie, to co z tego? Byłam w tym miejscu, żeby zdobyć pracę, nie przyjaciół. Nie taki był mój cel.
To znaczy fajnie byłoby mieć przyjaciół, ale nie są niezbędni. Dotąd jakoś sobie bez nich radziłam, więc...
– Emily Aldrich – usłyszałam męski głos.
Gwałtownie podniosłam głowę, złapałam plecak, szybko zawiesiłam na ramieniu, po czym wstałam. Ruszyłam w stronę drzwi. Stojący w nich dojrzały mężczyzna wydawał się zblednąć na mój widok.
Zmusiłam się do szerokiego uśmiechu.
– Dzień dobry. Jestem Emily.
– Uch… – Spojrzał na mnie jeszcze raz, a następnie powiedział: – Micah. Miło cię poznać.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. W chwili, gdy weszłam do pokoju, zamarłam.
W obrotowym fotelu siedział facet. Ale nie dlatego stanęłam jak wryta. Facet był… wielki, muskularny, wytatuowany.
O mój Boże.
Przełknęłam głośno.
Był też bardzo przystojny.
O rany. Przystojny jak diabli.
Chciałam jeszcze raz przełknąć, ale zaschło mi w gardle, a język zrobił się jak kołek.
Boże, tylko nie to.
Jeszcze jeden piękny człowiek.
Kiedy mnie zobaczył, wstał i czekał. Micah za moimi plecami odchrząknął, a ja wypaliłam:
– Och, przepraszam. – Wyciągnęłam dłoń do przystojniaka, uśmiechając się najpromienniej, jak potrafię. – Dzień dobry. Jestem Emily. – Facet zamknął w swojej wielkiej dłoni moją, znacznie mniejszą. A ja tylko się gapiłam. W dodatku ponieważ mój filtr między głową a ustami zawsze szwankował, otworzyłam usta i palnęłam: – Rany. Jakie wielkie ręce.
Kiedy sobie uświadomiłam, co powiedziałam, skrzywiłam się, skuliłam w duchu i fuknęłam na siebie w myślach.
Nie ma to jak zrobić z siebie idiotkę, Emily. Lata w college’u nie poszły na marne.
Facet zaśmiał się, a mnie oblał rumieniec. Schowałam dłoń za plecami, po czym spuściłam głowę.
– Przepraszam. – Ledwo było mnie słychać. Bezwolnie załamałam ręce. – Jestem trochę zdenerwowana.
– Nie ma sprawy. – Głos faceta był tak niski i szorstki, że dostałam gęsiej skórki. Całe szczęście, że miałam na sobie żakiet. – Siadaj.
O tak. Siedzenie było okej. Była tylko garść sposobów, w jakie mogłam się ośmieszyć na siedząco. Natomiast na stojąco… Tu możliwości były nieograniczone.
Wszyscy troje usiedliśmy. Nie było żadnej gadki szmatki, od razu przeszli do rzeczy. Micah spojrzał na wytatuowanego faceta i zapytał:
– Od czego rozpoczniemy?
He-Man⁴ spojrzał w notatki i zaczął: – Okej, przeczytałem pani CV, panno Aldrich, i…
– Proszę mi mówić Emily – przerwałam mu.
Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie.
– Emily. I…
To był właśnie mój problem. Drobny problem, kiedy się denerwowałam. Próbowałam przekrzyczeć rozmówcę. Ten dzień – niestety – nie był wyjątkiem.
– Przepraszam – powiedziałam. – Nie dosłyszałam, jak się pan nazywa.
Facet uśmiechnął się szerzej. Po dłuższej chwili jego uśmiech powoli zaczął gasnąć. Kiedy już zgasł zupełnie, mężczyzna popatrzył krzywo na Micaha i na mnie. Zastanawiałam się, czym zasłużyłam na tę reakcję.
O rany. Rozbolał mnie brzuch. A do tego, czy to…?
Owszem.
Zaczęłam się pocić.
Super.
Micah zmrużył oczy, spoglądając na mnie. Wiedziałam, że to był zły początek. Po chwili mój pełen podekscytowania uśmiech też wyparował. Z rękami na udach zaczęłam skubać paznokieć kciuka i w zdenerwowaniu trząść kolanami.
Emily, coś ty zrobiła?
Yyy. Nie wiem!
Ta cisza mnie wykańczała.
Wszystkie oczy były skierowane na mnie i nie podobało mi się to. Wolałam być niewidzialna. Całe życie dobrze mi to wychodziło. Ale, niestety, nie dziś.
Obaj mężczyźni wpatrywali się jeszcze przez chwilę w moją twarz, aż ten z tatuażami odchrząknął, cały czas obserwując mnie z zaciekawieniem.
– Przepraszam. Mam na imię Noah.
To było urocze imię i – nie wiedzieć czemu – powiedziałam mu to. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale szczerze.
– To urocze imię.
– Dziękuję, Emily. – Noah odwzajemnił uśmiech, który z każdą chwilą stawał się coraz szerszy, aż wreszcie parsknął radośnie. – To bardzo miłe. – Śmiał się głośno przez chwilę, a ja marzyłam tylko, żeby skryć się w jakiejś norze i tam skonać.
To była najdziwniejsza rozmowa o pracę w moim życiu, a najgorsze, że była taka przeze mnie. Marnowałam właśnie okazję, która spadła mi z nieba, i choć starałam się zachować pozory opanowania, w środku umierałam.
Postaraj się, Em. Postaraj się bardziej.
Okej.
Noah, uśmiechając się, spojrzał na swój notatnik.
– Widzę, że masz dyplom z dwóch kierunków.
– Tak – powiedziałam, poprawiając się na krześle. – Mam licencjat z zarządzania w biznesie i twórczego pisania.
Mężczyzna rozluźnił nieco ściągnięte usta, słysząc dumę w moim głosie, i to zupełnie odmieniło wyraz jego twarzy.
– I co planowałaś dalej?
Trudne pytanie.
Tu najczęstszą reakcją ludzi był śmiech.
Raz kozie śmierć.
Uniosłam głowę, po czym powiedziałam:
– Chciałam zostać pisarką.
Powiedziałam to. Stało się. Zawiesiłam głos w oczekiwaniu na wybuch protekcjonalnego śmiechu.
Ale nikt się nie roześmiał.
Przeciwnie, Noah wydawał się zaintrygowany. Uniósł brwi.
– Fajnie. Lubisz czytać?
Okej, jest dobrze. Możemy pociągnąć temat. Tylko go nie odstrasz swoją... dziwacznością.
Moja odpowiedź była więcej niż entuzjastyczna.
– Uwielbiam czytać. – Ten temat rozmowy nie sprawiał mi trudności. Pochyliłam się, a następnie zapytałam: – A ty?
Noah spojrzał na mnie. Na ułamek sekundy zmarszczył czoło, ale jeszcze szybciej je rozprostował.
– Lubię. Niestety, nie mam na to teraz zbyt wiele czasu.
Oparłam łokieć na kolanie, a podbródek na dłoni, cała rozpromieniona.
– A co lubisz czytać?
Zaraz, kto tu z kim przeprowadzał rozmowę?
Noah oparł się w fotelu, kąciki jego ust się uniosły. Uśmiech miał równie uroczy, jak imię.
– Autobiografie. A ty?
Cudownie. Jeszcze jedna okazja, żeby stać się pośmiewiskiem.
Po prostu bądź sobą.
Noah nie wyglądał na typa, który łatwo osądzał innych, ale należał do pięknych ludzi, a wiedziałam, jak fałszywi potrafią być.
– Lubię czytać o zjawiskach paranormalnych – przyznałam nieśmiało z blednącym uśmiechem. Potem dodałam: – Science fiction. Fantasy. – Spuściłam wzrok. – Romans.
Z jakiegoś powodu Noah zanotował coś, po czym skinął głową.
– Fajnie. – Znów coś napisał, a poprzednią rzecz skreślił. – Dobrze, Emily. Zadam ci teraz serię szybkich pytań. – Spojrzał na mnie życzliwie. – Nie zastanawiaj się. Odpowiedz najszybciej, jak potrafisz, okej? Zaczniemy od prostych rzeczy. – Kiedy skinęłam głową, zadał pierwsze pytanie: – Co ostatnio oglądałaś w telewizji?
To było faktycznie proste.
– Kocham Lucy⁵.
Noah próbował stłumić wybuch śmiechu. Im bardziej się starał, tym mniej mnie to przerażało.
– Okej. Jak oceniasz swoją pamięć?
Oho.
W jakiej skali? Jeden do dziesięciu? Za długo się zastanawiałam. Jak to w ogóle ocenić?
Jedyne co mi przyszło do głowy to:
– Słoniowa.
Słysząc to, Micah spojrzał na mnie z zaciekawieniem zmrużonymi oczami.
– To znaczy jaka?
Ale Noah odpowiedział za mnie.
– Słonie nigdy nie zapominają.
Tak!
Ze zdziwienia otworzyłam usta.
Nie mogłam w to uwierzyć. Rozgryzł mnie. Czy to nie dziwne?
– Właśnie – powiedziałam.
Ten Noah z sekundy na sekundę stawał się coraz mniej straszny. Byłam nawet zachwycona, że jest tak wyrozumiały. Trudno było być wyrozumiałym w stosunku do mnie.
Byłam dziwna i miałam tego świadomość. Bardzo starałam się nie być, ale jak przestać być sobą?
– Ostatnie z lekkich pytań, okej? – Przygryzłam wargę, po czym lekko skinęłam głową. Zaczynałam lubić tego faceta. – Jak opisałabyś niewidomej osobie kolor żółty?
– Hmm – wymamrotałam, unosząc brwi. To było świetne pytanie. Musiałam pomyśleć. Po krótkiej chwili odpowiedziałam: – Żółty to uczucie ciepłych promieni słonecznych wpadających do pokoju w chłodny dzień. – Zajęcia z kreatywnego pisania przejęły kontrolę. Nabrałam powietrza i na wydechu dodałam: – Żółty to delikatność i szczęście, poczucie ekscytacji, ale nie krzykliwe i ostentacyjne. – Uśmiechnęłam się do siebie, spuszczając wzrok. – Żółty to kolor dobrej zabawy.
Kiedy znów podniosłam głowę, mój uśmiech zwiądł, a serce zaczęło bić nierówno.
Obaj mężczyźni patrzyli na mnie z takim samym wyrazem twarzy. Nie byłam dobra w czytaniu mowy ciała, ale kiedy spojrzeli na siebie, Noah coś napisał, a następnie pokazał to Micahowi. Cokolwiek to było, Micah wydawał się z nim zgadzać.
– Ile masz lat, Emily? – zapytał.
Szlag. Wydawał się skonsternowany. Dlaczego?
Moja odpowiedź była ostrożna i zabrzmiała jak pytanie.
– W czerwcu skończę dwadzieścia cztery...? – Uśmiechnęłam się, jakby mnie coś strasznie bolało.
Micah spojrzał w moje CV.
– Zdajesz sobie sprawę, że ta praca wiąże się z długim przebywaniem z dala od domu i rodziny? – Wpatrywał się we mnie badawczo. – Muszę wiedzieć, czy to nie będzie dla ciebie problemem.
Nie wiedziałam tego. Poczułam lekki ucisk w żołądku.
Spokojnie. Wszystko w porządku. Po prostu oddychaj.
A więc ta praca oznaczała wyjazdy. Czy to dla mnie problem?
Serio, co mnie tu trzyma?
Nie pękaj, Emily. Dasz radę.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Będę musiała przywyknąć, ale nie mam nikogo poza babcią. Jest już dość stara i wkrótce zamieszka w domu opieki.
– Będziesz blisko współpracować z czterema dorosłymi facetami – powiedział Noah, obserwując moją reakcję.
Serce mi zamarło. Tego też nie wiedziałam.
– Okej – odpowiedziałam cicho, niepewnie.
Noah kontynuował.
– Są głośni. Nieokrzesani. – Poczułam, jak wszystko wywraca mi się w żołądku. – Czasem będą przyprowadzać kobiety. O prywatności nie masz co marzyć. – Intensywnie mi się przyglądał. – To bardzo stresujące otoczenie. Myślisz, że sobie z tym poradzisz?
Czy sobie z tym poradzę?
Całe życie nie robiłam nic innego, tylko sobie radziłam. Teraz nie chodziło o poradzenie sobie, tylko zrobienie czegoś, co było konieczne. O wyjście ze swojej strefy komfortu, bo tak należało.
– Szczerze mówiąc – sama nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam – trochę towarzystwa mi się przyda. – Delikatnie się zaśmiałam.
Taak.
Byłam żałosna.
Wyraz twarzy Noaha złagodniał.
Ech.
Brzydziło mnie współczucie.
Po co to powiedziałaś?
Głupia. Głupia. Głupia.
Na szczęście Noah odchrząknął, po czym zmienił temat.
– Jakiej muzyki słuchasz?
Pomyślałam o wieczorach, kiedy wspólnie z babcią szykowałyśmy kolację, słuchając płyt. Jedno z moich najmilszych wspomnień wiązało się z tym rozklekotanym gramofonem.
– Doris Day. Paul Anka. Nancy Sinatra – odpowiedziałam z radością w głosie. Zamruczałam z zadowoleniem. – ABBA. – Micah spojrzał na mnie, jakby był pewien, że sobie żartuję. Unikając jego przenikliwych oczu, poprawiłam okulary na nosie i cicho wyjaśniłam: – Musicie zrozumieć, że dorastałam pod opieką babci. Była z innej epoki i na taką mnie wychowała.
Noah uśmiechnął się, ale przynajmniej opuścił brwi.
– Co wiesz o muzyce rockowej?
– Nic – przyznałam, wzruszając ramionami.
To była prawda. Nie wiedziałam o niej nic. Zupełnie.
Micah popatrzył na mnie sceptycznie.
– Więc jeśli ci powiem, że miałabyś być asystentką zespołu Left Turn…
Super. Więc chodziło o pracę asystentki.
Nic strasznego. Na tę informację mój żołądek trochę się rozluźnił. Uznałam, że dam radę. Opieka nad babcią uczyniła ze mnie eksperta w asystowaniu. Super! Spojrzałam szybko najpierw na Micaha, potem na Noaha. Ewidentnie oczekiwali ode mnie jakiejś reakcji. Jedyne, na co mnie było stać, to:
– Fajnie. – Potem zapytałam nieśmiało: – To... nowy zespół?
Na obu twarzach pojawiło się niedowierzanie.
Noah parsknął.
– Niezupełnie. Są… – Przez chwilę szukał właściwego słowa. – Mają ugruntowaną pozycję.
– Ekstra – powiedziałam, kiwając przy tym głową.
Przystojny, wytatuowany Noah wyglądał, jakby znów chciał się zaśmiać, ale powiedział jedynie:
– Jeszcze tylko kilka pytań i kończymy. – Wyprostował się w fotelu. – Przez ostatnie kilka lat nigdzie nie pracowałaś. Co w tym czasie robiłaś, poza nauką?
Trafił w czuły punkt, ale nie mógł tego wiedzieć. Milczałam przez chwilę.
– Moja babcia ma demencję. Opiekowałam się nią.
To jedyna odpowiedź, jaką Noah mógł ode mnie dostać.
Chyba to wyczuł, bo jego spojrzenie stało się łagodniejsze.
– Więc możesz o sobie powiedzieć, że jesteś odpowiedzialną i troskliwą osobą?
Lekko przechyliłam głowę. Zacisnęłam usta, zastanawiając się przez chwilę. To było bardzo konkretne stwierdzenie.
– Tak, mogę.
– A jeśli z tej rozmowy nic nie wyjdzie – wtrącił Noah – masz plan B?
Miałam swoje wady. I przyzwyczajenia. Najbardziej kochałam senne niedzielne popołudnia, jak to introwertycy. Kochałam czytać i pisać. Towarzystwo nie było niezbędne. Jedną z moich wad była przesadna szczerość, na jaką się czasem zdobywałam.
I to był jeden z tych momentów.
Ściszyłam głos.
– Nie mam.
Przygryzłam wargę, żeby jeszcze bardziej się nie odkryć.
Noah coś zapisał, a Micah przyglądał mi się z zaciekawieniem. Uśmiechnęłam się do niego, a on oddał uśmiech, choć z niepewnością. Potem Noah spojrzał na swojego kolegę.
– To chyba już wszystko, Emily – powiedział.
Micah skinął głową.
– Tak jest. Myślę, że wiemy, co trzeba.
O nie.
Zawaliłam?
Obaj wstali. Ja także. Nie liczyłam raczej na pozytywny finał. I pewnie było to po mnie widać. Tak czy owak, podałam rękę Micahowi, a potem wyciągnęłam ją do Noaha.
– Dziękuję za wasz czas. Dawno nie byłam na żadnej rozmowie. Potrzebne mi było to doświadczenie.
Noah przytrzymał moją dłoń o sekundę za długo, a jego spojrzenie wytrąciło mnie zupełnie z równowagi.
– Odezwiemy się.
Owszem.
Zawaliłam na całej linii.
Westchnęłam w duchu.
No cóż.
– Jeszcze raz dziękuję.
Zarzuciłam plecak na ramię, po czym wyszłam. Kiedy spojrzałam na innych kandydatów w poczekalni, poczułam ukłucie w sercu.
Sami piękni ludzie, jak okiem sięgnąć.
Nie. Nie mogłam dostać tej pracy.
Trudno. Poszukam czegoś innego.
***
Zadzwonił telefon. Zamieszałam makaron w garnku drewnianą łyżką, a potem spojrzałam na ekran.
Numer nieznany.
Zawahałam się. Zwykle nie odbierałam połączeń z nieznanych numerów. Kurczę, zwykle w ogóle nie odbierałam, ale mogli dzwonić ze szpitala, więc tym razem się przemogłam.
– Halo?
– Yyy, dzień dobry. Czy to Emily?
Wytarłam ręce w ścierkę i poprawiłam słuchawkę.
– Tak, to ja. Z kim mam przyjemność?
– Noah, z wczorajszej rozmowy o pracę.
He-Man Noah!
– O, dzień dobry. – Uśmiechnęłam się do słuchawki. Miło, że zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że nic z tego. Lepsze to, niż gdyby po prostu się nie odezwał. – Jak się masz?
– W porządku, dziękuję. – Wyczułam, że się uśmiecha. – Chciałem zapytać cię o jedną rzecz.
– Tak? – Zmarszczyłam brwi. Myślałam, że zapytał o wszystko podczas rozmowy. – O co chodzi?
Noah na chwilę zawiesił dramatycznie głos.
– Jesteś na to gotowa?
Serce mi podskoczyło. Zaraz potem się zatrzymało.
Upuściłam ścierkę, mrugając.
– Słucham?
Wydawał się lekko rozbawiony.
– Masz tę pracę, Emily. Jest twoja, jeśli chcesz.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Oparłam się o blat, a następnie zapytałam wolno, z niedowierzaniem:
– Wszystkich innych dopadła jakaś zaraza?
Noah parsknął. Śmiał się głośno i długo.
– Nie – powiedział, kiedy wreszcie zdołał się opanować – No więc, Emily, chcesz tę pracę?
Czy chciałam?
Odbiło mu?
– Tak – wyszeptałam. Zakryłam usta dłonią, tłumiąc śmiech. Z głową zadartą do góry odsłoniłam usta, po czym powiedziałam opanowanym głosem: – Tak, chcę tę pracę.
Kiedy usłyszałam, ile mi zapłacą, niemal padłam z wrażenia. Ale tylko przygryzłam język i lekko się zaśmiałam.
O Boże. Wreszcie mogłam znów złapać oddech. Moje problemy finansowe się skończyły.
Wiedziałam, że będę bardzo tęsknić za babcią, ale ta praca to dar z nieba.
Pierwsze, co zrobiłam, to zadzwoniłam do St. Jude’s.------------------------------------------------------------------------
¹ A Total Eclipse of the Heart – tytuł piosenki Bonnie Tyler (przyp. tłum.).
² Tytuł piosenki Paula Anki. („Połóż głowę na moim ramieniu”) (przyp. tłum.).
³ Taking Care Of Businesses – tytuł piosenki Bachman-Turner Overdrive (przyp. tłum.).
⁴ He-Man – superbohater z kreskówki z lat osiemdziesiątych (przyp. tłum.).
⁵ I Love Lucy – amerykański serial komediowy z lat pięćdziesiątych XX wieku (przyp. tłum.).
⁶ Suspicious Minds – tytuł piosenki Elvisa Presleya (przyp. tłum.).