Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Córka Lanisty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka Lanisty - ebook

Akcja książki rozgrywa się w teraźniejszości. Rozpoczyna się, gdy bohaterka zatrzymuje się na pewnym etapie swojego życia, pogrążona w cierpieniu po stracie. Jej świat runął, a ona z trudem próbuje podźwignąć się z gruzowiska. Wtedy los stawia na jej drodze człowieka w potrzebie, któremu pomaga i któremu opowiada swoją historię, robiąc przy okazji rachunek sumienia. To powieść pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i zaskakującej fabuły. Książka przeznaczona dla osób dorosłych.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-261-7
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dom nad jeziorem

Dom był wreszcie skończony — ich wspólna oaza spokoju. Miejsce, gdzie jej marzenia spotykały się z rzeczywistością, gdzie czas zwalniał, a bliskość natury wyzwalała dziecięcą radość i beztroskę. Zbudowano go na skraju gęstego lasu, u podnóża góry, nad brzegiem niewielkiego jeziora, albo jak twierdzili niektórzy, stawu. Wokół jeziora biegła wąska droga, łącząca domek z cywilizacją. Droga prowadziła w głąb lasu, a potem zawijała w górę do szosy wiodącej do stolicy. Nikt tędy nie jeździł, panował tu całkowity spokój, dało się słyszeć jedynie kojące dźwięki natury. Można się było nimi rozkoszować do woli przez cały rok. Każda pora roku miała inny kolor, dźwięk i zapach. Ona najbardziej lubiła wiosnę, była zielona, przepełniona życiem i pachniała leśnymi niebieskimi kwiatami — uwielbiała ten zapach.

Teraz była jesień. Kiedyś nie lubiła jesieni, bowiem zawsze kojarzyła jej się z przemijaniem. Coraz krótsze dni i długie ciemne wieczory wprowadzały ją w depresyjny nastrój. Jednak jesień tutaj była piękna, przytulna i uspokajająca, zawsze chciało się tu spędzać czas. Kochała to miejsce. Miała z nim same dobre, choć bolesne wspomnienia. Przypomniała sobie, gdy przyjechała tu pierwszy raz. Potem pierwsze wspólnie obchodzone urodziny i jak się one skończyły i wiele, wiele innych cudownych chwil. Westchnęła głęboko. Tak bardzo tęskniła. Minęło tyle miesięcy, a ona nadal czuła ból w sercu. Czas nie leczy ran — pomyślała — zwłaszcza tak głębokich.

Dziś była tu tylko z Johnem. Planowała zabezpieczyć dom przed zimą; podobno nadchodziło ochłodzenie — tak przynajmniej pisał jej przyjaciel, który od czasu pewnej awantury regularnie wysyłał jej alerty pogodowe. Uporała się z tym szybko i uznała, że resztę dnia wykorzysta na wygrzewanie się w słońcu. Rozparła się zatem wygodnie na trasowym fotelu i zagłębiła w rozmyślaniach, obserwując jak jesienne słońce oświetla całą okolicę, malując nieziemskie krajobrazy. Złote promienie nadawały dolinie magicznego blasku. Tafla jeziora delikatnie falowała, a jego wody migotały diamentowym blaskiem. Na wodzie unosiły się kolorowe jesienne liście, tworząc najróżniejsze kompozycje. Delikatny wietrzyk poruszał drzewami, które wprawiały światło w energiczne drganie. Mimo słońca, powietrze miało mroźny zapach. — Trochę wcześnie — pomyślała i odpłynęła myślami do miejsca, gdzie pachniało tak samo, ale myśl ta wywołała w niej wzruszenie, więc uciekła gdzie indziej, ale tam też znalazła jego ślad. Wzięła więc do ręki książkę i próbowała zagłuszyć krzyk stęsknionego serca. Nie podziałało. Nic nie poradzi, że tęskni, a tu tęskni zawsze. Przesiedziała całe popołudnie, walcząc ze wspomnieniami. Ocknęła się dopiero, gdy poczuła zimne, mokre ścieżki na twarzy. Złote promienie schowały się za lasem; wypita herbata, nie dawała już wewnętrznego ciepła, zaczynało się robić chłodno. — Czas wejść do środka — pomyślała i zaczęła zbierać graty. W międzyczasie zdecydowała, że jeszcze wyciągnie Johna na spacer wokół jeziora, póki nie zapadł zmrok. Rzuciła wszystko na fotel przy drzwiach i zawołała Johna. John cały dzień trzymał się na dystans. Mieli „ciche dni” po tym, jak zniszczył jej ulubiony sweter. Nie miała pojęcia co mu strzeliło do głowy, żeby to zrobić. Teraz to i tak już bez znaczenia. Nie mogła się długo na niego gniewać, przecież kochała go najmocniej na świecie, ale on wiedział, że przegiął, więc wolał nie rzucać się jej w oczy. Najpierw więc szperał coś w garażu, potem uciął sobie drzemkę na kanapie.

— John! — Zawołała. Spojrzał na nią lekko spłoszony. — Wstawaj leniuchu! Przewietrzysz się!

Myślał najpewniej, że znów zbierze reprymendę, bo wyraźnie mu ulżyło, gdy okazało się, że chodzi tylko o spacer.

— Widzę, że tryskasz energią, Kotku! — Zaczepiała go. Spojrzał na nią z wyrzutem i mruknął coś, ale ruszył się z kanapy bez protestów.

Szli wolnym krokiem, oddychając głęboko świeżym, mroźnym powietrzem. Po chwili zaczął padać śnieg. — No proszę Dave, pierwszy raz prognoza ci się sprawdziła — zaśmiała się. Nagle usłyszała dziwny dźwięk niesiony echem po lesie. Nie umiała stwierdzić co to mogło być, ani określić kierunku, z którego pochodził ten odgłos. Nasłuchiwała przez chwilę, wydawało jej się, że coś słyszy, ale po chwili wszystko ucichło. Zastanowiła się chwilę, instynkt nakazywał jej wrócić do domu; mieli jeszcze spory kawałek, a do tego padało coraz mocniej.

— Musimy wracać! — Oświadczyła i oboje przyspieszyli kroku.

Idąc ku domowi, z daleka dostrzegła jakiś cień na schodach przed wejściem. Gdy podeszli bliżej, zobaczyła, że to człowiek. Poczuła gwałtowny skok adrenaliny. Instynkt podpowiadał ostrożność. Rozejrzała się po okolicy, nasłuchiwała przez chwilę; spojrzała na Johna, on też nie widział zagrożenia, więc ostrożnie podeszli bliżej.

— Mogę panu jakoś pomóc? — Zapytała.

Mężczyzna nie odpowiedział. Leżał skulony na boku i okropnie dygotał. Przyjrzała się dokładniej i zobaczyła, że z pleców sterczy mu strzała, a on przyciska do boku przesiąknięty krwią materiał. Był cały umorusany, jakby wytarzał się w leśnej ściółce. Poruszył się wreszcie. Uniósł głowę i spojrzał na nią zbolałym wzrokiem zza mokrych, przyklejonych do twarzy, długich, ciemnych włosów.

— Pomogę panu, proszę spróbować wstać — zaproponowała.

Chwyciła go pod ramię i wprowadziła do domu. Ledwo mógł ustać na nogach. Posadziła go na sofie przy kominku, dorzuciła drewna do paleniska; na szczęście tlił się jeszcze, więc szybko rozpalił się na nowo i natychmiast zrobiło się przyjemnie ciepło. Zanim wróciła do rannego, aktywowała niepostrzeżenie alarm.

— Mogę spojrzeć? — Zapytała wskazując na ranę.

Zabrał rękę i odchylił się z wysiłkiem. Widziała, że cierpi i nie dziwiła się, z pleców sterczała mu strzała. Weszła aż po same lotki, a z przodu wystawał tylko grot. Oceniła szybko sytuację, to nie była strzała.

— Ktoś strzelił do pana z kuszy? — Zdziwiła się. Nie odpowiedział. — Czy ten ktoś będzie tu pana szukał? — Zapytała, znając odpowiedź.

— Nie wiem — wyszeptał. — Przepraszam.

Rana nie krwawiła mocno. Bełt skutecznie tamował krwawienie, ale wiedziała, że jak tylko go ruszy, wszystko się zmieni. Okryła dygoczącego mężczyznę kocem i dorzuciła jeszcze do kominka. Najbezpieczniej będzie wezwać pomoc. Wiedziała do kogo się zgłosić.

Wybrała numer telefonu, a po krótkiej chwili oczekiwania w słuchawce usłyszała znajomy głos.

— Cześć Steve! — Powiedziała po polsku.

— _Hi! Długo się nie odzywałaś. Już myślałem, że cię rekiny zjadły_ — stwierdził.

— Rekiny nie jedzą byle czego! — Odparła, uśmiechając się do siebie. — Posłuchaj, potrzebuję pomocy.

— _Cieszę się, że cię …yszę_

— Steve! Przerywasz mi!

— _W mieście szaleje straszna burza śnie…_

— Burza śnieżna? — Zdziwiła się w myślach, bo był początek października.

— Steve, słyszysz mnie?

— _Tak._

— Jestem nad jeziorem. Jest tu ranny mężczyzna. Postrzelony z kuszy.

— _Eh te wasze gry wstępne_ — zaśmiał się.

— Nie żartuj, poważnie mówię — skarciła go. — Czy mógłbyś przyfrunąć tu swój doktorski tyłek? — Zapytała lekko rozdrażniona.

— _Hehe! Uprzejma jak zwykle. Niestety nie …gę._

— Dlaczego?! Ja nie żartuję! Potrzebujemy pomocy!

— _Mówiłem, jest burza. Nie wy...adę z miasta, a tym bardziej nie wylecę._

Zmartwiła się, samochodem do szpitala było około dwóch godzin jazdy w normalnych warunkach pogodowych. Mogą utknąć na drodze. Wtedy na pewno mu nie pomoże. — Szlak! — Zaklęła w myślach.

— _Burza kieruje się w waszą stronę. Nawet nie myśl … do miasta!_

— Nie myślę — powiedziała bardziej do siebie.

— _Musisz sama … ogarnąć. Wiesz jak. Dasz ra… ę._

— Świetnie! Masz jeszcze jakieś dobre rady? — Powiedziała z rezygnacją.

— _Musisz …_

— Steve? Steve!

Rozłączyło ich. Telefon wyświetlił „brak sygnału”. Nie miała wyjścia. Nie mogła czekać. Pomoc nie nadejdzie. — Zajebiście — pomyślała zrezygnowana i zła.

— Zaraz wracam — powiedziała po krótkim namyśle po angielsku do rannego i wyszła z pokoju.

W sypialni spod łóżka wyciągnęła spory metalowy kufer. Otworzyła go. Ze środka wyjęła małe pudełka, hermetycznie zamknięte foliowane paczuszki oraz pokaźnych rozmiarów i nieprzeciętnej zawartości apteczkę. Rozłożyła ją na łóżku. Oceniła zawartość i stwierdziła z zadowoleniem, że ma wszystko czego potrzebuje. Odetchnęła głęboko, zwinęła z powrotem zawartość apteczki i wyszła z pokoju. Zaniosła ją do salonu. Nie tracąc czasu uklękła przy rannym i zwróciła się do niego najłagodniej jak potrafiła.

— Pomoc nie przybędzie. Warunki pogodowe w mieście unieruchomiły służby medyczne. Burza kieruje się w naszą stronę. Będziemy musieli sami coś na to zaradzić — wskazała na krwawiącą ranę.

Mimo bólu, który niewątpliwie odczuwał, strach przejął kontrolę nad jego ciałem; wytrzeszczył oczy i odruchowo odsunął się od niej.

— Musi mi pan zaufać, znam się na tym — zapewniła. — A po za tym nie masz innego wyjścia — dodała w myślach.

Mężczyzna kiwnął nerwowo.

— Roman … mam na imię Roman — powiedział z wysiłkiem, nadal silnie dygocząc.

— Miło mi — uśmiechnęła się — jestem Monika.

Zabrała się powoli i metodycznie do roboty. Oczyściła okolice rany i ostrym brzeszczotem odcięła grot. Odcinanie było bolesne, ale Roman znosił to dzielnie. Na dodatek obruszyło bełt i rana zaczęła krwawić.

— Musimy wyjąć strzałę — zakomunikowała.

— Bełt — poprawił ją Roman.

— Taa, w obecnej sytuacji to znacząca różnica… — zażartowała. — Gotów?

— Nie — odparł i wstrzymał odruchowo powietrze.

— Będzie dobrze. Na trzy — zaproponowała i zaczęła powoli odliczać. — …raz, dwa, trzy!

Wyjęła bełt jednym zręcznym ruchem. Roman już nie zniósł tego tak dzielnie — zemdlał.

— No i masz — westchnęła.

Zszyła i opatrzyła ranę. Kiedy skończyła zabrała się do opatrywania zadrapań i otarć. Miał ich sporo na całym ciele. Delikatnie zmywała krew i brud zastanawiając się, jak on się tak urządził. Nagle na piersi zobaczyła tatuaż. Znała ten ornament, cały świat go znał.

— Nie może być! — Powiedziała.

W pośpiechu odgarnęła mokre włosy z twarzy rannego i zmyła krew z rozciętego łuku brwiowego.

— Jasny gwint! — Powiedziała z niedowierzaniem.Troy musi umrzeć

— Idziesz, Jim? — Zapytał stojący w drzwiach Jordan, młody mężczyzna, z którym Jim pracował.

— Nie mogę, mam robotę, a jutro mam wolne, muszę to dziś skończyć. Przekaż proszę ode mnie gratulacje Masonowi.

— Dobrze przekaże. To do poniedziałku!

— Do poniedziałku. Baw się dobrze! — Odpowiedział i zabrał się niby do pracy.

Kiedy młody poszedł, Jim wstał od biurka, wyjrzał z biura rozglądając się po korytarzu. — Ciemno, nie ma już nikogo, dobrze — stwierdził. Wrócił do biura, zabrał swoje rzeczy, w tym kopertę zaadresowaną na nazwisko producenta. Rozejrzał się po pomieszczeniu jak ktoś, kto chce zapamiętać to co ogląda co ostatni raz. Odwrócił się, zgasił światło i wyszedł. Przeszedł korytarzem pod biuro producenta. Wsunął kopertę pod drzwi. Westchnął uśmiechając się do siebie i skierował się w stronę wyjścia. Na recepcji też już nie było nikogo. Wszedł za ladę i zabrał z szuflady kluczyki do furgonetki. Wiedział, że nagrywają go kamery monitoringu. Wiedział, że nic mu nie grozi, bo nie pierwszy raz wracał służbowym furgonem, gdy pracował do późna. Wiedział, że ktoś zwróci na to uwagę, gdy to już nie będzie miało znaczenia.

Wrzucił swoje rzeczy na kanapę pasażera i ruszył spod studia. Pojechał po Nikolaja i jego kuzyna Saszę. Obaj byli Rosjanami. Poznał ich na planie. Nic ich nie łączyło. Nie lubił ich nawet. Ważne, że zgodzili się pomóc. Wrogość dwóch Rosjan do Producenta była mu obecnie na rękę, więc łączył się z nimi w bólu, by wykorzystać ich do własnych celów. Po za tym zapłacił im mnóstwo pieniędzy.

Kiedy dojechał na miejsce, Nikolaj i Sasza już stali zniecierpliwieni.

— Nie spieszyło ci się — powiedział Nikolaj.

— Myślelim, że się rozmyśliłeś — dodał drugi z wyraźnym wschodnioeuropejskim akcentem. Był znacznie lepiej zbudowany niż Nikolaj. Miał ciemny zarost i krótko ostrzyżoną głowę. Dziś w czarnej czapce. — Ogromny facet — pomyślał Jim, gdy tamten wsiadał do auta, całkowicie zasłaniając światło drzwi.

— Nie mogłem się wyrwać z roboty, kolega siedział dziś do późna.

— Dobra, nie traćmy czasu. Plan bez zmian?

— Bez zmian — potwierdził Jim. — No to ruszamy.

Przyjechali na miejsce ok. godziny 23. Zatrzymał furgon tak, żeby móc obserwować wejście do knajpy. Do lokalu weszło kilku gości. Gdy drzwi były otwarte, dało się słyszeć panujący w środku gwar. — Impreza na całego, mogłem i ja tam być — pomyślał. Drzwi się znowu otworzyły, tym razem ktoś wyszedł i zapalił papierosa. — Palenie zabija, kolego — pomyślał i dał znak pozostałym. Wysiadł z auta i poszedł w stronę lokalu. Szybkim krokiem dotarł pod drzwi i machnął w kierunku mężczyzny z papierosem.

— Dobry wieczór, cześć! Jak dobrze, że cię tu jeszcze złapałem, Roman! — Ucieszył się Jim.

— Jim? Ty nie na imprezie? Co się stało? — Zapytał tamten.

— Niestety. Przysyła mnie po ciebie producent. Coś jest nie tak z ostatnimi ujęciami i chce ustalić strategię na dalsze zdjęcia — wyrecytował z udawaną troską.

— Teraz?! Jest prawie północ! Porąbało starego durnia! Powiedz mu, że przyjadę rano — rzucił papierosa na ziemię, zadeptał i odwrócił się w stronę wejścia ze złością.

Jim złapał go za ramię.

— Nie możesz mi tego zrobić, Rom. Jak wrócę bez ciebie rozedrze mnie na strzępy. Proszę — błagał Jim.

Roman zawahał się jeszcze moment.

— No dobra, ale robię to tylko dla ciebie, żebyś nie miał kłopotów — powiedział i zaakcentował swoją wypowiedź wskazując na niego palcem.

— Dzięki, jestem ci bardzo wdzięczny. Chodź, tam zaparkowałem.

Poszli więc razem w stronę furgonetki.

— Wsiadaj! — Powiedział Jim.

— Nie było nic lepszego? — Zapytał Roman, rozglądając się po starym gracie.

— Wybacz, ale o tej porze wszystko było zamknięte. Tylko klucze do tego grata znalazłem.

Roman wsiadł i zatrzasnął drzwi.

— Jedź! Jeśli szybko załatwimy, to może zdążę na strip… — urwał, bo w tym momencie jego fotel gwałtownie odchylił się do tyłu.

Dwie duże dłonie chwyciły go za głowę i ktoś wstrzyknął mu coś w udo. Roman próbował wyrwać się z uchwytu, ale bezskutecznie, po chwili opadł z sił i stracił przytomność.

Jechali jakiś czas do miejsca, gdzie nikt nie zwróci na nich uwagi. Jim się zatrzymał i przesiadł do tyłu. Furgon był wystarczająco duży, żeby ukryć w nim sporo sprzętu i porwanego faceta. Za prowizoryczną ścianką z kartonów były nosze, do których przywiązali nieprzytomnego. Z jednego z pudeł Jim wyjął potrzebne rekwizyty.

— Musimy go w to przebrać — powiedział, i zaczął przebierać go w strój bohatera serialu.

Zmaterializowana postać z jego opowiadań leżała teraz tuż przed nim. Był jej panem, jak wtedy, gdy ją stworzył. Czuł się dziwnie. To uczucie go rozczarowało. Sądził, że gdy dojdzie do tej sytuacji będzie wiedział, że robi słusznie, że jego decyzja jest właściwa. Teraz patrząc na śpiącego Troya nie był już tego taki pewny. Nie zdradził się ze swoimi wątpliwościami. Dał znać Nikolajowi, który usiadł za kierownicą i pojechali dalej.

Przez dłuższy czas jechali w milczeniu. Jakby każdy z nich trawił swoje wątpliwości.

Jim z całych sił starał się utwierdzać w przekonaniu, że postępuje słusznie. Przeżywał jeszcze raz gorycz porażki i zawód jakiego doznał jako młody scenarzysta. Chciał znów z całej siły poczuć ten ból; chciał by napędził go do działania.

Przypomniał sobie pierwszą rozmowę z producentem. Był wtedy młody, energiczny i pełny nadziei. Pisał popularne opowiadania o przygodach człowieka mieszkającego, gdzieś na odludziu, gdzie nagle świat zaczął go dosięgać. Wiedział, że ów producent zna jego opowiadania. Wiedział, że chciał coś od niego, inaczej nie zaprosił by go na prywatną rozmowę za zamkniętymi drzwiami.

— Jim, prawda? Mogę ci mówić po imieniu? — Zapytał mężczyzna. Był starszy od Jima jakieś 15–20 lat. Był znanym producentem telewizyjnym. Zaczynał kręcić nowy serial na bazie komiksu i szukał ludzi do ekipy.

— Tak proszę pana — odpowiedział potulnie Jim.

— Widzisz Jim, przeczytałem twoje opowiadania i uważam, że są świetne. Tylko, że ja już kupiłem prawa do ekranizacji o podobnej tematyce.

Jima oblały zimne poty. Nie tego się spodziewał. — Więc po co mnie zaprosiłeś? — Dziwił się w myślach.

— Jednakże — kontynuował ten drugi — twoje prace nie pozwalają mi przejść obok obojętnie. Dlatego mam dla ciebie propozycję.

Producent przedstawiał swoją wizję współpracy, a Jimowi dzwoniło w uszach. Nie wiedział, czy to sen, czy to co mówił producent było prawdą, czy zemdlał z wrażenia i wszystko mu się śniło.

Utwierdził się w realności przeżyć, gdy asystentka zaprowadziła go do jego nowego biura i zapisała na kartce nr miejsca parkingowego. Jim siedział oszołomiony jeszcze przez jakiś czas. Dostał robotę w serialu telewizyjnym, a jedną z głównych postaci będzie bohater jego opowiadań — Troy, przeklejony żywcem z jego „bajki”. Jim był bardzo szczęśliwy, mimo że nikt nie wróżył powodzenia serialowi, on wierzył w sukces; i miał rację. Po pierwszym sezonie okazało się, że Ameryka pokochała serial; więcej — cały świat go pokochał.

— Pisz kolejny sezon, Jim. — powiedział producent. — I szukaj ludzi do pomocy.

Jim dostał ludzi i pieniądze na tworzenie kolejnych sezonów. Pracował dniami i nocami, żeby jego postacie były atrakcyjne dla widza, a teksty nie były banalne. Serial się rozkręcał i zarabiał miliony dolarów. Jego postać miała się świetnie, dużo lepiej niż on sam. W szóstym sezonie poważnie się rozchorował. Producenci nie zostawili go w potrzebie. Wszyscy udzielili mu ogromnego wsparcia. Jednakże serial musiał trwać, ktoś musiał go zastąpić. Kiedy wrócił do pracy, już nie był maszyną napędową serialu. Zastąpił go ktoś inny. Jego entuzjazm osłabł. Nie miał już takiego wpływu na postać jak wcześniej. Jego bohater też się zmienił i co gorsza podobał się fanom. Namówiono go do odsprzedania praw do postaci w zamian za udziały w zyskach. Finansowo nie wyszedł na tym źle, ale nie miał już nic do powiedzenia w sprawie postaci, scenariusza, czy serialu. Czuł się oszukany. W jednej chwili stał się bez znaczenia. Poświęcając życie dla jednego serialu nie miał za wiele pomysłów na inny scenariusz. Wszystkie były o tym samym. Po długich namowach, producent postanowił wykorzystać jego prace do kontynuacji serialowego uniwersum, ale pod warunkiem, że odsprzeda prawa. Sprzedał. Nie zostało mu już nic. Był wydmuszką człowieka. W wieku 35 lat zdążył przeżyć wszystko co miał do przeżycia. Był gotów zakończyć swoją historię tę wymyśloną i tę prawdziwą — za wszelką cenę.

„Troy” się ocknął. Zaczął się szarpać, próbował krzyczeć i omal nie przewrócił noszy. Sasza zdzielił go w twarz. Pomogło. Jim siedział zapatrzony i zastanawiał się, jak fani przyjmą śmierć ich ukochanego bohatera.

— Jim — szepnął porwany mężczyzna. — Dlaczego to robisz?

— Cii, Troy. Tak musi być.

— Ja nie jestem Troy! Jestem Roman!

— Troy musi odejść — powtórzył zamyślony Jim.

— Oszalałeś! Wypuść mnie, nikomu nie powiem — próbował tłumaczyć Roman.

Sasza spojrzał na niego, ten skulił się i nie odzywał się więcej. Jim nie chciał myśleć o Romanie, chciał myśleć o Troy’u, a Roman to Troy. Nikt nie znał Romana Andrewsa, dopóki nie stał się Troyem. On — Jim go stworzył i on zdecyduje o jego losie. Tą historię czas zakończyć!

Jechali całą noc i większą część dnia zmieniając się co jakiś czas. Omijali główne drogi, nadkładając trasy, żeby uniknąć ewentualnych patroli bądź pościgów, a do tego ten grat wlókł się jak żółw. Nie mógł jednak zabrać nic lepszego. Inne auta miały GPSy i inne gadżety łatwe do namierzenia. Starego grata nikt nie znajdzie.

Do celu zostało im jakieś 150 mil. Zaczął padać śnieg. Prognoza nie wróżyła niczego dobrego. Roman już się więcej nie szarpał. Był przerażony. Jim chciał go pocieszyć, powiedzieć, że tak musi być, ale nie chciał nawiązywać z nim kontaktu. Wiedział, że to utrudni mu zadanie.

Nagle przed prowadzoną przez Nikolaja furgonetkę wyskoczyło stado saren. Kierowca nie mając wyboru, gwałtownie zahamował i próbował ominąć stado. Auto zaczęło koziołkować. Nieprzypięci z tyłu pasażerowie wirowali wraz z kartonami. Wreszcie pojazd zatrzymał się gwałtownie na jakimś drzewie, czy słupie. Zapadła cisza. Siła uderzenia zerwała jeden z pasów trzymających Romana. Miał fart. Nosze prawdopodobnie uratowały mu życie, a na pewno ustrzegły przed odniesieniem wielu obrażeń. Spomiędzy kartonów zaczął gramolić się Jim. Był poobijany i otumaniony. Widział jak Roman uwalnia się z więzów i ucieka przez tylne, wykrzywione drzwi. Jim nie mógł pozwolić mu uciec. Cały plan szlak trafi!

— Nie, nie! Troy musi umrzeć! — Krzyczał. Chwycił za kuszę, która leżała teraz na środku dostawczaka i ruszył chwiejnym krokiem za uciekinierem.

Śnieg zaczął padać coraz mocniej. Przymierzył, ale nagle Roman zniknął. — To nie możliwe! — Pomyślał i puścił się biegiem w jego stronę. Ledwo wyhamował. Zatrzymał się na samej krawędzi wysokiego na kilkadziesiąt metrów zbocza. Rozejrzał się. — Jest! — Krzyknął w duszy sam do siebie. Wycelował kolejny raz. Mierzył w głowę. Strzelił. Roman jęknął, ale nie zatrzymało go to. Pobiegł dalej w głąb lasu.

— Fuck! — Zaklął. Nie mógł nic poradzić, zawrócił do auta.

Sasza stał przy furgonie, trzymając się za głowę.

— Rozcięta? — Zapytał Jim.

— Nie, ale rośnie guz — pożalił się olbrzym.

— A co z Nikolajem? Ot nas urządził! — Marudził idąc w stronę szoferki. — O, kurwa! — Zaklął, widząc przygniecionego Nikolaja.

Usiadł zrezygnowany w otwartych drzwiach po stronie pasażera. Po chwili zastanowienia powiedział:

— Poczekasz tu Nikolaj, my pójdziemy po pomoc, rozumiesz?

Kola kiwnął tylko głową. Był przekonany, że już po nim.

— Chodźmy w tamtą stronę, jak przejeżdżaliśmy widziałem miesto — oznajmił Sasza.

Jim jeszcze sprawdził, czy rana mocno krwawi. Nie krwawiła. Zatem uznali, że mogą pójść obaj. Zostawiwszy Koli wodę i batony proteinowe pod ręką, wyruszyli.

— A co będzie jeśli Roman znajdzie kogoś wcześniej i zaalarmuje policję? –Zapytał Sasza.

— Hmm, nie pomyślałem o tym — skłamał Jim. Od razu pomyślał. Miał gdzieś to co stanie się z Nikolajem. Chciał ścigać Troy’a. Bał się tylko, że wielkolud nie zrozumie jego intencji i może się to dla niego źle skończyć.

— Może najpierw poszukajmy Romana, a potem zajmiemy się sprowadzeniem pomocy dla Nikolaja. To tylko złamanie. Przeżyje — zagadnął ostrożnie Jim.

— Zgoda! W którą stronę uciekał? — Jim wskazał przeciwną niż właśnie zmierzali. Sasza kiwnął.Polowanie

„Pamiętaj, to co w głowie, ani ogień nie spali, ani woda nie zabierze.” — przypomniała sobie słowa matki, gdy zakładała ostatnie szwy na rozciętym łuku brwiowym Romana — gwiazdy filmowej, która spadła — chyba dosłownie — na schody przed jej domem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to właśnie on leży na jej sofie z dziurą w brzuchu. Nie była jakąś zagorzałą fanką; niespecjalnie interesowało ją życie tzw. gwiazd i pomniejszych gwiazdeczek. Jednak Roman był dla niej wyjątkowy. Monia lubiła gry wideo i grała w tę, w której Roman użyczył wizerunku głównej postaci. Owa gra towarzyszyła Moni przez wiele tygodni w samotne wieczory w nowym, obcym miejscu. Na początku, nie miała zbyt wielu znajomych, a ochoty na spotkania towarzyskie jeszcze mniej. Za to Roman zabierał ją do swojego wirtualnego świata, nie zadając głupich pytań. Jego bohater pomógł jej przetrwać trudne chwile. „Jak tyś się tak urządził?” — Zapytała w myślach zatroskana o swojego wirtualnego przyjaciela.

Oczyściła i opatrzyła wszystkie rany i zadrapania. Było tego całkiem sporo. Umyty zaczął przypominać wreszcie człowieka. Nie mogła go zostawić na sofie, była za wąska i bała się, że Roman spadnie i zrobi sobie dodatkową krzywdę. Z wielkim trudem udało jej się przetransportować go do łóżka. Kiedy go przykrywała, dotknęła jego czoła, żeby się upewnić, czy nie ma gorączki. Było dobrze, ale niebawem może się to zmienić. Musi się pospieszyć z tym co zamierza. Ten kto strzelał do Romana, jest tam nadal. Na pewno go szuka i prędzej czy później trafi na ślad. Raczej prędzej — sądząc po tym ile czasu zajęło Romanowi dotarcie do domku. Wywnioskowała, że ów słyszany wcześniej dźwięk ma coś z tym wspólnego. Niestety Roman nie zdążył jej o tym opowiedzieć zanim zemdlał.

Przez moment przyglądała się śpiącemu, myślami przeczesując okolicę w poszukiwaniu źródeł zagrożenia, które musi sprawdzić. Po chwili zastanowienia odwróciła się z zamiarem wyjścia z pokoju, wtedy zobaczyła się w lustrze stojącym przy wejściu. Wyglądała jak rzeźnik. — Muszę się umyć — stwierdziła i poszła do łazienki. Była wykończona; zszywanie gwiazdora wymagało skupienia; w końcu nie chciała popsuć go bardziej. Marzyła jej się ciepła kąpiel, a wanna wyglądała tak zachęcająco, ale nie było na to czasu. Musiała szybko doprowadzić się do porządku i przygotować na to, co niebawem mogło się wydarzyć. Migiem umyła się i wyszła z łazienki. Włosy miała w nieładzie. Po drodze rozczesywała jeszcze ostatnie pasma. John patrzył na nią z politowaniem, więc pokazała mu język. Prychnął. Rozumieli się bez słów, w tym życiu był jej najlepszym przyjacielem.

Rzuciła okiem na śpiącego w sypialni Romana. John popatrzył na nią wyczekująco, wiedział co zamierza, chciał z nią iść, czekał tylko na znak.

— Chcę, żebyś został. Uważaj na niego i na siebie — powiedziała, odwróciła się z ciężkim sercem i wyszła.

Przeszła ciemnym korytarzem, omijając pudła z nierozpakowanymi książkami i fotografiami. Oczywiście trąciła jedno z nich nogą. Zaklęła w myślach i poszła dalej. Otworzyła drzwi, które wiodły do piwnicy. Zeszła na dół uruchamiając automatyczne oświetlenie schodów. Piwniczka była niewielka, w sam raz by pomieścić kilka regałów na trochę wina, przetwory i inne tym podobne zapasy. Pierwotnie była większa, ale kazała ją podzielić na dwa pomieszczenia. Drugie miało zupełnie inne zadanie. Jeden z regałów skrywał otwierane zamkiem szyfrowym drzwi. Za drzwiami znajdowało się mini centrum dowodzenia dla jej mini twierdzy. Zaprojektowała je razem z ojcem, a koledzy technicy wcielili w życie. System był wyjątkowo skuteczny i pozwał czuć się bezpiecznie na takim odludziu, a dodatkowo skrywał przed światem to, co powinno być ukryte. Przejrzała obraz z kamer. Ani śladu nikogo, ale nie mogła założyć, że zagrożenie minęło. Wiedziała, że musi sprawdzić okolice.

Otworzyła szafkę, na wieszaku wisiały czarne kombinezony. Dotknęła jednego z nich, pogładziła, a potem zdjęła go z wieszaka i rozłożyła na stole. Sprawdzała dokładnie jego stan, a potem założyła na siebie. Poczuła znowu jego wyjątkowy dotyk na ciele oraz zapachy, które wywietrzały już z jej głowy, a teraz powróciły, wydobywając z jej pamięci obrazy i emocje. Zawsze tak się działo, gdy go zakładała. Kombinezon był czarny jak noc. Delikatnie opinał jej ciało. Pogładziła go, delektując się tym, że znów ma go na sobie. Ten strój przełączał ją w tryb specjalny, uwielbiała to uczucie. Westchnęła głęboko, po czym zapięła sterownik na nadgarstku.

W szafie wisiał jeszcze jeden kombinezon, bardzo podobny do tego, który miała na sobie. Dotknęła go czule i zamknęła oczy na moment, szepcząc coś jakby modlitwę. Potem ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu, odwróciła się w stronę przeciwną niż weszła, nacisnęła ukryty przycisk w cegle i wyszła do podziemnego korytarza, zamknąwszy za sobą przejście.

Na zewnątrz szalała śnieżyca. Pomyślała, że to jedyna przyczyna dlaczego pościg nie dotarł jeszcze do domku. Skierowała się w stronę drogi do miasta. Pobiegła podążając bardziej za intuicją niż śladami. Zresztą i tak wszystkie ślady, nawet jeśli były, zasypał śnieg. Po kilku minutach dotarła na skraj lasu. Jeszcze kilkadziesiąt metrów wspinaczki i będzie na miejscu. W takich warunkach nie było to łatwe. Trochę się zasapała, ale intuicja jej nie zawiodła. Znalazła coś interesującego. Przy drodze w kierunku miasta stała rozbita furgonetka. Nadziała się na stary słup energetyczny, których w tym rejonie było jeszcze kilka. Stały bez sensu nie łącząc niczego. Teraz jeden z nich stał się przyczyną gwałtownego końca tego auta.

Podeszła ostrożnie kryjąc się w zaroślach. Wiatr dął bez litości, zasypując świat białym puchem. W szoferce był jeden mężczyzna. Obeszła samochód dookoła. Tylne drzwi były niedomknięte. We wnętrzu panował bałagan. Leżały pogniecione kartony, z których wysypywały się wypełniacze. Na pierwszy rzut oka nie budził żadnych podejrzeń, ot zwyczajny dostawczak. Ale jeden szczegół zwrócił jej uwagę. Zza kartonów wystawało coś, co nie pasowało do obrazu całości. Przyjrzała się dokładniej. — To nosze?! — Zdziwiła się. Ostrożnie zajrzała głębiej. Na podłodze były ślady krwi. Mężczyzna w kabinie usłyszał coś.

— No nareszcie, myślałem, że mnie tu zostawiliście — powiedział. — Zamarzam tu. Znaleźliście jakiegoś lekarza? — Nie uzyskując odpowiedzi, zaniepokoił się. — Kto tam jest?

Teraz zrozumiała, że gość jest ranny, inaczej już by sprawdzał co się dzieje. Rozejrzała się jeszcze raz, teraz śmielej. W busie nie było kuszy. — Może to ktoś inny — pomyślała, wtedy usłyszała:

— To ty, Roman? Wróciłeś po zemstę? — Czekał na odpowiedź, której się nie doczekał, więc kontynuował. — Rozczaruję cię. Jima nie ma. Poszedł cię szukać. Nie ma go tu, słyszysz? Nie ma… — urwał, chyba szlochał. Odczekała chwilę. — Mówił, że idzie po pomoc…, ale ja wiem, że poszedł cię szukać. Możesz mnie zabić, nie zależy mi. Ten cholerny słup zmiażdżył mi nogi. Możesz dokończyć dzieła — przerwał na chwilę. — Jest tam kto?! — Zapytał znowu.

Chciała wrócić do domku. Odwrócić się i zwyczajnie odejść, ale nie zrobiła tego. Po pierwsze dlatego, że być może wiedział coś, co mogło być użyteczne, a po drugie, bo tak należało postąpić. Podeszła do drzwi pasażera. Otworzyła je i wsiadła do środka. Mężczyzna zdębiał.

— Jak ty?! Skąd! — Wyjąkał, wskazując na lusterko, w którym najwyraźniej nie widział jak się pojawiła.

— Milcz! — Warknęła tonem zimnym jak lód. Nie musiała się specjalnie starać, była wściekła. — Pomogę ci, ale ty pomożesz mi.

— Ja nic nie wiem… — zaczął.

— Ciii — uciszyła go stanowczym ruchem ręki. — Wiesz i powiesz — oznajmiła. — Ilu was było, dokąd jechaliście i po co? — Zapytała tonem nie uznającym odmowy. Kiwnął potakująco głową. — No to zaczynaj! — Rozkazała.

— Jechaliśmy w czterech, to znaczy trzech — poprawił się.

— Nie kręć!

— Czterech! Jeden uciekł do lasu, kiedy się rozbiliśmy. Moi koledzy poszli go szukać.

— Dlaczego uciekł?

— Nie wiem, przysięgam!

— Okłamujesz mnie. Żegnam! — Powiedziała i wysiadłszy z busa, trzasnęła drzwiami.

— Czekaj! Nie idź! Powiem! — Rozpłakał się.

Wróciła do auta i czekała na opowieść. Opowiedział wszystko, z kim jechał, dokąd i po co. Jeszcze bardziej chciała go tam zostawić, ale zrezygnowała. Wyszarpała nosze, które widziała wcześniej. Odczepiła od nich stelaż z kołami i zmontowała prowizoryczne sanie. Na szczęście kraksa już je trochę rozmontowała, więc nie musiała się zbytnio namęczyć. Pozostało uwolnić nogi. Kiedy to zrobiła, okazało się, że nie jest najgorzej. Noga, a nie nogi — nie była zmiażdżona tylko złamana. Nastawiła złamanie, unieruchomiła; opatrzyła ranę, związała go, zakneblowała i ułożyła na saniach. Okazało się, że panowie przewozili wiele ciekawych rekwizytów. Niektóre były zaskakujące, inne przydatne. Zastanowiła się chwilę i zabrała ze sobą do domu tyle sprzętu, ile udało jej się zmieścić na saniach. Z powrotem szli z górki, więc poszło jej sprawniej niż w tamtą stronę. Było przeraźliwie zimno. Śnieg zastąpiły grudki lodu. Grad wielkości groszku tłukł ich po głowach bez litości. Nagle znudziło mu się i znów zaczął padać śnieg, tym razem leciały płaty wielkości wróbla. — Co za chora pogoda. Czy oni wszystko muszą tu mieć największe? — pomyślała.

Tuż nad jeziorem zobaczyła ślady prowadzące w stronę domku. — Cholera! — Zaklęła. Zatrzymała się i sprawdziła więzy na rękach i knebel rannego draba, a potem przyspieszyła kroku.

Gdy się zbliżyli do domku, zobaczyła przed drzwiami dwóch mężczyzn. Widziała ich doskonale mimo ciemności. Kombinezon był zaawansowanym technologicznie urządzeniem, wyposażonym w noktowizję, skaner, a nawet ogrzewanie. Skaner od razu wykrył kuszę na plecach jednego z nich. Przyglądała im się przez moment, skryta w ciemnościach. Pochylali się nad znalezioną przed drzwiami plamą krwi, której śnieg niestety nie zasypał, bo osłaniał ją dach. — Wiedzą — pomyślała. Wepchnęła sanie w zarośla i ruszyła w stronę nieproszonych gości.

Ci rozdzielili się. Ruszyła najpierw za tym, który kierował się w stronę ukrytego przejścia. Zbliżyła się niepostrzeżenie do sporo większego od siebie oprycha. Podcięła go, a gdy ukląkł zamachnęła się, by go ogłuszyć, lecz ten złapał ją za rękę tuż nad swoją głową. Zdradził ją cień rzucany przez światło latarki zbliżającego się od tyłu drugiego zbira. — A ty tu kurwa czego! — Pomyślała wściekła. Nie sądziła, że ten drugi zawróci. — Dałaś ciała — pomyślała. Teraz była w potrzasku. Nie zastanawiając się długo, wytrąciła mu kopniakiem oślepiającą latarkę i przy okazji zahaczyła też o jego szczękę. Obróciło go i padł twarzą w śnieg. Niestety nie na długo — szarpnięcie za rękę do tyłu, osłabiło impet uderzenia. — Nie szkodzi — pomyślała.

Większy zdążył wstać. Był wielki jak stodoła i chyba nie był przypadkowo wybrany do tej roboty. Trzymał ją mocno i przyciągnął do siebie. Wywinęła salto w tył, wykręcając mu rękę. Żeby uniknąć kopnięcia musiał ją puścić. Wyjął nóż. Przez chwilę stali, wyczekując najlepszego momentu na atak. Ona miała przewagę, widziała go, on jej nie za bardzo. Pogoda i ciemność były po jej stronie.

— Nu davaj! — Krzyknął wściekły.

I rzucił się do przodu, tnąc nożem na oślep. Uchyliła się, a on wpadł na balustradę tarasu. Szybko się odwrócił, ale dopadła go. Trzymając się rękami balustrady, wymierzyła mu solidnego kopniaka z kolana prosto w brzuch. Uderzenie pozbawiło go tchu. Wtedy zza domu drugi zbir wystrzelił w jej kierunku z kuszy. Słyszała go już od jakiejś chwili, dyszał i sapał ni to ze strachu, ni z podniecenia. Uchyliła się. Bełt wbił się w taras. Nie czekała na poprawkę. Był zajęty naciąganiem cięciwy. Tym razem nikt jej nie trzymał. Wymierzony solidny cios w szczękę obalił napastnika. Padł jak długi. Choć wiedziała, że z tym wielkim nie będzie tak łatwo, poczuła lekką ulgę.

Tak jak przypuszczała, wielkolud odzyskał oddech. Wyrwał kawałek balustrady z jej tarasu i wymierzył jej solidny cios w ramię, aż uklękła. — Szlak! Starość nie radość — pomyślała z goryczą. Zamierzył się ponownie, ale tym razem nie dała się zaskoczyć. Uchyliła się i zanurkowała pod taras. Szybko przeczołgała się na drugą stronę, dziękując Bogu za tutejsze technologie budowania. Noktowizor w masce pozwolił jej bez trudu namierzyć drabinę na tyłach domu. Weszła na nią, kryjąc się w ciemnościach i przyczaiła się na drania.

Szukał jej. Śnieg zasypywał mu oczy, ciemność mu nie pomagała. Szedł powoli w kierunku, w którym uciekła, trzymając w rękach kawałek jej tarasu.

Widziała go bardzo dobrze. Zbliżał się. Oczekiwał jej za rogiem, a ona spadła na niego z góry. Przycisnęła go do ziemi i zakończyła tak, jak zamierzała zakończyć za pierwszym razem. Siedziała teraz na nim jak na zdobyczy. Poczuła jak jego ciało wiotczeje. — Wreszcie — pomyślała. — Dlaczego miłosierdzie kosztuje tyle wysiłku? Zabić was było by dużo łatwiej — stwierdziła w myślach.

Wreszcie wstała, chwyciła go za nogę i z niemałym trudem zaciągnęła pod bramę garażu. Z kieszeni wyjęła opaski plastikowe i spętała drania. Tego mniejszego też związała tak, jak jego kolegę chwilę wcześniej i zawlekła pod drzwi garażu.

Otworzyła boczne drzwi i bez zbędnych uprzejmości zawlekła ich do środka.

Wewnątrz stał czarny — wielki jak smok — Ranger Raptor. Tuż obok znajdowało się kolejne ukryte przejście prowadzące do jamy pod domem. Jaskinia była pochodzenia naturalnego. Nie była zbyt głęboka ani zbyt obszerna, ale świetnie nadawała się na lochy. Miała jeszcze jedną zaletę, z nieznanych jej przyczyn temperatura tam nie spadała poniżej 18 stopni Celsjusza. Podejrzewała, że są pod nią jakieś źródła wód termalnych, ale była to tylko teoria. Jaskinię odkryli razem z ojcem przy rozbudowie domku. Teraz ten dom, mimo iż nadal nazywała go „domkiem”, śmiało mógł się nazywać twierdzą, zwłaszcza, że miał własne lochy.

Zawlekła obu drabów do „lochu”, sprawdziła więzy i zamknęła drzwi. Następnie wróciła po tego zostawionego w krzakach. Kiedy do niego dotarła, był już mocno przysypany śniegiem. Przyciągnęła go do garażu, zabierając po drodze kuszę porzuconą przez jednego z napastników. Jego również zaciągnęła do jamy. Nie mogła pozwolić, że któryś z nich się uwolnił. To byli potencjalni mordercy. Sprawdziła przywieziony karton. Wiedziała, co w nim znajdzie. Zabrała to z ich auta właśnie z tym zamiarem. Pytanie tylko z jakim zamiarem oni wieźli to ze sobą?

Zaczęła od tego wielkiego, bo bała się, że zdąży się obudzić. Zdjęła z niego mokre ubranie. Założyła znaleziony w busie kaftan. Wciągnęła go na materac. Zasunęła śpiwór. Zakneblowała i założyła czarny worek na głowę. Worek nie był konieczny, ale wprowadzał element grozy i mógł skutecznie osłabić ich zapędy do ewentualnej próby ucieczki. To samo zrobiła z drugim napastnikiem. Kiedy zbliżała się do Koli, bardzo się denerwował. W przeciwieństwie do pozostałych był przytomny.

— Spokojnie. Wyjmę ci knebel — powiedziała po rosyjsku. — Masz napij się. Pił łapczywie. — Powoli. Zachłyśniesz się.

— Dziękuję — powiedział. — Jesteś Rosjanką?

— Nie — odparła.

Bał się pytać dalej. Ta baba skopała dupę Saszy.

— Zdejmę ci mokre ubranie — oznajmiła.

Bez oporu się poddał. Zdjęła ubranie. Był przemarznięty. Cały się trząsł, chyba trochę też ze strachu. Mając do dyspozycji zdecydowanie lepsze oświetlenie sprawdziła czy dobrze nastawiła złamanie i poprawiła opatrunek. Dla usztywnienia złamanej kończyny, przywiązała ją do drugiej — zdrowej i delikatnie odłożyła na materac. Ułożyła go na śpiworze i zasunęła zamek pod szyję chowając mu ręce do środka.

— W tym będzie ci cieplej.

Podłożyła pod nogi zwinięty materac.

— To powinno zapobiec opuchliźnie — wyjaśniła. — Połknij — powiedziała podając mu tabletkę. — Spokojnie, to tabletka przeciwbólowa — powiedziała widząc jego zawahanie.

— Zakneblujesz mnie, tak jak ich? — Zapytał.

— Nie, jeśli obiecasz, że nie będziesz zakłócał porządku.

— Obiecuję — zapewnił pospiesznie.

Kiwnęła na zgodę. Wstała i wyszła. Zamknęła lochy, garaż i wróciła do domu ukrytym wejściem, tak jak z niego wyszła. Kuszę zostawiła w piwnicy.

Wewnątrz panowało ciepło i spokój. Nic nie wskazywało na to, że podziemia tego domu kryją teraz trzech bandytów i niedoszłych morderców.

Zajrzała do Romana. Spał niespokojnie, tak jak podejrzewała, trawiła go gorączka. Wstrzyknęła mu środek ze swojej specjalnej apteczki, który powinien pomóc, po czym wróciła do salonu.

Na telefonie był nadal brak sygnału. Zatem z szafy wyjęła radio, nałożyła słuchawki i zaczęła wywoływać na znanym kanale. Pogoda była paskudna, trochę trwało zanim ktoś wreszcie się odezwał, na szczęście ten właściwy ktoś.

— Monia? Tu Rob, mów słyszę cię.

— Rob, dobrze, że cię złapałam. W okolicach mojego domu złapałam trzech zbirów, byli uzbrojeni i prawdopodobnie ścigali człowieka, którego znalazłam tuż przed burzą, postrzelonego z kuszy. Zamknęłam ich w jamie. Jak tylko burza ustanie bądź tak dobry i przyjedź po odbiór śmieci.

— Yyy,… jasne! — Powiedział z wahaniem. — Nic ci nie jest? — Zapytał po chwili.

— Nie, dzięki. Tylko trochę zmarzłam. Macie w tym kraju paskudną pogodę.

— Heheh, masz racje. Wybacz — zaśmiał się.

— Robercie, to Roman Andrews — podała przez radio — zawiadom kogo trzeba.

— Ten Roman Andrews? — Zapytał po dłuższej chwili zdziwiony

— Tak, ten — odpowiedziała.

— Uważajcie na siebie.

— Będziemy. Dzięki Rob. Bez odbioru.

Wyłączyła radio. Wróciła do sypialni. Sprawdziła temperaturę Romana — spadała. Ulżyło jej.

Poszła do łazienki. Powoli zdjęła kombinezon, sprawdzając stan zniszczeń na lewym ramieniu. Mocno jej przyłożył. Na szczęście tarasu nie zdążyła wyremontować i stan drewnianej balustrady pozostawiał wiele do życzenia. Dzięki temu ręka chyba nie była złamana, ale i tak porządnie obita. Już zaczęła nabierać znajomej barwy. Popatrzyła w lustro. Miała krwawiące zadrapania na czole i policzku. — Musiałam się podrapać pod tarasem — pomyślała. Tym razem nie zrezygnowała z kąpieli. Napełniła wannę i zanurzyła się w gorącej wodzie. — Za stara na to jestem — pomyślała. — Powiedziałbyś, że próchno to się ze mnie posypało, nie z tarasu — uśmiechnęła się gorzko. Popatrzyła na brudny kombinezon na podłodze, objęła się ramionami i westchnęła głęboko. Na wspomnienie o nim, w oczach stanęły jej łzy.

Kiedy woda zaczęła stygnąć otrząsnęła się z zamyślenia i wyszła z wanny. W domu panował spokój, słychać było tylko miarowy oddech Romana i pomrukiwania Johna — temu drugiemu ewidentnie coś ciekawego się śniło. Usiadła w fotelu przy łóżku i nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.Wiedźmin — bohater cyklu książek o tym samym tytule, polskiego pisarza fantasy Andrzeja Sapkowskiego. Tu żeńska odmiana jest drwiną z białowłosej kobiety, która przez kolor włosów przywodzi bohaterce na myśl Geralta z Rivii.

Lanista — w starożytnym Rzymie przedsiębiorca utrzymujący i szkolący gladiatorów dla wykorzystywania ich w walkach.

Padavan — uczeń mistrza Jedi, użyte w świecie Gwiezdnych wojen (ang. Star Wars) — amerykańska franczyza filmowa z gatunku space opera oparta na trylogii filmów stworzonej przez George’a Lucasa.

Jedi — w świecie Gwiezdnych wojen starożytny zakon skupiający „wrażliwych na Moc” (ang. Force Sensitive), czyli istoty, w których organizmach występuje nadnaturalne tężenie midichlorianów, czyli nanoorganizmów występujących w każdym żywym organizmie i umożliwiających mu odczuwanie Mocy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: