Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka ziemi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Córka ziemi - ebook

Gdy człowiek jest gotowy poznać prawdę, ona sama odnajdzie do niego drogę…

Weronika ma niezwykły dar – potrafi zobaczyć gotową rzeźbę w jeszcze nieoszlifowanym kamieniu. Jej intuicja i umiejętność wsłuchania się w to, co mówi natura, uczyniły z niej rzeźbiarkę światowej sławy.

Kiedy właściciel malowniczego pałacu w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej zleca Weronice odtworzenie stojącej niegdyś w pałacowym ogrodzie rzeźby Freyi – nordyckiej bogini miłości i magii, mimo nieokreślonego niepokoju dziewczyna podejmuje wyzwanie. Dzieło ma być gotowe na otwarcie hotelu. Jednak niespodziewanie w studni na terenie posiadłości zostają znalezione ludzkie szczątki.

Weronika musi znowu zaufać swojej intuicji.

Czy naprawdę jest córką ziemi? Czy jej wrażliwość pomoże w odkryciu prawdy o tym, co wydarzyło się w pałacu przed laty?

Pierwsza część nowej serii bestsellerowej autorki Doroty Gąsiorowskiej. Córki Zywiołów to cykl o kobietach w szczególny sposób związanych z naturą, które podążając za swoją intuicją, potrafią dostrzec więcej niż inni.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9658-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dorota Gąsiorowska skradła moje czytelnicze serce! _Córka ziemi_ to magiczna historia, o której nie da się zapomnieć po odłożeniu książki. Autorka z każdym rozdziałem odsłania coraz więcej tajemnic pewnej rodziny, a teraźniejszość przeplata się z przeszłością. Kim jest tytułowa córka ziemi? Tego nie mogę wam zdradzić. Przeczytajcie i poczujcie ten niesamowity klimat.

KATARZYNA CZARNECKA-KUC

autorka bloga „Matka Książkoholiczka”

Zanurzona w mroku tajemnic z przeszłości opowieść, która otuli was swoją wyjątkową atmosferą. Dorota Gąsiorowska z właściwą sobie wrażliwością, krok po kroku odsłania sekrety ukryte za murami starego pałacu. Niczym rzeźbiarka ze słów płynących wartkim strumieniem wykuwa historię córki ziemi, otwierając przed czytelnikiem drzwi do fascynującego świata natury, który potrafi być naprawdę... magiczny. Polecam!

JOANNA WOLF

autorka bloga „NIEnaczytana”

Odmalowany słowami obraz zakorzenionych w przeszłości tajemnic i poruszającego oblicza samotności. Pełen miłości i szacunku do natury, nastrojowo otulający eteryczną magią. Iście fascynująca i emocjonująca opowieść. Można zatracić się w barwnych doznaniach!

DAGMARA ŁAGAN

@books.cat.tea, autorka bloga „BooksCatTea”

Nastrojowa podróż do tajemnic przeszłości! Historia nasączona aurą magicznej, rodzinnej legendy – piękna, zagadkowa, nieprzeciętna! _Córka ziemi _to nie tylko początek fascynującej sagi, to przede wszystkim chwile pełne wzruszeń i spojrzeń na różne oblicza samotności. To także opowieść o nieśpiesznie rodzącej się miłości – prawdziwie chwytająca za serce!

MIŁKA KOŁAKOWSKA

@mozaikaliteracka

Dorota Gąsiorowska przenosi czytelników w świat pełen tajemnic, magii i niezwykłych postaci, a jednocześnie inspiruje do refleksji nad naszą relacją z naturą. Wspaniałe połączenie realizmu magicznego z opowieścią o ludzkich emocjach i sile przyrody. Intrygująca, zachwycająca, niezapomniana!

DOMINIKA ORLUK

@rude.kadryWERONIKA

Ciepły czerwcowy wiatr kołysał gałęziami starego jaśminowca, a jedna co chwilę postukiwała w okno mojej pracowni. Najpierw to zignorowałam, ale widok krzewu ubranego w biel tak pięknych kwiatów nieustannie przyciągał wzrok, sprawiając, że od kwadransa nie mogłam się skupić na pracy. Rzuciłam spojrzenie na zegar ścienny z dużymi wskazówkami i stwierdziłam, że na dziś koniec. Kiedy pełna zapału, z kubkiem parującej kawy, wkroczyłam tu o siódmej, nie sądziłam, że czas tak szybko minie. Teraz było kilka minut przed szesnastą i dopiero gdy odłożyłam dłuto i młotek, poczułam, jaka jestem zmęczona. Ale towarzyszyła mi też satysfakcja. Mnóstwo satysfakcji. Mojej rzeźbie brakowało jedynie ostatnich szlifów i musiałam przyznać, że wyglądała imponująco. Nie chodziło o jej wielkość – moje prace zwykle nie przekraczały metra wysokości. Chodziło raczej o głębię przekazu, o coś, co bardziej czułam, niż widziałam. O coś, dzięki czemu powoływane przeze mnie do życia postaci, jak mawiano, sprawiały wrażenie wyjątkowych. Skandynawska bogini słońca Sol miała wygląd pięknej młodej kobiety i myślę, że idealnie udało mi się ją ukazać. Zresztą biały kamień, który wykorzystałam, miał cudowną, lekko lśniącą, złotawą poświatę, przez co jasne szaty Sol błyszczały i wydawało się, jakby z jej lekko uniesionych dłoni ulatywały drobne iskierki, którymi miała uświęcać świat.

Już od trzech lat rzeźbiłam wyłącznie w kamieniu, ponieważ był dla mnie jedyny w swoim rodzaju i zarazem magiczny. Wcześniej eksperymentowałam z różnymi materiałami. Rzeźbiłam w glinie i brązie, przez krótki okres flirtowałam też ze snycerstwem, ale to kamień zwyciężył i jemu oddałam serce. Na początku często wybierałam do pracy miękki piaskowiec, rzadziej marmur i granit, jednak najbardziej pokochałam zwykłe, polne kamienie, które często znajdowałam podczas moich wędrówek. Właściwie to chyba one mnie odszukiwały, bo już nie raz zdarzało się, że zupełnie nagle wyrastały przede mną, jakby spod ziemi. A kamieni w mojej okolicy nie brakowało. Dom, w którym zamieszkałam po śmierci ukochanej babci, znajdował się blisko Ojcowskiego Parku Narodowego i większość dolinek usiana była różnej wielkości głazami. Kochałam to miejsce, od dzieciństwa znałam okoliczne zakątki, do których tłumnie ciągnęli turyści: między innymi ruiny dawnej warowni w Ojcowie, zamek w Pieskowej Skale, monumentalną Bramę Krakowską prowadzącą do Groty Łokietka czy Maczugę Herkulesa, a także miejsca znane tylko tutejszym. Mieszkałam z rodzicami na Mazowszu, ale jako dziecko spędzałam u babci każde wakacje i ferie. Właśnie ze względu na nią wybrałam studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, a w późniejszym czasie, kiedy zachorowała, opiekowałam się nią aż do momentu, gdy zmarła. Wciąż bardzo przeżywam odejście ukochanej babci i choć od jej śmierci minęły już cztery lata, nieraz wydaje mi się, że widzę ją roześmianą i spokojną, krzątającą się w ogródku lub siedzącą na ławce pod jabłonką. Zawsze wiedziałam, że kiedyś tu osiądę. To było i jest moje miejsce na ziemi. Pracownię urządziłam w dawnym pomieszczeniu gospodarczym przylegającym do domu. Kiedyś do tego budynku wchodziło się osobnym północnym wejściem, ale po remoncie, gdy zdecydowałam się go nieco rozbudować, część tylnej ściany korytarza w domu wyburzono, wstawiono drzwi i teraz mogłam się łatwo przemieszczać pomiędzy mieszkaniem a miejscem pracy.

Rzuciłam jeszcze pełne satysfakcji spojrzenie na moją Sol, zdjęłam rękawice i fartuch, który powiesiłam na wbitym w ceglaną ścianę kołku, i skierowałam się do wyjścia, gdy nagle usłyszałam odgłos podjeżdżającego pod dom samochodu. Otworzyłam drzwi i już po chwili znalazłam się w korytarzu pachnącym drewnem starych sosnowych schodów i dębowej podłogi pamiętającej jeszcze lata trzydzieste ubiegłego wieku. Tylko na chwilę weszłam do kuchni, by odłożyć naczynia, i ciekawa, kogóż to niesie, powędrowałam do wyjścia.

Właściwie się nie zdziwiłam, gdy zobaczyłam czerwonego seata, z którego wysiadła moja przyjaciółka Aśka. Nie widziałyśmy się już od trzech tygodni, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia. Niestety teraz nie byłyśmy już beztroskimi studentkami Akademii Sztuk Pięknych, każda z nas miała na karku trzydzieści dwie wiosny i zobowiązania zawodowe. O ile ja, choć postrzegano mnie jako pracoholiczkę, starałam się czas poświęcony na twórczość dozować sobie w granicach rozsądku, Aśka na razie nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Otwartemu dwa lata temu studiu aranżacji wnętrz poświęcała maksimum czasu i uwagi. To oczywiście przynosiło efekty, ale cierpiało na tym jej, kiedyś bardzo bujne, życie towarzyskie.

Zeszłam po schodkach na trawnik i przywitałam się z przyjaciółką.

– Cieszę się, że wreszcie wpadłaś – powiedziałam nieco rozkojarzona, wciąż bowiem myślami byłam w mojej pracowni.

– Na pewno? – Asia spojrzała na mnie z zabawną, trochę pobłażliwą miną, a potem dotknęła palcem mojego policzka i sugestywnie zdmuchnęła kurz z opuszki.

– Dopiero co skończyłam – wyjaśniłam, bo w tym momencie zorientowałam się, jak wyglądam. Zdjęłam wprawdzie fartuch i rękawice, ale moje robocze bawełniane ogrodniczki i kwiecista chustka zawiązana na głowie w turban i tak były całe zapylone. – Zaraz zrobię się na bóstwo.

– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. – Przyjaciółka popatrzyła na mnie badawczo.

– No jasne, że nie. Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam. Chodź, coś przekąsimy. – Cmoknęłam Aśkę w policzek i uświadomiłam sobie, że lodówka świeci pustkami. Od kilku dni praca pochłaniała mnie tak bardzo, że rzeczywistość przegrywała z wyobraźnią i na wiele godzin znikałam w wyimaginowanym świecie moich postaci. Na szczęście takie chwile zdarzały się wyłącznie na ostatnim etapie tworzenia, gdy do ożywienia rzeźby brakowało ostatnich szlifów. Kończąc jakiś projekt, byłam jak w transie. To tak, jakbym się bała, że mogę przeoczyć ten szczególny moment, gdy na świecie miało się pojawić moje kolejne „dziecko”.

– Już o tym pomyślałam – oznajmiła Aśka, unosząc bawełnianą siatkę z zawartością.

Zrobiło mi się głupio, ale tylko przez chwilę.

– Jak ty mnie dobrze znasz – powiedziałam, ciesząc się w duchu, że dzięki mojej niezastąpionej przyjaciółce prawdopodobnie będę miała szansę zjeść dziś ciepły posiłek. W ciągu ostatnich trzech dni żywiłam się bowiem niemal wyłącznie czerstwym chlebem i pesto.

– Przyznaj się, znów głodowałaś? – Asia niby żartowała, ale z troską w oczach.

– Powiedzmy, że jadłam tyle, ile konieczne – odparłam.

Kiedy weszłyśmy do domu, na moment zniknęłam w łazience, żeby szybko doprowadzić się do porządku. Umyłam ręce i twarz, zdjęłam z głowy chustę, a potem rozczesałam falujące ciemne włosy, które jak zazwyczaj nie dały się poskromić. W konsekwencji związałam je w koński ogon. Od jakiegoś czasu kusiło mnie, żeby je ściąć, ale Aśka sumiennie starała się wybić mi ten pomysł z głowy, twierdząc, że byłoby to ciężkim grzechem. Wychodząc, rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro. Westchnęłam, ujrzawszy kasztanowe oczy i bladą cerę, którą ocieplało kilka piegów na nosie i policzkach. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałam makijaż. Mawiano, że jestem całkiem ładna, tyle że nieczęsto miewałam okazję, by włożyć jeden z tych ciuchów, w których kobiety czują się atrakcyjne. Na co dzień paradowałam w roboczych spodniach i fartuchu, pod który wkładałam bluzkę lub sweter. A włosy, ponoć moją największą ozdobę, każdego dnia traktowałam niezwykle surowo, zwijając w ciasny supeł, a potem z konieczności chowałam je pod chustą.

Kilka minut później usiadłyśmy w kuchni. Właściwie można byłoby pomyśleć, że od czasów młodości mojej babci niewiele się tu zmieniło – wewnątrz wciąż królowały wiekowe dębowe meble. Teraz jednak, po przestawieniu ich i połączeniu z nowymi, lżejszymi sprzętami, kuchnia była nie tylko nastrojowa, ale i funkcjonalna. Dzięki takim drobnym elementom, jak choćby dziergane ręcznie zazdrostki w oknach czy kilka oprawionych w drewniane ramki obrazków przedstawiających scenki z wiejskiego życia, powieszonych na błękitnej ścianie, można było odnieść wrażenie, że w tym miejscu zatrzymał się czas. Błękit był ulubionym kolorem mojej babci i odkąd pamiętam, kuchnia zwykle pomalowana była jakimś odcieniem niebieskiego. Nie chciałam tego zmieniać, bo ściany przywodzące na myśl pogodne niebo kojarzyły mi się z dzieciństwem i bezpieczeństwem. Serce kuchni niewątpliwie stanowił stary kaflowy piec. Teraz pełnił on wyłącznie funkcję dekoracyjną, lecz ja wciąż miałam przed oczami babcię wkładającą do piekarnika pyszne kołacze, podczas gdy na blasze w emaliowanym garnku bulgotała grochówka albo kapuśniak.

Asia wyjęła pachnącego nieziemsko kurczaka po meksykańsku w termicznym opakowaniu. Wstyd się przyznać, ale rzuciłam się na to danie jak wygłodniały wilk. Wyjęłam wprawdzie z szuflady mosiężne sztućce, ale nie zdążyłam pomyśleć, by przełożyć obiad na przyzwoite porcelanowe talerze, tylko od razu wzięłam się do jedzenia.

– Aż miło patrzeć, jak pałaszujesz – stwierdziła Aśka, przyglądając mi się z zadowoleniem. – Chyba dobrze trafiłam.

– Idealnie – przyznałam rozanielona, nabierając na widelec kolejną porcję ryżu. – Jak ja ci się odwdzięczę za tyle dobra.

– O to się nie martw, wbrew pozorom nie jestem aż tak bezinteresowna – oznajmiła, przełknąwszy kolejny kęs.

Popatrzyłam na nią ciekawie, bo w jej głosie usłyszałam pewną nutę tajemniczości. Wydało mi się to dziwne, gdyż Aśka zwykle od razu wykładała kawę na ławę.

– No co tak mi się przyglądasz? – Uśmiechnęła się chytrze. – Zrobisz dobre espresso i po sprawie.

Ponieważ ostatnio odnosiłam wrażenie, że kolejne letnie dni umykają zbyt szybko, a mnie wyjątkowo brakowało świeżego powietrza, zaproponowałam, żebyśmy wyszły na werandę. Aśka uwielbiała przesiadywać w mojej kuchni, którą zresztą urządziłam według jej projektu, ale jako mieszczuchowi pomysł spędzenia czasu na świeżym powietrzu bardzo jej się spodobał. Jak zwykle okazała się niezastąpiona, bo zadbała o mój żołądek podwójnie. Przywiezione przez nią wykwintne tartaletki wydawały się idealnym dodatkiem do mocnej kawy.

– Teraz to już naprawdę do końca życia będę twoją dłużniczką – zapewniłam, całkiem odprężona, opierając się na wyścielonej pledem ławce, i z rozkoszą włożyłam do ust błyszczącą w słońcu jagodę, którą chwilę wcześniej zdjęłam z ciastka.

– Oj tam. – Asia się uśmiechnęła, patrząc na rozłożyste drzewo w pobliskim sadzie. – Odwdzięczysz się niebawem. Twoje szarlotki nie mają sobie równych. A widzę, że szara reneta wyjątkowo pięknie obrodzi w tym roku. No, chyba że znów do jesieni przepadniesz w pracowni.

– Ech, nie… – rzekłam bez przekonania, bo na dobrą sprawę nie miałam pojęcia, nad czym będę pracować jesienią i zimą. Choć już nie raz planowałam dłuższy odpoczynek, kiedy kończyłam jedną rzeźbę, zwykle od razu pojawiał się kolejny kamień i związana z nim inspiracja. A wtedy wszystkie moje myśli i uczucia zaczynały krążyć wokół nowego projektu. Żyłam opowieścią, jaką kamień w cichy, tylko dla mnie słyszalny sposób starał mi się przekazać, i na kilka tygodni, czasem trochę dłużej, stawał się on całym moim światem, a ja obdarzałam go bezinteresowną, niemal matczyną miłością.

– A właśnie, jak tam twoja bogini? – Aśka spojrzała na mnie z pozorną obojętnością. Nie pytała, czy może zobaczyć, bo doskonale wiedziała, że dopóki nie ukończę rzeźby, nikomu jej nie pokażę, ale nietrudno było zauważyć, że zżera ją ciekawość.

– Jeszcze trochę i będę mogła ci ją przedstawić – odparłam z humorem.

– Trochę, to znaczy ile? – spytała, popijając kawę.

Zamyśliłam się i spojrzałam na otaczającą mnie ze wszystkich stron zieleń, zatrzymując wzrok na skalnej ścianie, przy której stał mój dom. Nie potrafiłam dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, bo „trochę” mogło oznaczać, że Sol zabłyśnie w pełnej krasie już jutro, a równie dobrze może nastąpić to za tydzień.

– Przecież wiesz…

– Taak, wiem, tylko…

– Co? – Zainteresowałam się, bo widziałam, że przyjaciółka chce mnie o coś zapytać. Wyczułam to, zaraz gdy tylko się dziś zobaczyłyśmy.

– Masz w planie kolejny projekt czy tak jak mówiłaś ostatnio, zamierzasz wreszcie odpocząć? – Rezolutna i wygadana Aśka wyjątkowo powoli zamieniała dziś myśli w słowa.

– Nie wiem – odparłam szczerze, nieznacznie wzruszając ramionami, i spojrzałam na nią znacząco. – Wydaje mi się, że chyba chcesz mi coś powiedzieć…

– Tak, rozgryzłaś mnie. – Aśka uśmiechnęła się nieco sztucznie. – Mam dla ciebie zadanie.

– Zadanie? – Nie zrozumiałam.

– Pewnej osobie bardzo zależy, żebyś coś dla niej wyrzeźbiła – oznajmiła ostrożnie przyjaciółka i zerknęła na mnie niepewnie.

– Przecież wiesz, że od wielu lat nie tworzę na zamówienie. – Byłam zaskoczona, że w ogóle wyszła z taką propozycją. Doskonale wiedziała, że od dawna nie pracowałam w ten sposób. Owszem, poszczęściło mi się i jak mało który twórca mogłam pozwolić sobie na całkowitą niezależność. Tworzyłam wyłącznie z potrzeby serca, a moje rzeźby miały swoich odbiorców w różnych częściach świata.

Kiedy podjęłam decyzję, że chcę się zająć rzeźbiarstwem, brałam pod uwagę różne scenariusze. Wielu znajomych przekonywało mnie, że dzisiaj nie jest to łatwy kawałek chleba. Ja jednak zaufałam sobie, bo niemal od dziecka słyszałam w duszy ten cichutki głos, sugerujący mi, w którą stronę powinnam pójść, kiedy dorosnę. Po ukończeniu studiów przez dwa lata pracowałam w jednej z krakowskich galerii, a po godzinach rzeźbiłam na zamówienie. Niestety przynosiło mi to jedynie częściową satysfakcję, wiedziałam, że coś mi umyka. Czułam się niespełniona. Życzenia klientów bywały różne i choć zwykle odchodzili zadowoleni, oceniając moje prace bardzo wysoko, ja miałam wrażenie, że rozmieniam się na drobne. Nie było w tym pasji ani tej specyficznej radości, tak bardzo charakterystycznej dla beztroskiej twórczości. Właśnie wtedy, w czasie spaceru, nieopodal domu natrafiłam na duży jajowaty kamień o lekko zielonkawej barwie. Przytargałam go jakoś do pracowni i w ciągu kilku dni zamieniłam w roześmianą driadę. To był moment, który wiele zmienił w moim życiu. Właściwie zmienił wszystko. Od tamtej pory zaczęła się dziać magia. Bo jak wytłumaczyć to, że moja kamienna leśna boginka zachwyciła pewną znaną agentkę, którą miałam okazję poznać, pracując w galerii?

Barbara przyjechała kiedyś do mnie znienacka i ujrzała efekt mojej ostatniej pracy, kiedy z zadowoleniem szukałam dla niego miejsca w starym ogrodzie przy domu, gdzie większość drzew sadził jeszcze mój prapradziadek. Właśnie przystanęłam pod wysoką osiką, która chyba przywołała mnie drżeniem swoich jasnozielonych liści, kiedy zauważyłam jadący w stronę mojej posesji samochód. Potem wszystko potoczyło się szybko. Barbara przez dłuższy czas patrzyła na moją rzeźbę z jawnym zachwytem i od razu zaproponowała, że się nią zaopiekuje. Dobrze wiedziałam, co znaczy owo „zaopiekowanie”, i choć w pewnym sensie trudno mi było się rozstać z moją „pierworodną”, uległam namowom agentki, która niedługo potem wzięła mnie pod swoje skrzydła. A decyzja ta okazała się jedną z najlepszych.

– Wiem, ale to… To coś szczególnego. Inaczej nie brałabym tego pod uwagę – wyjaśniła oględnie Aśka.

– O co chodzi? – spytałam bez cienia ciekawości, bo i tak wiedziałam, co odpowiem.

– Pewien znajomy poprosił mnie, żebym cię o to spytała. Zorientowani w tej dziedzinie wiedzą, że nie tworzysz na zlecenie, ale Maksowi strasznie zależy, żebyś się tym zajęła.

– Co to za Maks? Czy wy…

– O nie, broń Boże, nic z tych rzeczy. – Aśka się roześmiała. – Łączą nas jedynie sprawy zawodowe. Ostatnio niewiele rozmawiałyśmy i nie zdążyłam ci wspomnieć, że złapałam świetny projekt. Mam się zająć urządzeniem starego pałacu. Jeszcze trwają tam ostatnie poprawki po remontach, ale sprawa coraz bardziej nabiera tempa.

– Pałacu?! Bomba! – Od zawsze zdawałam sobie sprawę, że z Aśki jest zdolna bestia, lecz dotąd, choć miała na koncie wiele prestiżowych projektów, żaden z nich nie mógł się równać z tak wielkim przedsięwzięciem.

– Może nawet wiesz, gdzie to jest, bo to niedaleko od ciebie. Pewnie jakieś dziesięć, piętnaście kilometrów. We Wrzosnówku, jakoś w połowie między Skałą a Ojcowem – dodała Aśka, tym samym jeszcze bardziej rozbudzając moją ciekawość.

– Niedaleko…? – zastanowiłam się na głos, a moje myśli poszybowały do starego, zrujnowanego pałacu, gdzie zawędrowałam jeszcze jako nastolatka. Pech chciał, że później pobłądziłam i z duszą na ramieniu, prawie o zmierzchu szukałam drogi powrotnej. W końcu udało mi się dotrzeć do domu, ale dostałam okropną burę od babci, a zresztą sama miałam wielkiego stracha i postanowiłam już więcej tak daleko się nie zapuszczać. Odtąd chadzałam jedynie oznakowanymi szlakami albo dróżkami, które pokazał mi dziadek, bo tam czułam się bezpiecznie. Czasem jakiś chochlik podkusił mnie, żeby zejść ze ścieżki, ale mimo wszystko tamto pamiętne wydarzenie nauczyło mnie ostrożności. Ale było też coś, z czym ów dzień kojarzył mi się miło. Niewielki okrągły bursztyn, wyglądający tak, jakby znalazł się tam przez zupełny przypadek, stanowił dla mnie wielką zagadkę. Często się zastanawiałam, co piękny jantar może robić na takim górzystym terenie, nieopodal pałacu. A raczej ponurego i zniszczonego budynku, który kiedyś był okazałą rezydencją. W jaki sposób tam się znalazł? Czy ktoś go zgubił? Do tej pory wciąż dokładnie pamiętałam miejsce, gdzie na niego natrafiłam. Lśnił w zachodzącym słońcu, przywodząc na myśl brunatnozielone szkiełko. Jakże się wtedy zdziwiłam, gdy schyliwszy się niemal w ostatniej chwili, sięgnęłam po niego i natychmiast poczułam w dłoni jego ciepło.

– Tak, jeśli chcesz nawet teraz możemy tam podjechać – powiedziała Aśka, tym samym wyrywając mnie z rozmyślań.

– A ten projekt… Czego właściwie miałby dotyczyć? – spytałam nieco wbrew sobie, wciąż czując wewnętrzny opór przed tą propozycją.

– Chodzi o kopię jakiejś rzeźby ogrodowej. Maksowi zależy, żeby znalazła się w miejscu, gdzie kiedyś stał oryginał.

– Kopię… – Westchnęłam i przewróciłam oczami. – Od dawna tego nie robiłam.

– Nika, do niczego nie będę cię namawiała. Obiecałam jednak Maksowi, że ciebie o to zapytam, więc sama rozumiesz…

– Rozumiem – rzekłam z uśmiechem, bo jak dotąd nie czułam ze strony Aśki żadnego nacisku. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale ta propozycja w pewien sposób mnie zaintrygowała.

To zaciekawienie wzrosło jeszcze w ciągu kilkunastu kolejnych minut, gdy przyjaciółka z przejęciem opowiadała, co planuje w związku z nowym projektem. Na razie były to jedynie przymiarki, ale zapowiadało się imponująco. Aśka wydawała się tym naprawdę podekscytowana. Znałam ją nie od dziś i wiedziałam, że jako ekstrawertyczka szybko wpadała w zachwyt, a w sytuacjach, kiedy niektórzy wróżyli niepowodzenie, ona niezrażona wypatrywała triumfu. Dzisiaj w jej wzroku było jeszcze coś innego. Nie chodziło wyłącznie o zapał, miałam przeczucie, że z jakiegoś powodu przyjaciółka sprzedałaby dla tego zlecenia duszę.

Nie zdarzało się to często – bo kiedy kończyłam jakieś dzieło, moje myśli obracały się wyłącznie wokół niego – lecz dziś, po rozmowie z Aśką, miałam wrażenie, że zupełnie zapomniałam o mojej Sol. Nieustannie przetwarzałam w głowie informacje usłyszane od przyjaciółki i wbrew pierwszym odczuciom coraz bardziej intrygował mnie pałac, który zapisał się w mojej pamięci jako zrujnowane domiszcze w samym sercu lasu. Podejrzewałam, że strach i dziewczęce wyobrażenia nieco zniekształciły tamten obraz, bo ze słów Aśki wynikało, że do posiadłości Ordońskich można swobodnie dojechać z głównej drogi i żeby tam dotrzeć, wcale nie trzeba się przedzierać przez najdziksze leśne ustronia.

Nawet po wyjściu Aśki nie mogłam znaleźć sobie miejsca i wciąż rozmyślałam o jej propozycji. Pierwszy raz od bardzo dawna wyjęłam drewnianą szkatułkę, w której trzymałam różne pamiątki z dzieciństwa i przedmioty cenne dla mnie pod względem emocjonalnym, po czym usiadłszy na brzegu łóżka, wysypałam jej zawartość na wełnianą narzutę. Tylko rzuciłam okiem na złoty pierścionek z ametystem, pamiątkę po babci, i koronkowy łańcuszek z prawdziwą perłą, który prababcia dostała od swojego ukochanego w dniu ślubu, gdy spod sterty cennej biżuterii wyłowiłam niepozorny bursztyn. Dziś wydawał mi się o wiele mniejszy, a jego kiedyś zielonkawy odcień połyskiwał bardziej złotem. Niemniej zrobił na mnie tak samo piorunujące wrażenie, jak w chwili gdy go znalazłam. Poza tym przypominał o przeszłości, która w pewnym sensie dziś do mnie wróciła. Nie byłam zbyt sentymentalna, jednak teraz pozwoliłam wspomnieniom się omotać. Na chwilę znów stałam się małą dziewczynką, siedziałam na tym samym co dzisiaj, drewnianym łóżku z rzeźbionym wezgłowiem, tyle że wówczas nieopodal krzątała się babcia. Niosące się po wypolerowanej dębowej podłodze szuranie jej kapci zawsze mnie uspokajało. Z rodzicami miałam dość poprawne stosunki, ale nigdy nie łączyła nas tak szczególna relacja jak mnie i babcię. Odkąd się usamodzielniłam, widywaliśmy się zwykle z okazji świąt i uroczystości rodzinnych, od czasu do czasu dzwoniąc też do siebie, ale miałam wrażenie, że rozmawiamy wyłącznie dla zasady. Mama i tato o wiele lepiej rozumieli się z moim starszym bratem Robertem, który był ich dumą. W zasadzie jakoś nigdy szczególnie go nie faworyzowali, ale mimo wszystko wiedziałam, że Robert zdecydowanie lepiej wpasowuje się w tę rodzinę niż ja. Trudno mi było się równać ze znanym prawnikiem odnoszącym spore sukcesy, które często raczył wymieniać ojciec. Wydawało mi się, że mnie komplementowano jedynie dlatego, że tak wypada. Ani mamy, ani tym bardziej taty nie interesowało to, co robię. Oczywiście chwalili mnie, ale od dzieciństwa czułam, że robią to tylko z uprzejmości. Robert był w porządku i może gdybym urodziła się nieco wcześniej, lepiej byśmy się dogadywali, lecz dzieląca nas różnica osiemnastu lat okazała się zbyt duża, byśmy jako rodzeństwo poczuli silną więź. Ponoć byłam bardzo wyczekiwanym dzieckiem, po urodzeniu Roberta mama dość długo starała się zajść w ciążę i wiem, że kilka razy poroniła. Wydała mnie na świat, mając czterdzieści cztery lata. Myślę, że chyba nie tak wyobrażała sobie ponowne macierzyństwo. A może była już zbyt zmęczona, by poświęcić mi więcej uwagi? Tego nie wiem, w każdym razie babci udało się załatać emocjonalną lukę, której nie dopatrzyli moi rodzice.

Kiedy teraz trzymałam w dłoni ten mały jantar, naprawdę znów poczułam się tamtą małą dziewczynką, przywołując w sobie całkiem wyraźne obrazy minionego świata. To zadziwiające, że przedmioty mają niesamowitą moc przenoszenia nas w czasie i ożywiania przeszłości.

Nagle podjęłam decyzję, by znów zobaczyć tamto miejsce. Ogarnęło mnie tak wielkie podekscytowanie, jakbym stała przed ważnym wyzwaniem. Szybko powkładałam pamiątki do szkatułki, po czym schowałam ją na dnie szuflady pociemniałej od upływu czasu sosnowej komody i zamknąwszy okno, skierowałam się do wyjścia. Gdy przekręcałam klucz w zamku i zbiegałam po drewnianych schodkach, kierując się wyłożonym płaskimi kamieniami chodnikiem do wiaty, gdzie stał mój mini morris, zachowywałam się niemal jak w transie. Nie słyszałam ani świergotu ptaków, ani szumu drzew, poruszanych narastającym wiatrem. Nie widziałam intensywnych kolorów lata ani modrego nieba, na którym tuż nad moim domem kołowała znajoma pustułka. Chciałam jak najszybciej skonfrontować wspomnienia z tym, co ujrzę.

Choć Aśka dokładnie wytłumaczyła mi, jak się dostać do pałacu, jadąc znajomą drogą, miałam wrażenie, że widzę tę okolicę po raz pierwszy. Wypatrując skrętu w prawo, niecierpliwie lustrowałam pobocze porośnięte drzewami, zza których co parę metrów prześwitywały skałki. Kiedy wreszcie dojrzałam tablicę informacyjną z nazwą „Wrzosnówek”, a kawałek dalej niepozorną gruntową drogę, skręciłam w nią niemal w ostatniej chwili. Później kierowałam się w górę lekkiego wzniesienia i przez kilka minut nie widziałam nic poza panoszącą się po obu stronach zielenią drzew i wybujałymi chwastami. W pewnej chwili w oddali wyłoniła się potężna kuta brama z wysokim fragmentem muru z jasnego piaskowca. Jak się zorientowałam, dalej ciągnęło się już ogrodzenie z siatki. Żeby nie zastawiać wjazdu, zaparkowałam nieco dalej na poboczu, zamknęłam auto i z ciekawością zbliżyłam się do furty, odruchowo naciskając na mosiężną klamkę. Właściwie nie zdziwiło mnie, że była zamknięta, choć w pewnym sensie poczułam się zawiedziona. Nie wiem, na co liczyłam, jadąc tutaj. Chyba miałam nadzieję, że tak jak kiedyś, teraz też uda mi się wejść na pałacowy teren. Chciałam zobaczyć to miejsce, zanim podejmę decyzję. O ile solidna brama i część muru wyglądały na wiekowe, siatka była nowa, o czym świadczyły bryły świeżej ziemi przy niedawno powstałym fundamencie. Ruszyłam wzdłuż ogrodzenia, a moje buty co chwilę zapadały się w rozmiękłe po niedawnym deszczu podłoże. Nie przejmowałam się tym zbytnio, za to coraz intensywniej wpatrywałam się w teren za siatką, szukając pałacu. Ale mogłam zobaczyć jedynie charakterystyczną dla czerwca jaskrawą zieleń dzikich roślin, które najlepiej rosną tam, gdzie nikt w to nie ingeruje. Dość wyraźnie widziałam też wysokie starodrzewy i zarys jakiegoś niskiego budynku, który na pewno nie był pałacem. Nie tracąc nadziei i nie zważając na błoto, postanowiłam iść dalej. W pewnej chwili w prześwicie niskich choinek dostrzegłam, jak mi się wydawało, jasną elewację. Chcąc potwierdzić przypuszczenia, wspięłam się po siatce. Niewiele brakowało, żebym przeskoczyła na drugą stronę, ale na szczęście pozostało mi choć trochę zdrowego rozsądku. Coraz śmielej zaglądałam na posesję, kiedy nagle zza najbliższej ściany świerków wyszedł mężczyzna. W równym stopniu zaskoczona, przestraszona i zażenowana, straciłam równowagę, moja stopa w bucie z masywną podeszwą wysunęła się z oczka siatki i nim się spostrzegłam, runęłam na ziemię jak długa.

– Nic się pani nie stało? – usłyszałam po chwili, zbierając się z błotnistego podłoża.

– Nie – odparłam i zawstydzona, zerknęłam z ukosa na stojącego pod siatką mężczyznę. Zdawałam sobie sprawę ze swojego nieciekawego położenia i uważałam, że wszelkie tłumaczenia z góry skazane są na porażkę.

– Przyszła pani tutaj do kogoś w odwiedziny? – podkpiwał mężczyzna, wyraźnie rozbawiony, opierając dłonie na ogrodzeniu.

Zagotowało się we mnie. Wiem, że zawiniłam, niczym podglądaczka uczepiona ogrodzenia obcesowo gapiłam się na czyjąś posesję. Brakowało mi jedynie aparatu, by wzięto mnie za namolnego paparazzo. Mimo to kpina w głosie mężczyzny wyjątkowo mnie zdenerwowała.

– Bawi to pana? – spytałam i buńczucznie spojrzałam mężczyźnie w oczy.

– Ależ skąd – odparł nieco skruszony, wyraźnie starając się stłumić uśmiech. – Martwię się, że mogła pani sobie zrobić krzywdę.

– Nic mi nie jest – rzekłam dumnie i powoli zaczęłam się cofać. Choć kiedy dotarło do mnie, jak wyglądam, z ust wymknęło mi się ciche westchnienie. Spodnie i ręce umazane błotem i na dodatek te nieciekawe okoliczności.

– Jest pani pewna? – Mężczyzna ruszył wzdłuż siatki, idąc w moim tempie.

W końcu przystanęłam, uznawszy, że należy mu się jakieś wytłumaczenie. Nie wiedziałam, czy mieszka tu, czy może pracuje, ale miał prawo się niepokoić, widząc, że ktoś nieznany wspina się po ogrodzeniu.

– Przepraszam – bąknęłam, świadomie omijając go wzrokiem. – Kiedyś… bardzo dawno temu byłam tutaj, tak mi się wydaje, że to właśnie to miejsce, i teraz po latach chciałam znów je zobaczyć.

– Aaa, to wszystko wyjaśnia – powiedział, tym razem bez ironii.

Jego ciepły głos sprawił, że wreszcie odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Dziwne, ale odniosłam wrażenie, że były podobne do moich, ciemne, kasztanowe i na pewno przyjazne. W każdym razie w jego spojrzeniu było coś tak przyciągającego, że teraz patrzyłam już na niego bez cienia skrępowania. Nie potrafiłam jednoznacznie określić jego wieku, delikatne zmarszczki wokół oczu, które pojawiały się, gdy się uśmiechał, mogły świadczyć, że jest trochę starszy ode mnie. Ale chłopięca fryzura, brązowe, modnie przystrzyżone, choć trochę niesfornie układające się włosy zdecydowanie ujmowały mu lat.

Odwdzięczyłam się uśmiechem, czując wyraźną ulgę, że mimo okoliczności potraktował mnie po ludzku. W każdym razie wydawało się, że zrozumiał moje poniekąd enigmatyczne wytłumaczenie.

– A może… – zaczął, ale nie dowiedziałam się, co chciał powiedzieć, bo w tym samym momencie usłyszeliśmy dobiegający z oddali odgłos prawdopodobnie odpalanej kosiarki i jakieś pokrzykiwania. Mężczyzna na moment odwrócił się w tamtym kierunku, a kiedy ponownie na mnie spojrzał, oznajmił, jak mi się wydawało, z pewnym niezadowoleniem: – Przepraszam, ale obowiązki wzywają. Miło było panią poznać.

– Mnie również – odparłam oficjalnie, a kiedy już miałam odejść, dodałam jeszcze: – Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe. Strasznie głupio to wszystko wyszło.

– Nie ma sprawy. – Spojrzał na mnie łobuzersko. – Wierzę, że mnie pani nie okłamała i naprawdę się pani nie poturbowała.

– Poza tym, że wyglądam jak włóczęga, naprawdę nic mi nie jest – zapewniłam.

Kiedy dotarłam do samochodu, błoto z moich dłoni już prawie odpadło. Wyjęłam z bagażnika ścierkę i przetarłam trochę spodnie, żeby nie pobrudzić tapicerki. Zanim odjechałam, popatrzyłam nieco dłużej na bramę, za którą, jak przeczuwałam, ukryła się jakaś tajemnica. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego i z jakiego powodu, ale wiedziałam, że właśnie teraz coś lub ktoś związany z tym miejscem domaga się mojej uwagi. To było jak krótki, jasny przekaz. Wymowny slajd. Urywek ważnego filmu. W każdym razie kiedy w mojej głowie przez kilka sekund pojawił się obraz małego bursztynowego koralika, wbrew temu, co jeszcze niedawno twierdziłam, wiedziałam, jaką podejmę decyzję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: