CÓŚ - ebook
CÓŚ - ebook
Pelargonia Potulna ma wszystko, czego tylko zapragnie. Ale wszystko jej nie wystarcza. Chce więcej, więcej i więcej! Pewnego dnia oznajmia rodzicom, że mają znaleźć dla niej cóś. Tylko co to jest CÓŚ?
Państwo Potulni podejmą każde ryzyko, żeby ich ukochana córeczka była szczęśliwa! Zejdą nawet w głąb bibliotecznych lochów i przewertują zakurzone stronice tajemniczej Potworopedii. W niej właśnie wyczytają, że tropy do Cósia wiodą w głąb najdżunglistszej dżungli, którą zamieszkują przedziwne stwory…
Czy wśród nich będzie CÓŚ?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62745-61-6 |
Rozmiar pliku: | 22 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasem bywa tak, że dzieci przemiłych rodziców to prawdziwe potwory.
Poznajcie państwa Potulnych.
Ojciec rodziny, pan Pankracy Potulny, zgodnie ze swoim nazwiskiem jest mężczyzną o niezwykle łagodnym usposobieniu. Lubi nosić skarpetki do sandałów i nigdy w życiu nie ośmieliłby się publicznie zjeść soczystej brzoskwini. Pan Potulny pracuje jako bibliotekarz. Wprost uwielbia BIBLIOTEKI, ponieważ są tak ciche jak on sam. To człowiek, który nie skrzywdziłby nawet muchy. Ani innych insektów.
A to matka, pani Petronela Potulna. Nosi okulary z łańcuszkiem.
Najbardziej krępującą sytuacją, jaka jej się w życiu przytrafiła, było głośne kichnięcie w autobusie, czym spowodowała, że wszyscy pasażerowie odwrócili się i na nią spojrzeli. Nie zdziwi was fakt, że i ona jest bibliotekarką. Petronela i Pankracy poznali się w BIBLIOTECE. Oboje byli bardzo nieśmiali, więc przez pierwsze dziesięć lat pracy w tej samej placówce, nie zamienili ze sobą ani słowa. Aż któregoś dnia, pośród regałów z tomami poezji, Petronela i Pankracy zapałali do siebie miłością. Kilka lat później wzięli ślub, a za kolejnych parę lat urodziła im się córeczka.
Oto i ona. Na imię jej Pelargonia. Myślicie sobie pewnie, że nie ma na świecie istoty cudowniejszej od malutkiej dziewczynki. I TU SIĘ MYLICIE! Pelargonia ujawniła swoją POTWORNĄ naturę od razu, gdy pojawiła się na świecie. Niezależnie od tego, ile dostawała zabawek — pacynek, pluszaków, gumowych kaczuszek — wciąż żądała więcej.
Pierwszym wypowiedzianym przez Pelę słowem — i to już w dniu narodzin — było „JESZCZE”. Pochłonęła wtedy pięć litrów mleka naraz i natychmiast domagała się więcej.
W kółko powtarzała:
— JESZCZE! JESZCZE! JESZCZE!
Potulni zarówno z nazwiska, jak i z natury Pankracy i Petronela nie śmieli sprzeciwiać się przerażającemu berbeciowi. Mała Pela dostawała wszystko, czego chciała. Grzechotki, pacynki, gryzaczki i mnóstwo innych zabawek, które po chwili roztrzaskiwała w drobny mak. ŁUP! BACH! TRACH!
— JESZCZE! JESZCZE! JESZCZE!
Gdy Pelargonia trochę podrosła, rodzice obdarowali ją setkami kolorowych kredek. Najpierw bazgrała nimi po ścianach.
SKROB!
Potem kruszyła ich grafity.
TRZASK!
I krzyczała o więcej:
— JESZCZE! JESZCZE! JESZCZE!
W miarę jak rosła, rosła i rosła, chrupała coraz więcej, więcej i więcej czekoladowych ciastek. Państwo Potulni karmili ją ulubionymi herbatnikami, mimo że dziewczynka pluła im w twarze słodkimi okruszkami, co sprawiało jej wielką przyjemność.
Rozdział 1
WYCIE
Mijały lata. Pankracy i Petronela skrycie żywili nadzieję, że ich córka przechodzi tylko kolejny etap rozwoju dziecka i po prostu wyrośnie z tych awantur. Pelargonia jednak wyrastała na coraz większą¹ tyrankę.
Wredne wybryki przeszły w rozbuchane roszczenia roczniaka, potem w dramaty demonicznej dwulatki, akty terroru trzylatki, wyczerpujące nerwowo wyczyny czterolatki i przerażające popisy pięciolatki. Dalej można było spodziewać się jedynie szaleństw sześciolatki, zagrywek swarliwej siedmiolatki, oburzających odburknięć ośmiolatki i darcia się dziewięciolatki.
Rany Julek! Jak ona się wydzierała! Dziewięcioletnia Pelargonia co rano budziła rodziców przeraźliwym wyciem…
— ŁEEEEEEEEEE!
Ja chcę misia!
—ŁEEEEEEEEEE!
Chcę kucyka!
—ŁEEEEEEEEEE!
Chcę walizkę pełną forsy!
Robiła taki raban, że domek Potulnych drżał w posadach.
DYGOTU-DYGOTU!
Książki zlatywały z półek.
SIUP! BACH!
Obrazy odpadały ze ścian.
SZU! TRACH!
Z sufitu sypał się tynk.
CHRUP! STUK!
A biedni państwo Potulni wypadali z łóżek.
ŁUP! ŁUP!
Szybko podrywali się na równe nogi i pędzili spełniać życzenia córeczki. Dawali jej wszystko. Ale nawet kiedy miała wszystko, to wciąż było za mało.
Pelargonia zawsze chciała mieć
jeszcze jedno
CÓŚ.
Rozdział 2
ALFABET KLAMOTÓW
Z czasem sypialnia Pelargonii zapełniła się prezentami rodziców od podłogi aż po sufit. Ledwie dało się tam wejść i z trudem znajdowało się drogę do wyjścia. Za każdym razem, kiedy dziewczynka domagała się więcej, coraz więcej dostawała.
Tym sposobem zgromadziła przynajmniej po jednym przedmiocie na każdą literę alfabetu:
Armię miliona mrówek na mrówczej farmie.
Bumerang, który nie wraca. Zgubiła go podczas pierwszego rzutu.
Cynowy krowi dzwonek, który zawiesiła na szyi własnej matce, żeby łatwiej było ją znaleźć.
Drewniane szczotki i inne przybory do czesania psów, chociaż nie mieli w domu żadnego czworonoga.
Elfa.
Figurki przedstawiające wszystkich królów i wszystkie królowe Anglii od roku 1066 do czasów współczesnych.
Gruz w różnorodnych kształtach i rozmiarach. Był to największy kolekcjonerski zbiór w Europie.
Hałaśliwą krajalnicę do wędlin, choć wcale nie lubiła szynki.
Imponująco wielkie łyżwy zrobione dla słonia. Cztery sztuki.
Jednorazowe beknięcie² słynnego naukowca Alberta Einsteina. Zamknięte w słoju.
Kolanowe ocieplacze.
Lipną kiełbasę. Mimo kształtu podkowy nie przynosiła szczęścia.
Mapę Belgii. Kraju, którego nie planowała odwiedzić, bo — jak twierdziła — był zbyt belgiowaty.
Nelsona, znakomitego admirała, którego uwieczniono na kolumnie. Pelargonia upchnęła w pokoju jej replikę naturalnych rozmiarów. Wykonaną z rodzynek sułtańskich.
Opierzone ciągutki. Krówki wykonane z roztopionego ptactwa.