Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Co zjadłem przez rok - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
21 maja 2025
47,90
4790 pkt
punktów Virtualo

Co zjadłem przez rok - ebook

Stanley Tucci, nagradzany aktor i autor bestsellerów „New York Timesa”, napisał przepyszne, wyjątkowe wspomnienia
Jedzenie zawsze było integralną częścią życia Tucciego: od zupy stracciatella jedzonej po zejściu z planu Konklawe, przez sos marinara gotowany pomiędzy zdjęciami i przymiarkami kostiumów, po domową pizzę spożywaną z dziećmi na kolację. W Co zjadłem przez rok Tucci rejestruje dwanaście miesięcy jedzenia – w restauracjach, kuchniach, na imprezach prasowych, w kraju i za granicą, z przyjaciółmi, rodziną, nieznajomymi, a czasami po prostu w samotności.
Posiłki upamiętniane w tym dzienniku stanowią dla niego pryzmat, przez który przygląda się, jak mija czas. Niezależnie od tego, czy jest to kaczka w pomarańczach przyrządzana przez francuskie karmelitanki, steki z grilla na spotkaniu z przyjaciółmi czy klopsiki robione przez babcię i wnuka i serwowane trzem pokoleniom rodziny, nadają one kształt jego życiu i wzbogacają je.
Co zjadłem przez rok to zabawna, wzruszająca, szczera i głęboko satysfakcjonująca porcja wspomnień i jedzenia oraz docenienie roli, jaką odgrywa ono w naszym życiu. Bo dzielenie się jedzeniem to jeden z najbardziej ludzkich gestów.
Tucci swoimi opisami włoskich dań wywołuje w nas głód fizyczny, by kilka linijek dalej opisami świata, miejsc i ludzi wywołać w nas głód metafizyczny. Rację miał Anthelme Brillat-Savarin w swojej Fizjologii smaku, pisząc: „[…] człowiek je; ale umie jeść tylko człowiek inteligentny”. W tej książce mamy jak na talerzu inteligencję, humor i najlepszy sos pomidorowy.
Jacek Cygan
Stanley Tucci to największy smakosz wśród aktorów i najlepszy aktor wśród smakoszy. Do swojego stołu zaprasza rodzinę, przyjaciół, gwiazdy filmowe. I po raz kolejny wszystkich tych, którzy spragnieni są apetycznych opowieści z Rzymu, Nowego Jorku czy domowej londyńskiej kuchni aktora.
Małgorzata Muraszko, „Gazeta Wyborcza”
Chyba każdy z nas chciałby spędzić dzień i zjeść posiłek ze Stanleyem Tuccim, a ta książka to idealny sposób, aby to zrobić! Oglądanie świata oczami uwielbianego aktora i kulinarnego poszukiwacza przygód to prawdziwa gratka. Każdy miłośnik jedzenia pochłonie tę książkę!
Ina Garten
Szczerość, humor i skromność Stanleya aż sączy się ze stron jego najnowszej książki. Jedzenie to jego kompas, a Co zjadłem przez rok doskonale oddaje to, jak Stanley tworzy więzi ze światem poprzez jedzenie i smak.
Gwyneth Paltrow
Tucci odkrywa przed nami swoją rzeczywistość pełną śmiechu, jedzenia, rodzinnego ciepła, podróży, pracy, pasji i miłości. Jestem zakochana w każdej stronie tej zajmującej książki.
Dolly Alderton, autorka książki Wszystko, co wiem o miłości
Co za smakołyk. Humor Tucciego jest cierpki jak martini, jego uwagi ostre jak tasak, ale najbardziej urzekło mnie to, że potrafi sięgnąć przez stół, żeby przeprowadzić czytelnika nie przez posiłki, ale przez swoje życie.
Elizabeth Day, gospodyni podcastu How to Fail
Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68367-33-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2 stycz­nia 2023

Smutno było wy­jeż­dżać z domu, bo spę­dzi­łem cu­downe święta z Fe­li­city, dziećmi, przy­ja­ciółmi i krew­nymi. Mu­sia­łem jed­nak le­cieć do Rzymu, gdzie za­czy­nają się zdję­cia do Kon­klawe, filmu w re­ży­se­rii Edwarda Ber­gera, z udzia­łem Ral­pha Fien­nesa, Johna Li­th­gowa i Isa­belli Ros­sel­lini. To ad­ap­ta­cja książki o tym sa­mym ty­tule, au­tor­stwa jed­nego z mo­ich ulu­bio­nych po­wie­ścio­pi­sa­rzy, Ro­berta Har­risa. Czy­ta­łem tę po­wieść o wy­bo­rze no­wego pa­pieża kilka lat temu i kiedy przy­słano mi sce­na­riusz z pro­po­zy­cją wy­stępu w ekra­ni­za­cji, by­łem za­chwy­cony. Po­dob­nie jak per­spek­tywą współ­pracy z Ral­phem i Isa­bellą – z któ­rymi gra­łem już wcze­śniej – oraz Joh­nem, któ­rego też tro­chę znam. Edward cał­kiem nie­dawno na­krę­cił do­sko­nałe Na Za­cho­dzie bez zmian. Spo­tka­łem się z nim dwa razy przed roz­po­czę­ciem zdjęć i nie mam wąt­pli­wo­ści, że to cza­ru­jący czło­wiek.

Lot do Rzymu ra­czej bez za­kłó­ceń. Za­mel­do­wa­łem się w ho­telu/apar­ta­men­cie na wy­na­jem krót­ko­ter­mi­nowy, który już zna­łem ze zdjęć w in­ter­ne­cie. Nie­któ­rzy człon­ko­wie ob­sady no­cują w tym sa­mym bu­dynku. To miej­sce high-con­cept, w świet­nej lo­ka­li­za­cji, bo je­dzie się stąd rap­tem dwa­dzie­ścia pięć mi­nut do stu­dia Ci­ne­città, gdzie bę­dziemy fil­mo­wać więk­szość scen.

Moje tym­cza­sowe miesz­ka­nie okre­ślił­bym w naj­lep­szym ra­zie jako spar­tań­skie. Z pew­no­ścią nie zo­stało za­pro­jek­to­wane z my­ślą o kom­for­cie tego, kto bę­dzie tu miesz­kał. Zo­stało za to za­pro­jek­to­wane, żeby na­kar­mić ego ar­chi­tekta, a ar­chi­tekt ze swoim ego czuł się wy­raź­nie kom­for­towo. Apar­ta­ment składa się z sa­lonu z bar­dzo małą nie­wy­godną ka­napą i mar­mu­ro­wym sto­li­kiem oraz aneksu ku­chen­nego z ku­chenką i szaf­kami ze stali nie­rdzew­nej. Jest tu też mała sy­pial­nia z łóż­kiem, które wy­gląda tak, jak po­winno wy­glą­dać łóżko, ale nie czu­jesz się w nim tak, jak po­wi­nie­neś czuć się w łóżku. No ale przy­naj­mniej mam małą kuch­nię. A wła­ści­wie dwie, bo po­pro­si­łem o apar­ta­ment po­łą­czony z dru­gim, który bę­dzie cze­kał na od­wie­dza­ją­cych mnie przy­ja­ciół i ro­dzinę – ten też ma kuch­nię. Nie jest tak źle. Po­wiedzmy.

Pro­du­cenci uprzej­mie za­opa­trzyli to miej­sce w pro­dukty pierw­szej po­trzeby, o które po­pro­si­łem: ma­ka­ron, po­mi­dory świeże i z puszki, oliwę z oli­wek, chleb, sól, ma­sło, mar­chewki, se­ler, fa­solę i tuń­czyka w pusz­kach, sok po­ma­rań­czowy, kap­sułki z kawą Ne­spresso, wodę bu­tel­ko­waną, po­jem­niki Tup­per­ware, ze­staw de­sek do kro­je­nia i no­wych noży. Za­mó­wi­łem po­jem­niki, że­bym mógł przy­wo­zić wła­sne je­dze­nie, bo po­ziom ca­te­ringu na pla­nach zdję­cio­wych – na­wet we Wło­szech – nie jest zbyt wy­soki. Jesz­cze do tego te­matu wró­cimy.

Sta­ram się nie my­śleć o tym, że spę­dzę tu­taj na­stępne dwa mie­siące. Już tę­sk­nię za ro­dziną i do­mem. A zwłasz­cza za kuch­nią. I łóż­kiem – bo we wła­snym łóżku czuję się jak w praw­dzi­wym łóżku, a nie jak na mar­mu­ro­wym bla­cie w pra­cowni cu­kier­ni­czej.

Na­la­łem so­bie kie­li­szek wina i na­gle po­czu­łem głód. Uro­czy lu­dzie z re­cep­cji po­le­cili mi miej­sce tuż za ro­giem, w któ­rym mógł­bym coś zjeść.

Po­sze­dłem tam.

Zja­dłem.

I zde­cy­do­wa­nie bym tego miej­sca nie po­le­cił.3 stycz­nia

Dzi­siaj roz­pa­ko­wa­łem się jak na­leży, bo wspo­mnia­łem już, że spę­dzę tu pra­wie dwa ko­lejne mie­siące. Ale kiedy tylko będę miał kilka dni wol­nego, za­mie­rzam la­tać do Lon­dynu i z po­wro­tem. Sta­ram się ni­gdy nie prze­by­wać poza do­mem dłu­żej niż dwa ty­go­dnie z rzędu. Po­dróże by­wają mę­czące, ale w dłuż­szej per­spek­ty­wie taki układ jest lep­szy dla mo­jego zdro­wia psy­chicz­nego i mo­jej ro­dziny.

Próby i mie­rze­nie ko­stiu­mów za­czy­nam w po­nie­dzia­łek, więc dziś po pro­stu akli­ma­ty­zo­wa­łem się w no­wym miej­scu, by­łem na si­łowni, po­sie­dzia­łem nad sce­na­riu­szem i zro­bi­łem lekki lunch. Fa­sola can­nel­lini, tuń­czyk z puszki, czer­wona ce­bula, po­mi­dory i oliwa z oli­wek. Przy­go­to­wa­łem cały gar­nek sosu po­mi­do­ro­wego, bo pod­no­szą mnie na du­chu jego aro­mat i sam akt jego przy­rzą­dza­nia; poza tym przez na­stępne kilka dni będę go jadł z ma­ka­ro­nem lub ry­żem.

Pró­bo­wa­łem włą­czyć te­le­wi­zję. Bez skutku. Nie je­stem zbyt do­bry w ko­rzy­sta­niu z no­wi­nek tech­no­lo­gicz­nych i po­nie­waż ten te­le­wi­zor oka­zał się rów­nie skom­pli­ko­wany w ob­słu­dze jak za­mon­to­wany na ścia­nie ekran do­ty­kowy do oświe­tle­nia, za­pro­jek­to­wany chyba przez wście­kłego astro­nautę, po­trze­bo­wa­łem po­mocy. Wkrótce zja­wiła się uro­cza ko­bieta, która po­maga człon­kom ob­sady z po­dró­żami, spra­wun­kami i pro­ble­mami tech­nicz­nymi, ta­kimi jak mój obecny. Po­in­for­mo­wała mnie, że nie ma żad­nych za­gra­nicz­nych ka­na­łów te­le­wi­zyj­nych, tylko kilka wło­skich, co uzna­łem za oso­bliwe; jest za to mul­tum plat­form stre­amin­go­wych, typu Net­flix i tak da­lej. Prze­czu­wam, że w nad­cho­dzą­cych ty­go­dniach od­dam się mo­jej gu­ilty ple­asure: oglą­da­niu masy fil­mów do­ku­men­tal­nych o dru­giej woj­nie świa­to­wej. Ni­gdy nie mam ich dość. Se­rial Hi­sto­ria II wojny świa­to­wej z lat sie­dem­dzie­sią­tych wi­dzia­łem co naj­mniej dzie­sięć razy. O tej po­rze roku po­goda w Rzy­mie może kon­ku­ro­wać z lon­dyń­ską. A wła­ści­wie jest jesz­cze gor­sza. Jest bar­dzo zimno i mo­kro.

Dziś wie­czo­rem zja­dłem ko­la­cję z moją przy­ja­ciółką Clau­dią i jej mę­żem, An­dreą. Po­zna­łem Clau­dię wiele lat temu w Rzy­mie i wciąż się przy­jaź­nimy. Pi­sa­łem o niej w Smaku, wy­stę­puje też w rzym­skim od­cinku mo­jego se­rialu W po­szu­ki­wa­niu wło­skich sma­ków. Spo­tka­li­śmy się na Za­ty­brzu, w sta­ro­żyt­nej i obec­nie bar­dzo mod­nej dziel­nicy, o wiele bar­dziej zgen­try­fi­ko­wa­nej niż trzy­dzie­ści lat temu, kiedy Clau­dia za­brała mnie tam po raz pierw­szy. Usie­dli­śmy na ze­wnątrz, pod mar­kizą, w re­stau­ra­cji Ta­verna Tri­lussa i zje­dli­śmy kla­syczny rzym­ski po­si­łek – czyli duże ilo­ści ma­ka­ronu. Pi­li­śmy białe i czer­wone wino, wzię­li­śmy tro­chę prze­ką­sek: pla­sterki sa­lami, pro­sciutto i kwiaty cu­ki­nii fa­sze­ro­wane moz­za­rellą.

Za­mó­wi­łem bu­ca­tini all’Ama­tri­ciana, Clau­dia zaś zde­cy­do­wała się na stroz­za­preti Zia An­to­nietta, twardy ma­ka­ron z par­me­za­nem, pe­sto i po­mi­dor­kami kok­taj­lo­wymi. Nie pa­mię­tam, co wy­brał An­drea.

Ist­nieje wiele wer­sji stroz­za­preti, ma­ka­ronu, któ­rego na­zwa ozna­cza do­słow­nie: „księ­żow­scy dła­wi­ciele”. Po­dobno po­cho­dzi ze śre­dnio­wie­cza, kiedy ka­to­liccy księża nie wi­dzieli nic złego w tym, by ra­czyć się jaj­kami ze­bra­nymi przez swo­ich pa­ra­fian. Z po­wodu tak ego­istycz­nego za­cho­wa­nia biedni rol­nicy, któ­rym i tak bra­ko­wało pra­wie wszyst­kiego, mu­sieli przy­rzą­dzać je­dze­nie bez ja­jek i wy­cho­dził im wy­jąt­kowo twardy ma­ka­ron, więc ser­wo­wali go od­wie­dza­ją­cym ich księ­żom z na­dzieją, że się nim udła­wią.

We­dług in­nej wer­sji księża byli po pro­stu z na­tury żar­łoczni i tak szybko po­chła­niali ogromne por­cje ma­ka­ronu, że czę­sto dła­wili się nim i umie­rali. Nie wiem, który wa­riant jest praw­dziw­szy, ale po­doba mi się to, że je­dze­nie, re­li­gia i śmierć są tak ści­śle po­wią­zane w hi­sto­rii jed­nego prze­pisu.4 stycz­nia

W ubie­głym ty­go­dniu kilka razy przy­rzą­dza­łem so­bie po­siłki w miesz­ka­niu. Pro­ste jak zwy­kle da­nia, skła­da­jące się z ma­ka­ronu i ja­kie­goś sosu, z do­dat­kiem wa­rzyw.

Za­sze­dłem też do wy­jąt­kowo asce­tycz­nej ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji. Choć ni­gdy nie było tam tłu­mów, przy­go­to­wy­wa­nie je­dze­nia za­wsze trwało wieki, a kiedy już je po­dano, wi­dzia­łem przed sobą małe por­cje dań, prze­kom­bi­no­wane, prze­sty­li­zo­wane i wy­cy­ze­lo­wane do tego stop­nia, że prak­tycz­nie nie dało się ich roz­po­znać. Przez cały po­byt w Rzy­mie osta­tecz­nie ja­dłem tam le­d­wie kilka razy, tylko ze względu na wy­godę, i za każ­dym ra­zem wy­cho­dzi­łem głodny.

Szef kuchni wy­raź­nie za­bie­gał o re­nomę u osób, które zaj­mują się za­pew­nia­niem re­nomy sze­fom kuchni. Li­to­ści. W fil­mie czy na de­skach te­atru ła­two wy­czuć, kiedy ak­tor stara się za bar­dzo (mój na­uczy­ciel Geo­rge Mor­ri­son okre­ślał to „for­so­wa­niem” gry), jakby wo­łał do pu­blicz­no­ści: „Spójrz­cie, jak głę­boko od­czu­wam ten bez­miar emo­cji!”. Za­miast po pro­stu być na sce­nie, po­ka­zuje, jak zna­ko­mi­cie gra. Uważa, że dzięki temu zbie­rze laury, i nie­stety cza­sem rze­czy­wi­ście zbiera. Ale nikt nie po­wi­nien ro­bić cze­goś tylko po to, żeby zdo­być na­grody, bo jego praca za­wsze bę­dzie trą­cić de­spe­ra­cją i bra­kiem au­ten­tycz­no­ści. Albo – w przy­padku sze­fów kuchni – smaku.

Po pię­ciu dniach prób i przy­mia­rek po­le­cia­łem do domu, bo zdję­cia za­czy­nają się do­piero za ty­dzień.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij