Córka Królowej Oceanu - ebook
Córka Królowej Oceanu - ebook
Alosa nie jest już więziona. Teraz to ona więzi swoich oprawców.
Alosa wykonała zadanie. Nie tylko odzyskała fragmenty mapy prowadzącej do legendarnego skarbu, ale i uwięziła na swoim statku piratów, którzy ją wcześniej pojmali. Jej uwagę wciąż jednak rozprasza bardzo atrakcyjny i niespodziewanie lojalny pierwszy oficer Riden, choć w tej chwili znajduje się on pod jej rozkazami.
Dziewczyna spodziewa się, że nikczemny Vordan stanie wkrótce przed obliczem sprawiedliwości jej ojca. Pirat jednak zdradza tajemnicę, którą rodzic trzymał w sekrecie od lat. Alosa wraz z załogą bierze udział w śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu, konkurując z przerażającym królem piratów. Pomimo zagrożenia, dziewczyna ma pewność, że dotrze do skarbu jako pierwsza... bo, mimo wszystko, jest przecież córką królowej oceanu.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-948-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dźwięk noża podcinającego w ciemności gardło wydaje się zbyt głośny.
Chwytam ciało pirata, nim osunie się na ziemię, i ostrożnie je układam. To pierwszy z załogi Therisa – nie, Vordana, przypominam sobie – który dziś zginie.
Moi ludzie rozproszeni są po brukowanych ulicach, wykańczają po kolei załogę konkurencyjnego kapitana. Nie widzę ich, ale ufam, że wykonują powierzone im zadania.
Potrzebowałam dwóch miesięcy, by wytropić pirackiego lorda i zebrać wystarczającą ilość informacji, infiltrując jego środowisko. Vordanowi zdawało się, że jeśli ucieknie w głąb lądu, będzie bezpieczny. Znajdujemy się wiele kilometrów od najbliższego portu i choć nie mam w tej chwili możliwości uzupełnienia mocy, zjawiłam się tu jej pełna.
Kret przekazał mi wszystkie niezbędne szczegóły. Vordan wraz z załogą mieszka w Starym Niedźwiedziu. Widzę przed sobą budynek. Ma cztery kondygnacje, płaski dach i zielone ściany. Główne wejście umiejscowione jest pod sporym łukiem, na dużym szyldzie widnieje napis, a nad nim rysunek śpiącego miśka.
Piracka załoga przekształciła się w gang lądowych złodziei, którzy okradają mieszkańców Charden – największego miasta na całych Siedemnastu Wyspach. Kapitan kupił gospodę i opłaca ludzi, przez co stała się ona jego prywatną fortecą. Wydawałoby się, że nie boi się żyć na widoku. Ma z setkę popleczników, a na wyspie nie istnieje wystarczająco duża siła, aby się ich pozbyć.
Ale nie muszę likwidować ich wszystkich. Wystarczy, że dostanę się do środka, żeby dorwać Vordana posiadającego część mapy, nie stawiając na nogi jego ludzi. Przesłuchanie i nieuniknione tortury odbędą się, gdy wrócimy na mój statek.
Przemierzam ulicę, trzymając się blisko domów po prawej. Miasto śpi o tej godzinie. Nie spotkałam tu żywej duszy prócz strażników Vordana trzymających wartę.
Zatrzymuje mnie brzęczenie. Wstrzymuję oddech i wyglądam zza rogu przez szczelinę między domami. Widzę jedynie małego urwisa: ośmio- lub dziewięcioletniego chłopca, który grzebie w stercie pustych butelek.
Zaskakuje mnie – obraca się w moją stronę. Byłam cicho jak myszka, ale – najwyraźniej – aby przetrwać na ulicy, trzeba umieć wyczuwać zagrożenie.
Przykładam palec do ust i rzucam mu monetę. Chwyta ją, nie odrywając ode mnie wzroku. Puszczam mu oko i przemierzam lukę pomiędzy budynkami.
Czekam, w słabej poświacie księżyca przyglądając się, jak mój oddech tworzy obłoczki pary. Choć marznę, nie ryzykuję wydawania dźwięku: żadnego pocierania dłońmi! Mogę w tej chwili jedynie stać nieruchomo.
W końcu słyszę pohukiwanie sowy. I kolejne. Czuwam, by usłyszeć wszystkie siedem, co ma oznaczać, że każdy z wartowników na ulicy oraz tych pilnujących dachu został unieszkodliwiony.
Przyglądam się oknom sporej gospody. Wewnątrz nie pali się ani jedna świeca, za szybami nie przesuwają się cienie sylwetek. Decyduję się i pędzę do budynku.
Z dachu zwisa już lina. Sorinda mnie wyprzedziła. Wchodzę po piętrach, unikając okien, aż staję stabilnie na dachu wyłożonym kamieniem. Sorinda właśnie chowa szablę, a u jej stóp leży czterech nieżywych ludzi Vordana. Dziewczyna w zabijaniu jest niedościgniona.
W milczeniu pomaga mi wciągnąć linę i przymocować ją tak, by zwisała po zachodniej stronie zadaszenia gospody. Vordan mieszka na samej górze, jego okno to trzecie z prawej.
– Gotowa? – pytam bezgłośnie.
Kiwa głową.
Przyciskanie sztyletu do gardła śpiącego Vordana napełnia mnie cudownym poczuciem sprawiedliwości. Wolną ręką zakrywam mu usta.
Natychmiast otwiera oczy, więc dociskam ostrze nieco mocniej, wystarczająco, aby naciąć skórę, ale nie na tyle, by zaczęła krwawić.
– Zawołaj o pomoc, a poderżnę ci gardło – szepczę. Zabieram dłoń z jego ust.
– Alosa – mówi z goryczą.
– Vordan. – Jest taki, jak zapamiętałam, zwyczajny, jak każdy inny. Ma brązowe włosy i oczy, przeciętną budowę i wzrost. Nie wyróżnia się z tłumu, co mu odpowiada.
– Domyśliłaś się – mówi, mając na myśli swoją tożsamość, na której temat kłamał. Kiedy byłam więźniem na Nocnym Wędrowcu, udawał jednego z ludzi mojego ojca i przedstawiał się jako Theris.
– Gdzie mapa? – pytam.
– Nie tutaj.
Sorinda, która stała za mną jak cichy strażnik, zaczyna przeszukiwać pokój. Słyszę, że grzebie w szufladach komody i podnosi deski podłogowe.
– Nie przydasz mi się, jeśli nie powiesz, gdzie jest – mówię. – Zabiję cię. Tutaj, w tym pokoju. Rano twoi ludzie znajdą trupa.
Uśmiecha się.
– Potrzebujesz mnie żywego, Aloso. Inaczej już byłbym martwy.
– Jeśli będę musiała zapytać raz jeszcze, zacznę śpiewać – ostrzegam. – Do czego powinnam najpierw cię zmusić? Do połamania nóg? Do malowania na ścianach twoją własną krwią?
Vordan przełyka ślinę.
– Moja załoga przewyższa liczebnie twoją trzy do jednego. Nic nie zrobię, a ten twój głosik na nic się zda, jeśli potrafisz kontrolować tylko trzech mężczyzn jednocześnie.
– Twoi ludzie nie zdadzą się na wiele, śpiąc w swoich łóżkach. Moje dziewczyny już zablokowały drzwi do ich pokojów.
Mruży oczy.
– Szkoda, że nie wyłapałeś mojego kreta w swoich szeregach, i powinieneś się wstydzić, że nie zauważyłeś, że powymieniał tu zamki. Tak, w tej chwili twoi ludzie są zamknięci od zewnątrz.
– Na pewno zostali postawieni na nogi. Moi wartownicy…
– Są martwi. Czterech na tym dachu. Pięciu na ulicach. Trzech na dachu rzeźnika, garbarza i sklepu z zaopatrzeniem.
Uśmiecha się szeroko.
– Sześciu – mówi.
Wstrzymuję na chwilę oddech.
– Miałem sześciu na ulicach – wyjaśnia.
Co? Nie. Wiedziałybyśmy…
Dzwon odezwie się tak głośno, że obudzi całe miasto.
Klnę pod nosem.
– Chłopczyk – mówię, gdy pojmany wsuwa rękę pod poduszkę. Szuka sztyletu, który już stamtąd wyjęłam. – Czas na nas, Sorindo.
Wstawaj. Słowo to kieruję do Vordana, ale nie jest ono wypowiedziane zwykłym głosem. To pieśń pełna mocy przekazanej mi przez moją matkę syrenę.
I wszyscy mężczyźni, którzy ją usłyszą, muszą się jej podporządkować.
Vordan się podnosi, kładzie stopy na podłodze.
Gdzie jest mapa?
Unosi rękę do szyi i pociąga za ukryty pod koszulą rzemień. Na jego końcu znajduje się szklana fiolka, nie większa od mojego kciuka, zatkana korkiem. W środku schowany jest zwinięty fragment mapy. Za jego pomocą odnajdziemy w końcu z ojcem drogę do wyspy syren i przejmiemy skarb.
Moje ciało pełne jest pieśni, mam wyostrzone zmysły. Słyszę poruszających się poniżej mężczyzn, którzy szurając butami, biegną do drzwi.
Pociągam za fiolkę na szyi Vordana. Rzemyk pęka, więc wkładam całość do kieszeni hebanowego gorsetu, który mam na sobie.
Zmuszam kapitana, by szedł przede mną. Jest oczywiście boso, ma na sobie jedynie flanelową koszulę i bawełniane spodnie. Człowiek, który zamknął mnie w klatce, nie doświadczy przywileju wyjścia stąd w butach i płaszczu.
Wychodzimy na korytarz, Sorinda jest zaraz za mną. Słyszę, że znajdujący się poniżej próbują wyważyć drzwi, odpowiadając na wezwanie dzwonu. Cholerny alarm!
Dziewczyny nie dotarły jeszcze na górne piętra. Mężczyznom z tej kondygnacji, jak i z poniższej, udaje się wydostać z sypialni. Nie potrzeba im wiele czasu, aby dostrzegli kapitana.
Śpiewam Vordanowi tak cicho, że przypomina to szept.
– Na zewnątrz, głupcy! – krzyczy. – To ludzie króla. Nadchodzą z południa! Na nich!
Wielu rusza, podporządkowując się rozkazom kapitana, ale jeden woła:
– Nie, popatrzcie za niego! To ten syreni pomiot!
Postanawiam, że to ten zginie jako pierwszy.
Vordan musiał ostrzec ich przed tego typu sytuacją, ponieważ załoga wyciąga kordelasy i szarżuje na mnie.
Zniszczę ich wszystkich.
Rozszerzam pieśń, chwytając zaklęciem dwóch kolejnych mężczyzn, wysyłając ich przed nami, aby walczyli z nacierającymi.
Ciasnota korytarza działa na naszą korzyść. Gospoda jest prostokątna, po jednej stronie przejścia znajdują się pokoje, a po drugiej balustrada, ponad którą widać wszystko aż na parter. Schody wiją się zygzakiem z kondygnacji na kondygnację, stanowią jedyną drogę na górę lub na dół, prócz okien i skoku z wysokości.
Staję do walki z trzema mężczyznami, których więzi moja moc. Uderzam ramieniem pirata, który ośmielił się nazwać mnie „syrenim pomiotem”, i wyrzucam go za balustradę. Krzyczy, póki nie wyląduje z hukiem. Nie patrzę, dźgam kolejnego szablą w brzuch. Opada na podłogę, więc przechodzę nad jego trzęsącym się ciałem, aby dopaść następnego.
Ludzie Vordana nie mają skrupułów, by siec pobratymców, ale nie tkną swojego kapitana. Kiedy pada jeden z tych, których zaczarowałam śpiewem, kieruję moc ku następnemu, żeby wypełnił lukę, wciąż jednocześnie kontrolując trzech.
Sorinda chroni moje plecy, stojąc twarzą do dwóch piratów, którzy wyszli z pokoju na końcu korytarza. Nie muszę spoglądać przez ramię. Wiem, że jej nie pokonają.
Wkrótce ludzie Vordana orientują się, że jeśli znów zabiją swoich, sami znajdą się pod moim urokiem. Wycofują się, zbiegają po schodach, jakby mieli nadzieję na zmianę sił w walce na otwartej przestrzeni parteru gospody. Ale moje dziewczyny, te, które pozamykały drzwi, spotykają się tam z nimi. Kobiety były trenowane bezpośrednio przeze mnie. Prowadzone w tej chwili przez Mandsy, moją pokładową lekarkę i drugą oficer uniemożliwiają im zejście ze stopni.
Walczymy w tej chwili na dwa fronty.
– Kapitanie, wyrwij się spod jej uroku! – krzyczy do Vordana niezwykle wysoki mężczyzna. – Powiedz, co mamy robić! – Po sparowaniu ostatniego ciosu uderzam go łokciem w podbródek. Głowa odskakuje mu do tyłu, przerywam stęknięcie, podcinając mu kordelasem gardło.
Liczba napastników maleje, ale ci, którzy byli zamknięci w pokojach, zaczynają wyłamywać drzwi i dołączać do walki na szable.
Mężczyźni skaczą z pierwszego piętra, wpadając na stoły i krzesła w części jadalnej. Niektórzy łamią kończyny i skręcają kostki, ale wielu udaje się wylądować wprawnie i napaść na moje dziewczyny od tyłu.
Niedoczekanie.
Skaczę przez balustradę, ląduję z gracją i rzucam się na czterech atakujących moje załogantki. Spoglądam w górę, gdy staję stabilnie i widzę, że Sorinda pozbyła się już tych z tyłu i zajęła moje miejsce.
– Sorindo! Chodź tu! – krzyczę, przerywając pieśń na tyle, by wypowiedzieć te słowa.
Podcinam ścięgna tego, który stoi przede mną. Następnemu wbijam sztylet u podstawy kręgosłupa. Wstają dwaj i próbują mnie okrążyć.
Najmniejszy patrzy mi w oczy i rozpoznaje mnie. Puszcza się biegiem do drzwi znajdujących się za schodami.
– Zajmę się nim – mówi Sorinda, która ląduje na parterze i mnie mija.
Ostatni przede mną rzuca szablę.
– Poddaję się – mówi.
Uderzam go w głowę rękojeścią. Spływa mi do stóp.
Zostało może ze czterdziestu, którzy próbują pokonać moją załogę. Vordan i dwaj jego ludzie pozostają na tyłach: wciąż odurzeni moim czarem walczą ze swoimi towarzyszami.
Moja moc się jednak kończy. Musimy się stąd wydostać. Rozglądam się, aż dostrzegam wiszące na ścianach lampy olejowe.
Skacz, rozkazuję Vordanowi pieśnią. Nie waha się i skacze przez balustradę. Ląduje niezgrabnie, zginając jedną z nóg, tak jak chciałam.
Uwalniam mężczyzn spod działania mojej mocy, zamiast tego skupiam się na trzech znajdujących się tuż przed moimi dziewczynami.
Do ataku, nakazuję czarem. Natychmiast się obracają, zaczynają walczyć z własnymi kompanami. Do swojej załogi krzyczę:
– Wysypcie proch z pistoletów na schody.
Mandsy się cofa, odpina sakiewkę z materiałem wybuchowym i rzuca ją na stopień pod mężczyznami, których więżę mocą. Reszta dziewczyn idzie w ich ślady, na podłodze ląduje jeszcze dziewięć mieszków z prochem.
– Weźcie Vordana! Zapakujcie go do powozu!
Kapitan klnie głośno, odzyskując zmysły. Dziewczyny chwytają go i podnoszą, skoro jego noga jest bezużyteczna. Wynoszą go na zewnątrz. Jestem zaraz za nimi, wyjmuję pistolet i celuję w czarnoprochowy skład.
Strzelam.
Obracam się, a wybuch mnie popycha. Dym wypełnia nos i czuję żar. Lecę do przodu, ale odzyskuję równowagę i biegnę. Zerkam przez ramię na zniszczenia. Gospoda wciąż stoi, ale pali się w środku. Ściana frontowa przestała istnieć, jej kawałki walają się wzdłuż drogi. Płoną piraci znajdujący się we wnętrzu.
Skręcam w następną uliczkę i biegnę do punktu spotkania. Sorinda materializuje się z ciemności i biegnie w milczeniu obok.
– Wchodzimy i wychodzimy, nim ktoś zauważy, co? – mówi z udawaną powagą.
– Zmiana planów. Poza tym miałam ludzi Vordana w jednym miejscu. Jakże mogłabym się oprzeć spaleniu ich wszystkich. On nie ma już nic.
– Prócz złamanej nogi.
Uśmiecham się. Sorinda rzadko tryska humorem.
– Tak, prócz niej.
Znów skręcamy i docieramy do powozu. Wallov i Deros siedzą na koźle z lejcami w rękach. Byli jedynymi mężczyznami w mojej załodze, póki nie dołączyli do niej Enwen i Kearan, ale tamtą dwójkę zostawiłam na Ava-lee, by pod dowództwem Niridii strzegli statku. Wallov i Deros są moimi okrętowymi strażnikami. W tej chwili podrywają się z miejsc i otwierają drzwi pojazdu. W środku znajduje się klatka. Deros wyjmuje klucz, otwiera zamek i front.
– Wallov, wprowadź gościa do środka – mówię.
– Z przyjemnością.
– Nie możecie mnie w niej zamknąć – mówi Vordan. – Aloso, ja…
Przerywa mu cios pięścią w brzuch wymierzony przez Sorindę. Dziewczyna go knebluje i wiąże ręce na plecach. Dopiero wtedy Wallov wrzuca go do klatki. Jest raczej mała, przeznaczona dla psa lub trzody chlewnej, ale udaje nam się wcisnąć do niej pirata.
Podchodzę do drzwi powozu i zerkam do środka. Na jednej z ławek znajdują się dwie drewniane skrzynie z wyłamanymi zamkami.
– Udało wam się pozyskać wszystkie? – pytam.
– Aye – mówi Wallov. – Informacje Athelli były trafne. Złoto Vordana znajdowało się w piwnicy pod sztuczną podłogą.
– A gdzie nasza informatorka?
– Tu, kapitanie! – Athella wychodzi z grupy stojącej za Mandsy. Wciąż jest w przebraniu, włosy ukryła pod trikornem, na policzkach ma przyklejoną sztuczną brodę. Pomalowała brwi, by je przyciemnić i pogrubić. Rysy twarzy sprawiają, że wydaje się szczuplejsza. Grube podeszwy dodają jej wzrostu, a pod koszulą ma masywną kamizelkę, która wypełnia męskie ubranie.
Odczepia zarost i ociera lico, przez co znów wygląda jak ona. Zdejmuje ubrania, a falowane czarne włosy zaczynają opadać jej na ramiona. Athella jest okrętowym szpiegiem i osobą najbardziej wprawioną w otwieraniu zamków.
Wracam wzrokiem do Vordana, wpatrującego się w młodą dziewczynę, którą jeszcze niedawno miał za członka załogi. Przesuwa spojrzenie na mnie, a w jego oczach iskrzy nienawiść.
– Jak to jest być zamkniętym w klatce? – pytam.
Szarpie związanymi rękami, próbując się uwolnić, a ja wracam myślami do czasu sprzed dwóch miesięcy, gdy to on mnie uwięził i zmusił, bym zaprezentowała mu swoje umiejętności. Używał Ridena, aby wymóc to na mnie.
Riden…
On również znajduje się na moim statku: zdrowieje po postrzałach Vordana. Po powrocie będę musiała do niego zajrzeć, ale na razie…
Trzaskam drzwiami powozu.
Rozdział 2
Nie wiem, jak robią to mieszkańcy lądu.
Od statku nie bolą uda. Okręty nie zostawiają śmierdzących kup na ziemi. Stwierdzam, że konie są obrzydliwe, i czuję ulgę, kiedy tydzień później zsiadam z jednego, gdy w końcu docieramy do portu Renwoll.
Mój statek, Ava-lee, czeka na mnie, zacumowany w zatoce. To najpiękniejszy okręt, jaki kiedykolwiek zbudowano. Należał do królewskiej armady, nim go przejęłam. Pozostawiłam naturalny kolor dębu, ale żagle ufarbowałam na niebiesko. Ava-lee ma trzy maszty, główny żagiel grotmasztu jest kwadratowy, pozostałe to trójkątny fok i bezan. I choć nie ma przedniego kasztelu, a tylny jest mały, mieści trzydzieści trzy osoby.
Może jest niewielkim statkiem, ale jest również najszybszym spośród obecnie istniejących.
– Wrócili! – Rozlega się głos z bocianiego gniazda. To mała Roslyn, córka Wallova i okrętowa obserwatorka. Ma sześć lat, jest najmłodszym członkiem załogi.
Wallov znał jej matkę przez zaledwie jedną noc. Dziewięć miesięcy później kobieta zmarła przy porodzie. Mężczyzna zajął się córką, nawet jeśli nie miał pojęcia, co z nią zrobić. Miał wtedy szesnaście lat. Wcześniej był marynarzem na kutrze rybackim, ale musiał porzucić to zajęcie, gdy został ojcem. Nie wiedział, jak wykarmić ją czy siebie, póki nie spotkał mnie.
– Kapitan na pokładzie! – krzyczy Niridia, gdy staję na jego deskach. To moja pierwsza oficer i podczas mojej nieobecności to ona tu dowodzi.
Dziewczynka zjeżdża na dół. Rzuca się na mnie i obejmuje rękami i nogami. Ledwie sięga mi do pasa.
– Tak długo cię nie było – mówi. – Następnym razem, proszę, zabierz mnie ze sobą.
– Walczyłyśmy na tej wyprawie, Roslyn. Poza tym potrzebuję, byś pilnowała statku.
– Ale potrafię walczyć, kapitanie. Papa mnie uczy. – Sięga za pasek zbyt dużych bryczesów i wyciąga sztylet.
– Masz sześć lat, czyli za dziesięć lat pomyślimy.
Oczy zaczynają jej błyszczeć. Rzuca się do ataku.
Jest szybka, muszę to przyznać, ale i tak bez wysiłku udaje mi się zrobić unik. Nie zatrzymując się, obraca się i znów bierze zamach. Odskakuję, po czym wykopuję jej ostrze z dłoni. Mała wyzywająco krzyżuje ręce.
– No, dobrze – mówię. – Sprawdzimy raz jeszcze, gdy będziesz miała osiem lat. Zadowolona?
Uśmiecha się, po czym podbiega, by znów mnie uściskać.
– Można by pomyśleć, że nie istnieję – rzuca Wallov do Derosa za moimi plecami.
Roslyn słysząc go, puszcza mnie i spieszy do taty.
– Szłam do ciebie, papo.
Robię przegląd pozostałych na statku. Zostawiłam na nim dwanaście osób, aby go strzegły. Wszyscy są na pokładzie, z wyjątkiem naszych dwóch nowych rekrutów.
– Były jakieś problemy? – pytam Niridię.
– Żadnych, wręcz nudno. A u was?
– Musieliśmy się trochę poruszać, ale to nic, z czym byśmy sobie nie poradzili. I przywieźliśmy nieco fantów. – Ciągnąc za rzemyk, wyjmuję prowizoryczny naszyjnik z fiolką i pokazuję wszystkim mapę. Mam kopię pierwszych dwóch fragmentów, a podczas drogi powrotnej do twierdzy Mandsy dorobi duplikat trzeciego. Ojciec poprowadzi wyprawę na Islę de Canta, ale chcę być przygotowana na wypadek, gdybyśmy się rozdzielili lub jakaś tragedia spadła na jego statek. Byłoby głupio mieć tylko jeden egzemplarz czegoś tak cennego.
Stojąca w porcie Teniri – okrętowa skarbniczka – zerka na powóz i pyta:
– Coś jeszcze? Jakieś złote błyskotki, kapitanie?
Mandsy prowadzi dziewczyny po trapie. Potrzeba czterech do każdej ze skrzyń. Deros i Wallov przenieśli już klatkę z naszym więźniem na pokład. Vordan leży w niej, zakneblowany i ignorowany, gdy moje załogantki otaczają dwa kufry. Póki łup nie zostanie sprawiedliwie podzielony, nikomu nie wolno go dotknąć poza Teniri. Ma dwadzieścia sześć lat i jest najstarsza na tym statku. Choć wciąż jest jeszcze młoda, ma siwe włosy z tyłu głowy, które stara się ukryć, zaplatając je w warkocz. Ktokolwiek ośmieli się jej to wytknąć, zarabia kopa w brzuch.
Jednocześnie otwiera obie skrzynie, ujawniając spory zasób złotych i srebrnych monet, a także bezcenne klejnoty i kamienie szlachetne.
– No, dobrze – mówię. – Popatrzyłyście sobie. Zamknijmy to i odpływajmy.
– A co z nim? – pyta Wallov. Kopie w klatkę, a Vordan krzywi się, nie próbując nawet krzyczeć z kneblem w ustach.
– Wsadziłabym go pod pokład, ale musi tam trafić zaopatrzenie. Lepiej niech się znajdzie w izbie chorych. Nie wypuszczajcie go z klatki.
– Kapitanie – mówi Niridia. – W izbie mamy już jednego więźnia.
Nie zapomniałam. Nigdy o nim nie zapomnę.
– Zostanie przeniesiony – odpowiadam.
– Dokąd?
– Zajmę się tym. Dopilnuj, by wszystko inne znalazło się na swoich miejscach. Gdzie jest Kearan?
– Zgadnij.
Prycham.
– Zabierz go z magazynu rumu i postaw za sterem. Odpływamy. – Daleko poza smród konia. Muszę się wykąpać.
Po tym jak poprzednia nawigatorka zginęła w walce o Nocnego Wędrowca, ukradłam Kearana z okrętu Draxena. Mężczyzna przez większość czasu jest bezużytecznym pijakiem, ale to również najlepszy sternik, jakiego widziałam. Chociaż nigdy mu o tym nie powiem.
Obracam się w kierunku izby chorych i patrzę na drzwi.
Nie widziałam Ridena od dwóch miesięcy. Oddałam go pod opiekę Mandsy, wierząc, że dziewczyna pomoże wyleczyć rany w jego nodze i dopilnuje karmienia. Gdyby był to ktoś inny, na samą myśl krew by mi zawrzała. Mandsy jednak nigdy nie wykazała ani krzty zainteresowania mężczyzną czy też kobietą. Po prostu taka jest.
Ponieważ jest naszą lekarką, poleciłam jej, by się o niego zatroszczyła i informowała mnie o postępach: kiedy wyjęła mu szwy, kiedy ponownie zaczął stawać na zranionej nodze.
– Pytał o ciebie, kapitanie – powiedziała nim wyruszyliśmy pochwycić Vordana, ale nie czułam się gotowa, żeby się z nim zobaczyć.
Kiedy byłam zamknięta w klatce, mój przeciwnik groził krzywdą Ridena, aby mnie kontrolować.
I podziałało.
Riden przesłuchiwał mnie, gdy znajdowałam się na Nocnym Wędrowcu. Był środkiem do celu. Stanowił miłą odmianę od nudnego przeszukiwania statku – choć był też bardzo atrakcyjny i dobrze całował. Czas fajnie płynął. Tylko się bawiłam.
A przynajmniej tak mi się zdawało. Wciąż prześladują mnie słowa, które na wyspie wypowiedział do niego Vordan. „O jedno dba bardziej niż o własne przekonania. A mianowicie o ciebie”.
Myśl o rozmowie z Ridenem, nawet jeśli jest moim więźniem i mam nad nim władzę, jest niepokojąca, ponieważ wie, że przez niego pozwoliłam, by kontrolował mnie inny mężczyzna. Ma świadomość, że mi na nim zależy. Jednak nie jestem gotowa, aby przyznać to przed samą sobą. Jak więc mam się z nim spotkać?
Ale nie mam innego wyjścia. Musimy zwolnić pomieszczenie dla Vordana. Riden dołączy do Kearana i Enwena na pokładzie. Nie mogę go dłużej unikać.
Drzwi otwierają się zbyt szybko, zastaję Ridena w kącie, gdy rozciąga zranioną nogę. Urosły mu włosy, w tej chwili brązowe pasma sięgają już za ramiona. Na policzkach ma kilkudniowy zarost, ponieważ wolno mu się golić tylko podczas kąpania. Nie jest mniej sprawny, niż pamiętam, więc najwyraźniej nie nudził się tutaj.
Niewielkie zmiany sprawiają, że wygląda bardziej łobuzersko. Niebezpiecznie. Jest niemal kusząco przystojny.
Będzie musiał się ogolić nim wyjdzie z tej izby. Inaczej dziewczyny nie zdołają się skupić na robocie.
Unosi głowę, gdy zamykam za sobą drzwi, ale milczy, taksując mnie wzrokiem od stóp do głów, nie ukrywając nawet tego, że gapi się dłużej, niż to konieczne.
Czuję ciepło w brzuchu. Próbuję się go pozbyć, kaszląc.
Uśmiecha się.
– Nie spieszyłaś się, by do mnie zajrzeć, Aloso.
– Byłam zajęta.
– Nadrabianiem zaległości z wybrankiem?
Miałam krótką listę rzeczy, które mu powiem na temat tego, dlaczego go przenosimy i w jakim celu w ogóle zatrzymamy go na tym statku. W tej chwili jednak wszystkie słowa ulatują z mojej głowy.
– Wybrankiem? – pytam.
– Z tym blondynem z kręconymi włosami, co wygląda trochę jak dziewczyna. – Widząc dezorientację na mojej twarzy, dodaje: – Tym, który pomógł pokonać twojemu ojcu załogę Nocnego Wędrowca.
– A, masz na myśli Tylona? Nie wygląda jak dziewczyna. – Choć oddałabym fortunę, by Riden powiedział mu to w twarz.
– Jest twoim wybrankiem? – pyta nonszalancko. Wciąż się uśmiecha, ale używając mentalnej mocy, widzę wirującą wokół niego ciemną zieleń. Zazdrość w najgłębszej, najczystszej postaci.
Piorunuje mnie wzrokiem.
– Nie rób mi tego. Wyłącz to.
Cofam się, zaskoczona jego chłodnym spojrzeniem i nagłym wybuchem, po czym znowu się uspokajam.
– Zapomniałam, że zauważasz, gdy tego używam.
– To nie ma znaczenia. – Wraca jego uśmiech. – Wydawało mi się, że nie lubisz korzystać ze swoich umiejętności. Nie powinny cię zniesmaczać? Musisz się przejmować moim zdaniem.
Nie podoba mi się, w jaką stronę pokierował tę rozmowę, więc odwracam kota ogonem.
– Tylon nie jest moim wybrankiem. Jesteśmy piratami. – Niekoniecznie palimy się do małżeństwa.
– W takim razie, jak mam go nazywać? Twoim kochankiem?
Prycham. Tylon by tego chciał, ale nigdy bym nie pozwoliła, żeby ten obślizgły węgorz mnie dotknął.
Jednak Riden nie musi o tym wiedzieć. Jestem mocno rozbawiona jego oskarżeniami. Wolałabym zobaczyć, jak to rozegra, niż się wszystkiego wyprzeć.
– Pewnie – kłamię. – Może być kochanek.
Tym razem nie potrafi skryć się za obojętnością. Jego oczy ciemnieją niebezpiecznie, dłonie mocno się zaciskają. Udaję, że tego nie zauważam.
– Mam zatem rozumieć, że żyjecie w otwartym związku? – kiedy nie odpowiadam, dodaje: – Nie obchodzi go, że większą część miesiąca spędziłaś w moim łóżku?
Oboje wiemy, że wszystko, co w nim robiliśmy, to spanie. Cóż, i kilka pocałunków.
– Miałam zadanie do wykonania, Ridenie. Zbliżenie się do ciebie było jego częścią.
– Rozumiem. A do ilu mężczyzn się zbliżałaś, aby wykonać swoje zadania?
Jego ton ani trochę mi się nie podoba. Trzeba mu przypomnieć, z kim ma do czynienia.
– W najgłębszej i najciemniejszej celi twierdzy mam twojego brata – mówię. – Pokutuje za wszystko, czego dokonał i co próbował mi zrobić. Wystarczy gest, a straci głowę. Nie zabiłam go tylko dzięki twojej prośbie, ale to przestaje wystarczać.
Riden sztywnieje. Przykułam jego uwagę.
– O czym mówisz?
– Utrzymywanie więźniów kosztuje. Trzeba ich karmić i po nich sprzątać. Ojciec rzadko trzyma więźniów przez dłuższy czas. Albo dają mu to, czego chce, albo ich zabija. A od Draxena niczego nie potrzebujemy. Jest bezużyteczny. Ty nie jesteś.
– Czego ode mnie chcesz?
– Pojmałam Vordana i odebrałam mu jego fragment mapy. Ostatni, którego potrzebuje ojciec, nim wypłynie na poszukiwanie Isli de Canta. Kiedy zbierze flotę, dołączysz do mojej załogi na tej wyprawie.
Riden mruży oczy.
– Po co miałbym ci być potrzebny? Jestem pewien, że Jego Królewska Czarnosercowatość ma wystarczająco piratów.
Z całą pewnością. Ma więcej, niż mu potrzeba. A ja mam najbardziej utalentowaną załogę i najwspanialsze wojowniczki w całej Manerii. Tak naprawdę nie potrzebujemy Ridena, ale nie mogę go przecież uwolnić. Jakby to wyglądało przed ojcem? Nie mogę go też zamknąć i więzić, bo nie mam powodu, by trzymać go przy życiu. Ojciec zabije zarówno jego, jak i Draxena. Powodem, dla którego jego brat jeszcze żyje, jest to, iż powiedziałam tacie, że go potrzebuję, aby wymóc współpracę na Ridenie. Zatem kiedy młodszemu jest już lepiej, pozostaje mi tylko jedno wyjście. Musi płynąć ze mną. Musi stać się członkiem mojej załogi. Ale jak mam mu to niby wyjaśnić, nie sprawiając wrażenia, że złagodniałam?
Wmawiam sobie, iż robię to dlatego, że jestem jego dłużniczką. Ocalił mnie. Dwukrotnie dał się za mnie postrzelić. Uratowałam go przed utonięciem, do którego, notabene, sama nieomal nie doprowadziłam. Nie jesteśmy kwita, jeszcze nie. To jedyny powód, dla którego trzymam go przy życiu.
Jeśli powtórzę to sobie wystarczająco wiele razy, może w końcu stanie się to prawdą.
– Nie wiem, czemu przyjdzie nam stawić czoła podczas tej wyprawy – mówię wreszcie. – Mogą mi się przydać dodatkowe silne ręce do pracy. Mam tu w tej chwili tylko czterech mężczyzn. Enwen jest chudy jak szczapa, zapewne Niridia uniesie więcej niż on. A Kearan podnosi tylko butelkę do ust. Nie zamierzam rekrutować przypadkowych ludzi z twierdzy, ponieważ potrzebuję takich, którym mogę zaufać.
– A mnie ufasz? – pyta, unosząc brwi.
– Nie muszę. Wiem, że zrobisz wszystko, by chronić brata. Mogę liczyć na twoją pełną współpracę, póki mam pod kluczem Draxena. A poza tym jesteś moim dłużnikiem za ocalenie jego parszywego życia.
Milczy przez chwilę, kontemplując zagadnienie.
– Nadal będę zamknięty?
– Tylko jeśli zrobisz coś głupiego. Będziesz mógł poruszać się po statku tak samo jak każdy inny marynarz. Choć każda próba ucieczki skutkować będzie wysłaniem listu do strażników Draxena, aby oddzielono głowę od jego ciała.
Riden odwraca ode mnie wzrok.
– No co? – pytam.
– Zapomniałem, jaka potrafisz być bezwzględna.
Zbliżam się nieznacznie i wpatruję intensywnie w mężczyznę.
– Nie widziałeś jeszcze mojej bezwzględności.
– I modlę się, bym nigdy nie zobaczył. Popłynę z tobą na tę wyspę, ale pod dwoma warunkami.
– Chcesz się ze mną targować? To ja trzymam wszystkie karty.
Riden płynnie wstaje.
– Wyprawa z tobą jest bezsensowna, gdy zaraz po powrocie zabijesz Draxena. Daj słowo, że go uwolnisz, jeśli pomogę ci dotrzeć na wyspę i z niej wrócić.
– Przypuszczam, że drugim warunkiem jest twoja wolność.
– Nie.
Mrugam, podchodząc o krok.
– Co znaczy „nie”? Przedkładasz życie Draxena ponad własne? Przecież on jest obrzydliwym robakiem. Zasługuje na wdeptanie w ziemię.
– To mój brat. A ty jesteś hipokrytką. – Sam się zbliża.
– Co to miało znaczyć?
– Twój ojciec jest najpodlejszym człowiekiem na tych wodach. Powiedz, że nie zrobisz dla niego wszystkiego, czego zażąda.
Też się przysuwam, znajduję się zaledwie pół metra od niego, a nie mogę się zdecydować, czy mu przywalić. W końcu się oddalam i biorę uspokajający wdech.
– Jaki jest twój drugi warunek?
– Nie użyjesz na mnie ponownie swojej syreniej mocy. Nawet po to, by wiedzieć, co czuję.
– Co, jeśli twoje życie będzie zagrożone, a zdołam cię uratować swoim głosem? Wolałbyś, żebym pozwoliła ci zginąć? – Z jakiegoś powodu czuję, że muszę się bronić. I moich zdolności. Przed nim. Dlaczego przed nim? Przecież jego zdanie nie powinno się liczyć. Nie ma znaczenia.
– Przetrwałem tak długo bez ciebie, to i teraz sobie poradzę.
– Ach, ale nie pływałeś ze mną. Moja załoga zawsze jest w niebezpieczeństwie.
– Jakżeby mogłoby być inaczej, skoro znajdujesz się pośród nich? – mówi pod nosem, ale i tak to wychwytuję.
– Popłyniesz ze mną czy nie? – pytam.
– Przystajesz na moje warunki?
Patrzę w górę. Będę miała cały czas podróży, aby wykoncypować, co zrobić z braćmi po powrocie. Na razie mogę się na to zgodzić.
Dla przypieczętowania naszego targu Riden wyciąga rękę. Podaję swoją, przewidując mocny uścisk.
Nie spodziewam się jednak żaru, który wspina się, aż do mojego ramienia. Powtarzam palcom, by puściły, ale mnie nie słuchają, a nogi zdają się przyrośnięte do podłogi.
Unoszę wzrok z naszych połączonych dłoni i pozwalam, żeby spoczął na zarośniętym jego policzku. Zastanawiam się, jakby to było ocierać się o niego skórą podczas pocałunku.
Mrugam gwałtownie. Co do…? Czy ja właśnie wgapiałam się w jego usta? Zauważył?
Unoszę głowę. Riden spogląda mi w oczy, w jego tęczówkach połyskuje psota. Odzywa się pierwszy:
– To z pewnością będzie ekscytująca wyprawa. Najwyraźniej utknęliśmy razem na tym statku. – Kciukiem zatacza kółka na grzbiecie mojej dłoni, a mnie dech grzęźnie w gardle. Wygląda na to, że moje płuca zapomniały, jak prawidłowo funkcjonować.
Mężczyzna się zbliża, a mój umysł w końcu sobie o czymś przypomina.
To mój więzień. Wszystko, co zrobi, będzie zmierzało do jednego celu: aby uwolnić siebie i brata. Nie mogę ufać jego czynom. Mimo wszystko, czyż nie starałam się wykorzystać bliskości z Ridenem, aby osiągnąć własne zamiary, gdy sama byłam pojmaną, a on - porywaczem?
Ładna buźka nie zaskarbi sobie przywilejów na tym statku. Ani nie pomoże mu się do mnie zbliżyć.
Powtarzam kończynom, by przestały się źle zachowywać, i w końcu się od niego odsuwam.
Przeżyłam dwa miesiące bez jego pocałunków. Przetrwam też i całe życie.
– To bardzo duży statek – mówię wreszcie, nawet jeśli to kłamstwo. I ponieważ pragnę zobaczyć, jak się wije, posyłam mu swój najbardziej uwodzicielski uśmiech, nieco zwilżając usta językiem.
Sposób, w jaki przygląda się moim wargom – poruszenie się jego grdyki, gdy przełyka ślinę – jest wystarczającą nagrodą.
Tak, to ja tu mam kontrolę.
Otwieram drzwi i zapraszam go gestem na pokład.
Wychodzi, w ogóle nie kulejąc. Dobrze.
Obserwuję, jak schodzi na dół, zerkając na załogę zajmującą się przeróżnymi zadaniami. Patrzy w niebo, omiata wzrokiem ocean, na co robi mi się przykro, bo trzymałam go pod kluczem przez całe dwa miesiące.
– Podziwiamy widoki, co, kapitanie? – pyta ktoś. Lotia i Deshel, siostry, które zabrałam z wyspy Jinda dwa lata temu, stają po obu moich stronach.
– Wygląda smakowicie – dodaje druga.
– Przynajmniej z tyłu – mówi Lotia. – Nie możemy właściwie ocenić, póki nie zobaczymy go z przodu.
– A najlepiej nagiego.
Padają chichoty.
Riden spogląda przez ramię, częściowo rozbawiony, mimo to zakłopotany. Słyszał je. Cieszę się, że nie mam skłonności do rumienienia się. Widziałam go z przodu. I nagiego. Rozmowa sióstr natychmiast sprowadza te obrazy do mojej głowy.
Piorunuję je wzrokiem.
– Mamy nowego rekruta! – krzyczę, by usłyszała mnie cała załoga. – Poznajcie Ridena.
Wiele dziewczyn przerywa zadania i unosi głowy. Kilka z nich upuszcza trzymane aktualnie rzeczy. Dostrzegam na ich twarzach wiele ciekawości. A na niektórych zainteresowanie.
– Riden! – krzyczę, przypominając sobie o czymś. Patrzy na mnie. – Idź na dół, żeby się ogolić. Wyglądasz niechlujnie.
Unosi brwi, ale nie ma czelności sprzeciwić się pierwszemu rozkazowi, jaki mu wydałam od zawarcia umowy. Wykonuje polecenie. Lotia i Deshel próbują za nim podążyć.
– Wracać na stanowiska! – krzyczę do nich.
Wzdychają z rezygnacją i się rozchodzą.
– Niechlujnie? – docieka Niridia. Stoi za sterem. Najwyraźniej Kearan tu jeszcze nie dotarł. Dołączam do niej. – Przecież ten chłopak jest cholernie przystojny.
– Chyba raczej cholernie sprawiający kłopoty – kwituję. – Nie wiem, co mam z nim zrobić.
– Mogę ci powiedzieć, co ja chciałabym z nim zrobić.
– Niridia – ostrzegam.
– Żartuję, kapitanie.
Wiem. Przez to, co przeszła, nim ją znalazłam, nie jest w stanie znieść męskiego dotyku, ale nie powstrzymuje jej to od zaczepek. Jest moją przyjaciółką, więc to jej zadanie. Bez wysiłku potrafi przeskakiwać pomiędzy rolą powiernicy a pierwszej oficer, wiedząc, kiedy to odpowiednie. Uwielbiam ją za to.
– Zatrzymujemy go? – pyta.
– Tak.
– Hmm – mruczy. Jest ostrożna i najbardziej odpowiedzialna ze wszystkich na statku. Zawsze ma coś do powiedzenia.
– No co?
– Tylko pamiętaj, że to syn Jeskora. Wasze rodziny rywalizują ze sobą. Nie myślałaś, że pobyt na tym statku to jego cel?
– Tak, jak wtedy, gdy to ja byłam „więźniem” u niego? – Upierałam się, by mnie pojmano, ponieważ musiałam odnaleźć mapę na statku jego brata.
– No, właśnie.
– Riden taki nie jest. Nie ma własnych ambicji. Do działania skłania go wyłącznie brat.
Niridia zdmuchuje kosmyk złotych włosów z oczu.
– Nie powiedziałabym, że to jedyny czynnik, kapitanie. – Patrzy na mnie wymownie.
Aby zmienić temat, pytam:
– Gdzie jest Kearan?
Macha ręką w stronę dziobu i dziwię się, że go wcześniej nie zauważyłam. Mężczyzna jest rosły. Odziany w zwyczajowy brązowy płaszcz, w którego licznych kieszeniach przechowuje piersiówki. Pije jak spieczona słońcem ryba.
Teraz wygląda, jakby wypił za dużo. Przywarł do sterburty, wyrzucając zawartość żołądka do wody.
Zastanawiam się nad odpowiednią karą dla niego, gdy zauważamy z Niridią Sorindę, materializującą się z cienia przy foku. Czarne włosy ma tylko nieco ciemniejsze niż cerę. Spięła je gumką, więc końcówki sięgają tuż za ramiona. Dziewczyna nigdy nie zakłada trikornu. Większość czasu spędza w ciemności, nie potrzebuje chronić oczu przed słońcem. Zamiast kordelasa nosi rapier, ponieważ przedkłada szybkość ponad siłę.
W tej chwili jednak trzyma koniec liny.
– Co ona robi? – pyta Niridia.
Poleciłam Sorindzie pilnowanie Kearana, gdy dołączył do załogi. Nie spodobało jej się to, choć zadanie jest łatwe, skoro mężczyzna nie potrafi oderwać od niej wzroku. Wielokrotnie groziła mu już, że wykole mu oczy, ale wyraźnie jej tego zabroniłam. Bez nich nie mógłby nawigować moim okrętem.
W tej chwili, gdy powróciliśmy do misji, wygląda na to, że wróciła do swojej roboty i tolerowania Kearana.
Trzymanym końcem, liny obwiązuje mężczyznę w pasie. On tego nawet nie zauważa, walcząc z kolejną falą torsji. Skoro i tak przechyla się przez burtę, dziewczyna nie ma kłopotu, by go przez nią wypchnąć. Następuje krótki pisk, a po nim głośne chlupnięcie.
A Sorinda – moja ciemnoskóra, cicha zabójczyni – się uśmiecha. To piękne, ale i ulotne. Poprawia się, nim zerknie przez reling, co jest jedyną oznaką jej zwycięstwa.
Zza burty dochodzą odgłosy krztuszenia się i przekleństwa, ale dziewczyna bez słowa wraca w cień.
Czasami łatwo zapomnieć, że Kearan jest od nas starszy zaledwie o kilka lat. Ciągły stan upojenia mocno postarza człowieka.
– Poproś kogoś, by go wyciągnął – polecam Niridzie. – On, jak i reszta męskiej załogi muszą zatkać uszy. Zamierzam uzupełnić moc.
– Teraz? – pyta ostrożnie. Dokładnie wie, jak nie znoszę spraw związanych z byciem syreną.
– Muszę to zrobić od razu. Po walce w Charden nie zostało we mnie pieśni, a będę jej potrzebować, jeśli mam należycie przesłuchać Vordana. – Uśmiecham się, myśląc o uciesze, jaką oboje będziemy przy tym mieli.
Moje metody przesłuchań sprawiają, że mężczyźni tracą rozum.
Ciąg dalszy w wersji pełnej