Córka aptekarki - ebook
Córka aptekarki - ebook
Ekscytujący finał serii o wędrownej aptekarce autorstwa duetu pisarzy używającego pseudonimu Iny Lorentz. W czwartym tomie Lena, najstarsza córka wędrownej aptekarki Klary z Turyngii, musi wykazać się swą wiedzą o ziołach leczniczych, a przede wszystkim – odwagą.
Na początku Lena nie ma pojęcia, w jaką przygodę się wdała. Pozwolono jej towarzyszyć księciu Fryderykowi w jego długiej i żmudnej podróży do Wenecji. Utalentowana malarka od dawna marzyła o zobaczeniu Włoch. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że Fryderyk obrał sobie inny cel podróży. Otóż odważny książę chce osobiście zaczerpnąć wody z rzeki Jordan w Palestynie, aby ochrzcić nią swe dziecko.
Pełna wyzwań podróż poprowadzi Lenę, Fryderyka i ich towarzyszy przez kilka krajów aż do Imperium Osmańskiego, gdzie czeka ich wiele przygód i zaskakujących doświadczeń. Podróżnicy z Turyngii spotykają nie tylko zbójców i oszustów, ale także weneckich szlachciców, tureckich dygnitarzy i beduińskiego szejka. Oczywiście Lena i Fryderyk zbliżą się do siebie bardziej, niż powinni – zwłaszcza wtedy, gdy on będzie musiał poddać się zabiegom uzdrowicielskim, których Lena nauczyła się od matki.
Czwarta część serii powieści historycznych o wędrownej aptekarce duetu autorskiego Iny Lorentz to niezwykła przygoda po różnorodnych krajach, okraszona dużą porcją egzotyki – świetna rozrywka dla każdego fana historii i przygody!
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8230-985-0 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Manfred Haug podziwiał swojego pana za to, że ten potrafi tak dobrze panować nad emocjami. Przez kwadrans Fryderyk von Schwarzburg-Friedrichsthal cierpliwie znosił obelgi swojej żony. Miał pełne prawo ją spoliczkować, aby zamilkła, ale tego nie zrobił. Jej Najjaśniejsza Wysokość Karolina Luiza używała wyrażeń, które nawet zwykłą praczkę przyprawiłyby o rumieniec wstydu. W tej chwili nieco przycichła, nie dlatego jednak, że się opamiętała, lecz dlatego, że zabrakło jej tchu.
– Umrę niechybnie! – zawołała żałosnym głosem. – Już raz umarłam, podczas poprzedniego porodu!
„Mimo śmierci jaśnie pani wciąż wygląda jak żywa” – pomyślał Manfred i zapragnął powiedzieć jej to prosto w twarz.
Książę Fryderyk pokręcił głową, słysząc niedorzeczne słowa żony.
– Wiem, że źle znosiłaś pierwszą ciążę…
– Najgorzej znosiliśmy ją mój biedny pan i my, służba – mruknął pod nosem Manfred.
Tymczasem Karolina Luiza wymierzyła mężowi siarczysty policzek.
– To było okropne! Czułam się jak krowa i miałam ogromny brzuch. Nie mieściłam się w żadną suknię! A ty mówisz, że źle znosiłam ciążę.
– Podziwiałem cię za odwagę i siłę, z jaką nosiłaś pod sercem naszego syna – odpowiedział Fryderyk, by jej pochlebić, ale to zapewnienie przypominało plucie na płonący dom w nadziei, że ogień zostanie ugaszony.
– To twoja wina! – krzyknęła Karolina Luiza i zaczęła młócić męża obiema pięściami. – Powinieneś mieć na uwadze moją słabą kondycję. A ty nawet nie odczekałeś paru miesięcy, tylko znów uczyniłeś mnie brzemienną. Na pewno chcesz, żebym szczezła przy porodzie! Jak umrę, będziesz mógł poślubić tę swoją okropną metresę!
To oskarżenie było dla Fryderyka jak kolejny policzek.
– Nie chcę twojej śmierci ani nie mam żadnej metresy! – oświadczył, z trudem panując nad sobą.
– Kłamiesz! – krzyknęła jego żona. – Miałeś nadzieję, że po urodzeniu syna przeniosę się na tamten świat, bo chciałeś sprowadzić na zamek następną żonę, córkę tego farmaceuty. Widziałam na własne oczy, jak się do niej umizgiwałeś. Dla ciebie liczy się tylko mój brzuch. Mam ci urodzić następcę, bo dzieci spłodzone z tą dziwką nie miałyby prawa do dziedziczenia.
– Moja droga, byłem niezmiernie szczęśliwy, że mimo wszystkich trudności szczęśliwie przeżyłaś ostatni poród. Modlę się do Boga, aby tym razem było tak samo. Dwa lata temu ściągnąłem na zamek najlepszego lekarza, aby się tobą zajmował. Teraz zrobię to samo. Nie masz się czego bać.
Fryderyk mimowolnie przybrał stanowczy ton. Jego żona już podczas pierwszej ciąży obrzucała go najdzikszymi oskarżeniami i uprzykrzała życie nie tylko jemu, ale także innym mieszkańcom zamku Friedrichsthal. Wtedy jednak apogeum nastąpiło dopiero w piątym miesiącu, gdy dolegliwości związane z ciążą stały się dokuczliwe. Tym razem było inaczej. Osobisty lekarz księżnej potwierdził ciążę zaledwie dzień wcześniej i zapewnił, że dziecko przyjdzie na świat nie wcześniej niż za siedem miesięcy.
Fryderyk był przerażony, że przez tak długi czas będzie musiał znosić wybuchy złości swojej żony. W trakcie jej pierwszej ciąży kilka razy opuszczał zamek i zatrzymywał się u krewnych. Ale tym razem nie uśmiechało mu się ciągłe podróżowanie tam i z powrotem między Rudolstadt, Sondershausen, Hildburghausen a Altenburgiem przez kilka najbliższych miesięcy jedynie po to, aby nie musieć wysłuchiwać narzekań małżonki.
– Uspokój się, moja droga! Nie jesteś pierwszą kobietą, która urodziła dziecko, ani nie będziesz ostatnią – próbował przemówić jej do rozsądku.
– Cóż za bezduszność! – wpadła mu w słowo. – Jestem bardzo delikatna. Pierwszy poród prawie mnie zabił. Nie przeżyję drugiego.
– Wasza Książęca Mość, proszę, nie denerwujcie się tak! – wtrącił jej przyboczny medyk. – Nawet jeśli pierwszy poród był skomplikowany, to kolejny zazwyczaj nie nastręcza kobietom takich trudności.
– Jesteście tak samo bezduszni jak mój mąż! – krzyknęła łamiącym się głosem Karolina Luiza. – Z pewnością pozostajecie w zmowie. Chcecie mnie wtrącić do zimnego grobu, aby Fryderyk mógł poślubić swoją kochanicę.
Lekarz poczuł się urażony.
– Wasza Książęca Mość, odwołajcie te insynuacje! – odparł oburzonym tonem, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kolejne obelgi. W końcu z lodowatym wyrazem twarzy zwrócił się do Fryderyka: – Wasza Książęca Mość! Czuję się zmuszony prosić was o zwolnienie mnie z pełnienia obowiązków przybocznego lekarza waszej pani małżonki. W tych okolicznościach nie mogę jej dłużej służyć.
– Moja żona z pewnością nie miała na myśli tego, co powiedziała. – Fryderyk próbował ułagodzić doktora, lecz jego żona natychmiast obróciła wniwecz jego starania.
– A właśnie że dokładnie to miałam na myśli! – parsknęła ze złością. – Podczas mojej pierwszej ciąży obaj próbowaliście odebrać mi życie. Tym razem na pewno je przez was stracę.
– Mości książę, jak widzicie, nie ma co liczyć na opamiętanie waszej małżonki. Dlatego proszę was, byście zwolnili mnie z funkcji jej przybocznego lekarza.
Medyk ukłonił się przed Fryderykiem, nie racząc nawet spojrzeć na Karolinę Luizę. Z trudem znosił jej zachowanie podczas poprzedniej ciąży. Wtedy jednak oskarżenia nie skrupiły się na nim, tylko na mężu księżnej.
Fryderyk zdał sobie sprawę, że nie zmusi medyka do pozostania, skinął więc głową i rzekł:
– Przyjdźcie później do moich komnat! Dam wam list polecający i wynagrodzę was za dotychczasową pracę. A tobie, moja droga żono, powiadam, że możesz ściągnąć na zamek takiego lekarza, jaki ci odpowiada. Niech się tobą zajmie.
Chciał uspokoić małżonkę, pozwalając jej wybrać medyka, który zaopiekuje się nią w czasie ciąży.
– Jak ja biedna, słaba kobieta mam znaleźć dobrego lekarza?! – krzyknęła z oburzeniem Karolina Luiza. – Jesteś bez serca! Chcesz, żebym umarła!
Ten ostatni wybuch do cna wyczerpał jej siły. Z bezradności zaczęła płakać.
Fryderyk machnął z rezygnacją ręką i zwrócił się do pokojówki:
– Zaprowadź moją żonę do jej sypialni i połóż do łóżka. Gdy odzyska spokój ducha, niech napisze do swoich przyjaciół z prośbą, by polecili jej dobrego lekarza i położnika. Sam nie będę zajmował się tą sprawą, ponieważ moja małżonka zapewne odmówiłaby przyjęcia medyka, którego bym wybrał.
Służąca spojrzała na księcia wzrokiem, który wyraźnie zdradzał, że podobnie jak jej pani uważa go za brutala pozbawionego serca. Następnie chwyciła Karolinę Luizę za łokieć i wyprowadziła ją na korytarz.2
Ostatni histeryczny wybuch Karoliny Luizy zdenerwował Fryderyka bardziej niż jakikolwiek z tych, których doświadczył podczas jej pierwszej ciąży. W swoim apartamencie poprosił kamerdynera o podanie mu kieliszka koniaku.
Manfred ze współczuciem przyniósł trunek.
– Czasami trzeba się napić czegoś mocniejszego, Wasza Książęca Mość. Tylko nie przyzwyczajcie się do topienia gniewu na żonę w koniaku.
– Nie mam takiego zamiaru – odparł Fryderyk, popijając złocisty płyn. – Gdybym tylko wiedział, jak przetrwać następnych siedem miesięcy – dodał przygnębiony.
– Wasza Książęca Mość, pozwólcie, że udzielę wam rady… – zaczął kamerdyner.
– W każdej chwili chętnie cię wysłucham, mój drogi Manfredzie! – powiedział Fryderyk, spoglądając z wdzięcznością na człowieka, który służył mu wiernie przez dwadzieścia lat.
– Chciałbym zasugerować Waszej Książęcej Mości, abyście spędzili następnych siedem miesięcy z dala od Friedrichsthal. Podczas pierwszej ciąży wasza pani małżonka była nieco spokojniejsza, gdyście opuszczali zamek.
– Skąd o tym wiesz? Przecież zawsze wyjeżdżałeś ze mną.
– Zapominacie, że moja żona jest tu ochmistrzynią i dlatego nie mogłem jej ze sobą zabierać. W trakcie naszych podróży to głównie ona zajmowała się zaspokajaniem potrzeb mości księżnej.
– W takim razie żal mi twej małżonki – mruknął Fryderyk, pełen szczerego współczucia.
– Gabi daje sobie radę. Reszta służby chętnie jej pomaga. Jej Najjaśniejsza Mość podczas lat spędzonych na zamku Friedrichsthal nie zdołała pozyskać u służby zanadto sympatii.
W głosie Manfreda zabrzmiało lekkie rozgoryczenie, ponieważ Karolina Luiza zachowywała się tak, jakby pobyt na zamku Friedrichsthal stanowił dla niej karę.
Żona Manfreda, ochmistrzyni Gabi, była przełożoną reszty służby. Fryderyk ufał obojgu małżonkom bezgranicznie, ponieważ dowiedli swej lojalności. Skoro Gabi stwierdziła, że poradzi sobie z jego brzemienną żoną, to z pewnością tak będzie.
– Ale gdzie ja mam się podziać na tak długi czas? – zapytał bardziej siebie niż Manfreda.
Kamerdyner chrząknął.
– Wasza Książęca Mość, pozwólcie, że udzielę wam kilku rad…
– Gadaj wreszcie! – ponaglił go Fryderyk.
– Zalecałbym Waszej Wysokości dłuższą podróż, a nie tylko wizytę w Hildburghausen czy innych pobliskich miastach, gdzie z pewnością padną pytania, dlaczego tak długo przebywacie z dala od domu. Ludzie już to roztrząsali podczas ostatniej ciąży waszej pani małżonki, mimo że raz za razem wracaliście do Friedrichsthal.
– Wracałem, ale… nie wytrzymywałem tu dłużej niż tydzień! Na Boga, większość kobiet zachodzi w ciążę i rodzi dzieci bez większych problemów. Dlaczego akurat Karolina Luiza musi robić taki raban? – Fryderyk pokręcił ze smutkiem głową, po czym z zaciekawieniem spojrzał na Manfreda. – Dokąd radzisz mi więc pojechać?
– Może do Londynu. Król Jerzy Drugi z pewnością was przyjmie. Albo do Paryża, do króla Ludwika Piętnastego, do króla Danii Christiana Szóstego…
– A dlaczego nie do osmańskiego sułtana? – przerwał mu Fryderyk, uśmiechając się z lekkim przekąsem.
– To byłaby długa podróż, i do tego niebezpieczna – dodał Manfred tak spokojnym tonem, jakby omawiał ze swoim panem jadłospis na wieczorny bankiet.
Fryderyk zamyślił się na chwilę, po czym machnął ręką.
– Przed laty, będąc jeszcze młodzieńcem, objechałem spory kawałek Europy, zwiedziłem Londyn i Paryż, a trzy lata temu Kopenhagę. Jeśli mam się znów wybrać w podróż, to chcę zobaczyć coś nowego. Może Rzym?
– Ale tam mieszka papież. A wy, jako luteranin, z pewnością nie chcielibyście oglądać tego jegomościa – zaoponował Manfred. – Jeśli chcecie zakosztować przyjemności, wybierzcie Wenecję! Czyż hrabia Manteuffel nie wspominał ostatnio, że wkrótce będzie tam obchodzony karnawał? Udział w nim z pewnością poprawiłby wam nastrój.
Propozycja Manfreda zabrzmiała kusząco. Manteuffel był światowym człowiekiem i wiele opowiadał o weneckich maskaradach, co sprawiło, że Fryderyk zapragnął je zobaczyć.
– Dobrze by było, gdyby Martin Just mógł pojechać ze mną. Podróże w jego towarzystwie zawsze przebiegały w przyjemnej i wesołej atmosferze. Tyle że Martin służy teraz księciu Ernestowi Augustowi z Saksonii-Weimaru.
– Na waszą prośbę książę z pewnością da mu wolne – przerwał swojemu panu Manfred.
– Bez wątpienia. – Fryderyk kiwnął głową, po czym się roześmiał. – Poczułbym się znowu tak jak kiedyś, za kawalerskich czasów, kiedy we dwóch objeżdżaliśmy Europę. Na Boga, to było ponad osiem lat temu! Czy pamiętasz, jak ja i Martin zabawialiśmy się z dwiema pięknotkami, kiedy to zaskoczyli nas mąż jednej z nich i brat drugiej, a my dwaj musieliśmy skakać z okna sypialni do fosy, a potem wróciliśmy do swej kwatery, ociekając wodą?
– Tak. Pamiętam też, że po kąpieli w fosie nie pachnieliście nazbyt przyjemnie – oznajmił Manfred, ponownie rozśmieszając swojego pana.
Fryderyk szybko jednak spoważniał.
– Powinienem mieć się na baczności, bo inaczej któraś z oślizgłych żmij wijących się u stóp Karoliny Luizy usłyszy moje słowa i powie jej, że się śmieję, bo niekochana przeze mnie żona niechybnie umrze w wyniku porodu.
Zacisnął usta. Oskarżenia żony zraniły go głęboko. Poślubił Karolinę Luizę nie z miłości, ale z obowiązku, ponieważ zgodnie z prawem rodzinnym jego narzeczona musiała pochodzić z rodu co najmniej równego rangą jego rodowi. Lecz starał się być dla niej dobrym mężem. W przeciwieństwie do wielu innych arystokratów nie miał metresy ani nigdy nie dał Karolinie Luizie powodu do zazdrości.
Istniała jednak pewna młoda kobieta, która przyprawiała go o szybsze bicie serca. Była jednak zanadto nisko urodzona, by mogła zostać jego żoną, a szanował ją zbyt mocno, by prosić ją o zostanie jego metresą.
– Zastosuję się do twojej rady, Manfredzie, i wyruszę w długą podróż. – Westchnął i dodał: – Najsampierw pojadę do Weimaru i poproszę Martina, by nam towarzyszył. On z pewnością zechce zobaczyć kawałek świata, tak samo jak ja.
– Kiedy Wasza Książęca Mość zamierza wyjechać? – dopytywał Manfred.
– Już jutro! Ty weźmiesz powóz i pojedziesz pierwszy, razem z bagażami. W Weimarze zakwaterujemy się w Gospodzie pod Słoniem. Zamelduj mnie tam jako barona Tiefenwalda. Będę podróżował incognito.
– Wedle waszej woli, panie baronie!
Wyraz twarzy Manfreda nie zmienił się ani trochę, mimo że czekało go mnóstwo pracy. Nie dość, że musiał spakować kufry podróżne swojego pana i swój własny bagaż, to jeszcze przypilnować, żeby zaprzęgnięto powozy bez herbów i żeby woźnica oraz lokaje towarzyszący jego panu byli ubrani w stroje, po których nie można będzie ich rozpoznać jako służących księcia von Schwarzburga-Friedrichsthala, który niedawno został wyniesiony do tej rangi.3
Nie tylko kamerdyner Manfred miał wiele pracy związanej z przygotowaniem wyjazdu, ale także Fryderyk. Najpierw trzeba było napełnić swoją podróżną kasetkę, a wprzód oszacować, ile monet będzie potrzebnych w ciągu ponadpółrocznego wojażu. Potem wybrał dwa celne pistolety, swoją ulubioną strzelbę i rapier. Przypomniawszy sobie, że ma z nim wyruszyć Martin Just, podwoił liczbę broni. Następnie wyjął almanach, by poczytać, co napisano w nim o krajach, które planuje odwiedzić.
Po lekturze zaczął się zastanawiać, dokąd naprawdę chciałby pojechać. Wenecja ze swoim karnawałem miała być początkiem wyprawy, a nie ostatecznym celem. Pragnąc zobaczyć coś nowego i nieznanego, ponownie pomyślał o imperium osmańskim, w skład którego wchodziła także Grecja, ojczyzna wielkich mędrców starożytności. Fryderyka kusiło, by odwiedzić Ateny, miasto Temistoklesa i Sokratesa. Przez myśl przemknął mu również Konstantynopol. Było to niegdyś jedno z wielkich centrów imperium rzymskiego i miasto cesarza Justyniana. Stamtąd niedaleko miałby na wyspę Cypr, a z niej do Jerozolimy. Fryderyk poczuł się urzeczony perspektywą zobaczenia miejsc, w których działał Jezus Chrystus, i zanurzenia dłoni w wodach Jordanu.
– Muszę porozmawiać z Martinem, żeby wybił mi te bzdury z głowy – zadrwił sam z siebie, wiedząc, że przyjaciel tak samo się zapali, by zobaczyć te egzotyczne miejsca.
Czas na przygotowania był w zasadzie nazbyt krótki, ale pod wieczór Manfred potwierdził, że do rana wszystko będzie gotowe.
Fryderyk skinął mu z wdzięcznością głową.
– Bardzo dobrze! Mam nadzieję, że do naszego powrotu zapanuje tu spokojniejsza atmosfera.
– Też mam taką nadzieję. – Manfred ukłonił się, a następnie podszedł do księcia, by przebrać go przed kolacją.
Ze względu na nastrój panujący w zamku Fryderyk zdecydował się na stonowane kolory. Założył też ogromną czarną perukę, którą gdzie indziej uznano by za niemodną. Granatowy kaftan leżał na nim jak ulał, podobnie jak nieco jaśniejsze spodnie sięgające do kolan. Na łydkach opinały się jasne pończochy. Do tego wzuł czerwone buty, które podkreślały jego wysoką rangę.
– W podróży zamierzam ubierać się skromniej, a przede wszystkim zrezygnuję z peruki wszędzie tam, gdzie jej założenie nie będzie absolutnie konieczne – oznajmił Fryderyk.
Manfred podał mu apaszkę i bacznie się przyglądał, jak jego pan ją wiąże.
– Już o tym pomyślałem i uwzględniłem to przy wyborze waszej garderoby, mości książę – powiedział.
– Od teraz mów do mnie: „panie baronie” – zażądał Fryderyk.
– Będę to robił, ale dopiero wtedy, gdy usiądziecie w powozie i zaczniecie podróżować jako baron Tiefenwald. W zamku wywołałoby to tylko irytację.
Obawy Manfreda były uzasadnione. Świta Karoliny Luizy natychmiast by się zorientowała, że książę zamierza podróżować incognito. Wysnułaby z tego wniosek, że zamierza się spotkać z metresą. A to jeszcze bardziej podburzyłoby jego żonę przeciwko niemu.
– Masz rację, niech wszyscy myślą, że jadę do Rudolstadt lub Sondershausen, aby odwiedzić swoich krewnych – odparł z wdzięcznością Fryderyk.
– Moja żona informuje, że księżna pani czuje się nazbyt źle, by towarzyszyć wam podczas kolacji – poinformował Manfred.
– Zasłużyłeś na dodatkowego talara za tę wiadomość – powiedział Fryderyk, któremu wyraźnie ulżyło, ponieważ przy stole małżonka zazwyczaj też nie szczędziła mu obelg.
Posiłek upłynął w spokojnej atmosferze, gdyż nikt ze świty Karoliny Luizy również nie przyszedł. Oprócz Fryderyka obecni byli tylko trzej panowie, którzy w jego imieniu zarządzali małym księstwem.
Fryderyk wyjaśnił im, że wybiera się w długą podróż. Wszyscy trzej ze zrozumieniem skinęli głowami.
– To roztropna decyzja, Wasza Najjaśniejsza Wysokość – rzekł ochmistrz, który ze zgrozą przypomniał sobie wybuchy księżnej podczas jej pierwszej ciąży.
– Czy sprawy mają się na tyle dobrze, że mogę bez obaw opuścić kraj? – zapytał książę.
– Ależ tak – oznajmił sekretarz, a następnie zadał pytanie, które go nurtowało: – Czy chcecie, bym wam towarzyszył?
Fryderyk pokręcił głową.
– Jako że nie wrócę do czasu rozwiązania, lepiej będzie, jeśli zostaniecie. Powierzam wam swój kraj i swoją rodzinę.
– Dziękuję Waszej Najjaśniejszej Wysokości! – Mężczyzna ukłonił się i odetchnął z ulgą.
Chociaż księstwo Schwarzburg-Friedrichsthal zarówno pod względem wielkości, jak i liczby ludności było jednym z najmniejszych państw w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego, potrzebowało sprawnej administracji. W trakcie pierwszej ciąży Karoliny Luizy sekretarz towarzyszył Fryderykowi w jego podróżach. Swoje obowiązki związane z zarządzaniem wykonywał jedynie podczas krótkich wizyt pana w domu. Z wielkim trudem udawało mu się wtedy panować nad sytuacją. Jeśliby teraz wyjechał na dłużej, konsekwencje mogłyby być znacznie gorsze.
– Szkoda, że Schwarzburg-Friedrichsthal jest tylko małą kropką na mapie Rzeszy – powiedział Fryderyk w zamyśleniu. – Gdyby był większym i ważniejszym krajem, mianowałbym cię kanclerzem lub premierem.
– Jestem całkowicie usatysfakcjonowany swoją rangą – odpowiedział szczerze sekretarz.
Jako że nie miał rekomendacji ani nikt za nim nie stał, w ważniejszych rezydencjach mógłby liczyć jedynie na podrzędne stanowisko pisarza. Tutaj był pierwszy po księciu i w jego imieniu dzierżył stery administracji.
– Każdemu z was należy się premia. Przypomnijcie mi o tym, gdy wrócę – rzekł Fryderyk, delektując się posiłkiem.
Następnie zaprosił wszystkich trzech panów do salonu i przy kieliszku koniaku wyjaśnił im, czego oczekuje od nich podczas swej nieobecności. Kiedy się rozstali, było już późno.
– Wasza Najjaśniejsza Wysokość, powinniście już położyć się spać. Powóz będzie na was czekał wczesnym rankiem – przypomniał mu Manfred.
– Wiem! Niemniej jednak wyjdę teraz na chwilę. Przygotuj wszystko na jutro. – Fryderyk uśmiechnął się do swojego kamerdynera, który w ciągu wielu lat służby stał się jego starszym przyjacielem, i podszedł do drzwi.
Jeden lokaj mu je otworzył, a drugi ruszył przed nim, niosąc lampę, ponieważ w korytarzach panowała już ciemność.
Fryderyk poczekał, aż służący otworzy drzwi do apartamentu, w którym umieszczono jego syna. W środku było jeszcze dość jasno. Usłyszał, jak Gabi mówi do bony, że nie będzie tolerować zaniedbań.
– Powiem Jej Najjaśniejszej Wysokości, aby zatrudniła inną opiekunkę dla panicza Fryderyka – rzekła stanowczo ochmistrzyni.
Książę wszedł do komnaty i zobaczył ochmistrzynię, na której twarzy malował się gniew, i bonę.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
Obie kobiety się wzdrygnęły, ponieważ tak wysoko postawione osoby z reguły nie wtrącały się w sprawy związane z opieką nad dziećmi.
Gabi zdołała się opanować jako pierwsza.
– Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku, i okazało się, że w pokoju dziecinnym nie było ani bony, ani mamki. Obie gdzieś sobie poszły i nie mogłam ich znaleźć.
– Byłam w komnatach Jej Książęcej Mości. Wyszłam tylko na chwilę, by zdać relację, jak się miewa jej syn – powiedziała opiekunka.
– Tylko na chwilę?! – wykrzyknęła Gabi. – Pielucha nie była zmieniana od dłuższego czasu! A i tak to ja własnoręcznie przewijałam panicza wcześniej.
– Pewnie zrobił w pieluchę całkiem niedawno – broniła się opiekunka.
– Na pewno nie! – W głosie Gabi zabrzmiała wściekłość na kobietę, która już kilka razy pokazała, że nie można na niej polegać.
– Wasza Książęca Mość, jeśli pozwolicie… – Gabi obróciła się energicznym ruchem do Fryderyka – …to powierzę opiekę nad waszym synem Ilsie, byłej pokojówce waszej matki. Ilsa kocha dzieci i odda małemu księciu całe swoje serce i całą duszę.
– To ja jestem opiekunką panicza! – zawołała ze złością bona. – Nie dam się wyrzucić, żeby ta głupia krowa dostała pracę w zamku. Dlaczego wróciła? Jej pani była pewnie niezadowolona z jej usług i ją zwolniła.
– Nieprawda! – Gabi gwałtownie broniła Ilsy. – Złamała rękę i pani Anna Sybilla przysłała ją tutaj, aby mogła dojść do siebie. Poleciła mi też, bym się nią zajęła, gdy wyzdrowieje.
Fryderyk znał Ilsę, skinął więc głową.
– Zrób, co uważasz za najlepsze – zwrócił się do Gabi, po czym zlustrował wzrokiem dotychczasową opiekunkę.
Wybrała ją jedna z dwórek Karoliny Luizy i, jak się teraz okazało, nie dołożyła należytych starań, by znaleźć kogoś sumiennego.
– Daj jej tyle pieniędzy, żeby starczyło jej na życie przez kilka miesięcy, i niech opuści Friedrichsthal – przykazał ochmistrzyni, po czym podszedł do syna.
Mały Fryderyk leżał w swoim łóżeczku, rączki miał zaciśnięte w piąstki. Chyba coś mu się śniło, bo mięśnie jego twarzy drżały. Choć skończył już rok, wciąż był drobny jak na swój wiek, ale zdrowy jak ryba. Spał spokojnie i nie przeszkadzała mu nawet dość ostra rozmowa.
– Mój mały! Nie będę cię widział przez kilka miesięcy. – Fryderyk z trudem oparł się chęci pogłaskania dziecka, gdyż nie chciał go obudzić. – Czuwaj nad moim synem! – rzekł do Gabi i ostatni raz spojrzał na pierworodnego.
– Będę czuwała. Zadbam, żeby mamka częściej karmiła go piersią. I dopilnuję potraw, które panicz będzie dostawał. Powinien troszeczkę przytyć. Ta głupia dziewucha nie dbała o niego należycie!
Spojrzała gniewnie na bonę, która właśnie została zwolniona, a następnie przegnała ją z pokoju.
Fryderyk wyszedł w ślad za nimi dwiema i skierował się do komnat żony. Tam pokojówka poinformowała go, że Jej Książęca Mość już śpi. Mówiąc to, stała przed drzwiami prowadzącymi do sypialni w taki sposób, jakby chciała uniemożliwić mu wejście.
Fryderyk nie miał jednak zamiaru tam wchodzić.
– Powiedz Jej Wysokości, że jutro wyruszam w podróż. Niech zwróci się do którejś z przyjaciółek o polecenie dobrego położnika. Chciałbym, aby miała dobrą opiekę.
Powiedziawszy to, Fryderyk się odwrócił i opuścił izbę przepełnioną zapachem perfum. Kiedy wrócił do swojej komnaty, poprosił Manfreda o otwarcie okna. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem.
– Czy wszystko na jutro gotowe? – zapytał.
Manfred skinął sztywno głową.
– Tak, mości książę!
– Dobrze, w takim razie pożegnamy się z domem na kilka miesięcy. Jestem ciekaw, jak Martin przyjmie moją propozycję wspólnej podróży. Mam nadzieję, że nie rozleniwił się na służbie w Weimarze i że nie przelęknie się ryzyka.
– Na pewno nie. Znam pana Martina na tyle, że nie mogę sobie czegoś podobnego wyobrazić – odpowiedział Manfred, pomagając swojemu panu zdjąć obcisły kaftan.4
Fryderyk wyjechał następnego ranka, nie pożegnawszy się z żoną. Czuł się, jakby od niej uciekał. A jednocześnie miał wrażenie, że wydostał się na wolność. Jego małżeństwo z Karoliną Luizą nie było szczęśliwe. W duchu bardziej niż kiedykolwiek buntował się przeciwko zasadom rodu, zgodnie z którymi nie mógł poślubić niewiasty niższej rangą.
„Nie, nie chodzi o to, że zakazano by mi wzięcia za żonę kogoś niżej urodzonego” – poprawił się w myślach. „Ale wtedy dzieci z takiego związku nie miałyby prawa do dziedziczenia”.
Zastanawiał się, czy warto się tak męczyć z niekochaną żoną po to, by Schwarzburg-Friedrichsthal pozostał niezależnym księstwem. Karolina Luiza urodziła dziedzica, na którego liczył, i ponownie zaszła w ciążę, nie można jej więc było oskarżyć, że zaniedbuje obowiązki. Dlatego chętnie otoczyłby ją opieką i zrobił wszystko, co w jego mocy, aby dziecko urodziło się zdrowe, a matka dobrze zniosła poród. Tyle że jej histeryczne wybuchy na to nie pozwalały.
Na szczęście miał świadomość, że Gabriele Haug należycie zadba o dobro księżnej. Żona kamerdynera nie pozwalała świcie Karoliny Luizy mieszać się w sprawy gospodarcze na zamku. Ponieważ jej mąż musiał towarzyszyć panu podczas jego wojaży, Gabi miała nie widzieć swojego Manfreda przez kilka miesięcy. Fryderykowi było z tego powodu nieco przykro, ale nie mógł się obejść bez swojego kamerdynera, który służył mu też jako marszałek podróży.
Miał z nimi pojechać również Hartwig – syn Gabi i Manfreda. Fryderyk w podzięce za lojalność rodziców zamierzał wysłać młodzieńca na studia, lecz chciał, by ten najpierw zobaczył trochę świata. Kamerdyner księcia oprócz syna wyznaczył jeszcze kilku lokajów, którzy także mieli wyruszyć w drogę.
Kiedy Fryderyk wyjrzał przez okno swojej karety, zobaczył spory kawałek przed sobą powóz, w którym jako marszałek podróży jechał Manfred. Do jego zadań należało wybranie gospody, żeby mogli zjeść obiad. Następnie miał pojechać do zajazdu, w którym planowali spędzić noc. Gdy książę tam dotrze, będą na niego czekać kolacja i łóżko przykryte jego własną pościelą.
Oprócz jadącego przodem powozu kamerdynera oraz książęcej karety do ich orszaku należał jeszcze pojazd na bagaże. Mieli trzech woźniców z pomocnikami, a ponadto czterech lokajów, z których dwóch stało z tyłu karety, a dwóch jechało wraz z Manfredem, aby przygotować wszystko na przybycie pana.
Dzięki takiej organizacji podróż przebiegała sprawnie i powóz z Fryderykiem wjechał do Weimaru wieczorem drugiego dnia. Podczas kontroli przy bramie książę podał się za barona Tiefenwalda. Dojechawszy na rynek, wysiadł z karety i ruszył pieszo do mieszkania Martina Justa, jego orszak zatrzymał się zaś przed Gospodą pod Słoniem, aby wynająć tam kwaterę.
Sporo osób spoglądało przychylnie na kroczącego ulicą Fryderyka w długim do kolan granatowym kaftanie z aksamitu oraz prawie równie długiej jasnoniebieskiej kamizelce, która niemal całkowicie osłaniała jego jasnobrązowe pludry. Brązową perukę wieńczył płaski trójrożny kapelusz, a pończochy były białe jak śnieg.
Tak ubrany wszedł wkrótce do kamienicy, w której Martin Just wynajmował dwie duże izby, i poprosił dozorcę o poinformowanie przyjaciela o przybyciu gościa.
– Tak jest, jaśnie panie! Pan asesor właśnie przyjechał i jest w swoim mieszkaniu. Przybyliście w samą porę, ponieważ z pewnością zaraz wyszedłby na kolację do swojej ulubionej gospody.
– To poszedłbym tam za nim – odpowiedział Fryderyk i udał się za dozorcą na drugie piętro.
Znajdowały się tam dwa pomieszczenia zajmowane przez Martina Justa.
Dozorca zapukał do drzwi i zawołał:
– Panie asesorze! Macie gościa!
– Proszę wejść – dobiegł ze środka uprzejmy głos.
Mężczyzna natychmiast otworzył drzwi i się odsunął, aby Fryderyk mógł przejść.
– Proszę, jaśnie panie! – Skłonił się, mając nadzieję na napiwek.
Książę nawet nie pomyślał, żeby dać mu cokolwiek, gdyż zwykle robił to za niego kamerdyner. Zamiast tego podszedł prosto do przyjaciela.
– Witaj! – powiedział uradowany Martin i go objął.
Jako że znał Fryderyka, wręczył monetę stojącemu na progu zaciekawionemu dozorcy, po czym zamknął drzwi. Napełnił winem dwa kieliszki i jeden podał swojemu gościowi.
– Co się stało, że zjawiasz się w Weimarze? – zapytał, patrząc na przyjaciela z troską.
Nie widzieli się od dwóch lat. Fryderyk wyglądał teraz na dość nieszczęśliwego. Było to dziwne, bo w zasadzie nie miał ku temu żadnych powodów. W końcu, jako czwarty tego imienia, władał państwem o nazwie Schwarzburg-Friedrichsthal, a więzy krwi łączyły go z najszlachetniejszymi rodami w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Na jego mały kraj nie wpłynęła nawet zakończona niedawno wojna między nowym królem Prus Fryderykiem II a nową regentką Habsburgów Marią Teresą. Co więcej, sprzedaż żywności i paszy nie tylko austriackim, lecz także cesarskim i pruskim wojskom przyniosła Friedrichsthalowi sporo pieniędzy.
Wtem Martin coś sobie przypomniał.
– Czy Schwarzburg-Friedrichsthal nie został niedawno podniesiony do rangi księstwa za sprawą pomocy udzielonej cesarzowi?
Fryderyk ze śmiechem skinął głową.
– Jego Wysokość cesarz Karol Siódmy raczył umieścić na moim herbie książęcą koronę w związku z tym, że pozwoliłem jednemu z jego na wpół wygłodzonych bawarskich regimentów zaopatrzyć się we Friedrichsthal w żywność, gdy ten wycofywał się pod naporem wojsk Marii Teresy. Jestem raczej przygnębiony wyniesieniem do rangi księcia, bo czuję się jak wróbel, któremu przyszło latać wraz z orłami i sokołami. W końcu Schwarzburg-Friedrichsthal jest krajem mniejszym od wielu hrabstw w Prusach, Saksonii i Austrii zarówno pod względem powierzchni, jak i liczby ludności. Jedyną osobą, której naprawdę podoba się moja nowa ranga, pozostaje Karolina Luiza.
– Lepiej zachowaj tę opinię dla siebie. Gdyby stała się ona publicznie znana, mógłbyś zostać uznany za osobę wyjątkowo ekscentryczną. W końcu każdy szlachcic w Świętym Cesarstwie Rzymskim stara się poprawić swój status i swoją reputację!
Martin również się roześmiał i zastanawiał się, jak zdesperowany musiał być cesarz Karol VII, by wynagrodzić stosunkowo niewielką przysługę takim wyróżnieniem.
– Jesteśmy przyjaciółmi, powiem ci więc, dlaczego tak naprawdę zostałem wywyższony do rangi księcia. Tylko nie mów o tym nikomu – powiedział z uśmiechem Fryderyk, lecz na jego twarzy malowała się gorycz.
– Oczywiście, że zachowam milczenie. – Martin kiwnął głową i uważniej przyjrzał się przyjacielowi. – Coś cię trapi?!
– Czy wyglądam na aż tak smutnego?
– Nie, ale to wyczuwam! W końcu przez piętnaście lat spędzaliśmy razem niemal każdą chwilę. Znam cię na tyle dobrze, że dostrzegam subtelności, których inni nie zauważają.
– Masz rację. Czuję się przygnębiony. Moja zacna małżonka po raz drugi jest przy nadziei. Dziękuj Bogu, Martinie, że możesz wybrać sobie żonę według własnego uznania, bo tradycja ani konwenanse nie nakazują ci poślubić kogoś z twego stanu, choć ci się nie podoba. – Fryderyk westchnął, po czym zamachał rękami. – Powinienem był szukać dalej, ale Karolina Luiza spełniała dokładnie te wymagania, którym powinna sprostać żona hrabiego cesarstwa. Myślałem, że dokonuję najlepszego wyboru. Bardziej by do niej pasowało imię Ksantypa.
– Czy między wami jest aż tak źle? – zapytał Martin, który widział żonę Fryderyka jedynie dwa razy: na ślubie i ponownie dwa lata temu, gdy przyjechał do Friedrichsthal z krótką wizytą.
– Jeszcze gorzej! – Książę zaśmiał się gorzko i pokręcił głową. – Podczas swojej pierwszej ciąży Karolina Luiza zachowywała się niczym zwykła handlara. Gdy tylko zaproponowałem coś, aby jej ulżyć, zarzucała mi, że pragnę doprowadzić ją do śmierci…
Zakaszlał zakłopotany, aby powstrzymać to, co cisnęło mu się na usta. Nie mógł tego zdradzić nawet Martinowi.
– Oskarżała mnie, że chcę poślubić jedną ze swoich rzekomych kochanek – mówił dalej. – A przecież doskonale wie, że zgodnie z rozporządzeniem mojego przodka Fryderyka Pierwszego spadkobierca rodu musi pochodzić z łona szlachetnej damy. Jak więc mógłbym poślubić jakąś tancerkę lub mieszczkę? Po mojej śmierci Schwarzburg-Friedrichsthal powróciłby do Rzeszy, a tym samym stał się własnością cesarza, a moi potomkowie nosiliby jedynie proste nazwisko von Friedrichsthal.
– Ale Karolina Luiza urodziła przecież nieco ponad rok temu upragnionego dziedzica. Czy to jej nie uspokoiło? – zapytał Martin ze zdumieniem.
Fryderyk opuścił ze smutkiem głowę.
– Uspokoiło? Na Boga, ona oskarża mnie o to, że się z nią nie liczę i że zapłodniłem ją nazbyt szybko. Uważa, że nie przeżyje tej ciąży, a po jej śmierci będę mógł poślubić ladacznicę, z którą ponoć sypiam.
– Słuchając cię, rad jestem, że jeszcze nie mam żony.
Martin współczuł swojemu przyjacielowi, ponieważ Fryderyk był przystojnym młodym mężczyzną o doskonałych manierach, zawsze przyjaznym, uprzejmym i życzliwym wobec wszystkich.
– Nie traktuj całej płci niewieściej z pogardą – ostrzegł go surowo książę. – Nie wszystkie kobiety są takie jak Karolina Luiza. Bywają też inne, chociażby takie jak twoja pani matka, które w porównaniu z moją żoną są jak jasne gwiazdy na niebie.
– To prawda! Moja matka to zacna niewiasta.
Martin uśmiechnął się na myśl o swojej rodzicielce, która była znana w ich rodzinnym mieście Königsee. Jako młoda dziewczyna wędrowała po kraju, sprzedając lekarstwa, aby zapewnić swojej rodzinie dach nad głową i chleb. Będąc mężatką, uratowała swojego męża oskarżonego niesłusznie o morderstwo i więzionego w lochach. Około dwudziestu lat temu została opiekunką małego Fryderyka i uratowała go przed śmiercią z rąk podłych zabójców. W ramach podziękowania pozwolono Martinowi wychowywać się razem z Fryderykiem. Razem też studiowali. Teraz Martin Just miał tytuł doktora i otworem stały przed nim drzwi, które byłyby zamknięte dla syna zwykłego farmaceuty ze Schwarzburga-Rudolstadt.
– Twoje obie siostry również wypadają niezwykle korzystnie na tle innych kobiet – dodał książę, mając na myśli przede wszystkim starszą z nich.
Lena była piękna, choć miała cięty język. Jako chrześnica pana von Tengenreutha otrzymała doskonałe wykształcenie. Była także jedyną młodą kobietą, która budziła w nim uczucia gorętsze niż zwykła sympatia.
– Czy jakiś młody mężczyzna zdobył już serce Leny lub Hildy? – zapytał.
Martin pokręcił głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale dla Leny to najwyższy czas, żeby wyjść za mąż. W końcu ma już dwadzieścia pięć lat. Jeśli się nie postara, skończy jako stara panna. Lecz ona chyba chce nią zostać. Każdy młody mężczyzna, który się nią zainteresuje, pada ofiarą nie tylko jej języka, ale także ołówka! Podczas ostatniej wizyty zostawiła tu teczkę ze swoimi rysunkami. Są w niej portrety jej wielbicieli. Może chciałbyś na nie spojrzeć, żeby się przekonać, co mam na myśli?
– Z przyjemnością! Lena jest świetną rysowniczką i malarką. Zarobiłaby niezłe pieniądze, sprzedając swoje obrazy – rzekł Fryderyk.
Jego przyjaciel zaśmiał się krótko, słysząc te słowa.
– Lena chciała sprzedać dwa obrazy, ale zaproponowano jej jedną czwartą tego, co za swoje dużo gorsze prace otrzymał pewien młody malarz. Dlatego zrezygnowała ze sprzedaży – oznajmił Martin, wyciągając teczkę z szafki. – Lena jest bardzo pracowita – dodał ze śmiechem. – Chcesz jeszcze wina? – zapytał przyjaciela.
Fryderyk dopił zawartość swojego kielicha i podał mu go.
– Z przyjemnością! Twoje wino jest dokładnie takie, jakie lubię.
Martin się uśmiechnął.
– W końcu znam cię już tyle lat – rzekł i napełnił oba kieliszki.
Tymczasem książę zaczął oglądać rysunki. Mimo ponurego nastroju nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Z tej twojej siostry to naprawdę niezła bestyjka! Spójrz, jak narysowała tego mężczyznę. Faktycznie jest aż tak gruby? – Fryderyk wskazał na portret otyłego młodzieńca z wielkim brzuchem.
– To syn zarządcy z Hesji-Kassel. Był bardzo oburzony tą karykaturą, podobnie jak ten drugi, z następnego rysunku! – poinformował Martin, po czym przełożył kartkę.
Na kolejnej uwieczniono młodego mężczyznę o chudych nogach i zapadniętej klatce piersiowej.
– Z tej mojej siostry to doprawdy wyjątkowa szelma – zgodził się z Fryderykiem i odsłonił jeszcze jeden rysunek, który przedstawiał młodzieńca o obliczu usianym krostami.
Fryderyk w zamyśleniu pogłaskał się po czole.
– Mężczyzna, który szczerze kochałby Lenę, uśmiałby się z tego i powiedział jej, że świetnie go sportretowała.
– Młodzi panowie, którzy się o nią ubiegali, interesowali się w zasadzie tylko posagiem, który ufundował jej pan von Tengenreuth. Byli bardzo niezadowoleni, że nie zdołali go zdobyć – odparł kpiącym tonem Martin.
– W takim razie głupcy z nich! – odpowiedział Fryderyk i dalej przeglądał karykatury.
Następna ukazywała jego żonę, Karolinę Luizę. Księżna miała niezwykle zarozumiały wyraz twarzy i spiczasty nos skierowany w stronę sufitu.
– Lena musiała to narysować, gdy odwiedziła nas w towarzystwie państwa von Tengenreuthów zaraz po narodzinach mojego pierworodnego syna – rzekł cicho Fryderyk. – Świetnie sobie poradziła z moją żoną, dla której prości ludzie są jak brud pod stopami. Karolina Luiza powinna oprócz przydomku Ksantypa otrzymać jeszcze jeden, a mianowicie Arogancja!
Martin zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel z całego serca nie cierpi swojej małżonki. Nie wróżyło im to dobrze na przyszłość. Aby poprawić Fryderykowi humor, roześmiał się i pokręcił głową.
– Moja siostra dotąd oszczędziła takich portretów tylko trzem osobom, to jest naszym rodzicom i tobie! Ja zaś już kilka razy padłem ofiarą jej ołówka!
Fryderyk odłożył kartkę z portretem żony i na kolejnym rysunku zobaczył siebie. Jego sylwetka została przedstawiona nader zgrabnie, jedynie garderoba była nazbyt wytworna. Na twarzy księcia malowało się jednak takie pomieszanie, że Martin poczuł wstyd za siostrę.
– Co Lenie przyszło do głowy, żeby ukazać cię w taki sposób? Kiedy matka i ojciec to zobaczą, pożałuje, że narysowała coś takiego!
Fryderyk uniósł dłoń w pojednawczym geście.
– Nie złość się. Bywają na świecie gorsze rzeczy niż karykatury twojej siostry.
Widząc, że przyjaciel nie chce dalej drążyć tego tematu, Martin wziął od niego teczkę i odłożył ją na bok.
– Powiedz lepiej, co cię skłoniło do opuszczenia ukochanego Friedrichsthal i przyjechania do mnie. Z pewnością miałeś jakiś powód.
– Niczego się nie da przed tobą ukryć – odparł Fryderyk, wciąż patrząc na niepochlebny rysunek przed sobą.
„Czy Lena słusznie sportretowała mnie w ten sposób?” – zapytał sam siebie w myślach. Karolina Luiza obraziła ją w jego obecności, a on nie miał odwagi upomnieć małżonki tak, jak na to zasłużyła. Ogarnął go smutek, bo Lena była jedyną osobą, którą szczerze kochał. Teraz nie wiedział nawet, czy wciąż uważa go za przyjaciela.
Otrząsnął się z ponurych myśli, upił nieco wina i powiódł wzrokiem po mieszkaniu, które wynajmował Martin. Składało się ono z dwóch pomieszczeń. Jedno służyło za izbę dzienną i to w niej się właśnie znajdowali. Wyposażona była w stół z dwoma krzesłami, rozłożysty fotel, biurko i dużą komodę. Drugie pomieszczenie pełniło funkcję sypialni. Przez otwarte drzwi książę zobaczył wąskie łóżko, szafę i stolik do ablucji.
Komuś takiemu jak on, przyzwyczajonemu do przebywania w ogromnym zamku, mieszkanie wydawało się ciasne. Miał jednak świadomość, że w najbliższej przyszłości będzie się musiał przyzwyczaić do podobnego zakwaterowania. Po odstawieniu kielicha na stół spojrzał na Martina, uśmiechając się z bólem.
– Moja zacna żona powiedziała, że nie może dłużej znieść mojego widoku. Dlatego zdecydowałem się opuścić Friedrichsthal. Wrócę do kraju dopiero wtedy, gdy jej ciąża dobiegnie końca, a dziecko szczęśliwie się urodzi.
– W takim razie z pewnością czeka cię wielomiesięczna tułaczka! – rzekł ze zdumieniem Martin.
– Prawie siedmiomiesięczna, a chętnie przedłużyłbym ją jeszcze o kilka tygodni – odpowiedział z goryczą Fryderyk.
– Co zamierzasz w tym czasie robić?
Napięcie na twarzy księcia nieco zelżało.
– Zamierzam odbyć podróż. Czy chciałbyś pojechać ze mną? Teraz, gdy wreszcie skończyła się ta bezsensowna wojna między Prusami a Austrią, wszystkie drogi stoją przed nami otworem.
Martin wiedział, że książę Saksonii-Weimaru, któremu służył, w każdej chwili gotów byłby udzielić mu nieograniczonego w czasie urlopu. Przytaknął więc bez wahania i zapytał, dokąd zawiedzie ich ta wyprawa.
– Jeszcze nie zdecydowałem – odparł wymijająco Fryderyk. – Ale nie chcę wracać do tych samych miast, które obaj odwiedziliśmy przed laty podczas wojaży po Europie.
– W takim razie nie mamy wielkiego wyboru, chyba że chcesz pojechać do muzułmanów lub dalej, do Indii.
– Indie leżą trochę za daleko! Ale faktycznie myślałem o Oriencie. Być może ułagodzę żonę, jeśli przywiozę wodę z Jordanu na chrzciny naszego dziecka.
Martin się zdziwił.
– A więc twoim celem jest Jordan? W takim razie bez wątpienia zechcesz się udać do Jerozolimy.
– To mi właśnie chodziło po głowie! Pragnę zobaczyć coś, czego jeszcze nie widziałem.
Martin wyczuł desperację przyjaciela. Nie puściłby go samego, nawet gdyby Fryderyk chciał go zabrać w podróż dookoła świata.
– Zgadzam się! – powiedział. – Ale nie mówmy mojej matce ani ojcu, że zamierzamy pojechać tak daleko, bo będą się zamartwiać – dodał z błyskiem w oku.
– Chciałem zacząć od Wenecji, aby obejrzeć tamtejszy karnawał – oznajmił Fryderyk.
– Dobry pomysł! W Wenecji o tej porze roku dużo się dzieje. Z pewnością poprawi ci się tam nastrój. Podróż zajmie nam dużo czasu, więc proponuję, abyśmy powiedzieli moim rodzicom i rodzeństwu, że zostaniemy dłużej we Włoszech. Zrozumieją, jeśli im wyłożymy, że nastroje twojej żony są nie do wytrzymania i dlatego uciekłeś z domu. – Martin pokiwał głową, jakby na potwierdzenie swoich przemyśleń, po czym wstał. – Teraz powinniśmy na chwilę przerwać rozmowę. Głód wzywa mnie do gospody. Muszę się wzmocnić przed naszą wyprawą.
– Wybacz, nie chciałem, byś głodował z mojego powodu – odparł książę z uśmiechem. – Sam też jeszcze nie jadłem kolacji, pozwól więc, że zaproszę cię do Gospody pod Słoniem. Ostatnim razem, gdy tam gościłem, jedzenie było wyśmienite.
Martin znał tę karczmę, znał też Fryderyka. Wiedział zatem, że czeka go wystawna kolacja, na jaką sam rzadko sobie pozwalał. Pomyślał, że podczas podróży będą musieli zachowywać się powściągliwie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ale tym razem, po tak długim niewidzeniu, wypadało uczcić ponowne spotkanie.5
Martin faktycznie bez problemu dostał urlop. Mimo że Fryderyk przybył do Weimaru jako baron Tiefenwald, dworzanie wiedzieli, kim naprawdę jest, dlatego nikt nie czynił mu najmniejszych przeszkód. Trzy dni później podróżnicy wyruszyli do Königsee, aby odwiedzić rodzinę Martina. Fryderyk był uradowany, że ponownie spotka Klarę Just i jej męża Tobiasa. Ze szczególnym napięciem oczekiwał jednak spotkania z ich córką Leną.
Ponieważ czas nie naglił, pokonali drogę do Königsee w trzech etapach. Dzięki temu mniej forsowali konie i mieli dość czasu na biesiady w karczmach oraz wspólne snucie planów.
– Chcę podczas naszej wyprawy zobaczyć jak najwięcej – oznajmił Fryderyk w gospodzie, w której zamierzali spędzić noc, a która znajdowała się blisko Königsee.
Następnego dnia mieli tam dotrzeć w ciągu zaledwie trzech lub czterech godzin.
– Właśnie w takim celu organizowane są tego rodzaju podróże – odpowiedział Martin, spoglądając na księcia znad kufla z piwem.
Fryderyk nie wyglądał już na tak przygnębionego jak na początku. „Może to i dobrze, że przez pewien czas nie będzie widział swojej żony” – uznał Martin. Choć oczywiście było mu przykro, że jego przyjaciel z powodu Karoliny Luizy musi trzymać się z dala od domu.
– Myślałem o odwiedzeniu Grecji, aby zobaczyć cuda tego kraju. Zdołamy się tam porozumieć z miejscowymi, bo przecież obaj uczyliśmy się na uniwersytecie języka Arystofanesa i Eurypidesa. – W głosie Fryderyka zabrzmiało zadowolenie. Podczas studiów uważał co prawda lekcje greki za zbędne, ale teraz mozolna nauka mogła im się opłacić.
– Mamy do dyspozycji prawie rok. W tym czasie możemy odwiedzić sporo miejsc – odpowiedział w zamyśleniu Martin. – Nie należy jednak wyjeżdżać bez przygotowania. Lepiej dobrze zaplanujmy naszą podróż i opracujmy szlaki. Będziemy potrzebować statku, by przedostać się z Wenecji na Bliski Wschód. Powinniśmy też wiedzieć, z kim się skontaktować, gdybyśmy potrzebowali pomocy.
Książę westchnął.
– Zanim zbierzemy tyle informacji, minie kilka miesięcy, a wtedy nie warto już będzie gdziekolwiek wyruszać.
– Nie sądzę, byśmy potrzebowali więcej niż miesiąc, aby się przygotować, o ile uda nam się zgromadzić wszystkie niezbędne materiały – odparł Martin. – Kilka dni musimy spędzić u moich rodziców, inaczej się obrażą. Pierwsze wskazówki możemy uzyskać w Rudolstadt, zwłaszcza dotyczące Wenecji, w której Zachód spotyka się ze Wschodem. Jeśli nie znajdziemy w Rudolstadt ważnych informacji, będzie to oznaczało, że diabeł próbuje pokrzyżować nam szyki.
– Jakie wiadomości są dla ciebie istotne? – zapytał Fryderyk.
– Na przykład gdzie można znaleźć konsulów, do których w razie potrzeby moglibyśmy zwrócić się o pomoc, bankierów, u których dałoby się wymienić weksle na lokalną walutę, gdyby zabrakło nam gotówki. Musimy się też dowiedzieć, które karczmy są polecane, i tak dalej. – Martin wymieniał kolejne punkty, aż Fryderyk w końcu pokręcił głową.
– W Weimarze stałeś się urzędnikiem z krwi i kości! Wszystko musisz mieć spisane na papierze i zaplanowane. Ja wyobrażałem sobie, że po prostu popłyniemy i na miejscu zapytamy o zakwaterowanie oraz ciekawe obiekty, które należałoby zwiedzić.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy i tak robili – zaśmiał się Martin. – Ale uważam, że najpierw powinniśmy się dowiedzieć, co nas czeka w różnych lokacjach. Dowódca wojsk także wprzódy każe zbadać pole bitwy, na którym planuje się zmierzyć z wrogiem.
– W takim razie niech to będzie twoje zadanie – rzekł Fryderyk, choć sam był ciekaw, czego Martin się dowie, i gotów był z nim to omówić. – A teraz – dodał – powinniśmy udać się do pokoju, który wynajął dla nas Manfred. Potem zjemy kolację.
– Dobrze, mości książę! Po drodze będziemy musieli często nocować w paskudnych noclegowniach i karawanserajach¹ pełnych pcheł i wszy – odparł ze śmiechem Martin.
Fryderyk spojrzał na niego surowo.
– Czy wspominasz o wszach i pchłach, żeby zniechęcić mnie do wojaży?
Ledwo to powiedział, obaj wybuchnęli śmiechem i poszli ramię w ramię do gospody, gdzie czekał na nich nakryty stół.
Manfred zobaczył ich i pokręcił głową.
– Obaj wciąż są tymi samymi energicznymi młodzieńcami, jakimi byli podczas swojej wcześniejszej podróży po Europie – powiedział do syna.
Pomyślał o Karolinie Luizie oraz jej wybuchach złości i uznał, że jego panu należy się odrobina wytchnienia.