Córka pustyni - ebook
Córka pustyni - ebook
Biografia wybitnej brytyjskiej podróżniczki Gertrude Bell
Jeśli komuś się wydaje, że eksploracja i bohaterskie wyprawy to wyłącznie przywilej mężczyzn, głęboko się myli. Potwierdza to Gertrude Bell – wybitna brytyjska podróżniczka, archeolog, pisarka, doradca polityczny, orientalistka, a przy okazji i szpieg na Bliskim Wschodzie w okresie osmańskiego zmierzchu. Funkcjonariusze administracji brytyjskiej, generałowie czy dyplomaci nie kryli irytacji i wrogości, mówiąc o niej: „maskulinizowany obieżyświat”, „ględząca, kręcąca pupą koturnowa baba” czy „mała istota z płaską piersią, którą zwą kobietą”. Jej powszechnie nieakceptowany styl życia przełamywał ówczesne kanony i ograniczenia kulturowe, przecierając szlaki dzisiejszym paniom. Nie raz pisałem, że żywię głęboki podziw dla tej dzielnej przedstawicielki płci pięknej.
Dzięki filmowi Wernera Herzoga Królowa pustyni z Nicole Kidman w roli głównej oraz biografii autorstwa Georginy Howell świat poznał szerzej niezwykle burzliwe życie tej globtroterki wyprzedzającej swoją epokę.
Jacek Pałkiewicz
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-987-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli komuś wydaje się, że przygoda i bohaterskie wyprawy to przywilej wyłącznie mężczyzn, jest w błędzie. Potwierdza to przykład Gertrude Bell (1868‒1926), wybitnej brytyjskiej podróżniczki, archeolożki, pisarki, doradcy politycznego, a przy okazji i szpiega na Bliskim Wschodzie, w okresie osmańskiego zmierzchu.
„Maskulinizowany obieżyświat”, „ględząca, kręcąca pupą koturnowa baba”, „mała istota z płaską piersią, którą zwą kobietą” albo mniej złośliwie: „zarozumiała pannica z Oksfordu”, tak mówili, nie kryjąc irytacji i uszczypliwości, funkcjonariusze administracji brytyjskiej, generałowie, dyplomaci. Nie byli hojni w określeniach panny Gertrude Bell, eleganckiej kobiety o smukłej sylwetce, zielonych oczach i rudych włosach. Była postacią kłopotliwą dla autokratycznych i kolonialnych wojskowych, bo zmuszeni byli słuchać i trawić jej poglądy. Nie cierpieli z całego serca jejmości na usługach brytyjskich sił zbrojnych w Kairze, notabene czołowej orientalistki swoich czasów. To wszystko działo się w złotym okresie kolonializmu, kiedy Imperium Brytyjskie było największym państwem w dziejach. W chwili przyjścia Gertrude na świat królowa Wiktoria od trzydziestu lat reprezentowała „rygorystyczną moralność i konwenanse społeczne”. Idealna kobieta wiktoriańska miała być „aniołem w domu” — kobietą skromną i zaradną, przy tym strażniczką domowego ciepła — a nie włóczyć się po świecie.
Historia obdarzonej niespożytymi pokładami energii Gertrude Bell to opowieść o pasji wiedzy, historii, znajomości języków i cywilizacji Bliskiego Wschodu, ale przede wszystkim pasji swojej skrajnej niezależności. Urodzona w majętnej rodzinie brytyjskich przemysłowców, dała się poznać jako dziecko stanowcze i przy tym mało posłuszne. Spragniona szerokich horyzontów uwielbiała czytać, ale też i jeździć konno. Jako pierwsza kobieta ukończyła z wyróżnieniem studia historii nowożytnej na Oksfordzie. Dyplomu jednak nie dostała, bo uczelnia ta przyznała to prawo kobietom dopiero trzydzieści lat później.
Mając 24 lata, udała się z wizytą do swojego wuja, ambasadora Wielkiej Brytanii w Persji. „Niewiele jest bardziej radosnych chwil dla człowieka wychowanego w złożonym porządku społecznym, niż gdy stoi na progu podróży w nieznane” — pisała wiele lat później w jednej ze swoich książek podróżniczych. Wiedziona ciekawością świata, pełna fantazji i determinacji, niezrażona trudnościami dokonała niewiarygodnych jak na tamte czasy wyczynów. Gotowa do poświęcenia i wysiłku, od razu przywykła do twardego życia obozowego i do braku podstawowych wygód czy intymności. Nauczyła się pokonywać głód, upał i zimno oraz palić fajkę wodną w długie wieczory na pustyni i używać marihuany czy opium. Po trudach dnia wieczorem zasiadała przy ognisku i piła świeżo parzoną kawę ze srebrnej zastawy.
Miała skłonności do ekstrawagancji. Oprócz namiotu do spania woziła ze sobą też drugi namiot na brezentową wannę, jej bagaż zawierał modne suknie wieczorowe, szyfonowe bluzki, lniane spódnicospodnie, futra i obuwie z modnej kolekcji. Spędzała po dziesięć godzin na wielbłądzie, trzymając w ręku parasolkę lub czytając książkę. Podczas podróży w Jerozolimie dotarła do miejsc, które nigdy wcześniej nie były odwiedzane przez europejską kobietę. Na szaleństwo mogło zakrawać przemierzanie przez białą kobietę w towarzystwie kilku tragarzy terytoriów, na których regularnie walczyły zwaśnione plemiona. Ponadto w krajach o surowej ortodoksyjnej obyczajowości cudzoziemki bywają narażone na poważne problemy związane ze zwyczajami czy religią.
Nieraz ryzykowała życie, kiedyś zbiegła z rąk grupy rabusiów i przez trzy dni w samotności szukała bezpiecznego schronienia. W listopadzie 1913 roku wyruszyła z do na skraju pustyni Wielki Nefud. Od samego początku jej nieliczna grupa napotykała trudności. Zrabowano im broń, później zostali zatrzymani przez oddziały tureckie. Rząd turecki zaapelował do ambasady brytyjskiej o zakaz kontynuowania wyprawy, w konsekwencji Londyn poinformował Bell, że w przypadku jakichkolwiek trudności nie zostanie jej udzielona pomoc i będzie zdana na siebie samą. Wszystko to nie przeszkadzało jej, bo uwielbiała adrenalinę. Miała niezwykły dar do zjednywania sobie miejscowych władców, a szacunek budziła w nich jej biegła znajomość arabskiego.
Znajdowała chrześcijańskie twierdze, ruiny asyryjskich i rzymskich budowli. Została zauroczona archeologicznymi wykopaliskami w Baalbek, miejscu dawnego fenickiego kultu. „Kompleks monumentalnych świątyń i kolumn — komentowała — jest drugim po Akropolu zabytkiem, które robi takie wrażenie”. Z pasją poświęciła się badaniom wykopalisk, stając się uznanym archeologiem samoukiem.
Nawiązywała przyjaźnie z wodzami plemiennymi, gościła w namiotach wpływowych szejków, interesowała się ich obyczajami i kulturą koczowniczych plemion. Mężczyźni zwracali się do niej „Wasza Ekscelencjo”, prosząc, aby rekomendowała ich w Konstantynopolu, i oferowali okazałe kolacje i sypialnie, bo słowo „gość” jest święte od Jordanu po Eufrat. Politycy mówili, że nie tracąc kobiecego wdzięku, „posiada umysł mężczyzny”, co dla niewiasty epoki wiktoriańskiej musiało być wielkim komplementem. Dyskutowała ze swoimi gośćmi o poezji, zajmowała się fotografią, kopiowała inskrypcje kufickie na ścianach meczetów. I wyrażała poglądy polityczne: „Żadna wojna na pustyni — pisała o konflikcie arabskich rodów — nigdy nie zakończy się i każde zło stanie się dla młodych impulsywnych szejków pretekstem do konfliktu”. Osąd niezwykle aktualny i dzisiaj.
Jej styl życia nie był powszechnie akceptowany, ale przełamywał ówczesne kanony i ograniczenia kulturowe, otwierając drogę dzisiejszym kobietom. Nie raz pisałem, że nie skrywam podziwu dla tej dzielnej przedstawicielki płci pięknej, która wzbudzała admirację jeszcze w swojej epoce.
„Zbliża się do mnie niepokaźna karawana — pisał w 1914 roku sir William Willcocks, inżynier, budowniczy tamy w Asuanie. — Oczywiście wszyscy są Arabami, z wyjątkiem jednego wyglądającego na kobietę. To była Gertrude Bell. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy z dala od cywilizacji, pomimo wielotygodniowych pustynnych trudów, ujrzałem strojną Brytyjkę”.
Niespełniona uczuciowo, z bagażem niefortunnego romansu, czołowa orientalistka swoich czasów, zapisała się w historii jako jedna z negocjatorek i architektów współczesnego Iraku, a także jako agent wywiadu. „Konkurowała” z legendarnym Lawrence’em z Arabii, próbując być równie jak on użyteczna dla rządu Wielkiej Brytanii. Przed wybuchem I wojny światowej brytyjski MSZ potrzebował informacji o obiektach militarnych Imperium Tureckiego oraz o penetracji niemieckiej w północnej Arabii. A Bell dobrze znała nastroje wśród arabskich poddanych Turków, ponadto pod pretekstem fotografowania zdobywała wiele informacji o znaczeniu strategicznym o oddziałach tureckich rozmieszczonych w regionie.
W 1921 roku, razem ze swoim kolegą, została delegowana przez Winstona Churchilla do udziału w konferencji w Kairze mającej na celu ustalenie granic brytyjskiego mandatu na Bliskim Wschodzie w skomplikowanej i delikatnej atmosferze między arabskimi przywódcami i dyplomatami Jego Królewskiej Mości. Z tego wydarzenia zachowała się zbiorowa fotografia na tle słynnej piramidy i Sfinksa, na której nieposkromiona kobieta — Gertrude Bell — widnieje obok Winstona Churchilla i Thomasa Edwarda Lawrence’a.
W 1925 roku, gdy wróciła do domu, zastała rodzinę w poważnych kłopotach finansowych z powodu wojny i kryzysu gospodarczego. W tym czasie ogrom pracy, połączony z chronicznym zapaleniem oskrzeli spowodowanym przez palenie papierosów, nałóg, z którego, nawet w najgorszych chwilach, nie potrafiła się wycofać, stopniowo drążył jej zdrowie. Silna i nieugięta kobieta słabła i cierpiała, także z powodu ataków malarycznych. Ale Bell nie poddawała się postępującemu załamaniu i jest niewykluczone, że „przypadkowa śmierć z przedawkowania tabletek nasennych” w rzeczywistości była samobójstwem.
Dzięki filmowi Wernera Herzoga Królowa pustyni z Nicole Kidman w roli głównej oraz biografii autorstwa Georginy Howell świat pozna szerzej niezwykle burzliwe życie kobiety wyprzedzającej swą epokę.
JACEK PAŁKIEWICZPRZEDMOWA
Było lato 1997 roku. Współpracownicy „The Sunday Times Magazine” zebrali się na kolację w pewnej londyńskiej restauracji na zaproszenie redaktora Robina Morgana, który miał podzielić się z nimi pomysłami na reportaże, jakie miałyby się ukazać w ciągu najbliższej zimy. Philip Norman, który w swych wielokrotnie nagradzanych wywiadach ukazywał magię i szaleństwo rock and rolla, znawca spraw watykańskich John Cornwell z Jesus College w Cambridge, Bryan Appleyard, który w cudownie prostych słowach umie objaśnić najbardziej zawiłe problemy naukowe, i inni zabierali się właśnie do kaczki en croûte, gdy dowiedzieliśmy się, że każdy z nas ma napisać reportaż do nowej serii pod tytułem „Mój bohater”. Wracałam do domu podekscytowana. Wiedziałam, kim będzie „Moja bohaterka”, której wspaniałe życie od dłuższego już czasu zasługiwało na przypomnienie. Jeszcze nigdy w ciągu trzydziestu sześciu lat pracy dziennikarskiej nie otrzymałam tylu listów będących reakcją na ten reportaż, który ukazał się w październiku tamtego roku.
Swego czasu znana bardziej niż Lawrence z Arabii, Gertrude Bell postanowiła konkurować w męskim świecie na warunkach ustalonych przez mężczyzn. Unikała reklamy. Nie przejęłaby się tym, że w początkowej scenie Angielskiego pacjenta, popularnego filmu z 1997 roku, brytyjscy żołnierze błędnie odczytują jej nazwisko w czasie studiowania mapy rozpostartej na składanym stoliku w namiocie osłoniętym siatką maskującą:
— Ale czy przedostaniemy się przez te góry?
— Na mapie Bella jest jakaś droga.
— Miejmy nadzieję, że on się nie mylił.
On!
Na początku czciłam Gertrude Bell jako jedną z heroin dzikich lądów, które wiodły pełne romantyzmu życie. Uwielbiałam sposób, w jaki się ubierała i w jaki żyła — w wielkim stylu, z pistoletem przywiązanym do łydki pod jedwabnymi halkami, sukniami z koronek i z muślinowymi zakładkami, przy stole na pustyni, nakrytym sztywnym płóciennym obrusem i srebrną zastawą; z nogami w białych pończochach i w płóciennych butach z cholewami Yapp. Nie była feministką, nie potrzebowała i nie życzyła sobie specjalnego traktowania. Podobnie jak pani Thatcher — podziwiana czy pogardzana, zależnie od sympatii — zmagała się ze światem takim, jakim go zastała. Tyle że działo się to w latach 80. XIX wieku, gdy mało która kobieta odbierała wykształcenie i miała okazję wykazania się gdziekolwiek poza domem.
Bellowie byli bardzo bogaci, ale to nie dzięki pieniądzom Gertrude skończyła z wyróżnieniem studia na Oksfordzie, wychodziła obronną ręką ze spotkań z morderczymi plemionami pustyni, została szpiegiem i majorem armii brytyjskiej, poetką, uczoną, historyczką, alpinistką, fotografką, archeolożką, ogrodniczką, kartografką, lingwistką i wybitną funkcjonariuszką państwową. W każdej z tych dziedzin okazywała się wybitna, wręcz przecierała nowe szlaki. Jej osobowość była barwna — pod tym względem można porównać ją do takich gigantów ludzkości, jak Elżbieta I czy Katarzyna Wielka. T.E. Lawrence napisał, iż Gertrude „urodziła się z nadmiarem talentów”. Ale po przodkach odziedziczyła przede wszystkim dyscyplinę i była niezmiernie dumna z pragmatyzmu swojej rodziny — rozumienia spraw ekonomii, dobrego zarządzania potężną firmą hutniczą, publicznej i prywatnej dobroczynności. W potrzebie poświęciła się monotonnej, nieciekawej pracy biurowej: tworzeniu systematycznych kartotek, które wydobyły Biuro Rannych i Zaginionych Czerwonego Krzyża czasów wojny z chaosu i zmieniły w sprawnie działający system; detalom administracyjnym i kartograficznym; setkom pomiarów na stanowiskach archeologicznych; wreszcie sporządzaniu setek oficjalnych oświadczeń w Basrze i Bagdadzie.
Po obejmującym trzy pokolenia awansie od rzemieślników do wyższych sfer klasy średniej Bellowie zaczynali wchodzić do rodów arystokratycznych. Pozostawali poza wielkimi kręgami towarzyskimi Anglii, owymi ekskluzywnymi klubami, które obdarzały dziedzicznymi przywilejami i władzą oraz określały przesądy, kontakty i znajomości swoich członków. Gertrude dana była rzadka wolność od pułapek, które zamykają nas w koleinach życia społecznego. Stykała się z wielkimi tego świata na równej stopie, ale wiedziała, co znaczy pochodzenie z klasy robotniczej, życie na krawędzi pomiędzy przetrwaniem a strąceniem w przepaść ulicy i przytułku. Jej jasne, jednoznaczne spojrzenie przenikało poprawność polityczną, zadufanie w sobie, status i sławę. Nie ustępowała z drogi przemądrzałemu biskupowi, nadętemu politykowi czy zadowolonemu z siebie profesorowi. W wieku piętnastu lat zdecydowała, że coś, czego nie można udowodnić, nie istnieje, i bez wahania oznajmiła to nauczycielowi Pisma Świętego. Stawała przed wszystkimi, nie unikając ich wzroku, czy chodziło o protekcjonalnego wykładowcę, czy o wymachującego sztyletem derwisza, skorumpowanego tureckiego urzędnika czy też zniewieściałego angielskiego arystokratę. Miała znajomych w najróżniejszych kręgach społecznych, od irackiego ogrodnika do wicekróla Indii, od korespondenta „Timesa” do noszącego bitewne blizny plemiennego wojownika, od mudżahedina do sługi z Aleppo. Gdy już zyskało się jej zaufanie, stawała się najbardziej kochającym, troskliwym i najwierniejszym z przyjaciół.
Miała rzecz jasna wrogów. Gardziła nudnymi żonami brytyjskich oficerów: „Do diabła ze wszystkimi bezrozumnymi kobietami!” — powiedziała kiedyś; rzucała się do ataku na każdego, kto jej zagrażał. Nie cofała się przed łotrami czy mordercami i demaskowała ich, siedząc z nimi przy kolacji. Na pewnym etapie swoich badań doszłam do przekonania, że zginęła z ręki któregoś z tych ostatnich, pogląd ten żywią również inni badacze jej życia i co najmniej jeden członek British Council. Jakby świadoma nieustającego zagrożenia, zawsze spała z bronią pod poduszką, nawet w rodzinnym domu w Yorkshire, gdzie wolała nocować w domku letniskowym w ogrodzie niż we własnej, wygodnej sypialni, w otoczeniu ukochanej rodziny. Czy w ten sposób chciała ich ochronić? Bez wątpienia istnieli ludzie życzący jej śmierci, ale nie napotkałam żadnych dowodów morderstwa, chociaż o fakty jest trudno. Jestem przekonana, że tak jak pchana ciekawością i podnieceniem zawsze śmiało ruszała na wyprawy w nieznane, tak samo wyruszyła na ostatnią wędrówkę.
Pragnęła wyjść za mąż i założyć rodzinę, lecz fatum raz po raz kładło kres tym tęsknotom. Była jednak mocno kochana, między innymi przez tę wielką rodzinę, której w końcu poświęciła pracę i życie: lud Arabii. A on jej nie zapomniał. Niedawno jej nazwisko i praca na rzecz Iraku z powrotem znalazły się w programach nauczania tamtejszych szkół. Lawrence wywołał arabską rewoltę, za to Gertrude wskazała Arabom, jak mogą stać się narodem. Pochlebstwami i nachalnością, wskazówkami i machinacjami doprowadziła ich wreszcie do tak często obiecywanej i niemal zdradzonej niepodległości. Stała na straży tego zadania przez lata chude i tłuste, podczas gdy Lawrence zadręczał się i wahał, by na koniec porzucić sprawę arabską i próbować ucieczki przed swą własną, niełatwą osobowością, którą zamienił na niepozorną maskę niejakiego szeregowego lotnika Shawa.
Gertrude Bell realizowała swoje arabskie ambicje z niesamowitą konsekwencją. Pokazała bystrym, ale niepewnym współpracownikom z Wydziału Wywiadu w Kairze, jak wygrać na swoim odcinku wojny; ramię w ramię z Arabami wiodła rodzącą się administrację brytyjską w Mezopotamii ku pomyślnej przyszłości, z korzyścią dla obu stron. I nie ustępowała, gdy jej zwierzchnik w aparacie kolonialnym próbował doprowadzić do jej zwolnienia, gdy Churchill żądał całkowitego wycofania Brytyjczyków z Iraku, kiedy knowania polityczne w Europie mało nie zniweczyły dzieła jej życia, wreszcie gdy postawiła wszystko na jedną kartę i odwiodła króla Fajsala od zmarnowania wszystkiego w imię supremacji Arabów.
Utworzyła bibliotekę publiczną i Muzeum Irackie w Bagdadzie, którego główne skrzydło zostało poświęcone jej pamięci w 1930 roku. Muzeum wciąż strzeże ocalałych skarbów kraju, który był kolebką pierwszych cywilizacji. Przyszłość Iraku ciągle wisi na włosku, lecz jedno nie podlega dyskusji. Umierając w 1926 roku, Gertrude Bell pozostawiała gospodarny i skuteczny rząd iracki, pozbawiony zinstytucjonalizowanej korupcji, strzegący równości i pokoju. Dziś, w czasach, kiedy „Imperium” i „kolonializm” są źle odbieranymi słowami, Anglia nie musi się wstydzić ustanowienia Iraku, będącego ostatecznym spełnieniem obietnicy niepodległości Arabów. Zgadzam się z dawną znajomą Gertrude z Oksfordu, Janet Hogarth, która napisała: „Moim zdaniem była największą kobietą naszych czasów i należy do najwybitniejszych kobiet wszech czasów”.
Za życia Fajsala Irak był miejscem, w którym ludzie mogli zajmować się swoimi sprawami bez lęku i cierpienia. Jego syn, książę Ghazi — chłopczyk, któremu Gertrude kupowała zabawki u Harrodsa — odziedziczył koronę w 1933 i rządził krajem silną, może zbyt silną ręką: stłumienie powstania asyryjskiego doprowadziło do masakry 1933 roku. Dynastia, którą Gertrude umieściła na tronie, panowała jeszcze trzydzieści dwa lata po jej śmierci, podczas gdy w Europie kolejna wojna wybuchła już po trzynastu, ogarniając resztę świata. Czego Ameryka i Anglia nie dałyby za perspektywę pokoju i praworządności w Iraku przez choćby cztery lata?
Dzięki obfitej korespondencji, dziennikom i urzędowym stanowiskom wywiadu, aż ośmiu książkom oraz magnum opus, The Review of the Civil Administration of Mesopotamia, Gertrude Bell jest kobietą, której życie należy do najlepiej opisanych w dziejach. Głos, dający się wyłowić w jej pismach, tak osobisty i wizjonerski, nasycony poczuciem humoru, krystaliczną czystością i stanowczością, towarzyszył mi przy powstawaniu tej książki. Mimo że brak żyłki narracyjnej nie pozwolił jej na osadzenie wszystkiego, co miała do powiedzenia, w kontekście własnego życia, uważam, że głosu Bell należy wysłuchać i docenić go — z tego też powodu wykorzystałam o wiele więcej jej własnych słów, niż jest to przyjęte w konwencjonalnej biografii. Opowiadają o jej życiu, zarazem pozwalając dostrzec iskry błyskotliwych myśli, dając żywy obraz jej dowcipu i charakteru.PODZIĘKOWANIA
Kiedy myśl o tej książce dopiero się rodziła, Valerie Pakenham — niegdyś współpracowniczka, od dawna przyjaciółka — stwierdziła, że muszę się nią zająć. Słów zachęty nie szczędził Simon Trewin z agencji Peters Fraser and Dunlop. Możemy mówić o wielkim szczęściu, gdyż Georgina Morley wsparła nas z ramienia Macmillana w Londynie, także potem pomagając z niesłabnącym entuzjazmem. Ani trochę nie przeszkadzał jej dość nietypowy styl tej biografii i po mistrzowsku zredagowała ją razem z Sarah Crichton z nowojorskiego Farrar Straus and Giroux.
W początkach pisania o Gertrude Bell na łamach „The Sunday Times Magazine” miałam okazję skorzystać z pomocy Lesley Gordon, nieżyjącej już archiwistki z Biblioteki im. Robinsona Uniwersytetu w Newcastle upon Tyne, mającej pieczę nad archiwum Gertrude Bell. Poświęciła życie pamięci Gertrude, pisząc podręcznik i przekazując materiały do zorganizowanej przez British Council wystawy w 1994 roku. Pisarze i historycy winni jej są dozgonną wdzięczność za „Projekt Gertrude Bell”, dzięki któremu zdobyła fundusze na udostępnienie dziennika, listów i siedmiu tysięcy zdjęć w Internecie. Niestety, gdy napisaliśmy do niej o książce, okazało się, że nie żyje. Mimo to mogliśmy skorzystać z jej pomocy zza grobu: towarzysząca wystawie broszurka jej autorstwa, Gertrude Bell 1868‒1926, jest niezrównanym krótkim przewodnikiem.
Poszukiwanie oryginalnych dokumentów ułatwili nam cierpliwi bibliotekarze i archiwiści z Biblioteki im. Robinsona: Helen Arkwright wraz z Melanie Wood, Elaine Archbold, Frankiem Addisonem i Alanem Callenderem. Erudyta Jim Crow ze School of Historical Studies na Uniwersytecie Newcastle, jeszcze jeden entuzjasta Gertrude, pomógł nam w zrozumieniu istoty jej wkładu w rozwój archeologii i fotografii. Yvonne Sibbold z Alpine Club i alpinista Michael Westmacott byli tak dobrzy, że przejrzeli nasz rozdział o wspinaczce uprawianej przez Gertrude, której dramatyzm nie tak łatwo dostrzec w jej pismach wśród szczegółowych wyliczeń półek i kominów skalnych, tyrolek i nawisów. Wdzięczni jesteśmy Timothy’emu Dauntowi za wskazówki dotyczące kampanii pod Gallipoli oraz Patricii Daunt, idącej po śladach Gertrude przez stanowiska, które ta badała i pokochała na pustkowiach Anatolii.
Gwen Howell czytała każdy rozdział w trakcie powstawania, czyniąc błyskotliwe uwagi i dostrzegając fragmenty, które umknęły uwadze specjalistów. Tom Buhler oddał do naszej dyspozycji swą dogłębną wiedzę na temat procesu pisarskiego na wszystkich jego etapach i od samego początku czuwał nad duchem tej książki. Od początku kierowaliśmy się również rozległą wiedzą Charlotte Stafford na temat wyglądu graficznego tomu. Daniel Bailey brał udział w pierwszych rozmowach na temat koncepcji książki o Gertrude i przez dwa lata zachęcał do pracy, w dodatku odpowiadając co pewien czas na pytanie o stopnie i zwyczaje wojskowe. Alice Whittley żywo interesowała się naszą pracą, cały czas służąc pomysłami.
Krytycy zarzucają Gertrude brak demokratycznego podejścia. Mamy nadzieję, że udało nam się zbić ich zarzuty, ale jej poparcie dla kampanii przeciwko prawu kobiet do głosowania trudno pojąć po stu latach. Joanna Morritt podsuwała nam doskonale wybrane teksty dotyczące obu tych spraw.
Paul Miles umieścił plany ogrodów Gertrude w Yorkshire w kontekście postwiktoriańskich założeń ogrodowych oraz wyjaśnił mit i legendę mandragory.
W czasie przechadzki w miejscu zburzonego dworu Bellów w Rounton przypadkiem spotkaliśmy wnuka siostry Gertrude, Boba Richmonda, i jego ojca, Milesa. Tak wtedy, jak i później okazali nam znaczną pomoc. Susanna Richmond, córka siostry przyrodniej Gertrude, Elsy, mieszkała czas jakiś z rodzicami Gertrude, Hugh i Florence. Podsunęła nam wiele wartych uwagi refleksji i krytycznych pytań. Cały czas wygłasza odczyty na temat ciotki i pamięta magiczną chwilę empatii, jakiej doznała w czasie jej ostatniego przyjazdu do Anglii. Z wielką przyjemnością odwiedzaliśmy Patricię Jennings, siostrzenicę Gertrude, która wspomina ją z nabożną czcią. W znajdującym się w majątku Trevelyana w Durham domu pokazywała nam rodzinne albumy i cedr libański, którego nasiono Gertrude własnoręcznie zasadziła na trawniku.
Sir John i lady Venetia Bell, wspólnie uprawiający grunty w Yorkshire nabyte przez dziadka Gertrude, w swojej niezmiernej życzliwości pokazywali nam zdjęcia i pamiątki. Szczególnie wdzięczni jesteśmy Venetii za rekomendacje i wskazówki, fotografie i pozwolenia. Dr William Plowden w swej dobroci opowiedział nam mnóstwo anegdot i przekazał cenną, niewydaną drugiem biografię Dame Florence Bell. Dziękujemy także za kontakty uzyskane od Nicka Vestera.
Szczególne podziękowania należą się: Jane Mulvagh i Anthony’emu Bourne’owi za cudowną gościnność i listy polecające; Anne-Françoise Normand za wprowadzenie w historyczną tożsamość Iraku; Martinowi Brownowi, sekretarzowi Rady Parafialnej w Rounton, za fotografię, i Terry’emu Huckowi za pokazanie scenografii festiwalu w Rounton. Malcolm Hamlyn z firmy Edmund Carr zasłużył na naszą wdzięczność za profesjonalne rady w trakcie prac nad całym tym przedsięwzięciem. W czasie pobytu w Red Barns, domu rodzinnym czasów dzieciństwa Gertrude, dziś hotelu, właściciel, Martin Cooper, pozwolił nam powłóczyć się po strychach i piwnicach, gdzie bawiła się Gertrude. Podczas wizyty na terenie hut Bellów w Clarence w Middlesbrough Graham Bennet z Bridge Museum pokazał nam ówczesne zdjęcia sir Hugh i lady Bellów obecnych na otwarciu mostu napowietrznego na Tees.
Wdzięczni jesteśmy pani Jane Hogan z biblioteki Uniwersytetu w Durham za pomoc przy pracy nad zbiorami, w tym niezmiernej wagi korespondencją Gertrude z Valentine’em Chirolem. Gillian Robinson z Imperial War Museum pomógł w odnalezieniu ostatniego listu od podpułkownika Doughty-Wyliego na temat żony.
Serdeczne podziękowania za pomoc dla pań Abu Husainy z National Archives, Judy Hunton z Redcar Public Library, Brendy Mitchell z Tyne Tees Television, Diany Wright z Literary and Philosophical Society w Newcastle, Davida Spoonera z Cabinet Office, Julie Carrington z Królewskiego Towarzystwa Geograficznego i Helen Pugh z Czerwonego Krzyża. Jessica Stewart z Berkeley w Kalifornii oddała nam wielką przysługę, udostępniając transkrypcje wielu spośród ledwie czytelnych, ręcznie pisanych tekstów Gertrude z archiwum Tekstów Różnych Bell w Bibliotece im. Robinsona. Anita Burdett, ekspert do spraw Bliskiego Wschodu, prowadziła kwerendy w National Archives, Women’s Library, archiwach Czerwonego Krzyża i Imperial War Museum.
Za pomoc i podpowiedzi dziękujemy: redaktorce naczelnej, Georginie Difford, i Kate Harvey z wydawnictwa Macmillan; Zoe Pagnamenta z PfD, naszej agentce w Nowym Jorku; Claire Gill i Emily Sklar z PfD w Londynie. Emmie Grey za grafikę na okładce.
Spośród licznych dozgonnych przyjaciół w świecie literackim, którzy pomagali nam pomysłami i krytyką, w sposób szczególny dziękujemy Virginii Ironside, Jonathanowi Mantle’owi, Jean Moore i Nicky Hessenberg. Fiona McCarthy wyjaśniła aluzję Gertrude do gęsi Byrona. Refleksje o charakterze Gertrude stały się niewyczerpanym źródłem rozmów z Betty Woodall. Peter i Anthea Pemberton dodawali nam sił niesłabnącym zainteresowaniem, a czasem zarzutami, że nie piszemy książki na grzbiecie wielbłąda.2. WYKSZTAŁCENIE
Najdroższa, najukochańsza Mamo!
Tak strasznie nie cierpię tego miejsca. gdybyś tylko przyjechała do miasta, nie czułabym się taka przygnębiona. Z każdym dniem chcę Cię bardziej .
Kup mi, proszę, „Elegię” Graya, także dwie kosmetyczki i pokrowiec na nocną koszulę. I niemiecką książkę, Deutsches Lesebuch, Carla Oltrogge¹.
Tak więc Gertrude spakowała kufer i pojechała z Florence do Londynu w wagonie trzeciej klasy — zwrócono jej bowiem uwagę, że popisywanie się majątkiem przed innymi uczennicami nie wyjdzie jej na dobre. W czasie semestrów pierwszego roku mieszkała z matką Florence, lady Olliffe, w imponującym, lecz dość zniszczonym domu przy 95 Sloane Street. Życie płynęło tu statecznym nurtem, ożywianym jedynie wizytami niesfornego Tommy’ego, brata Florence, który w czasie gry w bilard z przyrodnią siostrzenicą zwykle smarował kredą nie tylko czubek kija, ale także własny nos. Umiał rozdrażniać małe dziewczynki do łez, a ze starszymi flirtował w zamiarach, które, jak kiedyś objaśnił poważnemu ojcu, były „zupełnie niegodziwe”. Jego „głupia i głucha” siostra Bessie, która mieszkała u matki, pewnego razu zauważyła przez okno, jak flirtuje z jakąś młodą damą na ogrodowej ławce. Otwarła okno i cisnęła w niego tenisową piłką. Przeleciała tuż obok przedmiotu jego zainteresowań i trafiła go prosto w bok głowy².
Wybór szkoły dla Gertrude ułatwił fakt, iż dawna koleżanka Florence, Camilla Croudace, została niedawno „Lady Resident” Queen’s College przy Harley Street³. Mieszcząca się w eleganckiej, trzypiętrowej, pomalowanej na kremowo kamienicy w stylu króla Jerzego szkoła została założona dwadzieścia lat przed przyjściem na świat Gertrude przez reformatora oświaty i socjalistę chrześcijańskiego, Fredericka Denisona Maurice’a. Ta kolebka wykształcenia akademickiego dla kobiet jako pierwsza otrzymała królewski status żeńskiej placówki oświatowej w 1853 roku. Wychodziły z niej pewne siebie absolwentki, zdolne do odegrania znaczącej roli w intelektualnym, handlowym i publicznym życiu kraju. Z czasem w jej murach miała uczyć się pisarka Katherine Mansfield, ale w 1884 roku, gdy zapisywała się do niej Gertrude, wiele absolwentek czekała kariera guwernantek.
Co prawda Gertrude nie mogło spotkać nic lepszego niż taka szkoła, lecz podniecenie wnet ustąpiło miejsca tęsknocie za domem. Z początku było to ciężkie przeżycie dla młodej kobiety, która w zasadzie wyjeżdżała jak dotąd z rodzinnego miasteczka jedynie na wakacje w towarzystwie rodzeństwa i kuzynów. Dzieląca je odległość z pewnością potęgowała czułość wobec macochy. Uważnie przypatrywała się koleżankom i wkrótce pisała do niej z prośbą o kupienie gorsetów — sztywnych fiszbinów, które inne dziewczęta nosiły pod ciasno zapinanymi pasami.
Uczennice wożono na koncerty i do galerii, do kościołów i katedr. Gertrude szybko wyrabiała sobie zdanie na każdy temat i wypowiadała je z emfazą, między innymi w listach do domu. „Rubens mi się nie podoba. W ogóle mi się nie podoba. ściany korytarzy wyklejone najokropniejszą zieloną tapetą, jaką można sobie wyobrazić. Jak ja nie cierpię katedry św. Pawła. nie ma detalu, który nie byłby ohydny, ba, odstraszający”⁴.
Młode damy wszędzie chodziły pod skrupulatną opieką, a Gertrude, która chciała zobaczyć więcej miasta, irytowało, że nie może wypuszczać się nigdzie samodzielnie. „Chciałabym pójść do Narodowej — pisała rodzicom — ale wiecie co — nie ma kto mnie tam zabrać. Gdybym była chłopcem, chodziłabym tam co tydzień!”⁵
W Queen’s College, podobnie jak w Red Barns, wymagano ścisłego przestrzegania konwenansów epoki. Gertrude musi się na to godzić, tłumaczyła pani Croudace, jako na warunek większej swobody i niezależności. W odpowiedzi na żale Gertrude Florence zauważała tylko, że wolałaby, żeby dziecko nie używało skrótów w rodzaju „Narodowej” zamiast nazwy Galerii Narodowej. Rozdrażniona Gertrude odpowiadała ze złością:
Przebrnęłam , co uważam za szlachetny akt samodyscypliny — ale zemściłam się, szybko go paląc. Następny list napiszę, kiedy nie będę taka zła i będzie mi się chciało wyszukiwać słowa, a przymiotników będzie w nim tyle, co u samego Carlyle’a. Czy mając na myśli monarchinię, mam pisać: Królowa Anglii, Szkocji, Irlandii, Cesarzowa Indii, Obrońca Wiary? Życia nie starczy mi na określanie wszystkiego pełnym mianem⁶.
Czytając ten nieco przemądrzały liścik, Florence być może cicho westchnęła. Hugh nie umiałby powstrzymać uśmiechu na myśl o uporze i sile argumentacji córki.
Po wybuchach następowały wkrótce pełne skruchy wiadomości, że oto poczyniła pewne nowe postanowienia i ma nadzieję, iż w przyszłości będzie dla Florence lepszą i bardziej posłuszną córką.
Gertrude prawdopodobnie nigdy przedtem nie zastanawiała się, czy ludzie ją lubią. Teraz musiała przyznać, że nie jest zbyt lubiana w szkole, i zaczęła umacniać w sobie coś, co można by nazwać uczuciem odwzajemnionym, to znaczy wyniosłością i niechęcią do towarzystwa „zwykłych” kobiet, co będzie dla niej typowe przez całe życie. Florence z całym taktem, na jaki umiała się zdobyć, przestrzegała ją przed skłonnością do przechwałek, co wywołało kolejny wybuch. Koleżanki ze szkoły, mówiła, są „nieciekawe”, po czym znalazła bardziej dyplomatyczny sposób na wyrażenie swojego niezadowolenia: „Dowiadywanie się, że w niczym nie wyrasta się ponad przeciętność, jest bardzo nieprzyjemnym procesem. W szkole odczułam to dotkliwie na własnej skórze i wcale a wcale mi się to nie podoba”⁷.
Drugiego roku w Queen’s College zamieszkała w internacie i stosunki z rówieśnicami ułożyły się lepiej. Na weekend zaprosiła ją do siebie znajoma z młodości Florence, córka Thackeraya, Anne, żona Richmonda Ritchiego i wdowa po historyku, którego książki pochłaniała przed śniadaniem, J.R. Greenie. Ale kontakty z nowymi koleżankami musiały przejść ostrą cenzurę z Redcar. Musiała sobie zapamiętać, że zaproszeń nie wolno przyjmować, zanim Florence i Hugh nie sprawdzili reputacji rodziny za pośrednictwem pani Croudace. W efekcie trzy już przyjęte zaproszenia musiały zostać odrzucone, co z pewnością nie przysporzyło jej sympatii. Zakładano, że rodziny były „nie dosyć dobre” dla Bellów, gdyż nie cieszyły się dostatecznym uznaniem. To mało prawdopodobne. Florence nie pozwoliłaby Gertrude odwiedzać domów, gdzie spożywało się alkohol, gdzie przyjęcia stawały się okazją do pozamałżeńskich znajomości, gdzie dziewczęta nie pozostawały pod ścisłą opieką — innymi słowy, kręgów zbliżonych do często rozpasanej arystokracji, obejmujących być może nawet księcia Walii.
W szkole Gertrude brylowała. Była wyjątkową uczennicą, która chętnie przechodziła do klasy wyżej, gdy tylko materiał stawał się zbyt łatwy. Po pierwszym roku spośród czterdziestu dziewcząt w klasie miała najwyższe noty, 88 na 88, z historii Anglii, swojego ulubionego przedmiotu. Była druga z gramatyki angielskiej, trzecia z geografii, czwarta z francuskiego i historii starożytnej. Kiepsko szło jej z Pisma Świętego. Gdy nauczyciel spytał, dlaczego jest tak słaba, skoro z innych przedmiotów idzie jej tak świetnie, wypaliła: „Nie wierzę w ani jedno słowo!”⁸. Hugh i Florence tylko sporadycznie chodzili do kościoła i nikt nie mógł przekonać Gertrude, że jest jakiś Bóg. Zaczęła nazywać siebie ateistką.
Z podobną elastycznością przyjmowała krytykę swoich prac z historii. Kiedy pan de Soyres przekonywał, że wypracowanie o Cromwellu nie zasługuje na zwyczajową ocenę „celującą”, ponieważ zakładało istnienie pewnych faktów bez dowiedzenia ich i pominęło kontrargumenty, pisała oburzona do domu, usprawiedliwiając się przed ojcem: „Wada mojego wypracowania polega na tym, że starałam się udowodnić, iż Cromwell miał rację, podczas gdy oczekiwano ode mnie dowodu, że się nie mylił”⁹.
Uznała, że ma mnóstwo zajęć, i błagała Florence o pozwolenie na rezygnację z lekcji haftu i gry na pianinie. Nauka gry, pisała, to „czysta strata czasu”, sprytnie dodając: „Wyobraź sobie, ile książek mogłabym przeczytać zamiast godziny ćwiczeń”¹⁰. Macocha, przekonana, że nic nie przychodzi bez wytrwałości, nie uległa tej kuszącej perspektywie. Gertrude odczekała kilka tygodni i wzięła się za urabianie ojca. Hugh wstawił się za nią — jak miało się dziać zawsze — i wreszcie zezwolono jej na zarzucenie pianina, ale nie igły do haftowania.
Te dwie umiejętności uznała co prawda za zbędne, ale zaczynała kochać poezję, rozkosz, której nie porzuciła do końca życia. Mając czternaście lat, wyśmiewała się z kuzyna Horace’a, który nie przeczytał ostatniego tomiku Roberta Browninga. Pisała do domu: „Dzisiaj przez większość dnia robiłam Miltona. Zawsze mam ochotę stanąć na głowie, gdy nie mogę znaleźć lepszego ujścia dla przyjemności po Licydasie czy Comusie. Bardzo trudno zachować znajomość całego tego piękna dla siebie, nie mając możliwości porozmawiania o nim z nikim”¹¹.
Ze strumienia listów do domu zaczynała wyłaniać się różnica w relacjach z ojcem i z matką. Ciągle polegała na zdaniu ojca w bardziej ważkich sprawach i zdarzało się jej pisać do niego z pytaniem, co sądzi o autonomii dla Irlandii czy losie Gladstone’a i Partii Liberalnej. Do Florence zwracała się w inny sposób, prosząc na przykład o nową bawełnianą sukienkę, żeby wyglądać szykownie w trakcie wizyty u Maurice’a i kuzyna Herberta Marshalla w Eton. Wyrosła na bardzo atrakcyjną młodą kobietę. Spojrzenie zielonych oczu było nieco napastliwe, a nos haczykowaty, ale miała za to silną, szczupłą, dobrze ukształtowaną figurę i obfitość niesfornych, rudych włosów.
Obaj nauczyciele historii, panowie de Soyres i Rankine, uważali ją za błyskotliwą uczennicę, podobnie jak dyrektor wydziału historycznego, pan Cramb. Uznali, że powinna kształcić się dalej, i w ostatnim semestrze napisała do ojca z pytaniem, czy mogłaby studiować na Oksfordzie. Przekonanie Hugh i Florence nie było takie łatwe. Florence nie miała nic przeciwko szkole, lecz nigdy nie wyobrażała sobie córki na Oksfordzie. Jednak po rozmowie z panią Croudace w Londynie zgoda została udzielona. Gertrude została zapisana do Lady Margaret Hall, jednego z dwóch żeńskich college’ów na Oksfordzie, w 1886 roku.
Po spotkaniu z niepokojącą lady Stanley, jedną z założycielek Girton College w Cambridge, Gertrude pisała Florence: „Miałam wyrzuty sumienia, kiedy się z nią witałam — jakbym miała wypisane na czole »Nie idę do Girton«, ale nie powiedziała ani słowa!”¹².
W 1885 dowiedziała się, że dziadek, Lowthian, otrzymał tytuł baroneta. Napisała do niego z gratulacjami, ale zwierzała się Hugh: „Chyba mogę powiedzieć tak między nami, że jest mi naprawdę bardzo przykro, to wielka szkoda. Moim zdaniem całkowicie sobie na to zasłużył, szkoda tylko, że nie odrzucił propozycji”¹³. Wtedy nie zdawała sobie sprawy, że Hugh nic o tym nie wiedział. „Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy otworzyłem »Timesa« — pisał do matki — i zobaczyłem obwieszczenie, że Pater ma zostać baronetem! Dlaczego nikt mnie o tym nie uprzedził?”. Dodał co prawda: „Cieszę się z uznania dla zasług kochanego, bystrego Patera”, ale poczucie urazy jest łatwo wyczuwalne. Hugh czuł, że powinno się go było zapytać o zdanie. Przecież miał odziedziczyć tytuł. Gertrude i Hugh byli, zdaje się, zgodni, iż dziedziczenie tytułów na mocy urodzenia, a nie zdolności, jest dyskusyjne, okazując nastawienie do równości i prostego życia, który przejęli z kwakierskiej tradycji Pattinsonów. Tym można chyba tłumaczyć fakt, że Hugh pisał do niej, a nie do swojego ojca.
Staruszka, która została w ten sposób lady Bell, była już bardzo chora i miała przed sobą jeszcze tylko rok życia. Wkrótce potem rodzinę zasmucił inny zgon: wujek Tommy, niesforny brat Florence, zginął pod kołami londyńskiego autobusu.
W Redcar Gertrude wciągnęła się w działalność społeczną Florence, do czego dochodziło zawsze, gdy tylko zbyt długo przebywała w domu. Wkrótce po zamążpójściu macocha podjęła się wielkiego zadania, inspirowanego działalnością Charlesa Bootha, który kilka lat później zaczął ogłaszać wielotomowe dzieło na temat biedy, Life and Labour of the People in London. W ciągu blisko trzydziestu lat wraz ze swym komitetem przeprowadzała rozmowy z tysiącem rodzin pracowników huty w Clarence, oglądając życie tych przedstawicieli klasy robotniczej pod mikroskopem. Gertrude co jakiś czas włączała się w prace komitetu, rozmawiając z kobietami, a w 1889 pełniąc funkcję skarbniczki szeregu przedsięwzięć w zakładach. Później, pod nieobecność Florence, organizowała podwieczorki, wygłaszała odczyty uzupełnione pokazem slajdów na temat swoich wypraw i urządzała świąteczne imprezy dla robotników.
At the Works, książka opublikowana wreszcie przez Florence w roku 1907, zawierała wyczerpujący materiał faktograficzny, który mógł dawać szerokie podstawy do prowadzenia kampanii na rzecz zmian. Łatwo uznać dzieło Florence za niepełne. Po ukazaniu cierpień biedniejszych rodzin robotniczych, zwłaszcza gdy trafiały się cięższe czasy, cofa się przed głębszą analizą rys w społeczeństwie doby wiktoriańskiej. Nie proponuje działań zaradczych. Zwracano uwagę, że rangę dokonań Florence podważa jej pozycja małżonki dyrektora huty. W ten sposób pomija się niezwykłą osobowość Hugh i rolę przedsiębiorstw Bellów. Będąc kapitalistą i pracodawcą, Hugh nie postrzegał kierownictwa i robotników jako stron konfliktu, tylko jako grupy powiązane wzajemnymi zależnościami. Ludzie otrzymywali godziwą zapłatę i mieli zapewnione wygody i rozrywki nieznane większej części przemysłowej biedoty i pracownikom nieoświeconych właścicieli ziemskich. Kontynuował ojcowskie dzieło propagowania oświaty, której brak stawał się przyczyną wielu kłopotów w źle prowadzonych domach. Nie dość, że myślał liberalnie, angażował się także w działalność Partii Liberalnej. Uczestniczył w debacie na temat ciążącego na państwie obowiązku troski o obywatela. Wierzył w rolę nowych związków zawodowych, których rozwój pracodawcy powinni wspierać w ramach wspólnej dbałości o dobro robotników. Socjalizm stawał się już jądrem tej nowej filozofii politycznej, choć nie w swych skrajniejszych, marksistowskich odmianach. Hugh wspierał ruch zmierzający w stronę państwa opiekuńczego, zrealizowanego jeszcze za jego czasów przez Lloyda George’a i Churchilla za pomocą ustawodawstwa o zasiłkach dla niezdolnych do pracy i bezrobotnych, wreszcie o emeryturach. Wystarczyło, że Florence ukazywała cierpienie robotników i narastanie problemu. Szacunek Hugh dla jej inteligencji i determinacji tłumaczy niewątpliwie jej wyjątkowy dostęp do robotników, ich rodzin i domów.
Chcąc zrozumieć znaczenie dzieła Florence, trzeba pamiętać, że powszechne wówczas poglądy klasy średniej na robotników oparte były na niedostatecznej wiedzy i moralizatorstwie. Żony kupców i damy na londyńskich kolacjach zyskiwały poklask, wygłaszając opinie w rodzaju: „Nie mogę współczuć klasom pracującym, bo nie umieją porządnie dbać o dzieci i porządek w domu. Dzieci umierają i jest to wina matek”. Tymczasem Florence przedstawiała fakty o życiu robotników i ich rodzin z taką siłą, że nikt po lekturze At the Works nie mógłby wygłosić podobnej opinii. Po ustaleniu faktów analizowała je. Przeprowadziła imponujące badania socjologiczne, wnioski pozostawiając późniejszym socjologom przemysłu i reformatorom. Analogicznie, komponowanie muzyki uczuć pozostawiła przyjacielowi rodziny, Karolowi Dickensowi, który miał od Boga dar kreślenia niezapomnianych rysów duszy i twarzy największych nędzarzy.
Czytelnicy At the Works poznawali najbiedniejszych robotników i dowiadywali się, „jak strasznie blisko krawędzi katastrofy kroczy człowiek , który w warunkach normalnych ma ledwie tyle, żeby przeżyć”. Pensja wynosiła od 18 do 80 szylingów tygodniowo; czytelnicy przekonywali się, jaka część idzie na rzeczy zupełnie podstawowe — czynsz, węgiel i drewno, ubrania i dojazdy „w miejscu, gdzie wielu ludzi oddziela od pracy rzeka, przez którą trzeba przeprawić się parowym promem po pół pensa za kurs”. Dowiadywali się, że ilość żywności, mająca wystarczyć trzyosobowej rodzinie na tydzień, przez rodzinę lepiej sytuowaną zostałaby spożyta w ciągu dwóch dni. Bogacze często krytykowali kobiety z klasy robotniczej z powodu brudnych spódnic, które włóczyły po błocie. Florence ujawniała prawdę: kobiety nie chciały pokazywać fatalnego stanu rozpadającego się obuwia. Opisywała, jak nastoletnie dziewczęta wychodziły za mąż, ożywiane nadzieją i podnieceniem, po czym rodzenie następujących szybko po sobie dzieci łamało ich zdrowie, wpadały w przygnębienie i były niezdolne do fizycznego wysiłku związanego ze sprzątaniem, cerowaniem i gotowaniem: „nie ma w tym nic dziwnego, że ubrania są niezacerowane, podłoga niezamieciona”. Florence opisuje rozpad małżeństwa, gdy znużony robotnik zaczyna szukać „pociechy i rozrywki poza domem”; jego życie schodzi na manowce z powodu żony „nie dlatego, że ma ona złe intencje, lecz po prostu z powodu niemożności poradzenia sobie z istnieniem, mimo największych starań, a przede wszystkim z powodu złego stanu zdrowia”. Przeprowadziła oczywiste porównanie — z kobietą z klasy średniej, za którą ktoś może posprzątać i pozmywać. „Zrozumiemy to lepiej, gdy się do tego przyznamy i przestaniemy oszukiwać samych siebie; jeśli szczerze przyznamy , że istnieje jeden kodeks postępowania dla bogatych i drugi dla biednych”.
Bellowie, zaangażowani w działalność społeczną i dobroczynną, budowali świetlice, biblioteki, szkoły i biura. Florence rozumiała, że w Middlesbrough potrzeba miejsca do wypoczynku, gdzie znużeni robotnicy mogliby chodzić wieczorami, żeby nie słyszeć wiecznie płaczących dzieci. Chciała stworzyć alternatywę dla pubu, gdzie mężczyźni za dużo wydawali i często wybuchały awantury. W 1907 otworzyła Winter Garden, duży, ogrzewany, nowoczesny gmach, „lekki, jasny, pogodny , otwarty dla wszystkich za opłatą jednego pensa”¹⁴. Filiżanka herbaty i suchary kosztowały kolejnego pensa, za to nie podawano alkoholu. Na uroczystości otwarcia Hugh wygłosił jak zwykle zgrabne przemówienie: oświadczył, że na żadnym stanowisku nie zależy mu tak bardzo, jak na roli „współpracownika, przemysłowca na czele swojej armii”; wyraził nadzieję, że Winter Garden poprawi i wniesie radość w życie tej armii. Kobiety także mogły przychodzić, chociaż Florence przyznawała, iż większość matek wieczorami musiała zostawać w domu, by gotować i zajmować się dziećmi. Z radością zauważyła, że w pierwszy dzień zjawiło się „mnóstwo kobiet!”.
Hugh pokrył koszt przygotowania placu i budowy gmachu, w okolicy zebrano jeszcze 2070 funtów. Gotowe wnętrza ozdobiono wiszącymi koszami kwiatów, wyposażono w stoły bilardowe, rzędy krzeseł i stolików z prasą. Organizowano konkursy orkiestr dętych, występowali wszelkiego autoramentu śpiewacy i grajkowie. Po godzinach pracy było zawsze tłoczno, a zaglądającą tam czasami Florence proszono, żeby zagrała na pianinie czy poprowadziła śpiewy. Winter Garden, nazwany potem Dame Florence Bell Garden, od początku cieszył się wielkim powodzeniem. W rocznicę ślubu Hugh dał Florence w prezencie akt własności budynku.
Gertrude brała w tym wszystkim udział, choć stojąc nieco z boku. Obserwując z bliska, na czym polega poświęcanie się poprawie losu bliźnich, wymagające nieustannego okazywania współczucia i wieloletniej wytrwałości w pracy, za którą nie dostaje się podziękowań, zrozumiała, że taka praca jest nie dla niej. To była domena Florence. Pełna milczącego uznania dla ogromnych osiągnięć macochy na tym polu, Gertrude zaczynała rozglądać się za czymś innym. Miała działać na arenie międzynarodowej, nie lokalnej, dążąc do celów na skalę światową.
Dzięki długim dyskusjom z ojcem Gertrude miała już wyrobione poglądy na wiele współczesnych problemów. Rwała się do debaty i miała nadzieję uczestniczyć w niej podczas licznych obiadów i kolacji, na które ją zapraszano. Jednak kiedy stykała się z „normalnymi” poglądami „normalnych” ludzi, często złościł ją ich brak zrozumienia. Pisała do domu z Londynu: „Mam dosyć tych obiadów, na których ludzie bez ustanku powtarzają »Myślę«”¹⁵. Miała ochotę na rozmowy z ludźmi, którzy znali fakty albo byli gotowi je poznawać. Nietrudno wyobrazić ją sobie przy stole, wiercącą się na krześle między dwójką sympatycznych dorosłych i robiącą wszystko, byle tylko zmienić ociężały tok rozmowy, zmierzającej powoli do tych samych co zwykle wniosków. Jeśli tematem stawała się wolność handlu, dyskusja mogłaby mieć taki na przykład przebieg:
SĄSIAD: Jeżeli obniżymy cła importowe, będzie okropne bezrobocie, bo nie możemy konkurować z tanią siłą roboczą z zagranicy.
GERTRUDE: Nonsens. Skąd pan wie?
SĄSIAD: Ponieważ, moja młoda przyjaciółko, nasze fabryki zostałyby zlikwidowane.
GERTRUDE: Fabryki być może zostaną zamknięte, ale nie musi to oznaczać powszechnego bezrobocia.
SĄSIAD: Skąd taki wniosek?
GERTRUDE: Bo jeśli Anglia kupi tańszą bawełnę w Indiach, ludzie będą mieli więcej pieniędzy do wydania na rzeczy produkowane w Anglii.
SĄSIAD: A co stanie się z biednym chłopem, który nie będzie miał z czego żyć?
GERTRUDE: Przyjedzie do Middlesbrough i nauczy się pracy przy surówce w Clarence, i zarobi więcej, mając lepsze kwalifikacje.
Będąc córką Florence w takim stopniu, jak i córką Hugh, Gertrude często dawała się wciągać w rozmowy o klasie robotniczej. Była sympatyczką liberałów i Gladstone’a i opierała swoje poglądy na temat kontrowersji politycznych na logicznym rozumowaniu o solidnej podbudowie historycznej. Stawała się czymś w rodzaju towarzyskiej miny.
W 1886 na Oksfordzie studenci ciągle jeździli dwukółkami, dr Jowett stał na czele kolegium Balliol, a na dziedzińcu Christ Church widywało się czasem przechodzącą postać Lewisa Carrolla. Mimo że istniały już dwa college’e dla kobiet, uniwersytet nadal pozostawał bastionem mizoginizmu. Dziewiętnastoletnia Gertrude wstępowała do niemal całkowicie męskiego świata pod opieką pierwszej dyrektorki lady Margaret Hall, panny Elizabeth Wordsworth, wnuczki brata poety. Lecz nawet tutaj, gdzie można by spodziewać się rozkwitu emancypacji, kobiety wchodzące na teren college’ów męskich, przyjmujące mężczyzn czy znajdujące się w mieszanym towarzystwie musiały mieć przyzwoitki. Panna Wordsworth była ostrożna. Kobieta, mawiała, została pomyślana jako „pomoc dla Adama” i powinna pielęgnować „drobniejsze wdzięki”. Gertrude z niechęcią godziła się na naukę ładnego charakteru pisma i „sposobów zamykania i otwierania drzwi”. Z drugiej strony wszędzie jeździła na rowerze i zadawała się z każdym towarzystwem, które ją przyjmowało. Pływała, wiosłowała, grała w hokeja, występowała w teatrze, tańczyła i zabierała głos w debatach, chociaż ciągle musiała poświęcać wiele cennych godzin na ręczne robótki. Szybko nauczyła się porównywać niezwykłą swobodę własnego wychowania z postępowaniem świata. „Idę dzisiaj na herbatkę u Mary, gdzie mam poznać jakiegoś jej krewniaka, który jest dyrektorem Wellington. Taka jest nieszczęśliwa, bo panna Wordsworth orzekła, że należy przyjąć go w salonie! Herbatka poza własnym pokojem to już zupełnie co innego ”¹⁶. Jej pokój był dość ponury, choć łóżko i podłoga niebawem pokryły się dobrze znajomym kłębowiskiem książek i papierów. Poprosiła Florence, żeby ogrodnik przesłał jej pociągiem dzbanek ze śnieżyczkami.
1. Elsa Richmond, red., The Earlier Letters of Gertrude Bell.
2. Opis życia przy Sloane Street 95 według relacji lady Richmond, : Wang, Deeds and Words.
3. Z broszury na 150-lecie, Queen’s College, 1848‒1998, 1998.
4. List GLB, : Anne Tibble, Gertrude Bell; Tibble służyła w Rounton.
5. List GLB.
6. List GLB.
7. List GLB.
8. List GLB.
9. List GLB.
10. List GLB.
11. List GLB.
12. Z: Lesley Gordon, Gertrude Bell 1868‒1926.
13. List GLB do ojca.
14. Za: William Lillie, The History of Middlesbrough.
15. List GLB.
16. List GLB.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki