Co to znaczy... - Zestaw Jubileuszowy - ebook
Co to znaczy... - Zestaw Jubileuszowy - ebook
Już od 10 lat Bartuś pyta: „Co to znaczy?”, a dzieciaki z niegasnącym zachwytem czytają odpowiedzi dorosłych. Bo Bartuś jest dociekliwy i w dodatku bystrzak, a dorośli zakłopotani, bo pytania trudne. Każde dotyczy innego związku frazeologicznego czy powiedzenia.
Bestseller w wydaniu jubileuszowym – dwie części kultowej książki w jednym tomie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-898-4 |
Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
muszę się przyznać do pewnego oszustwa. Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy większości z Was nie było jeszcze na świecie (a mówiąc dokładniej – przed dziesięciu laty), mój synek, Kacper, codziennie zadawał mi pytania w rodzaju:
– Co to znaczy „mieć fiu-bździu w głowie”?
Albo:
– Co to znaczy „skoczyć jak po ogień”?
Odpowiadałem cierpliwie, bo taka jest rola rodzica – a w mojej głowie rodził się pomysł napisania króciutkich opowiadań. Każde miało tłumaczyć powiedzonka, o które podpytywał Kacper – i każde miało być śmieszne. Żeby dzieci oszukać!
– Oszukać? – Kacper spojrzał na mnie z oburzeniem.
– Oszukać – pokiwałem z zapałem głową. – Dzieci będę myślały, że to są dowcipy, a nie opowiadania. Dlatego chętniej je przeczytają.
Tak, wiem, to nieładnie oszukiwać. A jednak napisałem ponad dwieście udających dowcipy historyjek. I wcale nie jest mi z tego powodu wstyd. Bo dzieci czytają, śmieją się – a że przy okazji poznają znaczenie różnych dziwnych powiedzonek, to… trudno. A raczej – to wspaniale!
Mam więc nadzieję, że oszustwo zostanie mi wybaczone. Ale musiałem się do niego przyznać – bo bardzo swoich czytelników szanuję.
Miłej zabawy Wam życzę,
AutorW książce występują:
Dziadek Henio
tata taty; zakochany w swoim domku
na wsi oraz w żonie, którą jest…
(patrz: babcia Jadwiga)
Babcia Jadwiga
mama taty; zakochana w swoim domku na wsi oraz w mężu,
którym jest…
(patrz: dziadek Henio)
Ciotka Danusia
siostra mamy
Bartuś
jest w waszym wieku i nie przejmuje
się tym, że czegoś jeszcze nie wie;
jako dziecko ma do tego prawo
Mama
mama Bartusia, rzecz jasna;
sympatyczna, choć czasami zmęczona
Wujek Grzesiek
młodszy brat mamy;
ulubiony wujek Bartusia;
podobno niedojrzały
Tata
trochę leniuch, ale cóż zrobić, poza tym – duży dzieciak
Ciotka Iwona
siostra mamy
Dziadek Staszek
tata mamy; spokojny łasuch uwielbiający stare książki
Babcia Marysia
mama mamy;
energiczna aż do przesady
oraz:
– pani Krysia i pani Halinka – koleżanki mamy z pracy,
– pani Ela, praktykantka w szkole Bartusia,
– pan dyrektor ze szkoły Bartusia,
– wychowawczyni i pan Różnicki, nauczyciele ze szkoły Bartusia,
– szefowie mamy i taty,
– stryjek Łukasz i wujek Arek,
– Patrycja i inne narzeczone wujka Grześka,
– pan Jurek, współpracownik mamy,
i inni…ANI NA LEKARSTWO
Bartuś lubi jeździć do babci, bo babcia dokarmia go słodyczami. Po dwóch dniach jest zwykle grubszy o cztery kilogramy.
– Dużo zostało tych pierniczków? – zapytał Bartuś, leżąc nieruchomo przed telewizorem.
Babcia zajrzała do miseczki.
– Ani na lekarstwo – powiedziała.
Bartuś spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Z pierniczków robi się lekarstwa?
Babcia roześmiała się.
– Ani na lekarstwo – zaczęła wyjaśniać – to znaczy bardzo, bardzo mało, prawie nic.
– Czyli coś jeszcze zostało? – oblizał się Bartuś.
– Okruszki… – mruknęła babcia. I natychmiast je zjadła.BIAŁY KRUK
Dziadek Bartusia ma dwie życiowe pasje: jedną z nich jest jego żona, a drugą – czytanie książek. Nie przepada natomiast za zwierzętami.
Jakież więc było zdziwienie Bartusia, gdy dowiedział się, że dziadek trzyma w domu białego kruka!
– Pokażesz mi? – Bartuś aż podskakiwał z niecierpliwości.
Dziadek, dumny jak paw, ruszył do swego gabinetu, a po chwili wrócił z… rozpadającą się książką w ręku.
– Co to jest? – Bartuś nie umiał ukryć zawodu.
– Prawdziwy rarytas! – mlasnął z zachwytem dziadek. – Rzadkość na rynku, wydano ją ponad sto lat temu!
Bartuś spojrzał na książkę krytycznym wzrokiem.
– Ale co ona ma wspólnego z białym krukiem?
– Jak to co?! – zirytował się dziadek. – Znaleźć białego kruka byłoby równie trudno, jak tę książkę! Rozumiesz?
Bartuś wzruszył ramionami. Ech, ci dorośli…BIEC JAK NA SKRZYDŁACH
Tata Bartusia postanowił wziąć udział w maratonie. Co było tym bardziej zaskakujące, że nigdy wcześniej nie trenował. Teraz jednak codziennie po przyjściu z pracy zakładał dres – i biegał tam i z powrotem po osiedlowych alejkach. „Biegał” – to za dużo powiedziane. Przez pierwszych pięć minut truchtał, a potem już tylko powłóczył nogami – nie zapominając jednak o sportowej minie.
– A może powinieneś przełożyć start na przyszły rok?… – zaproponowała nieśmiało mama.
Tata jednak nie chciał o tym słyszeć.
– Maraton dopiero za miesiąc – wysapał ciężko. – Do tego czasu będę biegał jak na skrzydłach!
Bartuś spojrzał pytająco na mamę. Jak na skrzydłach?!
– To znaczy lekko, szybko, bez zmęczenia – westchnęła mama, patrząc na znikającego za blokiem tatę. Nie mogła uwierzyć w ten miesiąc.
Jakież więc było jej zdumienie, gdy po chwili ujrzała swego męża biegnącego z powrotem – i to w wielkim tempie.
Za nim – jeszcze szybciej – pędził bulterier sąsiadów.
– To jest właśnie bieg jak na skrzydłach? – upewnił się Bartuś.
– Prawie… – wyjąkała mama. – Trochę za mało w nim radości.BUDOWAĆ ZAMKI NA LODZIE
Przeważnie na plaży jest tak: mama się opala, tata się nudzi, a Bartuś jęczy, że chce popływać.
Wczoraj jednak było inaczej. Ledwo tata rozłożył koc, zaraz przeciągnął się, złapał łopatkę Bartusia i krzyknął, że będzie budował zamek. Ogromny – z wieżami, z fosami, ze zwodzonym mostem – najwyższy i najpiękniejszy na plaży!…
Mama westchnęła, a Bartuś rozejrzał się zdziwiony dookoła.
– A przecież tu nigdzie nie ma lodu – powiedział nagle. – Taki na patyku wystarczy?
– Co ty gadasz?! – zdenerwował się tata. – Po co mi lód?!
– Mama zawsze mówi – wyjaśnił Bartuś – że ty umiesz budować tylko zamki na lodzie!
Tata spojrzał na mamę takim wzrokiem, że powinna zapaść się pod ziemię.
Ale nie zapadła się.
– To znaczy, że tata trochę fantazjuje – wycedziła. – Snuje nierealne plany! Przecenia swoje możliwości! Wyolbrzymia…
– Starczy, starczy! – przerwał jej tata.
A potem zbudował zamek – może nie największy i nie najpiękniejszy, ale jednak!BYĆ KOZŁEM OFIARNYM
Tego dnia mama Bartusia miała wrócić późno. A że Bartuś nudził się, tata wymyślił kilka zajmujących zabaw. Najpierw bawili się klockami. Potem grali w piłkę. Potem w kometkę. Potem rzucali poduszkami. Potem zrobili dyskotekę. Potem puszczali samoloty z balkonu. Potem strzelali z łuku. Potem opryskiwali się wodą. Potem obsypywali się mąką. Potem przyszła mama…
Popatrzyła na przewrócone do góry nogami mieszkanie, uśmiechnęła się kwaśno i poprosiła, by Bartuś poszedł na chwilę do swego pokoju.
Co było później, łatwo się domyślić.
Po półgodzinie Bartuś wyjrzał z pokoju. Tata kończył właśnie zamiatać podłogę w kuchni. Był wyraźnie rozżalony.
– Znowu zostałem kozłem ofiarnym!
– To znaczy?
– To znaczy, że narozrabialiśmy razem – wysapał tata – a oberwałem tylko ja! Czy to jest sprawiedliwe?
Bartuś westchnął. Takie już jest życie…BYĆ NA ŚWIECZNIKU
Rodzice Bartusia zaprosili na kolację kilkoro znajomych, między innymi panią Halinkę – koleżankę mamy z pracy.
– Mam być dla niej miły, tak? – zapytał Bartuś.
– No oczywiście, co za pytanie?! – Mama Bartusia spojrzała na niego podejrzliwie.
Bartuś przysiągł sobie w duchu, że tym razem naprawdę postara się być miły. Ledwo wszyscy zasiedli do stołu, przyniósł z drugiego pokoju świecznik – i wręczył go pani Halince.
– Ale… po co mi to? – wykrztusiła pani Halinka.
– Jak to po co?… – Bartuś wzruszył ramionami. – Mama mówiła, że pani zawsze lubi być na świeczniku, więc… Proszę.
Wszyscy znieruchomieli.
Bartuś zerknął na zaczerwienioną mamę i domyślił się, że coś jest nie tak.
– Być na świeczniku – wyjaśniła w końcu pani Halinka – to znaczy zwracać na siebie uwagę, koncentrować uwagę na swojej osobie…
– No to chyba się pani udało – wymamrotał zakłopotany Bartuś.
– Tobie również. – Pani Halinka uśmiechnęła się do Bartusia cierpko.
I wyszła.BYĆ NIE W SOSIE
Babcia Marysia zapowiedziała, że jej noga więcej już nie postanie w domu Bartusia – a wszystko przez tatę.
– Dlaczego przeze mnie? – jęknął tata.
– Bo gdy przychodzi z wizytą, zawsze jesteś nie w sosie! – warknęła mama. – I nie potrafisz, albo nie chcesz tego ukryć! Myślisz, że tego nie widać?!
Bartuś uważnie przyjrzał się tacie. Rzeczywiście, mama miała rację.
– Mógłbyś chociaż raz się postarać – powiedział Bartuś, gdy zostali już sami.
– Ba, myślisz, że to takie proste? – westchnął tata.
– No, nie przesadzaj, co w tym trudnego? – Bartuś prychnął z lekceważeniem. – Przecież potem się umyjesz.
Tata wybałuszył na Bartusia oczy.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– O sosie. – Bartuś spojrzał na tatę niepewnie. – Skoro babci Marysi tak zależy, żebyś się wysmaro…
Tata parsknął śmiechem. Minęło sporo czasu, zanim wreszcie był w stanie wykrztusić choć słowo.
– Być nie w sosie – wyjaśnił w końcu – znaczy być w złym humorze, źle się czuć, być źle usposobionym… Wyobrażasz sobie minę babci, gdybym otworzył jej drzwi cały wysmarowany sosem?!
Bartuś uśmiechnął się. Ale wyobrazić sobie tej sytuacji nie potrafił.BYĆ W SIÓDMYM NIEBIE
Ledwo mama wyjechała na szkolenie, zaraz Bartuś wygrzebał skądś lunetę, wyszedł na balkon i zaczął wpatrywać się w niebo.
– Co ten chłopak wyprawia?! – spytała babcia Bartusia.
Ale tata wzruszył tylko ramionami; przed chwilą przypalił dwa garnki i potłukł prawie wszystkie talerze, nie miał więc ochoty na pogawędkę.
– Bartuś, co robisz? – dopytywała się babcia.
– Szukam mamy – mruknął Bartuś.
– W górze?! – wykrzyknęła babcia.
– Podobno mama jest teraz w siódmym niebie – wyjaśnił Bartuś. – Ale zdaje się, że moja luneta jest za słaba, widzę tylko pierwsze niebo…
Babcia spojrzała na tatę.
– Powiedziałem mu – warknął tata – że mama wyjechała i na pewno jest tam bardzo szczęśliwa. Choćby dlatego, że nie musi zajmować się domem!
Po czym pobiegł do kuchni, skąd rozchodził się swąd przypalonych kotletów.CHODZIĆ SPAĆ Z KURAMI
Bartuś uparł się, że tej zimy nie pojedzie na ferie.
– Ale dlaczego? – zapytała zdumiona mama. – Przecież mieliśmy jechać w góry, do stryjka Łukasza!
– Właśnie dlatego! – burknął Bartuś. – Nie będę spał na grzędzie!
Mama spojrzała na niego jak na wariata.
– Co ci przyszło do głowy?
– Mało to razy słyszałem, że stryjek chodzi spać z kurami?! – zdenerwował się Bartuś.
Mama parsknęła śmiechem.
– Chodzić spać z kurami to znaczy chodzić spać wcześnie – wyjaśniła. – Kury zasypiają wcześnie, a i stryjek nie lubi siedzieć długo wieczorem. Ale zapewniam cię, że śpi w łóżku. To co, jedziemy?
Bartuś uśmiechnął się i pokiwał głową.CICHA WODA
Na ten dzień Bartuś czekał od dawna! Zerwał się o świcie, wyciągnął spod poduszki pistolet na wodę, a potem – cichutko, by nikogo nie obudzić – ruszył do sypialni dziadków, u których, jak co roku, spędzał wielkanocne święta.
Ostrożnie otworzył drzwi, podniósł pistolet i nagle…
Chlust! Lodowata woda zmroziła go od stóp do głów.
Babcia zaśmiewała się, leżąc w łóżku. Dziadek wyszedł zza drzwi z wiadrem w ręku – miał minę niewiniątka.
– No to już wiem… – mruknął po chwili Bartuś – dlaczego babcia mówi na ciebie cicha woda. Naprawdę nic nie słyszałem.
Dziadek roześmiał się.
– Cicha woda to ktoś, kto na pozór wydaje się nam spokojny – wyjaśnił. – A w rzeczywistości wcale taki nie jest.
– Ciii! – uciszyła ich babcia. – Chowajcie się za drzwi! Zaraz tu przyjdzie tata!CIENKO ŚPIEWAĆ
Ach, jakże się Bartuś ucieszył, że w niedzielę ma do nich przyjść babcia Marysia!…
Mama patrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Przecież nie lubisz tych niedzielnych obiadków – mruknęła podejrzliwie.
– E tam, obiadki. – Bartuś wzruszył ramionami. – Za to wreszcie usłyszę, jak tata śpiewa!
Mamę zamurowało. Tatę zresztą też – wybałuszywszy oczy, przyglądał się Bartusiowi z niekłamanym zdumieniem.
– Jak to? – wykrztusiła po chwili mama.
– No, babcia mówiła – zaczął Bartuś – że jak zobaczy tatę, to tata będzie cienko śpiewał!
Mama spojrzała na struchlałego tatę.
– Możesz mi to wyjaśnić? – poprosiła ze słodkim uśmiechem.
– Cienko śpiewać – pisnął tata – to znaczy być w trudnym położeniu, z trudem dawać sobie z czymś radę…
– Wiem, co znaczy „cienko śpiewać”! – przerwała mu mama. – Powiedz lepiej, czym znowu naraziłeś się mojej mamie?!
– Nie mam pojęcia – jęknął tata. – Może chodzi o to, że gdy myłem jej okna, to przy okazji kilka szyb pękło? Trudno powiedzieć.CIEPŁE KLUCHY
Bartuś po przyjściu ze szkoły zachowywał się dziwnie; najpierw zmierzył sobie temperaturę, a potem stanął przed lustrem z torebką makaronu w ręku i stał tak aż do obiadu.
– Źle się czujesz? – zapytała zaniepokojona mama.
Bartuś wzruszył tylko ramionami.
Po chwili jednak nie wytrzymał.
– Mamo? – zapytał. – Czy ja jestem podobny do makaronu?
Mama otworzyła usta ze zdumienia.
– Co ci strzeliło do głowy?!
– Moja koleżanka… – bąknął zawstydzony Bartuś – powiedziała, że…
– Że?
– Że ja jestem… ciepłe kluchy!
Mama parsknęła śmiechem.
– Chciała pewnie powiedzieć, że jesteś ślamazarą! – domyśliła się. – Gamoniem.
– Naprawdę?! – zdenerwował się Bartuś. – A to zimna pyza!!!COŚ KOMUŚ WYCHODZI USZAMI
Niektórzy lubią niedzielne obiadki, a inni nie – tak było, jest i będzie. Na przykład Bartuś ostatnio je uwielbia. Ale już jego tata – nie za bardzo.
– Ile osób przyjdzie tym razem? – jęczy od samego rana.
– Jak ci nie wstyd?! – denerwuje się mama Bartusia. I przez następnych kilka godzin nie pozwala tacie wejść do kuchni; sama przygotowuje zupę, drugie danie, deser – a gdy wszyscy goście siedzą już przy stole, mama wzdycha ciężko i mówi, że tata znowu w niczym jej nie pomógł.
– Jak ci nie wstyd?! – Babcia Marysia zaczyna wtedy strofować tatę.
A tata robi się purpurowy ze złości.
Tak było i tym razem.
– Oho! – ucieszył się Bartuś. – Teraz patrzcie na taty uszy!
Tata spojrzał na Bartusia osłupiałym wzrokiem. Babcia Marysia też.
– Dlaczego na uszy? – zapytała mama.
– A co, nie słyszałaś? – zdziwił się Bartuś. – Tata mówił, że te niedzielne obiadki wychodzą mu uszami!
Zaległa cisza. Tata miał bardzo dziwną minę.
– Tak się mówi – wycedziła babcia Marysia – gdy ma się czegoś dosyć. Jeśli tak, to…
– Ależ to jakaś pomyłka! – pisnął tata.
Nikt mu jednak nie uwierzył.CZARNA OWCA
Wujek Grzesiek, ulubiony wujek Bartusia, rzadko pojawia się na rodzinnych uroczystościach. A to dlatego, że wszystkie ciotki od razu zaczynają go wypytywać, kiedy się ustatkuje – czyli kiedy skończy studia, znajdzie pracę, ożeni się…
Nigdy jednak nie opuścił urodzin Bartusia.
– Oho! – zawołał tata, gdy skupiona wokół tortu rodzinka usłyszała dzwonek. – Idzie nasza czarna owca!
Bartuś spojrzał na niego osłupiały. Czyżby jeszcze jeden prezent?
Zamiast beczącego zwierzaka do pokoju wszedł wujek Grzesiek.
– Przepraszam za spóźnienie – wysapał.
Ciotka Iwonka wymownie spojrzała na zegarek.
– Jak zwykle – wycedziła. – Wszyscy przychodzą na czas, tylko ty nie!
– Wszyscy są ubrani wizytowo – dodała ciotka Danusia. – A ty w dżinsach!
– Wszyscy kupili Bartusiowi słowniki – kontynuowała ciotka Iwonka – a ty pewnie…
Wujek Grzesiek wyciągnął z torby pistolet na strzałki.
– A ja taki drobiazg… – mruknął zawstydzony.
– Hurra! – Bartuś aż podskoczył. Ciotka Iwonka zgromiła go wzrokiem.
– Uważaj! – pogroziła Bartusiowi palcem. – Bo i ty się wyrodzisz z naszej rodziny!CZUĆ DO KOGOŚ MIĘTĘ
Wracając ze szkoły, Bartuś natknął się – zupełnie przypadkowo – na wujka Grześka. Siedział na ławce w parku pochłonięty rozmową z jakąś dziewczyną.
– Cześć, wujku! – krzyknął Bartuś, podchodząc do ławki.
– Cześć! – Wujek Grzesiek z trudem powrócił do rzeczywistości. – Znacie się? Mój siostrzeniec, Bartuś. Iga, moja… koleżanka.
Iga uśmiechnęła się do Bartusia i wyciągnęła do niego rękę. Bartuś nie mógł się powstrzymać – pochylony nad dłonią Igi obwąchiwał ją z zapałem.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrztusił wujek Grzesiek.
– Przepraszam – zawstydził się Bartuś i popatrzył na osłupiałą Igę. – Tata mówi, że wujek czuje do pani miętę, ale szczerze mówiąc… zupełnie nie wiem dlaczego.
Wujek Grzesiek zrobił się czerwony jak burak. Iga parsknęła śmiechem.
– Naprawdę? – chichotała. – To znaczy, że podkochujesz się we mnie? Jesteś pod moim urokiem? Czujesz do mnie pociąg?
– Mniej więcej – wymamrotał wujek Grzesiek. – Ale do Bartusia to chyba czuję w tej chwili pokrzywę.