Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Coś o tobie i coś o mnie - ebook

Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 lutego 2017
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Coś o tobie i coś o mnie - ebook

Jessie Holmes to inteligentna i oczytana szesnastolatka. Dwa lata temu zmarła jej mama. Dziewczyna jeszcze się nie otrząsnęła, natomiast jej ojciec właśnie się zakochał! Jego wybranką jest bogata producentka filmowa. Jessie musi zostawić swoje dotychczasowe życie i przeprowadzić się z Chicago do Los Angeles. Tam zostaje zapisana do ekskluzywnej prywatnej szkoły, w której nie potrafi się odnaleźć. Któregoś dnia dostaje tajemniczy e-mail podpisany Ktoś/Nikt…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 906 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Drodzy Czytelnicy!

Podziękowania

PrzypisyROZDZIAŁ 1

Siedemset trzydzieści trzy dni po śmierci mojej mamy, czterdzieści pięć dni po tym, jak mój ojciec związał się z obcą kobietą, którą poznał przez Internet, trzydzieści dni po naszej przeprowadzce do Kalifornii i zaledwie siedem dni po rozpoczęciu nauki w trzeciej klasie zupełnie nowej szkoły, w której znam w przybliżeniu zero osób, dostaję nagle maila. Anonimowa wiadomość wyskakująca ni z tego, ni z owego w mojej skrzynce odbiorczej, podpisana dziwacznym pseudonimem Ktoś Nikt, byłaby zjawiskiem absolutnie zaskakującym, tyle że ostatnio niczego już nie poznaję w swoim życiu, więc nic mnie naprawdę nie szokuje. Potrzebowałam całych siedmiuset trzydziestu trzech dni, podczas których czułam się całkowitym zaprzeczeniem normalności, żeby odkryć bardzo ważną rzecz: można się uodpornić na dziwaczność.

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: twój przewodnik duchowy po szkole Wood Valley

dzień dobry, panno Holmes. nie spotkaliśmy się w realu i nie jestem pewien, czy to kiedykolwiek nastąpi. to znaczy zapewne tak – może zapytam Cię o godzinę czy coś równie prozaicznego poniżej godności nas obojga – ale nigdy nie poznamy się tak naprawdę, w znaczący sposób... i dlatego uznałem, że napiszę do Ciebie maila pod osłoną anonimowości.

tak, tak. wiem. szesnastolatek właśnie użył określenia „osłona anonimowości”. to powód #1, dla którego nigdy Ci nie zdradzę, kim jestem. nie przeżyłbym zawstydzenia swoją pretensjonalnością.

„osłona anonimowości”? naprawdę to napisałem?

i owszem, zdaję sobie także sprawę, że większość osób na moim miejscu wysłałaby Ci SMS-a, ale nie miałem pojęcia, jak to zrobić, nie zdradzając jednocześnie swojej tożsamości.

przyglądałem Ci się w szkole, ale nie w podejrzany sposób. chociaż zaczynam się zastanawiać, czy używając słowa „podejrzany”, nie zaczynam się robić podejrzany. nieważne. w każdym razie... zaintrygowałaś mnie. zapewne zdążyłaś już zauważyć, że nasza szkoła to ziemia jałowa pełna jasnowłosych Barbie i Kenów o pustym wzroku. jest w Tobie coś... nie tyle powiew świeżości – chociaż faktycznie, wszyscy chodzimy razem do szkoły, odkąd skończyliśmy pięć lat – ale sposób, w jaki się poruszasz i mówisz, czy raczej nas obserwujesz. jakbyśmy stanowili część dziwacznego programu dokumentalnego National Geographic. to daje mi nadzieję, że może jesteś inna niż ta cała banda idiotów w szkole. a także sprawia, że chciałbym się dowiedzieć, co dzieje się w Twojej głowie.

nie będę owijał w bawełnę: zwykle nie interesuje mnie zawartość cudzych głów. moja własna daje mi dosyć do myślenia.

piszę tego maila, żeby zaproponować Ci swoją wiedzę i doświadczenie. przykro mi, że przynoszę złe wieści: nawigowanie po dzikich ostępach Wood Valley High School nie jest łatwym zadaniem. nasza szkoła może wygląda zachęcająco dzięki kącikom do jogi, medytacji i czytania oraz kafejce (przepraszam: Cafejce Cawowej), ale – jak każda inna placówka edukacyjna w Stanach – to jedna wielka strefa wojenna.

tym samym oferuję się jako Twój duchowy przewodnik. pytaj, o co chcesz (oprócz moich danych, ma się rozumieć), a ja postaram się rozwiać wszystkie Twoje wątpliwości: z kim warto się przyjaźnić (lista będzie krótka), od kogo trzymać się z daleka (dłuższa lista), dlaczego nie powinnaś jeść wegetariańskich burgerów w naszej stołówce (historia, której wcale nie chcesz znać, ze spermą w roli głównej), jak dostać A na lekcji z panią Stewart i dlaczego lepiej nie siadać obok Kena Abernathy’ego (problem ze wzdęciami). ach, uważaj też na wuefie. pan Shackleman każe ładnym dziewczynom robić dodatkowe okrążenia, żeby móc przyglądać się ich tyłeczkom.

to chyba wystarczy na początek. a tak poza tym – witaj w dżungli.

z wyrazami szacunku

Ktoś Nikt

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Wyrafinowany żart?

Czy to mail na serio? Czy może kiepski dowcip na powitanie rodem z idiotycznej komedii romantycznej? Zamierzasz wydobyć ze mnie podstępem moje najgłębsze, najbardziej skryte myśli/lęki, a potem, kiedy się tego zupełnie nie będę spodziewać – BAM! – zamieścisz je na Tumblr i stanę się pośmiewiskiem szkoły? Jeśli tak, trafiłeś pod niewłaściwy adres. Mam czarny pas w karate, potrafię o siebie zadbać.

A jeśli to nie jest kawał, dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam. Kiedyś chciałabym zostać dziennikarką, więc chyba powinnam się przyzwyczajać do stref wojennych. Zresztą pochodzę z Chicago, chyba dam sobie radę z Wood Valley.

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: to nie jest żart. ani wyrafinowany, ani prostacki

przyrzekam, że to nie żart. i chyba nigdy nie oglądałem żadnej komedii romantycznej. wiem, to szokujące. pozostaje mi mieć nadzieję, że to nie jest świadectwo jakiejś ułomności mojego charakteru.

zdajesz sobie sprawę, że dziennikarstwo to wymierający zawód? może powinnaś planować karierę wojennej blogerki?

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Spersonalizowany spam?

Bardzo zabawne. Ale, ale: naprawdę burgery warzywne zawierają spermę?

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: Jessie Holmes, właśnie wygrałaś sto milionów dolarów od nigeryjskiego księcia

nie tyle sperma, ile sperma spoconego zawodnika lacrosse.

na Twoim miejscu unikałbym także pieczeni. a najlepiej w ogóle trzymaj się z daleka od stołówki. bo tylko się zarazisz salmonellą.

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Już wysyłam mój numer konta

Kim jesteś?

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: poproszę także o kopię aktu urodzenia i prawa jazdy

o nie, nie. nie ma mowy.

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Podejrzewam, że będzie Ci jeszcze potrzebny mój numer ubezpieczenia, prawda?

No dobrze. To powiedz mi chociaż jedno: o co chodzi z brakiem wielkich liter? Nie działa Ci Shift?

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: oraz wzrost i waga

śmierdzące lenistwo

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: WRESZCIE zaczynasz pisać o sobie

Leniwy, ale wygadany. Interesująca kombinacja. A jednak zadajesz sobie trud, żeby nazwy własne i zaimki pisać wielką literą?

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: i nazwisko panieńskie matki

nie jestem aż takim profanem

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Leniwy, wygadany ORAZ wścibski

„Profan” to wielkie słowo jak na nastolatka.

Od: Ktoś Nikt ([email protected])

Do: Jessie A. Holmes ([email protected])

Temat: Leniwy, wygadany, wścibski i... przystojny

nie tylko to mam wie... uff. w ostatniej chwili się powstrzymałem przed niewybrednym i bardzo oczywistym żartem. nieźle mnie podpuściłaś.

Od: Jessie A. Holmes ([email protected])

Do: Ktoś Nikt ([email protected])

Temat: Leniwy, wygadany, wścibski i... jaki skromny

Wielkie? Nie wątpię.

Tak to właśnie jest z korespondencją mailową. W życiu nie powiedziałabym czegoś podobnego w cztery oczy – czegoś tak prymitywnego, z podtekstem. Nie jestem dziewczyną zdolną do takich żartów. W towarzystwie przedstawiciela gatunku męskiego nie potrafię flirtować, nie zarzucam włosów na plecy, a gdyby już do czegoś doszło, nie wyszłabym poza pocałunki. (Gwoli wyjaśnienia: potrafię całować. Nie twierdzę, że zdobyłabym w tej kategorii tytuł mistrzowski czy olimpijskie złoto, ale wiem, że nie jestem aż taka kiepska. Moja wiedza wynika z porównania. Adam Kravitz. Pierwsza klasa liceum. On: ze złością, z dużą ilością śliny, z językiem poruszającym się rytmicznie, jak zombie próbujący odgryźć mi głowę. Ja: bardzo chętna, trzy dni obtartej skóry na twarzy).

E-maile są jak diagnoza ADHD. Gwarantują więcej czasu na egzaminie. W prawdziwym życiu zawsze po fakcie przeredagowuję w myślach każdą rozmowę, poprawiam tak długo, aż uzyskam błyskotliwe, beztroskie i swobodne odpowiedzi – coś, co innym dziewczynom przychodzi zupełnie naturalnie. Oczywiście to całkowita strata czasu, ponieważ jest już za późno. Gdybym przedstawiła swoje życie za pomocą zbiorów, wyimaginowana ja oraz prawdziwa ja nie miałyby ani jednego punktu wspólnego. Ale w korespondencji mailowej i SMS-ach mam dodatkowy czas, który jest mi potrzebny, żeby zaprezentować lepszą, dopracowaną wersję siebie. Żeby być dziewczyną z tej cudownej części wspólnej obu zbiorów.

Dociera do mnie, że powinnam być ostrożniejsza. „Wielkie? Nie wątpię”. Naprawdę tak napisałam? Nie wiem, czy zabrzmiałam bardziej jak młody cwaniaczek, czy jak dziwka. W każdym razie nie jak ja.

Co gorsza, nie mam nawet pojęcia, do kogo piszę. To mało prawdopodobne, żeby K/N rzeczywiście był dobrą duszą, której zrobiło się żal „nowej”. Albo moim cichym wielbicielem – bo oczywiście moja wyobraźnia natychmiast powędrowała w stronę takiej hipotezy, zapewne w rezultacie wielu godzin pochłaniania komedii romantycznych i czytania książek o mało realistycznych fabułach. A jak sądzicie, dlaczego pocałowałam Adama Kravitza? Mieszkał po sąsiedzku w Chicago. Czy jest jakaś lepsza historia niż opowieść o dziewczynie, która odkrywa, że prawdziwa miłość od dawna czeka na nią za rogiem? Oczywiście mój sąsiad okazał się zaślinionym zombiakiem, ale to nieważne. Człowiek uczy się przez całe życie.

K/N to z pewnością tylko czyjś okrutny żart. Pewnie to nawet nie chłopak, tylko jakaś wredna dziewczyna pastwiąca się nad słabszymi. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: jestem słaba. Może nawet żałosna. Skłamałam. Nie mam czarnego pasa w karate. Nie jestem twarda, chociaż jeszcze do ubiegłego miesiąca byłam przekonana, że owszem. Co prawda życie mnie nie rozpieszczało, a raczej obdarowywało gównem, ale brałam je na klatę, że tak połączę metafory. Choć nie zawsze, bo czasem czułam się, jakby mi coś rzeczywiście narobiło na serce. Jedynym powodem do dumy było to, że nikt nie widział moich łez. A potem zostałam uczennicą Wood Valley High School, która mieści się w rejonie Valley należącym do Los Angeles, a jednocześnie nienależącym – czy jakoś tak – ponieważ mój ojciec ożenił się z bogatą babką pachnącą wykwintnie migdałami, sok kosztuje tu aż dwanaście dolarów i sama nie wiem. Już po prostu nic nie wiem.

Jestem jak zwykle zagubiona, zdezorientowana i samotna. Nie, nie zachowam ciepłych wspomnień ze szkoły średniej. Mama powiedziała mi kiedyś, że ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, którzy uwielbiają swoje lata szkolne, i tych, którzy przez kolejną dekadę dochodzą po nich do siebie. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, mawiała.

A jednak ją coś zabiło, a ja wcale nie jestem wzmocniona.

Może istnieje jeszcze trzecia grupa, do której ja należę: ludzie, którzy nigdy nie dochodzą do siebie po pobycie w szkole średniej.ROZDZIAŁ 2

No i trafiłam na jedyną rzecz, której nie da się wyguglać: kim jest Ktoś Nikt? Tydzień po otrzymaniu pierwszego tajemniczego maila nadal nie mam pojęcia. A ja lubię wiedzieć. Wszystko. Najlepiej z wyprzedzeniem, żebym miała odpowiednio dużo czasu na przygotowania.

Najwyraźniej jedyną opcją jest zabawa w cholernego Sherlocka.

Zacznijmy od dnia #1, strasznego pierwszego dnia szkoły. Był okropny, ale gwoli sprawiedliwości pewnie nie bardziej niż każdy inny dzień, odkąd zmarła moja mama. Bo od czasu jej śmierci każdy dzień jest dniem bez niej. Straszne. Czas wcale nie leczy ran, bez względu na to, czym mamią kupione w księgarni kartki z życzeniami wypisanymi pospiesznie przez dalekich krewnych. A jednak tego pierwszego dnia szkoły najwyraźniej musiała nastąpić chwila, w której wysłałam w eter żałosne wibracje z gatunku „Pomocy!” i Ktoś/Nikt mnie zauważył. Chwila, w której miałam wypisane na twarzy wielkimi literami: „Moje życie jest do dupy”.

Jednak określenie, kiedy to się stało, nie jest takie łatwe, ponieważ ten pierwszy dzień obfitował w wyjątkowo żenujące momenty, mam więc z czego wybierać. Po pierwsze, spóźniłam się na lekcje – przez Theo. Theo to mój „nowy brat” – syn żony mojego ojca – który, h u r r a a a!, też chodzi do trzeciej klasy i podszedł do kwestii całej tej patchworkowej rodziny w ciekawy sposób: udał, że nie istnieję. Nie wiedzieć czemu doznałam przejściowego zaćmienia umysłu i założyłam, że skoro mieszkamy w tym samym domu i chodzimy do tej samej szkoły, pojedziemy do niej razem. Skądże. Jak się okazuje, Theo nosi koszulkę z napisem: „Jestem ekoprzyjazny” wyłącznie dla szpanu i nie musi zaprzątać swojej ślicznej główki takimi drobiazgami jak koszt paliwa. Jego mama prowadzi wielką firmę zajmującą się promocją filmów, a w ich domu (może i ja w nim teraz mieszkam, ale to na pewno nie jest m ó j d o m) jest nawet biblioteka. Oczywiście wypełniona filmami, a nie książkami, ponieważ to Los Angeles. Ostatecznie więc pojechałam do szkoły własnym samochodem i utknęłam w koszmarnym korku.

Kiedy wreszcie dotarłam do Wood Valley High School – wjechałam przez onieśmielającą wielką bramę, znalazłam wolne miejsce na olbrzymim parkingu pełnym luksusowych wozów, po czym przeszłam kawał pieszo – sekretarka skierowała mnie w stronę grupki siedzącej w kółku na trawniku. Miałam wrażenie, że to obóz oazy czy coś podobnego, bo obok leżało kilka gitar. Kumbaya, my Lord, przybądź, Panie, i te sprawy. Jak się okazuje, wrześniowa lekcja na niemożliwie zielonej trawie, wśród kwitnących za plecami drzew, to tylko w Erze i w Los Angeles.

W ciemnych dżinsach zaczynałam się czuć niekomfortowo. Było mi gorąco, a do tego nie mogłam opanować zdenerwowania i stresu związanego z wariacką jazdą. Wszystkie inne dziewczyny miały na sobie lekkie, jasne sukienki na cieniutkich ramiączkach, które podkreślały drobne ramiona.

Oto pierwsza różnica między Los Angeles a Chicago: wszystkie dziewczyny są tu chude i półnagie.

Lekcja już dawno się zaczęła, a ja stałam jak kretynka, zastanawiając się, jak dołączyć do grupy. Wszyscy zabierali głos po kolei, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, i opowiadali reszcie, co robili w wakacje. Ostatecznie klapnęłam pomiędzy dwoma wysokimi chłopakami z nadzieją, że już powiedzieli, co mieli do powiedzenia, i jakoś uda mi się wyłgać.

Oczywiście wybrałam fatalnie.

– Cześć wszystkim. Caleb – oznajmił władczym tonem chłopak siedzący przede mną. Chyba zakładał, że wszyscy wiedzą, jak ma na imię. Podobał mi się ten ton, pewny siebie, zupełne przeciwieństwo tego, jak się czułam. – W wakacje pojechałem do Tanzanii. Świetna sprawa. Najpierw weszliśmy całą rodziną na Kilimandżaro i przez dwa tygodnie nie czułem nóg. A potem zgłosiłem się jako wolontariusz do budowy szkoły w afrykańskiej wiosce. No wiecie, żeby dać też coś od siebie. Ogólnie rzecz biorąc, to były fantastyczne wakacje, ale cieszę się, że wróciłem. Brakowało mi kuchni meksykańskiej. – Kiedy skończył, zaczęłam klaskać – na litość boską, przecież wszedł na K i l i m a n d ż a r o i b u d o w a ł s z k o ł ę, wypadało bić brawo – ale przestałam, ledwo tylko zdałam sobie sprawę, że nikt do mnie nie dołączył.

Caleb miał na sobie gładki popielaty T-shirt i markowe dżinsy. Był przystojny, ale nie onieśmielał. Miał na tyle pospolite rysy, że mogłabym się z nim kiedyś – b y ć m o ż e! no dobrze, pewnie nie – umówić. Niezupełnie przystępny, zbyt seksowny jak dla mnie, ale w końcu mogę się chyba chociaż przez chwilę ponapawać taką fantazją.

Następny w kolejce był kudłaty chłopak siedzący tuż przede mną. On też był słodki, prawie tak samo jak jego kolega.

Hm. Może jednak zaskoczę sama siebie i zacznie mi się tu podobać? Jeśli nie jest mi pisane świetne życie w realu, to może chociaż odbiję sobie w wyobraźni.

– Jak wiecie, mam na imię Liam. Pierwszy miesiąc wakacji spędziłem na stażu w Google w Bay Area. Było super, już sama ich stołówka warta była podróży. A przez większość sierpnia włóczyłem się z plecakiem po Indiach. – On też miał fajny głos. Melodyjny.

– Z plecakiem, akurat! – odezwał się Caleb, ten gość od Kilimandżaro, a reszta klasy z nauczycielem włącznie wybuchnęła śmiechem. Tylko ja się nie śmiałam, ponieważ – jak zwykle – zareagowałam z opóźnieniem. Byłam zbyt zajęta główkowaniem, w jaki sposób uczeń szkoły średniej może zdobyć staż w Google, i uświadamianiem sobie, że jeśli wszystko tak tu wygląda, to w życiu nie dostanę się na studia. No dobrze, przyznam się, że jednocześnie obserwowałam tych dwóch chłopaków, rozmyślając, jacy naprawdę są. Caleb, pomimo całej tej wspinaczki na Kilimandżaro, wydawał się grzeczny i schludny, z kolei Liam wyglądał bardziej luzacko, hipstersko. Interesujące połączenie. Yin i yang.

– No dobra, bez plecaka. Rodzice nie pozwolili mi jechać, dopóki nie obiecałem, że będę nocował w porządnych hotelach. No wiecie, zatrucia pokarmowe i te sprawy. Ale i tak czułem, że naprawdę poznałem tamtejszą kulturę, i zyskałem świetny materiał na podanie na studia, a o to przecież chodziło – wyjaśnił Liam. Teraz już byłam mądra i nie wyrywałam się z oklaskami.

– A ty? Jak masz na imię? – zapytał nauczyciel. Później się dowiedziałam, że to właśnie pan Shackleman od wuefu, przed którego zakusami na dziewczęce tyłki ostrzegał mnie K/N. – Chyba nie było cię tu w zeszłym roku?

Nie miałam pojęcia, dlaczego musi pokazywać na mnie palcem, ułatwiając wszystkim gapienie się, ale dobrze, tłumaczyłam sobie, że to nic takiego. W końcu to zadanie godne pierwszej klasy podstawówki: Co robiłam w wakacje. Nie było żadnego powodu, dla którego miałyby mi się trząść ręce, a puls gnać jak szalony; żadnego powodu, dla którego miałabym doznawać ostrej niewydolności krążenia. Znałam dobrze pierwsze sygnały, widziałam je w reklamach. Każdy uczeń wbijał teraz we mnie wzrok, łącznie z Calebem i Liamem, którzy przyglądali mi się z rozbawieniem i podejrzliwością. A może zainteresowaniem. Sama nie wiem.

– Eee, jestem Jessie. Jestem tu nowa. W wakacje nie robiłam nic ciekawego. To znaczy... przeprowadziłam się tutaj z Chicago, a wcześniej... eee... pracowałam w... eee... Smoothie King w centrum handlowym. – Nikt nie był aż tak chamski, żeby zaśmiać mi się prosto w twarz, ale widziałam w ich oczach czyste współczucie. Oni budowali szkoły, podróżowali po świecie, odbywali staże w korporacjach wartych miliardy dolarów.

Ja spędziłam dwa miesiące, mieszając syrop kukurydziany.

Z perspektywy czasu uważam, że powinnam była skłamać i powiedzieć, że pojechałam na Madagaskar i pomagałam sierotom z porażeniem mózgowym.

Nikt by nawet nie mrugnął.

Ani nie zaklaskał, jeśli już o tym mowa.

– Chwileczkę. Nie mam cię na liście – oznajmił pan Shackleman. – Chodzisz do czwartej klasy?

– Eee... nie – odparłam, czując, jak krople potu wzbierają mi u nasady włosów i zaczynają ściekać po twarzy. Szybka analiza: co zwróci większą uwagę na nadmierną ilość wydzieliny – to, że ścieram pot, czy to, że go zostawiam? Wytarłam.

– Trafiłaś do niewłaściwej klasy – powiedział nauczyciel. – Chyba nie wyglądam jak pani Murray, co? – Ten kiepski żart wzbudził jednak śmiech. A dwadzieścia pięć twarzy znów się obróciło w moją stronę i mierzyło mnie wzrokiem. I to dosłownie, bo niektóre z tych twarzy wyraźnie oceniały moje wymiary. – Masz lekcje w środku.

Pan Shackleman wskazał na budynek główny, więc musiałam wstać i odejść, a cała klasa, łącznie z nauczycielem, łącznie z wartymi fantazjowania Calebem i Liamem, patrzyła, jak odchodzimy: ja oraz mój tyłek. Dopiero później, kiedy już dotarłam do właściwej sali i musiałam od nowa brnąć przez całą tę wakacyjną farsę przed kolejną grupą dwudziestu pięciu osób – i ponownie wypowiedzieć słowa „Smoothie King” ku podobnemu zbulwersowaniu całej klasy – dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że do tyłka przykleiła mi się całkiem spora kępa trawy.

Ile osób mogło wyczuć moją rozpacz? Co najmniej pięćdziesiąt, przy założeniu optymistycznym, które wybrałam, żeby poczuć się ciut lepiej.

Czyli K/N może być kimkolwiek.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij