- W empik go
Conor - ebook
Conor - ebook
Szósty tom legendarnej zagranicznej serii o irlandzkich i rosyjskich mafiosach!
Ivy musi znaleźć schronienie. Postanawia, że najlepszą kryjówką będzie klub irlandzkiej mafii. Mężczyźni dobrze strzegą swojego terytorium, w tym miejscu na pewno nikt jej nie znajdzie i będzie miała czas, aby przeczekać burzę, a potem uciec z miasta. Dlatego z uporem maniaka prosi jednego z gangsterów, żeby dał jej pracę.
Mafiosi szybko odkrywają, kim jest młoda, wystraszona kobieta błąkająca się po klubie. Muszą się nią zająć, ponieważ stanowi dla nich spore niebezpieczeństwo. Crow poleca Conorowi O’Callahanowi zajęcie się blondynką, na co mężczyzna niechętnie przystaje.
Jednak kiedy obserwuje taniec Ivy, jej ruchy go hipnotyzują. Nie sądził, że taka nieśmiała dziewczyna może mieć w sobie tyle seksapilu. Z kolei gdy Ivy staje twarzą w twarz z Conorem, rozumie, że ten facet jest dokładnie takim niebezpieczeństwem, jakiego ona za wszelką cenę chce uniknąć.
Więc kiedy ten cyniczny i nieobliczalny mężczyzna składa jej propozycję, żeby za niego wyszła, dziewczyna jest przerażona. Ale szybko zrozumie, że nie ma wyboru. Albo ślub, albo śmierć. Dobrze, że Conor nie żąda od niej, aby szła z nim do łóżka, bo ona na pewno tego nie zrobi.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-070-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Conor
Istnieją dwie rzeczy, o których mój ojciec mówił mi, że są nieuniknione. Śmierć i niewola. Od chwili, gdy szpital przybił pieczątkę na moim akcie urodzenia, moje lata są policzone. Mam to zapisane w DNA, tak jak irlandzką krew płynącą w żyłach.
Odkąd sięgam pamięcią, mój ojciec lądował w pudle i z niego wychodził. Nigdy nie umiał żyć normalnie. Próbował kilka razy, ale po tygodniu czy dwóch smażenia burgerów, wracał do planowania następnego dużego zarobku. Podejrzewam, że od zawsze wiedział, że to go w końcu zabije. Ale gdy kiedyś zapytałem go o to, powiedział mi, że woli pójść na dno w świetle chwały niż udławić się galaretką w domu starców.
Już kiedy byłem dzieciakiem, zrozumiałem, że tak samo będzie ze mną. Czy miałem inny wybór? Zostałem wychowany w przekonaniu, że jedynym sposobem zarabiania na życie jest napadanie na ciężarówki i obrabianie banków. Jeśli chcesz czegoś od tego świata, musisz sobie to wziąć. Najlepiej siłą.
Więc stojąc tu teraz, skazany na śmierć w blasku chwały, nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony. Jedyna różnica jest taka, że nie walczę z ochroniarzami ani gliniarzami, ale z sześcioma członkami Lenox Hill.
W najlepszym wypadku zdążę oddać jeden strzał, zanim oni wsadzą kulkę we mnie i zamierzam zrobić z tego dobry użytek. Jeśli jest to ostatnia rzecz, jaką zrobię, ten tłusty skurwiel z zaczesanymi do tyłu włosami i wyłupiastymi oczami będzie miał w głowie wielki rozgrzany kawałek ołowiu. Cokolwiek stanie się potem, będzie tego warte.
Pocieram tatuaż na ramieniu i patrzę mężczyźnie w oczy. Alkohol krążący mi w żyłach niemal mnie powala, kiedy sięgam po spluwę. Kiedy buzuje adrenalina, wszystko wydaje się szybsze i bardziej intensywne.
Serce dudni mi w piersi, dłonie mam spocone. Przeżywałem tę chwilę w myślach setki razy, nie mając wątpliwości, jak to się skończy. Ale rzeczywistość rzadko pokrywa się z naszymi wyobrażeniami. Kiedy do tego kawałka gówna po drugiej stronie magazynu dociera, co się dzieje, nie przynosi mi to takiej ulgi, jakiej się spodziewałem.
Dopadają mnie wątpliwości. Kula w łeb jest zbyt szybka, to uprzejmość, na którą on nie zasługuje. Jeśli będę miał szczęście, będę mógł napawać się jego cierpieniem zaledwie przez krótką sekundę, zanim moja własna czaszka zostanie rozłupana i rozpryśnie się na betonowej posadzce. Ale nie mam innej opcji. Jego ekipa zbliża się do mnie, a ja podnoszę spluwę i patrzę mu w oczy.
– Za Brady’ego.
Następuje gwałtowne poruszenie, gdy wszyscy sięgają po swoją broń i przez chwilę zastanawiam się, czy mój ojciec uznałby, że zrobiłem dobrze. W jego mniemaniu zawsze podejmowałem złe decyzje, ale chciałbym wierzyć, że z powodu tej jednej rzeczy byłby ze mnie dumny.
I Brady też.
Ale to marzenie zostaje mi odebrane, zanim mam szansę je zrealizować. Kiedy rozlegają się wokół mnie eksplozje wystrzałów, pozostała mi tylko jedna ostatnia przerażająca myśl: Nawet to spieprzyłem, ponieważ dorwali mnie pierwsi.
W każdej chwili spodziewam się przeszywającego bólu, gdy kule rozorają moje ciało. Mija sekunda, potem druga, a ja nadal stoję. Nie oddałem ani jednego strzału, ale kiedy rozglądam się wokół siebie, widzę, że załoga Lenox Hill ucieka w poszukiwaniu schronienia.
Chwiejnym krokiem podchodzę do ściany i zerkam zza ścianki działowej, usiłując zrozumieć, co się dzieje. Krzyki. Ciche jęki z któregoś kąta. Nie mam pojęcia, ile to może potrwać, ale kiedy nastaje cisza, w panice wybiegam na zewnątrz w poszukiwaniu mojego celu. Ale zamiast tego czuję zimną lufę przytkniętą do tyłu mojej głowy.
– Nie tak szybko, chłopcze – poucza mnie irlandzki intruz. – Dokąd to się wybierasz w takim pośpiechu?
Próbuję odepchnąć go od siebie, skanując wzrokiem magazyn w poszukiwaniu mężczyzny w niebieskiej koszuli. Zauważam go, jak zerka zza sterty pudeł ustawionych wzdłuż ściany i ruszam w tamtym kierunku, zanim mój umysł zaczyna nadążać za logiką. Jestem pół kroku od celu, gdy delikwent stojący za mną ponownie mnie łapie i rzuca na podłogę.
– Pozwól mi tylko go zabić – stękam. – Potem możesz wsadzić mi kulkę w łeb.
Irlandczyk mruży oczy i spogląda na swojego kompana w okularach. Ci faceci nie są członkami jakiegoś ulicznego gangu. Są zbyt czyści i twardzi. To taki typ gości, którzy noszą zbyt eleganckie ubrania, jak na tę okolicę. Nie ma wątpliwości kim lub czym są. Biorąc pod uwagę ich akcent, podobny do mojego, mogą należeć jedynie do irlandzkiego syndykatu.
– Od kiedy Lenox Hill zadaje się z takimi roztrzęsionymi chłopaczkami? – pyta koleś w okularach.
– Nie jestem z nimi. – Spoglądam przez ramię, zauważając niebieską tkaninę. – A on mi zwieje, jeśli nie pozwolisz mi go sprzątnąć. I tak chcieliście go zabić, więc tylko o to was proszę. Pozwólcie, żebym to ja go załatwił.
Desperacja w moim głosie miesza się z alkoholem płynącym w żyłach i to nie jest najlepsza kombinacja. Nie jestem w stanie mówić wyraźnie, bełkoczę, a moje ruchy są powolne i naprawdę mam głęboko w dupie, kim są te kutasy. Kiedy nikt mi nie odpowiada, zaczynam cofać się na czworakach, a oni przyglądają mi się z rozbawieniem.
Koleś w skórzanej kurtce potrząsa głową.
– Trzeba mu przyznać, że jest zdeterminowany.
Jego śmiech zamiera, kiedy wyciągam swoją spluwę i obracam się na podłodze, zbyt pijany, by wstać. Ręka mi się trzęsie, gdy celuję w faceta w niebieskiej koszuli, a palec drży mi na spuście. Jestem ułamek sekundy od pociągnięcia za niego, gdy koleś w okularach podchodzi i kopniakiem wytrąca mi broń z ręki.
– Uspokój się, chłopcze – mówi do mnie, podczas gdy ja czołgam się, by dosięgnąć do gnata. – Nie wiesz, że jeśli masz osiągnąć coś tym sposobem… to kulka w łeb nie jest najlepszym rozwiązaniem?
Nie ruszam się na tyle długo, że mogę na niego spojrzeć.
– To co proponujesz?
– Dobre pytanie – odpowiada ten drugi mężczyzna. – Mój kolega z pewnością chętnie ci na nie odpowie. Ale najpierw to, co najważniejsze, chłopcze. Co dokładnie zrobił ten kutas, że tak cię nabuzował?
Whisky w moim żołądku bulgocze i przełykam gorycz prostej prawdy.
– Ten kutas zabił mojego brata – wyznaję.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Conor
– Gdzie się, do jasnej cholery, podziewaliście? – pyta Crow, kiedy Rory i ja siadamy na stołkach barowych w Sláinte.
Irlandzki lokal ze striptizem o tak późnej porze nadal tętni życiem, ale ja jestem wykończony. Dzisiejszy wieczór miał być zwykłym wypadem, ale w syndykacie nic nigdy nie może być proste. Wydaje się, że co tydzień jakiś nowy chujek przeszkadza nam w pracy.
– Te kutasy znowu wpierdoliły się w nasze dostawy – warczy Rory. – Te Loco Salva, czy jakkolwiek się tam, kurwa, nazywają.
– Znowu? – Crow marszczy brwi. – To już drugi raz w tym tygodniu.
– Wątpię, żeby chcieli niedługo odpuścić – mówię. – Biorąc pod uwagę, że właśnie zdjęliśmy pięciu ludzi z ich ekipy.
Mój rozmówca ponownie marszczy brwi, jakbym mu o czymś przypomniał, ale cokolwiek to jest, nie mówi o tym.
– Na litość boską, Conor, nadal masz krew na twarzy. Idź się umyć – warczy Crow, przyglądając mi się z odrazą.
Chociaż należę do bractwa już od kilku lat, nadal jestem najmłodszym z chłopaków. Więc kiedy Crow każe mi coś zrobić, po prostu to robię. Wstaję z miejsca i schodzę do podziemi klubu, tam, gdzie zazwyczaj odbywają się gry hazardowe i egzekucje.
Czasami bycie żółtodziobem jest upierdliwe, ale nawet jeśli zajmie mi to całe życie, chcę się wykazać przed bractwem. Bez nich byłbym już pięć metrów pod ziemią – bezużyteczny – jak zawsze wmawiał mi ojciec. Crow może i przez większość czasu daje mi gównianą robotę, ale ostatnio zrzucił na mnie dużo więcej odpowiedzialności. W ostatecznym rozrachunku nie ma znaczenia, o co mnie poprosi. Oddałbym życie za tę drużynę, a wszystko inne nie ma znaczenia.
Dlatego nie waham się, gdy kończę swoje sprawy, a Crow gestem zaprasza mnie za sobą do jednego z prywatnych saloników na balkonie. Mężczyzna emanuje spokojem, opiera się o barierkę, omiatając wzrokiem tłum pod nami.
– Dostrzegasz coś, co nie do końca tutaj pasuje, Conor? – podejmuje, gdy zatrzymuję się obok niego.
Przesuwam wzrokiem po morzu twarzy, ale wszystko jest zamazane. O tej porze większość chłopaków zbiera się tutaj na drinka i pogaduchy na koniec ciężkiego dnia. Tancerki są te same co zawsze, stałe pary cycków i tyłki przechadzające się po sali. Mogłoby się zdawać, że chłopakom znudzi się patrzenie na nie, ale nic bardziej mylnego.
Jestem zmęczony i nie mam pojęcia, o co może chodzić, ale to musi być coś ważnego. Crow lubi od czasu do czasu poddawać mnie próbie, żeby się przekonać, jak daleko udało mi się zajść, bo kiedy do nich dołączyłem, byłem jeszcze dzieciakiem, który wpadł w sam środek wojny gangów.
Jest wiele rzeczy, które może mieć na myśli. Facet, który za mocno zapędza się z łapskami do jednej z tancerek. Para kolesi, których już kiedyś stąd wykopaliśmy za zbyt agresywne zachowanie. Kilku podejrzanie wyglądających gości w kącie, którzy prawdopodobnie walą sobie konia. Ale to nie o nich chodzi. Mogę się mylić, ale instynkt podpowiada mi, że tak nie jest.
To, co wydaje mi się najbardziej nie na miejscu, to mała ptaszyna siedząca z tyłu, wybijająca palcami nerwowy rytm na stole. W blasku migających świateł jej włosy wydają się niemal białe, ale da się stwierdzić, że jest blondynką. Wygląda na bardzo kruchą istotę. Niemal zapada się w krześle, nie może ważyć więcej niż moja jedna noga. Wydaje się zbyt delikatna, żeby siedzieć tu samotnie. Mam złe przeczucia.
Nie przyszła tu, żeby oglądać tancerki, nie usiłuje też wyrwać klientów. Więc tak naprawdę nie ma żadnego interesu w tym, żeby być w tym klubie. Jednak nadal waham się przed wypowiedzeniem moich podejrzeń na głos, wciąż nie jestem zbyt pewny siebie. Zerkam na Crowa i widzę, że badawczo mi się przygląda, czekając na mój błąd.
– Więc? – pyta. – Wyduś to wreszcie, Conor. Nie mam całej nocy.
– Blondyna.
Crow przechyla głowę na bok, w kącikach jego ust igra uśmiech.
– Co z nią? – dopytuje, ani na moment nie odrywając ode mnie spojrzenia.
– Jest sama. Wydaje mi się, że była tu już wcześniej, ale nie ma powodu, by tutaj przychodzić. Przynajmniej ja żadnego nie dostrzegam – relacjonuję.
– Aye, masz rację – mówi Crow, puszczając mi oczko. – Nie ma.
Rozpiera mnie duma, że zdołałem go zadowolić. Crow jest moim mentorem i naszym przywódcą i jest dla mnie bardzo ważne, aby wiedział, że jestem warty zaufania. Ale beztroska znika z jego twarzy i zostaje zastąpiona czymś mroczniejszym. Widziałem już wcześniej ten wyraz twarzy i nie podoba mi się on. Ponieważ jeśli Crow nie jest z czegoś zadowolony, ja również nie będę.
– Prawda jest taka, że wydaje mi się, że mamy malutki problemik, Conor. – Drapie się po brodzie w zamyśleniu.
– O co chodzi?
Zaciska palce na poręczy, przyglądając się kobiecie.
– Często się tutaj kręci. Jest płochliwa jak pieprzona myszka. Kilka razy pytała mnie o pracę. Od samego początku podejrzewałem, że coś jest z nią nie tak. A potem usłyszałem, że Locos szukają takiej dziewczyny jak ona. Wygląda na to, że to była dziewczyna tego psychola, którego nazywali Muerto.
– Tego, którego zabiliśmy?
– Aye, tego samego – odpowiada, wypuszczając głośno powietrze. – Mam wiarygodne źródło, które przekazało mi, że ona była wtedy w tamtym domu.
– O cholera – syczę. – Myślisz, że coś widziała?
– Nie wiem. – Crow wzrusza ramionami. – Dom przysięga, że kiedy kropnął tego kolesia, nikogo innego nie było w pokoju, ale mam dobrego informatora, który twierdzi, że ona tam była.
Jego słowa ciążą mi na żołądku jak ołów. Jeśli ona jest potencjalnym świadkiem, to może oznaczać tylko jedno. Irlandczycy nie zostawiają za sobą świadków i do tego właśnie zmierza Crow.
– To ważna sprawa. – Odwraca się do mnie. – Ale wierzę, że sobie z nią poradzisz, Conor. Mogę na ciebie liczyć?
Wpycham ręce w kieszenie i zmuszam się do potwierdzenia.
– Bez dwóch zdań.
Kiwa głową z powagą.
– Chcę, żebyś miał ją na oku. Dowiedz się wszystkiego, co się da o niej i o tym, co wie. Ah, i nie spuszczaj jej z oczu. Zrób, co musisz, żeby to rozwiązać.
Odwracam się z powrotem w stronę balkonu, zastanawiając się, na co tak dokładnie się zgodziłem. Ta mała ptaszyna jest młoda, prawdopodobnie w okolicach dwudziestki, jak ja. Jest cholernie gorąca, ale workowate ubrania nie podkreślają jej urody, mimo to widać, że ma ładną twarz. Szkoda byłoby ją zabić, ale jeśli mam wybierać pomiędzy moimi braćmi a nią, zawsze wybiorę braci.
– Jak mam ją obserwować, nie wzbudzając jej podejrzeń? – pytam.
Crow klepie mnie w ramię i odchodzi w kierunku schodów.
– Jestem pewien, że coś wymyślisz. To nie powinno być zbyt trudne, biorąc pod uwagę, że właśnie zatrudniłem ją jako tancerkę.ROZDZIAŁ DRUGI
Ivy
Minęły dwie godziny, odkąd facet w skórzanej kurtce powiedział mi, że mogę dla niego pracować. Mówią na niego Crow i wiem, że prowadzi ten klub, ale podejrzewam, że ma na swojej głowie znacznie więcej niż to.
Jest cholernie przerażający, ale alternatywa jest po stokroć gorsza. To dlatego siedzę jak przyklejona do tego krzesła, które okupuję od zeszłego tygodnia, modląc się i mając nadzieję, że nikt mnie tu nie znajdzie.
Na początku, gdy pytałam o pracę, Crow śmiał mi się w twarz. Ale dziś, z nieznanych mi przyczyn, w końcu się nade mną zlitował. Mogłabym wymyślić wiele sposobów, na które może skończyć się to źle, ale w chwili obecnej jestem po prostu wdzięczna. Choć to miejsce nie jest zbyt bezpieczne, to wiem, że Locos tu nie przyjdą. Kiedy jesteś pomiędzy młotem a kowadłem, należy wybierać mniejsze zło. W moim przypadku jest to pieprzona irlandzka mafia. Bronią swojego terytorium z taką zaciekłością, że każdy gangster niskich lotów dwa razy zastanowi się, zanim przekroczy tę granicę. Jeśli zdołam zniknąć z ich radarów na miesiąc, skrzętnie zbierając każdego centa, którego zarobię, będę wreszcie mogła zostawić to miasto – i całą moją fatalną przeszłość – za sobą.
Nie mogę się doczekać, by zacząć, ale najwyraźniej Crow nie podziela moich chęci. Siedzę tu już cały wieczór i sala zaczyna wirować mi przed oczami. Jestem zmęczona, zmarznięta, a żołądek zwija mi się od wszechobecnego głodu, który przenika aż do moich kości. Naprawdę, kurwa, potrzebuję tej roboty.
Pada na mnie cień i kiedy podnoszę wzrok, znajduję się na celowniku pary oczu tak zielonych, że to powinno być zabronione. Po karku przebiega mi dreszcz, kiedy taksuję spojrzeniem tego górującego nade mną nieznajomego, który wszedł nieproszony w moją prywatną przestrzeń. Jest wysoki, dobrze zbudowany i tajemniczy w sposób charakterystyczny dla mafiosów. Jeszcze zanim otworzy usta, wiem, że należy do ekipy Crowa. Jest stuprocentowym Irlandczykiem, ale jest młodszy od tych wszystkich kolesi, którzy się tu kręcą. I nie wydaje się taki szorstki w obejściu. Jego twarz nie jest taka cyniczna, ale jest w nim coś chłodniejszego. Jakaś hardość w jego rysach mówi mi, że to nie jest mężczyzna, z którym można sobie pogrywać.
Kiwa podbródkiem w moją stronę, mrużąc oczy i przyglądając mi się.
– Jestem Conor. Crow przysłał mnie, żebym ci wszystko pokazał – mówi, a jego ton ocieka męskością.
Siadam prosto na krześle, czuję się mała i niepewna siebie pod ciężarem jego spojrzenia.
– Cześć. Jestem Ivy.
– Ivy. – Wymawia moje imię z irlandzkim akcentem, przez co brzmi grzesznie. – Brzmi, jakby było zmyślone.
– Nie jest – zapewniam go. Nawet jeśli to moje drugie, nadal jest to moje imię. Uznałam, że rozsądniej będzie używać go zamiast pierwszego imienia, Elizabeth, pod którym znają mnie Locos.
Conor przeszywa mnie wzrokiem z precyzją godną lasera, wykrzywiając usta z obrzydzeniem. Nie wiem, co we mnie dostrzegł, ale nie podoba mi się jego reakcja. Fala gorąca rozlewa mi się po szyi i pali mnie wraz z tłumioną nienawiścią, którą odczuwam do mężczyzn jego pokroju. Mężczyzn, którzy myślą, że obdarzywszy mnie jednym spojrzeniem, już wszystko o mnie wiedzą. Widziałam to już tysiące razy. Twierdzą, że jestem słaba. Chuda laleczka z wielkimi cyckami i małym móżdżkiem. Odwiecznie mylne wyobrażenia. Jestem wychudzona i osowiała – w ich mniemaniu na pewno wyglądam tak, bo ćpam, a nie dlatego, że jestem głodna. Na pewno też uważają mnie za dziwkę, bo byłam z Muerto. Jasne, prosiłam się o to wszystko…
Eh, widziałam takie reakcje już wcześniej, więc milczący osąd Conora nic dla mnie nie znaczy, a przynajmniej nie powinien. Ale z jakiejś przyczyny, jeśli mam być szczera, boli mnie trochę bardziej niż inne przypadki. Może się mylę, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, odniosłam wrażenie, że widzę w nim coś innego. Coś innego niż mafijnego dupka.
Nieważne, jego opinia i tak nie ma znaczenia. Nie interesują mnie tacy faceci jak Conor ani to, co mogą o mnie myśleć. Im szybciej uda mi się spieprzyć od niego i jemu podobnym, tym lepiej dla mnie.
– Co chcesz mi pokazać? – pytam, a mój głos jest twardszy niż jeszcze chwilę temu.
Conor nie rusza się z miejsca i ja również. Nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja siedzę jak sparaliżowana i nie mogę się ruszyć. Uważnie mnie obserwuje, czeka, aż pęknę, jednocześnie rozbierając mnie wzrokiem, przez co czuję się zupełnie naga. Zaciskam dłonie na kolanach, usiłując rozładować napięcie, ale tak naprawdę mam ochotę zwinąć się w kłębek i schować.
W końcu Conor odwraca się i wykonuje lekceważący gest dłonią.
– Chodź za mną na zaplecze. Pokażę ci, gdzie są garderoby.
Idę za nim korytarzem, usiłując skupiać się na otoczeniu, ale zamiast tego mój wzrok ciągle wędruje do Conora. W jego chodzie widać śmiałość, która mówi mi, że jest pewny swoich umiejętności i przyznaję, że prawdopodobnie powinien być. Ma szerokie ramiona i jest zbudowany jak wojownik, założę się, że pod tą marynarką skrywa tatuaże. Ma tak ogromne dłonie, że prawdopodobnie mógłby dwukrotnie owinąć je wokół mojej szyi, jednocześnie paląc papierosa i dusząc mnie dwoma palcami.
Zastanawiam się, ilu zabił ludzi. A potem przychodzi mi do głowy jeszcze coś gorszego. Czy on co noc posuwa tutejsze tancerki? Za to jest odpowiedzialny? Wystarcza mi jedno spojrzenie na jego kwadratową szczękę i już wiem, że to nie może być prawda. Nie wygląda na faceta, który czerpie przyjemność z czegokolwiek. Pewnie pieprzy się jak wiking, nie interesując się kobietami, gdy już zapłodni je synami dla swojego klanu.
Otrząsam się z tych popapranych myśli, kiedy odwraca się do mnie, a jego wzrok przesuwa się po moim ciele z taką brutalnością, jakiej wcześniej w nim nie było.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak się ogarnąć. W takim stanie jak teraz, wiele nie zdziałasz – stwierdza, przyglądając mi się krytycznie.
Zaciskam szczęki, ale zmuszam się do uśmiechu, przypominając samej sobie, jak bardzo potrzebuję tej pracy.
– To żaden problem – wyduszam, siląc się na uprzejmość.
Nie wydaje się usatysfakcjonowany ze swojej obelgi, więc dodaje więcej jadu:
– Będziesz potrzebowała sporo makijażu.
– Słuszna uwaga – podsumowuję, z ledwością powstrzymując się, aby nie powiedzieć czegoś wrednego. – Dużo makijażu.
Właściwie nie mam żadnych kosmetyków, ale mam nadzieję, że któraś z tancerek pożyczy mi swoje.
– Tam jest też prysznic. – Wskazuje na drzwi z tyłu pokoju. – Powinnaś z niego skorzystać.
Wstyd przyćmiewa wszelką dumę, jaka jeszcze mi pozostała, grożąc tym, że stracę tę szansę, zanim jeszcze z niej skorzystałam. Nie wiem, dlaczego czuje potrzebę bycia takim dupkiem, ale to nie jest konieczne. Już sama siebie wystarczająco nienawidzę, dlatego nie musi mnie dobijać. W dodatku wiem, że nie ma nic bardziej upokarzającego niż wyczołgiwanie się każdego ranka zza śmietnika.
Dziś rano umyłam się w łazience na stacji benzynowej, ale nie trzeba być filozofem, żeby odkryć, że nadal wyglądam jak śmieć. Moje włosy są skołtunione i rozpaczliwie potrzebują gorącej wody i odżywki, a mojej skórze przydałoby się coś innego niż resztki zaschniętego mydła.
Krzyżuję ramiona, by ukryć, że się trzęsę. Jest tu lodowato zimno, a przy mojej niskiej wadze często się przeziębiam.
– Co jeszcze powinnam wiedzieć? – dopytuję.
– Dostaniesz wejście na trzy kawałki – mówi. – Lepiej się postaraj. Crow nie trzyma dziewcząt, jeśli klienci ich nie lubią.
Cholera jasna. Myślałam, że mam już tę robotę w garści, ale faktycznie, jeśli nawalę, wylecę. Nie ma znaczenia, że skłamałam i powiedziałam, że mam doświadczenie; ci faceci muszą wierzyć, że mam. Dzięki Bogu, że przesiadywałam tu przez cały tydzień, obserwując inne dziewczęta, bo inaczej nie miałabym pojęcia, co robić.
Conor po raz ostatni przeszywa mnie spojrzeniem i potrząsa głową, jakby nie rozumiał, dlaczego tu jestem.
– Zbieraj się. – Zerka na zegarek. – Masz pół godziny, żeby zrobić na nas wrażenie, albo stąd wypierdalasz.ROZDZIAŁ TRZECI
Conor
– O co chodzi z tą nową dziewczyną? – pyta Rory, kiedy siadam obok niego w loży. – Od kiedy to Crow zlecił ci zarządzanie tancerkami?
– Nie zlecił. – Skupiam się na scenie, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. – Zaoferowałem mu przysługę, bo był zajęty.
Rory przygląda mi się uważnie, kiedy wypijam drinka do dna. Crow poprosił mnie o to w tajemnicy, więc nie zamierzam kłapać dziobem przed innymi chłopakami, bo nie chcę spierdolić zadania.
– Ładna jest – zauważa Rory.
Wyczuwam na języku cierpki smak, który nieoczekiwanie sprawia, że moja odpowiedź brzmi ostrzej, niż zamierzałem:
– Wygląda, jakby Crow wyciągnął jej na wpół martwy tyłek ze śmietnika w Southie.
Rory parska śmiechem i opiera się wygodnie na sofie, jakby miał całą pieprzoną noc na to, żeby siedzieć tutaj i patrzeć na tancerki.
– To ty tak uważasz. Jestem pewien, że znalazłoby się wielu ochotników, którzy mieliby ochotę ją poujeżdżać – mówi, poruszając sugestywnie brwiami.
Zaciskam mocno zęby i czuję irracjonalną ochotę, żeby przywalić kumplowi w ryj za takie słowa. Choć nie jestem zwolennikiem tak wątłych kobiet, muszę przyznać, że faktycznie może być ładna, jeśli choć trochę doprowadzi się do porządku. A to, że mój kutas ożywa za każdym razem, kiedy na mnie patrzy, nic nie znaczy. Ta lalunia nie jest w moim typie. Ani tym bardziej w typie kogokolwiek tutaj. Zadanie, którego się podjąłem, już robi mi rozpierdol w głowie, więc im mniej czasu ona tu spędzi, tym lepiej.
Cieszę się z chwili ciszy, gdy DJ zapowiada pierwszą tancerkę. Sláinte jest znane z tego, że ma najpiękniejsze laski w mieście, ale nie mogę się skupić na żadnej z nich. Jedna za drugą wychodzą na scenę i tańczą. Zabawiają tłum i zdzierają z siebie ubrania, aż w końcu zostają tylko cycki i tyłki na widoku. To sztuka stara jak świat, ale mój fiut zapadł w sen zimowy i moja irytacja rośnie z każdą sekundą.
Rory bawi się telefonem obok mnie, nie zwracając uwagi na przedstawienie i chciałbym wiedzieć, po co on tu, do chuja, w ogóle przyszedł. Nie patrzy na dziewczyny i wydaje się, że celowo chce mnie wkurwić. Wolałbym być sam, kiedy wyjdzie Ivy. Jeśli Rory złapie mnie na gapieniu się na nią, pomyśli, że to coś innego niż jest w rzeczywistości.
Kiedy DJ w końcu ją zapowiada, jestem już kłębkiem nerwów. Za to Rory wydaje się zadowolony, że może schować swój telefon do kieszeni i oglądać show, kiedy światła przygasają, a z głośników rozbrzmiewa #1 Crush zespołu Garbage.
Zaciskam pięści, kiedy jej drobna sylwetka przesuwa się na środek sceny. Z każdym krokiem powoli i zmysłowo porusza biodrami, wzbudzając podniecenie w tłumie. Jest subtelną laleczką w wysokich obcasach. Jej wdzięk jest delikatniejszy, niż się spodziewałem i w sali zapada cisza, gdy każda para oczu jest w nią wpatrzona. Skłamałbym, gdybym powiedział, że ja się nie gapię i tu jest, kurwa, problem.
Mój fiut budzi się do życia tak gwałtownie, że nie mam pojęcia, co z tym faktem zrobić. Czuję na sobie wzrok Rory’ego, ale nie mogę oderwać od niej oczu. Rzuciła na mnie urok, tak samo jak na pięćdziesięciu innych facetów w tej sali.
Oddycham z ulgą, kiedy intro wreszcie się kończy i włączają się reflektory. Tłum huczy z podniecenia i na krótką chwilę Ivy zamiera, oślepiona i oszołomiona. Umyła się, tak jak jej kazałem, a blond włosy opadają jedwabistymi lokami na zgrabne półkola jej tyłka. Ma na sobie czarny strój na ramiączkach, który wyciągnęła ze wspólnego kosza, a powieki pokryła brokatem. Zrobiła dokładnie to, o co poprosiłem i wzięła się w garść, więc nie mogę zrozumieć, dlaczego tak mnie to wkurwia.
Ja pierdolę.
Jest światłem tego zimnego bostońskiego wieczoru i tłum ją kocha. Zachęcają ją okrzykami, a ona znowu zaczyna tańczyć. Jej ciało jest teraz nieco sztywniejsze, bogini kryjąca się w cieniu jest tylko mglistym wspomnieniem, przynajmniej dopóki nie zamknie oczu i nie zatraci się w tym uczuciu.
Jakaś część mnie, której nie potrafię racjonalnie uzasadnić, nie chce, żeby była w tym dobra. Chcę, żeby Crow powiedział, że jest skończona. Może robić cokolwiek innego poza tańcem. To nielogiczne i nie potrafię tego zrozumieć. Zwłaszcza że reprezentuje sobą wszystko, czego nienawidzę w kobietach.
Jest tak wątła, że nie mam wątpliwości co do tego, że ćpa. Też byłem na tej drodze i nawet myśl o tym pozostawia cierpki smak w moich ustach. Nie mogę tak po prostu siedzieć tutaj i patrzeć na nią, jak się rozbiera. Nie mogę patrzeć na to, jak sprzedaje się za gotówkę, tylko po to, żeby wstrzyknąć sobie w ramię narkotyk.
Wstaję i podnoszę ze stołu swoją pustą szklankę, marząc o kolejnym drinku. Jeśli jest jedna rzecz, której mogę być pewien, to ta, że nie muszę widzieć jej nago, by wykonać zadanie. Crow poprosił mnie, żebym ją obserwował, a ja to zrobię.
A kiedy poprosi mnie, żebym zgasił światło w jej oczach, sam podam jej tę pieprzoną strzykawkę.