- W empik go
Codzienne brudy - ebook
Codzienne brudy - ebook
Ostatnimi czasy Janek najchętniej wypisałby się ze swojego życia. Wszystko za sprawą otaczających go toksycznych ludzi. Nie dość, że podczas dwunastogodzinnych zmian w sklepie sieci Płaz musi znosić lubującego się w mobbingu szefa i donoszących na wszystko kolegów, to jeszcze los obdarzył go iście polską rodziną. Niedosłysząca, cierpiąca na chroniczne zawroty głowy babcia Genowefa na co dzień nie przebiera w słowach i próbuje zeswatać go z każdą napotkaną dziewczyną. Janek zniósłby zapewne nestorkę rodu, jak i płaczliwą babcię Czesię, nudnych rodziców czy przyklaskującą uprzedzeniom ciotkę Grażynę, ale czarę goryczy przelewa wuj Kajetan, katolik z krwi i kości, arbitralny i samozwańczy ekspert od wszystkiego, który między flakami a keksem wyjaśni niepytany zasady rządzące wszechświatem. A może by tak to wszystko rzucić i polecieć na Jamajkę?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8011-123-3 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciągu całego życia spotykamy dziesiątki tysięcy ludzi. Z własnego punktu widzenia dzielimy ich na dobrych, neutralnych i złych, w zależności od tego, jakie relacje z nami mieli. Jedni wywierają praktycznie zerowy wpływ na nasze życie, natomiast działania innych mogą zupełnie nas odmienić. Sprawić, że inaczej będziemy podchodzić do otaczającego świata lub postrzegać społeczeństwo.
Szczególnie interesującym przypadkiem jest grupa tak zwanych toksycznych ludzi, którzy swoimi czynami i działaniami potrafią często podkopywać naszą pewność siebie, programować nas na nieufność do otaczającego świata, zniechęcać do zmiany na lepsze i bardzo zaniżać wartość naszego życia. Spotykamy ich wszędzie: na ulicy, w urzędach, w pracy, a czasem nawet i we własnej rodzinie.
W czasach, kiedy pracowałem w mało prestiżowych zawodach, miałem do czynienia z wieloma trudnymi i mało przyjemnymi sytuacjami. Te zdarzenia zainspirowały mnie do napisania powieści satyrycznej, opartej na własnych zawodowych i prywatnych doświadczeniach.
Ta książka ma na celu w sposób prześmiewczy, miejscami wulgarny, a niekiedy nawet chamski ukazać wiele wręcz absurdalnych sytuacji, z którymi miewamy do czynienia. Dziewięćdziesiąt procent wydarzeń opisanych w książce rozegrało się naprawdę, w ten czy inny sposób. Dialogi, niekiedy pełne prymitywizmu i wulgarności, miały miejsce w rzeczywistości.
Pragnę podziękować najbliższej rodzinie za wszelką niezbędną pomoc i wsparcie w powstaniu tej powieści.
Dziękuję dalszym krewnym za inspirację do napisania niektórych wątków, którą dali mi podczas prywatnych spotkań i imprez rodzinnych.
Chciałbym również podziękować swoim byłym przełożonym oraz niektórym współpracownikom za ogromną inspirację do napisania tej książki. Podejrzewam, że sam nie byłbym w stanie wymyślić tak prostackich i chamskich tekstów, z jakimi miałem okazję się zetknąć, pracując z nimi.
Książkę tę dedykuję wszystkim osobom, które jeszcze są zmuszone męczyć się z toksycznym otoczeniem lub z pracą, której nienawidzą.ROZDZIAŁ 1
TYTY!!! RIRY!! TY! TYTY!!! RIRY!! TY!
Budzik w telefonie brutalnie oznajmił mi, że moja relaksująca trzygodzinna drzemka dobiegła końca. Zaropiałe, zaklejone, przemęczone oczy potrzebowały około pięciu minut, by przyzwyczaić się do promieni słońca, które wpadały do pokoju przez brudne okno z karmazynowymi zaciekami z ptasich odchodów. „Znowu nażarły się czerwonych owoców” — pomyślałem.
Sen za dnia to nie taka łatwa sprawa. Ty idziesz spać, a cała reszta społeczeństwa się budzi. Wyciem wiertarki lub piły sąsiad rozpoczyna kolejny dzień niekończącego się remontu. Swoją drogą, nie wiem, jak was, ale mnie to fascynuje. Mieszkasz sobie w swoim małym domku przez dwadzieścia cztery lata, a dokładnie ten sam sąsiad, którego masz nieprzyjemność widywać raz na miesiąc, zawsze o tej samej porze dnia wierci dziury w ścianach i jakimś cudem jego ukochany garaż nie wygląda jak szwajcarski ser.
Jeszcze bardziej nie znoszę jego piętnastoletniego synalka, który, umilając sobie naprawy swojego zardzewiałego BMW z dziewięćdziesiątego roku, puszcza na pełen regulator coś, co naprawdę z wielkim trudem można nazwać muzyką. Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa tekstu owych utworów: „Koks! Kurwa! Dziwki! Hajs! Hej, mała! Kocham się w tobie! Pójdźmy wspólnie do kabiny!”, „Tyś królową mą, na scenę potańczyć ze mną chodź” — to tylko niektóre cytaty z nich zaczerpnięte.
Najmniejszy żal mam do listonosza, gdy dzwoni domofonem: on wykonuje swoje obowiązki. Zresztą i tak zazwyczaj dzwoni tylko raz. Wolę trochę dłużej pospać i pójść na pocztę z awizem, niż wybić się ze snu i potem cierpieć przez cały dzień.
Wygramoliłem się z łóżka, czując straszne przemęczenie, jakbym za chwilę miał wyzionąć ducha. Uczucie to, wraz z bólami w stawach i mięśniach, sercem walącym jak oszalałe od hektolitrów wypitej kawy, a także wszechogarniająca depresja i beznadzieja to moi stali towarzysze, od kiedy wykonuję niewolniczą pracę zmianową po dwanaście godzin dziennie. Bez pośpiechu założyłem na siebie drugiej świeżości majtki, znoszone dżinsy oraz koszulę z długim rękawem. Niestety, skarpetki były do wymiany.
Ślamazarnie zszedłem po schodach na parter, w pierwszej kolejności kierując się do pomieszczenia gospodarczego, i wrzuciłem śmierdziuchy do pralki. Kolejne kroki skierowałem do łazienki, nałożyłem pastę do zębów na szczoteczkę, która już od miesiąca nadawała się do wyrzucenia, i rozpocząłem szorowanie. Po trzech minutach szczotkowania pozbyłem się z ust odoru, który towarzyszył mi od samego rana.
Następnie udałem się do kuchni. Otworzyłem lodówkę, przeanalizowałem wszystkie składniki i przygotowałem typowe śniadanie, na jakie mogłem sobie pozwolić, kiedy wracałem z nocnej zmiany. Czerstwy chleb posmarowany masłem plus czarna kawa bez cukru. Jak zwykle nikt z pozostałych domowników nie miał czasu na to, aby zrobić zakupy.
W momencie, gdy przeżułem ostatni kęs i popiłem lurą, usłyszałem dźwięk esemesa w komórce. Była to wiadomość od mamy:
Janku, babcia zaprasza cię na obiad. Ma dla wnusia rosołek i kupiła jogurciki :-)
Na końcu zdania mama zamieściła uśmiechniętą emotkę, choć tyle razy jej mówiłem, że mnie to wnerwia. Pośpiesznie wklepałem ciąg liter na klawiaturze telefonu:
A która mnie zaprasza? Nie wiem, czy wiesz, ale mam dwie babcie.
Po chwili mama odpisała:
Genowefa.
Ehhh…
Dzięki.
Po odpisaniu zabrałem się do skonstruowania planu tego jakże krótkiego dnia.
Bardzo dużą wagę przykładam do tego, aby każdy dzień był dobrze zaplanowany. Jeśli czegoś sobie nie zapiszę na kartce, to na bank o tym zapomnę. Gdy człowiek jest niezorganizowany i nie działa według przemyślanego harmonogramu, traci setki, jeśli nie tysiące godzin na przeróżnej maści nic niewarte pierdoły. No bo ileż to razy było tak, że „przesrałem” cały dzień na oglądaniu odmóżdżających programów w TV bądź obejrzałem trzeci raz wszystkie sezony ulubionego serialu? Zdarzało się też, że chodziłem przez pół godziny po pokoju, myśląc dosłownie o niczym.
Gdy plan był gotowy, wyprostowałem się, przeciągnąłem, nabierając powietrze w płuca, a następnie wolno je wypuściłem. „Podsumujmy” — powiedziałem w myślach sam do siebie. „Wróciłem z roboty o siódmej, wstałem o jedenastej, hmmm… Sądzę, że bez problemu powinienem zdążyć ze wszystkim”.
Winda w pięćdziesięcioletnim bloku, pamiętającym czasy komuny, z charakterystycznym chrzęstem i chrobotem oraz z prędkością, która mogłaby powalić co najwyżej żółwia z Galapagos, dotarła na ósme piętro. Zmierzając prosto przed siebie, miałem wątpliwą przyjemność delektować się typowym odorem wczorajszego menelskiego moczu, przemieszanego z zapachem nigdy nieodświeżanej piwnicy. Idąc wzdłuż ściany, z której tynk zaczął odpadać jakieś dziesięć lat temu, podszedłem do babcinych drzwi i nacisnąłem przycisk dzwonka.
— Mam zawroty głowy, już od samego rana czuję się jak po jednym głębszym. — Babcia Genowefa powitała mnie od progu swoim zwyczajnym biadoleniem, które powtarzała niczym mantrę przy każdej okazji.
To starsza pani, na oko mająca siedemdziesiąt parę lat, o zmierzwionych i niesfornych siwych włosach, farbowanych na różowo. Genowefa jest osobą niskiego wzrostu, o chudej i kościstej budowie. Jej twarz pokrywa duża ilość zmarszczek. Ubiera się w jaskrawe, znoszone ubrania o kolorystyce żółtej, pomarańczowej i czerwonej. Swoją odzież zawsze nabywa na targowisku.
— Siadaj, Jasiu, przy stole. Zaraz przyniosę ci obiad i pogadamy.
— Dzień dobry, babciu. — Próbowałem się przywitać, ale Genia już była w kuchni, do której przeteleportowała się niczym czarodziej z bajki. Usłyszałem brzęk naczyń i odgłosy krzątaniny.
Wszedłem do pokoju dziennego i usiadłem w fotelu. Na tapczanie, na lewo od wejścia, leżała sterta ubrań do prasowania, stanowiąca stały element wystroju pomieszczenia. Za każdym razem, gdy przychodziłem, babcia zarzekała się, że jak tylko od niej pójdę, to od razu weźmie się za prasowanie. Tymczasem sterta ciągle rosła.
Ściany pokoju i półki regału były ozdobione typowymi przedmiotami, jakie można znaleźć na każdym pchlim targu. Porcelanowe talerze pokryte niebieskawymi wzorami roślinnymi, sztuczne kwiaty w wazonach oraz porcelanowe laleczki, które mogłyby zostać użyte przy nagrywaniu horroru klasy B. Nad tym całym galimatiasem królowały dwa wielkie obrazy: martwa natura z dopalającym się papierosem na pierwszym planie i kiczowata wersja damy z łasiczką.
Jednak zarówno według mnie, jak i innych członków rodziny najbardziej przyciągającym uwagę, a zarazem makabrycznym elementem wystroju salonu była wypchana wiewiórka stojąca na najwyższej półce regału. Jej wytrzeszczone, sztuczne, plastikowe oczy sprawiały wrażenie, jakby cały czas cię obserwowały. Jej wzrok oraz wyszczerzone zęby dawały złudzenie, że za chwilę się na ciebie rzuci i rozszarpie ci gardło. Podobnie jak biały królik w tym angielskim filmie o rycerzach. Każdy, z kim rozmawiałem — oczywiście z wyjątkiem babci — odnosił takie wrażenie. Natomiast babcia uważała, że wiewiórka jest po prostu śliczna, i domagała się potwierdzenia swojej opinii, co wywoływało mniej lub bardziej skrywane uśmieszki na twarzach rozmówców.
Na stole, przy którym przesiaduje babcia, stoi zwykle szklanka z wodą, a obok leży szczoteczka do zębów, używana przez babcię do pucowania sztucznej szczęki. Kiedyś, będąc małym dzieckiem, zobaczyłem, jak owa szczęka moczy się w szklance pełnej wody. Od tego czasu bałem się, że pewnego dnia może ona wyskoczyć ze szklanki i mnie pogryźć.
W telewizorze włączonym na pełen regulator jak zwykle leciał jakiś program informacyjny. Hałas był tak wielki, że nie słyszałam własnych myśli.
— Babciu, ty jesteś utrapieniem dla swoich sąsiadów, oni w końcu wezwą policję! — próbowałem przekrzyczeć hałas.
— No pewnie, skoro jestem głucha i stara, to już mi się nic od życia nie należy? — Faktycznie, babcia Genowefa nie dosłyszy na prawe ucho, a na lewe jest całkiem głucha. — Zresztą, co mi zrobią? Do więzienia mnie wsadzą? Mogą mnie zresztą pocałować w dupę.
Na ekranie widać było płonący kościół i ludzi biegnących najdalej, jak tylko można, od miejsca, z którego wydobywały się dym i płomienie. Następnie kamera przeszła na reportera ze sztucznie zatroskanym wyrazem twarzy, który obwieścił:
Do ataku doszło o godzinie dwunastej, w momencie, gdy odbywała się msza, a kościół był wypełniony wiernymi po brzegi. Dokładna liczba ofiar jest nieznana. Na obecną chwilę potwierdzono dziesięć ofiar śmiertelnych. Jest wśród nich proboszcz parafii i jeden ministrant. Co najmniej dwadzieścia trzy osoby zostały ranne, w tym sześć w stanie krytycznym zostało odwiezionych do szpitala. Eksperci oceniają, że za atakiem mogła stać organizacja terrorystyczna IRHA. Zamaskowani mężczyźni uciekli skradzionym samochodem. Aktualnie trwają poszukiwania sprawców…
— No, trzymaj i jedz, póki ciepłe.
Babcia postawiła przede mną rosół, deser i colę. Następnie zaczęła coś do mnie mówić, lecz przez hałas wydobywający się z telewizora pamiętającego czasy komuny nie byłem w stanie nic zrozumieć.
— Babciu, weź wyłącz to gówno! — krzyknąłem, jednocześnie sprawdzając widelcem, czy w rosole nie ma różowego włosa. Zwłaszcza gdy babcia upiecze ciasto, to trzeba być bardzo ostrożnym, bo na bank można w nim odnaleźć jej włosy. To nic przyjemnego natrafić na takie znalezisko podczas delektowania się szarlotką czy murzynkiem.
— Co?! Nie słyszę! — krzyknęła.
— Wyłącz ten telewizor! — Musiałem zacząć krzyczeć, by babcia była w stanie mnie usłyszeć.
— Nie, niech gra, bo jest weselej. Jak tak nic nie gra, to jest tak smutno i cicho. — Babcia skierowała pilot w stronę telewizora i przyciszyła nieznacznie.
— Rzeczywiście, bardzo wesołe te wiadomości — mruknąłem tylko pod nosem. Ciepło babcinego rosołu rozchodziło się po wnętrzu mojego ciała, działając na mnie niczym balsam i niwelując choć odrobinę moje zmęczenie.
Genowefa rozsiadła się wygodnie po drugiej stronie stołu, wyjęła z ust sztuczną szczękę i zaczęła ją pucować.
— Babciu? Mogłabyś się tym zająć, jak już zjem i sobie pójdę? — zapytałem z obrzydzeniem.
— Fanfufki piefek — odpowiedziała z rechotem, wkładając szczękę z powrotem do ust i przy okazji zachlapując śliną połowę stołu. Poruszając szczęką raz w lewą, raz w prawą stronę, z poczuciem zadowolenia, że szczęka dobrze się trzyma, trzy razy zakłapała zębami. — Od rana mam zawroty głowy. Czuję się jak po jednym głębszym. No, Jasiu, to mów. Co tam u ciebie słychać w pracy? Wyglądasz na zmęczonego, nie wyspałeś się? — Spojrzała na mnie z zatroskaną miną.
— Nieee no, jest bardzo ciężko w pracy — westchnąłem. — Jutro mam pierwszą zmianę. Idę na szesnaście godzin, bo kolega się rozchorował i muszę go wcześniej zmienić. A potem mam dwie zmiany nocne po czternaście godzin z rzędu. Do tego dolicz dwugodzinne dojazdy tam i z powrotem. Ehhh… zapomniałem już, jak to jest sypiać po sześć godzin na dobę — odpowiedziałem zaspanym, niewyraźnym głosem.
— No i widzisz, co te skurwysyny narobiły! — Babcia Genowefa wybuchnęła złością, pokazując na telewizor, w którym leciał teraz propagandowy kanał informacyjny, zachwalający aktualną partię rządzącą. — Ja to ich klnę każdego dnia! Banda łobuzów! Zrobili z ludzi niewolników!
Zdaniem ekspertów wskaźnik bezrobocia jest najniższy od ponad dziesięciu lat. Na chwilę obecną wynosi on cztery procent, czyli jest aż o jeden procent niższy niż za poprzednich rządów. Polacy się bogacą, a rządowy program współfinansowania matek i rodzin wielodzietnych zaczyna odnosić sukcesy. Jest to kolejny wielki sukces Partii Sprawiedliwości.
Wyglądało, jakby prowadzący miał za chwilę stracić przytomność z ekstazy. Oczywiście nie wspomniał, że większość ofert dostępnych na rynku pracy to tak zwana praca za darmo, czyli za pieniądze ledwo wystarczające do przeżycia, a na pewno nie do założenia i utrzymania rodziny. A rządowy program dla rodzin wielodzietnych wspomógł jedynie bezrobotnych i patologie, które zaczęły się mnożyć na potęgę, byle tylko mieć pieniądze na wódkę i papierosy. Ale co taki przeciętny człowiek jak ja może o tym wiedzieć.
— Babciu, weź to wyłącz w cholerę. Robi ci to tylko wodę z mózgu! — Hałas zaczynał działać mi na nerwy!
— Niech gra, bo jest weselej. Zapalisz, Jasiu? — Babcia, odpaliwszy szluga, podała mi paczkę.
— Czemu nie? — Wyciągnąłem jednego, zakręciłem zębatym kółeczkiem zapalniczki i zaciągnąłem się. Z każdym zaciągnięciem czułem się bardziej zrelaksowany.
— Widzisz, za komunistów było lepiej! — Babcia kontynuowała swój wywód, strzepując popiół do popielniczki. — Były zakłady pracy, a nawet jakby ci się nie chciało pracować i leżałbyś do góry brzuchem, to by zaraz policja do ciebie przyszła. „No jak to, towarzyszu, nie pracujecie?!” — Naśladowanie bucowatego, zarozumiałego i zbyt pewnego siebie tonu głosu, bardzo charakterystycznego dla służb mundurowych, wychodziło babci całkiem nieźle. — I byś poszedł do pracy w trymiga. W pracy to byś siedział za biurkiem i nie namęczyłbyś się za bardzo. Jak im się nie wtrącałeś do władzy, to miałeś święty spokój, a teraz to jest wolna amerykanka. Każdy kradnie na potęgę, wszyscy mają cię w dupie, jak nie masz pracy, i chcą cię tylko oszukać na tego całego wnuczka, nie wnuczka. No mówię ci, mam dziś takie zawroty głowy, że nie mogę ustać na nogach. Chyba się wykończę.
— Jakoś ciężko uwierzyć, że kiedyś było lepiej — odpowiedziałem po chwili namysłu. — Mama mówiła mi, że wtedy było zniewolenie narodu… Nie zdążyłem dokończyć, bo w tym momencie babcia ze złości dostała piany na ustach, a oczy stały się okrągłe, jakby miały zaraz wyjść z orbit.
— Owszem, jeśli ktoś im się wtrącał do władzy, to się za niego brali, ale tacy zwykli ludzie to mieli święty spokój! Teraz to tak masz dobrze?! Zapierdalasz w dzień i w nocy po piętnaście godzin dla takiego patałacha! I jeszcze nisko mu się kłaniasz w pas! — Jej wściekłość osiągnęła w tym momencie apogeum.
— Zazwyczaj to po dwanaście. No dobra. Weź się już uspokój. Ja wtedy nie żyłem, to nie za bardzo wiem, jak to w ogóle wyglądało. Sytuację, jaka była wtedy w kraju, znam głównie z opowieści, na przykład mojej mamy — starałem się trochę uspokoić starowinkę. Jak tak dalej pójdzie, to zejdzie mi na zawał serca.
— Twoja matka była wtedy jeszcze młoda i głupia, więc gówno pamięta. — Babcia, już trochę mniej poirytowana, zaczęła kręcić szklanką po sztucznej szczęce, tak jak chemik kręci menzurką, gdy chce w niej zmieszać składniki. — Teraz to ma El Dorado, co? Chcieliśta tej demokracji, to ją macie! Ostatnio byłam u laryngologa i wiesz, na kiedy mnie zapisali? Za dwa lata mam wizytę! Oto, jaki mamy dobrobyt!
— Babciu, ja już będę szedł powoli, mam jeszcze parę spraw do załatwienia — rzekłem.
— Nie no, nie idź. Weź jeszcze posiedź trochę ze starą babką. Byłam dziś w cukierni i kupiłam ciasto. Zaczekaj, zaraz przyniosę, to sobie zjemy — powiedziała błagalnym tonem.
Babcia Genowefa cierpiała na tę samą przypadłość, na którą cierpi większość emerytów w naszym „wspaniałym”, pochmurnym kraju. Jest to samotność, która toczy waszą duszę niczym rak. Odbiera radość życia, sprawia, że nie jesteście w stanie oddychać pełną piersią, powoli stajecie się zgorzkniali, nieufni, obawiacie się wszystkiego i wszystkich. Każde wydarzenie przerywające choć na chwilę ten stan urasta do rangi święta. Dla babci przyjście listonosza lub hydraulika to już wydarzenie, nie mówiąc o odwiedzinach członków rodziny. Moi rodzice i ja cały dzień spędzaliśmy w pracy, więc babcię naprawdę bardzo cieszyło, gdy do niej przychodziłem.
Masz problemy z siedzeniem na dupie? Twarda kupa sprawia, że czujesz się, jakbyś miał wyrzucić ją razem z jelitem grubym? Twoja dupa zmienia się w ziejącego ogniem smoka? Te problemy to już przeszłość! Stolckiller: twój idealny sposób na problemy gastryczne! Ośmiu na dziesięciu lekarzy poleca! Pozostałych dwóch nie chciało przyjąć łapówki!
W momencie, gdy babcia poszła do kuchni kroić ciasto, ja zacząłem rozglądać się za pilotem do telewizora. Niestety, nigdzie go nie było. Babcia specjalnie go ze sobą zabrała, aby udaremnić mi wyłączenie odbiornika.
— Aaaahhhhh! — Babcia wydała z siebie dźwięk, jakby ktoś ją uderzył w splot słoneczny. — Ten skurwysyn posypał ciasto kawą „plujką”, zamiast użyć prawdziwej posypki, i teraz fusy włażą mi pod protezę. Złodziej bierze kupę forsy za ciasto, a sypie je zwykłą kawą, a nie posypką! No żeby zdechł!
Minęło południe. Jest to specjalne wydanie „Wiadomości”. Ilona Krokiet, witam państwa. W dniu dzisiejszym o godzinie czternastej pękła zapora w chińskim mieście Meiti Tamen de Huangyan. Woda zalała ponad osiemdziesiąt procent powierzchni miasta. Na chwilę obecną liczba ofiar śmiertelnych wynosi ponad trzy tysiące, dziesięć tysięcy uznaje się za zaginione. To największa katastrofa w Chinach od ponad dziesięciu lat — wyrecytowała reporterka ze sztucznie zmartwioną miną.
Odniosłem wrażenie, że tak naprawdę ma wielką frajdę z tego, że trafił jej się sensacyjny materiał, na którym wybije się jeszcze wyżej w dziennikarskim korpowyścigu.
— Weź to, kurwa, wyłącz! Tego się nie da słuchać! — nie wytrzymałem.
— No dobrze, już wyłączam. — Babcia niechętnie nacisnęła przycisk na pilocie. — Zobacz, gamoniu, jak cicho i ponuro. A pies cię jebał!
— Czy ty w ogóle słuchasz tego, co oni tam wygadują? — odpysknąłem.
— Co?! Nie słyszę!
— Oni tam gadają o kataklizmach, gwałtach i morderstwach! Zwariować można! — krzyczałem tak, że gardło mi się zdarło.
— Ale przynajmniej coś gra i jest wesoło! — stwierdziła babcia. Widząc, że jej nie przekonam, zająłem się rozkładaniem ciasta kawowego na czynniki pierwsze.
***