- nowość
- promocja
Co myślą i czują zwierzęta - ebook
Co myślą i czują zwierzęta - ebook
„Kiedy słoń widzi swoją siostrę i nawołuje ją, by nawiązać kontakt, lub gdy papuga widzi drugą papugę i chce się do niej zbliżyć, kieruje nią pewne poczucie więzi. Słowo, którym określamy uczucie skłaniające nas do poszukiwania bliskości, to «miłość» (…). Miłość ma wiele twarzy. Miłość to prawdopodobnie odpowiednie słowo”.
Carl Safina zabiera czytelników w podróż do Parku Narodowego Amboseli w Kenii, gdzie będziemy świadkami zmagań słoni, próbujących przetrwać kłusownictwo i suszę. Następnie wędrujemy przez Park Narodowy Yellowstone, by obserwować, jak wilki radzą sobie z następstwami osobistej tragedii jednego z członków watahy. Dalej zaś zanurzamy się w zadziwiająco pokojowym świecie orek, żyjących w krystalicznych wodach północno-zachodniego Pacyfiku.
„Chciałem wiedzieć, czego doświadczają i dlaczego wydają nam się tak fascynujące i tak nam bliskie. Pozwoliłem sobie zadać im pytanie stanowiące dla naukowca zakazany owoc: kim jesteście?” CARL SAFINA
Ta książka zapewnia potężny, fascynujący i pouczający wgląd w wyjątkowe osobowości zwierząt, opisując je poprzez niezwykłe historie o zwierzęcej radości, smutku, zazdrości, złości, żałobie i miłości.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8402-060-9 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ALFRED RUSSEL WALLACE,
THE MALAY ARCHIPELAGO, 1869
Patrzymy na nie z góry ze względu na ich niekompletność, tragiczny los czy fakt, że przyjęły formę tak różną od naszej. W tym tkwi nasz błąd, nasz wielki błąd. Zwierząt nie powinno się mierzyć ludzką miarą. W świecie starszym i bardziej kompletnym od naszego są one bardziej od nas doskonałe, mają bardziej wyczulone zmysły, które my utraciliśmy lub których nigdy nie zdobyliśmy, żyją wśród niesłyszalnych dla nas dźwięków. To nie nasi bracia mniejsi, to nie nasi podwładni. To odmienne nacje złapane wraz z naszą w sieć życia i czasu, współwięźniowie splendoru i mozołu ziemskiej egzystencji.
HENRY BESTON,
THE OUTERMOST HOUSE, 1928PROLOG
W STRONĘ UMYSŁU
Zapytaj zwierząt – pouczą. I ptaki w powietrzu powiedzą.
Zapytaj Podziemia, wyjaśni; pouczą cię i ryby w morzu.
HI 12: 7–8, BIBLIA TYSIĄCLECIA
Kolejna duża grupa delfinów pojawiła się pod powierzchnią wody w pobliżu naszej łódki. Skakały, rozchlapywały wodę i nawoływały się w charakterystycznych piszcząco-gwiżdżących tonach, kilka młodych płynęło u boku matek. Ograniczony do obserwacji jedynie zewnętrznego aspektu ich złożonego funkcjonowania, poczułem niedosyt. Chciałem wiedzieć, czego doświadczają i dlaczego wydają nam się tak fascynujące i tak nam bliskie. Pozwoliłem sobie zadać im pytanie stanowiące dla naukowca zakazany owoc: kim jesteście? Naukowcy zwykle unikają pytań o życie wewnętrzne zwierząt. A z pewnością mają one jakiś rodzaj wewnętrznego życia. Podobnie jak dzieciom wpaja się, że proszenie o to, czego chcą, jest niegrzeczne, młodych naukowców przekonuje się, że umysł zwierzęcy – o ile istnieje – jest niepoznawalny. Dozwolone są jedynie ogólne pytania: gdzie zwierzę żyje, co je, jak reaguje na niebezpieczeństwo, jak się rozmnaża. Do pytań na zawsze zakazanych należy to, które mogłoby otworzyć wrota do wnętrza: kto to?
Jest kilka dobrych powodów, by uparcie unikać tego tematu i konsekwencji jego poruszania. Jednak bariera pomiędzy ludźmi i zwierzętami jest sztuczna, bo ludzie to zwierzęta. Obserwując delfiny, poczułem zmęczenie tą sztuczną uprzejmością, zapragnąłem się zbliżyć. Poczułem, że czas ucieka, a nie chciałem ryzykować konieczności pożegnania się bez wcześniejszego przywitania. Podczas rejsu czytałem o słoniach i to myślenie słoni zajmowało moje myśli, gdy obserwowałem delfiny gładko i swobodnie przemierzające wody oceanu. Kiedy kłusownik zabija słonia, nie zabija jednego stworzenia. Rodzina może stracić ważne wspomnienie figury swojej matriarchy, która wiedziała, dokąd wyruszyć w czasach najcięższej suszy, by znaleźć jedzenie i wodę konieczne do przeżycia. Jedna kula może, z czasem, przynieść więcej niż jedną śmierć. Kiedy obserwowałem delfiny, myśląc o słoniach, zrozumiałem, że kiedy jedne osobniki zależą od innych osobników, kiedy śmierć jednostki nie pozostaje obojętna dla tych, którzy pozostają, kiedy w grę wchodzą relacje pomiędzy członkami grupy, przekroczona zostaje pewna niejasna granica w historii życia na Ziemi – „to” przeistacza się w „kto”.
Przekraczające granicę zwierzęta wiedzą, kim są, mają rodziny i przyjaciół. Mają wrogów. Tworzą strategiczne sojusze i uczestniczą w ciągłej rywalizacji. Aspirują do wyższej rangi i czekają na swoją szansę, by zakwestionować panujący porządek. Ich status wpływa na perspektywy potomstwa. Ich życie przypomina ścieżkę karier definiowaną poprzez więzi. Brzmi znajomo? Nic dziwnego. „One” to również my. Bogate życie rodzinne nie jest domeną jedynie ludzi.
Patrzymy na świat swoimi oczami, rzecz oczywista. Ale patrząc inaczej, można zobaczyć co innego. Ta książka przyjmuje perspektywę świata poza nami, świata, w którym człowiek nie stanowi punktu odniesienia, a rasa ludzka jest po prostu jedną z ras. W naszym odżegnywaniu się od natury zerwaliśmy więzy ze światem ożywionym i straciliśmy kontakt z doświadczeniem innych zwierząt. A ponieważ wszystko, co związane z życiem, należy interpretować w ramach ruchomej skali, zrozumienie zwierzęcia, jakim jest człowiek, staje się łatwiejsze w kontekście, w momencie umiejscowienia naszej ludzkiej nici w tkaninie złożonej z wielu innych włókien.
Podjąłem próbę oderwania się na chwilę od rozważań na temat ochrony przyrody, by wrócić do mojej pierwszej miłości: obserwowania, co robią zwierzęta, i zastanawiania się, dlaczego to robią. Podróżowałem, by dotrzeć do najściślej chronionych gatunków na świecie – słoni z Amboseli w Kenii, wilków z Yellowstone w USA i orek z wód północno-zachodniego Pacyfiku. W każdym z tych miejsc obserwowałem bezpośredni wpływ działań człowieka na to, co robią zwierzęta, dokąd się udają i jak funkcjonują ich rodziny. W tej książce konfrontujemy się z umysłami innych zwierząt i słuchamy tego, co chcą, byśmy usłyszeli. Historia sama w sobie nie jest tutaj najważniejsza, najważniejszy jest podmiot.
Trzeba przede wszystkim zrozumieć, że życie stanowi jedność. Miałem siedem lat, gdy wraz z ojcem postawiliśmy niewielką budkę na brooklyńskim podwórku i kupiliśmy parę gołębi. Obserwując, jak budują gniazda w kątach, patrząc, jak zalecają się do siebie, walczą, dbają o potomstwo, odlatują i wiernie powracają, jak potrzebują jedzenia, wody, domu i siebie wzajemnie, dostrzegłem, że żyły w swoim domu tak samo jak my w naszym. Tak jak my, choć w inny sposób. Badając zwierzęta, pracując i mieszkając z nimi, poszerzałem i pogłębiałem mój świat oraz utwierdzałem się w przekonaniu o istnieniu wspólnego życia. Tym przekonaniem pragnę podzielić się na kolejnych stronach.W końcu dostrzegłem, że sama ziemia się uniosła, że spieczona słońcem skorupa przyjęła kształt czegoś potężnego i żywego i zadrżała. Ziemia poruszała się wraz z ich krokami, a one same wydawały się źródłem kurzu. Chmura, która uniosła się nad nimi, ogarnęła nas, przeszyła do głębi, pokryła nasze zęby, wdarła się w umysł. Dosłownie i w przenośni. Tak było to potężne.
Ich głowy wyglądały jak tarcze wojowników. Ich potężne oddechy, buchające w tę i z powrotem, rezonowały w płucach. Poruszała się ich skóra, pomarszczona czasem i wysiłkiem, naznaczona biegiem lat, jak pomięta mapa podróży przez życie. Podróży przez czas i przestrzeń. Skóra poruszała się jak szeleszczący sztruks, o wyraźnej fakturze, szorstki, ale uginający się pod najdelikatniejszym dotknięciem. Ogromne trzonowce zgrzytały, gdy – kęs za kęsem – przyswajały świat, wydając przy tym rozkoszne pomruki stosów wspomnień.
Ich ryk toczył się w powietrzu jak odległy piorun, jak wibracja pod falującą ziemią i korzeniami drzew, zwołując rodziny i przyjaciół ze wzgórz i znad rzek, przekazując pozdrowienia i wiadomości o swoich podróżach i zwiastując nadchodzące wydarzenia.
Umysł napędza ogromną masę mięśni i kości, brązowe oczy rozjaśniają krajobraz. Pojawia się słonica. Jej kanciaste kości czołowe, sieci grubych jak węże żył. Zapowiada ją trąba przy akompaniamencie klapiących uszu. Uderzająco ponadczasowa i patetyczna, świadoma i rozważna, spokojna i opanowana. Śmiertelnie niebezpieczna. Mądra jedynie w granicach swoich możliwości, zupełnie jak my. Podatna na zranienie. Jak my wszyscy.
Patrz. Po prostu słuchaj. Nie przemówią do nas, ale sobie wzajemnie mówią wiele. Część tego słyszymy. Reszta jest poza słowami. Chcę słuchać, otwierać się na możliwości.
Trzepot wielkich uszu. Twarda skóra pokryta skorupą kurzu. Osobliwe, wystające zęby rozmiaru ludzkich nóg towarzyszące najbardziej fallicznemu wśród nosów. Ta godna gargulca groteskowość może wydawać się komiczna. Jednak dostrzegamy w niej nieuchwytne piękno, tak intensywne, że wymyka się naszej percepcji. To coś większego, głębszego. Ich marsz przez świat wydaje się celowy. Nie da się temu zaprzeczyć; idą w konkretne, przemyślane miejsce.
Tam właśnie się udajemy.KLUCZOWE PYTANIE
„To był najgorszy rok mojego życia – mówi Cynthia Moss przy śniadaniu. – Wszystkie ponadpięćdziesięcioletnie słonie padły, poza Barbarą i Deborą. Większość ponadczterdziestoletnich umarła. Tym bardziej zdumiewające, że Alison, Agatha i Amelia przetrwały”.
„Alison, która ma obecnie pięćdziesiąt jeden lat, jest dokładnie tutaj, między palmami – widzisz?” Czterdzieści lat temu Cynthia Moss przyjechała do Kenii, by poznać życie słoni. Pierwszą rodzinę, na którą trafiła, nazwała „AA”, a jednej ze słonic nadała imię Alison. I ona tutaj jest. Dokładnie tutaj, wciąga palmowe owoce. Zadziwiające.
Przy odrobinie szczęścia i deszczu Alison uda się przetrwać kolejną dekadę. Jest też czterdziestoczteroletnia Agatha. A ta, która się właśnie zbliża, to Amelia, również czterdziestoczteroletnia.
Amelia podchodzi coraz bliżej, aż za blisko, nachyla się nad naszym pojazdem tak, że odruchowo się odsuwam. Cynthia wygląda i zagaduje do niej spokojnie. Amelia przeżuwa liście palmy, pochrząkuje cicho i mruga.
W żółtym świetle zmierzchu krajobraz przypomina wieczny ocean trawy ciągnący się ku podnóżu najwyższej góry Afryki, której błękitny szczyt ukoronowany jest śniegiem i powleczony chmurami. Dzięki napędzanym grawitacją źródłom Kilimandżaro zachowuje się jak wielka lodówka, tworząc dwumilowe bagna czyniące to miejsce atrakcyjnym dla dzikich zwierząt i bydła. Park Narodowy Amboseli wziął swoją nazwę od słowa z języka maa oznaczającego płytkie dno prastarego jeziora zajmującego połowę parku, które od czasu do czasu wilgotnieje. Mokradła poszerzają się i kurczą zależnie od deszczu. Ale kiedy nie pada, wodne niecki schną na pył. A wtedy nie wiadomo, co się stanie. Cztery lata temu ekstremalna susza głęboko wstrząsnęła tym miejscem.
Przez wiele dekad, w latach tłustych i chudych, Cynthia i słonice trwały, przemierzając krajobraz. Cynthia zajmowała się złożonym zadaniem obserwacji słoni podczas ich słoniowych zajęć. Przyglądała się niektórym osobnikom dłużej niż ktokolwiek inny.
Myślałem, że po czterdziestu latach słynna badaczka będzie odczuwała zmęczenie materiału. Zobaczyłem jednak w Cynthii Moss młodą kobietę po siedemdziesiątce o błyszczących niebieskich oczach i zadziwiającej lekkości. Przypominającą odrobinę skrzata. W latach 60. Cynthia pisała do magazynu „Newsweek”, ale po pierwszej podróży do Afryki postanowiła odciąć się od Nowego Jorku i wszystkiego, co znane i komfortowe. Zakochała się w Amboseli. Łatwo zrozumieć dlaczego.
Może aż za łatwo. Miraże i fale ciepła sprawiają wrażenie, że Park Narodowy Amboseli jest wielki. A jest zbyt mały. Samochodem można go przemierzyć w godzinę. Spora powierzchnia, którą widać z parku, nie należy do niego. Amboseli to pocztówka, którą Afryka wysłała samej sobie i włożyła do szuflady oznaczonej hasłem „parki i rezerwaty”. Kilimandżaro stoi na granicy z Tanzanią. Góra i słonie wiedzą, że tak naprawdę jest tylko jeden kraj. Park mający czterysta kilometrów kwadratowych służy za centrum nawadniające dla pobliskich siedmiu i pół tysiąca kilometrów kwadratowych. Słonie z Amboseli poruszają się po powierzchni dwudziestokrotnie większej niż powierzchnia parku, podobnie jak zajmujący się wypasem bydła i kóz Masajowie. Znajdują się tu całoroczne zapasy wody. Krainy poza parkiem są zbyt suche. A park jest zbyt mały, by je wykarmić.
„By przetrwać suszę – tłumaczy Cynthia – rodziny słoni stosowały różne strategie. Niektóre trzymały się blisko bagien. Niesłusznie, bo mokradła schły. Inne udawały się daleko na północ, wiele z nich po raz pierwszy w życiu. To lepszy wybór. Spośród pięćdziesięciu ośmiu rodzin tylko jedna nie straciła żadnego osobnika”. W jednej zginęło siedem dorosłych słonic i trzynaścioro młodych. „Zwykle gdy umiera słoń, krewni zbierają się wokół ciała i próbują je unieść. W czasach suszy brakło im sił, nie robili nic, gdy inni upadali. Przyglądali się ich śmierci, ich agonii na ziemi”.
Jedna czwarta słoni w Amboseli – czterysta spośród liczącej tysiąc sześćset osobników populacji – zginęła. Prawie wszystkie młode padły. Około 80 procent zebr i antylop gnu wymarło, podobnie jak niemal całe masajskie bydło. Ginęli nawet ludzie.
Kiedy więc deszcz wrócił, pozbawione potomstwa słonice weszły w okres rui. Skutek? Największy baby boom podczas czterdziestoletniego pobytu Cynthii w Amboseli. W ciągu dwóch lat narodziło się około dwustu pięćdziesięciu młodych. Nowo narodzone słonie miały dobre warunki. Mnóstwo trawy i roślin oraz niewielka konkurencja. Luksus. Słonie zależą od wody. Szczęście słoni od niej zależy.
Kilka szczęśliwych słoni sunie przez szmaragd wiosny pod cieniem palm. To kawałek raju. Młode, bujając trąbami, przekraczają zewnętrzne orbity niewinności.
„Spójrz, jakie tłuste jest to dziecko” – mówię. Piętnastomiesięczny słonik wygląda jak kulka masła. Cztery słonie i troje młodych taplają się w błotnistym basenie, trąbami opryskując sobie wzajemnie plecy i chlapiąc na brzeg. Kiedy jeden z nich rozpływa się z rozkoszy, dostrzegam, jak rozluźniają mu się mięśnie wokół trąby, jak przymykają się oczy. Dorastający słoń imieniem Alfre kładzie się, żeby odpocząć. Troje młodych tłoczy się, nadeptując Alfremu na ucho. Wow. Zabawa przechodzi w drzemkę, młode kładą się, a dorosłe osobniki stoją blisko siebie, chroniąc je. Czuć, jakie są spokojne, wiedząc, że ich rodzina jest już bezpieczna. Przyjemnie popatrzeć.
Wielu ludzi fantazjuje, że gdyby wygrali na loterii, rzuciliby pracę i oddali się wypoczynkowi, rozrywkom, rodzinie, rodzicielstwu, okazjonalnemu dreszczykowi seksualnych emocji. Jedliby, kiedy byliby głodni, i spali, kiedy mieliby na to ochotę. Wielu ludzi po wyciągnięciu losu na loterii chciałoby żyć jak słonie.
Słonie wyglądają na szczęśliwe. Ale czy faktycznie są szczęśliwe, czy tylko takie się nam wydają? Mój wewnętrzny naukowiec prosi o dowody.
„Słonie doświadczają radości. Może nie takiej jak ludzie. Ale doświadczają radości” – twierdzi Cynthia.
Dla słoni radosne są takie same sytuacje jak dla nas: spotkania z „przyjaciółmi” i rodziną, pyszne jedzenie i picie. Zakładamy więc, że czują tak samo jak my. Ostrożnie z założeniami! Przez wieki domysły ludzi na temat innych zwierząt rozpięte były pomiędzy wiarą w to, że zwierzęta rzucają uroki, po przeświadczenie, że nie mają świadomości i nie czują bólu. Zdaniem naukowców można obserwować poczynania zwierząt, ale spekulacje na temat ich mentalności uważane są za bezsensowne, za stratę czasu.
Rozważania na temat mentalności zwierząt to główny temat tej książki. Przed nami niełatwe zadanie: dotrzeć tam, gdzie prowadzą fakty, logika i nauka. A trafić tam jest trudno.
Żyjące na wolności słonie towarzyszące Cynthii wyglądają na mądre. Wydają się pełne życia, skore do zabawy. Potężne, majestatyczne. Niewinne. Mają wszystkie te cechy. Są łagodne. Wyróżniają się spośród innych zwierząt umiejętnością odpierania prześladowań ze strony człowieka. Jak my dążą do przetrwania i zapewnienia bezpieczeństwa potomstwu. Chcę się dowiedzieć, czy są do nas podobne. Czego nas uczą o nas samych?
Być może jednak będzie trzeba zadać te pytania w zupełnie inny sposób.
***
Cynthia Moss najlepiej czuje się w swoim obozowisku w parku Amboseli. Znajduje się ono w przytulnym zagajniku, na polance otoczonej palmami. Stoi tam niewielka chatka służąca za kuchnię i pół tuzina dużych namiotów, każdy z nich wyposażony w łóżko i parę mebli. Ostatniego ranka herbatka rozpoczęła się nieco później niż zwykle. Badaczka rozpięła namiot, by wyjść i sprawdzić, czy woda się już gotuje, a po drodze napotkała lwa siedzącego na schodku przy wejściu do pomieszczenia kuchennego. Za drzwiami krzątał się wyjątkowo pobudzony kucharz.
Dziś wszystko odbyło się zgodnie z planem, a przy tostach wreszcie zadałem Cynthii Kluczowe Pytanie: „Czego dowiedziałaś się o ludziach, poświęcając życie obserwacji słoni?”. Rzuciłem okiem na dyktafon, by sprawdzić, czy na pewno jest włączony, po czym wyluzowałem się trochę. Czterdzieści lat badań, to dopiero coś.
Cynthia jednak delikatnie odparła: „Myślę o nich jak o słoniach. Interesują mnie jako słonie. Porównywanie ich do ludzi nie ma większego sensu. O wiele bardziej interesuje mnie analizowanie zwierzęcia jako zwierzęcia. Jak to się dzieje, że, powiedzmy, wrona, posiadając tak mały mózg, potrafi podejmować tak inteligentne decyzje? Nie interesuje mnie porównywanie wrony do trzyletniego dziecka”.
Odpowiedź Cynthii na moje pytanie, w której czuć było lekki sprzeciw, na początku zaskoczyła mnie tak, że nie do końca ją pojąłem. Potem jednak wprawiła mnie w zachwyt.
Przez wiele lat badań nad zachowaniem zwierząt zakładałem, że zwierzęta stadne – takie jak ptaki czy ssaki – są zasadniczo bardzo podobne do ludzi. Przybyłem tu, by obserwować podobieństwa pomiędzy słoniami a ludźmi. Piszę książkę o podobieństwach między zwierzętami a ludźmi. Zmieniłem jednak nieco koncepcję. Kosztowało mnie to parę chwil, a może nawet dni. Sączyło się we mnie jak kroplówka.
Krótki, ale jakże znaczący komentarz Cynthii sugerował, że człowiek nie jest miarą wszystkiego. Cynthia weszła na wyższy poziom.
Komentarz Cynthii zmodyfikował nie tylko mój sposób zadawania pytań, ale też moje myślenie. Chociaż pytanie „kim są” było głównym motorem moich rozważań, chciałem, by zwierzęta pokazały, jak podobne są do ludzi. Obecnie stawiam sobie o wiele trudniejsze i wnikliwsze zadanie: analizę tego, kim są zwierzęta jako takie – niezależnie od ich podobieństw do ludzi lub ich braku.
***
Słonie, którym się przyglądamy, zgrabnie zrywają trawę, przeczesując ją trąbami, rytmicznie wypychając policzki jej pękami i rozcierając ją w wielkich zębach trzonowych. Ciernie, które mogłyby przebić oponę, owoce palmy, pęki traw – jedzą to wszystko. Pewnego razu dotknąłem języka słonia. Był bardzo gładki. Nie rozumiem, jak języki i żołądki słoni radzą sobie z tymi cierniami.
Co widzę? Słonie, które jedzą. Te słowa, podobnie jak wszystkie inne, zarzucają luźne lasso na rzeczywistość. Patrzę na „słonie” i dociera do mnie, że nie wiem nic o ich życiach. Nie wiem nawet, co to znaczy patrzeć na słonie.
Ale Cynthia wie. „Kiedy patrzysz na grupę zwierząt: lwów, zebr czy słoni – tłumaczy – widzisz dwa płaskie wymiary. Ale kiedy poznasz każde z osobna, ich osobowości, historie ich matek, historie ich dzieci, to zarysowują się kolejne wymiary”. Jeden ze słoni w rodzinie może wydawać się dostojny, wyniosły, szlachetny. Inny może sprawiać wrażenie nieśmiałego. Kolejny wyda się łobuzem nachalnie upominającym się o jedzenie w chudych czasach, jeszcze inny będzie zdystansowany albo „ekstrawagancko” skory do zabawy.
„Zrozumienie, jak bardzo są złożone, zajęło mi około dwudziestu lat – mówi Cynthia. – Odkąd śledzę losy rodziny Echo, czyli od mniej więcej czterdziestego piątego roku jej życia, zauważyłam, że Enid jest wobec niej niezwykle lojalna, Eliot ma zabawowy charakter, Eudora jest trochę szalona, Edwina wycofana i tak dalej. Z czasem uczyłam się przewidywać ich kolejne zachowania. Pomagała mi w tym Echo. Rozumiałam jej przywódczą rolę, podobnie jak rozumiała ją jej rodzina!”
Patrzę na słonie.
Cynthia dodaje: „Dzięki temu pojęłam, że są całkowicie świadome naszych poczynań”.
Całkowicie świadome? Wydają się obojętne.
„Słonie nie wydają się świadome szczegółów – tłumaczy Cynthia – dopóki nie zmieni się coś dotychczas stałego”. Pewnego dnia kamerzysta pracujący z Cynthią postanowił ustawić się pod wozem, by uzyskać inny kąt. Słonie, które zwykle po prostu mijały samochód, natychmiast to zauważyły, zatrzymały się i zaczęły się przyglądać. Dlaczego człowiek jest pod wozem? Samiec imieniem Mr. Nick wsunął swoją ciekawską trąbę pod auto, by zbadać sytuację. Nie był agresywny, nie próbował wyciągnąć stamtąd kamerzysty, był zwyczajnie zaciekawiony. Innego dnia, gdy przyjechał samochód wyposażony w specjalne drzwi przeznaczone do filmowania, słonie przyszły, by go obejrzeć, i dotykały nowych drzwi trąbami.
Trąby to jednocześnie dziwnie znajome i znajomo dziwne obiekty. Niezmiernie wrażliwe i niewyobrażalnie silne, z jednej strony są w stanie podnieść z ziemi jajko, nie tłukąc go, a z drugiej zabić człowieka jednym pacnięciem. Trąba zakończona jest dwiema wypustkami, jak dłoń w rękawiczce. Sposób, w jaki słonie jej używają, również wygląda znajomo, jakby były jednorękimi ludźmi; ich przedziwny nos się przeobraża, pozostając schowanym, a jednocześnie będąc na widoku. Czy kiedykolwiek pojmiemy to nieopisane piękno? Pomarszczona jak pnie palm, pod którymi słonie się nierzadko wylegują, trąba służy wyposażonym w nią osobnikom za scyzoryk. Zaokrąglona od zewnątrz, spłaszczona od wewnątrz gąsienica nosa wymiata jamy, rozpyla wodę, rozpryskuje błoto, rozdmuchuje kurz, sprawdza powietrze, zbiera jedzenie, wita przyjaciół, ratuje dzieci i wspiera młode. „Wyposażona jest w podwójne przewody do wciągania i rozpylania wody czy kurzu” – pisała Oria Douglas-Hamilton. Dziennikarka Caitrin Nicol dodaje, że trąba wykonuje zadania, do których wykonania „człowiek potrzebowałby oczu, nosa, rąk i narzędzi”. Jeszcze sugestia od Yoshihito Niimury z Uniwersytetu Tokijskiego: „Wyobraź sobie, że masz nos na dłoni. Za każdym razem, gdy czegoś dotykasz, jednocześnie możesz to powąchać”.
Zręcznie owijają te wspaniałe nosy wokół kępek trawy, a kiedy ziemia niechętnie odstępuje korzonki, szturchają ją delikatnie, by je zdobyć. Uwalniają pokarm i unoszą go. Czasem otrzepują korzonki z ziemi. Jedzą wolno, spokojnie. Często delikatnie bujają trąbą, zanim umieszczą porcję w trójkątnej szczęce. Czasem przerywają na chwilę, jakby wpadały w zadumę. Może po głośnym zrywaniu składników zgrzebnego bukietu żywności zatrzymują się, by posłuchać, skontrolować samopoczucie potomstwa, bezpieczeństwo rodziny, i zapobiec ewentualnym zagrożeniom.
Chciałbym wiedzieć, w jakim stopniu to, czego obecnie doświadczam, pokrywa się z tym, czego doświadcza słoń. Nasze kanały odbioru są podobne: wzrok, węch, słuch, dotyk, smak; to, co zmysły przekazują świadomości, musi być podobne. Widzimy te same hieny i słyszymy te same lwy. Doświadczamy zmysłami tego samego świata. Jednak my, jak większość naczelnych, w dużej mierze polegamy na wzroku; słonie, jak większość pozostałych ssaków, mają wyostrzony węch. Ich słuch również jest doskonały.
Jestem pewien, że tutejsze słonie mają głębsze doświadczenie od mojego – to ich dom, znają historię tego miejsca. Nie wiem też, co myśli Cynthia, kiedy prowadzi swoje ciche i dogłębne obserwacje.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY KOŃCOWE
The Amboseli Elephants: A Long-Term Perspective on a Long-Lived Mammal, red. Cynthia J. Moss, Harvey Croze i Phyllis C. Lee, The University of Chicago Press, Chicago–London 2011, s. 89.
Tamże, s. 125.
Tamże, s. 174.
Iain Douglas-Hamilton i Oria Douglas-Hamilton, Among the Elephants, Viking, New York 1975.
Caitrin Nicol, Do Elephants Have Souls?, „New Atlantis” 2013, no. 38, s. 10–70.
Yoshihito Niimura, Rachel Feltman, New Study Finds That Elephants Evolved the Most Discerning Nose of Any Mammal, „Washington Post”, 22 lipca 2014.