Crush. Zniszczenie - ebook
Crush. Zniszczenie - ebook
Wszystko jest inne, dziwne, wliczając w to mnie samą. Powróciłam do Akademii Katmere, ale nic nie pamiętam z okresu mojej nieobecności, a teraz usilnie staram się zrozumieć kim lub czym naprawdę jestem.
Kiedy ponownie zaczynam czuć się bezpiecznie w szkolnych murach, powraca Hudson. Zdradza tajemnice, grozi, że na zawsze odsunie mnie od Jaxona. Jednak o wiele większe zagrożenie stanowi zbliżający się wróg.
Członkowie Kręgu walczą o władzę, wampirzy dwór stara się wciągnąć mnie do swojego świata. Bracia Vega zgadzają się tylko w jednej kwestii – opuszczenie Akademii Katmere może oznaczać dla mnie pewną śmierć.
Kiedy walczę o życie, los wszystkich innych zależy od tego, czy uda nam się pokonać nieznane zło. Wiem jedynie, że ocalenie bliskich będzie wymagało ode mnie poświęcenia, na które być może nie będę gotowa.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-859-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W takim stanie się obudziłam
Człowiek w szkole dla nadprzyrodzonych stworzeń w najlepszym wypadku czuje się niepewnie. W najgorszym – jak gumowa zabawka w pokoju pełnym wściekłych psów. A przeważnie… cóż, szczerze mówiąc, na co dzień jest nawet całkiem spoko.
Szkoda, że ten dzień nie należy do przeciętnych.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy idę korytarzem w kierunku sali, w której odbędzie się lekcja literatury brytyjskiej, czuję się nieco dziwnie. Trzymam kurczowo szelki plecaka, jakby to było koło ratunkowe.
Może mam takie wrażenie, bo jest mi zimno. Cała się trzęsę, gdy chłód przenika mnie aż do kości. Dziwne samopoczucie spowodowane może być też faktem, że ręka, którą trzymam plecak, jest cała obolała i posiniaczona. Wygląda tak, jakbym stoczyła walkę ze ścianą i stanowczo przegrała. A może chodzi o to, że wszyscy – dosłownie wszyscy – gapią się na mnie w niezbyt przychylny sposób.
Z drugiej strony, czy kiedykolwiek patrzyli na mnie przychylnie?
Można by pomyśleć, że skoro jestem dziewczyną wampirzego księcia, powinnam była już przywyknąć do tych nachalnych spojrzeń. Ale nie, nie zdołałam się przyzwyczaić. I zdecydowanie przeszkadzają mi momenty, gdy wampir, czarownica, smok czy wilkołak zatrzymują się i gapią na mnie szeroko otwartymi oczami i rozdziawionymi ustami – jak w tej chwili.
Prawdę mówiąc, niezbyt korzystnie się przy tym prezentują. No, rety. Czy to nie ja powinnam się dziwnie zachowywać? Przecież od zawsze wiedzieli o istnieniu ludzi, a ja dopiero od niecałego tygodnia wiem, że potwór w mojej szafie jest prawdziwy. Podobnie jak te, które znajdują się w moim pokoju, w salach… i niekiedy w moich ramionach. Zatem czy to nie ja powinnam chodzić korytarzami i z otwartymi ustami wybałuszać oczy na innych uczniów?
– Grace? – rzuca ktoś.
Rozpoznaję, do kogo należy głos, i obracam się z uśmiechem. Dostrzegam, że Mekhi wpatruje się we mnie intensywnie, a jego brązowa cera jest bledsza niż zazwyczaj.
– Cześć. Tu jesteś. – Posyłam mu uśmiech. – Już myślałam, że będę dziś musiała sama czytać Hamleta.
– Hamleta? – pyta ochryple i drżącymi palcami wyjmuje telefon z przedniej kieszeni spodni.
– Tak, Hamleta. Sztukę, którą przerabiamy na literaturze brytyjskiej, odkąd tu trafiłam. – Przestępuję z nogi na nogę, bo czuję się nieswojo, kiedy nadal patrzy na mnie, jakby zobaczył ducha… albo gorzej. To zdecydowanie nie jest jego typowe zachowanie. – Mamy dziś odegrać scenę, pamiętasz?
– Nie jesteśmy… – urywa w połowie, kciukami śmiga po ekranie, po czym wysyła coś, co wnosząc po wyrazie jego twarzy, jest najważniejszą wiadomością w jego życiu.
– Wszystko w porządku? – pytam, zbliżając się do niego. – Niezbyt dobrze wyglądasz.
– Ja niezbyt dobrze wyglądam? – Parska śmiechem i drżącymi palcami przeczesuje długie, ciemne loki. – Grace, ty…
– Panno Foster?
Mekhi znów milknie, gdy na korytarzu rozlega się głos, którego nie rozpoznaję.
– Wszystko w porządku?
Posyłam Mekhiemu zdezorientowane spojrzenie, po czym odwracamy się i widzimy, że korytarzem zmierza nauczyciel astronomii lunarnej, pan Badar.
– Tak – odpowiadam, odsuwając się o krok. – Chcę zdążyć na lekcję przed dzwonkiem. – Mrugam, gdy zatrzymuje się tuż przed nami. Wygląda na przerażonego naszą poranną wymianą zdań na szkolnym korytarzu. Nie wiem, o co mu chodzi, skoro tylko rozmawiam z kolegą.
– Musimy odszukać twojego wuja – oznajmia, chwyta za mój łokieć, aby mnie odwrócić i poprowadzić w kierunku, z którego właśnie przyszłam. Odezwał się do mnie głosem, w którym pobrzmiewało może nie ostrzeżenie, ale z pewnością coś więcej niż prośba, więc bez sprzeciwu ruszam długim, zwieńczonym ostrymi łukami korytarzem. Zazwyczaj niewzruszony Mekhi schodzi nam posłusznie z drogi.
Wrażenie dziwności potęguje się z każdym moim krokiem, zwłaszcza gdy ludzie dosłownie przystają, by na mnie spojrzeć, a ich reakcja wywołuje u Badara coraz większe zdenerwowanie.
– Może mi pan powiedzieć, co tu się właściwie dzieje? – pytam, gdy zgromadzeni rozstępują się przed nami. Nie pierwszy raz doświadczam takiego zjawiska. Działo się tak już parokrotnie, odkąd zaczęłam spotykać się z Jaxonem Vegą. Jednak tym razem w pobliżu nie ma mojego chłopaka. To naprawdę przedziwne.
Pan Badar patrzy na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa, po czym pyta:
– Nie wiesz?
Brzmi nieco obłąkańczo, w głębokim głosie pobrzmiewa niedowierzanie, co jedynie wzmaga mój niepokój, bo przypominam sobie minę Mekhiego, gdy kilka minut temu wyjmował z kieszeni telefon.
To ten sam wyraz twarzy, który zauważam u stojącego w drzwiach pracowni chemicznej Cama, gdy go mijamy. Podobne mają także Gwen i Flint.
– Grace! – woła smok. Wybiega z sali i idzie obok pana Badara i mnie. – O Boże, Grace! Wróciłaś!
– Nie teraz, panie Montgomery – rzuca gniewnie nauczyciel, zgrzytając zębami przy każdym słowie. Zdecydowanie jest wilkołakiem… Mogłaby o tym świadczyć wielkość kłów wystających spomiędzy jego warg. Dobrą wskazówkę stanowił również nauczany przez niego przedmiot, no bo kto byłby bardziej zainteresowany Księżycem niż stworzenia, które, od czasu do czasu, lubią do niego wyć?
Po raz pierwszy zastanawiam się, czy rankiem nie wydarzyło się coś, o czym jeszcze nie wiem. Czy Jaxon i alfa wilkołaków, Cole, znów się pokłócili? A może Jaxon wdał się w spór z jakimś innym wilkiem, tym razem Quinnem, a może Markiem? Raczej mało prawdopodobne, skoro wszyscy omijają nas szerokim łukiem. Dlaczego jednak nauczyciel-wilkołak, z którym nigdy wcześniej nie rozmawiałam, miałby być tak spanikowany i zdeterminowany, aby zaprowadzić mnie do wuja?
– Grace, czekaj… – Flint wyciąga do mnie rękę. Pan Badar ją odtrąca.
– Mówiłem, nie teraz, Flint! Idź na lekcję! – warczy z głębi gardła.
Flint ma chyba ochotę wdać się w dyskusję z nauczycielem, jego zęby błyszczą w miękkim świetle żyrandola. Zaciska dłonie, mimo to stwierdza, że jednak nie warto i milczy. Stoi i patrzy za nami, gdy odchodzimy… Zupełnie jak wszyscy inni na korytarzu.
Kilka osób, w tym koleżanka Macy, Gwen, wygląda, jakby chciała podejść, ale ciche, ostrzegawcze warknięcie nauczyciela, który prowadzi mnie teraz szybkim marszem, sprawia, że wszyscy decydują się zachować bezpieczny dystans.
– Trzymaj się, Grace. Jesteśmy już prawie na miejscu.
– Czyli gdzie? – Zamierzałam stanowczo domagać się odpowiedzi, ale pytanie wyszło raczej chrapliwie.
– W gabinecie twojego wuja, oczywiście. Od dawna na ciebie czeka.
Co za bzdura. Przecież zaledwie wczoraj widziałam się z wujkiem Finnem.
Włoski na moich rękach podnoszą się, gdy pojawiają się na nich ciarki wywołane silnym niepokojem.
Nic się nie zgadza.
Wszystko wydaje się niewłaściwe.
Wychodzimy zza rogu i przechodzimy do ozdobionego gobelinami korytarza, w którym znajduje się wejście do gabinetu wuja. Sięgam wówczas po telefon. Chcę porozmawiać z Jaxonem. On z pewnością powie mi, co się tu wyprawia.
Przecież nie może chodzić o Cole’a, prawda? Ani o Lię. Ani o… Wydaję z siebie pisk, gdy moje myśli wpadają na jakąś gigantyczną ścianę. Taką, z której wystają ogromne metalowe kolce i wbijają się prosto w moją czaszkę.
Nawet jeśli ściana nie jest namacalna, wpadnięcie na nią boli zaskakująco mocno. Zamieram na moment, zszokowana. Zbolała, wytężając umysł, staram się przebić przez przeszkodę. Zmusić myśli do zejścia z mentalnej ścieżki, która nagle stała się dla mnie ślepą uliczką.
Wtedy właśnie zdaję sobie sprawę, że nie pamiętam, bym się dziś obudziła. Nie pamiętam, bym jadła śniadanie czy się ubrała. Nie kojarzę rozmowy z Macy. Nie pamiętam żadnego z dzisiejszych wydarzeń.
– Co się tu, do diabła, dzieje?
Nie zdaję sobie sprawy, że wymknęły mi się te słowa, dopóki nauczyciel nie odpowiada ponuro:
– Jestem pewien, że Foster liczy na to, że ty mu to wyjaśnisz.
To nie jest odpowiedź, na jaką liczyłam. Ponownie sięgam do kieszeni po telefon, zdeterminowana, by tym razem go jednak wyciągnąć. Potrzebuję Jaxona.
Ale komórki nie ma ani w kieszeni, w której zawsze ją trzymam, ani w pozostałych. Jak to możliwe? Nigdy nie zapominam zabrać telefonu.
Niepokój przeradza się w strach, a ten w podstępną panikę, która podrzuca serię pytań bez odpowiedzi. Staram się zachować spokój i nie okazywać głębi mojego poruszenia kilkunastu obserwującym mnie osobom. Trudno mi jednak pozostać przy zdrowych zmysłach, gdy nie mam zielonego pojęcia, co się tu wyprawia.
Pan Badar szturcha mnie w łokieć, bym szła dalej, więc podążam za nim zupełnie mechanicznie.
Ponownie skręcamy i docieramy do drzwi gabinetu dyrektora Akademii Katmere, który, tak się składa, jest również moim wujem. Spodziewam się, że pan Badar zapuka, ale on po prostu otwiera drzwi i wprowadza mnie do sekretariatu, w którym siedząca za biurkiem asystentka wujka pisze na laptopie.
– Poczekajcie chwilę – mówi pani Haversham. – Muszę tylko… – urywa w pół słowa, gdy unosi wzrok znad komputera i spogląda na nas przez okulary połówkowe w fioletowych oprawkach. Podrywa się z miejsca, aż jej fotel wpada na ścianę.
– Finn, przyjdź tu natychmiast! – krzyczy do swojego przełożonego. Wychodzi zza biurka i mnie obejmuje. – Grace, tak dobrze cię widzieć! Bardzo się cieszę, że tu jesteś!
Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, jak również dlaczego mnie ściska. To znaczy, pani Haversham jest miłą kobietą, ale nie miałam pojęcia, że przeszłyśmy od formalnych powitań do najwyraźniej ekstatycznych uścisków.
Mimo to również ją tulę. Nawet lekko klepię po plecach, bo chyba tego oczekuje. Z radością zaciągam się zapachem miodu, którym pachną jej miękkie, białe loki.
– Panią również miło widzieć – odpowiadam, cofając się nieco z nadzieją, że w tej, jakże dziwacznej, sytuacji nie jest konieczne nic prócz pięciosekundowego uścisku.
Ale pani Haversham trzyma mnie trochę dłużej. Obejmuje tak mocno, że jest mi coraz trudniej oddychać, nie wspominając o tym, że czuję się bardzo niezręcznie.
– Finn! – woła ponownie, mimo że jej pomalowane czerwoną szminką usta znajdują się tuż przy moim uchu. – Finn! To…
Otwierają się drzwi gabinetu wuja.
– Gladys, mamy interkom… – On również urywa w pół zdania. Wytrzeszcza oczy na mój widok.
– Cześć, wujku. – Uśmiecham się do niego, gdy pani Haversham w końcu uwalnia mnie ze śmiercionośnego, pachnącego wiciokrzewem uścisku. – Przepraszam, że przeszkadzam.
Wujek nie odpowiada. Zamiast tego wpatruje się we mnie, poruszając ustami, choć z jego gardła nie wydobywają się żadne dźwięki.
Czuję, że gwałtownie kurczy mi się żołądek. Może nie pamiętam, co jadłam na śniadanie, ale jedno wiem na pewno… Coś tu jest bardzo nie w porządku.2
To… co mi umknęło?
Zamierzam zebrać się na odwagę i zapytać wuja, co się tu dzieje, bo on jeden nigdy mnie nie okłamywał, przynajmniej nie prosto w oczy, ale nim mam szansę wydusić cokolwiek z absurdalnie zaschniętego gardła, krzyczy:
– Grace! – Podbiega do mnie. – O mój Boże, Grace! Wróciłaś!
Wróciłam? Dlaczego ludzie wciąż to powtarzają? Gdzie niby byłam? I dlaczego mieliby oczekiwać, że nie wrócę?
Ponownie przeszukuję pamięć i znów trafiam na ten wielki mur. Nie boli tak bardzo, jak za pierwszym razem, może dlatego, że nie jest już dla mnie zaskoczeniem, ale nadal czuję się nieswojo.
Podobnie jak pani Haversham, wuj Finn również chwyta mnie z całych sił i czuję jego znajomy leśny zapach. To jest bardziej kojące, niż się spodziewałam. Orientuję się, że odrobinę się w niego wtulam, próbując jednocześnie zrozumieć, co się tu, u licha, dzieje. Dlaczego nie mogę przypomnieć sobie niczego, co wywołuje tak niespotykaną reakcję wuja… i wszystkich innych?
Szłam przecież korytarzem do klasy, jak każdy inny uczeń w tej szkole.
Wujek w końcu się odsuwa, ale tylko na tyle, by móc spojrzeć mi w twarz.
– Grace, nie wierzę, że naprawdę do nas wróciłaś. Tak bardzo za tobą tęskniliśmy.
– Tęskniliście? – powtarzam po nim. Odsuwam się o kilka kroków, zdeterminowana, aby uzyskać odpowiedzi. – Co to znaczy? I dlaczego wszyscy zachowują się, jakby zobaczyli ducha?
Przez sekundę – zaledwie przez sekundę – w oczach wuja dostrzegam przebłysk podobny do mojej paniki, gdy spogląda na nauczyciela, z którym tu przyszłam. Jednak już po chwili jego twarz przybiera neutralny wyraz, spojrzenie staje się puste – co zupełnie, ani trochę, nie jest przerażające. Zarzuca mi rękę na ramiona i mówi:
– Chodź, porozmawiamy o tym w moim gabinecie, dobrze, Grace? – Ponownie zerka na pana Badara. – Dzięki, Raj. Jestem wdzięczny, że przyprowadziłeś ją do mnie.
Pan Badar kiwa głową, przez chwilę mruży oczy, po czym wychodzi na korytarz.
Wujek popycha mnie lekko w stronę swojego gabinetu. Czemu wszyscy mnie dziś dokądś prowadzą?
– Napisz, proszę, do Jaxona Vegi, by przyszedł tu tak szybko, jak to możliwe – poleca pani Haversham. – I sprawdź, o której godzinie moja córka – zerka na mnie, po czym wraca wzrokiem do asystentki – kończy pisać egzamin semestralny.
Pani Haversham kiwa głową, ale drzwi, przez które wyszedł pan Badar, otwierają się tak nagle i gwałtownie, że klamka uderza w ścianę.
Zaczynam się denerwować, wszystkie włoski na moim ciele stają dęba. Nie muszę się obracać, bo każda komórka mojego ciała wie, kto właśnie wszedł do gabinetu dyrektora.
Jaxon.
Szybki rzut oka przez ramię mówi mi wszystko, co muszę wiedzieć, łącznie z tym, że zaraz rozpęta się piekło i zdecydowanie nie będzie dobrze.
– Grace – rzuca cichym głosem, ale gdy spotykają się nasze spojrzenia, drży ziemia pod moimi stopami.
– W porządku, Jaxonie. Wszystko dobrze – zapewniam, ale chyba to do niego nie dociera, bo przemierza pomieszczenie w mniej niż sekundę, wyciąga mnie z objęć wuja i porywa w swoje muskularne ramiona.
Nie spodziewałam się takiej wylewności na oczach wujka, ale nie potrafię się tym przejąć, nie kiedy stykają się nasze ciała, kiedy całe zdenerwowanie rozpływa się, gdy tylko jego skóra dotyka mojej, kiedy czuję, że mogę oddychać po raz pierwszy, odkąd Mekhi zawołał mnie na korytarzu. A może nawet od wcześniejszego momentu.
Wtulając się w niego mocniej, uświadamiam sobie, że tego właśnie mi brakowało. Nawet nie wiedziałam, że go szukałam, dopóki mnie nie objął.
Jaxon najwyraźniej czuje to samo, ponieważ nadal mnie ściska i wypuszcza długi, powolny oddech. Ziemia uspokoiła się pod naszymi stopami, ale nadal czuję, że Jaxon drży. Ściskam go więc nieco mocniej.
– Nic mi nie jest – zapewniam ponownie, chociaż nie pojmuję, dlaczego jest do tego stopnia zdenerwowany, ani dlaczego wujek Finn doznał takiego szoku na mój widok. Jednak zmieszanie ustępuje ledwie powstrzymywanej panice. – Nie rozumiem – mamroczę, odsuwając się, by spojrzeć Jaxonowi w oczy. – Co się stało?
– Wszystko będzie dobrze – rzuca ostro i pochłania mnie wzrokiem.
Mam sporo do przyswojenia, zwłaszcza w połączeniu ze wszystkim, co wydarzyło się tego ranka, i nagle czuję się przytłoczona. Odwracam wzrok, aby swobodnie odetchnąć, ale to też nie wydaje się właściwe, więc ponownie wtulam twarz w twardą pierś chłopaka i zaciągam się jego zapachem.
Pod policzkiem czuję, jak mocno i szybko – zbyt szybko – bije jego serce. Mimo to nadal jest mi przy nim jak w domu. Pachnie pomarańczami, świeżą wodą i ciepłym cynamonem. To znajome. Pociągające.
Moje.
Ponownie wzdycham, wciskając nos w jego ubranie. Tęskniłam za tym zapachem, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Przecież byliśmy niemal nierozłączni, odkąd dwa dni temu wyszłam z oddziału szpitalnego.
Odkąd wyznał, że mnie kocha.
– Grace – wypowiada moje imię jak modlitwę, nieświadomie powtarzając to, o czym sama myślałam. – Moja Grace.
– Twoja – zgadzam się szeptem i mam wielką nadzieję, że wuj tego nie słyszał, gdy mocniej otaczam Jaxona rękami w pasie.
Bez żadnej zapowiedzi coś potężnego i wszechogarniającego budzi się do życia w moim wnętrzu. Czuję, że wybucha we mnie i wstrząsa mną po samą duszę.
Przestań!
Nie rób tego!
Nie z nim.3
Śpiąca Królewna to przy mnie pikuś
Bez namysłu odpycham od siebie Jaxona i cofam się o kilka kroków.
Słyszę, że warczy, ale mnie nie powstrzymuje. Tylko patrzy zdziwiony i roztrzęsiony. Sama czuję się podobnie.
– Co to było? – szepczę.
– Co takiego? – docieka, bacznie mi się przyglądając. Właśnie wtedy dociera do mnie, że niczego nie słyszał i nie czuł.
– Nie wiem. Przepraszam – rzucam machinalnie. – Nie chciałam…
Kręci głową i sam się odsuwa.
– Nie przejmuj się, Grace. Wszystko w porządku. Bardzo wiele przeszłaś.
Ma na myśli to, co spotkało mnie ze strony Lii, myślę, ale gdy mu się przyglądam, dostrzegam, że sam również sporo przeszedł. Jest szczuplejszy, niż gdy ostatnio go widziałam, przez co jego niedorzecznie ostre kości policzkowe i kwadratowa żuchwa wydają się jeszcze bardziej wydatne. Ciemne włosy ma nieco dłuższe, a cienie pod oczami tak ciemne, że wyglądają niemal jak sińce.
Wciąż jest przystojny, ale teraz jego piękno jest niczym otwarta rana. Na jego widok serce mi się kraje.
Im dłużej na niego patrzę, tym silniejsza dopada mnie panika, bo takie zmiany nie powstają z dnia na dzień. Włosy nie rosną w dobę czy dwie, nikt nie może tak szybko stracić na wadze. Stało się coś poważnego, a ja z jakiegoś powodu nie pamiętam, co takiego.
– Co się dzieje, Jaxonie? – Milczy dłuższą chwilę, więc zwracam się w stronę wuja. Gotuję się ze złości. Mam dosyć tego, że nikt mi o niczym nie mówi.
– Powiedz, wujku. Wiem, że coś jest nie tak. Czuję to. W dodatku szwankuje mi pamięć i…
– Szwankuje ci pamięć? – powtarza wuj, podchodząc do mnie po raz pierwszy od czasu, gdy do pomieszczenia wpadł Jaxon. – Co to dokładnie oznacza?
– To znaczy, że nie pamiętam, co jadłam na śniadanie, ani o czym wczoraj wieczorem rozmawiałam z Macy.
Jaxon i wujek Finn ponownie wymieniają wymowne spojrzenia.
– Nie zachowujcie się w ten sposób – mówię. – Nie odsuwajcie mnie od tego.
– Od niczego cię nie odsuwamy – zapewnia wujek Finn, kojąco unosząc dłoń. – Również staramy się dowiedzieć, o co tu chodzi. Może wejdziemy do mojego gabinetu i przez chwilę porozmawiamy? – Obraca się do pani Haversham. – Możesz w moim imieniu zadzwonić do Marise? Powiedz, że Grace tu jest i poproś, by pofatygowała się tu tak szybko, jak to możliwe.
Przytakuje.
– Oczywiście. Dam jej znać, że to pilne.
– Po co nam Marise? – Żołądek mi się kurczy na myśl o ponownych badaniach wykonywanych przez pielęgniarkę, która również jest wampirem. Przeprowadzała je już dwa razy i po każdym z badań musiałam leżeć w łóżku znacznie dłużej, niżbym tego chciała. – Czuję się całkiem dobrze.
Jednak popełniam błąd i po raz drugi tego dnia spoglądam na swoje ręce. Zauważam, jak bardzo są posiniaczone i podrapane.
– Wyglądasz na zmaltretowaną – mówi celowo kojącym głosem wuj, gdy wchodzimy do jego gabinetu i zamyka za nami drzwi. – Chcę, aby cię przebadała, byśmy mieli pewność, że wszystko z tobą w porządku.
Mam milion pytań i jestem zdeterminowana, aby na wszystkie uzyskać odpowiedzi. Jednak kiedy siadam w fotelu naprzeciwko ciężkiego biurka z drewna wiśniowego, wuj, opierając się o róg blatu, sam zaczyna zadawać mi pytania.
– Wiem, że to zapewne dziwnie zabrzmi, ale czy jesteś mi w stanie powiedzieć, który mamy miesiąc, Grace?
– Który miesiąc? – Żołądek kurczy mi się jeszcze bardziej. Ledwie wyduszam kolejne słowo, bo czuję wielki ucisk w gardle. – Listopad.
Jaxon i wujek znów wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, a ja naprawdę nie mam pojęcia, co jest nie tak z moją odpowiedzią.
Powraca niepokój. Staram się zaczerpnąć tchu, ale nie mogę, bo odnoszę wrażenie, że coś ciężkiego leży mi na piersi. Wszystko pogarsza pulsowanie w skroniach, ale odmawiam poddania się sytuacji, która szybko może przerodzić się w pełnowymiarowy atak paniki.
Zamiast tego chwytam za krawędzie fotela, aby się uziemić, następnie poświęcam chwilę, żeby w myślach skatalogować rzeczy znajdujące się w pomieszczeniu. To sztuczka, której po śmierci rodziców nauczyła mnie mama Heather, bym mogła się na czymś skupić.
Biurko, zegar, kwiatek, różdżka, laptop, książka, długopis, teczki, kolejna książka, linijka.
Kiedy docieram do końca tej listy, serce bije mi niemal w normalnym rytmie, oddech też nie jest już tak bardzo przyspieszony. Pozostaje tylko absolutna pewność, że stało się coś złego.
– Który mamy miesiąc? – pytam cicho, patrząc na Jaxona, który odkąd znalazłam się w Akademii Katmere, odpowiadał mi tak szczerze, jak tylko mógł, bo właśnie tego typu odpowiedzi teraz mi trzeba. – Poradzę sobie ze wszystkim, co się dzieje, ale muszę znać prawdę. – Biorę jego dłoń w obie swoje. – Proszę, Jaxonie, powiedz, co mi umknęło.
Jaxon niechętnie kiwa głową i szepcze:
– Nie było cię przez niemal cztery miesiące.
– Cztery miesiące? – Ponownie pojawia się szok. – Cztery miesiące? To niemożliwe!
– Wiem, że tak ci się wydaje – kojąco wtrąca wujek. – Ale mamy marzec, Grace.
– Marzec – powtarzam, bo najwyraźniej tylko na to mnie w tym momencie stać. – Który dzień marca?
– Piąty – odpowiada ponuro Jaxon.
– Piąty marca. – Panikę zastępuje pełnowymiarowe przerażenie, przez co czuję się pusta, odsłonięta, zbolała i to w sposób, jakiego nie jestem nawet w stanie opisać. Zniknęły cztery miesiące mojego życia w ostatniej klasie liceum, a ja niczego nie pamiętam. – Nie rozumiem. Jakim cudem…
– W porządku, Grace. – Jaxon patrzy mi w oczy i ściska moją dłoń, oferując wsparcie, którego potrzebuję. – Dowiemy się, o co tu chodzi.
– Jak to może być w porządku? Z jakiegoś powodu straciłam cztery miesiące życia, Jaxon! – wypowiadam jego imię łamiącym się głosem, po czym nabieram powietrza i próbuję raz jeszcze: – Co się stało?
Wujek ściska moje ramię.
– Oddychaj, Grace. Dobrze. – Uśmiecha się zachęcająco. – Okej, jeszcze raz, weź wdech i powoli wypuść powietrze.
Spełniam polecenie, zauważając, że porusza ustami przez cały czas, gdy oddycham. Zaklęcie uspokajające? – zastanawiam się, gdy po raz kolejny kieruję swoje skupienie na pracę płuc, licząc przy tym do dziesięciu.
Jeśli tak, chyba w ogóle na mnie nie działa.
– A teraz, gdy będziesz gotowa, powiedz mi, jakie jest twoje ostatnie wspomnienie. – Przygląda mi się, a z jego oczu bije ciepło.
Ostatnie wspomnienie…
Ostatnie wspomnienie…
To powinno być łatwe, lecz takim nie jest, po części przez pustkę panującą w mojej głowie, a po części dlatego, że moje wspomnienia wydają się zamglone, nieosiągalne. Jakby znajdowały się głęboko pod wodą, a ja dostrzegam jedynie ich niewyraźny kontur. Cień tego, co kiedyś znajdowało się w moim umyśle.
– Pamiętam wydarzenia z udziałem Lii – odpowiadam w końcu, bo taka jest prawda. – Pamiętam, że trafiłam na oddział szpitalny. Pamiętam lepienie bałwana.
Robi mi się ciepło na to wspomnienie, więc uśmiecham się do Jaxona, który odwzajemnia uśmiech, choć jego oczy jak zawsze są poważne i pełne niepokoju.
– Pamiętam, że Flint przeprosił za to, że chciał mnie zabić. Pamiętam… – urywam i przykładam dłoń do nagle gorącego policzka, bo przypominam sobie, jak ktoś przesuwał kłami po czułej skórze na mojej szyi i obojczyku, a potem je w nią wbił. – Jaxona. Pamiętam Jaxona.
Wuj chrząka, wyglądając przy tym na zawstydzonego.
– Jeszcze coś? – pyta.
– Nie wiem. Wszystko jest takie… – milknę, gdy przed oczami staje mi krystalicznie czysty obraz. Spoglądam na Jaxona w celu potwierdzenia. – Szliśmy korytarzem. Opowiadałeś mi dowcip. Ten o… – Obraz zanika, przyćmiewają go inne wspomnienia. Walczę z nimi, zdeterminowana, aby trzymać się poprzedniej myśli. – Nie, to nie tak. Zapytałam o puentę tego żartu o piracie. – Zamieram, gdy wraca do mnie kolejna, bardziej przerażająca scena. – O mój Boże. Hudson! Lia to zrobiła. Sprowadziła go. Był tu. Wrócił. – Przeskakuję wzrokiem pomiędzy wujem Finnem a Jaxonem, szukając potwierdzenia, nawet kiedy mój umysł zalewa i pochłania to jedno wspomnienie. – Czy on żyje? – pytam drżącym głosem, gdy wraca do mnie wszystko, co Jaxon powiedział mi o swoim bracie. – Jest w Katmere?
Wuj spogląda na mnie ponuro.
– Właśnie o to chcieliśmy zapytać ciebie.4
W Szóstym zmyśle chodzi o ofiarę z ludzi
– Mnie? Dlaczego miałabym znać odpowiedź na to pytanie? – Jednak w momencie, gdy wypowiadam te słowa, wraca do mnie kolejne wspomnienie. Patrzę na Jaxona, który wygląda na całkowicie przerażonego. – Weszłam między was.
– Tak – odpowiada, przy czym podskakuje mu grdyka, a oczy, zwykle o barwie bezgwiezdnej nocy, są jeszcze mroczniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
– Miał sztylet.
– Właściwie to miecz – poprawia wujek.
– Tak. – Zamykam oczy i widzę to wyraźnie.
Szłam zatłoczonym korytarzem. Kątem oka dostrzegłam Hudsona z uniesionym mieczem. Wbiegłam między niego a Jaxona, ponieważ Jaxon jest mój… Mój do kochania, mój do chronienia. Miecz opadł, a potem… nic. To tyle. Tylko tyle pamiętam.
– O Boże. – Ogarnia mnie przerażenie, gdy pojawia się coś nowego i strasznego. – O mój Boże.
– Już dobrze, Grace. – Wujek ponownie łapie mnie za ramię, ale podrywam się z miejsca.
– O mój Boże! – Odsuwam fotel, wstając z niego. – Czy ja nie żyję? Czy właśnie dlatego niczego więcej nie pamiętam? Z tego powodu wszyscy tak się na mnie gapili na korytarzu? To prawda? Nie żyję? – Zaczynam chodzić w kółko, kiedy myśli rozbiegają mi się w dwudziestu różnych kierunkach. – Ale wciąż tu z wami jestem. I ludzie mnie widzą. Czy to znaczy, że jestem duchem? – Próbuję to zrozumieć, gdy wtem do głowy przychodzi mi coś innego, coś straszniejszego. Obracam się do Jaxona. – Powiedz, że jestem duchem. Powiedz, że nie zrobiłeś tego, co Lia. Powiedz, że nie uwięziłeś jakiejś biednej osoby w tych wstrętnych, obrzydliwych lochach i nie wykorzystałeś jej, by sprowadzić mnie z powrotem. Powiedz, że tego nie zrobiłeś, Jaxonie. Powiedz, że nie kroczę między żywymi z powodu jakiegoś parszywego rytuału, w którym złożyłeś człowieka w ofierze…
– Ej, ej, ej! – Jaxon obchodzi fotel i chwyta mnie za ramiona. – Grace…
– Mówię poważnie, lepiej żebyś nie bawił się ze mną w doktora Frankensteina. – Wiem, że wariuję. Mimo to nie mogę powstrzymać przerażenia i obrzydzenia, które mnie dopadają, wywołując przy tym mroczny, szkodliwy mętlik w głowie, nad którym zupełnie nie panuję. – Lepiej, by nie było krwi, intonowania, ani…
Kręci głową, w trakcie ruchu końcówki włosów ocierają mu się o ramiona.
– Niczego nie zrobiłem!
– Zatem jestem duchem? – Unoszę ręce i wpatruję się w krew na palcach. – Ale jakim cudem krwawię, jeśli nie żyję? Jak mogę…
Jaxon chwyta mnie lekko za ramiona i odwraca twarzą do siebie. Nabiera głęboko powietrza.
– Nie jesteś duchem, Grace. Nie umarłaś. I zdecydowanie nie złożyłem ofiary z człowieka ani z nikogo innego, aby przywrócić cię do żywych.
Potrzebuję chwili, ale w końcu jego słowa, jak i poważny ton, którym je wypowiedział, docierają do mnie.
– Nie?
– Nie. – Śmieje się łagodnie. – Ale nie mówię, że nie zrobiłbym tego. Przez ostatnie cztery miesiące dosyć mocno współczułem Lii. Ale nie musiałem robić niczego takiego.
Ostrożnie ważę jego słowa, szukając w nich luk, gdy porównuję je z nagle krystalicznym wspomnieniem ostrza stykającego się z moją szyją.
– Nie musiałeś tego robić, ponieważ istnieje inny sposób na przywrócenie kogoś do życia? A może nie musiałeś, bo…
– Bo nie zginęłaś, Grace. Nie umarłaś, gdy Hudson trafił cię mieczem.
– Och. – Ze wszystkich rzeczy, na które się przygotowałam, ta akurat nie znajdowała się na liście dziesięciu najbardziej prawdopodobnych. Może nawet nie było jej w pierwszej dwudziestce. Ale teraz, gdy usłyszałam tę logiczną, choć mało prawdopodobną odpowiedź, nie wiem, co mogłabym rzec prócz:
– Zatem… Byłam w śpiączce?
– Nie, Grace – odpowiada wuj. – Nie byłaś w śpiączce.
– Więc co się stało? Mam ogromną dziurę w pamięci, ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest to, że Jaxona próbował zabić jego psychopatyczny brat, a ja…
– Wzięłaś cios na siebie – warczy Jaxon, a ja nie po raz pierwszy uświadamiam sobie, jak bardzo mój chłopak nie panuje nad swoimi emocjami. Nie wiedziałam jednak, że jedną z nich jest złość. Co rozumiem, ale…
– Zrobiłbyś to samo – wyznaję cicho. – Nie zaprzeczaj.
– Nie zaprzeczam, ale w moim przypadku to byłoby naturalne. Jestem…
– Facetem? – przerywam mu tonem, w którym pobrzmiewa ostrzeżenie, bo stąpa po grząskim gruncie.
Ale on tylko przewraca oczami.
– Wampirem. Jestem wampirem.
– No i co z tego? Nie można zabić cię mieczem? Bo wydawało mi się, że Hudson naprawdę pragnął twojej śmierci.
– I mógł mnie zabić – przyznaje niechętnie.
– Tak też myślałam. O co się kłóciliście? Ach, tak. Jesteś facetem – pilnuję, by na ostatnim słowie mój głos ociekał pogardą, ale przestaję się na tym skupiać, gdy ulatuje adrenalina. – Zatem gdzie się podziewałam przez cztery miesiące?
– Przez trzy miesiące, dwadzieścia jeden dni i jakieś trzy godziny, jeśli chcesz wiedzieć dokładnie – mówi Jaxon i chociaż jego głos jest spokojny, a twarz wyzuta z emocji, w jego słowach słyszę udrękę. Czytam między wierszami i odczuwam ból. Cierpię przez niego… przez nas.
Zaciska mocno usta, przez co naciąga się blizna na jego policzku. Chyba jest gotowy do walki, brakuje mu tylko pomysłu, kogo mógłby uznać za winnego.
Kojąco głaszczę go po ręce, po czym obracam się do wujka, bo jeśli odebrano mi blisko cztery miesiące życia, chcę się dowiedzieć, jak i dlaczego do tego doszło.
I czy to może się powtórzyć.5
Moda na gargulce
– Moje ostatnie wspomnienie to moment, kiedy Hudson miał uderzyć mnie mieczem. – Przenoszę wzrok z wuja na Jaxona. Obaj zagryzają zęby, jakby nie chcieli być tymi, którzy wyjawią mi prawdę. – Co się później stało? Zranił mnie?
– Niezupełnie – odpowiada wujek. – To znaczy trafił, ale nie zrobił ci krzywdy, bo zdążyłaś zmienić się w kamień.
Powtarzam w myślach jego słowa, ale bez względu na to, ile razy i na ile sposobów je odtworzę, wciąż nie mają dla mnie najmniejszego sensu.
– Przepraszam, powiedziałeś, że zmieniłam się w…
– Kamień. Na moich oczach zmieniłaś się w cholerny kamień, Grace – wyznaje Jaxon. – I pozostawałaś skamieniała przez ostatnie sto dwadzieścia jeden dni.
– Co masz na myśli, mówiąc o „kamieniu”? – pytam ponownie, wciąż próbując zrozumieć coś niemożliwego.
– To, że całe twoje ciało skamieniało – odpowiada wujek.
– Zmieniłam się w posąg? Tego rodzaju kamień?
– Nie w posąg – zapewnia pospiesznie, przygląda mi się uważnie, jakby starał się zdecydować, ile informacji zdołam przyjąć. Nawet to trochę rozumiem i cholernie mnie to wkurza.
– Proszę, po prostu mi powiedz – błagam w końcu. – Wierz mi, znacznie trudniej samodzielnie poskładać układankę, kiedy ma się jedynie jej fragmenty. Jeśli nie byłam posągiem, to… czym? – Rozglądam się, szukając jakichś wskazówek, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
Mimo moich słów wujek waha się, dlatego podejrzewam, że odpowiedź, jaka by nie była, jest naprawdę kiepska.
– Gargulcem, Grace. – Jaxon zawsze w końcu wyzna mi prawdę. – Jesteś gargulcem.
– Gargulcem? – Nie potrafię ukryć niedowierzania.
Wuj posyła Jaxonowi sfrustrowane spojrzenie, ale w końcu niechętnie przytakuje.
– Gargulcem.
– Gargulcem? – Chyba nie mówią poważnie. Absolutnie nie mogą mówić poważnie. – Jak figury na kościołach?
– Tak. – Jaxon lekko się uśmiecha, jakby zdał sobie sprawę, jak bardzo to niedorzeczne. – Jesteś gar…
Unoszę rękę.
– Nie powtarzaj tego, proszę. Dwa pierwsze razy mi wystarczyły. Zamilcz na chwilę.
Odwracam się i podchodzę do tylnej ściany gabinetu wujka Finna.
– Dajcie mi chwilę – mówię do nich. – Minutę, by… – Przyswoić te wieści? Zaprzeczyć im? Płakać z ich powodu? Krzyczeć?
Krzyk w tym momencie wydaje się kuszącym rozwiązaniem, ale jestem pewna, że tylko zdenerwowałabym nim Jaxona i wuja, więc…
Oddycham. Skupiam się na oddychaniu, ponieważ nie mam zielonego pojęcia, co powiedzieć czy zrobić.
To znaczy, po części mam ochotę rzucić, by nie stroili sobie ze mnie żartów, że to wcale nie jest zabawne, ale zarazem wiem, że wcale nie kłamią. W takiej kwestii by mnie nie okłamali. Mam przeświadczenie, że ani Jaxon, ani wuj Finn nie wkręcaliby mnie tak bezlitośnie. W dodatku głęboko w moim wnętrzu tkwi coś małego, przerażonego, zwiniętego w kłębek, co po prostu odpuściło w momencie, w którym wypowiedzieli to słowo. Jakby przez cały czas to coś wiedziało i tylko czekało, aż to zauważę.
Aż zrozumiem.
Aż uwierzę.
Dobra. Jestem gargulcem. Nie tak źle, nie? To znaczy, mogłoby być gorzej. Drżę. Przecież Hudson mógł mi tym mieczem odciąć głowę.
Biorę głęboki wdech, opieram czoło o chłodną, pomalowaną na szaro ścianę gabinetu i wielokrotnie powtarzam w myślach słowo „gargulec”, starając się rozszyfrować własne uczucia w tej kwestii.
Gargulec. Wielka, kamienna figura ze skrzydłami, kłami i… rogami? Ukradkiem przesuwam dłonią po głowie, aby sprawdzić, czy wyrosły mi rogi, o których dalej nie wiem.
Okazuje się, że nie. Pod palcami czuję jedynie kręcone włosy. Są tak samo długie, niesforne i irytujące jak zawsze, ale zdecydowanie nie ma pod nimi rogów. Gdy przesuwam językiem po zębach, uświadamiam sobie, że nie mam też kłów. Właściwie wszystko we mnie wydaje się takie samo jak kiedyś. Dzięki Bogu.
– Hej. – Jaxon staje za mną i delikatnie kładzie dłoń na moich plecach. – Wiesz, że wszystko będzie dobrze, prawda?
Jasne. Oczywiście. To zupełnie nic takiego. To znaczy, gargulce są groźne, prawda? Ale chyba nie doceni mojego sarkazmu, więc bez słowa kiwam głową.
– Mówię poważnie – ciągnie. – Dowiemy się wszystkiego. Plusem jest to, że gargulce są zajebiste.
Oczywiście. Wielkie, ciężkie kamienie. Zajebiste. Chyba jednak nie.
– Wiem – odpowiadam szeptem.
– Jesteś tego pewna? – Przysuwa się i pochyla nieznacznie, aby jego twarz znalazła się blisko mojej. – Bo nie wyglądasz na przekonaną i definitywnie na taką nie brzmisz.
Znajduje się tak blisko, że czuję na policzku jego oddech i na kilka cennych sekund zamykam oczy. Udaję, że to chwila sprzed czterech miesięcy, gdy byliśmy sami w jego pokoju, całowaliśmy się i tworzyliśmy plany, bo wydawało się nam, że nad wszystkim panujemy.
Co za żart. Nigdy wcześniej nie czułam się tak zdezorientowana, nawet podczas pierwszych dni po śmierci rodziców. Wtedy nadal byłam człowiekiem… Przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz jestem gargulcem i nie mam pojęcia, co to w ogóle znaczy, nie mówiąc już o tym, że nie wiem, jak do tego doszło. Ani jakim cudem straciłam prawie cztery miesiące życia, bo zmieniłam się w kamień.
Zresztą dlaczego miałabym to wiedzieć? Rozumiem, dlaczego zmieniłam się w kamień, zakładam, że wywołał to jakiś impuls głęboko w moim ciele, starający się ratować mnie przed śmiercią. Czy to nie nazbyt naciągana historia, zważywszy na to, że całkiem niedawno dowiedziałam się o tym, że mój ojciec był czarnoksiężnikiem? Ale dlaczego tyle to trwało? Dlaczego nie wróciłam do Jaxona przy pierwszej nadarzającej się okazji?
Staram się wymyślić odpowiedź, choć w moim umyśle, w miejscu, w którym powinny mieścić się wspomnienia, wciąż znajduje się pustka.
Teraz moja kolej, aby zacisnąć dłonie w pięści, a kiedy to robię, poranione palce zaczynają pulsować. Spoglądam na nie, zastanawiając się, jakim cudem narobiłam aż tak wielkiego bałaganu. Wyglądam, jakbym rękami przedarła się przez ten kamień, by się wydostać. Chociaż może tak właśnie było. A może zrobiłam coś znacznie gorszego. Nie wiem. Właśnie w tym problem: o niczym nie mam pojęcia.
Nie potrafię sobie przypomnieć, co robiłam przez cztery miesiące.
Nie wiem, jak to możliwe, że zmieniłam się w gargulca, ani jak wróciłam do ludzkiej postaci.
I z ogarniającym duszę przerażeniem uświadamiam sobie, że nie znam odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
Odwracam się i patrzę na wuja.
– Co się stało z Hudsonem?6
Wampirza ruletka bez krwi to ściema
Wuj Finn zdaje się starzeć na moich oczach. Jego wzrok stracił blask, a on sam garbi się, jakby został pokonany.
– Naprawdę nie wiemy – odpowiada. – W jednej chwili Hudson chciał zabić Jaxona, a w drugiej…
– Już go nie było. Tak jak i ciebie. – Jaxon odruchowo ściska moją dłoń.
– Ale nie zniknęłaś – poprawia wujek. – Po prostu na chwilę straciliśmy z tobą kontakt.
Jaxon ponownie wygląda, jakby nie zgadzał się z takim podsumowaniem wydarzeń, ale się nie spiera. Zamiast tego po prostu na mnie spogląda.
– Naprawdę nic nie pamiętasz?
Wzruszam ramionami.
– Naprawdę.
– To takie dziwne. – Wujek kręci głową. – Sprowadziliśmy tu wszystkich ekspertów od gargulców, jakich tylko zdołaliśmy znaleźć. Każdy z nich wyciągał sprzeczne wnioski i dawał rady, ale żaden nawet nie zasugerował, że kiedy w końcu wrócisz, nie będziesz pamiętała, gdzie byłaś. Albo kim się stałaś – mówi cicho wujek. Jestem pewna, że chce mnie uspokoić, ale denerwuje mnie każde wypowiedziane przez niego słowo.
– Myślisz, że coś ze mną nie tak? – pytam zaniepokojona, przeskakując wzrokiem pomiędzy nim a Jaxonem.
– Wszystko z tobą w porządku – rzuca mój chłopak, zarówno ostrzegając wujka Finna, jak i zapewniając mnie.
– Oczywiście, że tak – przyznaje wuj. – Nawet nie myśl, że jest inaczej. Przykro mi, że nie jesteśmy lepiej przygotowani, by ci pomóc. Nie przewidzieliśmy… czegoś takiego.
– To nie wasza wina. Chciałabym… – urywam i ponownie wpadam na ten cholerny mentalny mur. Naciskam na niego, ale nie sądzę, bym zdołała się przez niego przebić.
– Nie rób niczego na siłę – poucza Jaxon. Tym razem delikatnie obejmuje mnie ramionami.
To przyjemne uczucie, więc wtulam się w niego, lecz nadal ogarniają mnie strach i frustracja.
– Muszę naciskać – wyznaję, mocniej się w niego wtulając. – Jak inaczej mamy się dowiedzieć, gdzie jest Hudson?
Działa ogrzewanie, a mimo to nadal mi zimno. To chyba wina tego, że cztery miesiące spędziłam w postaci kamienia. Pocieram więc ręce, starając się rozgrzać.
Wujek przygląda mi się przez chwilę, po czym mamrocze coś pod nosem i macha ręką. Po chwili mnie i Jaxona otula ciepły koc.
– Lepiej?
– O wiele. Dziękuję. – Ściskam poły materiału.
Wuj opiera się tyłem o biurko.
– Szczerze mówiąc, Grace, obaj jednocześnie baliśmy się, że jest z tobą, i że go nie ma.
Ostatnie słowa ciężko wybrzmiewają przez kilka kolejnych minut.
– Może był ze mną. – Na samą myśl o uwięzieniu z Hudsonem czuję mocny ucisk w gardle. Milczę, starając się przełknąć ślinę, aż w końcu pytam: – Myślicie, że jeśli był ze mną… to sprowadziłam go ze sobą z powrotem? Czy jest tu teraz?
Przenoszę wzrok między mężczyznami, gdy obaj gapią się na mnie, celowo niczego nie wyrażając mimiką. Na sam ten widok moje ciało, serce i dusza zamieniają się w lód, ponieważ tak długo, jak Hudson pozostanie na wolności, Jaxon nie będzie bezpieczny. I wszyscy inni także.
Żołądek kurczy mi się niemiłosiernie, gdy się nad tym zastanawiam. To się nie dzieje. Proszę, niech mi ktoś powie, że to nie jest prawda. Nie mogę być odpowiedzialna za ponowne uwolnienie Hudsona, za sprowadzenie go tu z powrotem, by wszystkich terroryzował i budował armię z narodzonych wampirów i ich popleczników.
– Nie zrobiłabyś tego – mówi mi w końcu Jaxon. – Znam cię, Grace. Nigdy byś nie wróciła, gdybyś sądziła, że Hudson może nadal stanowić zagrożenie.
– Zgadzam się – mówi wujek, po czym milknie. Kiedy ponownie się odzywa, staram się skupiać na słowach, zamiast na poprzedzającej je ciszy. – Postępujmy na razie zgodnie z założeniem, że wróciłaś, bo mogłaś bezpiecznie to zrobić. To oznacza, że Hudson najpewniej zniknął i nie musimy się martwić.
Mimo to wygląda na zmartwionego. No jasne, bez względu na to, jak bardzo wszyscy pragnęlibyśmy, by Hudsona tu z nami nie było, takie założenie ma jedną, wielką wadę: obaj mówią, że jestem tu, bo zdecydowałam się wrócić.
A jeśli to nie jest prawda? Jeżeli cztery miesiące temu nie podjęłam świadomej decyzji, aby stać się gargulcem, a potem być może równie bezwiednie wróciłam do ludzkiej postaci? Gdzie w takim razie jest Hudson?
Nie żyje?
Został zmieniony w kamień w jakiejś innej rzeczywistości?
A może ukrywa się gdzieś w Katmere, czekając na okazję, by dokonać zemsty na Jaxonie?
Nie podoba mi się żadna z tych możliwości, ale ostatnia jest zdecydowanie najgorsza. W końcu odsuwam od siebie te myśli, bo nie poprawię sytuacji, jeśli od nich oszaleję.
Jednak od czegoś musimy zacząć, postanawiam więc, że zgodzę się z wujem. Zrobię to głównie dlatego, że są one lepsze niż wszystkie inne możliwości razem wzięte.
– Dobra. Załóżmy, że gdybym panowała nad Hudsonem, nie uwolniłabym go. Co dalej?
– Teraz nieco odpoczniemy. Przestaniemy zawracać sobie głowę Hudsonem i zaczniemy martwić się o ciebie. – Wuj uśmiecha się zachęcająco. – Marise zaraz powinna tu być. Zbada cię i jeśli stwierdzi, że jesteś zdrowa, to może dasz sobie chwilę spokoju. Spróbujesz coś sobie przypomnieć za kilka dni, kiedy już się najesz, odpoczniesz i wrócisz do codziennej rutyny.
– Mamy pozwolić, by wszystko samo się ułożyło? – pyta Jaxon. W jego głosie pobrzmiewa takie samo niedowierzanie, jakie ja odczuwam.
– Tak – odpowiada stanowczo wujek. – Grace potrzebuje w tej chwili normalności.
Chyba zapomniał, że odkąd przybyłam do tej szkoły moją normalnością stały się ścigające mnie psychopatyczne wampiry. Nawet nie dziwi mnie fakt, że najwyraźniej zamieniliśmy Lię na Hudsona. To dosyć przygnębiające, ale prawdziwe.
Przyrzekam, że gdybym czytała o tym wszystkim w książce, pomyślałabym, że zwroty akcji są po prostu niedorzeczne. Ale nie czytam o tym. Przeżywam to wszystko, więc jest o wiele gorzej.
– Grace musi poczuć się bezpiecznie – poprawia Jaxon. – A tak się nie stanie, dopóki nie nabierzemy pewności, że Hudson przestał być zagrożeniem.
– Nie, Grace musi powrócić do swojej rutyny – upiera się wujek. – Poczucie bezpieczeństwa wypłynie z tego, że będzie wiedziała, co i kiedy się wydarzy. Lepiej jej będzie…
– Grace będzie lepiej – przerywam, gdy do głosu dochodzi irytacja – jeśli jej wujek i chłopak zaczną z nią rozmawiać, zamiast mówić, jakby jej tu nie było. Skoro mam w miarę funkcjonujący mózg i, no wiecie, władzę nad swoim życiem.
Trzeba przyznać, że obaj wyglądają na zawstydzonych. I dobrze. Może nie jestem wampirem czy czarnoksiężnikiem, ale to nie oznacza, że będę przyglądać się z założonymi rękami, jak faceci decydują o moim życiu. Zwłaszcza gdy obaj chyba chcą zawinąć mnie w ochronny kokon i pilnować. To im się nie uda.
– Masz rację – stwierdza wujek bardziej stonowanym głosem. – Co chcesz zrobić, Grace?
Zastanawiam się przez chwilę.
– Chcę, by wszystko wróciło do normy, a przynajmniej było na tyle normalne, na ile to możliwe w przypadku dziewczyny, która mieszka z czarownicą i spotyka się z wampirem. Ale chcę również dowiedzieć się, gdzie podział się Hudson. Wydaje mi się, że jeśli chcemy zatroszczyć się o bezpieczeństwo wszystkich osób w tej szkole, musimy go odnaleźć.
– Nie zamierzam przejmować się bezpieczeństwem wszystkich – warczy Jaxon. – Zależy mi jedynie na tobie.
To dobra odpowiedź. Nie będę kłamać, w środku nieco się rozpływam, natomiast na zewnątrz pozostaję niewzruszona, bo ktoś musi uporać się z tym bałaganem i tą osobą będę ja, bo chociaż niczego nie pamiętam, odegrałam w tym wszystkim jedną z głównych ról.
Sfrustrowana zaciskam dłonie w pięści i ponownie czuję ból w palcach. To bardzo ważne, abym przypomniała sobie, co się stało z Hudsonem.
Czy zostawiłam go gdzieś na łańcuchu, by nikomu nie zagrażał?
Czy uciekł, a ja mam tak pokiereszowane ręce, bo próbowałam go zatrzymać?
A może, co zupełnie mi się nie podoba, użył swojego daru perswazji i nakłonił mnie, żebym go wypuściła? A jeśli tak, czy to dlatego mam dziurę w pamięci?
Ta niewiedza połączona ze strachem, że wszystkich zawiodłam, bardzo mi ciąży.
Jaxon tak usilnie walczył, aby pozbyć się brata. Poświęcił wszystko, łącznie z miłością, jaką darzyła go matka, aby nie dopuścić, żeby Hudson zniszczył cały świat.
Jak zdołam z tym żyć, jeżeli dowiemy się, że tak po prostu pozwoliłam mu odejść? Że dałam mu szansę, aby siał spustoszenie w Akademii Katmere i na całej tej planecie?
Że dałam mu kolejną szansę na skrzywdzenie mojego chłopaka, którego kocham?
Myśl o tym podsyca strach i sprawia, że wykrzykuję ochrypłym z troski głosem:
– Musimy go znaleźć! Musimy się dowiedzieć, co się z nim stało, i upewnić się, że nikogo nie skrzywdzi.
I musimy rozszyfrować zagadkę mojej niepamięci względem istotnych wydarzeń, które miały miejsce podczas tych czterech miesięcy.
Zanim będzie za późno.
Ciąg dalszy w wersji pełnej