Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Co się działo na uczelni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co się działo na uczelni - ebook

Bezwzględna walka o władzę, układy, spiski, romanse i intrygi – nie, to nie opis kolejnej epickiej sagi, a uczelnianej rzeczywistości, tej ukrytej w kuluarach, prywatnych mieszkaniach i gabinetach.

Rozpoczyna się gra o stanowisko dziekana. Kandydatów jest kilku, a ich wierne dwory prześcigają się w pomysłach na zapewnienie swoim faworytom zwycięstwa, bo od tego zależy także kariera ich członków. A to nie wszystkie osoby dramatu. Na scenie znajdują się też wciągnięci w rozgrywki doktoranci i studenci, a także pracownicy naukowi o pozornie szlachetniejszych ambicjach. Wszyscy pokazani w krzywym zwierciadle i celnie sportretowani. Jak zakończy się wyścig po władzę? Jaką rolę odegra w nim damska torebka? Kim naprawdę jest szatniarka Wikcia? Jak zakończy się profesorska przygoda w sanatorium? Czy młody doktorant wpadnie w sidła sprytnej studentki?

Odpowiedzi na te pytania mogą okazać się bardziej zawikłane, niż sądzicie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-079-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED WAŻNYM ZEBRANIEM

Dzień zapowiadał się dość ponuro. Według kalendarza powinno być jesiennie, ale pojawił się śnieg. Padał gwałtownie dużymi płatami, zaklejając przechodniom oczy, szyby w samochodach i tarasując przejazdy zaspami. Te koło południa zamieniły się w breję i wszyscy brodzili w pośniegowym błocie, z trudem omijając kałuże.

W Instytucie, mimo nieprzyjemnej aury, panował niecodzienny nastrój. Zwołano pracowników na specjalne obrady poświęcone regulaminowi zbliżających się wyborów nowych władz uczelni. Pracownicy zostali powiadomieni, że obowiązuje ich dyscyplina: obecność i punktualność.

Niektórzy przybywali pieszo i, nie przebrawszy przemoczonego obuwia, wchodzili na salę zebrań, zostawiając mokre ślady. Zgodnie z wytycznymi chcieli być punktualni – zebranie miało rozpocząć się niedługo. Uczestnicy gromadzili się w jednej z większych sal wykładowych Wydziału.

Szef Wydziału – dziekan Jan Kulomiot, przez pracownice administracyjne nazywany pieszczotliwie „Miocikiem” – przybył na uczelnię znacznie wcześniej i od dość dawna przebywał w swoim gabinecie. Chciał być na razie sam. Nie czuł się dobrze nie tylko z powodu brzydkiej pogody. Po wczorajszej kuracji zupą z kapusty, a zjadł jej dużo, bo miała mu pomóc szybko zmniejszyć sporą nadwagę, wydawał z siebie pewne odgłosy wymagające odosobnienia. To zdarzało mu się ostatnio coraz częściej.

Powietrze wokół niego w takie trudne dni miało aromat, który uczestnicy rozmów wytrzymywali tylko przez chwilę. Ponieważ Kulomiot był osobą ważną, udawali, że nic się nie dzieje, przesuwając się stopniowo jak najdalej od niego. Ta rosnąca odległość powodowała hałas, bo zmuszała do głośniejszego mówienia i pracownicy czasem nawet się przekrzykiwali.

Szef nie siedział jednak w takich razach na miejscu. Spacerował nerwowo od jednych do drugich, trzymając ręce splecione na poziomie pośladków, jakby łudził się, że przytrzyma to, co z niego ulatuje.

Tego dnia było jeszcze gorzej. Wiedział, że w takim stanie nie może się ludziom pokazać. To by nadszarpnęło jego autorytet, a o swój wizerunek bardzo dbał.

– Jeszcze pół godziny i lekarstwo zacznie działać. Poczekamy – pocieszał szefa od zbyt dawna będący już asystentem, ale wciąż pełniący tę funkcję Dariusz. Nie odstępował szefa ani na krok.

Kulomiot miał zbolałą minę, nie mając widoków na szybką poprawę.

Rzeczywiście – tabletka niedługo po zażyciu ponownie ujrzała światło dzienne, a twarz dziekana przybrała zielonkawy kolor i zaczęła przypominać kapuścianą zupę z poprzedniego dnia. Asystent odczekał chwilę i, gdy upewnił się, że nic z kuracji nie będzie, zaproponował:

– Może przygotuję pracowników na lekkie opóźnienie?

Szef kiwnął głową, bo tylko tyle był w stanie zrobić, i z miną wyrażającą cierpienie rozciągnął się wygodniej na fotelu. Asystent podał mu inny, przygotowany wcześniej lek i dopiero potem wyszedł.

W sali, oczekując na szefa, siedziało kilkanaście osób. Rozmowa toczyła się półgłosem, niektórzy w milczeniu przeglądali dokumentację. Asystent Darek stanął w drzwiach, długo niczego nie mówiąc, ale ściągając pracowników wzrokiem. Gdy podnieśli głowy ciekawi, co ma im do powiedzenia, oznajmił głośno:

– Przypominam państwu, że gdy szef stanie w drzwiach, należy na jego powitanie wstać i powiedzieć: „Witamy pana profesora!”

– Potem dodał w tonacji i z dykcją dworcowego megafonu: – Przewidziane na godzinę dziesiątą zebranie ma półgodzinne opóźnienie. Czas opóźnienia może się zmienić. Proszę pozostać na miejscu.

Szef był przekonany, że jest osobą wyjątkową, i miał wysokie wymagania, oczekując traktowania go stosownie do swojej wartości. Asystent Darek niejednokrotnie musiał wymuszać na pracownikach zachowania, które podkreślały wysoką rangę szefa.

Jednym z przejawów szczególnego szacunku miało być uroczyste witanie poprzez wstawanie i to za każdym razem, gdy szef wchodził na zebranie zespołu. Asystent Darek stawanie na baczność ćwiczył z pracownikami już kilka razy, ale jak dotąd bez efektów. Udając szefa, wchodził uroczyście do sali posiedzeń i zaraz wychodził, bo nikt nie wstawał. Był cierpliwy i wiedział, że nauka to kwestia czasu.

Szef przybywał zawsze ostatni. Wchodził wolno, dostojnie, rozglądając się wokoło i z lekkim uśmiechem odbierając ukłony wstających przed nim osób, dyskretnie też sprawdzając, czy wszyscy stoją, i utrwalając sobie w pamięci to, jak stoją. Ogromnie lubił takie ceremonie. Niestety niektórzy pracownicy, ci najbardziej oporni, podnosili się tylko po to, aby ostentacyjnie wyjść z sali.

W ramach szkolenia otrzymywali też od Darka napomnienie, że powinni wybuchać śmiechem po każdym dowcipie szefa, bo tak wypada. Należy śmiać się długo i wyraźnie, aby szef to zauważył. Darek lub inni gorliwi w donosach pracownicy rejestrowali wtedy w swej pamięci, kto nie śmiał się wcale, lub tylko kwaśno uśmiechał, nie pojmując, że właśnie opowiedziano dowcip. Koledzy radzili jeden drugiemu:

– Dowcipu nie musisz rozumieć. Ważne, aby roześmiać się we właściwym momencie. I aby nie za wcześnie! Dam ci znak, żebyś nie wpadł.

Podobnie było z klaskaniem. Darek zawsze wyłowił, który z pracowników bił brawo po przemówieniu krótko lub byle jak, albo, nie daj Boże, nie robił tego wcale. Obojętność budziła podejrzenia.

Klaskanie szło już dobrze. Pracownicy zrozumieli, o co chodzi. Klaskali czasem tak długo, że już nawet pycha szefa miała tego dość. Nie mogli skończyć i Darek im tę zabawę przerywał.

No, ale jednomyślności nie wypracował. Kilku młodych naukowców siedzących obok siebie na wzrokowe polecenie Darka „klaskać” zawsze chowało ostentacyjnie ręce za plecami. Jeden z nich – Andrzej, najbardziej niezależny – tłumaczył się Darkowi:

– Nie będę klaskał bez powodu! Takich bzdur się nie oklaskuje! Moje ręce służą do celów wyższych, nawet takich jak moje plecy, które muszę w tej chwili podrapać! Coś mnie rano ugryzło!

Andrzej zresztą robił prawie zawsze coś innego niż wszyscy, czasami nawet na przekór sobie, nieświadom skutków swych czynów. Był młodym, zdolnym naukowcem typu „pasjonat”. Obchodziła go tylko nauka. Swoją pilnością i pracowitością często się kolegom narażał. Traktowano go jak maniaka i zwykle wyśmiewano. Szef go jednak cenił i wiele mu wybaczał. Andrzej był mu potrzebny. Nieliczni zaufani pracownicy nieraz słyszeli od niego tłumaczenie:

– Muszę mieć chociaż jednego takiego, który naprawdę interesuje się nauką i potrafi reprezentować Wydział na zewnątrz. Reszta zajęta jest raczej karierą i pieniędzmi. Tylko tym. Andrzej i jemu podobni, choć mam ich mało, to nasze mózgi. Musimy być wobec nich cierpliwi. Oni pracują na naszą dobrą opinię.DAREK NA MÓWNICY

Zebranie rozpoczęło się z godzinnym opóźnieniem, w dodatku w dalszym ciągu nie było na nim szefa. Nikt tym się nie przejmował, zwłaszcza że w międzyczasie sekretarka wniosła na salę kawę. Zrobiło się miło i czekanie nikomu się nie dłużyło. Wymieniano między sobą ostatnie informacje oraz najnowsze plotki i to takie, których w prasie nikt nie przytaczał. Robiło się coraz ciekawiej.

Po godzinie starszy asystent Darek zjawił się ponownie. Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Słabym głosem, jakby był wystraszony lub źle się czuł, oznajmił:

– Zamiast zebrania przedwyborczego będzie wygłoszony referat. Mój referat. Zebranie przedwyborcze, zgodnie z wolą szefa, odbędzie się w terminie późniejszym, ustalonym przez pana dziekana.

Trzęsącym się głosem rozpoczął wystąpienie, przy okazji nadmieniając, że referat miał wygłosić dopiero za tydzień, na szczęście już go przygotował. Potem w punktach wymienił najważniejsze tezy. Liczba kartek, które trzymał w ręku, wskazywała, że tekst będzie długi albo bardzo długi. W dodatku Darek mówił wolno.

Niektórzy już na zapas zaczęli ziewać. Senność mogła uczestników ogarnąć nawet na widok ilości trzymanych przez asystenta notatek i dźwięku jego monotonnego głosu.

– Ale się porobiło! – powiedział Andrzej szeptem do kolegi. – Obudź mnie pod koniec tej mowy.

Tymczasem Darek już zaczął omawiać jedną z tez, trzymając w rękach pierwszą, jedyną na razie kartę. Widocznie coś dodawał od siebie. Reszta notatek w oczekiwaniu leżała obok. W pewnej chwili, przechodząc powoli od dygresji do sedna sprawy, zaczął gwałtownie kichać. Oczy mu się załzawiły, z nosa na papier kapało i Darek już niczego nie widział. Odłożył mokrą kartkę, ale z następnej też nie mógł za wiele odczytać. Trzymał je potem wszystkie razem, bezskutecznie usiłując z nich skorzystać. Coś chciał powiedzieć, ale uniemożliwił mu to kaszel. Bez wyjaśnień, z chusteczką przy ustach, zszedł z mównicy i opuścił salę.

Atak alergii, jak się później domyślano, mogły wywołać silne perfumy, którymi skropiła się właśnie tego dnia specjalnie dla szefa, „kochanego Miocika”, siedząca koło Darka pracownica administracyjna. Może lepiej, że perfumy wywołały atak kaszlu u asystenta. Na szefa mogłyby zadziałać inaczej. Może gorzej?

Zebranie zostało zerwane. Andrzej ze zdziwieniem powiedział do kolegi:

– Jak ten czas szybko dzisiaj leci, nawet się nie wyspałem.

Na drugi dzień przygnębiony porażką Darek próbował się tłumaczyć. Był zaskoczony gratulacjami.

– Wspaniale to zrobiłeś! Długość wystąpienia w sam raz – mówili koledzy, poklepując go z uznaniem po plecach i mrugając porozumiewawczo między sobą.

Inni podkreślali:

– Świetne wystąpienie, takie konkretne, rzeczowe, bez zbędnego gadulstwa!

Wszyscy okazywali mu uśmiechem zadowolenie z uratowanego czasu.

– Najważniejsze, że wystąpiłeś – pocieszał go szef. – Oni i tak by tego nie słuchali, a mamy ten temat już z głowy. Jest podkładka dla władz zwierzchnich, że zebranie się odbyło. Podkładka ważniejsza niż zebranie. Pamiętaj!

Wszystko jest w porządku, jeśli władze zwierzchnie mają to na piśmie – powiedział po namyśle. Kontrole zwykle przeglądały tylko papiery. Faktyczna praca uczelni, czyli dydaktyka, niewiele ich interesowała.PRAWA RĘKA SZEFA

Wierny asystent Darek, pokornie znoszący humory szefa, określany przez kolegów jako „długie ucho”, nie miał lekkiego życia. Aby utrzymać się na uczelni, która przerastała go intelektualnymi wymaganiami, musiał poświęcać cały swój czas zawodowy, a nawet rodzinny, szefowi. Wiedział, że innym sposobem jego marzenia o karierze się nie spełnią, a marzył o doktoracie. Niestety, na pracę naukową czasu miał mało.

Szef od podwładnych dużo wymagał. Darek musiał mu towarzyszyć na wszystkich zebraniach, spotkaniach i wystąpieniach publicznych oraz wyręczać go w wielu prostych administracyjnych czynnościach. Krocząc zawsze za szefem z nieodłączną teczką z dokumentami pod pachą, Darek był właściwie cieniem Kulomiota.

O tym, że szef nie lubił swoich rąk obciążać i niczego w nich nie nosi, wiedzieli wszyscy. Uważał, że na uczelni jest kimś ważnym, i stosownie do tego się zachowywał. Jedyne, co nosił, bo musiał, to swój wielki, sterczący nad paskiem brzuch. Tego niestety nie mógł się pozbyć, mimo różnych diet.

Podwładnym często dawał do zrozumienia, że jako Jan Kulomiot, no i dziekan, nie może przecież chodzić korytarzami jak zwyczajny pracownik. Musi chodzić bardziej dostojnie, a właściwie kroczyć, prawie jak proboszcz z monstrancją w procesji na Boże Ciało. No, i musi mu towarzyszyć asystent otwierający przed nim drzwi i noszący jego dokumentację.

– Darek, spiesz się. Bez ciebie nie mogę przecież iść na posiedzenie senatu. Przygotowałeś moje wnioski? Nie zapomnij teczki!

Krocząc korytarzem, odbierał ukłony i rozglądał się, kogo mija, kto mu się nie kłania i czyje ukłony są wystarczająco uniżone. Był przekonany, że tak podnosi swój autorytet. Wiedział, że tylko dzięki swojej inteligencji, w którą nie wątpił, i sprytowi, który był widoczny w działaniu, jest na uczelni kimś. Nauka książkowa jako taka była tu w zasadzie nieprzydatna.

Pracowitości jako cnoty w ogóle nie uznawał. Przynajmniej wobec siebie. Nieraz tłumaczył podwładnym:

– Pracowity musi być ten, kto pracuje na roli, ten, kto żyje z rzemiosła, handlu, usług. Ja nie muszę. Do mnie należy myślenie, jak nad tym wszystkim zapanować. Mam stanowisko kierownicze.

Biurko szefa w gabinecie, zawsze założone różnymi pismami, starymi gazetami, pełne szpargałów, listów czekających na odpowiedź, czekających na czytanie zarządzeń od władz zwierzchnich i innych papierów, miało wskazywać na jego zaangażowanie – lepiej wszystko mieć pod ręką. Na regale piętrzyły się też stosy prenumerowanych gazet oraz czasopism naukowych. Oczywiście dziekan ich nie czytał.

Obszerną korespondencję, która nadchodziła do Instytutu i do dziekanatu, tylko przeglądał. Dokumentację do dziekanatu zabierała zaraz sekretarka, dokumentacja do Instytutu pozostawała na biurku szefa. Nie czytał jej, nikomu też nie odpisywał. To nie były czynności dla człowieka jego wymiaru. Wołał asystenta, najczęściej Darka. Sekretarkę, zwykle zajętą telefonami lub pracą przy komputerze, wykorzystywał rzadziej.

– Otwórz ten list i go czytaj, ale szybko! Najpierw podpis! Kto pisze?

Czasem dodawał:

– On? Jego znamy i nie będziemy tego czytać. Wrzuć do kosza!

Gdy list był krótki, asystent czytał go w całości. Gdy był długi, szef niecierpliwił się, mówiąc:

– Dokończysz to czytać w domu i mi opowiesz, o co chodzi! Jeśli to sprawa ważna, to pomyśl od razu nad odpowiedzią! – A potem dodawał: – I dowiedz się, kim jest ten gość, który pisze taki elaborat. Czy warto nim się zajmować. I przygotuj ewentualną dla niego odpowiedź. Ale krótką! Szybko! Reszta do kosza!

Niestety, wierny i nieodłączny asystent Darek, który – jak żartowano – nosił nawet za szefem kapcie, miał pewne wady. Nie potrafił ani krótko mówić, ani ładnie wyrazić w piśmie, ani szybko streścić listu. Pisał rozwlekle i długo. Gdy czytał przygotowaną odpowiedź, Kulomiot nieraz kazał mu wykreślać całe zdania.

Ta ułomność powodowała, że Darek także mówił wolno i z dygresjami, odbiegając od tematu i zanudzając słuchaczy, ilekroć włączył się do dyskusji. Szef znosił te jego wady z trudem. Cenił natomiast pewne jego zalety, o których później.

Pogodny, zawsze grzeczny i usłużny Darek budził w Instytucie ogólną sympatię. Początkowo uważano go za nieszkodliwego, niezaradnego kolegę, którego nic, oprócz spraw szefa, nie interesuje. Jego obecność w Instytucie koledzy lekceważyli, uważając, że przy swoim poziomie inteligencji nie chwyta tego, co między wierszami sobie przekazywali. Potem zmienili zdanie.

Z czasem upewnili się, że Darek doskonale zapamiętywał plotki. I wszystko, o czym w zasięgu jego słuchu mówiono. Jego świetny słuch dawał mu możliwość bycia dla szefa niezastąpioną stacją nadawczo-odbiorczą. Tu akurat sprawdzał się dobrze i dzięki tej roli mógł nawet się wybić, robiąc uczelnianą karierę. Wielu szefów marzy o tak oddanych pracownikach.

Niestety, dziekan czasem nadużywał dyspozycyjności swego wiernego asystenta, wykorzystując go do różnych pozanaukowych czynności, prawie jak kiedyś oficer ordynansa. Darek załatwiał też za szefa pewne sprawy domowe, które zlecała szefowi żona. Były to zwykle zakupy. Sprawy osobiste, pozornie nic nieznaczące, miały w przyszłości Kulomiota odegrać ważną rolę. Swoją żonę, jak się później okaże, znał słabo.

Z wykorzystywaniem Darka bywało różnie. Kiedyś, a było to lato i okna otwarte z powodu upału, szef, siedząc od dłuższego czasu wygodnie na fotelu, nagle wstał i, odstawiając pustą filiżankę po mrożonej kawie, powiedział:

– Nie dość, że tu tak gorąco, to jeszcze te muchy! Wyłap je, nie chcę ich jutro widzieć! Idę do domu na sjestę. Muszę się trochę naoliwić.

Słowa „naoliwić” używał Jan Kulomiot często i było ono wieloznaczne.

– A może te muchy zlecić raczej sprzątaczce? – nieśmiało próbował zaprotestować asystent.

– Sprzątaczka nie ma czasu. Właśnie dziś sprzątała u mnie w domu. Jest zmęczona.

Asystent Darek, niewprawiony w takiej robocie, biegał po pokoju i biegał, machając to ręką, to ręcznikiem, a muchy, sprytniejsze od niego, nie dawały się złapać i nie miały zamiaru wyfrunąć przez otwarte okno. Wyglądało, jakby się z nim bawiły, bo siadały mu nawet na policzku, gdy łapał powietrze, robiąc sobie krótką przerwę.

Słońce już zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy spocony i zasapany skończył robotę. Na ostatnim etapie pomogła mu w tym portierka. To było na szczęście dla Darka jedyne takie polecenie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: