- nowość
- W empik go
Coś się kończy, coś zaczyna. Tom 2 - ebook
Coś się kończy, coś zaczyna. Tom 2 - ebook
To ich relacje wysuwają się na plan pierwszy. Ale są również inne postaci i zdarzenia, które odciskają piętno w ich życiu. Jest ten trzeci, chłopak, który zawładnął dziewczyną i jej emocjami. Jest ta, która wprowadza bohatera w świat seksu i ta, która uświadamia go politycznie. I jest Karolina — tajemnica emocji. Są koledzy, zabawy i alkohol… To powieść dla tych, którzy są ciekawi relacji z lat 70-tych XX w. i dla tych, którzy wracają do tamtych lat wspomnieniami. Powieść dla osób 16+.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-393-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeden rzut oka wystarczył, bym zauważył, że nieznajoma dziewczyna, która nagle pojawiła się obok mnie, gdy robiłem zakupy w naszym wiejskim sklepie, była obca i… interesująca. Poprosiłem jeszcze o butelkę wina, a co tam, może się przydać, i powoli pakowałem wszystko do teczki, spoglądając ukradkiem na stojącą obok blondynkę. Moją uwagę od razu przykuły jej niesamowite piersi, wypełniające stanik, osłonięty jedynie białym, obcisłym i mocno przybrudzonym podkoszulkiem. Widoczne pod nim dwie półkule, jak piłki od szczypiorniaka, zdawały się zaraz wystrzelić spod tego stanika lub go rozerwać. Do tego sięgające ramion blond włosy, przyjemna, niebrzydka twarz, opalona skóra i wyraźny tyłeczek, opięty przez krótkie i obcisłe szorty, tak samo przybrudzone jak podkoszulek. Robiła zakupy, a ja wpatrywałem się w nią ukradkiem. Musiała to zauważyć, spojrzała w moją stronę, jej usta drgnęły w niewielkim uśmiechu, oczy omiotły moją postać i na moment spotkały się z moimi. Zarumieniła się lekko, zaczęła pakować zakupy, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Odwróciłem się za nią. Znikając w drzwiach spojrzała jeszcze w moją stronę i wyszła.
— Coś jeszcze? — zagadnęła sklepowa, śmiejąc się z mojej reakcji, bo wciąż stałem przed ladą, jak słup soli, trzymając w ręku torbę z zakupami.
Zaprzeczyłem i wybiegłem ze sklepu.
Coś musiałem zrobić, bo dziewczyna wsiadała już na rower. Ale co? Przecież nie mogłem wyskoczyć na środek drogi, jak wieśniak, po to, by ją zatrzymać. Na szczęście dziewczyna przystanęła, zsiadła z roweru i zaczęła poprawiać torbę z zakupami wiszącą na kierownicy. Przez moment zerknęła w moją stronę. Wtedy zaatakowałem.
— Spocisz się na tym rowerku zanim dojedziesz do domu — rzuciłem w jej stronę przejętym głosem i od razu pożałowałem.
Cholerka, co za wymyślna gadka, naprawdę, szczyt inteligencji — skrytykowałem sam siebie.
Jednak dziewczyna ponownie spojrzała w moją stronę, mierząc mnie wzrokiem. Pomyślałem, że zaraz usłyszę — a co cię to obchodzi — albo — martw się o siebie — lub mniej skromną odzywkę i tyle wyjdzie z mojej zaczepki, ale uzmysłowiłem sobie również, że w zasadzie, to nie muszę się spinać, bać się i przejmować tym, co ona zrobi, jak zareaguje na moją zaczepkę, co mi odpowie, ponieważ nie zależało mi aż tak bardzo. Jak chce, to niech sobie jedzie, pies ją drapał. Z drugiej jednak strony byłoby mi trochę szkoda, gdyby rzeczywiście odjechała.
A co tam, co ma być, to będzie, pełna swoboda, pełen luz — uspokajałem swoje emocje i wtedy poczułem w sobie ten luz, i odwagę do nawiązania z nią kontaktu.
— A co? To podryw czy troska? — spytała dziewczyna przyjaznym głosem.
Takiej normalnej odpowiedzi się nie spodziewałem.
— Powiedzmy… — odparłem i szybko dodałem: — Pewnie jesteś tu na wakacjach?
— Jakbyś zgadł. Już dwa tygodnie. A co? — odpowiedziała, opierając się o rower.
Nie bardzo miałem zamiar odpowiadać na to dziwne pytanie — a co? — i tłumaczyć jej o co mi chodzi, więc brnąłem dalej.
— To pewnie pomagasz przy żniwach?
— Trochę… Bardziej zajmuję się domem wujka i dzieciakami.
— Żniwa to tutaj jedyna rozrywka o tej porze, jak widzisz — dorzuciłem inteligentnie.
— Całkiem ciekawa, można się opalić i w ogóle… Mi się tu podoba — stwierdziła, wbrew moim oczekiwaniom.
— Tak? To chyba jesteś wyjątkowym wyjątkiem — zaśmiałem się. — A skąd w ogóle jesteś?
— Z miasta, a dokładniej, to z Chełmna.
— No, a teraz, to u kogo bawisz te dzieciaki? — dopytywałem.
Wskazała głową na drogę przed nią.
— Tam, u wujka. Mieszka paręset metrów stąd. Wiesz co… Muszę już jechać, zawieźć prowiant, bo czekają. Bez moich zakupów nie będzie obiadu. To co? — wsiadając na rower spojrzała na mnie raz jeszcze i zawahała się.
— Aaa… co później robisz? — spytałem, aby tylko ją powstrzymać, chociaż na chwilę.
Wciąż nie mogłem napatrzeć się na te jej niesamowite cycuszki, rozpalające moje zmysły, moją chęć obcowania z dziewczyną. Miałem już dość samotności, potrzebowałem towarzystwa, a tego dnia szczególnie, więc skoro los zrządził, że pojawiła się na mojej drodze i udało mi się nawiązać z nią kontakt, a nawet normalną rozmowę, to musiałem tę szansę wykorzystać. Musiałem…
A wszystko to przez Mirkę. A może dzięki niej…
*
Gdy wracaliśmy znad jeziora nie bardzo mogliśmy pogadać o naszych planach i umówić się na przyszłość. Dopiero tuż przed rozstaniem Mirka szepnęła do mnie, abym za tydzień do niej zadzwonił, to się umówimy.
— Jeżeli jeszcze chcesz, oczywiście — dodała.
Wobec tego w niedzielę, w przeddzień święta Wniebowzięcia, wracając z kościoła wstąpiłem do Sołtysa i poprosiłem o zamówienie rozmowy telefonicznej. Sołtys szybko zakręcił korbką czarnego telefonu i podał telefonistce w centrali przekazany mu numer. Minęło zaledwie trzydzieści minut mojego oczekiwania, gdy telefon się odezwał i w słuchawce usłyszałem — …łączę rozmowę… — a potem trzaski i daleki, cichy głos Mirki. Pierwsze, co od niej usłyszałem, to informacja, że nici z jej wyjazdu na obóz, wobec czego w sierpniu będzie częściej w domu. I chciała się ze mną koniecznie umówić, ale nie na następny dzień, jak planowałem, ponieważ wyjeżdżała z rodzicami na wieś, lecz zaproponowała spotkanie w tygodniu. Nalegałem na moją wersję proponując, aby została w domu, to będziemy mieli wolną chatę i może jakoś to wykorzystamy, ale nic nie wskórałem. Niestety, na spotkanie w tygodniu z kolei ja nie miałem szans. W tej fazie żniw nie mogłem zostawić rodziców i wyjechać na cały dzień. Zaproponowałem więc Mirce, że w takim razie zadzwonię za tydzień, bo może uda mi się wygospodarować wolne w kolejną niedzielę.
— Jak uważasz, twoja wola… To cześć — odpowiedziała i usłyszałem trzask słuchawki.
Tęskniłem przez cały tydzień, mając świadomość, że Mirka chciała się spotkać, a ja miałem te swoje cholerne żniwa i nie mogłem się wyrwać. Wciąż też męczyły mnie natrętne myśli związane z jej przeżyciami na wakacjach w Juracie. Z drugiej jednak strony pocieszała mnie myśl, że nie pozostałem jej dłużny, miałem w tym czasie swoje chwile uniesienia z Karoliną, której postać wciąż, co pewien czas pojawiała się w moich myślach.
W sobotę wieczorem zamówiłem u Sołtysa kolejną rozmowę z Mirką, jednak w słuchawce usłyszałem głos jej matki. Najpierw musiałem wytłumaczyć kim jestem i dlaczego dzwonię, po to tylko, aby na koniec usłyszeć, że Mirka ponownie pojechała na wieś. Byłem zaskoczony, ponieważ umawialiśmy się na tę rozmowę, aby coś zaplanować. Nawet wywalczyłem już, po dramatycznej rozmowie z rodzicami, wolny poniedziałek i mógłbym się urwać z domu nawet na cały dzień. Gdy uprzedziłem o tym rodziców zaczęły się pretensje. Po kilku uwagach, że tylko bym jeździł, a o robocie nie myślę, że żyjemy z gospodarki, to powinienem patrzeć roboty, zdenerwowałem się i nie wytrzymałem. Kolejny raz wyrzuciłem przed rodzicami swoje emocje dotyczące pracy w gospodarstwie.
— A jakie ja mam przyjemności w wakacje, co? Bo raz poszedłem na festyn i raz wyjechałem do miasta w ważnej sprawie, to mam tyle przyjemności?! I w poniedziałek chcę gdzieś pojechać, to są te przyjemności? Całe wakacje, każdego roku zapieprzam jak dziki osioł i co z tego mam? Trochę grosza, co łaska, jak jadę do internatu i czasami parę groszy od święta. Raz w życiu wyjechałem na wakacje nad morze i to tyle z moich przyjemności. Wielka mi sprawa. Róbcie co chcecie, ale skoro wolicie robić w niedzielę, to w poniedziałek się urywam! — wyrzuciłem z siebie i wybiegłem z domu zły, ze łzami w oczach.
W każde wakacje miałem zaledwie kilka dni na swoje wypady i to miały być te moje przyjemności. Co dnia to samo, przez cały tydzień, przez dwa miesiące, każdego roku.
A kiedy przyjdzie czas na wolność, szaleństwa, przygody, na życie pełną gębą i wszystko inne? — rozważałem w sobie, pełen buzujących emocji.
I wygrałem. Ojciec zmienił plany i w poniedziałek postanowił jechać po części do maszyn, a to oznaczało dzień wolny od pracy w polu. Okazało się jednak, że Mirka mnie wykołowała i wyszło na to, że w wolny od żniw dzień nie będę miał co robić. Nie poddałem się jednak. Jeszcze przed południem, zły na rodziców, na Mirkę i na cały świat, na całe moje do dupy życie, wprowadzony w przygnębiający nastrój przez smętne „_Lato z Radiem”_, wsiadłem na rower i pojechałem na wieś. Nie wiedziałem po co, ważne, aby wydostać się z domu, skosztować wolności, upić się z Romkiem albo coś jeszcze.
Może zdarzy się jakiś cud i coś mi się przytrafi? — łudziłem się iskierką nadziei.
Miałem w kieszeni kilka złotych, które mama wcisnęła mi do ręki na zgodę, więc postanowiłem zaszaleć. Jechałem, mijając wozy drabiniaste, pełne złotych snopków, ludzi i kolegów pracujących na polach, witając się z nimi tradycyjnym — Szczęść Boże! Wieś nie próżnowała, w upalnych promieniach słońca tętniła życiem i wytężonym wysiłkiem, nad polami unosił się gwar, kurz i żniwny zapach dojrzałych zbóż.
Zatrzymałem się dopiero przy sklepie. Tylko, co mogło się na wsi w ten zwykły dzień przytrafić? No chyba, że naprawdę zdarzyłby się jakiś cud.
*
Czekając na reakcję dziewczyny, utwierdzałem się w przekonaniu, że cuda jednak istnieją. Już samo to, że pojawiła się na wsi i stanęła na mojej drodze, było na to dowodem. Tymczasem dziewczyna na powrót zsiadła z roweru, mierząc moją postać wzrokiem.
— Co robię później? — zastanowiła się przez chwilę. — Różnie… Czasem pomagam krowy sprowadzać z pola, czasami co innego, ale zazwyczaj robię co chcę. Czasem łażę bez sensu albo… — zawiesiła głos i patrzyła na mnie tak, jakby oczekiwała propozycji z mojej strony. Zorientowałem się szybko. Teraz albo nigdy, mój Los nie da mi drugiej szansy. Więcej cudów na wsi na pewno się nie wydarzy.
— Słuchaj, to… może moglibyśmy połazić tak razem? — zaproponowałem, trochę niepewnie.
— No, a ty nie masz żniw?
— Wieczorem robię co chcę, tak jak ty. To jak?
— A więc to jednak podryw — uśmiechnęła się. — Jak chcesz, mi to rybka — odpowiedziała obojętnie.
— To może przyjedź o 19:00 pod nasz dom kultury. Wiesz gdzie to?
— Dom kultury na wsi, dobre… — zaśmiała się. — No dobra, jak chcesz — skinęła głową, wsiadła na rower i kręcąc tyłeczkiem odjechała, znikając za zakrętem. Wtedy aż podskoczyłem z radości — kurka wodna, udało się, umówiłem się na wieczorny spacer z obcą dziewczyną, będę miał towarzystwo, pogadamy i może trochę napatrzę się na te jej cycuszki, i niczego sobie tyłek? Patrzenie i gadanie to nie grzech, ani zdrada, to tylko trening w obcowaniu z dziewczyną. A takim piersiom nie mogłem przecież odpuścić. Natomiast przy okazji zrewanżuję się Mirce za jej durne wygłupy na wakacjach. Niech ma za swoje, za te jej wszystkie grzechy, głupie zachowania i wymuszone na mnie obietnice za nie moje winy. Bo tym właśnie skończyło się jej wyznanie na plaży — moimi, wymuszonymi obietnicami.Rozdział II. OBIETNICA
Było gorąco, pomimo, że od jeziora powiała lekka bryza, niosąc znad wody odrobinę chłodu, okrzyki i piski młodzieży, szalejącej na rowerach wodnych po jego środku. Mirka, opowiadając swoje wakacyjne wrażenia, penetrowała mnie co chwilę wzrokiem, jakby sprawdzała moją reakcję na jej słowa, unikając jednak spojrzenia w oczy. Na jej skórze zbierały się kropelki potu, które obserwowałem bezwiednie, słuchając jej wyznania. I czułem, jak wzbierała we mnie gorączka emocji.
— Oto i cała historia, na której tak ci zależało, uparciuchu — z rumieńcem na twarzy zakończyła swoją długą opowieść o wakacyjnej przygodzie. — I co, zadowolony teraz?
Poprawiła włosy i wpatrywała się we mnie oczami, które przenikały mnie na wylot, rozbrajały i zawsze powodowały, że miękłem i poddawałem się jej woli. A w tym momencie patrzyła w sposób wyjątkowy, szarymi oczami wilczycy, bez emocji, obojętnie — jak mi się zdawało. A może pełnymi napięcia? Patrzyła, czekając na moją reakcję, a gdy się jej nie doczekała, odezwała się ponownie:
— Nie wiem, co tam sobie wyobrażasz w tej swojej głowie, ale… Przecież to, że pewnie wariat się we mnie zabujał i latał za mną, to nie moja wina. Wiesz przecież jaka jestem, więc… — poruszyła się niespokojnie, ponownie poprawiła włosy. — No i co, lepiej ci teraz? Przeszło ci? Czy dalej wydaje ci się, że robiłam tam niestworzone rzeczy? No słucham?
Długo milczałem zszokowany jej słowami. Wprost nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem z jej ust, z wypowiadanych przez nią zdań, wyrażanych gdzieś w tle emocji. Trawiłem w sobie jej wyznanie, aż w końcu eksplodowałem emocjami z samej głębi duszy:
— Kurwa, Mirka! Co ty opowiadasz! Jak mogłaś!
Mirka tak, jak podejrzewałem, zadawała się na wakacjach z jakimś chłopakiem, chodziła z nim na plażę, razem z nim się opalała i kąpała, robiła jakieś głupie ćwiczenia, słuchała jego pitolenia w jakichś kawiarniach i nie wiadomo co jeszcze razem wyprawiali, a opowiadała o tym tak, jakby nic się nie wydarzyło, jakby to było normalne. I w dodatku tak była tym chłopakiem pochłonięta, że nawet nie miała czasu, aby do mnie napisać coś więcej, niż kilka prostych słów! I zmieniła się, traktując mnie bardzo chłodno od pierwszej minuty dzisiejszego spotkania. Czy również pod wpływem tego chłopaka?
I co ona sobie teraz myśli, że co? — kołatało w moim udręczonym umyśle, coś ściskało mi serce i żołądek, szalone myśli pałętały się po głowie, wyobraźnia rzucała przed oczy coraz to inne obrazy z Mirką w tle.
— Ja pierdziele, Mirka, jak mogłaś? — powtórzyłem ciszej, z przejęciem. — To ty taka głupia jesteś, na taki prosty lep dałaś się nabrać jakiemuś studentowi? Bo co, bo z Warszawy był? Co, komplementów nigdy nie słyszałaś?
Patrzyła na mnie zaskoczona moją reakcją, a może obojętna na moje emocje? Sam nie wiedziałem, co te oczy chciały mi powiedzieć. A może chciały ukryć więcej, niż wyznały jej słowa? — zastanawiałem się.
— Spokojnie, bo ci zaraz serce pęknie — odezwała się, chyba z lekką drwiną w głosie. — Przecież nic się takiego nie stało. Chciałeś wiedzieć, a w zasadzie to zmusiłeś mnie do wyznań, to teraz wiesz już wszystko i sam widzisz, że nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem dlaczego się tak bulwersujesz, jakby nie wiem co. No i coś obiecałeś — przypomniała mi.
— Co obiecałem, bo już, kurwa, nie pamiętam — wciąż nie mogłem się uspokoić.
— Obiecałeś, że nic się nie stanie, jak ci wszystko powiem. Powiedziałeś, że nie odejdziesz, że nie zostawisz mnie tutaj. Zapomniałeś już?
Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem. W tym momencie nie znałem odpowiedzi na swoje wątpliwości, nie wiedziałem co zrobię, co powinienem zrobić, nie wiedziałem nawet, co chciałbym zrobić. Natomiast Mirka czytała w moich myślach, jak w otwartej księdze, tego byłem już pewien.
— To co chcesz teraz zrobić? — spytała. — Zostawisz mnie tu samą? Pójdziesz sobie, bo co… bo jakiś chłopak na mnie leciał i myślał, że mu się ze mną coś uda? Zostawisz mnie dlatego, że spędzałam z nim czas na wakacjach? No powiedz, co zrobisz?
— Nie wiem, kurwa, nie wiem co zrobię — odparłem, pewnie zbyt emocjonalnie, ale nie umiałem ukryć swoich uczuć. Myślałem gorączkowo, ale cóż mogłem zrobić, aby uspokoić swoją roztrzęsioną duszę i nie stracić tej dziewczyny, czekającej na moją ostateczną reakcję?
— Przecież mogłam ci tego wszystkiego nie powiedzieć, tak. Skąd byś wiedział? Nigdy byś się nie dowiedział. I co? Przecież tylko spędzałam z nim czas i nic więcej. Co, sama miałam chodzić po mieście i plaży, tak uważasz?
— A to na pewno wszystko? Nic więcej nie zaszło miedzy wami? Skąd mam to wiedzieć? — wciąż gnębiły mnie wątpliwości.
— Och, głuptasie… Wszystko… Serio — zapewniła mnie łagodnym głosem i takim samym spojrzeniem. Wlepiała we mnie swoje zniewalające i niewinnie ślepia, poprawiając co chwilę włosy. Patrzyłem na nią, wciąż się zastanawiając… Wierzyłem jej, ponieważ musiałem wierzyć.
— A powiedz mi — przypomniałem sobie nagle pewną kwestię — o co ci chodziło z tym macaniem, z tą ręką w majtkach, co? Skąd to ci się wzięło? Bo ja przecież…
Spojrzała na mnie spłoszona. Tak, to strach błysnął przez moment w jej oczach.
— Macaniem? W majtkach? Co ty za głupoty znowu wymyślasz?
Przypomniałem jej własne słowa i to, że przecież pomiędzy nami nic takiego nie zaszło, nie miało szans zajść, ponieważ ja się tak nie zachowywałem. Więc skąd wzięła to porównanie?
Mirka zarumieniła się i zaśmiała, tak trochę sztucznie.
— Aaa, o to ci biega — zaczęła niepewnym głosem. — To nie było teraz, na wakacjach, jak chcesz wiedzieć, tylko kiedyś, dawno temu. Pewien chłopak próbował mi, głupol, włożyć rękę, wiesz, ale dostał po łbie i tyle w temacie. W sumie to było bez znaczenia, naprawdę. Pytałam, bo chciałam wiedzieć, czy ty też jesteś taki głupi, ale przecież wiem, że nie — wyjaśniała mi łagodnym, niewinnym głosem. — To tamten okazał się zboczeńcem.
Patrzyłem na nią, na ten mój skarb i ważyłem w sobie za… i przeciw. Z każdą chwilą uświadamiałem sobie, że jestem zbyt słaby, aby od niej odejść. A może za bardzo ją kochałem? Dopiero tego dnia, po tym, jak nagle pojąłem, że mogłem ją stracić, zrozumiałem, jak była dla mnie ważna.
— Nie wiem, co mam zrobić, ale chyba wiem czego nie chcę zrobić — zdecydowałem.
Podniosła na mnie oczy w oczekiwaniu.
Wiedziałem, że prościej będzie powiedzieć czego nie chcę zrobić, ale przecież wiedziałem to od samego początku — nie chciałem odejść, nie chciałem jej stracić, nie mogłem jej zostawić. Tylko, czy dam radę o wszystkim zapomnieć? — zastanawiałem się.
Mirka przez dwa tygodnie zadawała się z jakimś napalonym gościem, który wlepiał w nią oczy, spędzali razem czas na plaży i nie tylko, i nie wiadomo co jeszcze, a ja miałem ot tak sobie zapomnieć? To ona z natłoku wrażeń zapomniała na tych wakacjach o mnie, a nie ja o niej.
— To czego nie chcesz zrobić, co? Powiedz — spytała głosem, który mnie również uspokajał i był jak lekarstwo na moją rozdrażnioną duszę.
— Mówiłem już… Nie chcę cię zostawić — nie mogłem powiedzieć więcej, nie mogłem się otworzyć przed nią bardziej, bo pewnie wykorzystałaby to przeciw mnie, skoro już i tak zastanawiała się nad wyborem: ja czy on, inteligent ze stolicy.
Jednak był to moment, w którym dokonałem własnego wyboru. Czy słusznego? — czas pokaże.
— To nie zostawiaj, nie musisz — wyszeptała i zdawało mi się, że w jej oczach dostrzegłem błysk nadziei.
Patrzyła na mnie tymi ślepkami… Znałem już to spojrzenie, wiedziałem, co ono potrafi ze mną zrobić, znałem jego moc. Spuściłem wzrok, nie chciałem patrzeć w te oczy, więc patrzyłem na jej opalone, długie nogi i na tę intymną wypukłość, rysującą się pod jej obcisłymi majtkami koloru nieba.
— Marku, nic się nie stało, naprawdę. Powinieneś mnie znać, wiesz jaka jestem. To wszystko było bez znaczenia, zwykła znajomość. Daj mi szansę — zapewniała mnie pojednawczym głosem. — Zresztą, co ja plotę… Dajmy sobie szansę. Tylko warunek, nie ma lekko. Musisz się za siebie wziąć, musisz mnie zaskoczyć. Nie możesz być chłopakiem ze zwykłego grajdołka, takim zwykłym prowincjuszem, bez zainteresowań, ideałów. Stać cię na to, aby zabłysnąć. Obiecujesz? Co?
Niesamowite. To nie ona, tylko ja będę musiał spełniać warunki? W momencie, gdy zastanawiałem się nad tym, jak mam postąpić, ona stawiała mi warunki naszego dalszego bycia razem. Tak, jakbym to ja narozrabiał, a nie ona. Odwróciła kota ogonem, jak zwykle. Co za dziewczyna… No tak, wilczyca! Wilczyca alfa!
Klęczałem przed nią na kocu, więc Mirka podniosła się i uklękła naprzeciw, wsuwając swoje kolano pomiędzy moje. Uśmiechnęła się.
— Obiecujesz?
Skinąłem głową, nie miałem siły odwracać tego kota ponownie… Czy to zresztą miało znaczenie, gdzie ten pieprzony kot miał w tym momencie ogon?
— Panie Marku, skoro obiecałeś, to teraz proszę mnie objąć i przytulić — zażyczyła sobie takim miłym głosikiem, nieznoszącym sprzeciwu. Objąłem ją, poczułem przenikające mnie ciepło jej ciała i bijące pod jej piersią serce.
Czy to kochające serce bije tak mocno? — zastanawiałem się.
— Noo, może wystarczy już tych czułości, co! Nie jesteście tu sami! — usłyszeliśmy znajomy głos.
Razem obróciliśmy głowy w stronę, z której dobiegał.
— Tato!? A co ty tu robisz?! — krzyknęła zaskoczona Mirka, lekko mnie odpychając.
— Jesteście w miejscu publicznym, bo dalej w krzaki to już wam się nie udało wejść, na szczęście — oburzał się jej ojciec, gdy stanął przed nami.
Zmierzył mnie hardym wzrokiem.
— Właśnie się żegnaliśmy… A ty skąd tutaj?
— A ja jestem czujny, wolałem zobaczyć co ty tu robisz. Ładne mi pożegnanie… gdzieś w krzakach. Ledwo was znalazłem.
— Przyjechałeś po nas, naprawdę? Tato, jesteś super — Mirka szczerze się ucieszyła, puszczając mimo uszu stwierdzenia ojca. Ponownie w sprytny sposób odwracała tego kota…
— Przyjechałem po ciebie, bo już późno — odpowiedział jej tato. — A nie wiem, czy jesteś w dobrych rękach — ponownie zmierzył mnie wzrokiem.
— Super, to my się zbieramy.Rozdział V. POŻEGNANIE
Wystroiłem się w dżinsy, biały, cienki golf, na który założyłem niebieską koszulę i czarną, skóropodobną kurtkę, angielkę, ponieważ było już chłodno, a noc mogła być jeszcze chłodniejsza, po czym zwróciłem uwagę na leżącą na kredensie książkę. _Szerszeń — Ethel Lilian Voynich._ Przerzuciłem kilka kartek i odłożyłem z powrotem.
Przeczytam cię po napisaniu wypracowania — postanowiłem.
Wyprosiłem od mamy trochę grosza i już tylko odliczałem minuty do wyjścia. Już od rana ekscytowałem się spotkaniem z Iwoną i naszymi późniejszymi igraszkami, za którymi tęskniłem przez cały tydzień. To było takie niezrozumiałe pragnienie, które mnie opanowało i nic w tym momencie nie miało już znaczenia.
Mama, krzątając się po kuchni i szykując kolację nie zaprzepaściła szansy, aby mi zarzucić, że skoro przyjeżdżam do domu raz w tygodniu, to mógłbym coś w obejściu tacie pomóc, a nie całe popołudnie szykować się na głupią zabawę. Ojciec wykonywał codzienne, gospodarskie obowiązki, a przechodząc, spoglądał w okno, oczekując kiedy się pojawię obok niego przebrany na roboczo. Wiedziałem, że gdy wejdzie do domu i zobaczy mnie wystrojonego, to będzie zły, ale już nic nie powie. Tej soboty miałem zabawę na wsi, to była moja jedyna rozrywka i nikt nie miał prawa mnie od niej oderwać, nawet groźbą. A ta zabawa zapowiadała się na wyjątkową.
Oglądałem właśnie dziennik telewizyjny, gdy ojciec wszedł do pokoju. Spojrzeliśmy po sobie, ja spłoszonym wzrokiem, tato z wyrzutem.
— A ty, jak zwykle… Zabawa najważniejsza — mruknął i zasiadł przed telewizorem z kromką chleba w ręku.
Nie czekałem na dalsze pretensje, wyszedłem na zewnątrz, wskoczyłem na rower i po kilku minutach zbliżałem się do widniejącego z daleka, rozświetlonego i tętniącego życiem celu. Najpierw, jak zwykle, zostawiłem u Romka rower i ruszyłem dalej. Przed salą było już sporo ludzi. Na schodach dostrzegłem kolegów, stojących w kręgu, jak to bywało w ich zwyczaju, i popijających wino. Szybko do nich dołączyłem i rozmawiając, żartując, i śmiejąc się z byle czego, raczyliśmy się trunkiem. Gdy trzymałem w ręku kolejną szklankę z winem, przysunął się do mnie Mirek.
— Słuchaj — odezwał się. — A ty z tą Iwoną, to już może coś tego…? Bo byłeś z nią ostatnio w niedzielę, widziałem.
Spojrzałem na niego zaciekawiony o co może mu biegać.
— No byłem i coś tam już z nią tego… jeśli ci o to chodzi. Wiesz, jak jest. Spacerki, pogaduszki… Coś trzeba na wsi robić, no nie? — odpowiedziałem i chociaż wypiłem już trochę wina, to wciąż trzeźwo myślałem i nie miałem zamiaru dzielić się z Mirkiem swoimi przeżyciami.
— No, ale, czy… przeleciałeś ją może? — dopytywał dalej, przypatrując mi się uważnie. Ta jego ciekawość uświadomiła mi, że zapewne on również miał z Iwoną do czynienia.
Czyżby robiła z nim to samo, co ze mną? — zaniepokoiłem się. Zdawało się to wręcz niemożliwe, ale z drugiej strony, znając Mirka i pamiętając śmiałość Iwony, to… wszystko było możliwe.
— No wiesz, próbowałem, ale… — odparłem, zastanawiając się, co mogę wyznać — Niby jest oswojona, ale dała się tylko wymacać i tyle. Daremny trud, powiem ci.
Mirek pokiwał głową.
— No tak, to ona chyba wszystkich tak podpuszcza. Cwana jest. Mi też, wyobraź sobie, uciekła spod noża, normalnie. A niby wydawała się taka chętna — wyjaśnił i zaproponował mi kolejną szklaneczkę wina, ale tym razem odmówiłem, a gdzieś w sobie poczułem zadowolenie, że jednak Iwona tego z Mirkiem nie zrobiła.
— A nie wiesz przypadkiem, czy dzisiaj będzie? — pytał dalej. — Jakby co, to może teraz ja spróbuję się do niej dobrać?
— Będzie, bo umówiła się ze mną — odparłem z satysfakcją. — Ale nie wiem, czy w ogóle przyjdzie — powiedziałem na odczepnego i wtedy w bramie ujrzałem znajomą postać.
Blond włosy, czarne, długie spodnie, biała bluzka i biała katanka — strój może nie najlepszy na wiejską zabawę, ale wyglądała świetnie, chociaż to mało powiedziane. Wyglądała zjawiskowo, a jej pełne, zaokrąglone kształty rzucały się w oczy z daleka. Wszyscy wokół spojrzeli w jej stronę.
— To może jednak po szklaneczce, co? — zaproponował Mirek ponownie.
— Może później — odparłem na odczepnego i poszedłem w stronę Iwony, wpatrując się w nią z zachwytem.
I pomyśleć, że z tą dziewczyną, za którą teraz oglądali się wszyscy wokół, kilka dni wcześniej całowałem się, pieściłem jej bujne piersi, a potem leżałem na jej nagim ciele, dotykałem jej cipki i uprawiałem z nią seks. Gdybym w tej chwili zobaczył ją po raz pierwszy, to nie wiem, czy zdobyłbym się na odwagę, aby ją zaczepić, a nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mógłbym się z nią przynajmniej całować. A jednak tak się stało… Czyż to nie cud? Pierwszy cud w moim życiu, a może nawet w naszej wsi.
Iwona, w geście powitania przytuliła się do mnie, a zapach jej ciała od razu zrobił na mnie wrażenie. Chwilę później kupiłem bilety i weszliśmy na duszną salę, pełną ludzi tańczących w rytm muzyki lub siedzących na ławkach i przy stolikach, ustawionych wokół parkietu. Przy stoliku w pobliżu sceny zauważyłem Hanię w towarzystwie swoich znajomych, która, przypatrując się nam pomachała do mnie ręką. Odwzajemniłem się jej tym samym.
— To co, zatańczymy? — spytałem, powiodłem ją w miejsce, gdzie było trochę przestrzeni, objąłem w pół, przyciągnąłem blisko siebie i zaczęliśmy tańczyć, dwa na jeden. Bałem się, że Iwona zna jakieś inne kroki, ale na szczęście tańczyła tak, jak ja i wszyscy wokół, więc taniec z nią był już tylko przyjemnością. Bliskość ciał, jej spojrzenia w moje oczy i moje zerkanie w jej dekolt, na bujne piersi — czułem się wybrańcem. Iwona robiła na mnie coraz większe wrażenie.
— Co nic nie mówisz? — odezwała się pierwsza.
W odpowiedzi przycisnąłem ją mocniej do siebie, czując ucisk jej piersi na sobie.
— No co? Powiesz coś, kurcze, czy…? — pytała, chcąc zapewne, abym rzucił jakimś problemem, albo coś wyznał. Do głowy przyszedł mi tylko jeden temat, który trochę mnie dręczył i musiałem to z siebie wyrzucić.
— Nic mi nie mówiłaś, że spotykałaś się z Mirkiem.
Nie spojrzała na mnie, nie zareagowała, dopiero po chwili usłyszałem jej głos:
— A powinnam, królewiczu z bajki?
— Nie mówię, że powinnaś, tylko… Skoro już opowiadałaś mi o swoich chłopakach, to mogłaś coś o nim wspomnieć — wyjaśniłem swój punkt widzenia.
— A co on ci naopowiadał? — Uniosła głowę i dopiero teraz spojrzała na mnie wiosennymi oczami.
— Że byłaś z nim i cię wydymał… prawie, ale wystraszyłaś się i mu nie dałaś — odparłem prowokacyjnie.
Wpatrywała się we mnie, jakby chciała się upewnić, czy przemawia przeze mnie zazdrość czy zwykła ciekawość. Z mojej marsowej miny na pewno nic nie wyczytała.
— Tak ci powiedział, kurcze? To słuchaj. Po pierwsze, to nie było o czym opowiadać, bo on, kurcze, nie był nigdy moim chłopakiem. A po drugie, to było jeszcze przed tobą… — wyjaśniła.
— Domyślam się — wszedłem jej w słowo.
— I tylko raz i w dodatku nie wydymał mnie, bo nie miałam zamiaru się z nim dymać, a po prostu uciekłam, kurcze, i to dlatego, że okazał się chamski, w przeciwieństwie do ciebie — dokończyła. Po chwili zdecydowała się wyznać więcej. — Ty myślisz, że gdybyś tam, na tym twoim cmentarzu próbował coś ze mną bardziej na siłę, to by ci się udało? Na pewno nie. A on myślał, że skoro poszłam z nim na jakąś żwirownię czy gdzieś tam i zaczął mnie macać, to już może wszystko, kurcze, i to jeszcze po chamsku. Na takie numery ja się nie piszę, niestety.
— A ty myślisz, że ja tam, na tym cmentarzu, to coś planowałem? Nawet mi przez myśl nie przeszło, że… że dobiorę się do twojej myszki — zaśmiałem się cicho do jej ucha. — Chociaż nie powiem, trochę o tym marzyłem — zrewanżowałem się wyznaniem swojej prawdy.
— Tak też myślałam — odpowiedziała i przysunęła usta do mego ucha. — Za to spotkała cię nagroda — szepnęła, a ja poczułem, jak rośnie we mnie moja męska energia, więc przywarłem do niej tak, aby wyczuła tę energię. Wino z lekka buszowało w mojej głowie, więc nie czułem żadnego skrępowania. Nasza bliskość i dotyk jej ud na moich spotęgowały moje pożądanie.
Iwona spojrzała na mnie z błyskiem w zielonych oczach.
— No weź… czuję to… — szepnęła mi do ucha i jej dłoń z mego ramienia przesunęła się na moją szyję, piersi mocniej zafalowały na moim torsie, jej skroń dotknęła mojej twarzy.
— To nie moja wina, tylko twoja zasługa — udawałem niewiniątko. — Ja nic przecież nie robię, to ty tak na mnie działasz.
— Lepiej tańczmy — odpowiedziała i lekko cmoknęła mnie w policzek, a po chwili, lekko wspinając się na palcach, przysunęła usta do mojego ucha. — Za to dzisiaj będzie całkiem inaczej, wiesz. Zrobię ci, kurcze, coś specjalnego — wyszeptała.
W przerwie, zapowiedzianej przez lidera zespołu muzycznego, wyszliśmy na zewnątrz zaczerpnąć trochę tlenu. Czułem w sobie coraz mocniejsze działanie wypitego wina i na sali było mi już za gorąco. Gdy stanęliśmy na schodach wyjąłem z kieszeni spodni małą karteczkę i włożyłem zaskoczonej Iwonie w dłoń.
— Póki pamiętam… to mój adres. Gdybyś chciała, to… Bo to zapewne nasze ostatnie spotkanie — wyjaśniłem.
Patrzyła na mnie z taką nieukrywaną radością na twarzy i w wiosennych oczach.
— O, kurcze… Myślałam, że raczej nie będziesz chciał. Dzięki. Napiszę na pewno, chociaż nie lubię pisać, a listów zwłaszcza.
— Nie przejmuj się, ja też — odpowiedziałem. — Ale na kartkę od ciebie liczę. Z całuskami. Gorącymi.
Spodobała mi się w niej ta promienność, malująca się na jej twarzy. Czyżby aż tak się ucieszyła z mojego adresu czy tylko z gestu, który mógł świadczyć o tym, że coś dla mnie znaczyła i nie była tylko przelotną dziewczyną do wakacyjnych igraszek?
— Koledzy cię chyba wołają — zwróciła się do mnie, chowając kartkę z adresem.
Odwróciłem się. Stojący za mną koledzy machali do nas rękoma, przywołując. Podeszliśmy do nich, ich czerwone twarze skierowane były w naszą stronę.
— Napijesz się z kolegami, jak zwykle, czy już udajesz porządnego? — wyskoczył z propozycją Mirek i od razu wyczułem tę lekką złośliwość w jego głosie.
Zamiast odpowiedzi wskazałem na Iwonę.
— To Iwona, koleżanka.
— Znamy ją, chłopie, dłużej niż ty — pochwalił się Romek.
— Buszuje tu, po naszej wsi, już od dłuższego czasu — dodał Stefek, kolega z podstawówki.
— I wprowadza zamęt w ludziach — dorzucił Mirek, mierząc dziewczynę pożądliwym wzrokiem.
Wszyscy zaśmiali się w głos, a Iwona wraz z nimi.
— Czyli rozumiem, że zdążyliście się już dawno poznać, tak? To tylko ja, biedny, pod tym lasem nie wiem, co się na wsi dzieje. Jak zwykle zresztą — odpowiedziałem, a wszyscy ponownie głośno zarechotali.
— Tak naprawdę, to poznałam tylko Mirka — wtrąciła się naraz Iwona, odważnie. — Kilku chłopaków to owszem, kojarzę z widzenia i ze sklepu, kurcze — spojrzała po twarzach kolegów stojących w kręgu — ale większość, to raczej tylko pokrzykiwała coś za mną, gdy jechałam rowerem — zaśmiała się, ale tym razem nikt, poza mną, jej nie zawtórował.
I zapanowała cisza.
— No to po szklaneczce — przerwał tę niezręczną ciszę Witek, napełnił szkło i podał Iwonie.
Dziewczyna spojrzała na mnie, wypiła połowę i oddała mi szklankę.
— Nie, nie, tak dobrze to nie ma — wtrącił się Witek. — Pijemy do dna, kurde.
— Tak jest, do dna, Iwona — dorzucił Mirek, gdy dziewczyna pokręciła głową.
— Dziewczyny w naszym towarzystwie piją ile chcą — zawyrokował Antoni, rozsądny chłopak, a pozostali nagle zaaprobowali jego stanowisko, chcąc najwidoczniej błysnąć przed dziewczyną swoją kulturą, co mnie rozbawiło do reszty.
— To ty w takim razie pijesz za nią — wtrącił się Mirek.
Wypiłem, tak dla świętego spokoju.
— A teraz za siebie, nie ma cwaniaków — Mirek nie odpuszczał, a Witek ponownie napełnił szklankę.
Potem, na hasło Witka wypiliśmy na drugą nogę. Iwona pół szklanki, ja resztę za nią i jeszcze swoją porcję, aby nie było gadania.
— No, a teraz idziemy coś wyrwać, bo zaraz wszystkie dziewuchy będą zajęte — odezwał się Witek, gdy z sali dobiegły nas dźwięki muzyki.
— Ty, jak zwykle, do podrywania dup… znaczy dziewuch, to pierwszy — zaśmiał się Romek.
Iwona pociągnęła mnie za rękę, więc poszedłem za nią. Koledzy — pomimo wyrażonych zamiarów — zostali na schodach. Na sali było jeszcze bardziej duszno i gorąco, niż przed przerwą, w wielkim tłoku panowała prawie beztlenowa atmosfera. W powietrzu wisiał zapach dymu, potu i alkoholu.
Nie było się czemu dziwić takiej liczbie uczestników tejże zabawy, ponieważ była to pierwsza impreza od czasu rozpoczęcia wielkiej kampanii żniwnej, w czasie której panowała na wsi kulturalna pustka. Tylko w telewizji wciąż brzmiały szczytne hasła o chłopskim wysiłku. Chłopi i ich rodziny mieli zająć się robotą w polu, a nie tracić czas i siły na imprezy — tak uważała nasza władza — a my byliśmy dumni, że ktoś się o nas w tym czasie troszczył, że był z nami myślą, dbał o to, by przysłowiowego już sznurka i wina na wsi nie zabrakło. Tylko ojciec wciąż wyzywał, że do dupy z takim sznurkiem, co się ciągle plątał i zrywał, spowalniając przez to pracę.
Już w trakcie pierwszego tańca zlał nas pot, więc rozpiąłem koszulę i tańczyliśmy dalej. Z każdą jednak chwilą czułem, jak kolejna dawka wypitego wina zaczynała oddziaływać na moje zmysły, jak robiło mi się coraz goręcej i zaczynało brakować tlenu w płucach. Moje nogi pracowały na luzie, pomimo to parę razy zmyliłem kroki, zachwiałem się, aż Iwona zaczęła mi się badawczo przyglądać.
— Co ci jest? — spytała, widząc moje zachowanie. — Upiłeś się?
— Nie, tylko gorąco… i duszno tu… jak diabli — trochę już bełkotałem.
No tak, ona myślała, że wypiłem tyle, co przy niej, nie wiedziała o poprzednich szklaneczkach.
— To może się przejdziemy? — zaproponowała i bez wahania na to przystałem.
Wzięliśmy z parapetu nasze kurtki i już po chwili byliśmy na zewnątrz.
— O! Dawaj tu Maro, dawaj! — krzyknął w naszym kierunku Mirek, ale ja tylko machnąłem z rezygnacją ręką i pociągnąłem Iwonę za gmach, za którym panowała ciemność, rozjaśniona tylko bladymi refleksami odbitych świateł, migocących w drucianych oczkach siatki w płocie i w liściach okolicznych krzewów bzu. Za budynkiem znajdowało się miejsce na ognisko, a wokół niego ułożone pnie drzew, służące za siedziska, tonące teraz w ciemności. Usiedliśmy na jednym z nich, przytulając się do siebie, ponieważ było już chłodno.
— Jak się czujesz? — spytała Iwona.
Trochę kręciło mi się w głowie i mdliło, ale świeże powietrze już napełniało mi płuca i dodawało sił, otrzeźwiało, rozjaśniało myśli. Gdy po dobrych kilku minutach mój stan się poprawił, dostrzegłem w ciemności błyszczące oczy Iwony i jej lśniące usta. Od razu do nich przylgnąłem. Iwona miała takie delikatne, aksamitne usta, które mocno zasysały moje wargi, a jej języczek buszował wraz z moim, co przeszywało mnie dreszczem emocji i rozkołysało do reszty moje zmysły. Wcisnąłem rękę między jej gorące uda, przylgnąłem dłonią do krocza, ale przez materiał spodni nie wyczuwałem jej dziewczęcych kształtów.
— Co będziemy dzisiaj robić? — zapytała dziewczyna, gdy przerwaliśmy całowanie. — Będziemy jeszcze mogli być ze sobą, kurcze, co?
— Będziemy się kochać — potwierdziłem cichutko, lekko muskając jej wilgotne usta.
— Tak? Ciekawe gdzie? — dopytywała.
Gdzieś za nami, na trawniku, tam, gdzie również nie docierały światła, usłyszeliśmy ciche głosy, potem jakąś szamotaninę, ciche, dziewczęce popiskiwania, a po chwili westchnienia, które z każdą chwilą stawały się coraz intensywniejsze i bardziej emocjonujące. Patrzyliśmy na siebie, wsłuchując się w te podniecające odgłosy czyjejś miłości, uprawianej na trawie.
— Chyba nie myślisz, że tutaj, tak jak oni? — szepnęła Iwona.
— Przecież już robiliśmy to na trawie, zapomniałaś?
— Ale nie tutaj… Na to nie pójdę, na pewno.
— Dobra… U Romka w stodole, na słomie, z pełną kulturą. Może być? — odpowiedziałem, trącając ustami jej usta i czując przedziwną ekscytację, wywołaną przelotnym dotykiem naszych warg.
— Gdzie? W stodole?
— W stodole — potwierdziłem — To może już tam pójdziemy, co? Tak mi się chce twojej blond myszki, że…
Za sobą ponownie usłyszeliśmy przeciągłe, dziewczęce westchnienia i wszystko naraz ucichło. Nasze usta, sprowokowane podniecającymi odgłosami, już nie mogły oprzeć się przelotnym pieszczotom i ponownie zwarły się w namiętnych pocałunkach. Iwona przygryzła na moment moją wargę, raz zębami chwyciła koniuszek mojego języka, który zawędrował zbyt daleko i wpadł w jej sidła, i raz dłonią przylgnęła na chwilę, poprzez spodnie, do mojej rozdrażnionej męskości. Zamruczała przy tym znacząco.
— Daj mi dotknąć swojej broszki — wyjęczałem po tej pieszczocie i próbowałem rozpiąć guzik jej spodni.
— Dobra, czekaj, później — broniła się przed moim działaniem. — I mówiłam ci już, kurcze, że dzisiaj to raczej nie poszalejesz. Za to może… Jak będziesz grzeczny, to coś wymyślę innego, bo wiesz, matematyka — tłumaczyła mi zawiłości swoich planów. — A teraz chodźmy jeszcze potańczyć, znowu ładnie grają.
— Matematyka? — jęknąłem, a gdy wstaliśmy, objąłem ją w pół ramionami i przytuliłem się do jej ciała.
— Niestety… Za to mam ochotę na coś wyjątkowego, czego… czego jeszcze nie próbowałam, ale z tobą… Z tobą to… — próbowała mi coś wyznać.
— Czyli co ze mną?
— No… Z tobą mogę wszystko — wyznała, nic nie wyjaśniając — więc czuj się wybrańcem, królewiczu z bajki.
— No to może chodźmy już teraz — nalegałem. — Tęsknię za tą twoją blondyneczką, jak nie wiem co.
— Nie, nie. Później, kurcze. Teraz chcę tańczyć, a ty sobie tęsknij, jak chcesz.
Poszliśmy w stronę sali, ale na schodach zauważyliśmy Mirka z Witkiem. Witek chwiał się przy nim na nogach, gestykulując, a Mirek rozglądał się wokół, jakby kogoś wypatrywał. Gdy tylko nas zauważył, wyłaniających się z ciemności, zawołał, abyśmy podeszli. Pomimo oporu pociągnąłem Iwonę za sobą i zbliżyliśmy się do nich. Chciałem tylko zobaczyć minę Mirka na widok Iwony, wracającej ze mną z ciemności, należącej tylko do mnie i tańczącej wciąż jedynie ze mną. Niech wie, że nie ma na co liczyć. Ale od tego momentu mój plan wziął w łeb i wszystko potoczyło się lotem błyskawicy.
Obok nas zjawił się ponownie Romek z Antkiem, a wraz z nimi chłopaki z sąsiedniej wsi, z którymi dawniej grywaliśmy w piłkę. Zaczęły się powitania, wspominki, żarty i śmiech. I ponownie polało się wino… Iwona raz szarpnęła mnie za rękaw, chcąc, abyśmy poszli tańczyć, ale nie zwróciłem na to uwagi. Przy kolejnej szklaneczce wina, podanej mi przez Mirka, szepnęła do mnie, abym już więcej nie pił, bo jestem pijany. Ponownie nie zareagowałem. Gdy po raz kolejny szarpnęła mnie za rękaw i usłyszałem jej ciche słowa, abyśmy już poszli do stodoły Romka, zareagowałem, ale koledzy mnie powstrzymali.
— Co to Maro, kolegów chcesz zostawić? Czekaj, noc jest długa, dziewczynę za tyłek jeszcze zdążysz potrzymać, a nas możesz już nie spotkać — śmiali się ci z sąsiedniej wsi, widząc nalegania dziewczyny.
— Nie bój się, jak nie dasz rady, to my się dziewczyną zajmiemy — zażartował Mirek, reszta chłopaków zaśmiała się wesoło, a ja wraz z nimi.
Wybrałem kolegów i zostałem. Iwona stanęła z boku, rozglądając się niecierpliwie. Po kolejnej szklance wina świat wokół mnie zaczął falować, wirować, znikać gdzieś za mgłą. Twarze osób zamazywać się i rozpływać w jakiejś przedziwnej toni. Odgłosy zlewać w jeden głośny, chaotyczny dźwięk. Nie wiedziałem już, czy to ja do kogoś coś mówię czy to do mnie ktoś mówi… W chwilę później wydało mi się, że się unoszę i… poczułem już tylko nagły ból w plecach i głowie.
I wszystko wokół naraz ucichło.
*
Nie wiem, co się stało i ile czasu minęło zanim przeszył mnie nagły atak chłodu i oprzytomniałem. To chyba dzięki temu chłodowi obudziłem się i odzyskałem nikłą świadomość. Wciąż jednak nie wiedziałem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Stałem przy jakiejś ruchomej przeszkodzie, której kurczowo się trzymałem, aby nie wpaść w otchłań i cały drżałem. Widziałem tylko błyski świateł i słyszałem jednostajny gwar, zmieszany z odgłosami dalekiej muzyki. Co chwilę nagły skurcz żołądka powodował ból w moich wnętrznościach, ale pusty już żołądek nie miał czym wymiotować, więc tylko kurczył się co chwilę, jakby chciał wyrwać się z mych trzewi. Cierpiałem, wciąż mając tylko przebłyski świadomości.
Z czasem. gdy zacząłem odzyskiwać pełniejszą władzę w umyśle, zorientowałem się wreszcie, gdzie jestem — przy płocie okalającym nasz dom kultury, kurczowo trzymając się dłońmi falującej pod moim ciężarem siatki. Ostrożnie ją puściłem i wsparłem o nią plecami, kołysząc się w przód i tył. Przed sobą widziałem jedynie blask świateł i przesuwające się cienie. Gdy próbowałem przypomnieć sobie co się stało, zauważyłem, że naprzeciw stanęły dwie postacie. Uniosłem z wysiłkiem głowę, przypatrując się im.
— Co… jest, kur… wa… — wyjęczałem niepewny, zdezorientowany.
— Hej, to ja, Mirek. Żyjesz? — usłyszałem znajomy głos. — I co, jak się czujesz? Nie bawisz się już?
Tak, poznałem, to był Mirek, a obok niego dziewczyna w połowie czarnym i w połowie białym stroju, niby półanioł. Iwona. Stała, wpatrując się we mnie.
— To co, idziesz jeszcze się pobawić? Dasz radę, chłopie? — Głos Mirka dobiegał do mnie jakby z zaświatów, drażnił skurczony umysł.
— Nie dam… rady kur… wa — wybełkotałem. — Coś mnie… ścięło… Może pó… później.
Pomimo mojego stanu dostrzegłem ten istotny szczegół — Mirek obejmował ramieniem Iwonę i oboje wpatrywali się we mnie, jak w widziadło.
— Ale wyjebałeś orła, chłopie — stwierdził Mirek. — Dobrze, że na glebę, nie na schody. Ledwo cię zostawiłem na trochę, żeby z Iwonką zatańczyć, to się zalałeś. Dobra, powiem Romkowi, żeby zaprowadził cię do stodoły. Zamarzniesz tu… Zaraz koniec zabawy — wciąż drażnił mnie ten dziwny, daleki głos. — Chodź. Sama widzisz, chciałem pomóc, ale już po chłopie, nic z niego nie będziesz miała. Zabawimy się za to razem — usłyszałem.
— Hej, Marek, naprawdę taki pijany jesteś, kurcze? — usłyszałem troskliwy głos Iwony.
— Nie… wiem. Może… pó… później dam… radę — wybełkotałem.
— Zostaw go. Chodź. Sama widzisz, że już po nim — Mirek nie odpuszczał.
— Tylko, żeby nie było jak ostatnio, kurcze, bo wiesz — usłyszałem jeszcze głos dziewczyny.
— Spokojnie, Żabo, będzie dobrze — odparł Mirek.
Iwona długo spoglądała na mnie, czekała, może wierzyła jeszcze w to, że oderwę się od tego płotu, chwycę ją w objęcia i pofruniemy razem do stodoły Romka. Ale nie mogłem oderwać się od falującej siatki, ponieważ padł bym zaraz na glebę i już bym się z niej nie podniósł. A tak, opierając się trzymałem jako taki pion. Dopiero, gdy moja Iwona zorientowała się, że nie jestem w stanie nic zdziałać, odwróciła się, podążyła za Mirkiem i oboje zniknęli gdzieś w blasku światła.
*
Obudziłem się wciąż pijany, zmarznięty na kość, z obolałymi wnętrznościami i bólem w całym ciele. W gębie miałem cuchnącą Saharę, ściśnięty żołądek w sobie i mętlik w głowie. Cały dygotałem. Nade mną struktura drewnianych belek, wokół słoma… Rozpoznałem przynajmniej gdzie byłem — w stodole Romka. Z trudem usiadłem na słomie i od razu spostrzegłem swoje ubrudzone, poplamione od wymiocin spodnie i buty.
Byłem sam…
A gdzie jest Iwona? — zastanawiałem się przez chwilę.
Pożegnanie z nią dobiegło końca, chociaż nic z tej zabawy, z tego pożegnania nie pamiętałem. Jednak z każdą minutą ożywały w mojej głowie kolejne obrazy z wczorajszego wieczoru. Moje oczy, a raczej mój umysł zdawał się widzieć, jak całowałem Iwonę, jak pieściłem jej ozłoconą broszkę… słyszałem jęki rozkoszy… Jęki… Nie, coś nie tak… To nie to, nie ten film… Wszystko mi się w głowie mieszało. Całowałem Iwonę, ale to nie ona przecież jęczała z rozkoszy. Nie było upojnej nocy, nic nie było…
Z czasem zacząłem sobie uświadamiać, że najzwyczajniej wino mi zaszkodziło, czy też może po prostu dałem się upić, zachłanny na to paskudne wińsko, które miało dodawać odwagi i pewności siebie, pomagać w tańcu i w rozmowie z dziewczynami, które miało podtrzymywać koleżeńskie kontakty, miało bawić, rozweselać, przyciągać dziewczyny…
Więc co się stało, gdzie są te dziewczyny, gdzie jest Iwona? — zastanawiałem się.
Moje myśli zaczynały powoli, ale w miarę normalnie funkcjonować. Mój umysł już pracował, ponieważ kołatały się po nim jakieś obrazy, strzępy zdarzeń, zdania wyrwane z kontekstu, cała lawina dziwnych słów. Widziałem przed sobą na wpół białą postać Iwony, wpatrzoną we mnie, Witka z butelką wina w dłoni, a wokół śmiejących się chłopaków i Mirka, który wciskał mi do ręki kolejną szklankę z winem.
— Pij, pij wino, pij, chłopie, pij… — zachęcał Mirek w tych scenach.
Piję wino, piję do utraty zmysłów… — kołatały we mnie słowa, skądś nagle przypomniane. A potem kolejne, dziwne słowa, napływające gdzieś z przestrzeni, z otchłani, z kosmosu, napełniały moją ciężką głowę.
Czyje to myśli, czyje słowa… Moje? — zastanawiałem się, ogłupiały.
Już po chwili kolejne myśli rozpoczęły w mojej głowie swój chocholi taniec, drażniąc mój umysł pytaniami: dlaczego do cholery piłem to paskudne wino, dałem się na nie namówić Mirkowi i chłopakom? Bo co? Bo oni też pili? A może dlatego, że chciałem mieć odwagę do pocałunków, do wpychania dziewczynom rąk pod bluzkę albo w majtki? Czy może dlatego, że chciałem być inny niż jestem?
Głowa mi pękała, a dziwne myśli wciąż nie dawały spokoju.
*
Był czas „sumy” w kościele, więc droga do domu, wyboista, trudna, bo wybrukowana jeszcze za Niemca kamieniami, kocimi łbami, była na całe szczęście pusta. Chyba nikt mnie nie widział, gdy słaby, obolały, spragniony i z kołatającymi wciąż w głowie myślami jechałem rowerem do domu, ledwo mieszcząc się na wąskiej, wydeptanej ścieżce. Gdy wpadłem do kuchni, napiłem się wody wprost z kranu — i to był błąd. Ścisnęło mi żołądek i zwymiotowałem. Minęło trochę czasu nim doszedłem do siebie, znalazłem kartkę i długopis, i pognałem na siano. Póki jeszcze pamiętałem, póki miałem to w głowie…
_Piję wino, piję do utraty zmysłów… Pijcie…_
— pisałem…
W pewnym momencie długopis zawisł nagle nad kartką… Pustka…. Moje myśli nagle opustoszały, uspokoiło się w nich, słowa przystały napływać gdzieś z przestrzeni, z kosmosu. Czy może z zakamarków mojej duszy? Czułem już tylko zwykły, rozsadzający skronie ból.
Musiałem usnąć, bo obudziło mnie natrętne gdakanie kury. Patrzyła na mnie, przekrzywiając głowę i gderała, jak najęta.
— Poszła ty, bydlaku! — przegoniłem ją machnięciem ręki. Z jeszcze większym krzykiem sfrunęła na klepisko, nadal drąc dziób, jak najęta.
Spojrzałem na kartkę, trzymaną w dłoni. Oto moje ostatnie myśli — przypomniało mi się — skarga mojego zniewolonego umysłu.
Przeczytałem zapisane w pośpiechu słowa. Nie, to się nie klei, to takie bez sensu, jakieś wariactwo — skrytykowałem swoje zapiski i nagle uświadomiłem sobie, że przez Mirka, przez kolegów, przez wypite wino, coś tej nocy straciłem — upojną noc z dziewczyną. I Iwonę, dziewczynę, która uniosła mnie do swojego, bajkowego świata seksu. Świadomość tego trochę zabolała.
Upiłem się, ale przecież nie po raz pierwszy. Zdarzało się już, że wracałem podpity z zabawy, kładłem się na sianie albo w sadzie pod gruszą i spałem. Po raz pierwszy jednak upiłem się tak, że odleciałem… I po raz pierwszy przy tym coś straciłem, a może kogoś — kto by to nie był. Każda strata boli, a każda następna może być większa i zaboleć mocniej — uświadamiałem sobie. Strata Iwony, dziewczyny, która była moją pierwszą, również bolała. Zrobiło mi się wstyd przed samym sobą, ale i przed nią, przed dziewczyną, która uwierzyła, że jestem królewiczem z innej bajki.
Nigdy więcej… — przyrzekałem więc sobie. — Nigdy więcej alkoholu… no, najwyżej symbolicznie.