- promocja
- W empik go
Córka fałszerza. Tom 3 - ebook
Córka fałszerza. Tom 3 - ebook
Opowieść o grupie ludzi, których młodość przypada na burzliwe czasy schyłku Republiki Weimarskiej i początku istnienia III Rzeszy.
Młoda Żydówka o niezwykłym talencie malarskim, policjant usiłujący zachować prawość w okrutnych czasach, majętny mężczyzna zarażony ideą nazizmu i człowiek ogarnięty ezoterycznym szaleństwem to bohaterowie powieści, którzy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kiedy nadchodzą rządy Hitlera, żadne z nich nie spodziewa się, że właśnie narodziło się czyste zło. To historia o powstaniu III Rzeszy, jej związkach z okultyzmem i żądzy władzy tak wielkiej, że doprowadza do najokrutniejszej wojny w dziejach ludzkości i tragedii milionów istnień.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-807-7 |
Rozmiar pliku: | 560 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuła ogromny zawód. I doszła do wniosku, że kompletnie nie zna się na ludziach. Dałaby sobie uciąć rękę za Rudolfa, uważała go za najlepszego przyjaciela, jaki jej pozostał, a on tak bardzo ją zawiódł. Najpierw okazało się, że niejaki Max Geyer, szwagier Herberta, to człowiek, którego Dorst znał doskonale. „Przyjaciel przyjaciela” – te słowa powracały do niej jak bumerang i nawet po tak długim czasie wywoływały skurcz żołądka. Poza tym już sobie przypomniała, gdzie widziała twarz mordercy. Jedenaście lat wcześniej spotkała go na otwarciu galerii Wackera. To właśnie Geyer był tym niewydarzonym, chudym i źle ubranym koleżką Rudolfa, który wyśmiewał jego stwierdzenia dotyczące żółtego koloru na obrazach van Gogha. Przyjaciel przyjaciela…
Kiedy opuścili mieszkanie przy Bregenzer, a on prowadził ją skutą kajdankami na najbliższy komisariat, nie chciała nawet słuchać, co ma jej do powiedzenia. Gdyby taka sytuacja miała miejsce kilka godzin wcześniej, ufałaby, że robi dla niej to, co wydawało mu się najlepsze. Tak, wówczas uwierzyłaby, iż owo aresztowanie nie ma na celu wtrącenia jej do więzienia czy obozu, ale przyśpieszenie wyjazdu za granicę.
Rudolf nie miał pojęcia, że kiedyś między nią a Herbertem coś się wydarzyło. Nie wiedział, iż Hani jest córką młodego von Reussa, zaś on sam nie należy do żadnej szajki handlującej fałszywymi dziełami sztuki. Jeszcze nie tak dawno powiedziałaby mu o dziecku, nawet jeśli złamałaby mu serce, ale nie teraz. Obawiała się, że jeśli był zdolny do tego, by nasłać na jej męża Maxa Geyera, zechce także zniszczyć Herberta. I pomyśleć, że podejrzewała von Reussa. Jakże ona czuła się paskudnie! Ileż to podłych i cierpkich słów wypowiedziała pod adresem Herberta, jakże ona go znienawidziła. A jednak to, co wydawało się takie oczywiste, okazało się nieprawdą. Nie miała pojęcia, czy ten dumny i uparty mężczyzna kiedykolwiek jej wybaczy, ale wierzyła, że nikt lepiej niż on nie zaopiekuje się jej córeczką.
Aresztowanie, śledztwo, a potem szybki proces przypominały farsę. Nie pomógł nawet adwokat. W istocie najlepszy, jakiego mógł znaleźć Herbert. Zarzucał zarówno śledczych, jak i sąd argumentami, które dawały nadzieję na wygraną.
– Wysoki sądzie, zatem nie istnieje żaden dowód na to, że oskarżona tworzyła falsyfikaty. Zarówno Samotnego jeźdźca, jak i obrazów van Gogha z kolekcji skazanego Ottona Wackera nie namalowała pozwana. Pragnę nadmienić, że w czasie, gdy otwierano wystawę, Judith Ebeling, wówczas Kellerman, miała zaledwie piętnaście lat, zatem sugestia, jakoby sfałszowała owe płótna, jest absurdalna – perorował Aaron Zuckerman.
W istocie, gdyby sąd był niezawisły, a radca sądowy i prokurator nie byli antysemitami, nie doszłoby nawet do procesu. Policjanci przybyli do jej mieszkania, na wniosek śledczego Andreasa Linza, owszem, dostali się do tajemnej pracowni Ismaela Kellermana, ale zastali tam jedynie puste regały, sztalugi i taboret. Z czułością pomyślała o Herbercie. To zapewne on sprawił, że wszystkie dowody jej przestępczej działalności zostały usunięte. Śledczy nie mieli w tej sytuacji zupełnie nic, co mogłoby świadczyć, że tworzyła falsyfikaty wielkich mistrzów.
Jeszcze tego samego dnia, kilka godzin po jej aresztowaniu, Dorsta odsunięto od śledztwa. A może on sam postanowił zostawić ją na pastwę wachmistrza Linza? To nie miało znaczenia. Rudolf Dorst nie był już przyjacielem, ale wrogiem.
Po mecenasie Zuckermanie przemówił prokurator, Arnold Kirsten.
– Wysoki sądzie, nikt nie twierdzi, że piętnastolatka fałszowała obrazy van Gogha, ale robił to jej ojciec, zaś oskarżona doskonale o tym wiedziała. Kiedy doszło do procesu Ottona Wackera, Judith Ebeling miała dwadzieścia lat i trudno mówić, że była dzieckiem. Jednak komisarz Rudolf Dorst wielokrotnie przesłuchiwał oskarżoną na tę okoliczność i za każdym razem pytał, czy wie coś ona o udziale jej ojca w tym procederze. Fakt, w pracowni nie znaleźliśmy żadnych dowodów, ale w bramie kamienicy, w której mieszka oskarżona, natrafiliśmy na fragmenty zamalowanego płótna. Eksperci ocenili, że jest to kopia Drogi do pracy Jean’a-François Milleta. Chciałbym powołać na świadka Ericha Zallandera, marszanda i znawcę dzieł sztuki.
– Wysoki sądzie… – wtrącił się obrońca. – Erich Zallander specjalizuje się w dziełach sztuki malarskiej z okresu szesnastego i siedemnastego wieku, a Millet tworzył swoje dzieła sto lat później. Pragnę przypomnieć, że obrazy z kolekcji Ottona Wackera ocenił jako oryginały, a wszyscy pamiętamy, iż były to kopie. Poza tym ten obraz nie został nikomu zaoferowany jako oryginalne dzieło Milleta.
Zarówno prokurator, jak i sędzia nie słuchali argumentów Zuckermana. Na sztaludze pojawił się podarty, brudny i niedokończony obraz Milleta.
Judith patrzyła na Zallandera wzrokiem pełnym pogardy. Mężczyzna był zdenerwowany, a na jego czole pojawiły się krople potu. Nie żałowała go jednak ani trochę. Siedział w całej sprawie po uszy i bał się o kogoś bliskiego, ale w tej chwili miał się stać osobą, która ją pogrąży. I zrobił to. Wyjaśnił, w jaki sposób obraz został namalowany, począwszy od rodzaju płótna, poprzez brudnobiały cienki grunt i specyficzny rozkład światłocieni. Podkreślił, że tak jak robił to Millet, refleksy nałożono impastami gęstej farby, zaś do tonów pośrednich i cieni zastosowano cienką warstwę farby płynnej. Kontury zostały wzmocnione i wyostrzone umbrą, tło zaś namalowane zielonkawą farbą, bardzo cienko, by poprzednia warstwa przebijała się przez ów kolor, nadając naturalności pejzażowi.
Owszem, wszystko się zgadzało, ale przecież ten obraz nie wisiał na czyjejś ścianie i nie wzięła za niego pieniędzy, jak za oryginał. Przypomniała sobie widły uwidocznione na obrazie i przekazała adwokatowi tę informację.
– Pan Zallander, do którego żywię głęboki szacunek – odezwał się Zuckerman – zapomniał o bardzo istotnej kwestii. Ten obraz na pierwszy rzut oka wygląda na kopię. Nawet zupełny ignorant w kwestii malarstwa spostrzegłby, że widły na obrazie Milleta mają trzy zęby, zaś na dziele Judith Ebeling – tylko dwa.
Po sali sądowej przebiegł szmer. Prokurator najpierw otworzył usta, potem zaś nałożył binokle i zaczął przyglądać się obrazowi. To samo uczynił Zallander. Informacja, że kopia nie została wiernie odtworzona, co mógł zauważyć nawet laik, wytrąciła prokuratorowi argument, jakoby Judith namalowała ten obraz z myślą o sprzedaży go jako oryginału.
Jednak oskarżyciel nie odpuszczał i chociaż nie dysponował żadnymi dowodami, wytknął jej współpracę z nieżyjącym Stolzmanem, a ten, jak wiadomo, sprzedał fałszywe siedemnastowieczne płótno Wilhelmowi von Reussowi oraz falsyfikat Gainsborough hrabiemu Fridrichowi von Hohenfelsowi. Zuckerman argumentował, że wobec tego każdego, kto znał Stolzmana i przychodził do jego galerii, można postawić przed sądem, łącznie z jego małżonką i córką.
Gdyby była Aryjką, ten proces zakończyłby się blamażem prokuratora, radcy sądowego i wachmistrza Linza oraz nadzorującego wydział komisarza Dorsta. Jednak ona była Żydówką, a w takich przypadkach dowody nie miały żadnego znaczenia. Wystarczyły domysły i przypuszczenia. Sąd orzekł karę sześciu lat pozbawienia wolności. Miała ją odbyć w okrytym złą sławą więzieniu przy Zellengefängnis Lehrter Strasse, znajdującym się w dzielnicy Moabit, niemal w samym sercu Berlina. Przebywali tam głównie przestępcy polityczni. Ją także okrzyknięto wrogiem Trzeciej Rzeszy. Może dlatego, że sąd nie bardzo wiedział, jakich argumentów użyć, by ją skazać za fałszerstwo. Natomiast paragrafy dotyczące przestępstw politycznych dawały dość dużą swobodę w orzekaniu. Tym razem sądowi wystarczył fakt, że jej mąż, Johann Ebeling, i brat, odsiadujący wyrok w obozie w Sachsenhausen, należeli kiedyś do Komunistycznej Partii Niemiec.
***
Każdy dostawał pojedynczą obskurną celę z cuchnącą pryczą i równie śmierdzącym szorstkim kocem. Światło wpadało do wnętrza jedynie przez zakratowane okienko, tak więc prawie całe pomieszczenie pogrążone było w półmroku.
Judith pomyślała, że może dla niektórych sześć lat to jeszcze nie taka tragedia, ale ona stwierdziła, iż dla niej życie właśnie się skończyło.
– Ebeling! – Usłyszała nieprzyjemny, ostry głos strażnika. – Idziemy. Odwróć się, muszę założyć ci kajdanki.
Nie miała pojęcia, dokąd prowadził ją ów strażnik, ale każde wyjście z celi było miłą odmianą od bezczynnego siedzenia na pryczy albo na twardym metalowym krześle. Mijali kolejne korytarze i w końcu stanęli przed pokrytymi patyną szerokimi drzwiami.
– Masz gościa! – warknął strażnik.
Przez jedną krótką chwilę miała nadzieję, że zobaczy Herberta. Doskonale wiedziała, że robił dla niej, co mógł. Jeśli jednak w grę wchodzili Żydzi, mógł bardzo niewiele. Nie rozmawiała z nim od bardzo dawna. Tylko od czasu do czasu widywała go siedzącego na sali sądowej. Gdzieś daleko, tuż pod samą ścianą. Jego obecność nie budziła niczyjego zdziwienia, bowiem w trakcie procesu pojawił się także wątek Samotnego jeźdźca, który von Reussowie nabyli jako oryginalne siedemnastowieczne płótno, podobno namalowane przez jednego z uczniów Rubensa. Herbert patrzył na nią strapionym i chyba przerażonym wzrokiem. Nie widziała w jego spojrzeniu miłości ani wybaczenia, a jedynie strach. Być może bał się jedynie, że jego córka nie będzie mogła zobaczyć swojej matki przez bardzo długi czas. Hani miała już trzy latka i zapewne bardzo za nią płakała, nie rozumiejąc, dlaczego jej ukochana mamusia ją porzuciła. A ojciec musiał słuchać jej płaczu i koić żal. Skrzydło drzwi zaskrzypiało. Judith weszła do środka, po czym niemal natychmiast zrobiła krok w tył. Przy drewnianym stoliku siedział Rudolf Dorst. Jego także nie widziała od dawna i wydało się jej, że bardzo się postarzał przez te kilka miesięcy. Miał ziemistą cerę i zapadnięte policzki. I chyba pierwszy raz w życiu zobaczyła w jego oczach łzy. Niestety, nie było jej stać na współczucie. Tego dnia mogła być zupełnie gdzieś indziej. Nieważne, czy w Rzeszy, czy poza nią, ale miałaby przy sobie swoją małą Hani. A przez tego człowieka, który teraz wyglądał, jakby sam odbywał karę w Moabicie, straciła i męża, i swoje dziecko. Przecież nawet jeśli wyjdzie po tych sześciu latach, Hani już nie będzie jej pamiętać. Stanie się dla córki obcą kobietą. Może będzie gdzieś istniała w jej małym serduszku dzięki opowieściom Herberta, a może i on zapomni o zamkniętej w więzieniu kobiecie? Mogła mieć jedynie nadzieję, że jej córką nie będzie się zajmować niezrównoważona psychicznie Daisy von Reuss.
Usiadła naprzeciwko Rudolfa i milczała. Zawiódł ją tak bardzo, że nawet nie umiała się już na niego złościć, a jedynie pozostał w niej ogromny żal. Nie miała ochoty, tak jak to było w przypadku Herberta, rzucić się na niego z pięściami ani wyzywać od najgorszych. Nade wszystko pragnęła, by zniknął i nigdy więcej nie pojawił się w jej życiu.
– Dzień dobry, Judith – wymamrotał. Nie odpowiedziała, więc ciągnął dalej: – Wiem, co o mnie myślisz i wiem, że mnie nienawidzisz, ale to wszystko wyszło nie tak, jak chciałem. Dzisiaj mam ochotę tłuc się po gębie za to, co ci zrobiłem. Ja… Ja chciałem… Dobrze chciałem.
Powinna powiedzieć ze swoją zwyczajową ironią w głosie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale nawet na to nie była się w stanie zdobyć. Dorsta to nie zrażało.
– Przyszedłem tu, by żebrać o twoje wybaczenie. I przysięgam, że wyrwę twoją córeczkę z rąk tych drani i zaopiekuję się nią.
Zaczęła zastanawiać się, czy powinna mu powiedzieć, że Herbert von Reuss jest ojcem Hani. Potem doszła do wniosku, iż nie może tego zrobić, jeśli chce chronić człowieka, którego i tak już bardzo skrzywdziła. Herbert najpierw mógł się poczuć jak zabawka w jej rękach, którą odkłada się na półkę, gdy się znudzi, potem posądziła go o straszną zbrodnię, a na końcu zataiła fakt, że został ojcem. Doprawdy byłaby szczerze zdziwiona, gdyby jej wybaczył. I gdyby wciąż ją kochał.
– Powiedziałam… – odparła cicho. – Chcę, żeby to Herbert von Reuss znalazł dla Hani dom.
– Chcesz oddać ją obcym ludziom? Judith, ja będę na ciebie czekał. I zaopiekuję się Hani, jak najlepszy ojciec. Będzie wychowywała się z małą Judith, zapewnię jej wszystko. A potem, kiedy już wyjdziesz, uklęknę przed tobą i znowu będę błagał o wybaczenie.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Żałowała, że jego miłość nie okazała się ani piękna, ani bezinteresowna, ale niszcząca.
– Rudolfie, to ty jesteś obcym człowiekiem. I dla mnie, i dla Hani. Von Reuss bardzo mi pomógł, nie po raz pierwszy zresztą, i mam do niego zaufanie. Do ciebie już nie – powiedziała cicho.
– A ty uparcie go bronisz! – krzyknął. – Dlaczego go kryjesz? Przecież ja wiem, że to on trzęsie tą całą szajką!
Zmroziła go wzrokiem.
– Panie komisarzu Dorst, pan Herbert von Reuss nie jest przestępcą i nie należy do żadnej szajki ani tym bardziej nią nie kieruje. To prawy obywatel Trzeciej Rzeszy, członek NSDAP i SS. Więc albo proszę postawić mu zarzuty i zdobyć dowody jego winy, albo niech się szanowny pan komisarz od niego odczepi, a mnie przestanie nękać nawet w więzieniu – wycedziła. – I nie mam panu komisarzowi nic więcej do powiedzenia.
– Judith… – jęknął. – Myślałem, że dostaniesz nakaz opuszczenia kraju. Sądziłem, że pomogę ci wyrwać się stąd i spod pantofla tych strasznych ludzi.
– Wiesz co, Dorst, mam dosyć tych bredni. Czy już czujesz pod stopami dno, na które zaraz upadniesz?! – Nie wytrzymała.
– Nie mów tak, Judith. Przecież mnie znasz…
– Nie, komisarzu Dorst. Nie znam pana. Wydawało mi się, że znam pewnego Rudolfa. Szanowałam go i lubiłam, mimo że moje serce było już zajęte. Ale okazało się, że ktoś taki nie istniał. Nigdy nie byłam święta i nigdy świętej nie udawałam, więc ma pan przed sobą wciąż tę samą, ułomną i jędzowatą Judith Ebeling. A pan? Kim pan jest, komisarzu? A raczej powinnam zapytać, kim pan był, komisarzu?
– Jestem wciąż tym samym Rudolfem, Judith. Mężczyzną, który pewnego dnia zakochał się w tobie, choć miał świadomość, że nie powinien cię darzyć uczuciem. Bo kochałaś innego i jesteś przestępcą, a ja policjantem. A jednak kochałem cię, łudząc się, że pewnego dnia ty poczujesz to samo, co ja… Judith, zrobię wszystko, by skrócono ci wyrok. Gdybyś nie milczała, pewnie dzisiaj byłabyś wolna. A nawet jeśli oskarżono by cię o coś, to tylko po to, by mieć pretekst do wydalenia cię z Rzeszy.
– Panie komisarzu Dorst – powiedziała zimno Judith – niech pan mi lepiej już nie pomaga. Już pan pokazał, na co pana stać. Wystarczy. Czego pan komisarz jeszcze chce ode mnie? Żebym poszła na stryczek? No, czego ty jeszcze chcesz ode mnie, człowieku?! No, czego?! Zabrałeś mi wszystko, niczego więcej nie mam.
– Błagam, nie mów tak… Przecież ja nigdy… Ja nigdy… – Dorst najnormalniej w świecie się rozpłakał.
Nie wiedziała już, co ma myśleć. Rudolfowi wydawało się, że w taki sposób ją zdobędzie. Niszcząc wszystko, co kochała i czym żyła, by pewnego dnia przyczołgała się do niego i żebrała o jego miłość, opiekę, o niego samego. Jak pokrętny musiał być jego umysł i jak chora jego dusza, jeśli uważał, że w taki sposób zaskarbi sobie jej miłość. Może nie czułaby takiego zawodu, gdyby od początku wyczuwała w nim jakiś fałsz, ale ona uważała, że serce Rudolfa jest piękne i czyste. Niejeden raz myślała sobie, że nie zasłużyła na uczucie, jakim ją obdarzył. Do diabła, pewnego dnia o mały włos nie rzuciła się mu w ramiona! Może nie pokochałaby go tak namiętnie, jak Herberta, i zapewne musiałoby upłynąć sporo czasu, by zaprzyjaźniła się z nim, jak z Johannem, ale wierzyła, że istnieje dla nich jakaś szansa. A on zamordował Johanna i sprawił, że jej kochana córeczka przez najbliższe sześć lat nie zobaczy matki. A kto wie, co jeszcze wymyślą naziści. Może okaże się, że zechcą się na zawsze pozbywać takich ludzi jak ona i już nigdy nie przytuli swojego dziecka? Istniały czyny, których nie dawało się wybaczyć. Nawet jeśli człowiek bardzo tego pragnął.