Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Córka Lasu. Cykl Siedmiorzecze. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka Lasu. Cykl Siedmiorzecze. Tom 1 - ebook

„Odnajdziesz drogę, Córko Lasu. Czeka cię smutek i ból, a także wiele prób. Doświadczysz zdrady i straty, jednak twe nogi nie zboczą z kursu”.

Zła kobieta, klątwa i miłość, która musi przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu.

Osadzona u schyłku starożytnej Irlandii, gdzie mity były prawem, a magia mocą natury, jest to historia Sorchy, siódmej córki siódmego syna, posępnego Lorda Columa i jej sześciu kochanych braci.

Lord Colum z Siedmiorzecza został pobłogosławiony sześcioma synami: Liamem, naturalnym przywódcą; Diarmidem, którego pasją są przygody; bliźniakami Cormackiem i Connorem, każdym z innym powołaniem; zbuntowanym Finbarem, znacznie dojrzalszym niżby wskazywał na to wiek, a wszystko to przez jego dar oraz młodym, współczującym Padriackiem.

Lecz to Sorcha, jego siódme dziecko, a zarazem jedyna córka, zostaje skazana na samotną obronę swojej rodziny i ziem. Wszystko to dlatego, że jej ojciec został oczarowany, a na jej braci rzucono zaklęcie, które tylko Sorcha może złamać.

By ocalić życie swoich braci, Sorcha opuszcza jedyne bezpieczne miejsce, jakie do tej pory znała i wyrusza w podróż pełną bólu, straty i przerażenia.

Gdy zostaje porwana przez siły wroga i zabrana na nieznane ziemie, wydaje się, że nie będzie miała szansy na złamanie klątwy, która piętnuje wszystko, co kocha. Jednak magia nie zna granic, a Sorcha będzie musiała wybrać między życiem, które do tej pory znała a miłością, która zdarza się raz na milion.

Córka Lasu jest początkiem cyklu Siedmiorzecze, niepodobnego do żadnego innego: zawiera w sobie mieszankę historii i fantastyki, mitu i magii, legendy i miłości. Podobnie jak „Mgły Avalonu” autorstwa Marion Zimmer Bradley oraz „Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego” Jean M. Auel, jest to pierwszorzędne historyczne fantasy, kuszące swym urokiem, zdolne zachęcić do lektury czytelników fikcji historycznej autorów takich jak: Mary Stewart, Mary Renault czy Anya Seton.

"Córka Lasu to przepiękny retelling baśni braci Grimm o braciach zaklętych w łabędzie, jednak w całkiem innym, dorosłym wydaniu. Autorka mistrzowsko łączy w nim magię, wiarę w stare bóstwa oraz napór nowej religii, chrześcijaństwa. A wszystko to zostało umiejętnie splecione z mitologią celtycką i historią Irlandii. Książka czaruje słowem od pierwszej do ostatniej strony i ma w sobie wszystko to, co dobra powieść fantasy mieć powinna."
Kala Konarzewska i Wiga Pszczółkowska, @fantastyczne.pogaduchy

"Fantastyka przez duże eF: z magią, ziołami, złą macochą, Panią Lasu, Czarownym Ludem oraz bohaterami, którzy są jednocześnie magiczni i autentyczni. Historia przejmująca i łapiąca za serce, wywołuje mnóstwo emocji, od śmiechu po płacz. Idealna dla każdego, kto lubi dobrze napisaną fantastykę."
Patrycja Zimoch, @cordellia.fantastycznie

"Chwytająca za serce opowieść, łącząca w sobie baśniowy klimat oraz brutalną rzeczywistość. To jedna z tych historii, od których nie można się oderwać i niecierpliwie przerzuca się strony, lecz jednocześnie taka, której wcale nie chce się kończyć."
Monika Łukaszek i Sandra Pętecka @fantastyka_na_luzie

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66737-71-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

Naszej historii nie da się opowiedzieć bez wzmianki o ojcu Brienie. Wspominałam już, że był pustelnikiem, że uczył nas w zamian za bochenek chleba czy worek jabłek. Tak naprawdę miał w sobie więcej, niż było widać na pierwszy rzut oka. Mawiano, że kiedyś był wojownikiem i rozłupał więcej niż kilka wikińskich czaszek. Mawiano, że przybył zza wody, z dalekiej Armoryki, by piórem i atramentem pracować w chrześcijańskim domu modlitwy w Kells. Od dawna jednak żył samotnie i był już stary, co najmniej po pięćdziesiątce. Niski, chudy, siwowłosy mężczyzna, z twarzą wyrażającą spokojną akceptację typową człowiekowi, którego duch wyszedł zwycięsko z wszelkich przeciwności, na jakie wystawiło go życie.

Już sama wyprawa do ojca Briena była przygodą. Mieszkał wysoko na zboczu góry po południowej stronie jeziora, a my nie spieszyliśmy się, bo podróż była częścią zabawy. W pewnym miejscu trzeba było przedostać się na drugą stronę strumienia za pomocą liny, bujając się dziko pomiędzy wielkimi dębami. Cormack raz wpadł do wody, ale na szczęście akurat było lato. Później musieliśmy wspiąć się na skalny komin; zdzieraliśmy na nim łokcie i kolana, nie mówiąc już o tym, ile ubrań tam podziurawiliśmy. Były też wymyślne zabawy w chowanego. Właściwie na miejsce można było dostać się o połowę szybciej, gdybyśmy poszli traktem dla wozów, ale nasza ścieżka była lepsza. Czasem ojca Briena nie było w domu; jego palenisko było wtedy zimne, a podłoga zamieciona. Zdaniem Finbara, który w jakiś sposób wiedział takie rzeczy, święty ojciec wspinał się wtedy na szczyt Ogmy, co musiało być trudne dla starego człowieka. Stawał na szczycie nieruchomo niczym głaz, spoglądał na wschód, w stronę morza i dalej, tam, gdzie leżał kraj Brytów, albo też w stronę wysp. Z tamtego miejsca nie było ich widać, ale każdy zapytany człowiek, mężczyzna czy kobieta, z przekonaniem wskazałby palcem odpowiedni kierunek: na wschód i odrobinę na południe. Zupełnie jakby mapa odcisnęła się w ich duszy i nie mogła zostać zatarta przez czas ani odległość.

Kiedy pustelnik był w domu, z radością prowadził z nami ciche, wyważone rozmowy, wymieniając swą wiedzę na niezbędne do życia przedmioty. Znał wiele różnych języków. Miał też sporą wiedzę na temat ziół i umiejętnie nastawiał kości. Od niego właśnie nauczyłam się wielu tajników mojego zawodu, ale moja obsesja na temat leczniczych właściwości roślin szybko sprawiła, że przegoniłam go w tej materii.

Wielokrotnie pomagaliśmy sobie wzajemnie w opiece nad chorymi: on miał dość siły, by nastawić zwichniętą kończynę lub złożyć złamaną kość; ja miałam dość umiejętności, by uwarzyć miksturę lub przygotować maść działającą dokładnie tak, jak potrzebował. Razem pomogliśmy wielu ludziom, a ci przyzwyczaili się, że choć nadal jestem dzieckiem, zaglądam im w oczy lub do gardeł i zalecam jakieś panaceum. Moje lekarstwa działały i tylko to ich obchodziło.

Niektórym trudno było jednak pomóc. Kiedy kogoś dopadł czarowny lud, nie było wielkich nadziei. Kiedyś pewna dziewczyna utraciła swego kochanka przez królową pod wzgórzem. Wymknęli się na schadzkę do lasu i całkowicie nieświadomie wkroczyli w krąg muchomorów, myśląc o czymś zupełnie innym. Królowa zabrała jego, ale ją zostawiła. Dziewczyna zobaczyła tylko, jak czerwone pióro z czapki ukochanego znika w skalnej szczelinie i usłyszała wysokie śmiechy. Kiedy dotarła do nas, niemal postradała już zmysły i ani modlitwy ojca Briena, ani moje wywary nasenne nie przyniosły jej ukojenia. W każdym przypadku ojciec Brien robił, co w jego mocy; poświęcał tyle samo uwagi zaczarowanym kochankom i nieprzytomnym wędrowcom, co ranom i oparzeniom rolników czy kowali. Jego ręce były silne, głos delikatny, a podejście nad wyraz praktyczne. Dużo słuchał i mało mówił.

Nigdy nie próbował narzucić nam swojej religii, choć miał do tego wiele okazji. Rozumiał, że nasz dom hołdował starym zwyczajom, nawet jeśli od śmierci matki rzadziej było to widoczne. Od czasu do czasu słyszałam, jak omawia z Conorem różnice i podobieństwa między obiema wiarami. Podzielał zamiłowanie Conora do dyskusji. Czasem zastanawiałam się, czy tolerancyjne poglądy ojca Briena nie były przypadkiem powodem, dla którego opuścił dom modlitwy w Kells. Mawiano bowiem, że w innych częściach Erin wiarę chrześcijańską szerzono ogniem i mieczem, a w wielu miejscach stare wierzenia były już tylko wspomnieniem. Choć ojciec Brien nigdy nie dążył do tego, byśmy przeszli na jego wiarę, to lubił odmówić kilka modlitw za każdym razem, gdy ojciec rozpoczynał kolejną kampanię; niezależnie od tego, co sądził o działaniach wojennych ojca, uważał, że nikomu nie zaszkodzi, gdy mężczyźni odjadą z jego błogosławieństwem.

Obudził mnie szczęk metalu. Półprzytomna zerwałam się na nogi, wytrzepując z włosów słomę. Oślica stała z pyskiem zanurzonym głęboko w żłobie.

– Wszystko cię ominęło – oznajmił Padriac, wrzucając widłami świeżą słomę do boksu. – Finbar znowu będzie miał kłopoty. Rano nigdzie go nie było. Ojciec był bardzo niezadowolony. Zamiast niego zabrał Cormacka. Żebyś widziała jego uśmiech… to znaczy Cormacka, nie ojca. Zjem własny kapelusz, jeśli kiedykolwiek zobaczę, jak ojciec się uśmiecha. Więc staruszek odmówił swoje zdrowaśki i pacierze, a potem tamci pojechali. Możemy znowu wrócić do normalności. Aż do następnego razu. Nie chciałbym być w skórze Finbara, kiedy ojciec go dopadnie.

Odłożył widły i poszedł obejrzeć sowę, która przycupnęła na żerdzi w ciemnym kącie stajni. Jej skrzydło było już prawie zdrowe i Padriac miał nadzieję, że wkrótce będzie mógł wypuścić ją na wolność. Podziwiałam jego zacięcie i cierpliwość, nawet jeśli odwracałam wzrok od żywych myszy, które przygotował dla niej jako posiłek.

Finbar zniknął. W tym, że poszedł do lasu albo nad jezioro, nie było jednak nic niecodziennego, więc nikt tego nie skomentował. Nie miałam pojęcia, dokąd się udał, a nie chciałam podnosić tematu w obawie przed zwróceniem uwagi na któreś z nas i nasze nocne działania. Martwiłam się też o moją truciznę, więc z pewną ulgą ujrzałam, jak następnego popołudnia wszyscy czterej strażnicy wyszli usiąść na dziedzińcu; trzymali się za głowy, ziewali szeroko i ogólnie wyglądali dość marnie. Do kolacji rozeszła się wieść, że więzień zbiegł, wymknąwszy się między odjazdem Columa a zmianą straży. Było wiele różnych teorii dotyczących tego, jak to się stało. Za Lordem Columem wysłano posłańca, by przekazał mu złe wieści.

– Ten Bryt daleko nie odejdzie – stwierdził kwaśno Donal. – Nie w takim stanie. Nie w tym lesie. Nie ma sensu za nim gonić.

Drugiego dnia Eilis i jej świta odjechali do domu, eskortowani przez szóstkę swoich ludzi i dwójkę naszych. Nadchodziła zmiana pogody. Podmuchy zimnego wiatru podrywały spódnice dam i peleryny towarzyszących im zbrojnych, a na tle słońca przemykały chmury. Conor, jako najstarszy z obecnych na miejscu synów i tym samym chwilowy pan domu, oficjalnie pożegnał Eilis i zaprosił ją do ponownych odwiedzin, kiedy wszystko się uspokoi. Eilis podziękowała ślicznie za gościnę, choć moim zdaniem daleko jej było do ideału. Zastanawiałam się, ile czasu minie, zanim dziewczyna znowu zobaczy Liama i jak bardzo ją to obchodziło.

Później jednak o niej zapomniałam, bo kolejnego wieczoru Finbar – jak gdyby nigdy nic – pojawił się na kolacji. Padriac, zajęty swoimi sprawami, ledwo zauważył wcześniejszą nieobecność brata, a Conor jej nie skomentował. Wpatrywałam się w Finbara z drugiej strony stołu, ale jego myśli były przede mną ukryte, spojrzenie zaś utkwił w talerzu. Poruszał się pewnie i bez wahania, gdy unosił kielich i łamał chleb. Niespokojnie czekałam na koniec posiłku; wreszcie Conor wstał i dał pozwolenie na odejście od stołu. Ruszyłam za Finbarem na zewnątrz niczym jego mniejszy cień i zażądałam wyjaśnień, których udzielił mi podczas długiego spaceru pod wierzbami.

– Co się stało? Gdzie byłeś?

– A jak myślisz?

– Myślę, że zabrałeś dokądś tamtego chłopaka. Ale dokąd?

Milczał przez jakiś czas, zapewne rozważając, ile informacji powinno mi wystarczyć.

– W bezpieczne miejsce. Lepiej, żebyś nie wiedziała.

– Co masz na myśli?

– To samo, co wcześniej. Z punktu widzenia ojca albo Liama to, co zrobiliśmy, to zwykła zdrada, podlegająca najsroższej karze. Fakt, że jesteśmy rodzonymi dziećmi naszego ojca, nie będzie miał znaczenia.

– Ale my tylko uratowaliśmy kogoś przed krzywdą – powiedziałam, wiedząc, że to wcale nie takie proste.

– Mówiąc oględnie, pewnie masz rację. Ale jednocześnie jest to zdrada. Wbiliśmy nóż w plecy własnemu ludowi. Uwolniliśmy szpiega. Dla nich to wszystko jest czarno-białe, Sorcho.

– Po której ty właściwie jesteś stronie?

– Tu tak naprawdę nie ma stron. To raczej kwestia tego, skąd się pochodzi. Czyż Brytowie nie przybyli tu, by podbić nasze ziemie, poznać nasze sekrety i zniszczyć nasze życie? Pomaganie im to działanie przeciw więzom krwi, braterstwu i wszystkiemu, co święte. Tak widzi to większość ludzi. Może my też powinniśmy tak to postrzegać.

Po długim czasie odezwałam się:

– Ale przecież życie jest święte, prawda?

Finbar parsknął.

– Powinnaś zostać sędzią, Sorcho. Zawsze znajdujesz argument, którego nie potrafię zbyć.

Uniosłam brwi. Ja, z moimi bosymi stopami i rozczochranymi włosami, sędzią? Czasem wystarczająco trudne było już samo odróżnienie dobra od zła.

Oboje zamilkliśmy. Finbar oparł się o drzewo, z zamkniętymi oczami przycisnął głowę do szorstkiej kory. Jego ciemna postać wtapiała się w cień, jakby był jego częścią.

– Więc dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam po jakimś czasie.

On też nie spieszył się z odpowiedzią. Robiło się zimno, a w powietrzu czuć było wieczorną wilgoć. Zadrżałam.

– Masz – rzekł Finbar, otwierając oczy i narzucając mi na ramiona swoją starą kurtkę.

Nadal miał na sobie tę samą koszulę, co tamtej nocy. Czy to naprawdę było zaledwie trzy dni temu?

– To tak, jakby wszystko stanowiło część wzoru – odpowiedział wreszcie. – Prawie jakbym nie miał wyboru, jakby wszystko było już dla mnie zaplanowane, cała mapa mojego życia. Myślę, że matka wiedziała, co czeka nas wszystkich; może nie dokładnie, ale miała ogólne pojęcie, dokąd zmierzamy. – Dotknął amuletu, który zawsze wisiał na jego piersi. – A równocześnie to właśnie kwestia wyboru. Czy nie byłoby łatwiej, gdybym był jak inni chłopcy i zaskarbiał sobie miłość ojca mieczem i łukiem? Potrafiłbym to zrobić. Zająć miejsce u jego boku, by bronić naszych ziem i honoru. Dobrze byłoby zdobyć sobie uznanie, zaznać braterstwa i w jakiś sposób poczuć dumę. Zamiast tego wybrałem taką oto ścieżkę. Albo wybrano ją za mnie.

– Więc gdzie jest ten chłopak? Uciekł?

Jak już wspominałam, Finbar i ja mogliśmy rozmawiać ze sobą na dwa sposoby: za pomocą słów, jak wszyscy, albo przez właściwą tylko nam umiejętność milczącego przekazywania sobie myśli, obrazów i emocji bezpośrednio umysłem. Wykorzystał ją teraz, ukazując mi wóz ojca Briena, wypełniony pakunkami i pudłami, toczący się powoli koleinami traktu w stronę jaskini pustelnika. Czułam dźgnięcia bólu za każdym razem, gdy wóz podskakiwał, choć ojciec Brien prowadził konia równym tempem. Gdy jedno z kół utknęło, młody pomocnik świętego ojca zeskoczył z wozu, by ustawić je z powrotem na ścieżce. Zwinność ruchów tego młodego mężczyzny zdradziła mi, że to mój brat, mimo że jego twarz przysłaniał kaptur. Finbar zawsze chodził w ten sposób, sprężystym krokiem i ze stopami skierowanymi na zewnątrz. Potem pojawił się obraz ich dwóch przed jaskinią, ostrożnie zdejmujących z wozu długi pakunek. Przebłysk złota pomiędzy poplamionymi warstwami materiału. I tyle. Zasłona opadła.

– Jego stan nie pozwolił nam bardziej się oddalić – rzekł beznamiętnie Finbar. – Ale jest w dobrych rękach. To wszystko, co powinnaś wiedzieć… Nie. – Przerwał, zanim zdążyłam coś wtrącić. – Nie pozwolę, byś dalej się w to angażowała. Naraziłem już wystarczająco wielu ludzi. To już koniec, przynajmniej dla ciebie.

I rzeczywiście, tamtej nocy nie zdołałam z niego wyciągnąć nic więcej. Stawał się niepokojąco biegły w zamykaniu przede mną umysłu; nie potrafiłam dowiedzieć się niczego nowego ani prośbą, ani przez próbę odczytania jego myśli w chwili, kiedy nie będzie się pilnował. Jednak jego przewidywania okazały się całkowicie błędne.

Nastał spokojniejszy czas. Po odjeździe ojca i chłopców wróciliśmy do codziennej rutyny, choć w twierdzy i jej okolicach pojawiło się więcej straży. Conor kompetentnie i spokojnie troszczył się o sprawy domostwa, rozsądzając spory chłopów o zbłąkane stado gęsi, nadzorując jesienne warzenie i pieczenie, ubój roczniaków i solenie mięsa na zimę. To był dobry czas dla Finbara, Padriaka i dla mnie. Chłopcy nadal szkolili się w posługiwaniu mieczem i łukiem pod okiem Donala, a także spędzali czas z Conorem, chłonąc innego rodzaju wiedzę. Zwykle także pojawiałam się na tych lekcjach, w myśl założenia, że odrobina nauki mi nie zaszkodzi, a mogę dowiedzieć się czegoś interesującego. Każde z nas potrafiło czytać i pisać dzięki uprzejmości i cierpliwości ojca Briena. Dopiero dużo później uświadomiłam sobie, jakie to było niezwykłe; większość gospodarstw miała szczęście, jeśli przebywał w nim choćby znający podstawowe litery skryba, który mógł prowadzić proste spisy. Do bardziej skomplikowanych zadań, takich jak spisywanie umów pomiędzy sąsiadami, trzeba było szukać mnicha lub druida, zgodnie z własnymi przekonaniami. Druidów trudno było znaleźć, a jeszcze trudniej zmusić ich do czegokolwiek. Wiele zawdzięczaliśmy otwartemu umysłowi ojca Briena.

Znaliśmy runy, potrafiliśmy rachować, narysować mapę i pamiętaliśmy wiele starych i nowych opowieści. Na dodatek potrafiliśmy śpiewać, grać na fujarce, a niektórzy z nas także na małej harfie. Zimował u nas kiedyś bard; było to dość dawno temu, ale nauczył nas wówczas podstaw, a my mieliśmy instrument, który należał do matki: piękną harfę z wyrzeźbionymi ptakami. Padriac, który miał talent do wynalazków i napraw, wymienił złamane kołki i założył nowe struny, więc graliśmy na niej w pokoju na górze, gdzie ojciec nie mógł nas usłyszeć. Nie musieliśmy pytać, by wiedzieć, że przypominanie mu o matce nie spotkałoby się z aprobatą.

Sowa Padriaka wyzdrowiała i szykowała się do odlotu. Padriac odczekał, aż skrzydło całkowicie się zagoiło, i w końcu pewnego dnia o zmierzchu poszliśmy do lasu, by ją uwolnić. Na twarzy mojego brata gościł szczery i radosny uśmiech, kiedy po raz ostatni wypuścił ją z rękawicy i patrzył, jak rozkłada wielkie, szaro-białe skrzydła i kołuje wysoko, wysoko w koronach drzew. Nie powiedziałam mu o tym, ale zauważyłam łzy w jego oczach.

Finbar był milczący. Czułam, że ma jakieś plany, ale nie miał zamiaru dzielić się nimi ze mną. Zamiast tego, gdy nie trenował łucznictwa, jazdy konnej, pisania i rachunków, chadzał na długie, samotne spacery albo pogrążał się w myślach, usiadłszy na dachu lub na swoim ulubionym drzewie. Zostawiałam go w spokoju. Kiedy zechce mówić, będę na miejscu. Zajęłam się zbieraniem jagód i liści, warzeniem, suszeniem, miażdżeniem i robieniem zapasów na zimę.

Wspominałam już o twierdzy, w której mieszkaliśmy: o surowej, kamiennej wieży, ukrytej głęboko w lesie, ze ścianami poznaczonymi tu i ówdzie wąskimi otworami okien. Jej dziedzińce, żywopłoty i kuchenne ogrody nie pomagały zbytnio w złagodzeniu posępnego wrażenia, jakie wywoływała. Ale Siedmiorzecze miało w sobie coś więcej. Bez naszych ogrodzonych murem pól, krytych strzechą stodół, w których stada spędzały zimę, bez ogrodów pełnych rzędów marchwi, pasternaku i fasoli, bez młyna i spichlerzy nie przetrwalibyśmy w takim odosobnieniu. Starając się ściąć jak najmniej drzew, a i to z wielkim szacunkiem, odsłoniliśmy kawałek ziemi na północ od twierdzy, by zrobić miejsce dla gospodarstw i małych osad. Nie było potrzeby kopać tam rowu czy stawiać muru, by utrzymać z daleka włóczęgów. Nie trzeba było także tajemnych tuneli do ucieczki ani ukrytych komnat, choć wykorzystywaliśmy naturalne jaskinie do przechowywania masła i serów na zimę, kiedy krowy nie dawały mleka. Tu i ówdzie, w różnych miejscach rozległego lasu, istniały inne małe osady, wszystkie znajdujące się na ziemiach ojca. Płaciły daninę i otrzymywały ochronę. Wszyscy ich mieszkańcy byli ludźmi z Siedmiorzecza, a ich ojcowie i dziadowie mieszkali tam przed nimi. Czasem zapuszczali się poza granice; na przykład ruszali na targ albo na wojenne wyprawy ojca, przybywali, kiedy potrzebne były usługi dobrego kowala do naprawiania zbroi czy podkuwania koni. Nie stanowiło to problemu, bo ludzie ci należeli do leśnego ludu i znali drogę. Ale żaden obcy nie wszedł tu nigdy bez eskorty i opaski na oczach. Ci, którzy naiwnie tego próbowali, po prostu znikali. Las chronił swoich lepiej niż mury jakiejkolwiek fortecy.

Ludzie z naszych osad, pracujący na terenie gospodarstwa Lorda Columa i zajmujący się jego zwierzętami, mieli małe chaty na skraju otwartego pola: tam, gdzie szumiał strumień poruszający młyńskim kołem. Każdego dnia szłam wzdłuż traktu do tych chat i zajmowałam się chorymi, a towarzyszyła mi zawsze suka Linn, mieszaniec wilczarza. Po odjeździe Cormacka przywiązała się do mnie i chodziła za mną bezgłośnie, dokądkolwiek się udawałam. Kiedy tylko wyczuwała możliwe zagrożenie – podniesiony gniewnie głos, świnię przekraczającą trakt w poszukiwaniu żołędzi – stawała pomiędzy mną a potencjalnym niebezpieczeństwem, zawzięcie warcząc.

Jesień mijała szybko, a pogoda była coraz bardziej ponura. Deszcz spływał ze strzech, zmieniając ścieżkę w grzęzawisko. Conor doglądał koniecznych napraw w najstarszych chatach, chwiejnych lepiankach z plecionki i gliny. Kiedy tamtędy przechodziłam, Stary Tom, który mieszkał w jednej z nich wraz z całą gromadą swych dzieci i wnuków, wyszedł, by z wdzięcznością uścisnąć mi dłoń.

– Twój brat to prawdziwy święty – powiedział, niemalże szlochając. – I ty też, dziewczyno. Młody Conor stał się takim mędrcem, jakim kiedyś mógł zostać twój ojciec. W środku nie ma ani odrobiny wilgoci, a torf mam już cały pocięty i zasuszony na cięższe czasy.

– Co masz na myśli? – zapytałam zaintrygowana. – Mędrców? Jakich mędrców?

Ale Stary Tom wrócił już pospiesznie do środka, by ogrzać zesztywniałe stawy przy wątłym ogniu rozpalonym na torfie. Dym z paleniska wypływał kłębami przez otwór dachowy.

Odwiedziłam też młodą kobietę, która niedawno z trudem powiła bliźniaczki. Pomagałam wioskowym kobietom przez całą, długą noc, gdy dziewczynki się rodziły, i od tego czasu doglądałam ich matki. Upewniałam się, że wypija ziołowe herbaty, które przynosiłam jej dla obkurczenia się macicy i wywołania mleka w piersiach.

Źle wybrałam moment na powrót, bo gdy byłam w połowie drogi do domu, lunął deszcz, który szybko przemoczył mnie do suchej nitki i oblepiał mi stopy błotem. Z trudem parłam naprzód. Grzmoty ogłuszyły mnie tak, że nie dosłyszałam skrzypienia nadjeżdżającego traktem wozu i nie zauważyłam, kiedy ojciec Brien pojawił się tuż obok i osłonił mi głowę i ramiona starym workiem. Jego koń stał spokojnie w deszczu, położywszy uszy po sobie.

– Wskakuj – zawołał święty ojciec, przekrzykując hałas burzy, i wyciągnął rękę, by podciągnąć mnie na siedzenie obok niego.

– Dziękuję – wykrztusiłam.

Nie było sensu rozmawiać pośród tego ryku żywiołów, więc siedziałam w milczeniu, owinąwszy się ciaśniej peleryną. W pewnym miejscu trakt przecinał zagajnik pełen starych sosen, którym przycięto niżej położone gałęzie. Gdy dotarliśmy do tego prowizorycznego schronienia, ojciec Brien zatrzymał konia. Iglasty baldachim osłaniał nas przed najgorszą ulewą, a hałas zelżał do tępego, odległego dudnienia.

– Potrzebuję twojej pomocy, Sorcho – rzekł ojciec Brien, luzując wodze i pozwalając staremu wierzchowcowi opuścić łeb w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Spojrzałam na niego zdumiona.

– Przybył tu ojciec, by mnie znaleźć?

– Tak, i jeszcze dziś muszę wrócić do domu. Nie wyprawiałbym się w taką pogodę, gdybym nie miał ku temu dobrego powodu. Mam pacjenta, którego nie jestem w stanie uleczyć. Bóg mi świadkiem, że próbowałem i zrobiłem, co w mojej mocy. Ale on potrzebuje czegoś, czego ja nie mogę mu dać.

– Chce ojciec, bym to ja mu pomogła? Przygotowała napar albo wywar?

Ojciec Brien westchnął, wpatrując się w swoje dłonie.

– Chciałbym, żeby to było takie proste – przyznał. – Próbowałem już mikstur i eliksirów, niektóre odniosły całkiem dobry efekt. Skorzystałem z wielu rzeczy, których mnie nauczyłaś, a także z kilku własnych. Modliłem się, rozmawiałem i pocieszałem. Nie mogę zrobić niczego więcej, a on mi się wymyka.

Nie musiałam pytać, kim jest jego pacjent.

– Oczywiście, że pomogę. Ale nie wiem, czy się na coś przydam. Moje umiejętności leżą głównie w ziołolecznictwie. Ojciec sugeruje, że potrzeba czegoś więcej?

Nie było mowy, bym zapytała go wprost, co dolega chłopakowi. To było niebezpieczne terytorium. Nie miałam pojęcia, ile wiedział i co ja miałabym mu powiedzieć.

– Sama zobaczysz – powiedział, łapiąc za wodze. – W każdym razie musimy wyruszyć z powrotem natychmiast, jak tylko zbierzesz swoje rzeczy. Podałem mu wywar nasenny, który wyciszy go na większość dnia, ale musimy być na miejscu, gdy się obudzi, bo może sobie coś zrobić.

– Nie jestem pewna, czy Conor pozwoli mi pojechać – stwierdziłam.

– To może zapytajmy go od razu? – zaproponował ojciec Brien.

Kiedy go znaleźliśmy, Conor siedział w samotności i pisał. Nikt nie wspomniał ani o Brytach, ani o zbiegłym więźniu. Ojciec Brien wyjaśnił po prostu, że potrzebuje mojej rady w sprawie pacjenta, a Conor wykazał wyjątkowo mało ciekawości w kwestii szczegółów. Wyglądał, jakby niemalże spodziewał się takiej prośby, więc zgodził się pod warunkiem, że potrwa to najwyżej kilka dni i że wrócę do domu, jak tylko pośle po mnie Finbara. Zostawiłam ich przy rozmowie i poszłam spakować mały tobołek. Rozejrzałam się po półkach pracowni, rozmyślając, z czym będzie trzeba się zmierzyć: z oparzeniami, siniakami, gorączką, szokiem? Ojciec Brien nie zdradził mi zbyt wiele. Zabrałam kilka ubrań i przedmiotów dla siebie, by wystarczyły mi na te kilka dni. Zostawiłam przemoczoną pelerynę, by wyschła przy kuchennym ogniu. Wzięłam zamiast niej większą, należącą do jednego z chłopców. Z przykrością przyjęłam fakt, że z nadejściem jesieni musiałam zacząć chodzić w butach, więc włożyłam na zmarznięte stopy obuwie, które było tylko odrobinę za duże. Czasem dobrze być tą najmłodszą i najmniejszą.

– Pamiętajcie, tylko na kilka dni – powtórzył Conor, kiedy podchodziłam z powrotem do wozu. – Przyślę po nią Finbara. I uważajcie na drodze. Wjazd na ostatnie wzgórze będzie śliski.

Ojciec Brien siedział już na koźle. Choć jego wizyta była krótka, zauważyłam na wozie za jego plecami nasz kuchenny kosz, wypełniony chlebem, serem i warzywami. Starzec skinął poważnie głową w stronę mojego brata. Conor podsadził mnie i oto ruszyliśmy w drogę, nim zdążyłam wypowiedzieć choćby słowo.

Deszcz powoli zelżał i zmienił się w mżawkę. Jechaliśmy pod nagimi gałęziami wierzb, pomiędzy głazami, obok posępnie szarych wód jeziora, na którym nie widać było ani jednego ptaka.

– Rozumiem, że wiesz, kim jest ten chłopiec? – zapytał pozornie beztrosko ojciec Brien, nie spuszczając wzroku z drogi.

– Wiem, czym jest – poprawiłam go ostrożnie. – Nie kim. Mam pewne pojęcie, co mu się stało. Nie wiem za to, co mogłabym dla niego zrobić. Powiedz mi, ojcze, zanim dojedziemy, jeśli mam się na coś przydać.

Spojrzał na mnie kątem oka, wyraźnie rozbawiony.

– W porządku – odezwał się. – Chłopiec miał kilka obrażeń. Bardzo poważnych. Pewnie już by nie żył, gdyby twój brat go nie uratował.

– Z odrobiną mojej pomocy – zauważyłam, nieco urażona, że mój udział w misji ratunkowej już został zapomniany.

– Tak, słyszałem – odpowiedział uczony ojciec. – Trochę ryzykowałaś, nie uważasz?

– Potrafię dobierać dawki – oznajmiłam.

– Ano potrafisz i to lepiej od większości z nas, Sorcho. Ale, jak mówiłem, pacjent otrzymał lekarstwa, maści i modlitwę. Był… miał kilka urazów, którymi zająłem się tak dobrze, jak umiałem. Choć nie będzie już taki jak przedtem, jego ciało goi się wystarczająco dobrze. Gorzej z umysłem.

– Ma ojciec na myśli… że oszalał od tego, co mu zrobili? Jak ten mężczyzna, który pracował we młynie, Fergal, zdaje się… który zrobił się bardzo dziwny po nocy spędzonej wśród małego ludu. To ma ojciec na myśli?

Pamiętałam tego młynarza, jak z siedział skulony przy palenisku, trzęsąc się z otwartymi ustami. Ojciec Brien westchnął.

– Oszalał…? Nie, nie do końca. Ten człowiek jest zrobiony z twardszego materiału niż Fergalowie tego świata. Może i jest młody, ale to wojownik. Walkę ma we krwi. Opierał się swoim oprawcom całą długą noc i nie mam wątpliwości, że z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo. Był bardzo chory. Miał dużą gorączkę, a niektóre z jego ran kogoś słabszego zabiłyby na miejscu. Walczył zacięcie i przez chwilę myślałem, że wygrał. Ale bitwa, która czeka go teraz, jest najtrudniejsza: będzie walczył z samym sobą. W końcu jest zaledwie chłopcem, a nawet najsilniejszy mężczyzna cierpi, kiedy jego własny lud zwraca się przeciw niemu. Chłopak nie przyzna się, że został skrzywdzony i że się boi. Zamiast tego kieruje swój ból do wnętrza i zadręcza się.

Spróbowałam ogarnąć to umysłem.

– Chodzi ojcu o to, że on chce umrzeć?

– Moim zdaniem on nie wie, czego chce. Potrzebuje za to spokoju umysłu, czasu bez nienawiści, by na nowo połączyć ciało i ducha. Myślałem nad wysłaniem go do braci na zachodzie, ale jest zbyt słaby, by podróżować, więc jeszcze nie mogę powierzyć go nikomu innemu.

Przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy, nie licząc stukania kopyt i westchnień wiatru pośród skał. Zbliżaliśmy się do celu. Trakt stał się wąski i stromy, drzewa rosły gęściej. Tu, na górze, wyższe gałęzie wielkich dębów pozbawione były liści, ale otulała je jemioła. Głęboki las był ciemny od prastarych porostów. Stary koń ojca Briena znał drogę i niezłomnie parł naprzód.

– Ojcze, jeśli ty nie potrafiłeś uleczyć tego chłopca, to ja z pewnością nie dam rady. Jak powtarzają moi bracia, jestem tylko dzieckiem. Może i umiem zaradzić chrapliwemu oddechowi czy pokrzywce, ale to… nawet nie wiem, od czego zacząć.

Wóz podskoczył na wystającym kamieniu i ręka ojca Briena wystrzeliła, by mnie przytrzymać.

– Jednakowoż – odpowiedział powoli – jeśli ty nie podołasz, to nie podoła temu także nikt inny. Conor był pewien, że zdołasz mi pomóc. Wierzę, że będziesz wiedziała, co robić, kiedy go zobaczysz. Wierzę także, że ciebie nie będzie się obawiał tak, jak boi się mnie. A strach bardzo przeszkadza mu w dojściu do siebie.

– Conor był pewien…? – zapytałam ze zdumieniem. – Conor wiedział o tym chłopaku? Ale…

– Nie musisz się o niego martwić – zapewnił ojciec Brien. – Nie zdradzi waszej tajemnicy.

Skręciliśmy pod kamienną ścianą, a ojciec Brien ostro zatrzymał konia. Zeskoczył na ziemię i wyciągnął dłoń, by mi pomóc.

– Mam nadzieję, że póki tu jesteś, będziemy mogli także porozmawiać o kilku sprawach. Ale przede wszystkim zajmijmy się chłopcem. Sama zdecydujesz, co możesz zrobić, a czego nie.

Powietrze w jaskini było ciężkie od zapachu leczniczych ziół. Mój nos powiedział mi, że warzono tu miksturę, która pozwala pacjentowi dłużej trwać w błogiej nieświadomości snu. Kalaminta dla ochrony i odwagi, tymianek dla odegnania koszmarów. A do tego trudniejsze do wyczucia zarodniki rośliny, którą nazywaliśmy widłakiem. Zastanawiałam się, skąd o niej wiedział, bo używanie jej było bardzo niebezpieczne. Nie należało zbyt długo pozostawiać człowieka pod jej wpływem. Śpiący musi się w końcu obudzić i zmierzyć z własnym strachem, bo inaczej może na zawsze zagubić się w ciemnych zakamarkach swojego umysłu.

Zewnętrzna część jaskini była chłodna i sucha, a wysoko w ścianach miała otwory. To tutaj ojciec Brien leczył. Na licznych półkach zgromadził suszone zioła i przyprawy, miski, słoje i schludne sterty bandaży. Dwie duże, dębowe deski, oparte na wielkich głazach, służyły za stół do pracy. Z tego uporządkowanego pomieszczenia można było przejść do wewnętrznej komory, w której leżała słomiana mata, a na niej spoczywał jego pacjent, owinięty kocem i skulony w obronnej pozycji. Sam ojciec Brien spał i jadał w malutkiej, kamiennej chatce, nie większej od celi, przycupniętej pod drzewami jarzębiny niedaleko wejścia do jaskini. Wyglądał, jakby ostatnio niewiele sypiał. Pod oczami miał głębokie cienie.

– Poparzenia dobrze się goją – powiedział cicho. – Miał kilka wewnętrznych obrażeń, z którymi zrobiłem, co mogłem. Z czasem wystarczająco dobrze się zagoją. Gorączka była duża, ale zbiłem ją, zwilżając go gąbką i naparem z białego dębu. W krytycznym momencie sporo mówił i wyjawił o sobie więcej, niż zapewne by chciał. Ale rozumie, gdzie jest, choć przez większość czasu milczy, nawet kiedy przemawiam do niego w jego własnym języku. Niezbyt przyjaźnie reaguje na moje modlitwy i dobre rady. I już dwukrotnie powstrzymałem go, kiedy poszukiwał jakiegoś narzędzia, by zrobić krzywdę sobie lub mnie. Nadal jest bardzo słaby, ale nie aż tak, by nie zdołał narobić szkód, jeśli będzie miał ku temu okazję. – Stłumił ziewnięcie. – Może chcesz odpocząć do czasu, aż się obudzi? Wtedy zobaczymy.

Przyjrzałam się pogodnej twarzy pustelnika, teraz bladej ze zmęczenia.

– Nie obudzi się jeszcze przez jakiś czas – stwierdziłam, spoglądając na zawiniętą w koc postać. – Daj mi tu z nim posiedzieć, a sam się prześpij.

– Nie powinnaś zostawać z nim sama – odrzekł ojciec Brien. – Jest nieprzewidywalny. A choć potrzebuję twojej pomocy, Sorcho, mam też wyraźny rozkaz, by nie narażać cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

– Nonsens – ucięłam, siadając na trójnogim stołku na tyłach pomieszczenia. – Jest tu twój dzwonek, a ja mam donośny głos. Poza tym, czyż nie muszę na co dzień radzić sobie z sześcioma braćmi? Idź już, ojcze. Odpocznij choć chwilę, bo inaczej na nic się nie przydasz.

Ojciec Brien uśmiechnął się z żalem, bo naprawdę prawie padał z wyczerpania.

– Dobrze więc – ustąpił. – Ale koniecznie zawołaj mnie, jak tylko się obudzi. Twoi bracia byli w tej kwestii bardzo stanowczy.

Powiedział, że będę wiedziała, co zrobić, kiedy zobaczę chłopca. Cóż, no to właśnie na niego patrzyłam. Stanowił smutny widok: skulony jak zbity pies, spał twardym snem kogoś, kto przetrwał prawie niemożliwą do zniesienia karę. Jego powieki były ciężkie, a słoneczne loki utraciły sprężystość. Próbowałam wyobrazić sobie, jak się budzi. Jak patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem idioty albo oszalałym spojrzeniem dzikiego zwierzęcia zapędzonego w kozi róg. Ale do głowy przyszła mi tylko jedna ze starych legend o Culhanie Śmiałym, który kroczył przez las cicho niczym jeleń. Oparłam się plecami o kamienną ścianę i zaczęłam cicho recytować tę historię. Często ją opowiadano; była jedną z tych opowieści, które rozrastają się i zmieniają za każdym razem, gdy się je przywołuje. Culhan miał wiele przygód i przeszedł wiele prób, by odzyskać swoją damę i honor. Opowiedzenie o nich wszystkich na głos zajęło trochę czasu, ale chłopak cały czas spał.

Doszłam do momentu, w którym Culhan musi przejść po moście z włóczni, by dostać się na magiczną wyspę, na której uwięziono jego ukochaną. Póki wierzy w swoje umiejętności, nie zrani stóp o ostrą jak igły powierzchnię mostu; ale jeśli zwątpi choć na chwilę, włócznie rozetną mu stopy na pół.

– Culhan zrobił krok, potem kolejny. Jego oczy płonęły błękitnym ogniem, gdy wpatrywał się w odległy brzeg. Przed nim most wznosił się pojedynczą, błyszczącą wstęgą, a promienie słońce odbijały się w czubkach włóczni i oślepiały go.

Sama robiłam się śpiąca od pary rozchodzącej się znad malutkiego paleniska ojca Briena. Nieduży zapas ziół nasennych z zakrytego pojemnika musiał już się kończyć, bo dym stawał się coraz rzadszy.

– Lady Edan patrzyła z wysoka przez okno, jak Culhan stawia nagie stopy na moście ze zdecydowaniem i niezwykłą gracją. Wtedy słońce przysłonił drapieżny ptak, który zanurkował w stronę bohatera.

Nie byłam aż tak zatopiona we własnej opowieści, by przeoczyć delikatny ruch na macie obok mnie. Oczy chłopca były całkowicie zamknięte, ale był przytomny. Kontynuowałam; dopiero wtedy uświadomiłam sobie, w jakim języku przemawiałam.

– Wrzeszcząc z furii, czarownik Brieden, przemieniony w ptaka, raz za razem atakował Culhana żelaznymi pazurami, ostrym dziobem i morderczą determinacją. Bohater zawahał się tylko na chwilę, a trzy krople krwi kapnęły z jego stopy w skłębione wody jeziora. Natychmiast zmieniły się w trzy czerwone ryby, które szybko odpłynęły między trzciny. Ptak krzyknął, ostro i triumfalnie. Ale Culhan wziął głęboki oddech i ruszył dalej, nie patrząc w dół, a wielki ptak sam wpadł do wody, krzycząc rozpaczliwie. Nikt nie wie, co się stało z czarownikiem Briedenem, ale krąży plotka, że w jeziorze tym nadal mieszka wielka ryba, wyjątkowo silna i niewypowiedzianie brzydka. Culhan przeszedł przez most z włóczni i odzyskał lady Edan, ale na jego stopie już na zawsze pozostała głęboka, długa blizna, przypominająca o chwili zwątpienia. Można zobaczyć jej ślad na stopach jego dzieci i ich dzieci.

Opowieść dobiegła końca, dopóki ktoś nie rozpocznie jej od nowa. Wstałam po dzban z wodą i zobaczyłam, że chłopak przypatruje mi się wrogo intensywnie niebieskimi, zmrużonymi oczami. Nadal widać w nich było słaby cień wyzywającej furii, którą zademonstrował w sali mojego ojca, ale jego skóra była blada, a oczy zapadnięte. Nie stanowił zbyt przyjemnego widoku.

– Pij – powiedziałam w jego języku, klękając obok siennika z napełnionym kubkiem.

Tym razem była to tylko czysta woda. Będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami, bo wiedziałam, jakie są objawy zbyt długiego pozostawania pod wpływem odurzających ziół i musiałam chociaż trochę zmniejszyć dawkę. Wpatrywał się we mnie w milczeniu.

– Wypij to – powtórzyłam. – Długo spałeś. Twoje ciało tego potrzebuje. To tylko woda.

Sama wzięłam łyk, by go uspokoić. Musiał być bardzo spragniony, co do tego nie było wątpliwości. W końcu przespał większość dnia przy rozpalonym palenisku, ale jego jedyną reakcją było odsunięcie się ode mnie odrobinę. Nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. Wyciągnęłam kubek w stronę jego ust, a moja dłoń otarła się przy tym o jego ramię. Odskoczył gwałtownie, ciasno owijając się kocem i przyciskając się do ściany, jak najdalej ode mnie. Czułam strach i drżenie rezonujące w każdej części jego ciała. Tak trzęsły się konie czystej krwi, gdy ktoś źle się z nimi obchodził.

Miałam pewną rękę. Nie uroniłam nawet kropli, choć serce mocno mi waliło. Postawiłam kubek na sienniku i cofnęłam się na stołek.

– Więc wypij, kiedy będziesz chciał – powiedziałam, siadając wygodniej i kładąc ręce na kolanach. – Słyszałeś kiedyś opowieść o kielichu Ishy? Był naprawdę bardzo dziwny, bo kiedy Bryn go znalazł, po tym jak już pokonał trójgłowego olbrzyma i wkroczył do ognistego zamku, i wyciągnął rękę w jego stronę, zachwycony szmaragdami i srebrnymi ornamentami, to kielich do niego przemówił. „Pić ze mnie może tylko ten o czystym sercu”, powiedział kielich słabym, ale przerażającym głosem. Bryn bał się go zabrać, ale głos zamilkł, więc wziął go i ukrył głęboko pod płaszczem.

Mówiłam i jednocześnie uważnie obserwowałam chłopca. Nadal garbił się, skulony pod najdalszą ścianą w półsiedzącej pozycji i otulony kocem.

– Dopiero dużo później Bryn dotarł do małego strumyka i przypomniał sobie o kielichu, więc chwycił go, by się z niego napić. Kiedy jednak dobył kielicha z kieszeni płaszcza, okazało się, że jest już pełen krystalicznej wody. Postawił go na ziemi, by przemyśleć ten fakt, a wtedy jego koń pochylił łeb i napił się z niego, zanim Bryn zdołał go powstrzymać. Co jeszcze dziwniejsze, niezależnie ile zwierzę wypiło, kielich pozostawał pełny po brzegi. Wyglądało na to, że koniowi nie dzieje się krzywda. Sam Bryn nie skorzystał z kielicha, tylko zanurzył ręce w strumieniu i w ten sposób ugasił swoje pragnienie. Rozumował: głupie stworzenie musi być czystego serca, bo nie zna zła, ale sam kielich bez wątpienia jest zaczarowany, a co za tym idzie, przeznaczony dla najlepszego człowieka na świecie, ja zaś jestem tylko skromnym podróżnikiem. Jakże mógłbym być godzien, by pić z tak magicznego naczynia?

Chłopak poruszył ręką. Jego palce ułożyły się w słaby gest odpędzający zło. Widywałam go czasem w wykonaniu przejeżdżających podróżnych, ale nigdy dotąd nie został skierowany w moją stronę.

– Nie jestem czarownicą – powiedziałam. – Jestem uzdrowicielką. Przybyłam tu, żeby pomóc ci wyzdrowieć. Może trudno ci w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Nie kłamię. Nie masz powodu bać się ani mnie, ani ojca Briena. Nie zrobimy ci krzywdy.

Chłopak zakaszlał i spróbował zwilżyć usta spierzchniętym językiem.

– Gierki – powiedział z trudem. Zaskoczyła mnie gorycz w jego niewyraźnym głosie. – Zabawa w kotka i myszkę. Czemu po prostu mnie nie wykończycie?

Formułował słowa z wysiłkiem, a ja ledwie go rozumiałam. Ale sam fakt, że w ogóle przemówił, to już było coś.

– Jeszcze nie zrozumieliście, że nic wam nie powiem? Skończcie to, niech was diabli!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: