Co ludzie powiedzą? - ebook
Co ludzie powiedzą? - ebook
Ten dzień Bobby Spencer zapamięta do końca życia. Spokój niedzielnego poranka prysł jak mydlana bańka. Pół miasteczka zbiegło się, by podziwiać drewnianego konia ze starej karuzeli, którego ktoś postawił przed jego domem. Syn najbogatszego mieszkańca Trinity Harbor znów stał się przedmiotem plotek.
Może Jenna wybrała niefortunny prezent dla Bobby’ego, ale pragnęła za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Tylko Bobby może pomóc jej w realizacji ambitnych zawodowych planów…
Ludzie, którzy poznali się w takich okolicznościach, pewnie zostaliby zaciekłymi wrogami, ale nie w Trinity Harbor.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9988-4 |
Rozmiar pliku: | 744 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jego syn robił z siebie widowisko. Robert King Spencer skończył właśnie rozmowę z burmistrzem Trinity Harbor, który był oburzony nie tylko tym, co działo się u Bobby'ego dzisiaj rano, ale też tym wszystkim, co młodszy Spencer ostatnio wyprawiał. Sporządził nawet listę tych „występków”, a King musiał jej całej wysłuchać.
– Porządni ludzie powinni o tej porze zbierać się do kościoła – Harvey Needham przeszedł do konkluzji. – Tymczasem siedzą u twojego syna, jakby nie mogli sobie znaleźć lepszych rozrywek. To musi się skończyć, King. Twój syn uważa, że pozjadał wszystkie rozumy i nikogo już nie chce słuchać. Ciekaw jestem, co masz zamiar z tym zrobić?
– Nic, do cholery! Nic! – niemal wrzasnął, a potem odłożył z trzaskiem słuchawkę.
Westchnął ciężko. Nie po raz pierwszy w Trinity Harbor było głośno z powodu jego dzieci. Omal nie dostał zawału z powodu córki, która najpierw zainteresowała się osieroconym łobuziakiem, a potem jego wujem. Plotkarze mieli wtedy pole do popisu, co mogło kosztować Daisy utratę pracy w miejscowej szkole. Dzięki Bogu wszystko skończyło się pomyślnie: córka wyszła za wuja chłopca, Walkera Amesa, a i sam Tommy zaczął się lepiej zachowywać i przynosić ze szkoły świetne stopnie. A zatem pora, by King zajął się młodszym synem.
Niestety, Bobby nie był tak potulny jak Daisy. Kingowi chciało się śmiać, kiedy Harvey poprosił go o interwencję. Zupełnie jakby Bobby kiedykolwiek słuchał bez wątpienia światłych rad swego ojca. Nie wiadomo z jakiej przyczyny syn Kinga uznał, że jest już dorosły i sam potrafi o siebie zadbać. Oczywiście wysłuchiwał rad ojca, nawet kiwał głową, a potem... robił swoje.
Bobby potrzebował przede wszystkim dobrej żony. A prawdę mówiąc, nie zawadziłoby też ożenić i jego brata, Tuckera. King już od jakiegoś czasu próbował znaleźć odpowiednie partnerki dla swoich synów, ale jak do tej pory bez rezultatów. Idealne kandydatki nie musiały być jakoś szczególnie piękne, ale z pewnością powinny być zdeterminowane (to ze względu na wyjątkowo przykry charakter obu chłopaków), a także wykazać się klasą, szczególnie potrzebną w miasteczku takim jak Trinity Harbor. King myślał nawet o tym, żeby dać ogłoszenie matrymonialne do prasy, ale bał się reakcji Bobby'ego.
Prawdę mówiąc, Bobby był uparty jak osioł. King nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło, ale ta cecha bardzo go irytowała. Oczywiście King nie rezygnował z pouczania go i udzielania rad, ale stracił złudzenia co do skuteczności takich metod. Syn po prostu obserwował go z coraz większym rozbawieniem.
To wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy Bobby wyjechał na studia. King spodziewał się, że syn zacznie studiować zarządzanie, choć skrycie marzył, by Bobby wylądował na studiach rolniczych i w przyszłości przejął rodzinny majątek wraz ze stadem bydła w Cedar Hill, farmie, która od pokoleń należała do Spencerów.
Jednak ten idiota stracił głowę, kiedy porzuciła go szkolna sympatia i chyba z rozpaczy zapisał się na kursy kulinarne. Może i nie myślał wówczas racjonalnie, ale miał przecież czas, żeby zmienić decyzję. Jednak Bobby trwał przy swoim. Na domiar złego już na drugim roku wziął urlop dziekański i pojechał do Francji, aby uczyć się przygotowywania jakichś sosów czy czegoś w tym rodzaju. Oczywiście King wpadł we wściekłość i odmówił zapłacenia za całą eskapadę, ale Bobby i tak sobie poradził. Zaczął pracować w McDonald'sie w Richmond, odkładając pieniądze na bilet. Nie zważał na upokorzenie ojca, tylko wciąż bredził o Paryżu i wykwintnych restauracjach. Doszło do tego, że King zaczął się denerwować, słysząc żaby w przydomowym stawie, który w końcu kazał osuszyć. To było już po wyjeździe Bobby'ego. Syn wreszcie wrócił do domu, i owszem, ale z kolczykiem w uchu!
King miał wątpliwości, czy prawdziwemu mężczyźnie przystoi stanie przy garach. W końcu po to płacili gospodyni, żeby nie musieć nawet zaglądać do kuchni. No, chyba że do lodówki po piwo... Ale skoro już ktoś zajmuje się przygotowywaniem posiłków, to, na miłość boską, powinien pomyśleć o solidnych stekach z ziemniakami i ewentualnie sałatką, a nie jakimś fiu bździu. W końcu King po to hodował bydło, żeby ktoś je jadł. Na starość wcale nie miał zamiaru zajmować się hodowlą żab czy ślimaków...
Musiał jednak przyznać, że Bobby miał głowę do interesów. Pewnie po tatusiu... Zaczął od restauracji, w której, jak mu donosili różni życzliwi, wciąż osobiście zajmował się przygotowywaniem posiłków. Później dokupił przystań jachtową, a teraz wpadł na „cudowny” pomysł rozbudowy nadbrzeża, co oczywiście wywołało wielkie poruszenie wśród szacownych obywateli Trinity Harbor. Co prawda Bobby nie zdradził mu szczegółów dotyczących projektu, ale musiało to być coś szczególnie gorszącego, skoro stary Harvey zdobył się na telefon do Kinga.
Harvey nie lubił go o nic prosić. Stary idiota uważał, że sam sobie poradzi z zarządzaniem miasteczkiem, ale w chwilach kryzysów i tak zwracał się do jednego z najbardziej szanowanych obywateli Trinity Harbor, czyli do Kinga. W końcu to jego rodzina założyła, z niewielką pomocą innych, to miasto i przez wieki odgrywała w nim kluczową rolę. Spencerowie należeli do najbardziej szanowanych rodów w tej części Wirginii.
Właśnie dlatego King tak nie znosił, kiedy ktoś skarżył się na któreś z jego dzieci. Jego rodzina była dla niego czymś świętym. I nie mógł ścierpieć, gdy jacyś obcy bezkarnie szargali tę świętość.
Ale z drugiej strony nie mógł pozwolić, żeby Bobby wpakował się w jakieś tarapaty. Miał teraz dwie rzeczy do wyboru: albo pojechać od razu do syna i wszystko mu wygarnąć, albo zaczekać do niedzielnego obiadu i załatwić całą sprawę spokojnie i dyskretnie. Chyba po raz pierwszy w życiu King wybrał to drugie rozwiązanie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na jego podwórku stała karuzela! No, może nie taka zwykła, bo składała się z jednego, pięknie wyrzeźbionego i jaskrawo pomalowanego konia, ale to wystarczyło, żeby Bobby Spencer otworzył szeroko usta. Nie widział niczego takiego od czasu wycieczki na nadbrzeże w Santa Monica. Było to wiele lat temu, kiedy jego ojciec zdecydował się na krótko opuścić ukochaną Wirginię.
Ten biało-złoty koń wystarczył, żeby ściągnąć na jego podwórko wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa, mimo że niedzielny poranek był wyjątkowo gorący i parny. Pewnie większość z nich zaczęłaby się wspinać na tego konia, gdyby nie gruby ochroniarz, który siedział obok na krześle ogrodowym i wachlował się kapeluszem.
No tak, na jego podwórku znajdował się nie tylko drewniany koń, ale również ochroniarz. To była zapewne najdziwniejsza scena, jaką widzieli jego sąsiedzi w całym swoim życiu. Niemal pożałował tego, że wyprowadził się z Cedar Hill, gdzie najbliżsi sąsiedzi mieszkali dobry kilometr od farmy. Oczywiście musiałby wówczas stawić czoło Kingowi, co było zapewne po stokroć gorsze niż opędzanie się od dzieci sąsiadów.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że stoi półnagi w drzwiach, ściskając w dłoni poranną gazetę, i swoją obecnością dodaje jeszcze atrakcyjności całemu widowisku. Sue Kelly i Frannie Yarborough patrzyły z uznaniem na jego tors, co Bobby uznałby zapewne za miłe, gdyby obie stare panny nie miały koło siedemdziesiątki, no i nie były największymi plotkarkami w całym miasteczku.
Chciał więc wycofać się jak najszybciej i narzucić na siebie jakiś szlafrok, ale właśnie w tym momencie tuż przed jego domem zatrzymał się wóz policyjny, z którego wynurzył się uśmiechnięty od ucha do ucha szeryf – brat Bobby'ego. Sytuacja stała się aż nazbyt skomplikowana i jednocześnie zwariowana.
Tuż za Tuckerem wychynął z wnętrza wozu jego zastępca, a zarazem szwagier obu panów, Walker Ames. Ten nawet się nie zastanawiał. Gdy tylko zobaczył, co dzieje się na podwórku, wybuchnął głośnym śmiechem. Następnie obaj z Tuckerem wymienili pełne rozbawienia spojrzenia i podeszli do drzwi. Brat chrząknął i przywołał na twarz wyraz powagi i skupienia. Gdyby Bobby oprócz bokserek miał na sobie jeszcze pas z bronią, natychmiast by obu zastrzelił, a każdy sąd z pewnością by go uniewinnił.
– No a gdzie wata cukrowa? – spytał Tucker, z trudem zachowując powagę.
– Bardzo zabawne – mruknął Bobby, choć wcale nie było mu do śmiechu.
– Czy masz może pozwolenie na urządzanie karnawału w tej części miasta? – ciągnął brat, nie zważając na jego kwaśną minę. – Owszem, patrzę przez palce na to, że Frannie przepowiada przyszłość i ma w domu kryształową kulę, ale z tym wesołym miasteczkiem to zupełnie inna sprawa. – Wskazał konia.
– Widzę, że się świetnie bawisz – odciął się Bobby.
– No jasne. Ostatnio rozbawił mnie jeden złodziej, który złamał nogę w ogródku i trzeba było wzywać pogotowie, ale ty jesteś lepszy.
– Skąd masz to zwierzę? – spytał Walker, patrząc z przejęciem na lśniącego lakierem konia z nabijaną świecidełkami uzdą i czerwonymi wodzami.
Ktoś musiał bardzo się namęczyć przy jego renowacji, ponieważ drewniana figura wyglądała jak nowa.
Bobby popatrzył z niechęcią na obu policjantów.
– A skąd mam wiedzieć?
– No, przecież jest na twoim podwórku.
– Wy też. Jednak nie mam pojęcia, skąd się tu wzięliście – odburknął. – Wcale was nie zapraszałem.
– Chyba jest zdenerwowany – Tucker zwrócił się z uśmiechem do kolegi.
– Jak cholera – potwierdził Walker.
Bobby postanowił ich ignorować. Wiedział, że w końcu znudzą im się żarty i zabiorą się poważnie do roboty. Jeśli chce się dowiedzieć, skąd wziął się tutaj ten tajemniczy koń, i tak będzie musiał skorzystać z ich pomocy. To nie ulegało wątpliwości. Co prawda obaj zachowywali się jak ostatni kretyni, ale przecież wiedział, że są też doskonałymi policjantami.
No i wiedział również, że bardzo potrzebuje kawy, by móc zacząć jakoś funkcjonować.
– Może zadzwonię po tatę – zaproponował z niewinną miną Tucker. – On powinien wiedzieć, skąd to się tutaj wzięło.
Bobby zgromił brata wzrokiem. Wiedział, że Tucker jest sukinsynem, ale żeby aż takim?
– Daj ojcu spokój, jeśli ci życie miłe – warknął, a potem dodał z rezygnacją: – Poza tym jestem pewny, że ktoś i tak mu już o tym doniósł. Ludzie uwielbiają dzwonić do Kinga, kiedy coś się z nami dzieje. A tak swoją drogą, kto was tutaj ściągnął? Zresztą, niech zgadnę. Pewnie burmistrz, co?
Niestety, Najwyższa Władza w Mieście mieszkała zaledwie parę domów dalej, na tyle blisko, żeby widzieć, co się tutaj dzieje. Nie znaczyło to, że Bobby powinien się czegoś bać. W jego domu w stylu wiktoriańskim, położonym na brzegu Potomacu, nie odbywały się zbiorowe orgie. Jednak Harvey wciąż go obserwował, licząc na to, że Bobby zrobi coś, czym skompromituje siebie i rodzinę. Bobby przyłapał go raz nawet z ekierką. Burmistrz mierzył wysokość trawy, żeby sprawdzić, czy pozostaje ona w zgodzie z ustaleniami rady miejskiej.
– Tak, niepokoi się tym, że nie święcisz świętego dnia, a przy okazji naruszasz jeszcze parę innych przepisów – przyznał Tucker.
– A nie wspominał o trupie w ogródku?
– Nie, ale lista zarzutów była na tyle długa, że nie wiemy, czy tylko cię aresztować, czy od razu zastrzelić – odparł brat.
Walker pokiwał gorliwie głową.
– Właśnie dlatego tu jestem – powiedział. – Mam wesprzeć twojego brata, który winien cię ukarać za obrazę moralności publicznej.
– Ale ta „obraza” nie należy do mnie! – Bobby wyciągnął dłoń w stronę konia. – Zresztą, pozwólcie, że coś na siebie włożę, zanim Sue i Frannie zemdleją z wrażenia. Bo wtedy dopiero byłby powód do aresztowania.
Obie kobiety wpatrywały się w niego bardziej niż intensywnie, wachlując się jednocześnie słomkowymi kapeluszami. Obie mimo wieku były zaczerwienione i wyraźnie podniecone, jakby od dziesięcioleci nie widziały mężczyzny w samych bokserkach. Co było pewnie prawdą... No tak, zaczną mu teraz przynosić co rano coś na śniadanie, bo wiadomo, że samotny mężczyzna zawsze chodzi głodny. I cóż z tego, że Bobby był w zasadzie zawodowym kucharzem?
– No dobrze, ale co mam z tym zrobić? – Tucker skierował wzrok na lśniące lakierem zwierzę. Było widać, że najchętniej nie kiwnąłby palcem w tej sprawie.
– Zabierz go stąd – mruknął Bobby, cofając się w głąb domu. – I to jak najszybciej.
Miał już dosyć tych wszystkich gapiów i uważał, że najwyższy czas zakończyć widowisko.
– Nie chcesz nawet wiedzieć, skąd się tu wziął? – spytał Walker, sam ogromnie ciekaw szczegółów zamieszania.
Zapewne zamierzał opowiedzieć o tym żonie, bo Daisy chciała wiedzieć wszystko o rodzinie. Powoli przejmowała obowiązki Kinga i Bobby musiał przyznać, że była jeszcze gorsza. Dziwił się nawet, że sama tu nie przyjechała. Być może wysłała męża, by ten dokładnie zbadał sprawę.
Bobby powoli zaczynał dochodzić do siebie. Już docierał do niego sens tego niezwykłego zdarzenia. Co prawda nie miał jeszcze pojęcia, kto przysłał mu drewnianego konia, ale musiało to mieć związek z jego planami zagospodarowania nadbrzeża Potomacu. Od kiedy ogłosił, że wykupił ostatnią z położonych nad rzeką działek, bez przerwy dostawał propozycje spotkania od nieznanych inwestorów, z których część stanowili z całą pewnością hochsztaplerzy.
– A od czego mam dwóch wspaniałych stróżów prawa? – zaśmiał się. – Jak złapiecie winnego, to macie moje pozwolenie, żeby mu uciąć głowę albo po prostu zastrzelić. I w ogóle możecie aresztować wszystkich, którzy wdzierają się na mój teren. Dzięki temu wykonacie w jeden dzień plan na cały miesiąc. – Ostatnie słowa wypowiedział głośniej i spojrzał groźnie w stronę dzieciaków.
– No, no, nie mamy żadnych planów – usiłował protestować Tucker.
Bobby machnął ręką.
– Nieważne. Idę się przebrać i napić kawy. Poczęstuję was, jak rozwiążecie tę zagadkę, inaczej możecie się tylko obejść smakiem.
Uśmiechnął się z satysfakcją. Zobaczymy, do czego posunie się spragniony kofeiny policjant, pomyślał, zamykając za sobą drzwi. Miał dużo czasu, dlatego po wstawieniu prawdziwego włoskiego ekspresu przygotował jeszcze puszysty omlet i wstawił ziemniaki do piekarnika. Coś mu mówiło, że będzie potrzebował dużo energii, by dotrwać do końca dnia, który zaczął się dla niego tak fatalnie.
Jenna Pennington Kennedy należała do największych nieudaczników w swojej rodzinie. Mógł to potwierdzić choćby jej ojciec, który dał Jennie jeszcze jedną szansę związaną z zagospodarowaniem nadbrzeża w Trinity Harbor w stanie Wirginia.
Prawdę mówiąc, ojciec nie dał jej tej szansy. Sama ją sobie wzięła, jeśli można tak powiedzieć. Po prostu przeczytała o tym w gazecie z Baltimore i postanowiła zająć się tą sprawą, nie informując o niczym ani władczego ojca, ani zadufanych w sobie braci. Nie chciała, by sprzątnęli jej okazję sprzed nosa.
Niestety, wyglądało na to, że wszystkie jej wysiłki pójdą na marne. Właściciel działek nad rzeką, z którym usiłowała się spotkać, twardo odmawiał wszelkich kontaktów. Jego sekretarka utrzymywała, że jeszcze nie podjął decyzji w tej sprawie, ale Jenna podejrzewała, że po prostu unikał spotkań z kobietami. Jako developerka miewała czasami do czynienia z mężczyznami uprzedzonymi do płci pięknej. Bardziej interesował ich seks niż jej kwalifikacje zawodowe. A ponieważ brzydziła się przypadkowym seksem, zwykle z trudem udawało jej się przebrnąć przez pierwsze, i to zazwyczaj krótkie, spotkanie.
Niezależnie od motywów Bobby'ego Spencera, dziś rano podjęła kroki, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Wysłała mu wspaniałego konia z karuzeli, wykonanego przez Allana Herschela w 1916 roku wraz z organami Wurlitzera. Wydała wszystkie swoje oszczędności oraz część funduszu przyznanego jej przez matkę, ale uznała to za sensowną inwestycję, która zaprocentuje w przyszłości.
Poza tym zawsze mogła przecież odsprzedać tę karuzelę, i to pewnie z zyskiem. A gdyby jej się powiodło, koń stałby się symbolem całej inwestycji i Bobby Spencer z pewnością sporo by za niego zapłacił.
Oczywiście postanowiła wykazać się niezwykłą przenikliwością i odpowiedzialnością. Dlatego wynajęła ochroniarza, który miał pilnować zabytkowego konika, a także ubezpieczyła swój niezwykły prezent w dobrej firmie. Była pewna, że takie cudo przyciągnie nie tylko ciekawskie dzieciaki, lecz również złodziei.
Jenna należała do osób skromnych, ale uważała swój plan za genialny. Nikt nie mógł przejść obojętnie koło tego konia! Bardzo żałowała, że nie może opowiedzieć o wszystkim ojcu. Przynajmniej raz byłby z niej dumny!
Teraz siedziała w swoim samochodzie, nieopodal domu Spencera i z przyjemnością obserwowała gęstniejący tłum. Tak, jej koń ściągnął mnóstwo gapiów. Można nawet powiedzieć, że robił furorę. Coraz więcej ludzi oblegało dom Spencerów, mimo że dwóch policjantów nawoływało ludzi do rozejścia się. Robili to jednak bez energii i przekonania. Dzień był naprawdę gorący, jak to w lipcu. Kurczę, gdyby zdecydowała się otworzyć stoisko z napojami, udałoby jej się pewnie zarobić na pensję strażnika.
Postanowiła przedłużyć widowisko o następnych trzydzieści minut. Niech Bobby Spencer zobaczy, jaką atrakcją może być stara, zabytkowa karuzela, której pozostałe części trzymała w magazynie w Marylandzie. Po jakimś czasie Jenna planowała oczywiście ujawnić się i zażądać widzenia ze Spencerem. Już miała przygotowane foldery i powtarzała w myśli szczegóły swojej prezentacji.
Chociaż w rodzinie traktowano ją jako developera drugiej kategorii, czy też raczej zwykłą sekretarkę, Jenna doskonale wiedziała, że potrafi wzbić się na szczyty. Niestety, nigdy nie miała okazji ujawnić swoich talentów... Teraz jednak obejrzała dokładnie nadbrzeże Potomacu i przygotowała takie plany, że mucha nie siada. Chciała urządzić wszystko w stylu retro, tak jak to pamiętała ze swojego dzieciństwa. Ci, którzy gonili za nowinkami, mogli sobie pojechać do Ocean City. A nawet wystarczyło, żeby wybrali się do pobliskich Bush Gardens czy Kings Dominion. Nie, Trinity Harbor zasługiwało na coś lepszego. Na odrobinę wdzięku, którego mogła mu nadać jedynie kobieca ręka. A nikt lepiej od Jenny nie wiedział, czym jest wdzięk, gdyż przeżyła całe życie z bandą nieokrzesanych, pozbawionych taktu i smaku mężczyzn.
Jednak niepokoiło ją trochę to, że musi posuwać się do tak niezwykłych metod, by zwrócić na siebie uwagę Bobby'ego Spencera. Cóż, ten kontrakt wart był takich zagrań. Istniało oczywiście niebezpieczeństwo, że właściciel przystani jachtowej nie doceni jej wysiłków. Jenna odsuwała od siebie tę myśl, ale wraz z upływem czasu stawała się ona coraz bardziej natrętna.
Jeszcze bardziej niepokoiło ją, co wówczas powie ojcu. Myślała nawet o tym, żeby to przed nim zataić, ale na dłuższą metę było to chyba niemożliwe. A tak bardzo pragnęła pokazać mu, że doskonale rozumie, na czym polega prowadzenie interesów.
Gdyby była kolejnym chłopcem w rodzinie, sprawa przedstawiałaby się dosyć prosto. W ogóle nie musiałaby niczego udowadniać. Wszyscy uznaliby, że może prowadzić własną działalność, nawet gdyby była głupia jak but. Jednak była dziewczyną i ojciec zawsze dostrzegał jej wszystkie wady, nie widząc ich nigdy u synów.
Co prawda ojciec miał pewne podstawy, by nie ufać jej sądom, ale częściowo ponosił odpowiedzialność za jej porażki. Randall Pennington zbyt wcześnie stracił żonę i po prostu nie miał pojęcia o tym, jak wychowywać córkę. Był więc nadopiekuńczy i przesadnie ostrożny. A kiedy okazało się, że nie radzi sobie z dziewczynką, umieścił ją w ekskluzywnej szkole z internatem, podczas kiedy jej bracia chodzili do normalnych szkół i mogli się cieszyć względną swobodą. W rezultacie Jenna cierpiała na syndrom porzucenia i zmagała się z przeróżnymi zahamowaniami. Nie musiała chodzić do psychiatry, żeby to odkryć. Wystarczyło parę programów Oprah Winfrey.
W akcie młodzieńczego buntu (i pożądania) zdecydowała się na małżeństwo z najbardziej nieodpowiedzialnym człowiekiem na świecie. Jak do tej pory jej były mąż nie pracował nigdzie dłużej niż sześć miesięcy. Potem zaczynał się nudzić i... szukał ciekawszego zajęcia. W zasadzie nie powinna się była dziwić, że kobiety nudziły go równie szybko. Jakoś nie mógł zdecydować się na stały związek.
Ale dla osiemnastolatki, która żyła jak w więzieniu, Nick Kennedy stanowił uosobienie wolności i prawdziwego życia. Poza tym, kiedy tylko pojawiał się w pobliżu, jej ojciec cały czerwieniał na twarzy i od razu dostawał nerwowej zadyszki.
Nick potrafił też wspaniale całować, co doprowadziło Jennę do popełnienia kolejnego błędu. Zaszła szybko w ciążę, na szczęście już po ślubie. Potem jej mąż w równie ekspresowym tempie znalazł sobie inną panią, co tylko powiększyło (a może pogłębiło?) jej syndrom porzucenia.
Teraz miała dziewięcioletnią córkę, która odziedziczyła wygląd i temperament po tatusiu. Gdyby jej na to pozwolić, Darcy wytatuowałaby i poprzekłuwałaby sobie całe pulchne ciało. Jenna aż zadrżała na myśl, co może się stać przy kolejnej wizycie u Nicka, którego córka potrafiła sobie owinąć wokół małego palca. Jej były mąż nie wyróżniał się ani rozsądkiem, ani przezornością. Na szczęście miał długi w zaprzyjaźnionym salonie tatuażu i wolał się tam nie pokazywać.
Po rozwodzie stosunki Jenny z ojcem stały się jeszcze bardziej napięte. Wydawać by się mogło, że Randall powinien być zadowolony z takiego rozwoju sytuacji, jednak z założenia nie akceptował rozwodów. Uważał je za plagę współczesnego świata. Ciekawe, bo nie miał nic przeciwko kochankom... To wszystko z trudem mieściło się Jennie w głowie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego „stare, tradycyjne” zasady, na które powoływał się jej ojciec, mają być lepsze od nowych.
Zastanawiała się nawet nad tym, czy nie wyprowadzić się z domu ojca i nie zamieszkać gdzieś z dala od rodziny. Jednak była uparta i wciąż pragnęła udowodnić, że doskonale poradzi sobie w rodzinnej firmie. W skrytości ducha liczyła też na ocieplenie stosunków z ojcem.
Denerwowało ją, że pracuje w firmie Pennington i Synowie, której nazwa jej zdaniem powinna brzmieć: Pennington i Dzieci, chociaż rzeczywiście nie wyglądało to zbyt poważnie. Przez siedem lat starała się sumiennie wypełniać swoje obowiązki, licząc na cieplejsze uczucia ze strony ojca. Wiedziała, że jest lepsza od Dennisa i Daniela, ale potrzebowała szansy, żeby się wykazać. Nie wystarczały jej rzadkie słowa uznania, kiedy odnajdywała w kontraktach jakieś szczegóły, które mogłyby drogo kosztować firmę. Podejrzewała, że jest jedyną osobą w rodzinie, która doskonale orientuje się we wszystkich prawnych kruczkach, ale to niezbyt oszałamiający sukces.
Potrzebowała czegoś większego.
Praca w Trinity Harbor pozwoliłaby jej się wykazać, toteż nie mogła pozwolić, by jakiś męski szowinista pokrzyżował jej plany. Była nawet zdecydowana przenieść Darcy od września do tutejszej szkoły, byle tylko mieć Bobby'ego Spencera stale na oku i w końcu wymóc na nim ten kontrakt.
Po tym jak zobaczyła go na podwórku w samych bokserkach, wspaniale opalonego, z grzywą kasztanowych włosów, stwierdziła, że może to być znacznie ciekawsze, niż przypuszczała. A przecież jeszcze w Baltimore, kiedy patrzyła na załadunek konia, zastanawiała się, czy to wszystko ma sens. Teraz odzyskała wiarę w siebie i własne możliwości.
Uśmiechnęła się i zaczęła bębnić palcami po kierownicy swojego starego chevroleta. Spodziewała się jakiegoś zgryźliwego tetryka, a zobaczyła faceta, dla którego gotowa była zapomnieć o przysiędze, że wznowi życie seksualne dopiero w okresie menopauzy. Chociaż... nie powinna ufać własnym sądom, jeśli idzie o mężczyzn, powinna natomiast zachować szczególną ostrożność.