Cud magicznej nocy - ebook
Sara – wulkan energii, entuzjastka Bożego Narodzenia i ambasadorka świątecznej magii – nie miała w planach spędzać Wigilii w pojedynkę. Ale kiedy los stawia ją w tej właśnie sytuacji, postanawia działać.
Przypadek kieruje ją do… schroniska dla kotów. Nikt nie chce dyżurować w święta. Nikt – oprócz niej. Sara wpada na szalony pomysł, który może się skończyć katastrofą albo… cudem. Co by było, gdyby każdy samotny kot znalazł tymczasowy dom? Choćby tylko na kilka dni! Dziewczyna zaczyna swoją misję.
Wśród świątecznej bieganiny pojawia się on – Feliks. Introwertyk, który ma cel dokładnie odwrotny niż Sara: przez trzy dni nie rozmawiać z nikim i nie wychodzić z domu. Nie wpuszczać do siebie ludzi, a już na pewno kotów.
Ona szuka przygody, on – świętego spokoju. Co może wyniknąć z tego spotkania? Trochę chaosu, dużo śmiechu, szczypta wzruszenia i… może coś jeszcze?
Nie ma takiego Grincha, którego nie skruszy świąteczne mruczenie!
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68647-09-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon zadzwonił przed południem, kiedy Sara Nowakowska siedziała na dywanie w salonie, otoczona kolorowym papierem do pakowania, wstążkami i stosami prezentów. Kochała ten moment – od miesięcy zbierała drobiazgi, notowała pomysły, buszowała po sklepach internetowych. W końcu chodziło o to, żeby każdy dostał coś wyjątkowego, co wywoła w nim uśmiech i poczucie, że jest ważny i kochany.
Kiedy usłyszała dzwonek telefonu, serce jej mocniej zabiło. To mogła być tylko mama. Może wreszcie pojawi się decyzja, gdzie w tym roku wieczerza – u siostry czy w domu rodzinnym? Sprawa wisiała w powietrzu niczym nierozwiązana zagadka, a do Wigilii został już tylko jeden dzień.
– Cześć, kochana – odezwała się mama. Jej głos brzmiał jednak inaczej, ostrożniej niż zwykle. – Słuchaj, mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Sara poczuła lekki niepokój. Mama nigdy tak nie zaczynała. Zazwyczaj dążyła bezpośrednio do celu, a tu – wahanie, zawieszenie głosu, prawie jakby ćwiczyła wcześniej tę kwestię przed lustrem.
– Mów, proszę – zachęciła ją Sara, ucinając nożyczkami kawałek srebrnej wstążki. Jeszcze się bardzo nie wystraszyła. Ale niepokój zaczął ściskać jej żołądek. Czy ktoś zachorował? Są jakieś złe wieści?
– Bo wiesz... – zaczęła ostrożnie mama. – Świętujemy w tym roku z tatą okrągłą rocznicę ślubu... – kontynuowała, przeciągając sylaby tak, jakby każda z nich ważyła tonę. – I pomyślałam, że może ten jeden raz spędzilibyśmy święta inaczej. Krótko mówiąc... chcemy wyjechać. – Ostatnie dwa słowa wyskoczyły w błyskawicznym tempie.
Zapadła cisza. Sara zatrzymała rękę z nożyczkami w pół ruchu.
– Wylatujemy jutro i wracamy po sylwestrze – dodała mama jeszcze szybciej, jakby chciała mieć to już za sobą.
– O rany... – wyrwało się Sarze.
Informacje spadły na nią nagle i zaskakująco boleśnie.
Skoro wylatują jutro, musieli planować to od dawna – pomyślała gorzko. I co gorsza, cała reszta rodziny pewnie już o tym wiedziała. Tylko ona nie.
– Ty, twoja siostra i twój brat jesteście już dawno dorośli – mówiła dalej mama, wyraźnie wyprzedzając ewentualne zarzuty. – Nie zostaniesz przecież sama. Na szczęście mamy dużą rodzinę, więc na pewno będziesz miała z kim spędzić święta. Proszę cię, nie miej do mnie żalu. – Wszystko to mama wypowiedziała na jednym wydechu, nie dając córce szans na komentarz. Ale i tak Sara nie miała zbyt wielkiego wyboru.
– Ależ oczywiście – odpowiedziała mechanicznie, nie zdążywszy uporządkować własnych myśli. – Jedźcie, bawcie się dobrze. Macie do tego święte prawo, to piękna rocznica.
W słuchawce rozległo się głośne westchnienie ulgi.
– O rany, tak się martwiłam, jak to przyjmiesz! – Mama ożyła, jakby ktoś zdjął z niej spory ciężar.
Sara uśmiechnęła się słabo, choć nikt nie mógł tego zobaczyć.
– Mamo, przecież masz rację – powiedziała. – Jestem dorosła. Dam sobie radę.
Zwykle w tym miejscu mama dodawała zdanie, którego Sara szczerze nie znosiła: „Ale jesteś ciągle sama”. Tym razem jednak te słowa nie padły. Widocznie ulga była zbyt wielka, by psuć nią nastrój.
– Dokąd lecicie? – zapytała Sara, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie.
– Na Majorkę – odparła mama, a w jej głosie zabrzmiała nutka dziewczęcego entuzjazmu. – Daleko, ale tak się cieszę! Dawno już nie byliśmy nigdzie razem z tatą tylko we dwoje. To będzie cudowne.
Sara, jak to miała w zwyczaju, już chciała oferować pomoc, zdania same układały jej się błyskawicznie w głowie: „Może wam sprawdzić bilety, podwieźć na lotnisko, zrobić listę rzeczy do zabrania?”. Ale ugryzła się w język. Wyglądało na to, że oni wszystko już dopięli na ostatni guzik. A skoro do dziś nawet jej nie wtajemniczyli w swoje plany, to znaczy, że naprawdę świetnie sobie poradzili sami.
Trochę ukłuło ją to w serce, ale nie dała nic po sobie poznać. Sądziła dotąd, że pełni w tej rodzinie ważną funkcję. Pomaga, wspiera, ma czas, siły i umiejętności organizacyjne, których pozostali bardzo potrzebują. Ale w tym przypadku nikt nie poprosił jej o pomoc.
Nie wiedziała, jak to interpretować. Nie miała też czasu, by się nad tym zastanawiać. Coś trzeba było powiedzieć.
– Dawajcie znać, jak już wylądujecie. I przyślijcie zdjęcia – poprosiła pogodnie. Nie chciała mamie psuć przyjemności ani radosnego nastroju, który rósł w niej wyraźnie z każdą chwilą, gdy upewniała się, że córka akceptuje jej pomysł.
– Oczywiście, kochana! – zawołała mama radośnie. – Teraz mam strasznie dużo do załatwienia, ale jak tylko wylądujemy, odezwę się!
Pożegnały się zaraz później. W słuchawce zapadła cisza, a Sara przez moment wpatrywała się w rozsypane wokół papiery i paczki.
Cieszyła się szczęściem mamy, naprawdę. Ale gdzieś głęboko, bardzo cicho, odezwał się w niej żal. Taki irracjonalny, dziecinny, którego wstydziła się nawet przed sobą.
Dwadzieścia dziewięć lat – pomyślała – to najwyższy czas, by rzeczywiście stanąć na własnych nogach. Nie można mieć pretensji do rodziców, że chcą mieć swoje życie. Niech będą szczęśliwi.
Po chwili uśmiechnęła się do tej myśli. W końcu miała jeszcze siostrę, brata, ich rodziny. Zapewne święta i tak będą głośne, pełne dziecięcego śmiechu oraz tradycyjnej już kłótni o ostatni kawałek makowca.
Owinęła w złoty papier prezent, który miał zwieńczyć spory stos zapakowanych już wcześniej, starannie przykleiła rogi taśmą i odstawiła pudełko. W mieszkaniu pachniało cynamonem z dopiero co zaparzonej herbaty i woskiem naturalnych świec. Cicho grały kolędy. Sara westchnęła. Kochała budować ten nastrój, być wśród ludzi, wyświadczać im drobne przysługi, śmiać się i wspólnie świętować – i dlatego właśnie tak bardzo uwielbiała Boże Narodzenie. Wtedy wszystko to mogła robić jednocześnie.
Będzie dobrze – pomyślała. – Mam mnóstwo znajomych, dobrą przyjaciółkę i dużą rodzinę. To całkiem sporo, by znaleźć towarzystwo na święta.ROZDZIAŁ 2
Feliks stał w swoim gabinecie i spoglądał na zegarek. Nie mógł się już doczekać końca dnia. Marzył o świętach. Ale nie takich, o jakich rozpisują się w kolorowych magazynach czy pokazują w filmach, gdzie uśmiechnięte rodziny siedzą przy obficie nakrytym stole, a dzieci recytują wierszyki w blasku choinki. On myślał intensywnie o świętach w ciszy, tak głębokiej, że słychać byłoby tylko szum dźwięków jego nowiutkich wysokiej jakości głośników i trzask rozrywanego papieru, gdy otwierałby paczkę z zamówionym jedzeniem.
Miał trzydzieści dwa lata, własne mieszkanie i stanowczo za dużo złych doświadczeń, by tęsknić za kolejnymi spotkaniami spędzonymi wśród pytań: „A kiedy ty w końcu sobie kogoś znajdziesz?” albo, „Przecież nie możesz być tak sam w święta”.
Odłożył telefon na biurko, przeszedł przez gabinet i zbliżył się do okna. Niewielkie miasteczko za szybą wyglądało bajecznie – zasypane śniegiem, rozświetlone lampkami, wesołe i ruchliwe. A on miał już tylko jeden cel: przetrwać jeszcze to popołudnie w pracy i potem zniknąć.
Na szczęście mama dała się namówić na wyjazd z Adamem, swoim nowym partnerem. Ten mężczyzna przekonywał ją tygodniami, że każda miłość, nawet późna i nieoczekiwana, zasługuje na uwagę. Trzeba ją pielęgnować. No i że święta na egzotycznej plaży brzmią o wiele lepiej niż lepienie pierogów dla dorosłego już syna, który na dodatek nie lubi sera ani kapusty.
Feliks mógłby wysłać mu medal. Dzięki Adamowi miał spokój. Zresztą argument o serze i kapuście sam mu podsunął. W ten sposób mama wylatywała dzisiaj po południu i super.
Ojciec tradycyjnie przysłał kartkę z życzeniami, starannie wykaligrafowaną jak w czasach, gdy ludzie jeszcze z poświęceniem ćwiczyli pismo odręczne. Ale w tym roku nie zapowiedział wizyty. To też była dobra wiadomość.
Telefon rozdzwonił się na biurku. Feliks podszedł bliżej i westchnął ciężko jak żołnierz, który musi podjąć kolejną walkę w niekończącej się wojnie. Spojrzał na wyświetlacz. Rafał. Jego najlepszy przyjaciel. Z nim relacje zawsze układały się dobrze, ale... o tej porze roku każda rozmowa niosła ze sobą ukryte zagrożenie.
– Cześć! – odezwał się Rafał entuzjastycznie. – Słuchaj, Sylwia chce cię zaprosić na wigilię.
Feliks przymknął oczy. Wiedział. Przeczuwał. Kolejna próba podboju jego fortecy ciszy i samotności.
– Wiem przecież, że zostajesz sam – ciągnął Rafał. – No chłopie, daj spokój. Nie ściemniaj, że w taki dzień chcesz siedzieć bez nikogo w pustym mieszkaniu.
– Rafał... – zaczął spokojnie Feliks, ale przyjaciel nie dawał mu dojść do słowa.
– Lubisz moją żonę – tłumaczył szybko. – Czasem mi się nawet wydaje, że za bardzo! – rzucił żartem.
– A daj spokój! – obruszył się Feliks, już lekko rozbawiony. – Następnym razem, jak tylko się do mnie uśmiechnie, to ucieknę z krzykiem i wyleję na podłogę drinka, żebyś nie miał żadnych wątpliwości, że wszystko w porządku. Po prostu jest fajna, i tyle.
– No wiem, wiem, żartuję – uspokoił go Rafał. – Tylko przyjdź, proszę cię.
– Dziękuję ci, ale mam już plany – skłamał gładko Feliks.
– Chłopie, znam cię nie od wczoraj. To śpiewka dla twojego taty i kontrahentów. Wiem, że nie masz żadnych planów. Proszę cię – powtórzył.
Był do Feliksa mocno przywiązany. Wychowali się na jednym blokowisku, obaj dobrze radzili sobie zawodowo, zaczynając właściwie od zera, i zawsze się wspierali. A teraz przyjaciel znalazł się w trudnej sytuacji, ostatnie zdarzenia mocno go docisnęły do ziemi, a Rafał miał wrażenie, że nic nie może zrobić, by mu pomóc.
Feliks przygryzł wargę, by nie roześmiać się głośno. W innym życiu może byłby niezłym aktorem. Jego zdolność do wymyślania „planów”, które nie istniały, zasługiwała na Oscara.
– Naprawdę muszę kończyć, sekretarka mnie woła – rzucił szybko i od razu się rozłączył.
Sekretarka oczywiście nikogo nie wołała.
Feliks oparł się o biurko, po czym odetchnął. Obrona własnej Wigilii była dla niego jak coroczna bitwa o niepodległość. Wszyscy chcieli go zaprosić, nikt nie rozumiał, że dla niego największym prezentem była teraz samotność i spora dawka świętego spokoju. O tym, że kiedykolwiek święta będą jeszcze takie jak dawniej, nie było co marzyć. Są pewne zdarzenia w życiu, których cofnąć się nie da. Nikt tego nie potrafi.
Postanowił już o tym nie myśleć.
Samotność, nowy sezon ulubionego serialu, zamówione ciasto, zupa grzybowa i spora ilość rolady z łososiem z delikatesów na osiedlu oraz ciepły koc. Brzmiało jak plan doskonały. Nie kupował żadnych prezentów i sam też niczego nie chciał dostać. To, czego naprawdę pragnął, było niemożliwe do otrzymania, a na reszcie, zwłaszcza rzeczach materialnych, naprawdę ani trochę mu nie zależało. Był minimalistą i dobrze się z tym czuł.
Ale nic nie mógł poradzić na fakt, że pod ścianą piętrzył mu się stos świątecznych upominków. Ciągle ktoś przynosił kolejne. Pracownicy, kontrahenci... Nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.
Marzył tylko o tym, żeby wreszcie mógł zostać sam.ROZDZIAŁ 3
Pełne konsekwencje rozmowy z mamą docierały do Sary powoli. Jedna po drugiej. Dopiero dwie godziny później uświadomiła sobie, że do Wigilii pozostało naprawdę mało czasu. To spadło na nią jak niespodziewany wniosek, choć przecież kalendarz wisiał w kuchni na ścianie i każdego dnia przesuwała czerwoną kratkę w kolejne miejsce, ciesząc się, że czas płynie. Po tej radości nie został ślad. Do jej zakręconego już świątecznie mózgu z trudem torowała sobie drogę myśl, że nikt jej jeszcze nie zaprosił – ani brat, ani siostra.
Do tej pory nie przejmowała się tym ani trochę. Była przekonana, że jak co roku spotkają się u mamy. W końcu tak zawsze bywało. Albo ktoś w ostatniej chwili oznajmi, że wszyscy jadą do Magdy, jej siostry, a Sara po prostu dołączy. Tak to funkcjonowało od lat.
Kupiła już nawet składniki na te dania, które zwykle w ramach składki przynosiła: mięso na pieczeń, suszone grzyby na uszka oraz mak, z którego miało powstać jej popisowe ciasto. Ten rytuał był częścią jej Bożego Narodzenia – cała rodzina wiedziała, że makowiec Sary to rzecz święta. Dziewczyna zamierzała zacząć przygotowania już od jutra, ale teraz do niej dotarło coś znacznie bardziej gorzkiego niż sam fakt, że rodzice wyjeżdżają. Magda z Frankiem, bratem, pewnie o tym doskonale wiedzą już od jakiegoś czasu, a mimo to telefon milczy.
Może po prostu jeszcze nie czas, są zajęci? Przed świętami sporo osób ma w pracy kocioł – pocieszała się w duchu. – Albo czekają, aż sama się odezwę?
Złapała się tej myśli i nie zwlekając dłużej, chwyciła za telefon, po czym wybrała numer siostry.
– Cześć, kochana, jak tam? – zagaiła pogodnym tonem, jakby to miała być zwykła rozmowa o byle czym. – Dzieci zdrowe?
– A wiesz, że nawet tak. – Magda westchnęła. – Choć ostatnie tygodnie były ciężkie. Ciągle któreś wracało z przedszkola zakatarzone. Mieliśmy ciężki czas. Powiem ci szczerze, marzę tylko o tym, żeby w święta odpocząć. Może tym razem się uda.
– Słyszałaś, że mama i tata wyjeżdżają? – zapytała Sara ostrożnie.
– Słyszałam – przyznała siostra po chwili pauzy, jakby się zastanawiała, co powiedzieć. – I bardzo się cieszę – dodała. – W sumie to namawiałam mamę, żeby wreszcie zrobiła coś dla siebie. Niech odpocznie. A wiesz... my przy okazji też.
– Co masz na myśli? – Sara uniosła brwi.
Zaciskała też w napięciu dłonie, ciesząc się, że nikt jej nie widzi.
– Marzę, żeby choć raz nie musieć tego wszystkiego organizować – wyznała Magda. – Chcę po prostu posiedzieć w domu. Ja, Krzysiek i dzieci. Bez tej gonitwy. Bez miliona potraw. Spacer, jakaś kolęda w tle, świąteczna komedia w telewizji. Wreszcie chwila wytchnienia. Oczywiście... jeśli chcesz, jesteś do nas zaproszona – dodała na koniec.
– A nie, nie... – odparła Sara zbyt szybko, sama zaskoczona własnym pośpiechem. Była jednak wystarczająco bystra, żeby odczytać wahanie w głosie siostry. To nie była prawdziwa chęć spędzenia czasu wspólnie, tylko zwykła uprzejmość albo poczucie odpowiedzialności. – Mam swoje plany, nie martw się o mnie – dodała.
– O Boże, jak to dobrze... – wyrwało się Magdzie. I zaraz się poprawiła, prawie śmiejąc się z samej siebie: – To znaczy, nie zrozum mnie źle. Po prostu się cieszę! Martwiłam się, wiesz? Nie miałam odwagi zadzwonić. Ale naprawdę, w tym roku jesteśmy z Krzyśkiem wykończeni. On w pracy, ja w biurze, a potem kołowrót w domu z dziećmi... padamy na twarz. Potrzebujemy ciszy.
Sara poczuła, jak w gardle rośnie jej twarda gula, a w oczach pojawiają się łzy, których nie chciała dopuścić.
– Fajnie... – wydusiła. – To życzę wam dobrego czasu. Zdzwonimy się jeszcze pewnie w same święta.
– Jasne – odparła siostra radosnym głosem.
Sara się pożegnała i rozłączyła.
Nie chciała już nawet się teraz zastanawiać, co myśli i planuje brat. Jego żona od dawna otwarcie demonstrowała dystans do rodzinnych zwyczajów rodziny Nowakowskich. Święta w wydaniu bratowej nie pachniały przygotowywanym wspólnie jedzeniem ani tradycjami, raczej gotowymi daniami z restauracji. Pewnie skorzysta z okazji i zabierze Franka do Gdańska, do swoich rodziców, by w ich eleganckim towarzystwie zajadać wykwintne smakołyki.
Jeśli Sara teraz zadzwoni i powie, że zostaje sama, Franek poczuje się w obowiązku ją zaprosić, co pokrzyżuje ich plany. To nie miało sensu. Zresztą Sara na samą myśl, że miałaby spędzić Wigilię u nich, tylko we trójkę, czuła się skrępowana. Zdecydowanie nie. To był zły pomysł.
Usiadła na kanapie, wpatrując się w stos prezentów, które zajmowały pół pokoju. Pakowała je z myślą o bliskich, ale też koleżankach z pracy, znajomych, wszystkich, o których pamiętała. Teraz nagle poczuła się tak, jakby sama wypadła z tej układanki.
Nie, to niemożliwe – powtarzała sobie w myślach. – Samotne święta?! To przydarza się ludziom zamkniętym w sobie, odludkom, introwertykom. Ale przecież nie mnie.
Była zawsze duszą towarzystwa, tą, którą wszyscy chwalili za pogodę ducha i uśmiech. Miała mnóstwo znajomych, a z rodzicami i rodzeństwem łączyły ją dobre relacje. Może poza bratową... ale i tam nigdy nie dochodziło do konfliktów, raczej panowała nieco chłodna, lecz mimo wszystko pokojowa atmosfera akceptacji różnic.
A jednak właśnie teraz, w ten grudniowy wieczór, docierało do niej coraz wyraźniej, że zostanie w te święta sama. I być może dla niej jednej nikt nie przygotował zawczasu prezentu, niczego troskliwie nie pakował, nie zastanawiał się od wielu tygodni, jaką jej sprawić niespodziankę.
A ona wydała wszystkie swoje oszczędności.
Spojrzała na piętrzące się pudła i poczuła, jak robi jej się przykro. Żeby nie rzucały się w oczy, zaczęła je układać jedno na drugim pod ścianą, część schowała za kanapą. Tak by nie było widać, jak wiele przygotowała dla innych.
– Nie myśl o tym – mruknęła do siebie. – Po prostu o tym nie myśl.
Ale to nie było takie proste.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------