Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Consider Me - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Consider Me - ebook

HIT BOOKTOKA

Najlepszy hokeista NHL stanie się romantykiem, by zdobyć dziewczynę, której desperacko pragnie.

Gorący romans sportowy. Pierwszy tom popularnej serii „Playing for Keeps”.

Dla miłości zrobi wszystko...

Carter Beckett to najlepszy zawodnik NHL – jest w szczytowej formie zarówno na lodzie, jak i poza nim, a jego drużyna radzi sobie lepiej niż kiedykolwiek. Nie brakuje dziewczyn, które chciałyby spędzić z nim noc. Czego mógłby chcieć więcej?

Olivia Parker jest popularna wśród zawodowych hokeistów dzięki znajomości z chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki, ale sama nie jest zainteresowana randkowaniem z którymkolwiek z nich – bez względu na to, jak seksowny by był. Dlaczego zakochana w swojej pracy nauczycielka chciałaby spędzać czas na adorowaniu sportowca z wybujałym ego?

Kiedy Carter poznaje Olivię, nie może przestać o niej myśleć. Na nieszczęście dla niego Olivia woli trzymać go na dystans i nie ma zamiaru ulec jego urokowi. Być może nadszedł czas, aby Carter spróbował zmienić taktykę… W końcu nikt nie powiedział, że musi grać fair.

Carter zrobi, co w jego mocy, aby Olivia zwróciła na niego uwagę.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68283-89-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. PECHOWA TRZYNASTKA

1

Pechowa trzy­nastka

Car­ter

– KURWA.

Prze­wra­cam się na plecy i daję sobie chwilę na zła­pa­nie odde­chu, przy oka­zji zdej­mu­jąc kon­dom z szybko kur­czą­cego się kutasa. Zli­zuję języ­kiem kro­pelkę potu, która przy­lgnęła do mojej gór­nej wargi i prze­jeż­dżam pal­cami po wło­sach. Jestem, kurwa, wykoń­czony.

– Nie – jęczy Laura, nie­mal rzu­ca­jąc się na łóżko, kiedy pró­buję wstać. – Jesz­cze nie idź, Car­ter.

Pod­no­szę pre­zer­wa­tywę. To chyba wystar­cza­jąco suge­stywne, prawda?

– Tylko wyrzu­cam gumkę, Lauro.

Marsz­czy brwi.

– Lacey.

Duszę w sobie śmiech. Ups.

– Jasne. Prze­pra­szam. Lacey.

Lacey to blond rakieta, która była na okładce „Maxima” w sierp­niu zeszłego roku. Tyle zapa­mię­ta­łem, bo powtó­rzyła mi to dzi­siaj przy barze trzy­na­ście razy. Zaczą­łem liczyć po trze­cim.

– Może druga runda? – woła, kiedy wyrzu­cam kon­dom do kosza w łazience.

Opie­ram się przed­ra­mie­niem o ścianę i odle­wam, pod­czas gdy ona papla coś o spę­dze­niu razem całej nocy. To moż­liwe, ale wolał­bym, żeby już wyszła. Wbrew powszech­nej opi­nii cenię sobie czas spę­dzany w samot­no­ści, nawet jeśli alter­na­tywą jest wsa­dze­nie pew­nej czę­ści ciała w atrak­cyjną dziew­czynę.

Nie zro­zum­cie mnie źle, Lacey jest typem laski, z którą idziesz do łóżka, nie zasta­na­wia­jąc się dwa razy. To dla­tego pie­przy­li­śmy się jak kró­liki przez ostat­nie pół godziny, po tym, jak zma­ca­łem ją w win­dzie w dro­dze na górę, bo, Chry­ste, chcia­łem, żeby prze­stała gadać. Zro­zu­mia­łem po pierw­szych dwu­na­stu razach – była na okładce maga­zynu.

Myśla­łem, że trzy­nastka to szczę­śliwa liczba, a nie zły omen.

– Nie mogę – odpo­wia­dam w końcu, myjąc ręce i prze­glą­da­jąc się w lustrze. Mam paskudne roz­cię­cie na spuch­nię­tej dol­nej war­dze. Dzi­siaj poszło mi łatwo, dru­giemu face­towi nie. – Mam lot wcze­śnie rano.

Lecimy dopiero po połu­dniu. Po pro­stu nie chcę, żeby została.

Krzy­żuję ramiona na klatce pier­sio­wej, opie­ram się o fra­mugę i patrzę, jak Lacey wtula się w koc. Tak, zde­cy­do­wa­nie nic z tego.

– Chyba powin­naś już iść.

Wkła­dam bok­serki i kładę ręce na bio­drach. Cze­kam. Nic nie robi, tylko wpa­truje się we mnie sze­roko otwar­tymi, nie­bie­skimi oczami. Chyba ma wra­że­nie, że im są więk­sze, tym łatwiej mnie prze­kona. Nawet nie wiem, jak dać jej do zro­zu­mie­nia, że jest w błę­dzie.

Dra­pię się po gło­wie. Koły­szę się na pię­tach, ude­rzam kilka razy pię­ścią w dłoń, kli­kam języ­kiem i cze­kam aż coś, kurwa, zrobi.

– Mogę zostać? – pyta w końcu.

Ech, kurwa. Znowu to pyta­nie. Sły­szę je za każ­dym razem. Nie wiem, czy to dla­tego, że naprawdę chce zostać, czy po pro­stu skry­cie wie­rzy, że będzie dziew­czyną, która prze­kona Car­tera Bec­ketta do ustat­ko­wa­nia się. Cza­sami mam wra­że­nie, że toczy się o to jakaś gra ze spe­cjalną nagrodą.

Och, już wiem, jaka to nagroda. Ośmio­cy­frowa pen­sja kapi­tana dru­żyny Van­co­uver Vipers.

Za każ­dym razem moja odpo­wiedź jest taka sama:

– Nie ofe­ruję noc­le­gów.

– Ale… – Jej pod­bró­dek drży, a w oczach poja­wiają się łzy. Do kurwy nędzy. Pozna­li­śmy się rap­tem dwie godziny temu, o co ta histe­ria? – Myśla­łam, że dobrze się doga­du­jemy. Myśla­łam… myśla­łam, że może ci się podo­bam.

– Podo­bał mi się dzi­siej­szy wie­czór. – Pró­buję jakoś z tego wybrnąć. Seks oce­nił­bym na solidne sie­dem na dzie­sięć. – Dobrze się bawi­łem.

Czas prze­szły ma pod­kre­ślać, że w tym miej­scu się roz­sta­jemy i praw­do­po­dob­nie ni­gdy wię­cej się nie zoba­czymy, ale osią­gam odwrotny efekt.

Na jej twa­rzy poja­wia się sze­roki uśmiech.

– Może umó­wimy się na randkę.

Opie­ram się chęci ude­rze­nia dło­nią w czoło. Naprawdę. Zamiast tego prze­cią­gam nią po twa­rzy w wol­nym tem­pie, a następ­nie z powro­tem w górę, jed­no­cze­śnie tłu­miąc jęk. Punkt dla mnie.

– Miesz­kamy w innych kra­jach.

– Może mogła­bym przy­le­cieć do Van…

– Ja nie rand­kuję. – Pod­no­szę spodnie, które rzu­ci­łem przy drzwiach pokoju, wycią­gam tele­fon i otwie­ram apli­ka­cję Ubera. – To nic oso­bi­stego. Po pro­stu nie szu­kam teraz niczego poważ­nego.

Szcze­rze mówiąc, nie rozu­miem, dla­czego wciąż muszę to powta­rzać. Nie kryję się ze swoim życiem oso­bi­stym.

Nie, gówno prawda. Ludzie nic nie wie­dzą o moim życiu oso­bi­stym, wyjąt­kiem są kole­dzy z dru­żyny i rodzina. Ale ten czas pomię­dzy meczami i samot­nym leże­niem w łóżku? Nie wsty­dzę się go. W każdy week­end jestem foto­gra­fo­wany z inną kobietą. Dziew­czyny wie­dzą, co ode mnie dostaną. Powstały nawet spe­cjalne fora inter­ne­towe. Narze­kają, że trak­tuję je jak przy­godę na jedną noc, bo w głębi duszy liczą na drugą prze­jażdżkę na moim drążku.

Ale tym dla mnie są, wszyst­kie. Przy­godą na jedną noc. Dosko­nale wie­dzą, co dostaną, a wycho­dzą roz­cza­ro­wane, kiedy dokład­nie tak się to koń­czy.

Odkła­dam tele­fon i ponow­nie sku­piam się na kobie­cie w łóżku. Bawi się jedwa­bi­stą, czer­woną tka­niną i patrzy na mnie.

– Zamó­wi­łem ci Ubera. Będzie za pięć minut.

– Ale…

– Słu­chaj, Lau­ren…

– Lacey.

– Lacey, jasne, prze­pra­szam. Słu­chaj, Lacey, wspa­niale się z tobą dzi­siaj bawi­łem, ale za dużo podró­żuję, żeby utrzy­mać coś poważ­nego.

– I to jedyny powód? – Wsuwa swoją dłoń w moją i pozwala ścią­gnąć się z łóżka. – Jesteś zbyt zajęty swoim hoke­jo­wym ter­mi­na­rzem?

– Tak – kła­mię. – Nie mam czasu.

Pew­nie mógł­bym go zna­leźć. Gdy­bym chciał. Ale nie chcę.

– Och. – Chyba zała­go­dzi­łem sytu­ację. Może dzięki temu jej samo­ocena pozo­sta­nie nie­na­ru­szona. Nie, żeby mnie to jakoś szcze­gól­nie obcho­dziło. – Cóż, dasz mi swój numer?

_Kurwa, no nie._

– Nie podaję swo­jego numeru.

_Ni­gdy._

Zanim zdąży odpo­wie­dzieć, coś pika dwa razy i drzwi do mojego pokoju się otwie­rają.

– Jesteś na nogach, Bec­kett? Masz czas na szybką gierkę przed… nosz kurwa mać. – Mój kolega z dru­żyny i naj­lep­szy kum­pel Emmett Bro­die zatrzy­muje się w progu i spo­gląda to na mnie, to na Lauu… Lacey. Potem pod­nosi rękę, żeby zasło­nić dziew­czynę. Pew­nie wycho­dzi z zało­że­nia, że Cara utnie mu jaja, jeśli cho­ciaż spoj­rzy na inną kobietę. Szcze­rze mówiąc, mogłoby tak być. Ostra z niej laska. – Wła­śnie dla­tego jestem w pokoju z Loc­kwo­odem.

Taka sytu­acja utrzy­muje się od około roku, odkąd poznał Carę. Chyba nie chce mieć przy­pad­ko­wych nagich dziew­czyn w pokoju, gdy jeste­śmy w tra­sie. Rozu­miem to. Tak myślę. To zna­czy, nic nie wiem o związ­kach, poważ­nych czy jakich­kol­wiek.

– Wycho­dzi – mówię, zer­ka­jąc na Lacey. Wciąż jest naga. I chyba gówno ją obcho­dzi, że Emmett tu stoi. Co wię­cej, pożera go wzro­kiem.

TO NOR­MALNE U WIĘK­SZO­ŚCI DZIEW­CZYN, które spo­ty­kam. Mają w dupie, z kim sypiają, dopóki jest w dru­ży­nie i zara­bia miliony. Dla­tego nazywa się je kró­licz­kami hokeja, ska­czą z jed­nego gra­cza na dru­giego.

– Uber już tu jest – mówię jej. – Może się ubierz, mała.

– Cóż, ja…

– On ma dziew­czynę, a ja nie jestem zain­te­re­so­wany. – Szczęka mi się trzę­sie z iry­ta­cji. Chcę po pro­stu pograć z kum­plem w Call of Duty, zjeść całe opa­ko­wa­nie Oreo i wal­nąć się twa­rzą na poduszkę. O za dużo pro­szę?

Lacey łaska­wie wkłada sukienkę przez głowę, czer­wony jedwab ide­al­nie układa się na jej bio­drach. Kurwa, jest dobra. Jej imię wyleci mi z głowy tuż po tym, jak wyj­dzie, ale to na pewno zapa­mię­tam.

– Mogę dać ci swój numer? Zadzwoń do mnie, kiedy następ­nym razem będziesz w mie­ście, albo jeśli zmie­nisz zda­nie i będziesz chciał, żebym przy­le­ciała do…

– Pew­nie. – Wska­zuję papier hote­lowy i dłu­go­pis leżące na sto­liku noc­nym. – Pisz.

Emmett sze­rzej otwiera oczy, a kącik jego ust unosi się, kiedy mija mnie i wcho­dzi do łazienki.

Lacey idzie za mną do drzwi z miną zagu­bio­nego szcze­niaka. Może się dąsać ile chce, nie zabiorę jej ze sobą do domu.

– Cóż, dzięki… za dzi­siaj. Może jesz­cze się zoba­czymy.

Jej uśmiech jest tak pogodny, że aż pra­wie mi jej szkoda. Ale potem pochyla się, żeby poca­ło­wać mnie w usta, a ja w ostat­niej chwili odchy­lam głowę. Tra­fia w moją szczękę.

– Cześć, Lau­ren. – Zamy­kam drzwi i prze­krę­cam zamek.

– Lacey! – Zdą­żyła jesz­cze krzyk­nąć z kory­ta­rza.

Emmett wycho­dzi z łazienki, trzę­sąc się ze śmie­chu.

– Jesteś dup­kiem, Car­ter.

Padam na kanapę, a on włą­cza Xboxa.

– Dziew­czyny tego nie rozu­mieją. Nie szu­kam związku. – Chwy­tam na wpół opróż­nione pudełko Oreo, odkrę­cam jedno i zli­zuję nadzie­nie. – Ofe­ruję przy­godny seks, a nie oświad­czyny.

– Czyli masz w dupie ich nadzieje i marze­nia o szczę­śli­wym życiu u boku kocha­ją­cego męż­czy­zny?

_Nadzieje i marze­nia? Co, kurwa?_

– Cara cał­ko­wi­cie pozba­wiła cię jaj. Mogą marzyć, ile chcą, ale nie o mnie.

– Bo ni­gdy się nie ustat­ku­jesz?

Wzru­szam ramio­nami.

– Nie wiem. Może, może nie. Na pewno nie w naj­bliż­szym cza­sie.

Emmett śmieje się i rzuca kon­tro­ler na moje kolano.

– Pew­nego dnia jakaś dziew­czyna wkro­czy do two­jego życia, wywróci świat do góry nogami i jedyne, o czym będziesz w sta­nie myśleć to klęk­nię­cie przed nią i bła­ga­nie, żeby ni­gdy nie ode­szła.

Kiwam głową, wrzu­ca­jąc do ust kolejne ciastko.

– I to będzie dzień, w któ­rym się ustat­kuję.ROZDZIAŁ 2. ŁÓŻKO > SEKS

2

ŁÓŻKO > SEKS

Car­ter

MINU­SEM PODRÓŻY MIĘ­DZY­NA­RO­DO­WYCH jest bru­talny szok dla orga­ni­zmu, gdy wra­casz do domu do Kolum­bii Bry­tyj­skiej w poło­wie grud­nia po kilku dniach na Flo­ry­dzie i Karo­li­nie Pół­noc­nej.

Tem­pe­ra­tura jest bli­ska skraj­nego mrozu. To bar­dzo nie­ty­powe dla zachod­niego wybrzeża, a prze­cież jesz­cze nie mamy zimy. Miesz­kam w pół­noc­nym Van­co­uver, gdzie zima jest rze­czy­wi­ście tro­chę bar­dziej typowo kana­dyj­ska, ale na pewno nie aż tak. Wydaje się, że to zły omen, ale zazwy­czaj igno­ruję oczy­wi­ste znaki.

Jest zimno jak w psiarni, mam kaca i spę­dzi­łem pięć i pół godziny w samo­lo­cie, gra­jąc w karty z kole­gami z dru­żyny, wygry­wa­jąc tylko jedną, cho­lerną par­tię. Dzi­siaj wypada jedna z tych rzad­kich sobót, kiedy hokej dla nas nie ist­nieje, ale zamiast sie­dzieć w domu w dre­sach, przy mara­to­nie z Disneyem i ogrom­nej pizzy, spę­dzam wietrzny wie­czór, idąc na uro­dzi­nową imprezę-nie­spo­dziankę.

– Ale jestem zje­bany. – Wkła­dam ręce do kie­szeni weł­nia­nego płasz­cza i nacią­gam zębami sza­lik na brodę.

– Ja też. – Gar­rett Ander­sen, pra­wo­skrzy­dłowy, daje się ponieść swo­jemu wschod­niemu akcen­towi i prze­ciąga samo­gło­ski. Robi to wtedy, gdy jest zmę­czony albo pijany. Aku­rat w tej chwili, to pierw­sze. – Pra­wie odpu­ści­łem, ale na szczę­ście zasta­no­wi­łem się dwa razy. Dzię­kuję bar­dzo, ale wolał­bym, żeby moje jajca zostały na swoim miej­scu.

Podzie­lam jego zmar­twie­nie. Sole­ni­zantka wie­lo­krot­nie gro­ziła nam kastra­cją za znacz­nie łagod­niej­sze prze­wi­nie­nia. Nadep­nię­cie na odcisk Carze to ostat­nia rzecz, jaką chcę zro­bić na jej dwu­dzie­ste piąte uro­dziny. Jest dość prze­ra­ża­jąca na co dzień, a teraz prze­ga­pi­li­śmy jesz­cze tę część imprezy, kiedy wyska­ku­jemy zza kanapy i krzy­czymy „nie­spo­dzianka!”. Liczę na to, że jest już po trzech drin­kach i będzie wystar­cza­jąco zado­wo­lona z zawar­to­ści błysz­czą­cej, różo­wej torby pre­zen­to­wej, którą mam prze­wie­szoną przez ramię, żeby zapo­mnieć, że jest na nas zła.

– Zawi­jam się wcze­śniej – mówię mu.

Gar­rett prze­wraca oczami.

– Ta, jasne.

– No co? Naprawdę. Tęsk­nię za moim łóż­kiem.

– Yhy.

– Dam radę trzy­mać go w spodniach przez jedną noc.

Pod­biega przez ulicę, w stronę baru, do któ­rego wcho­dzi przede mną.

– Wąt­pię!

Bar wygląda tak, jak się spo­dzie­wa­łem: kurew­sko różowy i kurew­sko prze­ła­do­wany. Zwy­kle roz­kwi­tam w cha­osie, ale dziś chcę po pro­stu usiąść w rogu z kole­gami z dru­żyny i wysą­czyć piwko albo dwa.

Oprócz różu jest dużo złota i kwia­tów. Chwała przy­ja­ciółce Cary, bo pra­wie zosta­li­śmy wezwani do pomocy z deko­ra­cjami, ale Emmett prze­ka­zał nam, że dziew­czyna ma wszystko pod kon­trolą. Nie pozna­łem jej, ale musi być odważna, skoro dobro­wol­nie wzięła na sie­bie deko­ro­wa­nie przy­ję­cia dla sole­ni­zantki, która pro­wa­dzi wła­sną firmę zaj­mu­jącą się pla­no­wa­niem imprez. Ja nie ryzy­ko­wał­bym roz­cza­ro­wa­nia Cary, patrz wspo­mniane wcze­śniej gro­że­nie kastra­cją.

– Gare-Bear! Car­ter! – Jakieś ciało wci­ska mi się w ramiona i owija dłu­gimi koń­czy­nami, pozba­wia­jąc tchu.

– Sto lat, Care – śpie­wam, gdy sole­ni­zantka ześli­zguje się ze mnie, żeby teraz zmiaż­dżyć Gar­retta.

Cara patrzy na małą, różową torebkę, którą trzy­mam i pod­ska­kuje w swo­ich nie­bo­tycz­nie wyso­kich szpil­kach.

– Ooooch, daj mi, daj mi!

– Eee. – Odsu­wam torbę. – Gdzie twoje maniery?

Prze­wraca nie­bie­skimi oczami i kła­dzie dłoń na wypię­tym bio­drze.

– Dawaj mój jebany pre­zent, pro­szę.

Par­skam, a ona wyrywa mi torbę z rąk i nie traci czasu, od razu roz­ry­wa­jąc ją na strzępy. Otwiera małe, aksa­mitne pudełko i pisz­czy, wycią­ga­jąc z niego pla­ty­nowy łań­cu­szek z wysa­dzaną bry­lan­tami literą C. Potrząsa mi nim przed twa­rzą.

– Załóż, załóż!

Patrzę, jak się obraca, prze­cią­ga­jąc się­ga­jące do pasa mięk­kie, złote loki przez swoje ramię. Mój wzrok wędruje w dół jej krę­go­słupa do krą­głego tyłka. _Sukienka bez ple­ców_. _Nie­źle_.

Dobra, to dziew­czyna jed­nego z moich naj­lep­szych kum­pli. Ni­gdy w życiu bym jej nie tknął, ale nie mam kło­po­tów ze wzro­kiem. Potra­fię doce­nić kobiece piękno bez chęci zadzia­ła­nia.

Gar­rett ładuje łokieć w moją klatkę pier­siową, przez co pra­wie upa­dam z gło­śnym stęk­nię­ciem, po czym wyrywa łań­cu­szek z wycią­gnię­tej ręki Cary i zapina go na jej szyi. Cara pod­ska­kuje i całuje nas obu w poli­czek, a potem pro­wa­dzi do baru.

– Będzie­cie się świet­nie bawić. Moi zna­jomi są zaje­bi­ści, szcze­gól­nie moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Nie mogę się docze­kać, aż ją pozna­cie! – Rzuca mi spoj­rze­nie mówiące, żebym nie świ­ro­wał, zanim jesz­cze cokol­wiek zdą­ży­łem zro­bić. – Macie się dobrze zacho­wy­wać.

Wyrzu­cam ręce w górę.

– I co to ma, kurwa, zna­czyć?

– Dosko­nale wiesz. Nie kom­bi­nuj z Liv.

– Kim jest Liv?

Cara pry­cha.

– Oli­via! Moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka!

– Aaach, tak, tak. Ona. – Jakimś cudem przez rok udało mi się unik­nąć spo­tka­nia z nią, co praw­do­po­dob­nie wyszło na dobre, a to wszystko z powodu Emmetta. Wspo­mi­nał coś mię­dzy wier­szami o rucha­niu jej i łama­niu serca, co w jakiś pokrę­cony spo­sób dopro­wa­dziło do tego, że Cara z nim zerwała i była to moja wina. Czyli chyba nie wolno mi jej doty­kać czy coś w tym stylu.

Nie mam z tym pro­blemu. Wia­do­mo­ści od Lacey na Insta­gra­mie noto­rycz­nie przy­po­mi­nają mi, dla­czego powi­nie­nem zro­bić sobie prze­rwę od kobiet na tydzień lub dwa. Trudno zapo­mnieć, jak ma na imię, skoro wysyła trzy­na­ście wia­do­mo­ści na godzinę, czyli dokład­nie tyle, ile razy wspo­mi­nała, że była na okładce „Maxima”. Przy­pa­dek? No, kurwa, nie sądzę.

Cara opusz­cza nas z obiet­nicą, że zła­piemy się póź­niej, a ja i Gar­rett znaj­du­jemy resztę naszych nie­sfor­nych kole­gów z dru­żyny sto­ją­cych w rogu. Wygląda na to, że tro­chę już popili. Moje chło­paki i wolna sobota.

– Jak udało wam się wymi­gać z nie­spo­dzianki? – Zbi­jam piątkę z naszym bram­ka­rzem Ada­mem Loc­kwo­odem, który podaje mi piwo. – Far­cia­rze.

– Utkną­łem u matki. – Pra­wie zawsze popeł­niam ten błąd. Moja mama to jedna z tych osób, które tuż przed koń­cem wizyty przy­po­mi­nają sobie, że miały coś waż­nego do powie­dze­nia i to nie może zacze­kać. Buzia jej się nie zamyka, ale zaprze­cza, że tak jest i że prze­ka­zała tę cechę mnie. Była dzie­więt­na­sta, kiedy w końcu wysze­dłem, a musia­łem jesz­cze wró­cić do domu i wziąć prysz­nic.

– Ej, Woody. – Sztur­cham Adama, bo widzę, że nie ma z nim rudzielca, który nor­mal­nie jest przy­kle­jony do jego ramie­nia. – Gdzie twoja dziew­czyna?

Prze­cze­suje dło­nią swoje ciemne loki i kręci głową.

– Court miała inne plany.

– Ach. – Wygląda na to, że to już u niej stan­dard. Nie pamię­tam, kiedy ostat­nio ją widzia­łem. Zanim udaje mi się to sko­men­to­wać, ciężka łapa ląduje na moim ramie­niu, przez co roz­le­wam tro­chę piwa.

Od razu wiem, że to Emmett, bo łapie mnie w jeden z tych swo­ich niedź­wie­dzich uści­sków. Do tego jest pijany, mówi nie­wy­raź­nie w stronę mojego policzka.

– Spóź­ni­łeś się.

– Prze­pra­szam, stary. – Mierz­wię jego włosy, głów­nie dla­tego, że faj­nie jest draż­nić takiego dużego i sil­nego faceta. – Troszkę się upi­łeś, wiel­ko­lu­dzie?

Odtrąca moją dłoń.

– Dla two­jej wia­do­mo­ści, nie wolno ci sypiać z kole­żan­kami Cary.

Jęczę i odchy­lam głowę.

– Dobrze, tato. – Moje spoj­rze­nie wędruje do dłu­giego baru za morzem ludzi poru­sza­ją­cych się na par­kie­cie. – To i tak nie ma zna­cze­nia. Nie czuję… eee, ja nie… – Słowa grzę­zną mi w gar­dle, kiedy mój wzrok pada na _nią_. – Eee, to zna­czy nie… dzi­siaj. – Gesty­ku­luję dło­nią, w któ­rej trzy­mam piwo, bo to wszystko, na co mnie teraz stać.

– Słu­cham?

Patrzę na Emmetta, a potem znowu na nią. Zapo­mi­nam, o czym roz­ma­wia­li­śmy, bo nic nie jest waż­niej­sze od drob­nej, olśnie­wa­ją­cej bru­netki tań­czą­cej z Carą.

Mówiąc szcze­rze, „taniec” to mało dokładna defi­ni­cja tego, w jaki spo­sób ta dwójka wspól­nie się poru­sza. Nie wiem, jak to nazwać, ale _ja pier­dolę_.

Coś we mnie iskrzy, kiedy wpa­truję się w tę nie­zna­jomą, osza­ła­mia­jącą, małą istotę prze­rzu­ca­jącą ciemne włosy przez ramię i prze­cią­ga­jącą języ­kiem po gór­nej war­dze. Wyrzuca ręce w górę i prze­chyla głowę, żeby usły­szeć to, co Cara szep­cze jej do ucha. Patrzę z zachwy­tem, jak odchyla się i wybu­cha śmie­chem.

Jestem ocza­ro­wany i zafik­so­wany. Mam obse­sję. Nie mogę ode­rwać wzroku, a kiedy Cara łapie ją za talię i powoli prze­suwa dło­nie w dół jej bio­der, powstrzy­muję się, żeby nie jęk­nąć, bo chyba chciał­bym zro­bić z nią to samo.

– Nawet o tym nie myśl, Car­ter.

Jakoś udaje mi się spoj­rzeć na Emmetta.

– Co?

Emmett kręci głową.

– Nie. Nie ona.

Nie ona? A kto to? Znów spo­glą­dam na nią, aku­rat gdy jakiś męż­czy­zna przy­ciąga ją do sie­bie.

_Chło­pak? Kurwa_.

Czuję ulgę, kiedy uśmie­cha się zmie­szana, kręci głową i mówi mu „nie, dzię­kuję”, po czym odwraca się tyłem do niego. I do mnie.

I słodki Jezu, ten tył. Krę­go­słup w kolo­rze mleka pro­wa­dzący do kre­mo­wych ramion w świe­tle migo­czą­cych lamp. Jej talia łagod­nie prze­cho­dzi w piękną krzy­wi­znę sze­ro­kich bio­der, a czarna skó­rzana spód­nica przy­wiera do niej niczym druga skóra. Jakim, kurwa, cudem ją na sie­bie wci­snęła? I jak, do cho­lery, mam ją z niej póź­niej ścią­gnąć? Ważne pyta­nia, na które potrze­buję natych­mia­sto­wej odpo­wie­dzi.

_Nożyczki_, posta­na­wiam. Prze­tnę ją, a póź­niej wyślę nową.

Gar­rett dotyka mojego pod­bródka i zamyka mi usta.

– Chry­ste, Bec­kett. W porządku?

Wycią­gam rękę w jej kie­runku.

– Chło­pie. – Tylko tyle potra­fię z sie­bie wydu­sić. _Oni też to widzą_?

Gar­rett podąża za moim spoj­rze­niem i mru­czy pod nosem z uzna­niem, ale Emmett psuje całą zabawę. Prze­wraca oczami, co jest w jakiś dziwny spo­sób sły­szalne.

– Mówię poważ­nie, Car­ter. Cara nakarmi cię two­imi wła­snymi jajami, jeśli ją dotkniesz.

– Pora­dzę sobie z Carą.

Emmett par­ska, Gar­rett chi­cho­cze, a Adam ude­rza się pię­ścią w klatkę pier­siową, krztu­sząc się ze śmie­chu. Nikt nie radzi sobie z Carą. Nawet Emmett.

– Jak ma na imię?

Emmett wciąż kręci głową. Pajac.

– Nie. Nic ci nie powiem.

Patrzę, jak prze­rzuca ciemne loki przez ramię i staje na pal­cach, żeby szep­nąć coś Carze do ucha, a potem idzie po par­kie­cie poru­sza­jąc bio­drami na boki. Siada na stołku i uśmie­cha się do bar­mana. Ten pod­suwa jej piwo i pusz­cza oczko, a ona rumieni się i odwraca wzrok. Uro­cze.

Jestem dziw­nie urze­czony spo­so­bem, w jaki zakłada jedną nogę na drugą i przy­suwa szklankę do ust, opróż­nia­jąc połowę jed­nym hau­stem, jakby robiła to na co dzień. Roz­gląda się po pomiesz­cze­niu, a ja już ukła­dam tekst na pod­ryw. Patrzy za mnie i obok mnie.

A potem pro­sto na mnie.

Robi się czer­wona na szyi i policz­kach, więc rzu­cam jej mój popi­sowy uśmiech, uwy­dat­nia­jąc dołeczki i śmieję się, kiedy odwraca głowę. Przy­kleja wzrok do tele­wi­zora i udaje, że mnie nie widziała.

– Sam się dowiem, jak ma na imię. – Kle­pię kum­pla w plecy i pusz­czam oczko do reszty kole­gów z zespołu. – Pano­wie wyba­czą.

– Powo­dze­nia, Bec­kett. – Emmett zagłu­sza swój podi­ry­to­wany śmiech szklanką z piwem. – Gwa­ran­tuję ci, że tego nie kupi. Nie wyrwiesz jej.

Nie wyrwę jej? Szcze­rze wąt­pię. Jestem kapi­ta­nem dru­żyny i jed­nym z naj­le­piej opła­ca­nych gra­czy NHL w histo­rii. Nie mogę nawet wyjść do sklepu bez dosta­nia numeru albo pro­po­zy­cji matry­mo­nial­nej, więc korzy­stam z dostaw do domu.

Nie boję się też wyzwań.ROZDZIAŁ 3. PIERWSZE RAZY SĄ DO DUPY

3

PIERW­SZE RAZY SĄ DO DUPY

Car­ter

OOOCH, TO CIE­PŁO, które bije od mojej nowej ulu­bio­nej bru­netki. Aż skwier­czy.

Na pewno wie, że tu stoję, ale dosko­nale udaje, że jest zain­te­re­so­wana reklamą w tele­wi­zji, jedną z tych o schro­ni­sku z Sarah McLa­chlan i pier­dy­liar­dem słod­kich szcze­nia­ków. Wyraź­nie widać, że serce jej się kraje, to chyba ten typ, który pła­cze przy takich rze­czach.

Zaj­muję miej­sce na stołku obok i zaha­czam ją udem, kiedy sia­dam w ste­reo­ty­powo męskiej pozy­cji, któ­rej nie­na­wi­dzi moja sio­stra. Jej wzrok pada na miej­sce dotyku. To nie­sa­mo­wite, że może rumie­nić się jesz­cze bar­dziej, ale robi się ciem­no­czer­wona, kiedy spo­gląda z powro­tem na tele­wi­zor.

Nie wiem, w co gra, ale wcho­dzę w to. Mogę na nią patrzeć cały, pie­przony, dzień.

Kładę łokieć na bar oraz pod­bró­dek na pięść i pla­nuję wpa­try­wać się w jej twarz dłu­żej niż na cokol­wiek innego w życiu.

Dłu­gie gęste rzęsy oka­lają ładne brą­zowe oczy, cie­płe i sze­ro­kie, jak fili­żanka espresso. Jej kości policz­kowe i dół nosa są deli­kat­nie obsy­pane pie­gami. Są rów­nie sma­ko­wite, co reszta jej ciała. Do tego wygięte w łuk usta, poma­lo­wane wiśniową szminką, pre­zen­tu­jące ide­alny gry­mas. Szkoda, bo wyglą­da­łyby nie­sa­mo­wi­cie wokół mojego…

– _Co_?

Marsz­czę brwi na jej kąśliwy ton i ostre spoj­rze­nie.

Zamyka oczy i cicho wzdy­cha, jakby potrze­bo­wała chwili, żeby się uspo­koić.

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łam być nie­grzeczna. Mogę w czymś pomóc?

Uno­szę drink do ust.

– Nie.

Obraca się, roz­py­cha­jąc moje kolana swo­imi.

– Nie? Przy­sze­dłeś tu, żeby się na mnie gapić?

– Na to wycho­dzi. – Chyba nie można mnie za to winić? Poza tym, ona też nie może ode­rwać ode mnie wzroku, przy­gląda mi się od góry do dołu, co łechce moje ego. – Mogę posta­wić ci drinka?

Patrzy na mnie, jakby zapo­mniała, że jestem żyjącą, oddy­cha­jącą istotą.

– Nie, dzięki. – Bie­rze łyk piwa, po czym wysta­wia język, żeby zli­zać kro­pelkę bursz­ty­no­wego napoju z gór­nej wargi. – Mam już jeden.

– W takim razie po tym, jak go skoń­czysz. – Czyli za jakieś dzie­sięć sekund, bio­rąc pod uwagę tempo, w jakim opróż­nia szklankę.

– Potra­fię sama kupo­wać drinki – war­czy. – Ale dzię­kuję – dodaje cicho. – Ponow­nie spo­gląda w stronę baru, jakby liczyła, że zniknę, jeśli nie będzie na mnie patrzyła.

– Nie insy­nu­owa­łem, że nie potra­fisz. Po pro­stu chcia­łem kupić ci drinka i sie­dzieć obok, kiedy będziesz go piła.

– Jasne. Ale już to robisz. – Prze­kręca głowę i przy­gląda mi się z taką zdrową dozą podejrz­li­wo­ści, że jestem gotowy przy­znać się do prze­stęp­stwa, któ­rego nie popeł­ni­łem.

– Skąd znasz Carę?

– Jest moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką – odpo­wiada chłodno, jakby nie miała ochoty ze mną roz­ma­wiać.

Ach, trudna do zdo­by­cia psiap­siółka. Teraz już wiem, dla­czego Emmett kazał mi trzy­mać się od niej z daleka.

– Szkoda, że nie pozna­li­śmy się wcze­śniej, co? Cara trzy­mała cię tylko dla sie­bie. – Uno­szę dwa palca do bar­mana, a potem wska­zuję na szklankę mojej nowej kole­żanki. – Jak masz na imię? – Wiem, że Cara mi to mówiła, ale wtedy mia­łem to w nosie. Teraz już nie mam.

Ciężko wzdy­cha, kiedy przed nią poja­wia się nowe piwo. Zdą­ży­łem się domy­ślić, że je uwiel­bia, więc naprawdę musi nie mieć ochoty poświę­cać mi czasu. To tylko spra­wia, że mam na nią jesz­cze więk­szą ochotę.

Wciąż cze­kam, żeby podała mi swoje imię, więc sie­dzę cicho, popi­ja­jąc piwo, bo jeśli teraz się ode­zwę, to na pewno to spie­przę. Wiele razy sły­sza­łem, że bra­kuje mi hamul­ców, czyli cze­goś, co ma więk­szość zwy­kłych ludzi. Ja nie jestem zwy­kły, jestem Car­ter Bec­kett.

Kolejne wes­tchnie­nie, tym razem zre­zy­gno­wane.

– Oli­via.

Imię dry­fuje deli­kat­nie w prze­strzeni pomię­dzy nami. Mru­czę pod nosem, powta­rza­jąc je naj­pierw w gło­wie.

– Miło cię poznać, Oli­via. Póź­niej możesz mi podzię­ko­wać za to piwo, jeśli chcesz. – Pusz­czam jej oczko, a ona, kurwa, pry­cha. Co gor­sza, w chuj mi się to podoba.

– Wola­ła­bym już wsa­dzić głowę w górę śniegu przed domem. – Unosi szklankę. – Zatrzy­mam piwo, bo nie mam zamiaru mar­no­wać dobrego trunku, a ty musisz zado­wo­lić się zwy­kłym „dzię­kuję”.

_Oooch, chyba mi się podoba_. Minęło w chuj czasu odkąd musia­łem zapra­co­wać, żeby pójść z kimś do łóżka. Nie lubię, kiedy mój talent się mar­nuje, a trudno wyobra­zić sobie kogoś bar­dziej god­nego wysiłku niż soczy­sta bru­netka, która wciąż mi się przy­pa­truje.

– Nie wiesz, kim jestem, prawda?

Oli­via patrzy na mnie swo­imi ciem­nymi oczami znad kra­wę­dzi szklanki.

– Uwierz, dosko­nale wiem, kim jesteś.

– Czyli kim, słodka?

– Car­ter Bec­kett. – Chyba ni­gdy nie sły­sza­łem tych dwóch słów wypo­wie­dzia­nych w tak pusty spo­sób i nie wiem, czy zro­bić smutną minę czy się zaśmiać, kiedy odwraca się z powro­tem do tele­wi­zora, jakby miała kom­plet­nie w dupie to, kim jestem. – Kapi­tan Van­co­uver Vipers. A tą „słodką” możesz sobie wsa­dzić w dupę.

Piwo wpada w złą dziurkę, a ja, krztu­sząc się, ude­rzam pię­ścią w klatkę pier­siową.

– Nie jesteś fanką hokeja, co?

W pra­wym rogu ust widzę zalą­żek uśmie­chu.

– Uwiel­biam hokej. Gra­łam pięt­na­ście lat.

Uno­szę brwi.

– Bez jaj. – Prze­jeż­dżam kciu­kiem po bro­dzie na myśl o wygłu­pia­niu się z dziew­czyną, która ma poję­cie o hokeju, a do tego jesz­cze w niego grała. – Mło­dzie­żówka?

Znowu pry­cha. Jakie to jest kurew­sko uro­cze.

– No dobra. Biorę to za „nie”. – Patrzę na jej krą­gło­ści, opa­lone łydki i czarne szpilki. – Jesteś malutka. Musieli cię tam nie­źle prze­sta­wiać.

– Pro­szę się nie mar­twić, panie Bec­kett. Potra­fię o sie­bie zadbać.

– Pew­nie spę­dzi­łaś tro­chę czasu na ławce kar?

– Pra­wie tyle samo, co ty – odpo­wiada, a w jej cze­ko­la­do­wych oczach poja­wia się błysk, kiedy spo­gląda na moją roz­ciętą wargę po bójce, w którą wda­łem się pod­czas wczo­raj­szego meczu.

Uśmie­cham się. Nie wie­rzę, że nie jest mną cho­ciaż tro­chę zain­te­re­so­wana.

Przy­su­wam się bli­żej, nie mogąc się oprzeć jej magne­ty­zmowi.

– Moje miesz­ka­nie jest nie­da­leko stąd.

– Dobrze dla cie­bie.

– Dzie­sięć minut na pie­chotę.

Oli­via unosi szklankę do swo­ich cału­śnych ust.

– Tak bli­sko.

– Mogę zamó­wić Ubera, jeśli wolisz.

Krztusi się ze śmie­chu i zasła­nia dło­nią buzię, żeby nie wypluć piwa. Z zafa­scy­no­wa­niem patrzę, jak wyciera kąciki ust i blat wokół sie­bie. Widzę roz­ba­wie­nie w jej oczach, więc jestem cał­kiem pewny kie­runku, w któ­rym będziemy dzi­siaj zmie­rzać – pro­sto, ulicą, do mojego miesz­ka­nia.

– Panie Bec­kett, jest pan rów­nie naiwny, co atrak­cyjny. – Kle­pie mnie pro­tek­cjo­nal­nie w klatkę pier­siową. – Twój dom to ostat­nie miej­sce, do któ­rego się wybie­ram.

– Dla­czego? – Przy­su­wam twarz bli­żej i zauwa­żam dokładny moment, kiedy jej oddech się zatrzy­muje. Wysuwa język i obli­zuje dolną wargę, co tylko pro­wo­kuje mnie do wypo­wie­dze­nia moich następ­nych słów: − Chcę cię zerżnąć. Może posa­dzić cię na ławce kar.

Twarz Oli­vii wykrzy­wia się, co jest rów­nie uro­cze, co samo par­sk­nię­cie.

– Nie powiesz mi, że wyry­wasz wszyst­kie te dziew­czyny tek­stami tego typu?

– Oczy­wi­ście, że nie.

– Tak myśla­łam.

Uśmie­cham się.

– Zazwy­czaj moje nazwi­sko i ładna buzia w zupeł­no­ści wystar­czają.

Prze­wraca oczami, a ja chwy­tam kosmyk jej ciem­no­brą­zo­wych wło­sów z nutą kar­melu i owi­jam go wokół pal­ców. Ma piękne włosy. Piękne usta. Piękne uda. Kurwa, po pro­stu jest piękna.

Deli­kat­nym szarp­nię­ciem przy­su­wam ją do sie­bie i uśmie­cham się, czu­jąc, że nie­świa­do­mie mi się pod­daje.

– Możemy być u mnie za osiem minut, jeśli wsko­czysz mi na barana – szep­czę. – Owi­niesz mi te śliczne, małe nóżki wokół pasa, zanim ja owinę je sobie wokół twa­rzy.

Bije od niej cie­pło, odro­binę roz­wiera usta, bie­rze oddech, ale nagle się odsuwa. Odchrzą­kuje, wyciąga tele­fon i zaczyna prze­glą­dać Insta­gram, jakby była potwor­nie znu­dzona.

– Fatalny pomysł.

– Pozwolę się nie zgo­dzić.

Odwza­jem­nia moje spoj­rze­nie z bły­skiem w oku.

– Masz rację. Bolą mnie stopy od tego całego tań­cze­nia. Jazda na barana brzmi wspa­niale. – Uśmie­cha się, kiedy ja chi­cho­czę, a potem dodaje poważ­niej­szym tonem: – Nie bawię się w przy­gody na jedną noc, Car­ter.

Kurwa.

Muskam zębami dolną wargę, obser­wu­jąc, jak jej palce bęb­nią w kie­li­szek, jak zerka na mnie co kilka sekund, żeby spraw­dzić, czy na­dal na nią patrzę i jak rumie­niec poja­wia się na jej policzku, kiedy zdaje sobie sprawę, że to wła­śnie robię. Jej mowa ciała i ner­wowe krę­ce­nie się pod wpły­wem mojego spoj­rze­nia nie pasują do kąśli­wych komen­ta­rzy, co w jakiś spo­sób czyni ją jesz­cze bar­dziej intry­gu­jącą.

– No dobra – mówię, zanim jesz­cze to dobrze prze­my­śla­łem, ale w sumie pie­przyć to, czemu nie? Jeśli ist­nieje jakaś kobieta, z którą chciał­bym zoba­czyć się jesz­cze raz, to rów­nie dobrze może to być Oli­via. Po co poprze­sta­wać na jed­nej nocy? Mam prze­czu­cie, że jest typem pio­senki, którą pusz­czał­bym na okrą­gło. Mogę nawet roz­wa­żyć zawie­sze­nie mojej zasady o nie­no­co­wa­niu. Możemy spę­dzić razem cały jutrzej­szy dzień zanim ode­ślę ją do domu. Ude­rzam dło­nią w blat i poka­zuję głową w kie­runku drzwi. – Chodźmy, piękna.

Jej szczęka się roz­luź­nia.

– Żar­tu­jesz.

– Rano nawet zabiorę cię na śnia­da­nie. – Uśmie­cham się do niej w spo­sób, który kie­dyś opi­sano jako cza­ru­jący.

Oli­via mam­ro­cze pod nosem coś, co brzmi dokład­nie jak „pie­przony, zaro­zu­miały dupek” i prze­ciąga dło­nią po twa­rzy.

– Chyba źle mnie zro­zu­mia­łeś.

Dopija resztkę piwa, zeska­kuje ze stołka i nachyla się przy mojej twa­rzy. Ład­nie pach­nie, jak świeżo upie­czony chleb bana­nowy. Czy to dziwne? Wiem tylko, że chcę jej spró­bo­wać.

– Nie mam abso­lut­nie żad­nych chęci – zaczyna powoli, akcen­tu­jąc każde słowo, żebym lepiej zro­zu­miał, jak podej­rze­wam – być twoją kolejną zdo­by­czą. Jestem prze­ko­nana, że ta nie­chlujna fry­zura, ładne zie­lone oczy i szel­mow­ski uśmiech ścią­gnęły wiele maj­tek, ale na pewno nie ścią­gną moich.

Opusz­czam głowę i uśmie­cham się.

– Czyli przy­zna­jesz, że jestem atrak­cyjny.

Prze­wraca oczami.

– Nie jestem nawet odro­binę zasko­czona, że to z tego zro­zu­mia­łeś. – Poka­zuje za sie­bie. – Możesz mieć tu każdą dziew­czynę. Idź i zapro­po­nuj śnia­da­nie komuś innemu.

Cóż, to nie przej­dzie. Oferta śnia­da­niowa była prze­zna­czona tylko dla niej.

– Ale ja chcę cie­bie – jęczę figlar­nie, łapiąc ją za dłoń. Jest taka cie­pła i malutka, momen­tal­nie znika w mojej. − Nie mogę ode­rwać od cie­bie wzroku, znasz się na hokeju, kaza­łaś mi spie­przać na przy­naj­mniej trzy różne spo­soby i nie pamię­tam, kiedy ostat­nio tak mnie do kogoś cią­gnęło.

Pod­cho­dzi bli­żej, a mój puls przy­spie­sza. Opuszki jej pal­ców tań­czą po moim ramie­niu i muskają szczękę. Jej twarz unosi się w tym samym momen­cie, w któ­rym moja opada, a ogień w jej spoj­rze­niu obie­cuje nie­za­po­mnianą noc.

– Czy ktoś kie­dy­kol­wiek był w sta­nie ci odmó­wić? – pyta szep­tem.

Dum­nie wypi­nam klatkę pier­siową.

– Ni­gdy.

Uśmie­cha się i Chry­ste, to wspa­niały widok.

– Cóż, zawsze musi być pierw­szy raz.

Marsz­czę czoło, a ona odcho­dzi.

– Co?

– Miłej reszty wie­czoru! – woła przez ramię i znika w tłu­mie. Jezu Chry­ste, naprawdę będę musiał wró­cić do domu i zro­bić to, co mi kazała: samemu się pie­przyć.

Kurwa. Nie podoba mi się to.ROZDZIAŁ 6. ROZBUCHAJ MOJEGO EGO

6

ROZ­BU­CHAJ MOJEGO EGO

Car­ter

JESTEM W EKS­TA­ZIE po wygra­nej, uno­szę się w powie­trzu i czuję się nie­znisz­czalny. To mocne i uza­leż­nia­jące uczu­cie. Czuję głód, który chcę zaspo­koić i, Chry­ste, dokład­nie wiem, jak.

Jed­nak Emmett nie jest tak pozy­tyw­nie nasta­wiony, jak ja.

– Liv wydłu­bie ci oczy widel­cem – mówi, wycie­ra­jąc się ręcz­ni­kiem w szatni.

Brzmi jak coś, co mogłaby zro­bić. Ale i tak pytam „dla­czego?”.

– Dla­czego tak myślisz?

Powo­dów może być mul­tum. Wszystko, co robię, wydaje się ją wkur­wiać. Ale gdy­bym miał zga­dy­wać…

– Bo przeze mnie wylą­do­wała na tele­bi­mie?

– Bingo.

Wycią­gam ramiona.

– Ja tylko poka­za­łem światu, jaka jest piękna.

Adam par­ska.

– Dobre. Zostaw to na moment, kiedy będzie dzia­bała cię tym widel­cem. Może to cię ocali.

Emmett kręci głową, ale się śmieje.

– Zdra­dzi­łeś też całemu światu jej imię.

– Och, prze­stań. – Kładę dło­nie na bio­drach, bo naprawdę, jeśli nie mogę o niej mówić w pome­czo­wych wywia­dach, bo jeden z repor­te­rów zapy­tał, kim jest, to po cho­lerę mi to wszystko? – Któ­rej dziew­czy­nie by się to nie spodo­bało?

Pró­buję zapunk­to­wać i uwa­żam, że na razie dobrze mi idzie. Z daleka czu­łem jej wście­kłość. A dla­czego się wście­kała? Bo jestem nie­ustę­pliwy i dopro­wa­dzam ją do szału? _Nie­wy­klu­czone_. Ale moim zda­niem przede wszyst­kim dla­tego, że mnie pra­gnie i w chuj jej się to nie podoba.

– To ta dziew­czyna, która olała cię w zeszły week­end? – pyta Gar­rett.

Emmett szcze­rzy zęby.

– Dwa razy.

– Nie olała mnie. – Wycie­ram mokre włosy ręcz­ni­kiem przed wło­że­niem czapki.

– Dwa. Razy. – Dwa palce, które przy­sta­wia mi do twa­rzy są kom­plet­nie nie­po­trzebne.

– Dopiero się pozna­jemy. – Wzru­szam ramio­nami. – Jesz­cze nie jest pewna.

– Chło­pie. Kiedy zapro­po­no­wa­łeś, że dasz jej swój numer, powie­działa „nie, dzię­kuję” i zamknęła ci drzwi przed nosem.

Gar­rett recho­cze.

– Nieee. Zro­biła ci Randy’ego Jack­sona? Prze­za­bawne. Pew­nie nie spa­łeś całą noc.

No dobra, przy­znaję, to było śmieszne. Kiedy już się otrzą­sną­łem, gęba mi się śmiała. Jest coś w Oli­vii, co przy­kuwa moją uwagę. Nie tylko jej bez­czel­ność i sar­ka­stycz­ność, ale też deli­kat­ność cza­jąca się tuż pod sko­rupą. Założę się, że pluje całym tym jadem, żeby jej fasada nie runęła jak zamek z pia­sku. Kie­ruje się zasadą „wszystko albo nic”, pew­nie dla­tego nie lubi przy­gód na jedną noc.

Mam to gdzieś. Chcę tylko, żeby polu­biła mnie.

Może dla­tego, gdy docie­ramy do baru, moje spoj­rze­nie od razu kie­ruje się w stronę dzi­kiej grzywy ciem­no­cze­ko­la­do­wych loków z nutami kar­melu. Wygląda jak pie­przony deser lodowy, a ja muszę jej posma­ko­wać.

Prze­śli­zguję się przez tłum, igno­ru­jąc ludzi, któ­rzy chcą ze mną poga­dać i podą­żam za unie­sio­nymi gło­sami Cary i Oli­vii.

– Po pro­stu uda­waj, że to się nie wyda­rzyło.

– Oooch. Uda­wać, że to się nie wyda­rzyło. Super. Super, super, super. Wspa­niała rada, Care. – Oli­via wycho­dzi z loży. – Udam, że Car­ter Bec­kett nie podał mojego imie­nia w tele­wi­zji. Udam, że nie zade­dy­ko­wał mi strze­lo­nej bramki przed całą Ame­ryką Pół­nocną.

Cara unosi brew i uśmie­cha się, co daje mi do zro­zu­mie­nia, że jest taką samą fanką cha­rak­terku Oli­vii jak i ja.

– No dobra, tygry­sie. Gdzie się wybie­rasz?

Oli­via unosi rękę i idzie dalej.

– Muszę się napić.

Cho­lera, podoba mi się. Lubię patrzeć, jak się poru­sza…

Auten­tycz­nie, prze­chy­lam się w prawo i patrzę jak bio­dra pod­ska­kują, kiedy idzie przez bar. Ma ide­alne krą­gło­ści i zaje­bi­stą, krą­głą dupę. Dżinsy są jak druga skóra i przed­sta­wiają ładny obraz tego, co mam nadzieję, czeka mnie pod­czas nad­cho­dzą­cych nocy.

Emmett sztur­cha mnie łok­ciem zanim zdążę za nią ruszyć.

– Zacho­wuj się.

Mógł­bym, ale nie taką mam naturę.

Spo­sób, w jaki stoi przy barze, trzy­ma­jąc łok­cie na bla­cie i koły­sze tył­kiem w przód i w tył nucąc pod nosem, to widok, który mógł­bym podzi­wiać całą noc. Ale zamie­rzam zro­bić rysę na tej fasa­dzie, którą tak lubi się zasła­niać, więc zmniej­szam dzie­lący nas dystans i uśmie­cham się, kiedy nie­ru­cho­mieje. Jakby czuła, że nad­cho­dzę.

Nachy­lam się nad jej uchem i roz­ko­szuję się tym, jak drży.

– Zimno?

Obraca się tak szybko, że potyka się o sto­łek. Nagle patrzymy sobie pro­sto w oczy. Opiera się o mnie, żeby zła­pać rów­no­wagę, a ja z rado­ścią obej­muję ją ramie­niem w talii. Sze­roko otwiera oczy, a jej klatka pier­siowa spo­czywa na mojej. Nie chcę odnieść sro­mot­nej porażki, więc zacho­wuję komen­ta­rze na temat jej reak­cji dla sie­bie.

Ale podoba mi się to przed­sta­wie­nie.

A mówiąc przed­sta­wie­nie mam na myśli spo­sób, w jaki te głę­bo­kie brą­zowe oczy wypa­lają mi twarz, a potem powoli – _w chuj powoli_ – znowu patrzą w moje. Przy­gryza dolną wargę, a jej opuszki pal­ców wbi­jają się w moje przed­ra­mię.

– Skoń­czy­łaś?

Marsz­czy brwi, jest zmie­szana.

– Skoń­czy­łaś, Oli­vio? – powta­rzam, pusz­cza­jąc ją i odry­wa­jąc palce od przed­ra­mie­nia. Zosta­wiła ślady, ale nie dbam o to. Pozwolę jej wyryć swoje imię na mojej skó­rze, jeśli dostanę to, czego chcę. – Skoń­czy­łaś mnie obcza­jać?

Otwiera usta i macha głową.

– Ja… ja… co? Ja cię… nie obcza­ja­łam… co?

Mhm, a ja nie wyru­cha­łem wła­śnie prze­ciw­nego zespołu. To pierw­szy taki przy­pa­dek. Zde­cy­do­wa­nie wie, jak roz­bu­chać mojego ego, kiedy tego nie potrze­buję.

Patrzy na mój pewny sie­bie uśmiech i ta chwila koń­czy się szyb­ciej, niż bym chciał. Wyrywa się i odwraca w stronę baru, wra­ca­jąc do igno­ro­wa­nia mnie na pełen etat.

Oczy­wi­ście zaj­muję miej­sce obok, bo lubię jej reak­cje. W ogóle lubię prze­by­wać w jej towa­rzy­stwie. Świet­nie pach­nie i bije od niej cie­pło. Poza tym uwiel­biam, kiedy kwi­tuje moje złe zacho­wa­nie tym swoim prze­wra­ca­niem oczami. To naj­lep­sza nagroda.

Odsuwa się, kła­dzie dłoń na policzku i pio­ru­nuje mnie wzro­kiem, a ja wyko­rzy­stuję tę oka­zję, żeby po raz enty przyj­rzeć się jej ubio­rowi.

Wygląda zaje­bi­ście w obci­słej bluzce, znad pasa dżin­sów z dziu­rami wystaje odro­binę kre­mo­wej skóry, wokół bio­der ma owi­niętą koszulę w kratę, a na nogach trampki Chuck Tay­lor.

Podą­żam za krzy­wi­zną bio­der, kiedy wypy­cha jedno z nich, i mój wzrok pada na jej dosko­nałe cycki, na któ­rych krzy­żuje ramiona. Nie miał­bym nic prze­ciwko, żeby wsa­dzić tam co nieco dziś w nocy.

Unosi ide­al­nie wyde­pi­lo­waną brew, a ja się uśmie­cham.

– Co? Ty możesz patrzeć, ale ja nie? – Opie­ram pod­bró­dek na pię­ści. – Podwójne stan­dardy. A co z rów­no­ścią płci i tak dalej?

Zaci­ska usta, jakby z całych sił powstrzy­my­wała uśmiech. Szkoda. Widzia­łem, jak uśmie­chała się do Cary pod­czas meczu i to roz­świe­tliło całą arenę. Nie miał­bym nic prze­ciwko, gdyby zro­biła to samo dla mnie.

Chwy­tam za rękawy koszuli w kratę i przy­cią­gam ją do sie­bie. Nie opiera się, jej palce prze­su­wają się po moich przed­ra­mio­nach.

– Jak to w ogóle moż­liwe, że wyglą­dasz jesz­cze lepiej niż w zeszły week­end? Koszula w kratę, dżinsy z dziu­rami, Chucksy? Kurwa… – mam­ro­czę i odchy­lam głowę. – Jesteś pie­przo­nym dzie­łem sztuki. Mógł­bym zabrać cię do domu i całą noc przy­tu­lać się na kana­pie. Jak to się nazywa… Net­flix and chill? – Owi­jam rękawy wokół pię­ści i zgi­nam szyję. Ona unosi głowę i sty­kamy się czub­kami nosów. – Dawaj, Oli­vio. Zróbmy to.

Doty­kam kącika jej ust, dokład­nie tam, gdzie się wygi­nają.

– Gdy­bym nie znał cię lepiej, pomy­ślał­bym, że to przy­gry­za­nie wargi jest despe­racką próbą powstrzy­ma­nia uśmie­chu. No dawaj, Liv. Pokaż go. Daj nie­grzecz­nemu chłopcu się wyka­zać.

Robi to, pozwa­la­jąc uśmie­chowi eks­plo­do­wać na twa­rzy. Wyrywa jej się też słodki chi­chot, ale od razu zasła­nia usta.

– Och, kurwa – szep­cze, odwra­ca­jąc się.

Zatrzy­muję bar­mana zanim Oli­via zdąży go zoba­czyć. Nie­stety odwraca się w samą porę, żeby przy­ła­pać mnie na pła­ce­niu za drinki, które posta­wił na barze i uśmiech znika z jej pięk­nej twa­rzy.

– Hej! To dla mnie i Cary.

– Dosta­niesz je z powro­tem, jeśli poświę­cisz mi czas.

– Nie jestem ci nic winna, a już na pewno nie pozwolę ci pła­cić za moje drinki. – Pię­ści: poznaj­cie bio­dra. Jej oczy w kolo­rze whi­skey nie­bez­piecz­nie się zwę­żają. Oli­via wypro­wa­dza zaska­ku­jąco silny cios. – Mam pracę, jeśli chciał­byś wie­dzieć.

– Płacą ci trzy­na­ście milio­nów dola­rów rocz­nie?

– Mam w nosie to, ile zara­biasz.

Naprawdę wygląda, jakby nic jej to nie obcho­dziło. Pró­buje dosię­gnąć drin­ków, które trzy­mam nad głową, pod­ska­ku­jąc i ocie­ra­jąc się o mnie.

– A tak w ogóle, to czym się zaj­mu­jesz?

Oli­via kwęka coś pod nosem, ale zdo­ła­łem wychwy­cić tylko „Boże”, „dupek”, „sek­sowny”. Szkoda, że nie usły­sza­łem cało­ści.

– Dobra, nie­ważne. Zamó­wię drinki przy sto­liku. – Wyrzuca ręce nad głowę, dając do zro­zu­mie­nia, że ze mną skoń­czyła.

Pro­blem polega na tym, że ja jestem daleki od skoń­cze­nia z nią. Dla­tego idę tuż za nią, kiedy wraca do loży.

– Nazwa­łaś mnie dziw­ka­rzem? – pytam, sia­da­jąc obok niej i wyła­pu­jąc koń­cówkę jej roz­mowy z Carą.

– Ni­gdy bym cię tak nie nazwała – twier­dzi, wyry­wa­jąc mi piwo z ręki.

– Ta. – Cara z uśmie­chem przyj­muje swój tru­nek. – Nazwała cię panem dziw­ka­rzem.

Oli­via ukrywa swój skru­szony uśmiech za brze­giem szklanki.

– To znacz­nie bar­dziej wyra­fi­no­wane.

Deli­kat­nie szczy­pię ją w łokieć.

– Ale z cie­bie gów­niara, co?

– Ze mnie? To ty ni­gdy nie prze­sta­jesz.

– Jestem jak szcze­nia­czek – mówię jej.

– Iry­tu­jący, nie­wy­cho­wany i wyma­ga­jący dużo pracy?

Nachy­lam się do niej i obni­żam głos.

– Nie­sa­mo­wi­cie uro­czy i uwiel­bia­jący być w cen­trum uwagi.

Kolejny chi­chot, szczery, słodki, lekki. Uśmie­cham się.

– Drugi raz – zauwa­żam.

– Drugi raz, co?

– Drugi raz spra­wi­łem, że się zaśmia­łaś.

Unosi brew, popi­ja­jąc piwo.

– Mhmm. Pro­wa­dzimy jakąś sta­ty­stykę?

– Dokład­nie. Celuję w dzie­sięć.

– Cóż, powo­dze­nia, chło­paku. To był ostatni raz.

– Zoba­czymy – mru­czę i patrzę Emmetta, który wła­śnie nad­cho­dzi.

– Ollie! Dwa tygo­dnie z rzędu! – Pod­nosi ją pro­sto z sie­dze­nia i mocno ści­ska, czyli coś, co ja chciał­bym robić. Chęt­nie bym spraw­dził, jak wpa­so­wuje się w moje ramiona. Kiedy sadza ją z powro­tem, Oli­via przy­trzy­muje się mojego uda.

Led­wie daję radę, ale poma­gam jej się wypro­sto­wać, trzy­ma­jąc dłoń na dol­nej czę­ści jej ple­ców, zamiast zasu­ge­ro­wać, żeby­śmy poszli się pie­przyć i obni­żyli to napię­cie, które wibruje mię­dzy nami od tygo­dnia.

– Ollie? – pyta, a Cara wyli­cza na pal­cach przy­domki Oli­vii.

– Tak, no wiesz, Liv, Livvie, Ol, Ollie, Ollie Wal­lie. I oczy­wi­ście, mój ulu­biony. – Odrzuca głowę i stęka. – Och, pani Par­kerrr.

Cie­pło bije od drob­nej kobiety sie­dzą­cej obok mnie. Zasła­nia twarz dłońmi.

Patrzę na nią, muska­jąc kciu­kiem dolną wargę.

– Jest pani nauczy­cielką, pani Par­ker?

Wpa­truje się w stół, cały czas obej­mu­jąc twarz dłońmi.

– Nie?

– W liceum – wtrąca się Cara. - Wszy­scy chłopcy ze star­szych klas chcą dostać się mię­dzy jej soczy­ste uda.

– Żaden uczeń ni­gdy nie dosta­nie się… fuj. – Jej ręce znowu wędrują do twa­rzy.

Chry­ste, jest dokład­nie taką nauczy­cielką, jaką chcia­łem mieć w liceum. Prze­piękna, z ide­al­nym peł­nym tył­kiem i sar­ka­styczna.

– Zga­dzam się, Ollie. Oprócz oczy­wi­stych wzglę­dów, potrze­bu­jesz męż­czy­zny, który wie, jak się tobą zaopie­ko­wać. – Moje palce wędrują w górę jej uda, a jej owi­jają się wokół mojego bicepsa i trzy­mają się go, kiedy magne­tyzm instynk­tow­nie przy­ciąga nas bli­żej. – Kogoś, kto zna wszyst­kie wła­ściwe… miej­sca.

Zapada cisza, a ja wytrzy­muję jej spoj­rze­nie i zauro­cze­nie, które w nim tań­czy, nawet jeśli nie chce tego przy­znać.

– Okej… – Kątem oka widzę, że Emmett macha mię­dzy nami pal­cem. – Co tu się dzieje?

Oli­via mruga i zaklę­cie pry­ska. Odsuwa się, zabie­ra­jąc ze sobą swoje cie­pło.

– Nic – twier­dzi.

– Ollie zgrywa nie­do­stępną – mówię w tym samym momen­cie.

Cara macza nachosa w sosie śmie­ta­no­wym i wyce­lo­wuje go we mnie.

– Nie zgrywa. Jest nie­do­stępna.

Oli­via sztur­cha mnie w ramię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: