Coraz mniej milczenia - ebook
Coraz mniej milczenia - ebook
Coraz mniej milczenia to cztery autentyczne, wstrząsające historie osób mających odwagę odsłonić tajemnice swojego dramatycznego dzieciństwa, w którym były poniżane, upokarzane, maltretowane i wykorzystywane seksualnie. Rodzice lub opiekunowie robili wszystko, by dziecko wyrządzone mu okrucieństwo poczytywało za dobrodziejstwo. Jak dzieci przeżywały te tragedie? Jakie są następstwa tych dramatów w ich dorosłym życiu?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66837-11-9 |
Rozmiar pliku: | 914 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielkie ciężarówki wyjeżdżają z morza
Agaton-Gagaton: jak pięknie być sobą
Batoniki Always miękkie jak deszczówka
Magda.doc
Paulina.doc
Firma Agaton-Gagaton: wypróbuj bez szorowania
Czerwień raz jeszcze daje czerwień
Do rana daleko
Po nitkach babiego lata
Romeo zjawi się potem
Westchnienia jak morskie huragany
Więc nie wiń mnie za to
Zanim nadejdzie rozstanie
Niebo z widokiem na niebo
Pierwsza miłośćSpis treści
Rozdział I
Część 1
Dziewczynka z kokardami
Część 2
W niedzielę myślę magicznie, na co dzień nie mam na to czasu
Rozdział II
Część 1
Wujaszek Wania
Część 2
Nakarmić demony, czyli Marysia po latach
Rozdział III
Część 1
Felicja z bosymi stopami
Część 2
Beata z bosymi stopami
Część 3
Kobieta, z którą chciałabym spędzić życie, jest, niestety, bezczelnie heteroseksualna
Rozdział IV
Z rozkazu taty przepraszam cięRozdział I
Część 1
Dziewczynka z kokardami
Dziewczynka z kokardami.
To ja nią byłam, dawno, bo ponad czterdzieści lat temu. Mało kto znał moje imię. Nauczyciele wywoływali mnie po nazwisku albo po numerze z dziennika, a w klasie i na podwórku mówiono – ta z kokardami. Nawet jak udało mi się je ściągnąć i schować do kieszeni, to też tak na mnie wołano: Hej, ty z kokardami albo: Ty, kokarda.
Dwie sterczące kokardy, niebieskie albo białe, nylonowe, czyli modne, nie byle jakie, nie trzeba było ich prasować, wystarczyło tylko uprać, wysuszyć i zawiązać. Musiałam o nie dbać, podobnie jak o biały kołnierzyk przy granatowym fartuszku, niemnący, też z nylonowej tkaniny, z dziurkami na guziki, dzięki którym można go było przypinać, zamiast przyszywać.
Zawsze wieczorem, jeszcze przed rachunkiem sumienia i modlitwą, musiałam pokazać mojej opiekunce, którą miałam obowiązek nazywać ciocią, jak jestem przygotowana do szkoły. Sprawdzała zeszyty, dzienniczek ucznia, na koniec kołnierzyk i kokardy. Mój czysty kołnierzyk oraz sterczące kokardy świadczyły o mnie, a bardziej o cioci, która mnie wyrwała z dołów społecznych i postanowiła wychować na porządną, co znaczyło – w każdym calu bogobojną, dziewczynę, a później kobietę. Nie szczędziła na to sił i środków. Zapamiętałam to sformułowanie. Ciocia (w obecności obcych koniecznie: ciotunia) przy lada okazji, a także bez niej, nie bacząc na miejsce, zwykła wpadać w koturnowy styl i przemawiać.
– Moje drogie dziecko, my nie będziemy szczędzić sił i środków na to, by wytępić w tobie złe przyzwyczajenia, naganne zachowania, my nie będziemy szczędzić sił i środków, by wychować cię na prawą w każdym calu kobietę!
Wydawała mi się wówczas potężna i silna, byłam pewna, że nie tylko osiągnie swój cel, ale że osiągnie każdy cel, a po drodze jeszcze kilka gór przestawi, jeśliby takie się pojawiły niespodziewanie.
Przemawiała w końcu w imieniu porządnej, mieszczańskiej rodziny, dbającej o cudze dziecko lepiej niż o swoje, co miało jej być policzone w niebiosach, tym bardziej, im mniej było dostrzegane i doceniane tutaj. Ślady tego teatralnego stylu odnajdowałam po latach w patetycznych przemówieniach wodzów naszego upadającego socjalistycznego państwa i od razu miałam potrzebę stanąć przed I sekretarzem na baczność niczym przed ciotunią.
Słowa „szczędzić”, a także w „każdym calu” mam w repertuarze do dziś, mimo że wielekroć przysięgałam sobie wykreślić je ze swojego słownika. Podczas tych przemówień nieodmiennie czułam podniosłość chwili, a także różnicę pomiędzy jej odświętnością a zwykłymi dniami, w których byłam nazywana „niewdzięczną dziewuchą”.
– Ta niewdzięczna dziewucha znów się zmoczyła – wrzask babci i mocne klaśnięcie mnie w twarz przerwały przemówienie ciotuni, babci synowej.
– Ty wstrętna paskudo, ty złośliwy potworze – ciocia wykazywała się zawsze większą elokwencją – czy nie umiesz sygnalizować swoich potrzeb? Nie czujesz, kiedy ci się chce, nie umiesz powiedzieć albo zrobić bez mówienia, dyskretnie, za to we właściwym miejscu? Przecież psa łatwiej wyszkolić niż ciebie! Ale psy nie są złośliwe wobec swojego pana, psy są wierne i wiedzą, czym powinna być wdzięczność za to, że się je przygarnęło. Oj, będziesz ty się w piekle smażyć, będziesz.
Za karę nie dostawałam kolacji albo zamykano mnie w ciemnej komórce z rupieciami, czasem w łazience, w której było zawsze zimno, nawet w lecie, z wyjątkiem soboty, bo wówczas w wysokim łazienkowym piecu palił się ogień i nagrzewał wodę do kąpieli dla wszystkich domowników.
Wolałam łazienkę. Było w niej więcej miejsca, mogłam się położyć na drewnianej podłodze, pomiędzy muszlą klozetową a wanną, przykryć się ręcznikiem i marzyć o tym, by Pan Bóg mnie ukarał, jak chce, byle tylko nie powiedział o mnie zbyt wiele złego rodzicom, bo ci gotowi nigdy mnie od ciotuni do siebie nie zabrać. Komórki się bardziej bałam, było tam mniej miejsca, śmierdziało starymi kartoflami, a na dodatek to właśnie w komórce ukrywał się Liczyrzepa, który najlepiej wiedział, co zrobić z niegrzecznymi dziewczynkami sikającymi w majtki, nie dość że w nocy, to jeszcze w dzień, nie dość że w dzień, to jeszcze podczas podniosłej chwili, w której ciocia nie szczędziła sił i środków.