Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Crimson Lake Road - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 maja 2025
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Crimson Lake Road - ebook

Victor Methos, autor bestsellera „Żona mordercy”, opowiada o kolejnym śledztwie prowadzonym przez prokurator Jessicę Yardley, która próbuje dopaść seryjnego mordercę z obsesją na punkcie sztuki, zanim sama stanie się jego kolejnym dziełem.

Odchodząca prokurator Jessica Yardley nie może odmówić udziału w ostatnim śledztwie. Tym razem chodzi o serię zbrodni zainspirowanych ponurym obrazem. Yardley jest jedyną osobą, która może dopaść sprawcę porzucającego ofiary na peryferiach Las Vegas.

Jednak im więcej faktów wychodzi na jaw, tym bardziej zagmatwane staje się dochodzenie. Gdy kończą się jej tropy, Jessica, aby zrozumieć motywy i sposób myślenia sprawcy zbrodni, musi się zwrócić o radę do swojego eksmęża, seryjnego mordercy.

Kiedy Yardley zda sobie sprawę, że przyjęcie tej sprawy to błąd, który może kosztować ją życie, jest już za późno, by się wycofać. Czy uda się jej ująć zabójcę, czy raczej stanie się jego kolejną ofiarą?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68102-76-5
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Agent specjalny FBI Cason Baldwin oparł się o ścianę domu i wyciągnął broń. Wziął kilka głębszych wdechów, aby się uspokoić, ale wciąż drżał od tętniącej mu w żyłach adrenaliny. Obejrzał się na zastępcę szeryfa, którego sylwetka ledwie się odcinała w ciemności, i skinął głową.

Uniósł trzy palce… potem dwa… i jeden.

Detektyw Lucas Garrett zamachnął się i uderzył taranem w drzwi, po czym odskoczył. Pozostali wbiegli do środka. W opuszczonym domu nie było elektryczności, przez okna sączyła się księżycowa poświata, która niewiele pomagała. Baldwin uniósł latarkę.

Okrzyki „czysto!” niosły się z przeszukanych pomieszczeń.

– Mam coś! – rozległo się z kuchni. Baldwin ruszył w tamtą stronę.

Kobieta leżała na stole, a obok stał młody mundurowy. Wyglądał na sparaliżowanego. Baldwin mógł to zrozumieć – pewnie po raz pierwszy zetknął się z tak potwornym widokiem.

Garrett stanął za jego plecami i oznajmił:

– Reszta domu jest pusta. Ani śladu poszukiwanego.

Obojętnie zerknął na ciało, ale Baldwina to nie zdziwiło, dobrze znał detektywa – kiedyś instruktora musztry w wojsku, a obecnie weterana wydziału zabójstw w biurze szeryfa hrabstwa Clark – nawet najbardziej koszmarne miejsca zbrodni nie robiły na nim wrażenia.

– Mamy reflektory? – Baldwin przesunął promień latarki nad ciałem. Ofiara miała na sobie czarną tunikę do połowy uda, a głowę owijały jej białe bandaże, przesiąknięte krwią. Na ramionach ciągnęły się ozdobne, pełne detali tatuaże.

– Wyślę jednego z zastępców szeryfa, niech jakieś znajdzie.

W świetle latarki trudno było to stwierdzić, ale Baldwin zastanawiał się, czy ofiara została pobita przed śmiercią. Patolog przypuszczał, że Kathy Pharr, pierwsza zamordowana, została pobita, zanim zmarła.

Zabójca rozciął jej czoło brzytwą na tyle głęboko, by krew przesiąkła przez bandaże. Rana wyglądała jak trzecie oko. Kathy Pharr została znaleziona cztery tygodnie temu.

Garrett westchnął.

– Mam tego serdecznie dość, Cason. Za długo już w tym siedzę.

Baldwin przesunął snop światła latarki nad bosymi stopami kobiety.

– Tak samo jak ja, bracie.

– Chyba nie zamierzasz się zwolnić? Przecież chciałeś piąć się po szczeblach kariery w FBI.

Baldwin zerknął na drzwi, przy których kilku funkcjonariuszy rozmawiało przyciszonymi, ale podekscytowanymi głosami. Gdzie te cholerne reflektory?

– Sam nie wiem. Ale oglądać coś takiego raz po raz… – Skinieniem głowy wskazał na ofiarę. – Nie chcę tak spędzić reszty życia.

Garrett skinął głową.

– Właśnie. – Pochylił się nad zabandażowaną twarzą. – Mam nadzieję, że się nie męczyłaś, dziecino.

Ofiara szarpnęła się gwałtownie.

Omal nie spadła ze stołu, gdy konwulsyjnie walczyła o oddech. Spod bandaży dobiegł stłumiony krzyk. Garrett odskoczył i potknął się o stołek – uderzył w ścianę przy upadku. Młody funkcjonariusz biura szeryfa uniósł broń, gotów strzelać.

– Opuścić broń, do cholery! – krzyknął Baldwin.

Roztrzęsiony i przestraszony funkcjonariusz wykonał polecenie, a Garrett podniósł się z podłogi, mamrocząc pod nosem przekleństwa.

– Chwycę cię za ramiona – powiedział Baldwin do kobiety. Położył ją na stole, mimo że się opierała i próbowała go podrapać. – Przytrzymaj jej ręce.

Funkcjonariusz ani drgnął, więc Baldwin rzucił ostro:

– Weź się w garść, człowieku. Chcę, żebyś przytrzymał jej ręce.

Tym razem młody mężczyzna schował broń i przycis­nął ręce kobiety do stołu.

Baldwin wyciągnął dłoń do Garretta.

– Daj mi swój nóż.

Detektyw wyciągnął ostrze, które nosił przy pasie. Baldwin bardzo delikatnie przeciął opatrunki. Zsunęły się, ukazując zakrwawioną twarz. Przerażona kobieta otworzyła oczy, a Baldwin zaczął zapewniać, że już jest bezpieczna.

Zaszlochała spazmatycznie i wciąż próbowała go uderzyć.

– Wezwijcie karetkę! – zawołał Baldwin. – Ale już!2

Miejscowy bar U Reggiego należał do dwóch emerytowanych funkcjonariuszy z patrolu drogowego. Zawsze panował tu tłok, cuchnęło starym alkoholem i dymem z papierosów, a jedzenie było tłuste, jednak lokal stanowił ulubioną metę gliniarzy. Prokurator Jessica Yard­ley trafiła tutaj wcześniej tylko raz i od razu zobaczyła dwóch detektywów, którzy wciągali kokainę prosto z kontuaru. Nikomu nawet powieka nie drgnęła na ten widok. Yard­ley aż do dziś nie wróciła w to miejsce.

Bezdomna staruszka stała przed drzwiami baru i żebrała o drobne. Pijany mężczyzna w towarzystwie dwóch równie pijanych kobiet, mimo że było dopiero wczesne popołudnie, wyciągnął do żebraczki dwudziestodolarówkę. Starsza kobieta rozpromieniła się w uśmiechu, który wygładził jej zmarszczki.

W ostatniej chwili jednak, zanim bezdomna ujęła banknot, mężczyzna cofnął dłoń, a potem cała trójka, śmiejąc się złośliwie, weszła do lokalu. Staruszka popatrzyła za nimi, zapewne zastanawiając się, dlaczego nieznajomy okazał się tak bezsensownie okrutny.

Yard­ley wyjęła dwadzieścia dolarów z portmonetki i wręczyła starszej kobiecie.

Wewnątrz baru było tak ciemno, że Jessica musiała rozejrzeć się dwa razy, zanim wypatrzyła Baldwina. Siedział sam przy stoliku w kącie, nad stekiem i piwem. Zdjął marynarkę, a rękawy koszulki opinały jego muskularne ramiona. Yard­ley dostrzegła siatkę błękitnych żył odcinających się na skórze – pojawiły się w zeszłym roku, gdy Cason zaczął pracować nad formą. Wcześniej miał prob­lemy z nadużywaniem opioidów i Jessica ucieszyła się, że teraz wygląda o wiele lepiej niż wtedy. Czasami żałowała, że między nimi do niczego nie doszło, choć wyraźnie się zanosiło. Oboje jednak przepuścili okazję. Yard­ley dostrzegła cień tych wspomnień, gdy Baldwin spojrzał na nią i powitał uśmiechem.

Usiadła naprzeciw przy stole.

– To prawda? – zapytał bez ceregieli. – Chcesz się poddać i rzucić to wszystko?

Do stolika podeszła kelnerka. Yard­ley zamówiła piwo i rozparła się na kanapie. Przez bar przetoczył się okrzyk, gdy w telewizorze nad kontuarem zakończył się mecz koszykówki. Jessica odczekała, aż wiwaty trochę ucichną.

– Nie tak bym to ujęła.

– A jak?

– Jestem po prostu zmęczona, Cason. Zmagamy się z szaleństwem tego świata, ale w końcu ono zaczyna nas dotykać.

– Właśnie miałem podobną rozmowę z detektywem. – Baldwin przeżuł kawałek steka. – I dało mi to do myślenia. Gdy się długo pracuje w policji albo w prokuraturze, wszystko zaczyna się wydawać czarno-białe. Ci są dobrzy, ci źli. A przecież zdarzają się też sprawy z szarej strefy. Może powinnaś po prostu zmienić dział i zająć się właś­nie takimi zagadnieniami? Pewnie cię zaskoczy, że nie wszystko jednak jest tak czarno-białe, jak ci się wydaje.

Kelnerka przyniosła piwo i Jessica upiła trochę. Trunek był ciepły i spieniony.

– Niedługo mam rozprawę. Facet zabił pasierba, bo ten zrobił dziurę w ścianie, gdy przesuwał komodę. Ojczym uderzył go młotkiem i zmiażdżył mu czaszkę. Nic mnie już nie zaskoczy. Może tylko to, z jak głupich powodów człowiek potrafi zabić drugiego człowieka.

Baldwin napił się piwa, nie spuszczając spojrzenia z Jessiki.

– Zostały ci dwa tygodnie, nie?

Potwierdziła skinieniem głowy.

Baldwin wyjął z kieszeni srebrzysty pendrive i położył przed Yard­ley na stole.

– Zanim odejdziesz, mogłabyś się temu przyjrzeć? Twój następca będzie prowadził tę sprawę, więc wolałbym, żebyś go przygotowała.

– Co to jest?

– Zabójstwo i próba zabójstwa. Myślę, że była to napaść na tle seksualnym, dlatego FBI może przejąć dochodzenie. Na razie prowadzi je biuro szeryfa, jednak sprawy się łączą. Sama zobaczysz, gdy ci dokładniej opowiem.

– Nie fatyguj się, Cason. I tak odchodzę.

– Wiem. Nie próbuję cię zatrzymać. Po prostu mam wrażenie, że powinnaś się przyjrzeć tym zbrodniom. A tak w ogóle kto przejmie twoje stanowisko?

– Kyle Jax. Wcześniej pracował w oddziale w Wyo­ming. Młodszy prokurator, ma jakieś dwadzieścia osiem lat, o ile pamiętam. Wcześniej nie prowadził żadnych dochodzeń specjalnych.

Baldwin napił się znowu piwa.

– No to będzie miał gównianą sprawę na początek kariery w naszym grajdołku – stwierdził z grymasem.

*

Yard­ley wybrała dłuższą drogę do domu w White Sands. Dwa tygodnie. Nie skłamała, gdy powiedziała Baldwinowi, że nie ma żadnych wątpliwości i naprawdę odchodzi z prokuratury. Zamierzała też opuścić dom i w ogóle Las Vegas. Zbyt wiele złego się tu wydarzyło. Oczywiście były też cudowne chwile, które zamierzała hołubić w pamięci przez resztę życia. I właśnie dlatego starała się, aby ostatnie wrażenia też należały do jak najbardziej pozytywnych.

Najlepsze wspomnienia Yard­ley o Las Vegas wiązały się z córką. Tara miała już siedemnaście lat i była geniuszem. Kiedy Jessica wróciła do domu, dziewczyna właśnie wybierała się do pracy – miała praktyki w firmie zajmującej się robotyką i zgłębiała algorytmy procesów maszynowego uczenia się. Yard­ley nie zawsze rozumiała wyjaśnienia Tary, co to właściwie jest, ale córka zapewniała, że pewnego dnia ten wynalazek zrewolucjonizuje świat. Jessica wierzyła jej na słowo. Najbardziej jednak cieszyła się, że Tara wreszcie znalazła swoje powołanie i pasję. I właśnie dlatego uważała, że to właściwa pora, aby zmienić swoje życie.

Kiedy została sama, Jessica wzięła długi, gorący prysznic, a potem przebrała się w dres i nalała sobie lampkę białego wina. Usiadła w gabinecie przed komputerem i obróciła w palcach pendrive od Baldwina. W zamyśleniu przesunęła palcem po plastikowej obudowie.

Westchnęła głęboko, odchyliła się na krześle i popatrzyła w sufit. Pomyślała o nowym domu, który zamierzała kupić w niewielkim miasteczku Santa Bonita. Drzewa na podjeździe były tak wielkie i gęste, że zacieniały cały front budynku. Zastanawiała się, czemu poprzedni właściciele ich nie ścięli, bo sama zamierzała to zrobić, gdy tylko się wprowadzi. Chciała, aby w jej nowym życiu było jak najwięcej słońca, żadnej czerni i bieli, ani nawet szarości, tylko światło.

Dwa tygodnie.

Jessica podłączyła pendrive do komputera. Zamierzała przeczytać raporty, ale na nic więcej nie miała ani ochoty, ani sił.

Raporty okazały się krótkie. Dwie ofiary: Kathy Pharr, która zmarła, i Angela River, którą znaleziono jeszcze żywą zaledwie półtora kilometra od miejsca, gdzie wcześ­niej natrafiono na zwłoki Kathy Pharr. Obie kobiety zostały ubrane w czarne tuniki, a głowy owinięto im białymi bandażami. Napastnik obu rozciął czoło – według patologa nacięcia zrobiono prawdopodobnie brzytwą – aby krew przesączyła się przez tkaninę opatrunków. Dokładniejsze badanie miejsc zbrodni ujawniło ślady napaści seksualnej – kolposkopia wykazała urazy genitaliów, a w pochwie Kathy Pharr znaleziono nasienie. Obie ofiary zostały też dotkliwie pobite.

Angela River pamiętała jedynie oślepiający ból uderzenia w głowę, gdy wysiadła z samochodu na parkingu przy centrum handlowym. Ocknęła się już na stole. Nie mog­ła oddychać i myślała, że straciła wzrok, dopóki Baldwin nie rozciął bandaży. Na skórze obu ofiar znaleziono resztki wybielacza, obu również obcięto paznokcie i uczesano włosy. Zabójca lub zabójcy chcieli, aby wyglądały nieskazitelnie po śmierci.

Kathy Pharr siedziała na drewnianym krześle w opuszczonym domu. Aby utrzymać ciało w tej pozycji, sprawca użył kleju medycznego, którego markę udało się rozpoznać. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci była niewydolność wielonarządowa, ale na razie nie udało się ustalić, co ją spowodowało. Badanie toksykologiczne nie ujawniło nic oprócz alkoholu i leków na depresję, które ofiara miała przepisane na receptę, natomiast we krwi Angeli River nie znaleziono zupełnie nic.

Obie zbrodnie popełniono na półopuszczonym obszarze pod Las Vegas, zwanym Crimson Lake Road.

Yard­ley otworzyła folder ze zdjęciami i filmami zrobionymi przez ekipy techników policyjnych. Pierwsze zdjęcie przedstawiało Kathy Pharr na krześle. Yard­ley zamarło serce. Wzięła głęboki oddech, a potem przeszukała pliki, aby zobaczyć, jak upozowana została Angela River. Długo patrzyła na obie fotografie, zanim wysłała ­SMS-a do Baldwina:

Musimy się natychmiast spotkać.3

Ośrodek Instytutu Penitencjarno-Rehabilitacyjnego przypominał bunkier przeciwatomowy. Tara Yard­ley przyglądała się mu, gdy na parkingu przed budynkiem kończyła jeść frytki, popijając je colą.

Gdy skończyła, wyrzuciła jednorazowe pojemniki do kosza i dopiero wtedy skierowała się do wnętrza. Lubiła przychodzić tu w ostatniej godzinie odwiedzin. Strażnicy byli już wtedy znudzeni i wykonywali swoje obowiązki mechanicznie, dlatego nie przyglądali się zbyt uważnie dokumentom dziewczyny ani nie zadawali niewygodnych pytań.

Matka myślała, że Tara jest na praktykach. Dziewczyna miała poczucie winy, że musi ją okłamywać. Ale robiła to właśnie z myślą o matce i dla dobra ich obu. Zdawała sobie jednak sprawę, że matka byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała.

Po wylegitymowaniu się przy recepcji i przeszukaniu Tara mogła przejść przez bramkę detektora metalu. Jej dokumenty – bardzo dobre fałszywki – stwierdzały, że ma dwadzieścia dwa lata i pracuje jako dziennikarka dla gazety „Las Vegas Sun”. Przez krótki czas zastanawiała się nawet, czy naprawdę nie zostać dziennikarką. Mogłaby latać po świecie i tropić interesujące historie… Wiedziała jednak, że w ostatecznym rozrachunku ten zawód stanie się zupełnie zbędny. Większość starych profesji nie miała szans na przetrwanie. Tylko maszyny i uczenie maszynowe dawały jakieś perspektywy na przyszłość. Maszyny coraz szybciej zyskiwały na znaczeniu w społeczeństwie i przejmowały coraz więcej zadań, a Tara nawet się z tego cieszyła. Maszyny były obojętne. Maszyny nie mogły wybrać zła.

W bloku skazańców prawie nigdy nie było cicho ani spokojnie, ale tego dnia wydawał się niemal wymarły. Może przez pogodę. Tara czytała kiedyś, że aura silnie wpływa na nastroje więźniów oczekujących na wykonanie wyroku śmierci. Zastanawiała się, jaka pogoda panowała w dniu, gdy popełniali swoje zbrodnie. Pewnie mroczna i ponura.

Pomieszczenie było zimne, a metalowy stołek, na którym dziewczyna usiadła, jak zwykle okazał się niewygodny. Nie miało to znaczenia. W ośrodku nic nie było wygodne i właśnie o to chodziło.

Zaraz potem doprowadzono Eddiego Cala. Usiadł za przegrodą ze szkła pokrytego plastikiem. Tara przyjrzała się jego siwiejącym włosom i bladym przedramionom, które jeszcze w zeszłym roku wydawały się bardziej umięśnione. Wiek powoli dopadał tego mężczyznę – ojca i znienawidzonego mordercę wielu ludzi, Mrocznego Casanovę, który terroryzował Las Vegas przez prawie trzy lata, zanim został ujęty. Nawet jego dotknął nieuchronny upływ czasu. Jak każdego.

Tara odczekała, dopóki strażnik nie wyszedł z sali wizyt, a potem z ukrytej kieszeni wyjęła niewielkie urządzenie i położyła sobie na kolanach. Sama je zaprojektowała i skonstruowała. Emitowało statyczne szumy wysokiej częstotliwości – strażnicy nic nie słyszeli, ale na nagraniach z podsłuchów w pomieszczeniu pozostawał jedynie urywany syk.

– Znalazłaś? – zapytał Cal bez wstępów.

– Tak. Dostałeś jedzenie, które ci wysłałam?

– Owszem, dziękuję. Klawisze pewnie połowę z tego zjedli, zanim przekazali mi resztki, ale i tak cieszyłem się niespodzianką. Próbowałem zgadnąć, co jest w paczce. Niewiele mam tu niespodzianek.

Uśmiechnął się do dziewczyny. Chociaż ludzie zwykle czuli niepokój pod jego spojrzeniem, na Tarze nie robiło ono żadnego wrażenia. Doskonale wiedziała, dlaczego Eddie Cal tak uważnie się jej przygląda. Od pierwszego spotkania dwa lata temu zdumiewało go, że córka staje się coraz bardziej podobna do niego – coś, co go poruszało, a ją napawało wstrętem.

Przez te minione dwa lata Tara odwiedziła Eddiego Cala osiem razy. Żadna z tych wizyt nie sprawiła jej nawet odrobiny przyjemności, ale były konieczne. Cal miał coś, czego potrzebowała, aby zabezpieczyć przyszłość matce. Nie chciała, żeby Jessica martwiła się o pieniądze. Dziewczyna uznała, że ojciec jest im winien choć tyle.

– Co słychać u twojej matki?

– W porządku. Rzuca robotę w prokuraturze.

– Dlaczego?

Tara wzruszyła ramionami.

– Pewnie ma już dość krwi i grozy. Przenosimy się do Santa Bonita, kilka godzin od Vegas. Niezbyt to dla mnie wygodne, bo zamierzam zacząć studia, ale coś wymyślę. W przyszłym roku i tak wyprowadzę się z domu.

– Po co?

– Bo myślę, że mama się ogranicza i ze względu na mnie nie żyje tak, jak na to zasługuje. Chcę, żeby sobie kogoś znalazła i zakochała się, ale broni się przed tym ze wszystkich sił. Boi się sprowadzić do mnie kogoś nieodpowiedniego. Straciła już nawet kontakt z dalszymi znajomymi. Kiedy się wyprowadzę, zmusi to mamę do poznania nowych ludzi. Dobrze jej też zrobi, gdy zdystansuje się od złych wspomnień.

– I ode mnie, tak?

– Nie tylko od ciebie, ale od wszystkiego, co się z tobą wiąże. Od wszystkiego, z czym musiałam się zmagać przez całe życie.

Eddie Cal skinął głową.

– Przeraża cię, że jesteś jak ja. Myślisz, że jeżeli zmienisz wygląd i nazwisko, uda ci się uciec. Nic z tego. Zabierzesz wszystkie problemy ze sobą, nieważne, gdzie się ukryjesz. Jesteś jak ja i wcześniej czy później będziesz musiała się z tym zmierzyć.

– Nie jestem ani trochę do ciebie podobna.

Cal leniwie przymknął oczy.

– Znasz mitologię Greków i Rzymian?

– Nie interesują mnie bajeczki dla dzieci.

– Baśnie i mity są najważniejsze, Taro. Wszystko, co musisz wiedzieć o życiu, znajdziesz właśnie w nich. Nasza tak zwana wiedza naukowa to po prostu przeskoki do kolejnych zestawów idei, które gdy zostaną uznane za błędne, zmieniane są na inne. Jednak baśnie, baśnie były z nami od początku i zostaną z nami do końca.

Tara splotła ramiona na piersi.

– Przypuszczam, że w tej przemowie kryje się jakiś głębszy sens? Przejdziesz do sedna, Eddie?

Cal uśmiechnął się szeroko.

– Bogowie spierali się o ludzką naturę. Czy może zostać zmieniona? Czy człowiek może wybrać, kim pragnie się stać? Zeus stwierdził, że tak, ale Afrodyta zaprzeczyła. Aby jej pokazać, że się myliła, Zeus zmienił dziką uliczną kotkę w księżniczkę. Nauczył ją etykiety i dobrych manier, dał eleganckie szaty i szlachectwo. Zaczęła zachowywać się nienagannie i wreszcie została zaręczona z księciem. Na weselu oczarowała wszystkich gości…

Eddie przechylił głowę.

– I wtedy Zeus powiedział: „Widzisz? Skoro kota można zmienić w księżniczkę, na pewno to samo uda się z człowiekiem”. Afrodyta tylko wzruszyła ramionami i nakazała:„Patrz”. Po czym wypuściła mysz. Gdy tylko księżniczka zobaczyła małego gryzonia, przemykającego po podłodze, skoczyła na niego i zaczęła ścigać na czworakach. Wreszcie złapała mysz i rozerwała ją zębami jak drapieżnik na oczach zgromadzonych weselników. Afrodyta to bogini piękna i pożądania, dlatego doskonale rozumie, co naprawdę kryją ludzkie serca, i nie można jej pod tym względem oszukać.

Tara przełknęła. Wolałaby nie widzieć swojego podobieństwa do ojca, widocznego choćby w ich intensywnie niebieskich oczach. Nie spotkała takiego koloru tęczówek u nikogo innego, przypuszczała zatem, że to genetyczna mutacja charakterystyczna tylko dla niej i Eddiego Cala.

– Bo widzisz, moja księżniczko, bogowie uczą nas, że nie możemy zmienić własnej natury. Możemy ją ukryć na jakiś czas, ale wcześniej czy później ona zawsze się ujawni. Wystarczy tylko, że zobaczysz swoją mysz, i wtedy przekonasz się, jak niewyobrażalnie ty i ja jesteśmy do siebie podobni.4

– To Sarpong. – Yard­ley odwróciła się od monitora i spojrzała na niego przez ramię. Baldwin odstawił pudło z rzeczami, które zabrała ze swojego biurka w prokuraturze, żeby zrobić sobie miejsce. Usiadł obok.

Na ekranie widać było obraz. Postać w czerni z głową owiniętą białymi bandażami, które przesiąkły szkarłatną krwią w miejscu twarzy. Ramiona i nogi wyglądały na ludzkie, ale reszta nie sprawiała takiego wrażenia – nie pasował kąt pochylenia szyi czy kształt głowy. Jednak stroju nie można było pomylić z niczym innym – w takich samych tunikach i bandażach znaleziono zarówno Kathy Pharr, jak i Angelę River.

– Kto to jest Sarpong? – zdziwił się Baldwin.

– To kenijski malarz z lat sześćdziesiątych. Namalował serię obrazów zatytułowaną „Nocne zmory”. – Yard­ley kliknęła i obraz się zmienił. Ta sama postać, w tej samej tunice i bandażach, siedziała na drewnianym krześle.

– To pierwszy z serii.

Kliknęła ponownie, aby przywołać kolejny obraz. Tym razem postać leżała na stole, a wyciągnięte ramiona i stopy zwisały za krawędź blatu.

– A to drugi.

Wyglądało to, jakby ktoś stanął nad Angelą River i dokładnie namalował to, co zobaczył. Baldwin pochylił się za plecami Yard­ley, aby lepiej się przyjrzeć.

– A tak wygląda trzeci – oznajmiła Jessica.

Kolejny obraz przedstawiał postać wewnątrz domu, powieszoną na czymś oślizgłym za szyję, z rozpłatanym tułowiem i wnętrznościami rozwleczonymi na podłodze.

Najgorszy był jednak czwarty, z nienaturalnie wykręconą postacią poznaczoną bliznami, z powiekami i ustami zaszytymi grubą nicią. Postać miała rozwartą klatkę piersiową i prawie już nie przypominała człowieka.

– Jak to znalazłaś? – zdziwił się Baldwin.

Yard­ley zerknęła na niego przez ramię, a potem znowu odwróciła się do komputera.

– Eddie miał obsesję na punkcie tych obrazów. Nie potrafił mówić o niczym innym. W swojej pracowni starannie skopiował każdy z nich, ale po skończeniu wszystkie wyrzucił i nigdy już o nich nie wspomniał. Według niego miało znaczenie, że na serię składają się właśnie cztery obrazy, ale nie umiał wydedukować dlaczego. Nie uważał, że Sarpongowi wyczerpało się po prostu natchnienie, był przekonany, że malarz zdecydował się na właśnie cztery obrazy i ani jednego więcej. Może dlatego, że był cztery razy żonaty i doczekał się czworga dzieci. Pewnie dlatego Eddie myślał, że czwórka była dla tego malarza ważna.

– Wywnioskował dlaczego?

Jessica pokręciła głową.

– Nie wydaje mi się. Eddie przez długi czas skupiał się na tych obrazach, ale potem po prostu odpuścił.

– Dlaczego?

– Nie mam pojęcia.

Rozmowę przerwał im SMS – do Baldwina napisała Scarlett Chambers, młoda kobieta, z którą się umawiał. Pytała, dlaczego Cason od kilku dni nie odbiera od niej telefonów. Baldwina ogarnęło poczucie winy. Scarlett była bardzo miła i inteligentna, na dodatek chyba jej na nim zależało. Spędzili razem mnóstwo czasu na rozmowach o niczym i o wszystkim, od polityki po najnowsze odkrycia w kosmosie… Jednak było jakieś „ale”. Zawsze było jakieś „ale”…

Scarlett nie widziała tego, co Baldwin. Nie otoczyła się murem, wisielczym humorem, dzięki któremu Casonowi wciąż udawało się zachować człowieczeństwo i nie zwariować. Na trzeciej lub czwartej randce Scarlett zapytała, jak mu minął dzień, a Baldwin opowiedział jej o sprawie, którą właśnie prowadził – śledztwo dotyczące matki, która otruła własne dzieci. Scarlett miała łzy w oczach, gdy tego słuchała, a Baldwin nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak się przejęła. Ale teraz już rozumiał. Ona nie przechodziła tego, co on. Właśnie dlatego większość agentów i funkcjonariuszy policji i podobnych służb umawiało się i brało ślub tylko z innymi policjantami lub agentami.

Odpisał, że odezwie się później.

A potem splótł ramiona na piersi.

– Ten malarz żyje?

Jessica odchyliła się na krześle.

– Nie. Zmarł z przedawkowania. Za dużo heroiny. Pozostawił po sobie tylko te cztery obrazy. Namalowanie ich zajęło mu sześć lat.

Baldwin przyjrzał się trzeciemu obrazowi, z mroczną postacią wiszącą pod sufitem, i dopiero teraz zrozumiał, że ofiara została powieszona na własnych jelitach.

– Co oznaczają te obrazy?

Na ekranie Yard­ley ustawiła cztery obrazy tak, aby były widoczne wszystkie razem.

– Że będziesz miał jeszcze dwie ofiary.5

Yard­ley do późna omawiała raporty i śledztwo z Baldwinem, ale nadeszła sobota i kobieta zdecydowała, że zje coś poza domem. Tara wróciła do domu późno, ale wstała wcześniej, bo – jak stwierdziła – chce spędzić więcej czasu na praktykach. Dlatego Jessica postanowiła zjeść brunch przy Strip.

Wybrała się do restauracji w Hotelu Weneckim. Posadzono ją przy stoliku z widokiem na kanał. Turyści od czasu do czasu przepływali na gondolach, z wioślarzami śpiewającymi po włosku, podczas gdy pasażerowie nagrywali rejs smartfonami.

Tara posłała matce znaczące spojrzenie, gdy zobaczyła poprzedniego wieczoru ją i Baldwina pochylonych nad plikami. Cason miał łagodne oczy i zawsze pachniał wodą kolońską, którą Yard­ley lubiła. Dyskretny zapach jakby gruszek. Przez krótki czas umawiała się z nim i czasami zastanawiała się, jak wyglądałby ich związek, gdyby potrwał dłużej.

Jednak jej ostatni partner siedział w więzieniu. A jej eksmąż trafił do celi śmierci. Yard­ley nie byłaby zaskoczona, gdyby Baldwin też okazał się seryjnym zabójcą.

Uważała za wzruszające, że córka nadal pokłada w niej romantyczne nadzieje. Jednak Yard­ley i Baldwin mieli już swój moment, a teraz pozostali tylko przyjaciółmi. Jessica straciła przyjaciół, których dzieliła z Eddiem, gdy jego zbrodnie wyszły na jaw, a potem sytuacja się powtórzyła z Wesleyem. Dlatego rzuciła się w wir nauki, pracy oraz poświęciła się wychowaniu córki. Nie miała nikogo, z kim mogłaby się umówić na brunch, ale zamierzała to zmienić, gdy się przeprowadzi i na nowo ułoży sobie życie. Na razie jednak cieszyła się, że wokół nie ma zbyt wielu ludzi.

Zamieszała mleko w kawie, myśląc o Kathy Pharr i Angeli River. Kathy miała czterdzieści lat. River tylko trzydzieści trzy. Baldwin nie znalazł nic, co mogłoby je łączyć – nic, co by wyjaśniało, jak obie kobiety przyciąg­nęły uwagę mordercy. River wciąż jeszcze przebywała w szpitalu. Znalezienie wspólnych cech między nią a Kathy Pharr pewnie zajmie sporo czasu.

Yard­ley sprawdziła godzinę na komórce. Zbliżała się pora odwiedzin w szpitalu Świętego Wincenta. Zostawiła pieniądze za kawę na stoliku i ruszyła na spotkanie z Angelą River.

*

Angelę River umieszczono w pokoju na czwartym piętrze. Yard­ley zajrzała tam przez otwarte drzwi. Młodsza kobieta leżała na posłaniu z rękoma złożonymi jak do modlitwy. Miała zamknięte oczy i cicho nuciła. Yard­ley pomyślała, że powinna przyjść kiedy indziej, gdy Angela otworzyła oczy.

– Przepraszam, nie chciałam ci przeszkadzać – powiedziała Yard­ley.

– Nie szkodzi, prawie skończyłam.

– Nazywam się Jessica Yard­ley. Jestem z prokuratury generalnej. Mogę wejść?

– Jasne.

Za Jessicą do izolatki weszła pielęgniarka z dzbankiem wody i ostrzegła River, żeby nacisnęła guzik i wezwała pomoc, gdyby znowu zrobiło jej się słabo. Yard­ley przypomniała sobie, że lekarze nadal nie wiedzieli, w jaki sposób sprawca zamierzał zabić Angelę.

Dopóki pielęgniarka nie wyszła, Yard­ley miała okazję podziwiać tatuaże młodszej kobiety. Jej przedramiona oplatały kwiaty, a na łydkach przewijały się widoki z natury. Duży biało-błękitny lotos rozkwitał na prawym ramieniu. Do tego Angela miała kolczyk w nosie, a jej zielone oczy błyszczały, przez co sprawiała wrażenie o wiele młodszej niż w rzeczywistości. Nadgarstek młodej kobiety spowijał usztywniony opatrunek. Baldwin stwierdził, że sprawca wrzucił Angelę do bagażnika, żeby przewieźć ją na teren Crimson Lake Road, i w pośpiechu przypadkowo zatrzasnął klapę na jej ręce.

Kiedy pielęgniarka zostawiła je same, Yard­ley usiadła na krześle przy łóżku – jednak nie za blisko – i oznajmiła:

– Podobają mi się twoje tatuaże.

– Och, to takie moje hobby – odparła River. – Niektórzy zbierają znaczki, ale ja wolę takie obrazki. – Wskazała na chryzantemę owijającą się wokół jej nieuszkodzonego nadgarstka. – Zrobiłam ją sobie w Indiach. – A potem pokazała Yard­ley orchideę na udzie. – Tę mam z Japonii, a żurawia na kostce wytatuowałam w Szanghaju… Robię tatuaż w każdym miejscu, do którego podróżuję. To trochę jakbym zabierała ze sobą cząstkę tego miejsca… A ty podróżujesz?

– Niestety nie. Właściwie nigdy nie wyjechałam z kraju… A ten lotos?

– Mam paskudne znamię na tej ręce. Ogromne. Przez nie dzieciaki zawsze mnie wyśmiewały. Dlatego gdy tylko skończyłam szesnaście lat, zrobiłam sobie tatuaż. I wreszcie mogłam nosić koszulki bez rękawów.

– Jest piękny.

River podniosła się i usiadła po turecku na posłaniu. Do tej pory Yard­ley unikała patrzenia na nią wprost, ale teraz podniosła oczy na twarz pacjentki. Gruba linia ciąg­nęła się od jednej brwi do drugiej, znacząc ranę zadaną brzytwą. Yard­ley pomyślała, że musiało strasznie boleć, gdy Angela się ocknęła. Pewnie założono jej z dziesięć szwów, by złączyć skórę. Twarz kobiety była mocno posiniaczona, opuchlizna nie pozwalała jej otworzyć jednego oka, a rozdarcie na dolnej wardze pokrywał świeży strup. Dla Yard­ley wyglądała trochę jak ofiara poważnej stłuczki.

– Podróże pozwalają lepiej poznać samego siebie – stwierdziła River. – Można się przekonać, jak się reaguje w otoczeniu, które wydaje się obce i nieprzyjazne. Jak się traktuje ludzi, jak się do nich odnosi. Przekonałam się, że zbyt łatwo ufam ludziom, gdy w Bangkoku skradziono mi wszystko, co miałam.

– To straszne. Co zrobiłaś?

River wzruszyła ramionami.

– Przez kilka dni musiałam się nauczyć, jak przetrwać. Jedna miła wdowa zlitowała się nade mną i nakarmiła. A potem jakoś udało mi się autostopem dotrzeć do amerykańskiej ambasady. To również było dość interesujące doświadczenie. Może wszechświat starał się pokazać mi, że utrata wszystkiego wcale nie jest taka straszna, jak się wydaje.

Yard­ley dostrzegła fragment kolejnego tatuażu, gdy River się poruszyła, a szpitalna koszula opadła z jej drugiego ramienia.

– Co masz wytatuowane na drugim ramieniu?

– To runa. Oznacza kogoś, kto jest kowalem swojego losu. – Na chwilę posmutniała, ale zaraz uśmiechnęła się ponownie. – Wybacz, ale o tatuażach i podróżach mogłabym mówić godzinami, a przecież nie po to tu przyszłaś.

Każda ofiara traumy reagowała inaczej. Niektóre zamykały się w sobie i nie odzywały przez kilka dni albo nawet tygodni – a niektóre nie mówiły już nigdy, jeżeli uraz, który przeżyły, okazał się bardzo ciężki. Inne ofiary uśmiechały się sztucznie i udawały, że nic się nie stało. Jeszcze inne wahały się pomiędzy tymi dwoma stanami. Yard­ley uznała, że do Angeli River jeszcze nie dotarło w pełni, co naprawdę się stało, ofiara nie chciała uświadomić sobie niedawnych trudnych wydarzeń ani ich analizować. Przywołanie teraz złych wspomnień mogło ją załamać.

– Chciałam tylko sprawdzić, jak się czujesz – powiedziała Jessica. – I upewnić się, czy niczego ci nie potrzeba.

– Och, to bardzo miłe z twojej strony. Czuję się dobrze, naprawdę. Chociaż pielęgniarki pewnie myślą inaczej. Mają ze mną trochę kłopotów. Na początku przyszedł do mnie pielęgniarz i… po prostu… sama nie wiem, zamarłam. Dlatego powiedziałam im, żeby przychodziły do mnie wyłącznie pielęgniarki i lekarki, a wśród personelu są na razie tylko dwie.

– Biorąc pod uwagę, co przeszłaś, to całkiem rozsądna prośba.

River wzruszyła ramionami.

– Chyba tak. – Zsunęła z nadgarstka bransoletkę i zaczęła się bawić malachitowymi paciorkami. – Wspomniałaś, że jesteś prokuratorem?

– Tak.

– Czyli pracujesz z policją, prawda?

– Zgadza się. Poproszono mnie, żebym przyjrzała się twojej sytuacji i sprawdziła, czy mogę jakoś pomóc.

– Sytuacji? Chodzi o to, że zostałam porwana i o mały włos uniknęłam śmierci?

Yard­ley przezornie nie odezwała się słowem.

– Przepraszam – westchnęła River. – Wszyscy mi wytykają, że jestem zbyt bezpośrednia. Ale nie lubię owijać w bawełnę i nazywam rzeczy po imieniu. Prawda jest lepsza niż udawanie. – Spojrzała na paciorki bransoletki. – Wiem, co mi zrobiono. Możemy o tym porozmawiać, jeśli ci zależy.

– Na pewno?

River popatrzyła Yard­ley w twarz i uśmiechnęła się melancholijnie.

– Przecież przeżyłam. Z tego, co powiedzieli policjanci, była tam jeszcze jedna kobieta, ale jej się nie udało. Chyba nie mam prawa się nad sobą użalać.

– Uważam, że masz prawo czuć się, jak chcesz.

River uśmiechnęła się szerzej.

– Za twoim pozwoleniem chciałabym czegoś spróbować. Mogę popatrzeć na twoją aurę?

– Moją aurę?

Skinęła głową.

– Skoro mamy rozmawiać, powinnam wiedzieć, z kim mam do czynienia, prawda? Podaj mi ręce, proszę.

Yard­ley zawahała się, ale potem posłuchała. River odwróciła się do niej przodem, a potem spojrzała nieco w bok, jakby chciała się przyjrzeć Jessice kątem oka.

– Wszystko ma aurę. Rośliny, zwierzęta, ziemia… wszystko. Aura zdradza o wiele więcej niż słowa.

Angela odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Potem je otworzyła i popatrzyła na Yard­ley, której zdawało się, że trwało to bardzo długo.

– Tak mi przykro – westchnęła wreszcie River.

– Dlaczego?

– Masz szkarłatną aurę wokół piersi. Prawie jak bandaż z krwi.

– Co to znaczy?

River uścisnęła jej dłonie.

– Że masz strzaskane serce. – Rozluźniła uścisk i lekko pomasowała dłonie Yard­ley kciukami, niemal uspokajająco. – Tyle bólu. Nie wiem, jak sobie z tym radzisz i wciąż żyjesz.

Yard­ley przełknęła nerwowo i ostrożnie uwolniła dłonie z uścisku.

– Powinnam pozwolić ci odpocząć. Zajęłam ci dość czasu.

– Przepraszam, nie chciałam cię obrazić.

– Nie obraziłaś mnie.

– Wszyscy czasami się załamujemy. Jednak jeżeli wiemy, jak wziąć się w garść, stajemy się silniejsi tam, gdzie wcześniej mieliśmy rany.

Yard­ley wstała.

– Lepiej już pójdę.

– Jutro wychodzę ze szpitala. Uprawiasz jogę? Mam studio jogi. Niewielkie, w którym uczę własnej odmiany, jogi radości. Próbowałaś kiedyś?

– Nie.

– Myślę, że to pomoże na twoje serce. Proszę wpaść.

Yard­ley uśmiechnęła się lekko.

– Miło było cię poznać, Angelo.

– Angie. I ciebie też miło było poznać.

Kiedy Yard­ley zjeżdżała windą, musiała się oprzeć o ścianę. Ciążyło jej w brzuchu. River powiedziała „strzas­kane serce”, nie „złamane”.

Strzaskane.

Określenie wstrząsnęło Yard­ley, bo było tak boleśnie trafne. Przyszła do szpitala w przekonaniu, że będzie musiała pocieszać Angelę River, a stało się dokładnie na odwrót.6

Budynek federalny przypominał ogromną kostkę ze stali i szkła. Yard­ley zaparkowała w podziemiu i zeskanowała swój identyfikator na czujnikach, by przejść przez dwoje drzwi, zanim dotarła do swojego biura. Na korytarzu minęła Roya Lieu, prokuratora głównego w wydziale spraw karnych, który skinął jej głową na powitanie. Właśnie przyjął stanowisko zastępcy prokuratora generalnego w Waszyngtonie. Yard­ley oczywiście nie poproszono o złożenie aplikacji na posadę, którą dostał Roy. Była żoną seryjnego mordercy, który oczekiwał na wyrok w celi śmierci, i nigdy nie dostałaby pozycji zapewniającej sporą władzę w tak potężnej instytucji prawnej.

Zalogowała się na swoim komputerze i zignorowała czterdzieści siedem nieprzeczytanych e-maili. Otworzyła pliki związane z procesem, który miał się wkrótce odbyć – dotyczyły oskarżonego, który zmiażdżył młotkiem głowę swojemu dwudziestoletniemu pasierbowi. Sprawa tylko dlatego trafiła do sądu federalnego, ponieważ zdarzyła się w domu na terenie rezerwatu rdzennych Amerykanów. Yard­ley zdała sobie jednak sprawę, że od kilku minut czyta wciąż ten sam akapit z raportu sekcji zwłok. Chyba nie miała nastroju do pracy. Otworzyła przeglądarkę i zaczęła wyszukiwać w Internecie informacje o porwaniu Angeli River.

„Las Vegas Sun” tego ranka opublikował obszerną relację ze śledztwa. Reporter kryminalny, freelancer Jude Chance, rutynowo sprzedawał swoje artykuły różnym gazetom, a jego podcast był jednym z najpopularniejszych w Nevadzie i Kalifornii. Yard­ley kilka razy wykorzystała tę znajomość, aby dyskretnie przekazać mediom szczegóły dochodzeń, gdy zależało jej, by przeciekły do opinii publicznej. W zamian ujawniła niektóre informacje dotyczące spraw, które go interesowały. Chance nazwał zabójcę Egzekutorem z Crimson Lake, a Yard­ley wiedziała, że przezwisko zapewne przylgnie.

Jako reporter kryminalny zetknąłem się z wieloma mrocznymi sprawami. Po sześciu latach uznałem, że nieźle poznałem to, do czego ludzie są zdolni. „Byłem tam, widziałem na własne oczy”, myślałem.

A jednak Egzekutor z Crimson Lake sprawił, że muszę zweryfikować swoje przekonania w zakresie wiedzy o przestępcach. Egzekutor daje sobie czas, by zająć się swoimi ofiarami, nie lubi pośpiechu. Najpierw je dokładnie myje, jak powiedział mi informator znający szczegóły dochodzenia. Myje ofiary mydłem, a potem jeszcze szoruje ich ciała wybielaczem. Obcina im włosy i czyści paznokcie. Jak mała dziewczynka zajmująca się swoimi ulubionymi i najcenniejszymi lalkami. Zabójca dokonuje zbrodni w jednym określonym miejscu: w kwartale wokół Crimson Lake. To miejsce z mroczną historią korupcji, która zniszczyła całą okolicę i pozostawiła tylko puste domy nad brzegiem jeziora. Więcej tu duchów niż ludzi. I właśnie to miejsce Egzekutor wybrał na scenę swoich zbrodni.

Obie kobiety zostały znalezione w odległości około półtora kilometra od siebie, w opuszczonych domach. Ich właściciele odeszli stamtąd z powodu zaległości podatkowych przewyższających wartość budynków. Domy stały przez lata, zbierając kurz i pajęczyny, dopóki nie trafił tam Egzekutor. Jakież to musiało być dla niego odkrycie – spory teren pozbawiony ludzi, oddalony o godzinę jazdy od najbliższego komisariatu policji, nocą spowity ciemnością. Gdy odważnie zajrzałem tam po północy, zobaczyłem tylko jedno, zaledwie jedno, światło, ale gdy zapukałem do domu, żeby porozmawiać z tym jedynym mieszkańcem, nikt nie otworzył. Cała dzielnica, o ile można ją tak nazwać, to tylko cienie i ruiny.

Chance dalej opisał szczegóły – jak znaleziono obie kobiety: ubrane w czarne tuniki, z bandażami na twarzach, z rozcięciami na czołach, krwawiącymi przez opatrunki. Nie pojawiła się żadna wzmianka o obrazach Sarponga.

Yard­ley otworzyła kolejne okno na swoim komputerze i wyświetliła cztery obrazy.

Były ciemne. Nie chodziło tylko o kolorystykę i tematykę, lecz także o światłocienie. Za plecami każdej namalowanej postaci było widać okno, a w nim płonące miasto. Ogień sięgał niemal do nieba. A niebo świeciło jasnymi odcieniami oranżu. Jakby też było w ogniu.

Co Egzekutor widzi, gdy na nie patrzy?

FBI dzieliło seryjnych morderców na cztery kategorie: tacy, którzy dążyli do dominacji, czyli potrzebowali poczucia władzy nad ofiarą, aby osiągnąć satysfakcję seksualną; urojeniowi, czyli tacy, których do popełnienia zbrodni zmuszały głosy lub wizje; celowi – którzy uważali, że mają do spełnienia misję eksterminacji określonej grupy ludzi, takiej jak prostytutki lub mniejszości rasowe; oraz tacy, którymi kierowała żądza, czyli ci, którzy nie widzieli różnicy pomiędzy przemocą a seksem.

W morderstwach w Crimson Lake nie pojawiał się element dominacji, ponieważ kobiety były nieprzytomne podczas interakcji, a zabójcy dominujący musieli wiedzieć, że panują nad swoimi ofiarami. Pharr i River nie należały do żadnych grup etnicznych ani do mniejszości rasowych czy religijnych.

Możliwe zatem, że Egzekutora popychały do działania halucynacje, które uważał za instrukcje, jak dokonywać swoich zbrodni. Albo był mordercą powodowanym przez żądzę, choć dowodów na gwałt znaleziono raczej mało. Pozostawała też możliwość, że wcale nie chodziło o seryjnego zabójcę, lecz kogoś, kto mordował dla pieniędzy, z zemsty lub na zlecenie, a nawiązania do Sarponga miały jedynie wprowadzić w błąd organy ścigania. Albo zbrodnie te były dziełem zupełnie unikalnego rodzaju seryjnego drapieżnika, którego jednostka behawioralna FBI nie zdołała jeszcze zakwalifikować do odpowiedniej kategorii.

Jeżeli Egzekutor był mordercą z żądzy lub przez halucynacje, nie przestanie, dopóki nie zginie lub nie znajdzie się w więzieniu. Do tego czasu mógł jedynie iść naprzód, co w jego przypadku oznaczało kolejne zabójstwa. Jak rekin, który musi pływać, bo inaczej się udusi.

Yard­ley wróciła do artykułu Chance’a i przeczytała kilka akapitów poświęconych Angeli River. Do artykułu dołączono zdjęcie młodej kobiety z jej chłopakiem. Spotykała się z Michaelem Zacharym, lekarzem na izbie przyjęć w pogotowiu. Angela niedawno z nim zamieszkała. Baldwin oczywiście go przepytał, ale Zachary stwierdził, że tej nocy, kiedy River została porwana, położył się wcześnie spać. Nikt nie mógł tego potwierdzić. W dniu porwania Pharr przebywał, jak podkreślił, na konferencji medycznej poza granicami stanu.

Na zdjęciu Angela River obejmowała Zachary’ego za szyję, miała okulary przeciwsłoneczne wsunięte we włosy i szeroki uśmiech.

Roztrzaskane serce.

Yard­ley wysłała e-maila do Roya Lieu, aby go powiadomić, że sprawę Egzekutora kieruje do sądu federalnego ze względu na możliwość kolejnych napaści seksualnych. Dodała też, że przed swoim odejściem przekaże Kyle’owi Jaxowi instrukcje, jak prowadzić podobne dochodzenia. Następnie umówiła się na spotkanie z Jaxem.7

Nowy zwierzchnik przydzielał Baldwinowi coraz więcej spraw dotyczących przestępstw na tle ekonomicznym, a coraz mniej morderstw. Tymczasem agent miał kilka pomysłów, jak dowiedzieć się więcej o powiązaniach morderstw kobiet z obrazami Sarponga, rozpoznanymi przez Yard­ley. Chciałby z nią o tym porozmawiać, ale najpierw musiał wypełnić dokumenty i oddać je do końca dnia.

Nowy szef wszedł do gabinetu Baldwina po południu i stanął w progu. Dana Young wyglądał dokładnie tak, jak powszechnie wyobrażano sobie agentów FBI – czarny garnitur, biała koszula, ciemny krawat. Grube okulary i nienagannie zaczesane włosy z przedziałkiem. Był także tym typem biurokraty, jakiego Baldwin organicznie nie znosił – zainteresowanym wyłącznie awansem i obojętnym na ofiary ze śledztw prowadzonych przez agencję.

– Myślę, że sprawę Egzekutora można dość szybko rozwiązać i zamknąć. – Young przyjrzał się zadrapaniu na swoim bucie. Baldwin dopiero teraz zauważył, że jego stopy wydawały się zbyt małe w stosunku do reszty ciała. – I dobrze, bo wreszcie będzie można lepiej wykorzystać nasze zasoby.

– To znaczy?

– Przeniesiemy zasoby z jednostki behawioralnej. To tylko moja skromna opinia, ale ta jednostka to spore marnotrawstwo środków. Jedno morderstwo jest podobne do drugiego, niepotrzebny do tego oddzielny wydział, zwłaszcza taki, który praktykuje czary-mary jak profilowanie przestępców. Namawiam kierownika biura w Vegas, aby zlikwidował powiązane z tym stanowiska i przydzielił tu dwóch agentów do ogólnych czynności terenowych. Po rozwiązaniu sprawy Egzekutora będzie można wreszcie ruszyć z tym do przodu, a to pomoże nam szybciej pozamykać inne dochodzenia.

Baldwin przywykł już do takich zapowiedzi, pojawiały się za każdym razem, gdy agencja przechodziła okres cięć budżetowych. Jednostka behawioralna skupiała się głównie na współpracy z lokalnymi organami ścigania w przypadku śledztw dotyczących seryjnych morderstw. Problem polegał na tym, że obecnie tylko ośmiu agentów specjalnych miało do niej przydział. A ich praca obejmowała nie tylko USA, lecz także resztę świata. Ośmiu agentów, w tym Baldwin, każdego miesiąca zajmowało się dziesiątkami napływających wniosków o pomoc w dochodzeniach, a Young uważał, że grupę należy jeszcze bardziej zmniejszyć.

– Tak z czystej ciekawości – rzucił Baldwin – dlaczego uważasz, że sprawa Egzekutora zostanie szybko rozwiązana?

Young wzruszył ramionami.

– Prowadziłem mnóstwo śledztw dotyczących morderstw. Świadkowie zawsze się pojawiają. Wcześniej czy później, za każdym razem. Morderca pochwali się komuś swoją zbrodnią, ta osoba do nas zadzwoni i to będzie koniec historii.

Baldwin miał ochotę się roześmiać, ale uznał, że lepiej tego nie robić, więc tylko wytrzymał spojrzenie Younga.

– Dana, przez całą swoją karierę pracowałem z tego rodzaju sprawcami. Masz rację, większość zbrodni zostaje rozwiązana dzięki świadkom, w tym także seryjne morderstwa, ale tak się nie stanie w przypadku tego sprawcy. Czasami ci ludzie nawet sobie nie uświadamiają, że dokonują zabójstw. Jak mają się pochwalić komuś morderstwem, skoro nie zdają sobie z niego sprawy?

Przez twarz Younga przemknął cień irytacji, jednak zwierzchnik szybko się opanował.

– Nie zamierzam się kłócić. Wpadłem tylko, żeby ci powiedzieć, że sprawę Egzekutora należy jak najszybciej zamknąć. Liczę na ciebie.

– Bo media sporo o tym mówią, co? Pewnie by ci tak nie zależało, gdyby nikt o tym nie wiedział.

Young poprawił krawat.

– Nie tym tonem, agencie Baldwin. Po cięciach w jednostce behawioralnej trzeba będzie znaleźć dla ciebie nowe miejsce, a to ja zdecyduję, gdzie trafisz. – Zerknął na zegarek. – Sprawa ma być szybko zamknięta, agencie Baldwin. Zrozumiano?

– Tak, zrozumiałem.

Kiedy Young wyszedł, Baldwin rzucił długopis na biurko i przeciągnął dłonią po twarzy. Jeden z jego przyjaciół niedawno odszedł na emeryturę i kupił na Bermudach sklep ze sprzętem do nurkowania.

Baldwin otworzył na komputerze zdjęcia Bermudów i długo się w nie wpatrywał. Wreszcie wstał i wyszedł z biura. Był ostatnim, który je opuszczał.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij