- promocja
- W empik go
Córka gangstera. Prolog - ebook
Córka gangstera. Prolog - ebook
Wydawałoby się, że Lucia Scorazzi ma wszystko, o czym marzy każda piętnastolatka. Jest córką włoskiego premiera, mafijną księżniczką mieszkającą w pełnej luksusu rezydencji, dziedziczką ogromnej fortuny. Może mieć wszystko, czego zapragnie... Ale czy na pewno? Mało kto wie, że dziewczyna żyje w świecie ograniczonym przez obsesyjny strach jej ojca, który obawia się, że mógłby ją spotkać tragiczny los jego ukochanej żony, Chiary. Lucia nie może opuszczać rodzinnej posiadłości, a jej jedynymi towarzyszami są nauczyciele i służący. Z samotności zaczyna popadać w obłęd. Słyszy głosy i widzi rzeczy, które nie istnieją. Tak w każdym razie twierdzą osoby z jej otoczenia. Największym marzeniem dziewczyny jest spędzenie tegorocznych świąt wraz z przybranym bratem, który od czterech lat przebywa za granicą, wypełniając gangsterskie zlecenia ich ojca. Co się jednak wydarzy, gdy po jego powrocie okaże się, że wzbudza on w Lucii uczucia, które nie powinny ich łączyć, a co więcej – odwzajemnia je?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396976017 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nareszcie się doczekałam! Za cztery dni Wigilia. I nie, absolutnie nie czekam na nią tak niecierpliwie z powodu prezentów. To znaczy kiedyś tak było, ale wtedy byłam jeszcze dzieckiem i myślałam, że zabawki pod choinką to szczyt moich marzeń. Jednak teraz, gdy mam piętnaście lat i jestem już duża, inaczej postrzegam święta. Doceniam w nich głównie to, że nareszcie nie będę sama!
Z każdym dniem coraz bardziej doskwiera mi samotność. Tata ciągle podróżuje. Nic dziwnego, w końcu to Fabio Scorazzi – wielki polityk, premier Włoch. Rządzi naszym krajem, prowadzi liczne interesy i ciągle jest zajęty, a ja siedzę w naszej rezydencji, mając za towarzyszy wyłącznie służących, nauczycieli oraz zwierzęta. Poza tym, dopóki on nie wróci, nie mam kontaktu z nikim z zewnątrz. Tata bardzo tego pilnuje. Nie mogę opuszczać domu bez jego zezwolenia, o spotkaniach z kimkolwiek nie wspominając. Wiem, dlaczego to robi, to jasne. Chodzi o moje bezpieczeństwo. Boi się, że straci mnie tak samo jak moją mamę, Chiarę. Mama została zamordowana przez wariatkę, która ubzdurała sobie miłość do mojego taty. Poza tym, gdy jego kariera zaczęła się rozwijać, kilka razy próbowano zaatakować i mnie. Dlatego, choć w samotności nie czuję się w pełni szczęśliwa, akceptuję ten stan i nie robię mu o to wyrzutów. On po prostu chce mnie chronić. Nie mogę mieć mu tego za złe, bo kieruje nim miłość, ale czasem bywa mi ciężko…
Gdy więc w Boże Narodzenie tata nareszcie przyjedzie na dłużej do domu, odzyskam większą swobodę. No i przestanę być sama. Prócz niego zjadą się także inni członkowie naszej rodziny. Co prawda jest ona nieliczna, ale najważniejsze, że w tym roku znowu zasiądziemy razem przy jednym stole.
Ta Wigilia jest wyjątkowa z jeszcze jednego, najważniejszego dla mnie powodu – przyjeżdża też Arrigo! Nie widziałam go cztery lata. Wcześniej wciąż mieliśmy ze sobą kontakt, nawet na odległość znajdowaliśmy sposób, aby się porozumiewać. Trwało to do czasu, aż tata zlecił mu jakąś szczególną misję w Ameryce Południowej, więc ze względu na obopólne bezpieczeństwo nie mogłam już komunikować się z bratem. Ale wreszcie moja tęsknota zostanie zaspokojona.
Arrigo przyjeżdża!
Wreszcie go zobaczę. Wreszcie uściskam mojego ukochanego braciszka…
W tym momencie w pokoju obok rozległ się potężny huk. Pod jego wpływem podskoczyłam z przestrachu, a moje myśli, dotąd skupione na pisaniu pamiętnika, momentalnie się rozbiegły. Odsunęłam krzesło i wstałam od biurka, po czym ruszyłam do sypialni przylegającej do mojego gabinetu.
To pewnie Gwiazdka, pomyślałam. Jak nic zrzuciła coś podczas swoich szaleńczych maratonów. Moja kotka bywała krnąbrna, zwłaszcza gdy się ją ignorowało. Lubiła dawać odczuć, że jest najważniejsza i że to właśnie na niej, a nie na niczym innym, powinnam skupiać całą swoją uwagę.
– Kici, kici, gdzie jesteś, moja księżniczko? – zawołałam, włączając światło i wchodząc do pomieszczenia.
Gwiazdka jednak nie przyszła do mnie. Rozejrzałam się po urządzonym w pałacowym stylu komfortowym wnętrzu. Odgłos był tak donośny, że to, co spadło, musiało być wielkie. Moje oczy przesuwały się kolejno po sprzętach, ale nie dostrzegłam zniszczeń na żadnym z nich. Nie stwierdziłam też obecności kotki. Obrazy wisiały na swoich miejscach, okna były pozamykane ze względu na zimową aurę, meble stały nietknięte. Nie zleciał żaden wazon z kwiatami, z półek podręcznej biblioteczki nie spadła ani jedna książka, nie stoczył się też na podłogę duży srebrny świecznik z kominka, ale przecież coś musiało spowodować ten nieoczekiwany huk.
Przecież nie zwariowałam…
Ta myśl spowodowała, że zmarszczyłam brwi. Nie mogłam tego wykluczyć. Może to były przywidzenia?
Znowu…?!
Poczułam, jak moje ciało oblewa zimny pot. Dla pewności obeszłam pokój ponownie, nadal niczego nie znajdując. Już miałam wrócić do gabinetu, starając się wmówić sobie, że moja schizofrenia nie wróciła i nie jest to jej kolejny atak, gdy na stojącej przy łóżku pozłacanej szafce nocnej dostrzegłam zdjęcie. Oczywiście znałam je doskonale. Przedstawiało mnie i Arriga. Tata nie lubił, gdy sprzeciwiałam się jego woli i trzymałam podobne rzeczy w sypialni, ale gdy go nie było w domu, zdarzało mi się łamać niektóre z jego zakazów, w tym ten. Gdy zasypiałam, widok przytulającego mnie do siebie starszego brata koił moje rozszalałe myśli i sprawiał, że odnosiłam wrażenie, jakby ten, za którym tęskniłam najbardziej na świecie, znów był blisko mnie. Ponownie miałam osiem lat, on miał ich dwadzieścia. Przyjechał wtedy ze swoich szwajcarskich szkół na wakacje do Rzymu. Spędziłam u jego boku lato swojego życia. Arrigo zaopiekował się mną wspaniale, zabierał na wycieczki, pokazywał mi nieznane miejsca w mieście i jego okolicach, a także uczył różnych rzeczy. Do dziś pamiętam lekcję fechtunku, którą mi zorganizował bez wiedzy taty czy spanie w namiocie w ogrodzie naszej rezydencji. Wraz z jego wyjazdem mój świat runął. Potem mój brat bywał u nas w Rzymie jeszcze kilkakrotnie, ale już nigdy jego wizyty nie trwały tak długo. Im był starszy, tym więcej obowiązków nakładał na niego nasz ojciec. Jednocześnie moja choroba przybrała na sile, co również nie sprzyjało dłuższym spotkaniom.
Na tym zdjęciu, pamiątce najszczęśliwszego okresu w moim życiu, nie było nic dziwnego. Miałam je wyryte w pamięci, oczami wyobraźni rysowałam je miliony razy. Jednak teraz coś innego przyciągnęło do niego mój wzrok.
Drżącą z emocji ręką sięgnęłam po rzeźbioną ramkę i przyjrzałam się bliżej tak dobrze znanej mi scence. Ku mojemu zdumieniu szkło zabezpieczające zdjęcie pękło na pół, a powstała w ten sposób rysa zniekształciła również fotografię, jakby rozdzielając mnie z bratem. To dziwne, bo przecież to zdjęcie wcale nie spadło z mojej szafki, a nawet gdyby chroniące je szkło pękło pod wpływem niewiadomego naprężenia, nie wydałoby tak donośnego odgłosu, który oderwał mnie od pisania. Mój niepokój narastał.
Wyjęłam zdjęcie z rozbitej ramki i wtedy do mnie dotarło, że także ono nosiło ślady zniszczenia.
O Boże…
Chwyciłam za przeciętą na dwie części fotografię i pobiegłam z nią do gabinetu. Musiałam ją skleić, zupełnie jakby ten fakt miał naprawić nie tylko ją, ale i mnie.
Nie jestem znów chora!
Biorę leki. Piszę pamiętnik, wylewając na jego kartach swoje frustracje i żale, jak mi zalecili specjaliści. Jestem pod opieką psychiatrów i terapeutów. Robię wszystko, co mi każą i czego oczekuje ojciec. To nie może być kolejny atak… Kolejne zwidy…
Usiadłam przy biurku, rozpaczliwie szukając w jego szufladach taśmy klejącej, co było trudne, bo dłonie trzęsły mi się, jak u osoby z chorobą Parkinsona.
Naprawię to zdjęcie i wszystko będzie dobrze. Ze mną też, powtarzałam sobie w głowie te słowa jak mantrę.
Gdy w końcu znalazłam tę taśmę, odsunęłam pamiętnik od siebie, aby na blacie biurka zrobić miejsce na sklejenie zdjęcia i wtedy zobaczyłam, że ostatnia strona dziennika, nad którą wcześniej pracowałam, jest pokryta czerwonymi kroplami. Z powrotem wzięłam do ręki notes.
No nie! Jeszcze tego brakowało. To była krew. Pewnie zacięłam się w czasie walki z ramką, a przecież tyle już napisałam. Nie chciałam tego wyrywać, zwłaszcza że ten pamiętnik był później źródłem analizy na cotygodniowych spotkaniach z moim lekarzem. Dlatego postanowiłam, że i to obejdę, przerabiając krwawe ślady na kwiatki i oczywiście ani słowem nie wspominając mojemu terapeucie o tym, że podejrzewam u siebie nawrót choroby. Dopóki nie nabiorę pewności co do swojego stanu, zachowam tę wiedzę dla siebie…
Po sklejeniu zdjęcia przystąpiłam do poprawiania strony z pamiętnika i, korzystając z farb, zaczęłam ozdabiać ją kwiecistym wzorem. Jedna z kropelek krwi spadła tak, że całkowicie zakryła słowo braciszek w ostatnim zdaniu, przez co nie brzmiało już ono: Wreszcie uściskam mojego ukochanego braciszka, a: Wreszcie uściskam mojego ukochanego. Krew wsiąkła w tym miejscu tak głęboko w papier, że nijak nie mogłam sobie z nią poradzić, dlatego po prostu zakleiłam tę plamę wyciętym z innej strony pamiętnika kawałkiem papieru. Już chciałam na tym skrawku odtworzyć utracony wyraz, gdy i na nim pojawiła się czerwień.
– Co jest? – zezłościłam się.
Wycięłam kolejny prostokącik papieru i nakleiłam go na ten zabarwiony krwią. W chwili, gdy szykowałam się do napisania brakującego słowa, stało się z nim to samo, co poprzednio. Znowu krew zabarwiła papier. Powtórzyłam ten zabieg kilkanaście razy i zawsze działo się to samo. Wciąż i wciąż.
– Nie… To nie może być prawda! Nie! Nieee…
– Panienko Lucio, czas na kolację. – Jak zza mgły doleciał mnie głos mojej niani Carlotty.
Nie odpowiedziałam jej, tylko znów zakleiłam krwawą plamę, która tak mi przeszkadzała.
– Panienko? Wszystko w porządku?!
– Krew… Tu jest krew – wyjęczałam, wskazując podstarzałej służącej mój pamiętnik. – Nie mogę jej usunąć. Ona wciąż wraca…
– Krew? – Zaniepokoiła się niania, po czym odstawiła srebrną tacę z jedzeniem na stojący pod oknem stolik kawowy i skierowała kroki do mojego biurka. Pochyliła się nad moim ramieniem, aby przyjrzeć się wskazanej przeze mnie stronie.
– Próbuję ją usunąć, ale nie udaje mi się. Ona ciągle wraca… Wciąż i wciąż… – oświadczyłam gorączkowo, nie odrywając wzroku od plamy zasłaniającej tak ważne dla mnie słowo.
– Panienko… Ale ja tu nie widzę krwi – stwierdziła służąca.
– Jak to nie widzisz?! – zirytowałam się. – Przecięłam sobie rękę. Skaleczyłam się i pobrudziłam notes. Nie mogę go wziąć na terapię w tym stanie! Jest brudny… Ta krew przeszkadza mi w pisaniu. Doktor Colafranchi nie może jej zobaczyć! Jeszcze pomyśli, że próbowałam sobie zrobić krzywdę!
Sięgnęłam po kolejny kawałek papieru, aby ponownie spróbować ukryć zabrudzenie.
– Panienko… Niech panienka przestanie – poprosiła mnie błagalnym tonem Carlotta.
– Nie mogę przestać. Muszę to naprawić, i zdjęcie też! Muszą być idealne! Nie mogą być zniszczone. Nie mogą…
– Panienko… Proszę!
– Muszę to skończyć. Pomóż mi, może ty potrafisz…
– Lucio! – Niania podniosła głos i chwyciła mnie za dłonie, powstrzymując przed dalszą pracą.
– Tak? – Popatrzyłam na nią zdumiona, jakby dopiero teraz orientując się, że mi towarzyszy. Zupełnie nie zauważyłam jej wejścia do pokoju, pomimo że z nią rozmawiałam.
– Tu nie ma żadnej krwi… Za to pamiętnik… Zniszczyła go panienka. I zdjęcie także – oznajmiła przestraszonym głosem niania.
– Zniszczyłam? Ale to nie ja, to się stało przez przypadek i…
Powiodłam spojrzeniem za jej wzrokiem i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
Nie… To nie mogła być prawda!
Znów było ze mną źle.
Na biurku przede mną leżała góra ścinków z kartek mojego pamiętnika i zdjęcia z Arrigiem…– Podaliśmy leki uspokajające. Teraz panienka Lucia śpi – oświadczył Colafranchi, nasz rodzinny psychiatra, którego oglądałem na ekranie monitora wmontowanego w jeden z zagłówków mojej limuzyny.
– Jak pan to widzi, doktorze? Dlaczego choroba wróciła? – zapytałem poirytowanym tonem. – Byłem pewny, że wszystko jest już za nami, a tu nagle zaburzenia znów dotknęły moją córeczkę. To jakiś obłęd! Co je wywołało?! Chcę znać prawdę!
– Przykro mi, panie premierze, ale nie znam odpowiedzi na te pytania. Pana córka… Panienka Lucia dojrzewa. Wkrótce będzie dorosła. Być może to jest właśnie przyczyna. Przeanalizuję też dawki przyjmowanych przez nią leków. Mogą być nieodpowiednio dobrane.
Przez moment milczałem, zaciskając gniewnie dłonie na gałce laski, która służyła mi za podporę przy chodzeniu. Lucia była moim oczkiem w głowie, moim światłem, moją świętością. Gdy spotykało ją coś złego, cierpiałem równie mocno, jakby to dotykało mnie samego. Jej choroba była moją chorobą. Przy czym w żaden sposób nie umiałem się z nią pogodzić.
– Proszę zrobić wszystko, co w pana mocy, aby ją doprowadzić do zdrowia. Zaraz święta. Chcę, żeby Lucia zasiadła z nami do stołu!
– Postaram się, aby panienka już jutro była na chodzie.
Kiwnąłem głową, po czym przerwałem połączenie.
– To twoja wina, Fabio – mruknęła siedząca obok mnie Alessia, upijając z kieliszka łyk szampana.
Przeniosłem spojrzenie na kuzynkę, przypominając sobie o jej obecności. Wracając z zagranicznej podróży służbowej, zahaczyłem o Sardynię, na której mieszkała, i zabrałem ją stamtąd prywatnym samolotem do Rzymu.
– O czym ty mówisz, do cholery? – warknąłem, unosząc brwi w geście zdumienia.
– Że jesteś winny temu, co się dzieje z Lucią – oświadczyła z przekonaniem.
Westchnąłem ciężko.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo zrobiłeś z niej drugą Chiarę.
– Drugą Chiarę?! – wykrzyknąłem wzburzony.
Imię mojej zmarłej żony wywoływało we mnie równie bolesne uczucia, co choroba córki. Czasem wystarczył drobiazg, aby wspomnienia jej tragicznej śmierci powróciły do mnie. I choć próbowałem z tym walczyć, robiłem to na próżno. Strata ukochanej, mimo upływu wielu lat, nadal nie była dla mnie do zaakceptowania, a wywoływanie jej w rozmowach było dla mnie profanacją i wyjątkowo działało mi na nerwy. Gdybym nie miał do czynienia z krewną, Alessia słono zapłaciłaby mi za te bezczelne słowa.
– Tak uważam. Zamknąłeś ją przed światem, więzisz w złotej klatce. Każdy by oszalał z samotności. Brak kontaktu z ludźmi sprzyja dziwnym myślom i stanom lękowym. Chcesz z niej zrobić zakonnicę, jak próbowali zrobić w młodości z jej matką. To ten sam przypadek – stwierdziła Alessia, dopijając szampana.
Zmełłem w ustach przekleństwo.
– Pogrywasz za ostro – ostrzegłem.
– Mówię, co myślę. Za długo się znamy, Fabio, abym cię oszczędzała. Ktoś wreszcie musi ci uświadomić prawdę. Możesz się na mnie gniewać, ale liczę, że pod wpływem moich słów opamiętasz się i dasz tej nieszczęsnej dziewczynce spokój. Ona potrzebuje wolności. Musi mieć kontakt z rówieśnikami, bo wyrośnie na mruka i odszczepieńca. Tylko pogłębiasz jej stan, więżąc ją jak przestępczynię!
– Jesteś niesprawiedliwa! – Podniosłem głos, uderzając laską w podłogę samochodu. – Doskonale wiesz, dlaczego to robię. Nasza rodzina wciąż ma wielu wrogów. Wyciągnąłem wnioski z przeszłości. Chronię to, co kocham, aby nikt niegodny nie położył na tym swoich łapsk. Lucia to mój skarb. Nie pozwolę go sobie odebrać.
– Nie chronisz, ale krzywdzisz, Fabio. Tylko jeszcze tego nie widzisz, bo zaślepia cię egoizm. Ale to obróci się nie tylko przeciwko Lucii, ale też przeciwko tobie – odparła Alessia, sięgając do swojej torebki od Hermesa po szminkę i puderniczkę, aby poprawić makijaż, zwłaszcza swoich nieskazitelnie pięknych ust, dzieła najlepszych na świecie chirurgów plastycznych.
– To nie egoizm, a miłość i strach. Jej nic nie może się stać. Jest bezcenna! – Odpowiedziałem z emfazą.
Alessia nie rozumiała powagi sytuacji. Nie pojmowała, że wciąż wokół nas czaiło się zagrożenie. Byłem premierem Włoch od wielu lat. W dodatku nadal zakulisowo prowadziłem działalność, która sama w sobie była niebezpieczna. Zamachy na osoby publiczne zdarzały się w naszym kraju bardzo często. Nie chciałem, aby moja jedyna córka stała się kartą przetargową w grze politycznej czy przy próbie szantażu ze strony przeciwnych ugrupowań mafijnych. Dlatego otoczyłem ją bezpiecznym murem. Nie zamierzałem jej krzywdzić. Pragnąłem wyłącznie jej dobra i szczęścia. Wydawało mi się, że jej to zapewniam, a moja Lucia ma wszystko, czego potrzebuje. Otaczał ją zbytek, żyła w luksusie. Była kształcona w domu przez najlepszych włoskich profesorów. Uczyła się jazdy konnej, gry na instrumentach, a nawet, choć byłem temu początkowo przeciwny, rysunku. Wykazywała jednak tak wielki talent plastyczny, że musiałam w niego zainwestować. Było to ciężkie, bo zbyt mocno kojarzyło mi się z jej matką, która w swoim artyzmie nie miała sobie równych. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że Chiara życzyłaby sobie, abym pomógł naszej córce w rozwoju daru, który po niej odziedziczyła.
– Fabio, ona dojrzewa. Słyszałeś, co powiedział jej lekarz. Musisz jej w tym pomóc, a nie wszystko utrudniać. Lucia powinna czuć twoje wsparcie, tymczasem ciebie ciągle przy niej nie ma, a ona siedzi zamknięta w rezydencji niczym jakaś bajkowa księżniczka uwięziona w wieży.
– Ona się nie nadaje do życia poza domem. Jej choroba to uniemożliwia. Lucia słyszy głosy i widzi rzeczy, których nie ma. Jak sobie niby wyobrażasz jej codzienne funkcjonowanie w społeczeństwie, z dala od domu i ludzi, którzy znają jej tajemnicę, a także ją wspomagają w walce z chorobą?
Alessia rzuciła mi krótkie, ale znaczące spojrzenie znad lusterka puderniczki.
– Moja matka także słyszała głosy…
Z trudem pohamowałem wybuch furii.
– Ona także była chora! – wykrzyknąłem.
Stara ciotka Giulia wciąż wzbudzała we mnie wściekłość i choć już nie żyła, w mojej pamięci wciąż żywe pozostawały jej knowania i intrygi, którymi tak bardzo skrzywdziła moją rodzinę.
– Miała kontakt z duchami – skomentowała stanowczo kuzynka.
– Brednie…
– Doskonale o tym wiesz. Żyłeś z nią pod jednym dachem!
– Na moje nieszczęście – bąknąłem.
– Matka była potworem, ale nie zaprzeczysz, że miała talent. Umiała przewidzieć przyszłość, czytała znaki, odwiedzali ją zmarli…
– Była trucicielką i wariatką. Doprowadziła do śmierci Chiary. Nie oczekuj, że będę wychwalał jej dziwactwa, których zresztą nigdy nie popierałem. Jestem na to zbyt racjonalny…
– A szkoda, bo w tej rodzinie od zawsze działy się rzeczy niezwykłe. Nasza rzeczywistość jest magiczna, tylko ty nie umiesz tego zaakceptować. Nawet twoja córka jest magiczna, bo dzięki zaklęciom przyszła na świat…
– Magia nie istnieje – uciąłem, bo Alessia wchodziła na grząski grunt. – Nie wmawiaj mi jako pewnik czegoś, co jest jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni.
– To dziwne, że jej nie dostrzegasz, mając ją pod dachem. – Alessia wzruszyła ramionami.
Poczułem zmęczenie. Oby te przeklęte święta już się skończyły. Od dawna miałem wrażenie, że nie nadaję się do rodzinnych spotkań. Wzbudzały we mnie za dużo wspomnień i skrajnych emocji, nad którymi nie panowałem.
– Wolę spokój od czary-mary…
– A wziąłeś pod uwagę ewentualność, że możesz go nigdy nie zaznać, jeśli w końcu się z tym nie zmierzysz? Twoja córka może mieć dar mojej matki. Nikt z nas go nie odziedziczył, ale u niej, jako jedynej, występują pewne jego symptomy – stwierdziła Alessia zapalczywie.
– Ona ma schizofrenię. W tej chorobie nie ma magii.
Alessia pochyliła się w fotelu i chwyciła mnie za dłoń. Ściskając ją z mocą, powiedziała:
– Lekarze mogą się mylić. To nie musi być choroba. Lucia widzi świat identycznie jak moja matka, tylko jeszcze nikt jej tego nie powiedział, nie wskazał właściwej drogi. Gdyby nią pokierować, prawdopodobnie żadne leki nie byłyby konieczne…
– Wystarczy, że pokierowałaś Chiarą, a teraz jej nie ma – odgryzłem się. – Koniec tematu. Lucia będzie leczona przez profesjonalistów. Szarlatanom mówię stanowcze nie.
– A co, jeśli jej się pogorszy? – zapytała z przejęciem Alessia.
– Wtedy trafi do specjalistycznej kliniki. Tam ją wyprowadzą z tego stanu.
– Błędy… Wciąż popełniasz te same i one cię gubią – odparła, cofając dłoń i kręcąc z dezaprobatą głową.
Zignorowałem ten gest. Cieszyłem się, że w końcu zamilkła. Jej sugestie były absurdalne. W dodatku przywołała z zaświatów osobę, o której istnieniu pragnąłem zapomnieć, zwłaszcza teraz, gdy moją córkę trapiła przypadłość, która powinna stanowić mój priorytet.
Lucia będzie zdrowa, powtórzyłem sobie w duszy dla pokrzepienia.
Leki zdziałają cuda.
Innej opcji nie przewidywałem.