Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Conan Barbarzyńca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,30

Conan Barbarzyńca - ebook

Drugie, poprawione wydanie zawierające szesnaście opowiadań, jedną powieść i obszerny esej, opisujące przygody Conana z Cymmerii, uzupełnione o obszerne posłowie poświęcone autorowi, bohaterowi, historii powstawania dzieła i dyskusjom jakie wokół niego się toczą.

Teksty, z pewnymi wyjątkami, zostały umieszczone w takiej kolejności, w jakiej ukazywały się w czasopiśmie „Weird Tales”. Tłumaczenie i opracowanie literackie zostało oparte na oryginalnych, pierwszych opublikowanych wersjach Conana, nad którymi Howard miał pieczę i ukazywały się one z jego błogosławieństwem.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7993-241-2
Rozmiar pliku: 5,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD WYDAWCY

Drugie, na nowo opracowane wydanie szesnastu opowiadań, jednej powieści i obszernego eseju opisuje przygody Conana z Cymmerii współczesną polszczyzną, jednakże zachowując wszelkie smaczki i niuanse howardowskiej prozy. Poszczególne utwory, z wyjątkiem Ery hyboryjskiej i Godziny smoka zostały umieszczone w takiej kolejności, w jakiej ukazywały się w czasopiśmie „Weird Tales”. Wiemy, że Howard miał pieczę nad ich redakcją i że ukazywały się z jego błogosławieństwem. Tłumaczenie i opracowanie literackie tekstów zostało oparte na oryginalnych, pierwszych opublikowanych wersjach. Świadomie Wydawca zrezygnował z publikowania utworów, które ukazały się już po śmierci Howarda, bowiem trudno dociec, jak poważnym zmianom redaktorskim były poddawane i jak bardzo te zmiany odeszły od zamierzeń samego autora. Wyjątek stanowiły tu Era hyboryjska i Czerwone ćwieki, które wprawdzie zostały wydane po śmierci pisarza ale we wcześniej zaakceptowanej przez niego wersji.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Powinieneś wiedzieć, mój drogi książę, że czas między zagładą Atlantydy, kiedy to ocean zalał jej wspaniałe miasta, a latami wzrostu potęgi Synów Ariów, to Złoty Wiek niezwykłego rozkwitu pysznych królestw, rozciągających się po świecie niczym drogocenne kobierce pod gwiazdami: Nemedia, Ofir, Brythunia, Hyperborea, Zamora z czarnowłosymi niewiastami i nawiedzonymi wieżami, rycerska Zingara, Koth graniczący z pastwiskami Shemu, pełna skrytych w cieniu katakumb Stygia, Hyrkania, której jeźdźcy nosili zarówno stal, jak i jedwab i złoto. Lecz najdumniejszym królestwem świata była Akwilonia, rządząca niepodzielnie na uśpionym Zachodzie. Tam to pojawił się Conan, czarnowłosy, z posępnym spojrzeniem i mieczem w dłoni, złodziej, szabrownik, zabójca, skory tak do melancholii, jak i uciechy, aby zdeptać dumne trony Ziemi stopą odzianą w sandał.

(Kroniki nemedyjskie)

Nieziemska ciemność i cisza, jaka zapada zazwyczaj przed świtem, spowiła cienistą basztę i błyszczące wieże. Cztery zamaskowane postacie wymknęły się chyłkiem z drzwi otwartych przez ogorzałą dłoń i pobiegły w głąb cienistej alei, jednej z wielu, tworzących prawdziwy labirynt tajemniczych, krętych ścieżek. Szczelnie otuleni płaszczami mężczyźni w milczeniu, niczym duchy, zagłębili się w mrok. Za nimi, w obramowaniu na wpół otwartych drzwi, widniała sardoniczna twarz: para diabolicznych oczu błyszczała złowrogo w ciemności.

– Idźcie w mrok, nocne stworzenia – zadrwił człowiek u wrót. – Głupcy, wasze przeznaczenie goni swój ogon jak ślepy pies, a wy nie macie o tym pojęcia.

Zamknął drzwi na zasuwę i poszedł na piętro domu ze świecą w dłoni. Był to ogromny mężczyzna o ciemnej karnacji, którego ogorzała twarz zdradzała stygijską krew. Wszedł do wewnętrznej komnaty, w której wysoki i szczupły mężczyzna, odziany w znoszone aksamity leżał na jedwabnej kanapie jak leniwy kot, siorbiąc wino z wielkiego złotego kielicha.

– A więc, Ascalante – powiedział Stygijczyk, odstawiając świecę – twoje kukiełki wymknęły się na ulicę jak szczury ze swoich nor. Posługujesz się dziwnymi ludźmi…

– Posługuję się? – odparł Ascalante. – Ależ nie, oni uważają, że to ja jestem ich narzędziem. Od miesięcy, odkąd Czwórka Rebeliantów wezwała mnie z południowej pustyni, mieszkałem w samym sercu moich wrogów, kryjąc się za dnia w tym obskurnym domu i przemykając nocą przez ciemne aleje i jeszcze ciemniejsze korytarze. I udało mi się to, czego nie mogła osiągnąć zbuntowana szlachta. Posługując się nimi, a także wykorzystując agentów, którzy nigdy mnie nie widzieli, sprawiłem, że całe imperium przesiąkło buntem i niepokojem. Pracując w cieniu, spowodowałem upadek króla, który zajmował tron Słońca. Na Mitrę, sam byłem mężem stanu, zanim zostałem banitą!

– A ci głupcy, którzy uważają się za twoich panów?

– Oni będą dalej myśleć, że im służę, póki nie wypełnimy naszej misji. Kim oni są, by mierzyć się z przebiegłością Ascalante’a? Volmana, skarlały hrabia Karabanu; Gromel, olbrzymi przywódca Czarnego Legionu; Dion, otyły baron z Attalus; Rinaldo, minstrel półgłówek? To ja przywróciłem im siłę i obudziłem drzemiącą w nich nadzieję, a kiedy przyjdzie czas, pokonam ich. Ich własną bronią. Ale to melodia przyszłości. Dziś zginie król.

– Kilka dni temu widziałem imperialne szwadrony opuszczające miasto – oświadczył Stygijczyk.

– Pojechali na granicę, bo zaatakowali ją Piktowie, oczywiście dzięki mocy pewnych… trunków, jakie przemyciłem, aby ich otumanić. Bogaty Dion zapłacił za wszystko. Volmana natomiast umożliwił nam dysponowanie resztą oddziałów imperialnych, które zostały w mieście. Dzięki jego kuzynowi, księciu Nemedii, łatwo było przekonać króla Numę, aby zażądał obecności hrabiego Trocera z Poitanii, seneszala Akwilonii. Oczywiście, aby uczynić zadość jego honorowi, będzie go eskortować imperialna gwardia wraz z jego oddziałami w towarzystwie Prospera, prawej ręki króla Conana. Co znaczy, że w mieście zostanie jedynie osobista straż króla i Czarny Legion. Dzięki Gromlowi przekupiłem oficera tej gwardii, by o północy zdjął mężczyzn ze straży przy drzwiach króla. Potem wejdę do pałacu przez sekretny tunel z moimi szesnastoma zbirami. Kiedy król zginie, nawet jeśli ludzie nie powstaną na powitanie nowego, Czarny Legion Gromla wystarczy, by utrzymać miasto i koronę.

– A Dion myśli, że jemu przypadnie korona?

– Tak. Ten tłuścioch uważa się za naturalnego dziedzica korony, bo w jego żyłach płynie jakaś kropla królewskiej krwi. Conan popełnił błąd, pozwalając żyć pociotkom starej dynastii, której wydarł koronę Akwilonii. Volmana chce mieć wielkie wpływy, jakie miał w czasach dawnego reżimu, by uratować podupadły majątek. Gromel natomiast nienawidzi Pallantidesa, dowódcy Czarnych Smoków i – uparty jak każdy Bossończyk – żąda dla siebie dowództwa armii. W przeciwieństwie do nas wszystkich, Rinaldo nie ma osobistych ambicji. Widzi w Conanie krwawą rękę i szorstką stopę barbarzyńcy, który nadszedł z północy, by plądrować cywilizowane ziemie. Idealizuje króla, którego Conan zabił, by sięgnąć po koronę. Pamięta tylko, że poprzedni władca był mecenasem sztuki, zapominając o jego okrucieństwie. A lud zapomina wraz z nim. W mieście śpiewano już całkiem otwarcie Lament po królu, w którym Rinaldo opiewa zmarłego króla i nazywa wyniesionego na tron barbarzyńcę Conana „dzikusem z otchłani o czarnym sercu”. Conan się z tego śmieje, ale ludzie złorzeczą.

– Dlaczego nienawidzi Conana?

– Poeci nienawidzą władzy. Dla nich doskonałość jest gdzie indziej. Uciekają od realiów w sny o dawnych dziejach i marzeniach o przyszłości. Rinaldo jest idealistą z rozgorączkowaną głową. Uważa, że podoła obaleniu tyrana i uwolni lud. Jeśli chodzi o mnie – cóż, jeszcze niedawno moją jedyną ambicją było najeżdżanie karawan do końca moich dni. Teraz stare sny wracają. Conan zginie, a królem zostanie Dion. Ale on też zginie, jak każdy, kto mi się sprzeciwi, czy to od ognia, żelaza, czy zatrutego wina, w pędzeniu którego wszakże jesteś mistrzem. Ascalante, król Akwilonii! Jak ci się to podoba?

Stygijczyk wzruszył szerokimi ramionami.

– Był czas – rzekł z nieukrywaną goryczą – gdy i ja miałem swoje ambicje, przy których twoje wydają się marne i dziecinne. Jak nisko upadłem! Ci, którzy dawniej byli mi równi i moi wrogowie, wielce byliby zdziwieni, widząc Thoth-Amona od Pierścienia jako banitę i niewolnika – cudzoziemca, wspierającego nędzne ambicje baronów i królów.

– Zaufałeś magii i szarlatanom – odparł Ascalante beztrosko – ja wierzę tylko w swoją przebiegłość i miecz.

– Przebiegłość i miecz są niczym wobec mądrości Mroku – zagrzmiał Stygijczyk, a jego oczy groźnie rozbłysły. – Gdybym nie zgubił Pierścienia, byłbyś na moim miejscu.

– Niemniej – odparł niecierpliwie banita – to na twoich plecach widać pręgi po moim bacie i zapewne wkrótce będzie ich tam więcej.

– Nie byłbym taki pewien – diabelska nienawiść pojawiła się na chwilę w oczach Stygijczyka. – Nie wiem jak, ale pewnego dnia odnajdę Pierścień i wtedy, zaklinam się na wężowe kły Seta, zapłacisz mi za wszystko…

Akwilończyk o gorącym temperamencie wstał i ciężką dłonią uderzył go w twarz. Thoth zachwiał się i krew poczęła spływać mu z ust.

– Nie wywyższaj się zanadto, psie – warknął banita. – Uważaj. Wciąż jestem twoim panem i znam twój mroczny sekret. Jeśli masz odwagę, idź na dach i krzycz, że Ascalante jest w mieście i knuje przeciw królowi.

– Wiesz, że tego nie zrobię – wymamrotał Stygijczyk, ocierając krew.

– Owszem – szyderczo i bez nadziei w głosie odpowiedział Ascalante. – Bo jeśli zdradzisz mnie, bądź uciekniesz i ja zginę, dowie się o tym kapłan eremita z południowej pustyni i złamie pieczęć manuskryptu, który oddałem pod jego opiekę. Kiedy go przeczyta, nim minie północ, wiatr z południa rozniesie wieść po całej Stygii. Gdzie się wtedy ukryjesz, Thoth-Amonie?

Niewolnik zadrżał, a jego ciemna twarz pobladła.

– No dobrze, dosyć tego – Ascalante władczo zmienił ton. – Mam dla ciebie robotę. Nie ufam Dionowi. Poprosiłem go, by pojechał do swego hrabstwa i został tam do wieczora, dopóki nie wykonamy zadania. Ale ten tłusty głupiec nie mógł dziś opanować nerwów przed obliczem króla. Jedź za nim, może dościgniesz go w drodze. Jeśli nie, jedź prosto do jego włości i zostań tam, póki po niego nie poślemy. Nie spuszczaj go z oka. Jest takim tchórzem, że mógłby uciec i w panice zdradzić Conanowi cały spisek w nadziei, że uratuje swoją skórę. Jedź!

Niewolnik, maskując nienawiść w oczach, skłonił się, i zrobił, co mu przykazano. Ascalante ponownie napił się wina. Ponad zdobnymi wieżycami wschodził świt, purpurowy niczym krew.ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy byłem wojownikiem, dzwoniły gongi,

Pod nogi mego konia sypano złoty pył.

Teraz jestem wielkim królem, a poddani chcą mnie zdradzić,

Mam truciznę w kielichu, a w plecach sztylety.

(Droga Królów)

Ogromna, wysoka komnata ozdobiona była bogatymi arrasami na szlifowanych i obitych draperiami ścianach, alabastrową podłogę wyścielały grube dywany, a na suficie widniały zawiłe płaskorzeźby i srebrne ornamenty. Za wysadzanym złotem biurkiem z kości słoniowej siedział człowiek, którego szerokie ramiona i ogorzała skóra wydawały się nie na miejscu w tym wykwintnym otoczeniu. Wydawał się być raczej dzieckiem słońca, wiatru i wyżyn z dalekich stron. Najlżejszy ruch ukazywał stalowe mięśnie, połączone z bystrym umysłem i sprawnością właściwą urodzonemu wojownikowi. Zachowanie jego nie było w żadnej mierze wyrachowane, nie przejawiał w nim ani rozwagi, ani umiaru. Potrafił siedzieć nieruchomo, niczym statua z brązu, ale też poruszać się czujnie, ze zręcznością i szybkością kota, co powodowało, że nawet spojrzeniem trudno było za nim nadążyć.

Odziany był w bogate szaty, lecz o prostym kroju. Nie nosił pierścieni ani innych ozdób, a jedynie srebrną przepaskę na czarnych, prostych włosach. Odłożył złote pióro, którym skrobał coś mozolnie na woskowanym papirusie, oparł na pięści podbródek i utkwił zazdrośnie gorejące niebieskie oczy w stojącym przed nim człowieku, który zajęty był sznurowaniem drogocennej zbroi i gwizdał beztrosko, co było dość niezwykłym zachowaniem, zważywszy na obecność króla.

– Prospero – powiedział człowiek za stołem – te wszystkie sprawy związane z rządzeniem nużą mnie bardziej, niż którakolwiek z moich walk.

– To wszystko gra, Conanie – odparł ciemnooki Poitańczyk. – Jesteś królem, więc musisz postępować jak król.

– Chciałbym udać się z tobą do Nemedii – rzekł z zazdrością Conan. – Wydaje mi się, że minęły wieki, odkąd dosiadałem konia. Ale Publius mówi, że coś dzieje się w mieście, coś, co wymaga mojej obecności. Diabli z nim! Nietrudno było obalić starą dynastię – kontynuował z zaufaniem, właściwym bliskim sobie ludziom – choć wtedy wydawało się to prawie niemożliwe. Kiedy patrzę na życie, jakie wiodłem wcześniej – życie wojownika – cały ten znój rządzenia, morderstwa, intrygi wydają się tylko snem. Ale nie potrafiłem spojrzeć w przyszłość zbyt daleko, Prospero. Kiedy Numedides padł u moich stóp i włożyłem na głowę jego koronę, był to szczyt moich marzeń. Byłem gotów na to, by zasiąść na tronie, ale nie na to, by rządzić. W dawnych czasach wszystko, czego potrzebowałem, to ostry miecz i świadomość, kto jest moim wrogiem. Teraz nic nie jest proste, a mój miecz stał się bezużyteczny. Kiedy pokonałem Numedidesa, traktowano mnie jak wybawcę. Teraz ludzie plują na widok mojego cienia. Postawili tej świni posąg w świątyni Mitry, płaczą i modlą się przed nim, czczą go jak świętego, łaskawego monarchę, który zginął z rąk krwawego barbarzyńcy. Kiedy jako najemnik wiodłem akwilońską armię do zwycięstwa, nikt nie pamiętał, że jestem obcy, a teraz nie mogą mi tego wybaczyć. W świątyni Mitry, ku pamięci Numedidesa, palą kadzidła ludzie, których jego kat oślepił ich i okaleczył, których synowie ginęli w jego lochach, a żony i córki zostały zamknięte w jego haremie. Kapryśni głupcy!

– To w dużej mierze sprawka Rinaldo – odparł Prospero, ściągając ciaśniej pas. – Śpiewa pieśni, które mieszają ludziom w głowach. Powieś go na najwyższej wieży w mieście, w stroju kuglarza. Niech zabawia sępy.

Conan potrząsnął głową.

– Nie, Prospero, on jest poza moim zasięgiem. Wielki poeta jest potężniejszy niż jakikolwiek król, a jego pieśni są silniejsze niż moja władza. Kiedy śpiewał dla mnie, prawie wyrwał mi serce. Ja umrę i zostanę zapomniany, lecz pieśni Rinaldo będą żyć wiecznie. W tym coś się kryje, Prospero – kontynuował król, a w jego oczach pojawił się cień wątpliwości – ma to jakiś ukryty sens, którego nie jesteśmy świadomi. Czuję to tak samo, jak w młodości wyczuwałem tygrysa, przyczajonego w wysokiej trawie. Dziwny, bezimienny niepokój panuje w królestwie. Wyczuwam to niczym myśliwy, który przysiada przy ognisku w środku lasu, słyszy nieuchwytny szelest kroków w ciemności i niemal widzi błysk płonących oczu. Gdybym miał w ręku coś namacalnego, dowód, który mógłbym rozłupać mieczem! Mówię ci, to nie przypadek, że Piktowie od niedawna tak dziko atakują pogranicze, a Bossończycy poprosili o pomoc, by ich w końcu przegnać. Powinienem był pojechać tam z moimi oddziałami.

– Publius obawiał się, że jak tylko opuścisz miasto, zostaniesz porwany i zamordowany – odparł Prospero, wygładzając na srebrnej zbroi jedwabną pelerynę i podziwiając swoje odbicie w błyszczącym zwierciadle. – Dlatego nalegał, byś pozostał w mieście. Twoje podejrzenia to wytwór barbarzyńskiej wyobraźni. A niech gadają! Najemnicy są po naszej stronie, podobnie Czarne Smoki, a każdy łotrzyk w Poitanii jest ci ślepo oddany. Jedynym niebezpieczeństwem jest zamach, ale przecież nie sposób go przeprowadzić, skoro straż gwardii imperialnej strzeże cię dzień i noc. Nad czym pracujesz?

– Nad mapą – odparł dumnie Conan. – Dworskie mapy państw południa, wschodu i zachodu są bardzo dokładne, czego nie można powiedzieć o planach krajów północy. Sam je przygotowuję. O, tu jest Cymmeria, gdzie się urodziłem, a tu…

– Asgard i Vanaheim – Prospero rzucił okiem na mapę. – Na Mitrę, byłem niemal całkowicie przekonany, że te kraje istnieją tylko w legendach.

Conan zaśmiał się dziko, mimochodem dotykając blizn na ogorzałej twarzy.

– Gdybyś spędził dzieciństwo na północnej granicy Cymmerii, wiedziałbyś, że są prawdziwe! Asgard leży na północ, a Vanaheim na północny-zachód od Cymmerii; na tych pograniczach toczy się nieustanna walka.

– Jakie plemiona tam zamieszkują? – zapytał Prospero.

– To ludzie wysokiego wzrostu, o blond włosach i niebieskich oczach. Ich bogiem jest Ymir, olbrzym z lodu, a każde plemię ma własnego króla. Są dzicy i nieprzewidywalni. Biją się całymi dniami, lubią piwo, a nocą z oddali słychać ich dzikie pieśni.

– W takim razie jesteś do nich podobny! – roześmiał się Prospero. – Śmiejesz się z głębi serca, dużo pijesz, a twój śpiew przypomina ryk zwierzęcia. Wszyscy Cymmeryjczycy, których dotąd spotkałem, pili tylko wodę, nigdy się nie uśmiechali i śpiewali ponure pieśni.

– Może to wina tego miejsca – odparł król. – Nie ma bardziej ponurej krainy: górzystej, pełnej ciemnych lasów. Niebo jest tam niemal zawsze szare, a wiatry w dolinach zawodzą upiornie.

– Trudno się zatem dziwić, że ludzie wyrastają tam na ponuraków – rzekł Prospero, wzruszając ramionami. Pomyślał o błękitnych, leniwych rzekach i skąpanych w promieniach słońca radosnych równinach Poitanii, najbardziej wysuniętej na południe prowincji Akwilonii.

– Nie myślą o przyszłości i nie znają nadziei – powiedział Conan. – Ich bogowie to Crom i jego mroczna rasa. Oni rządzą tym wiecznie zamglonym miejscem bez słońca. To prawdziwa kraina umarłych. Na Mitrę! Zachowanie Aesirów jest mi dużo bliższe.

– Cóż – uśmiechnął się Prospero – jesteś teraz daleko od ciemnych wzgórz Cymmerii. Muszę już iść. Wypiję na dworze Numy kielich białego nemedyjskiego wina za twoje zdrowie.

– Niech tak będzie! – mruknął król. – Ale tancerki Numy całuj tylko we własnym imieniu, żebyś nie wywołał wojny!

Jego donośny śmiech długo jeszcze niósł się za Prosperem.ROZDZIAŁ TRZECI

Wielki Set śpi skulony w lochach piramid,

W cieniu grobów tańczy jego śniady lud,

Wymawiam słowo z sekretnych czar, co nie znają słońca:

Mój jedyny o świetlistych łuskach, daj niewolnika mojej nienawiści!

Słońce zachodziło, malując na granatowo-zielonej ścianie lasu złociste wzory. Niknące promienie igrały na grubych, drogocennych łańcuchach, które Dion z Attalus okręcał wokół pulchnej dłoni, siedząc w ogrodzie pełnym kwiatów i kwitnących drzew. Wtłoczył tłuste ciało w marmurowe krzesło i rozglądał się ukradkiem, jakby spodziewał się szpiega. Wiotkie gałęzie rzucały na niego długi cień. W pobliżu szemrała fontanna, dołączając się do nieustającej symfonii innych, stojących w dalszych częściach ogrodu.

Dionowi towarzyszyła tylko ciemnoskóra postać, rozciągnięta na marmurowej ławie tuż obok niego. Niewolnik przyglądał się baronowi ciemnymi oczyma. Dion zdawał się go nie dostrzegać. Słyszał, że Ascalante bardzo mu ufał, ale jak wielu bogaczy, Dion poświęcał niewiele uwagi ludziom niższego stanu.

– Nie musisz się tak denerwować – powiedział Thoth-Amon. – Spisek na pewno się powiedzie.

– Ascalante, jak każdy, może popełnić błąd – warknął Dion, pocąc się na samą myśl o porażce.

– Nie on! – wykrzywił się dziko Stygijczyk. – W przeciwnym razie nie byłbym jego niewolnikiem, lecz panem!

– O czym ty mówisz? – zapytał z pogardą Dion, nie skupiając się szczególnie na rozmowie.

Thoth-Amon zmrużył oczy. Mimo żelaznej samokontroli, długo skrywana hańba sprawiła, że był bliski wybuchnąć nienawiścią i gniewem. Gotów był skorzystać z każdej, najmniejszej nawet, szansy. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że Dion nie widział w nim człowieka z krwi i kości tylko niewolnika, a więc stworzenie niewarte uwagi.

– Posłuchaj, panie – powiedział Thoth. – Niebawem będziesz królem. Nie znasz jednak Ascalante’a. Kiedy Conan zginie, nie możesz mu ufać. Ale jeśli obiecasz mnie chronić, gdy dojdziesz do władzy, pomogę ci. Byłem kiedyś wielkim czarownikiem Południa. Ludzie mówili o mnie jak o Rammonie. Król Ctesphon ze Stygii uczynił mi wielki honor, wynosząc ponad innych magów. Nienawidzili mnie, ale bali się, bowiem kontrolowałem duchy z zewnętrznej otchłani, które stawiały się na moje wezwanie. Na Seta, moi wrogowie każdej nocy mogli obudzić się ze szponami demona na gardle! Uprawiałem straszliwą czarną magię dzięki Wężowemu Pierścieniowi Seta. Znalazłem go w cienistym grobowcu głęboko pod ziemią; został tam ukryty, zanim pierwszy człowiek wypełzł z błotnistego morza. Ale ktoś ukradł mój Pierścień i straciłem swoją moc. Magowie powstali przeciw mnie i musiałem uciekać, by ocalić życie. Podróżowałem z karawaną przez Koth w przebraniu poganiacza wielbłądów, kiedy napadła nas banda Ascalante’a. Wszyscy zginęli; ja ocalałem, zdradzając mu swoją prawdziwą tożsamość i przyrzekając, że będę mu służył. Ciężka to niewola! Aby zniewolić mnie do końca, napisał manuskrypt, w którym ujawnia, kim jestem, zapieczętował go i złożył w ręce eremity, który zamieszkuje południowe granice Koth. Nie mogę zatem zabić Ascalante’a ani wydać wrogom, bo wtedy pustelnik otworzy manuskrypt i zaniesie do Stygii wieść, że żyję…

Thoth wzdrygnął się ponownie, a jego ciemna skóra przybrała szarawy odcień.

– Ludzie w Akwilonii mnie nie znają – powiedział. – Ale jeśli moi wrogowie ze Stygii dowiedzą się, gdzie jestem, pół świata, które nas dzieli, nie wystarczy, by uchronić mnie od zagłady, która zgniotłaby duszę brązowego posągu. Tylko król może dać mi schronienie w pałacu strzeżonym przez gwardię. Dlatego powierzam ci mój sekret i namawiam, byś zawarł ze mną pakt. Ja wspomogę cię wiedzą, ty zaś dasz mi schronienie. A kiedy w końcu znajdę Pierścień…

– Pierścień? Pierścień? – pogrążony we własnych myślach Dion nie słuchał słów niewolnika.

Thoth nie zdawał sobie sprawy, jakim egoistą jest baron. Dotarło do niego tylko ostatnie słowo.

– Pierścień? – powtórzył. – To przypomina mi o moim szczęśliwym pierścieniu. Dostałem go od shemickiego złodzieja, który przysięgał, iż ukradł go magowi daleko na południu i że przyniesie mi szczęście. Dobrze mu zapłaciłem, Mitra sam wie. Na bogów, potrzebuję całego szczęścia świata, biorąc udział w krwawym spisku Volmany i Ascalante’a. Poszukam pierścienia.

Thoth podskoczył i krew napłynęła mu do twarzy ciemnym rumieńcem. Jego oczy zapłonęły gwałtownie, zdał sobie bowiem sprawę, z jakim kompletnym głupcem ma do czynienia. Dion nie zwracał na niego uwagi. Otworzył skrytkę w marmurowym siedzisku i przez moment grzebał w stosie bezużytecznych ozdób: barbarzyńskich amuletów, kawałków kości, tandetnej biżuterii, wszystkich tych przedmiotów, których kolekcjonowanie dyktowała mu jego przesądna natura.

– Ach, tu jest! – triumfalnie podniósł przedziwny pierścień.

Wykonany był z metalu podobnego do miedzi, wyglądał jak pokryty łuskami zwinięty trzykrotnie wąż, z ogonem w pysku. Oczy były wysadzane żółtymi, mieniącymi się przygaszonym blaskiem klejnotami. Thoth-Amon krzyknął, jak rażony piorunem. Dion odwrócił się i zbladł. Oczy niewolnika gorzały, jego usta były rozwarte, a potężne, ciemne dłonie wyciągnięte niczym szpony.

– Pierścień, na Seta, mój pierścień! – zachrypiał. – Ten, który mi ukradli… – Stal zabłysła w dłoni Stygijczyka i jednym zamachem potężnych, ogorzałych ramion pchnął sztylet w tłuste ciało barona. Jego wysoki i przenikliwy wrzask przeszedł w bulgot i opasłe cielsko padło niczym bezkształtna masa. Głupiec umarł w dzikim przerażeniu, nawet w ostatniej chwili nie zdając sobie sprawy dlaczego. Thoth odrzucił trupa na bok i zapominając o nim zupełnie, chwycił oburącz pierścień. Jego oczy gorzały przerażającym ogniem.

– Mój Pierścień – szeptał podniecony. – Moja moc!

Nawet nie wiedział, ile czasu spędził pochylony nad przeklętym przedmiotem, nieruchomy niby posąg, chłonąc diabelską aurę w głąb czarnej duszy. Kiedy otrząsnął się z zamyślenia i wrócił z mrocznych otchłani, wstawał już księżyc. Marmurowe siedzisko rzucało długi cień. U jego stóp leżał martwy lord Attalus.

– Już nigdy więcej, Ascalante, nigdy więcej – szepnął Stygijczyk, a jego oczy w ciemności płonęły czerwienią, niby oczy wampira. Pochylił się i potarł oczy węża krwią swojej ofiary. Żółte kamienie przykryła purpurowa maska.

– Zamknij oczy, mistyczny wężu – zaintonował mrożącym krew w żyłach szeptem – zamknij oczy na światło księżyca i otwórz je w mroku otchłani! Co widzisz, o Wężu Seta? Kogo przywołujesz z ciemności Nocy? Czyje to cienie padają na niknące Światło? Przywołaj ich do mnie, o Wężu Seta!

Gładząc łuski specyficznym kolistym ruchem palców, zniżał głos coraz bardziej, szepcząc imiona demonów i odrażające zaklęcia, zapomniane już na całym świecie, z wyjątkiem ponurych terenów ciemnej Stygii, gdzie straszliwe potwory wciąż jeszcze przemykają się w cieniu katakumb.

Powietrze wokół niego zawirowało, jakby jakaś istota próbowała wyłonić się na powierzchnię. Z otwartych drzwi owiał go mroźny wiatr. Thoth poczuł czyjąś obecność za plecami, ale nie obejrzał się. Utkwił nieruchome spojrzenie w spowitym księżycową poświatą marmurze, na którym majaczył mglisty cień. W miarę, jak kontynuował zaklęcia, cień stawał się większy i wyraźniejszy. W końcu przybrał straszliwy kształt jakby olbrzymiego pawiana, jaki nigdy nie stąpał po ziemi, nawet w Stygii. Thoth, w dalszym ciągu nie patrząc za siebie, wyciągnął zza pasa sandał swojego pana – noszony tam zawsze w nikłej nadziei, że kiedyś w końcu go użyje – i rzucił za siebie.

– Obejrzyj go dobrze, niewolniku Pierścienia! – wykrzyknął. – Znajdź tego, kto go nosił, i zniszcz! Spójrz w jego oczy i rozerwij duszę, zanim rozedrzesz gardło. Zabij go! I wszystkich razem z nim! – wołał w ślepej pasji Thoth.

Dostrzegł na ścianie, jak cień potwora zniża zdeformowaną głowę i wietrzy, niby paskudny ogar. W końcu odwrócił się i rozmył, niczym wiatr między drzewami. Stygijczyk w szalonej egzaltacji wyrzucił w górę ramiona, a jego oczy i zęby błyszczały w świetle księżyca.

Pilnujący murów miasta strażnik gwardii krzyknął z przerażenia, kiedy olbrzymi, czarny cień o płonących oczach pojawił się na blankach i przemknął obok niego ze świstem wiatru. Ale zniknął tak szybko, że przestraszony wojownik pozostał na straży, myśląc, że było to przywidzenie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: