Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Co czyha w lesie? - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 marca 2025
E-book: EPUB, MOBI
52,90 zł
Audiobook
52,90 zł
52,90
5290 pkt
punktów Virtualo

Co czyha w lesie? - ebook

Jej kariera baletowa została przerwana przez kontuzję. Niegdyś obiecująca młoda tancerka wraca do rodzinnego miasta, by zmierzyć się nie tylko z makabrycznym odkryciem, ale też świadomością, że nic z jej przeszłości nie jest takie, jak sądziła…

Esme Foster opuściła przedmieścia Bostonu by zostać profesjonalną baletnicą. Jedenaście lat później jej karierę przerwała kontuzja, a Esme zrozumiała, że pora wrócić do Graybridge i pomóc bratu opiekować się chorym ojcem. Jej powrót zbiega się z niewyobrażalną zbrodnią – jedna z jej licealnych przyjaciółek – Kara – zostaje znaleziona martwa w lesie.

Esme zaczyna widzieć w snach mężczyznę, który pojawił się na miejscu wypadku samochodowego, w którym zginęła jej matka – i powiedział, że ją też kiedyś zabije. Wszyscy upierali się, że był wytworem wyobraźni po tym, jak doznała wstrząsu mózgu. Ale ona i Kara były do siebie bardzo podobne…

Czy do morderstwa Kary mogło dojść przez pomyłkę?

Detektyw Rita Myers zna zżyte społeczności, takie jak Graybridge. I doskonale wie, że pod życzliwością często kryją się szepty i tajemnice…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383296012
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Dzię­kuję wszyst­kim nie­zwy­kłym lu­dziom z Ken­sing­ton Pu­bli­shing. Nie ma od­po­wied­nich słów, abym mo­gła wy­ra­zić wdzięcz­ność za to, co dla mnie zro­bi­li­ście. Dzię­kuję także mo­jemu wspa­nia­łemu re­dak­to­rowi, Joh­nowi Sco­gna­mi­glio, za za­chę­ca­nie mnie do pracy i głę­bo­kie wy­czu­cie tego, co uczy­niło tę opo­wieść nie­skoń­cze­nie lep­szą.

Dzię­kuję mo­jej nie­zrów­na­nej agentce, Mar­lene Strin­ger. To za jej sprawą speł­niło się ma­rze­nie, które no­si­łam w so­bie od po­nad pięć­dzie­się­ciu lat. Na­prawdę nie wiem, jak mo­gła­bym wy­ra­zić ogrom mo­jego uzna­nia.

Bar­dzo dzię­kuję San­drze Erni, Ta­cey De­renzy i RH Buf­fing­to­nowi za czy­ta­nie tek­stu w trak­cie jego po­wsta­wa­nia, za pil­no­wa­nie, że­bym nie zba­czała z drogi, i za in­for­mo­wa­nie mnie, gdy tak się działo. Dzię­kuję także mo­jej do­brej przy­ja­ciółce i do­sko­na­łej ko­rek­torce, Ka­ren Street.

Dzię­kuję mo­jemu mę­żowi Fre­dowi i na­szym dzie­ciom, Brit­tany, Becce i Nic­kowi. Je­ste­ście moim świa­tem i nie do­ko­na­ła­bym tego wszyst­kiego bez Wa­szego wspar­cia.

Pra­gnę także po­wie­dzieć moim czy­tel­ni­kom, jak bar­dzo ich do­ce­niam. To dzięki nim mogę ro­bić to, co ko­cham.ROZ­DZIAŁ 1

ESMÉ

Cza­sami nie da się zro­bić nic in­nego, jak tylko odejść. Tak wła­śnie my­śla­łam, kiedy mia­łam osiem­na­ście lat. Nie przy­cho­dziło mi do głowy, że można zo­stać i wal­czyć o po­prawę sy­tu­acji. Nie mia­łam zie­lo­nego po­ję­cia, jak to zro­bić.

Je­de­na­ście lat póź­niej, kiedy ba­lan­suje się na kra­wę­dzi trzy­dziestki, świat wy­gląda zu­peł­nie ina­czej. Jadę więc do domu szarą i wil­gotną drogą, a mój stary sa­mo­chód to­czy się z pręd­ko­ścią pięć­dzie­się­ciu pię­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę; je­śli pró­buje się je­chać szyb­ciej, ryk sil­nika za­głu­sza ra­dio. I tak nie spie­szy mi się do Gray­bridge. W pew­nym sen­sie do­brze się czuję na dro­dze łą­czą­cej Sy­ra­cuse z moim ro­dzin­nym mia­stem na przed­mie­ściach Bo­stonu. Je­stem sama z wła­snymi my­ślami; chło­paka – a wła­ści­wie by­łego chło­paka, zo­sta­wi­łam za sobą. Ro­dzina lub to, co z niej zo­stało, czeka na mnie na dru­gim końcu po­dróży. Tu­taj, w dro­dze, prze­by­wam w kra­inie snów.

Jest wcze­śnie. Słabe paź­dzier­ni­kowe słońce wła­śnie wscho­dzi, a umie­ra­jące li­ście wy­dają się szare w po­ran­nej mgle, która ukrywa ich ja­skrawe ko­lory. Naj­praw­do­po­dob­niej Ke­vin na­dal śpi. Za go­dzinę wsta­nie i znaj­dzie mój list na ku­chen­nym stole. Po­szłam po li­nii naj­mniej­szego oporu, ale nie chcia­łam pa­trzeć mu w twarz, na­ra­żać się na wi­dok jego oczu i zmarsz­czek na czole, które po­ja­wiały się za­wsze, gdy działo się coś nie­przy­jem­nego, coś, czego nie mógł kon­tro­lo­wać. Mu­szę za­cho­wać siły dla brata, taty i tego, co czeka na mnie w domu. Dla Ke­vina nie zo­sta­nie nic. Tak na­prawdę nasz zwią­zek za­koń­czył się wiele mie­sięcy temu, ale on nie zna­lazł w so­bie woli, żeby cho­ciaż spró­bo­wać to za­uwa­żyć. Wy­trzy­ma­łam aż sześć lat na­prze­mien­nych kłótni i okre­sów, gdy pa­no­wała mię­dzy nami zgoda. Je­stem go­towa wy­wie­sić białą flagę. Dla­tego jadę do domu. Być może bę­dzie to moja ostat­nia walka; mu­szę za­ła­twić tam sprawy. A poza tym nie ma żad­nego in­nego miej­sca, do któ­rego mo­gła­bym się udać.

Moja kawa wy­sty­gła i tkwi za­po­mniana w uchwy­cie na ku­bek. Po­pi­jam, czuję go­rycz w ustach i znów się za­sta­na­wiam, dla­czego za­da­łam so­bie trud cze­ka­nia w dłu­giej ko­lejce w drive-thru, żeby ją ku­pić. Chyba zro­bi­łam to z przy­zwy­cza­je­nia. Czarna kawa w du­żych ilo­ściach to pod­stawa mo­jego dnia od wielu, wielu lat. Zero ka­lo­rii i so­lidny za­strzyk ener­gii. Czego wię­cej mo­głaby chcieć tan­cerka? Zer­kam na pa­pie­rową torbę z za­ku­pami. Leży na sie­dze­niu pa­sa­żera jak stary przy­ja­ciel lub krewny, który wy­wo­łuje we mnie ból i roz­cza­ro­wa­nie. Nie mogę jed­nak roz­stać się z jej za­war­to­ścią. W pew­nym sen­sie jest ona ca­łym moim świa­tem. Po­inty, wy­tarte i znisz­czone, na­dają się tylko do śmiet­nika, ale bla­do­ró­żowa sa­tyna prze­świ­tuje przez brud, za­prze­cza­jąc go­dzi­nom, które w nich wy­tań­czy­łam. Nie po­tra­fię wy­rzu­cić tych bu­tów.

Wra­cam do domu, bo po­nio­słam po­rażkę. Ta­kie po­wroty ni­gdy nie są ła­twe. Ko­niec mo­jej ka­riery ta­necz­nej, która wy­da­wała się tak obie­cu­jąca, spra­wił, że zo­sta­łam na lo­dzie. Ból bio­dra po­ja­wia się fa­lami, gdy prze­su­wam stopę z gazu na ha­mu­lec. Ha! – drwi ze mnie. My­śla­łaś, że mo­żesz mnie roz­cią­gać i ro­bić plié tak czę­sto, jak ci się po­doba? Po­każę ci!

Wy­cie­ram łzę z po­liczka. Nie wiem, co do­brego czeka na mnie w domu. Śmier­tel­nie chory oj­ciec i brat, który z każdą ko­lejną roz­mową te­le­fo­niczną wy­da­wał się co­raz bar­dziej obcy? Matka, która leży w gro­bie, od­kąd skoń­czy­łam szes­na­ście lat, i męż­czy­zna, który gro­ził, że mnie za­bije, w noc, gdy zgi­nęła w wy­padku? Mój upiór. Czy na­dal ukrywa się w cie­niu i czeka na mój po­wrót? A może jest wy­two­rem mo­jej wy­obraźni, jak wszy­scy mó­wili?

Wzdy­cham, włą­czam ra­dio i po­zwa­lam, aby dźwięki Czaj­kow­skiego wpro­wa­dziły mnie w bez­myślne odrę­twie­nie, gdy z ciem­nego nieba za­czyna pa­dać zimny deszcz.ROZ­DZIAŁ 2

RITA

Ciało leży w krza­kach na skraju lasu. Czer­wony dam­ski swe­ter świeci ni­czym la­tar­nia mor­ska w szary dzień. Wi­dziana z okna ku­chen­nego scena roz­gry­wa­jąca się na ze­wnątrz przy­po­mina film oglą­dany z da­leka. Śled­czy i gli­nia­rze krążą wo­kół zwłok ni­czym za­pa­śnicy. Pró­bują zro­zu­mieć, co tu się wy­da­rzyło. Le­karka są­dowa prze­cho­dzi przez tłum, który roz­stę­puje się przed nią z sza­cun­kiem.

Pod­no­szę wzrok znad no­tat­nika i pa­trzę na mło­dego męż­czy­znę o ciem­no­brą­zo­wych wło­sach i zmarsz­czo­nym czole. Na de­li­kat­nych wą­sach gro­ma­dzą się kro­ple potu.

– A więc, pa­nie Fo­ster... Znał pan ofiarę?

– Tak – mam­ro­cze.

– Skąd znał pan Karę Cun­nin­gham?

Wzdy­cha gło­śno.

– Cho­dzi­li­śmy ra­zem do szkoły. Do li­ceum.

– Wi­dy­wał ją pan od tam­tego czasu?

Prze­ciera oczy dło­nią.

– Tak. Cza­sami. To małe mia­steczko.

Mó­wił mi już, że pra­cuje jako pie­lę­gniarz na noc­nej zmia­nie w szpi­talu. Kiedy wró­cił do domu około siód­mej trzy­dzie­ści, oj­ciec po­wie­dział mu, że sły­szał krzyk do­cho­dzący z ulicy.

– Kiedy wi­dział ją pan po raz ostatni?

– Chyba w ze­szłą so­botę.

– Chyba czy na pewno?

– Na pewno.

– Do­brze. Wró­cimy do tego. Mu­szę po­roz­ma­wiać z pana oj­cem. Czy na­dal tu jest?

By­ron Fo­ster mruga kilka razy.

– Mieszka tu. Wró­ci­łem rok temu, żeby się nim opie­ko­wać. Nie wy­cho­dzi z domu.

– Co z nim nie tak? – py­tam tro­chę nie­czule, ale w końcu to ja. Moje wy­po­wie­dzi by­wają nie­po­prawne po­li­tycz­nie. Siła przy­zwy­cza­je­nia.

– Jest al­ko­ho­li­kiem.

Przy­ta­kuję. Wielu lu­dzi ma pro­blem z al­ko­ho­lem. Mi­mo­wol­nie przy­cho­dzi mi do głowy mój brat Danny. Od­su­wam te my­śli na bok. Skup się, Rito. Po­my­ślisz o Dan­nym póź­niej.

By­ron kon­ty­nu­uje:

– To ostat­nie sta­dium mar­sko­ści wą­troby.

– Przy­kro mi. Do­bra...

– On umiera, pani de­tek­tyw – do­daje rze­czowo.

– Po­wie­dział panu, że usły­szał krzyk do­cho­dzący z po­dwórka?

– Tak. Wtedy wy­sze­dłem, żeby się ro­zej­rzeć. Na­prawdę nie są­dzi­łem, że coś znajdę. Mój oj­ciec jest tak nie­przy­tomny, że trudno uwie­rzyć w co­kol­wiek, co mówi. – Pan Fo­ster prze­nosi wzrok na okno i pa­trzy na wy­soką trawę. Suną przez nią no­sze. Uty­kają i grzę­zną w bło­cie. Dwóch fa­ce­tów kuca i pró­buje je wy­swo­bo­dzić. – Są­dzę, że my­ślami tkwi w prze­szło­ści. Sły­szy i wi­dzi to, czego nie ma.

– Nie da się mu ja­koś po­móc? – Gryzę się w ję­zyk w chwili gdy te słowa opusz­czają moje usta. Od lat pró­buję po­móc mo­jemu bratu, ale on się upiera, że nie ma pro­blemu, a je­śli na­le­gam, mówi mi, że to nie moja, cho­lera, sprawa. Wtedy się wy­co­fuję. Nie chcę się z nim kłó­cić. Je­ste­śmy naj­młod­szym i naj­bliż­szym so­bie ro­dzeń­stwem w du­żej ro­dzi­nie.

Pa­trzę panu Fo­ste­rowi pro­sto w oczy. Nie ma w nich smutku; do­strze­gam ra­czej złość.

– Nie da się po­móc lu­dziom, któ­rzy tego nie chcą.

Po­now­nie ki­wam głową i prze­ły­kam ślinę.

– Ro­zu­miem, ale i tak mu­szę z nim po­roz­ma­wiać.

Wsta­jemy od stołu, a ja po­dą­żam za nim ko­ry­ta­rzem. Wcho­dzimy na górę po ciem­nych i skrzy­pią­cych scho­dach. Kiedy zbli­żamy się do ich szczytu, czuję de­li­katny kwa­śny za­pach wy­mio­cin po­łą­czo­nych z al­ko­ho­lem. Mój part­ner Chase wy­brał wspa­niały ty­dzień na urlop.

W ciem­nym po­koju wy­soki męż­czy­zna, chudy jak szkie­let, sie­dzi sku­lony w znisz­czo­nym fo­telu. Jego od­de­chy przy­po­mi­nają nie­równe wes­tchnie­nia. Młody pan Fo­ster sięga w stronę włącz­nika i po­kój za­lewa ja­skrawe świa­tło. Sta­rzec mruga jak szcze­niak. Ma na so­bie fla­ne­lową ko­szulę w we­sołą czer­wono-nie­bie­ską kratę, roz­piętą pod szyją. Spod sza­rego pod­ko­szulka wy­ła­niają się białe włosy. Po­marsz­czone dło­nie drżą, a z po­rów wy­do­bywa się za­pach al­ko­holu.

Roz­glą­dam się za ja­kimś miej­scem do sie­dze­nia. Syn przy­suwa chro­mo­wane krze­sło ku­chenne z żół­tego pla­stiku i sta­wia je przed oj­cem.

– Pa­nie Fo­ster, de­tek­tyw Rita My­ers z wy­działu po­li­cji w Gray­bridge – mó­wię, sia­da­jąc na krze­śle. Sta­rzec kiwa głową, ale nie je­stem pewna, czy ro­zu­mie, co mó­wię. Wy­cią­gam no­tat­nik i otwie­ram go na nie­za­pi­sa­nej stro­nie. – Chcia­ła­bym za­dać panu kilka py­tań. – Męż­czy­zna spo­gląda na syna, który siada na skraju po­dwój­nego łóżka. – Po­wie­dział pan sy­nowi, że wczo­raj w nocy sły­szał pan krzyk. – Kiwa głową w roz­tar­gnie­niu. – O któ­rej go­dzi­nie? – Jego ciemne oczy za­cho­dzą mgłą, jak­bym wła­śnie po­pro­siła go o wy­ja­śnie­nie zja­wi­ska roz­sz­cze­pie­nia ją­dra ato­mo­wego. Jego lewa dłoń drży. Za­czyna ude­rzać się nią w ra­mię.

– Pa­nie Fo­ster?

Kręci głową i spo­gląda przez okno.

– Nie wiem – od­po­wiada w końcu drżą­cym gło­sem.

– Gdzie pan wów­czas był?

– W sa­lo­nie. Oglą­da­łem te­le­wi­zję. – Roz­chyla sze­roko usta, a na jego po­licz­kach po­ja­wiają się zmarszczki. – Usły­sza­łem krzyk. – Wska­zuje na okno. – Sły­sza­łem, jak ktoś krzy­czał gdzieś z tyłu.

– Nie wie pan, która była go­dzina?

Kręci głową.

– Czy może pan zgad­nąć?

Znowu kręci głową.

– Co pan oglą­dał?

– Wia­do­mo­ści.

– Wia­do­mo­ści o osiem­na­stej czy o dwu­dzie­stej dru­giej? – Ry­suję w no­te­sie jego zmar­twione, za­czer­wie­nione oczy, żeby dać mu czas na prze­szu­ka­nie za­ka­mar­ków umy­słu. Ry­so­wa­nie mi po­maga. Spra­wia, że mogę zwol­nić. Ro­bię to od dziecka i nie za­prze­sta­łam tego pro­ce­deru przez długą ka­rierę w or­ga­nach ści­ga­nia. Wy­peł­niam no­tesy ry­sun­kami po­dej­rza­nych, ofiar oraz miejsc zbrodni. Cza­sami po­ma­gają mi znaj­do­wać od­po­wie­dzi.

– Nie wiem – mówi w końcu gło­sem sil­niej­szym niż wcze­śniej.

– O któ­rej po­szedł pan na górę do łóżka? – py­tam, a on pa­trzy na mnie pu­stym wzro­kiem. – Czy chciał pan coś wy­pić przed pój­ściem spać? – Sły­szę, jak syn pry­cha.

Sta­rzec kiwa głową.

Młody pan Fo­ster od­po­wiada:

– Kiedy wró­ci­łem z pracy, po­sze­dłem na górę, żeby spraw­dzić, co się z nim dzieje. Był nie­spo­kojny. Po­wie­dział mi o krzyku, więc wy­sze­dłem na ze­wnątrz, żeby to spraw­dzić.

– Czy po­wie­dział panu dzi­siaj rano coś o tym, kiedy usły­szał krzyk?

– Nie. – Kręci głową. – Na­prawdę nie są­dzę, że co­kol­wiek wie. Ma dość wy­pa­czoną kon­cep­cję czasu.

Od­wra­cam się do starca.

– Wy­szedł pan na ze­wnątrz, ro­zej­rzał się?

– Nie. Nie wy­cho­dzi­łem z domu.

– Czy jest coś jesz­cze poza krzy­kiem, co może mi pan po­wie­dzieć o ostat­niej nocy? Czy sły­szał pan ja­kieś inne dźwięki? Czy ktoś pu­kał do drzwi? Czy sły­szał pan, żeby pod do­mem za­trzy­my­wały się ja­kieś sa­mo­chody?

Kuli się na krze­śle, jak­bym za­da­wała mu ciosy za­miast py­tań. Wzdy­cham. Moje próby pro­wa­dzą do­ni­kąd.

– W po­rządku, pa­nie Fo­ster. Je­śli coś przyj­dzie panu do głowy, pro­szę do mnie za­dzwo­nić albo po­pro­sić o to syna – mó­wię, wsta­jąc i wsa­dza­jąc no­tat­nik pod pa­chę.

Scho­dzimy na dół i wra­camy do kuchni. Ciało na­dal leży na ziemi, a śled­czy ciężko pra­cują. Kiedy przy­by­łam na miej­sce zda­rze­nia, za­czę­łam od krót­kiej roz­mowy ze służ­bami ra­tow­ni­czymi. Wiem, że mu­szę tam wró­cić i po­roz­ma­wiać z le­karką są­dową, kiedy za­koń­czę wi­zytę u Fo­ste­rów.

– Pa­nie Fo­ster, mó­wił pan, że wi­dział Karę w so­botni wie­czór, prawda?

– Tak.

– Gdzie?

– W Hart­shorn’s Brew­pub. Piła drinka z ko­le­żanką.

– Więc nie był pan tam z nią?

– Nie. Umó­wi­łem się z ko­legą z pracy. Kara sie­działa przy in­nym sto­liku.

– Roz­ma­wiał pan z nią?

– Nie. Nie są­dzę, że mnie wi­działa. Sie­dzie­li­śmy da­leko od sie­bie. Za­uwa­ży­łem ją do­piero gdy wy­cho­dzi­łem.

– Nie za­trzy­mał się pan, żeby się przy­wi­tać?

– Nie.

– Z kim była w ba­rze?

– Z Chri­sty Bo­wers.

– Kto to?

– Przy­ja­ciółka Kary.

– Do­brze. Będę chciała po­roz­ma­wiać z pa­nem jesz­cze raz. – Po­daję mło­demu Fo­ste­rowi wi­zy­tówkę. – Po­zo­stańmy w kon­tak­cie. Pro­szę do mnie za­dzwo­nić, je­śli pana oj­ciec coś so­bie przy­po­mni.ROZ­DZIAŁ 3

ESMÉ

Zjeż­dżam z au­to­strady tuż po dwu­dzie­stej dru­giej. Nie od­wie­dza­łam Gray­bridge przez dwa i pół roku. Je­stem tchó­rzem. Zdaję so­bie z tego sprawę. Po­zna­łam nowo na­ro­dzone dziecko mo­jego brata jako ostat­nia i zo­sta­łam na tyle długo, aby móc so­bie po­wie­dzieć, że nie po­rzu­ci­łam ro­dziny. Ale tak na­prawdę to zro­bi­łam. Wie­dzia­łam, że mój oj­ciec jest w fa­tal­nym sta­nie, ale prze­ko­ny­wa­łam samą sie­bie, że By­ron jest naj­lep­szą osobą, która może się nim za­jąć. Jest pie­lę­gnia­rzem, a poza tym są ze sobą bar­dziej zwią­zani. Ja zde­cy­do­wa­nie od­da­li­łam się od wszyst­kich po śmierci matki. Jej odej­ście wy­ty­czyło kres ro­dziny, jaką zna­li­śmy. Nie­któ­rzy zbli­żają się do sie­bie po ta­kich przej­ściach, w przy­padku in­nych dzieje się coś do­kład­nie od­wrot­nego. Moja matka, wy­soka, ele­gancka, piękna, była na­szą prze­wod­niczką, słu­pem ma­jo­wym, wo­kół któ­rego tań­czy­li­śmy. Kiedy umarła, wy­co­fa­li­śmy się w głąb sie­bie, a wszyst­kie my­śli o ro­dzi­nie roz­wiały się jak sen.

Skrę­cam w Hog­sworth Road. Miej­sce, w któ­rym do­ra­sta­łam, znaj­duje się na wsi, na skraju la­sów i pól, na obrze­żach Gray­bridge. Po­dą­żam krętą drogą, mi­jam nie­licz­nych są­sia­dów i zbli­żam się do na­szego domu. W od­dali wi­dzę sto­dołę Gar­dych.

Do­strze­gam za­par­ko­wane na jezdni sa­mo­chody po­li­cyjne i serce za­czyna mi wa­lić. Co się stało? My­śli kłę­bią mi się w gło­wie. Szu­kam te­le­fonu, który wy­ci­szy­łam. Zer­kam na ekran. Pięć nie­ode­bra­nych po­łą­czeń, wszyst­kie od By­rona.

Wjeż­dżam na za­tło­czony pod­jazd i bie­gnę pro­sto do drzwi wej­ścio­wych.

Prze­kra­czam próg domu i ude­rza we mnie fala zna­jo­mych za­pa­chów. Sły­szę oży­wione roz­mowy w kuchni i pra­wie wpa­dam na szczu­płą star­szą ko­bietę ze skó­rzaną torbą na ra­mie­niu. Za­trzy­muje się i pyta:

– Kim pani jest?

– Esmé Fo­ster – mó­wię. – Co się stało?

Za jej ple­cami po­ja­wia się By­ron.

– Ez, co tu ro­bisz?

– Czy z tatą wszystko w po­rządku?

– Tak. Zna­czy wiesz... Zo­sta­wi­łem ci mnó­stwo wia­do­mo­ści.

– Co się stało?

– Usiądźmy w kuchni – mówi ko­bieta.

Przed­sta­wia się, po czym sia­damy. Serce mocno mi bije, gdy pa­trzę na scenę roz­gry­wa­jącą się za oknem: grupa gli­nia­rzy krąży wo­kół cze­goś, co leży na ziemi.

De­tek­tyw My­ers wy­ciąga no­tat­nik i pa­trzy na mnie wy­cze­ku­jąco.

– A więc, Esmé Fo­ster, kim pani jest?

– Jego sio­strą. – Zer­kam na By­rona. Na­dal jest w far­tu­chu, a w jego za­mglo­nych oczach wi­dać zmę­cze­nie.

– Czy pani tu­taj mieszka? – Ko­bieta pa­trzy na mnie po­waż­nymi, prze­szy­wa­jąco nie­bie­skimi oczami. Ma ciemne włosy upięte w nie­chlujny kok.

– Nie. Miesz­kam w Sy­ra­cuse. Wra­ca­łam do domu. – Pa­trzę w oczy By­rona. – Co się stało?

– Dziś rano do­sta­li­śmy te­le­fon w spra­wie ciała – mówi de­tek­tyw, wpa­tru­jąc się w no­tat­nik.

– Nie ro­zu­miem... – Wi­dzę tylko grupę gli­nia­rzy i pu­ste no­sze na skraju lasu.

By­ron wzdy­cha głę­boko i pa­trzy na swoje sple­cione dło­nie. Stuka nimi ner­wowo o stół.

– Nie wiemy, co się stało – mówi de­tek­tyw My­ers. – Sta­ramy się to usta­lić. Kiedy wy­je­chała pani z Sy­ra­cuse?

– Rano. Wcze­śnie.

– Dla­czego? – Spo­gląda z ukosa na By­rona. – Wy­gląda na to, że brat się pani nie spo­dzie­wał.

– Nie. Ni­komu o tym nie mó­wi­łam.

– Kiedy ostatni raz była pani w Gray­bridge?

– Nieco po­nad dwa lata temu – szep­czę.

– Przy­je­chała pani w od­wie­dziny?

Czuję ucisk w żo­łądku.

– Nie – mó­wię ci­cho. – Wró­ci­łam, żeby tu zo­stać.

Unosi brwi i za­pi­suje coś w no­te­sie.

– Nie­zły po­wrót do domu.

By­ron od­chrzą­kuje.

– Na­prawdę, Ez? – Uśmie­cha się. – Kiedy o tym zde­cy­do­wa­łaś?

Nie chcę się z nim kłó­cić. Nie te­raz. Nie kiedy je­stem taka zde­ner­wo­wana. Nie kiedy na na­szym po­dwórku leży ciało.

– Za­tem z tatą wszystko w po­rządku?

– Na tyle, na ile to moż­liwe przy le­d­wie funk­cjo­nu­ją­cej wą­tro­bie. – Oczy mo­jego brata przy­po­mi­nają dwa ciemne ka­mie­nie. – Do­brze, że przy­je­cha­łaś. Zo­ba­czysz go, za­nim umrze. Nie by­łem pe­wien, czy w in­nym wy­padku mia­ła­byś taką szansę.

De­tek­tyw My­ers pod­nosi wzrok znad no­ta­tek, ni­czym na­uczy­cielka sto­jąca przed nie­sforną klasą.

– W po­rządku. – Wy­ciąga z torby wi­zy­tówkę i kła­dzie ją przede mną. – Będę mu­siała jesz­cze raz z pań­stwem po­roz­ma­wiać.

Obie wsta­jemy od stołu.

– Pro­szę za­cze­kać – mó­wię. – Nie ma pani po­ję­cia, dla­czego na na­szym po­dwórku leży ciało?

– Jesz­cze nie.

– Kto to jest? Czy oni wie­dzą?

By­ron wstaje tak na­gle, że szo­ruje krze­słem o pod­łogę.

– To Kara – mówi, a jego oczy spo­ty­kają się z mo­imi. – Kara Cun­nin­gham.

Opa­dam z po­wro­tem na krze­sło.

– Znała ją pani? – pyta de­tek­tyw My­ers.

Ki­wam głową, a moja broda drży. Spo­glą­dam przez okno i po­mię­dzy dwoma po­li­cjan­tami do­strze­gam błysk ja­sno­brą­zo­wych wło­sów roz­rzu­co­nych na ziemi.

– To moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij