Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cudze życie - ebook

Data wydania:
11 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Cudze życie - ebook

Grzegorza i Dorotę połączyła tragedia. Chcąc uciec od poczucia winy i ciągłych wyrzutów sumienia, żyją „cudzym”, a nie „swoim” życiem.

Nie zdają sobie jednocześnie sprawy, że kluczem do odzyskania spokoju może być tylko poznanie prawdy o samych sobie oraz stawienie czoła okrutnej przeszłości.

Życie jednak musi się w końcu o nich upomnieć, a zderzenie z rzeczywistością dla każdego będzie wyjątkowo bolesne.

„Cudze życie” to mocna, wzruszająca i wyjątkowo prawdziwa opowieść o próbach odkupienia win i zrozumieniu tego, co zsyła nam los.

To także opowieść o tolerancji, miłości i akceptacji drugiego człowieka i jego wyborów.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-315-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Grze­gorz wyłą­czył tele­wi­zor, patrząc bez­na­mięt­nie w czarny ekran jesz­cze przez kilka minut po wyga­śnię­ciu obrazu.

Powi­nien czuć ulgę, prze­cież cze­kał na tę wia­do­mość. Przez kilka ostat­nich tygo­dni tylko chęć zemsty trzy­mała go przy życiu. Chęć tak silna, że odno­sił wra­że­nie, jakby wypa­lała mu wnętrz­no­ści.

Ta wia­do­mość miała ukoić jego ból. Wycią­gnąć go z pochła­nia­ją­cej go bez­na­dziei. Z głę­bo­kiego, ośli­zgłego bagna, zale­wa­ją­cego jego ciało kle­istą cie­czą nie­na­wi­ści i roz­pa­czy.

Jed­nak upra­gniona ulga nie przy­szła, wręcz prze­ciw­nie – jego ból stał się tylko bar­dziej ludzki, a poczu­cie nie­spra­wie­dli­wo­ści się­gnęło jesz­cze głę­biej.

– Powi­nie­neś zdech­nąć! – krzyk­nął w ota­cza­jącą go mar­twą ciszę.

Grze­gorz spoj­rzał w stronę zacho­dzą­cego słońca. Góro­wało gdzieś na wyso­ko­ści nowych wie­żow­ców powsta­ją­cych na war­szaw­skiej Woli. Szklane ściany i meta­lowe żura­wie odbi­jały świa­tło, two­rząc mozaikę róż­no­ko­lo­ro­wych barw, pada­ją­cych na sze­ro­kie okna jego apar­ta­mentu.

Patrzył na War­szawę, którą Antek tak kochał i która osta­tecz­nie mu go zabrała. Ponow­nie tego dnia zapła­kał. Zwlókł się ocię­żale z kanapy i pod­szedł do wyso­kich okien.

– To mia­sto jest takie nudne – rzu­cił w prze­strzeń.

Czuł się samotny. Wie­dział, że sto­lica nie rozu­mie jego bólu, bo ma swój rytm i po śmierci Antka wró­ciła do swo­ich spraw, swo­jej codzien­no­ści. Tak jakby jego śmierć była dla wszyst­kich – prócz Grze­go­rza – bez zna­cze­nia.

– On cię kochał! – krzyk­nął w pustą szybę. – Wie­rzył w cie­bie! Dla­czego nie umia­łaś go obro­nić! – Raz za razem ude­rzał pię­ścią w gładką, niemą taflę szkła.

Oparł czoło o zimną szybę i osu­nął się na kolana. Czuł się taki słaby, taki mały i bez­radny. Wyda­wało mu się, że już nie może wię­cej pła­kać, a mimo to na­dal po policz­kach spły­wały mu łzy.

– Dla­czego! Dla­czego! Dla­czego mi go zabra­łaś… – powta­rzał.

Wie­dział, że wygląda źle, że jego oczy są posi­niałe, twarz zaro­śnięta, a koszulę, którą zwy­kle zmie­niał codzien­nie, ma na sobie już czwarty dzień. Jego apar­ta­ment też wyglą­dał strasz­nie: resztki jedze­nia, zabru­dzony zlew, poroz­rzu­cane ubra­nia. Ale nie dbał o to. To nie miało żad­nego zna­cze­nia. Nic nie miało: ani to, kim był, ani to, co osią­gnął i co czuł do tego chło­paka – dla innych to nie zna­czyło nic…

Myślami wró­cił do pierw­szych godzin po tym, jak zna­lazł jego mar­twe ciało. W chwili, gdy zja­wiły się poli­cja i pro­ku­ra­torka, od razu odcią­gnięto go od Antka.

Tak bar­dzo chciał przy nim zostać, bła­gał go, aby się obu­dził, aby coś powie­dział. Ale Antek nie chciał go słu­chać. Jak szma­ciana lalka pod­da­wał się jego ruchom. A Grze­gorz ten jeden raz chciał, żeby Antek się sprze­ci­wił, żeby zare­ago­wał.

– Pro­szę odejść od ciała i nie utrud­niać śledz­twa! – Gdzieś z oddali dobiegł go głos pro­ku­ra­torki.

– Mały, pro­szę, wróć do mnie, nie zosta­wiaj mnie samego, nie teraz! – powta­rzał jak w tran­sie.

Z póź­niej­szych chwil pamię­tał już tylko dźwięk syren i ciem­ność pokoju prze­słu­chań, w któ­rym jakaś tępa poli­cjantka powta­rzała, że muszą usta­lić kolej­ność zda­rzeń. Dla Grze­go­rza żadna kolej­ność nie miała wów­czas zna­cze­nia; chciał być z Ant­kiem, a nie tutaj, nie z głu­pią poli­cjantką.

Tym­cza­sem już ni­gdy nie było im dane się spo­tkać. Nie pozwo­lono mu go zoba­czyć w szpi­talu, do któ­rego prze­wie­ziono ciało; nie pomo­gła nawet próba prze­kup­stwa ordy­na­tora, któ­remu Grze­gorz chciał wmó­wić, że jest kimś z rodziny.

Nie pozwo­lono mu także poja­wić się na pogrze­bie. Pamię­tał ten moment dokład­nie, ten kolejny cios, który zadano mu na sam koniec.

Gdzieś w oddali widział tylko białą trumnę. Widział jego matkę i ojca pogrą­żo­nych w żało­bie. Pamię­tał, że bar­dzo chciał tam pod­biec i go ude­rzyć; chciał wykrzy­czeć temu męż­czyź­nie pro­sto w twarz, że to jego wina!

Nie było mu wolno. Był nikim… I nie miał żad­nych praw.

Tak naprawdę cze­kał tylko na ten dzień. Pla­no­wał go od kilku tygo­dni i nikt nie mógł mu prze­szko­dzić. Musiał jedy­nie usły­szeć, że Mar­cin został aresz­to­wany. Wszystko już zostało opła­cone; skur­wy­syn zgnije w wię­zie­niu o zaostrzo­nym rygo­rze, cho­ciaż to i tak za mała kara dla tego zwy­rod­nialca.

Powoli dźwi­gnął się na nogi. Spoj­rzał na swo­jego iPhone’a. Wybrał ulu­bioną pio­senkę Antka, któ­rej ostat­nio słu­chał każ­dego dnia po kilka razy – _Czarny świt_ Ani Kar­wan. Nalał sobie do szklanki naj­moc­niej­szej whi­sky, jaką miał w barku. Wypił ją jed­nym hau­stem, wierz­chem dłoni ocie­ra­jąc kro­ple, które osia­dły mu bro­dzie. Powtó­rzył tę czyn­ność jesz­cze kilka razy, aż nie­mal opróż­nił butelkę Ard­berga. Przy­mknął oczy, odda­jąc się nur­towi muzyki i wpro­wa­dza­jąc się w coś rodzaju transu.

Prze­szedł do sypialni, gdzie jakiś czas temu zamon­to­wał drą­żek do ćwi­czeń. Wtedy jesz­cze chciał wyglą­dać lepiej… Dla Antka. Zaśmiał się ochry­ple.

– Widzisz, Antoś. – Czknął. – Nawet to mi nie wyszło. Jestem stary, gruby i przeze mnie musia­łeś zgi­nąć. – Ponow­nie się roz­kleił, upa­da­jąc na kolana i cho­wa­jąc głowę mię­dzy ramiona niczym małe dziecko, które pró­buje się uchro­nić przed cio­sem.

Miało być łatwe

Miało być pro­ste

Na zakrę­tach ści­gam się

Z samą sobą, dogoń mnie

Miało być ważne,

Stałe na zawsze

Prze­cież oni to nie my

Nas omi­jał czarny świt

– „Miało być”, ale nie będzie – ponow­nie powie­dział do sie­bie. – Bo wszyst­kich dogo­ni­łem.

Chwy­cił krze­sło i pod­sta­wił je pod drą­żek, a kiedy wdra­py­wał się na nie nie­zdar­nie, wypadł mu z ręki tele­fon, na któ­rym wyświe­tlała się okładka słu­cha­nej płyty.

– Sorry, Aniu – powie­dział w stronę urzą­dze­nia. – Muszę.

Zarzu­cił skó­rzany pasek na meta­lową rurkę, sta­ran­nie spraw­dził uprząż. Zawią­zał sze­roką pętlę na jego dru­gim końcu, na tyle dużą, by zmie­ściła się w niej jego głowa.

Ani przez chwilę nie czuł stra­chu. Wie­dział, że chce to zro­bić. Tylko tak zazna spo­koju, któ­rego tak bar­dzo pra­gnął. Pra­wie tak samo, jak pra­gnął zoba­czyć Antka.

Oddy­chał głę­boko. Zarzu­cił pętlę na szyję. Zamknął oczy i ode­rwał jedną stopę, wychy­la­jąc się za krze­sło. Pętla zaczęła zaci­skać się na jego krtani.

Nagle muzyka uci­chła. Usły­szał dźwięk dzwonka tele­fonu. Bar­dzo gło­śny, tak różny od ciszy sacrum, w któ­rej wła­śnie się znaj­do­wał. Coś spra­wiło, że cof­nął nogę i posta­wił ją ponow­nie sta­bil­nie na krze­śle. Ucisk na szyi zelżał. Grze­gorz otwo­rzył oczy i spoj­rzał na tele­fon.

Połą­cze­nie przy­cho­dzące. Dzwoni: ANTEK.Mamo, dla­czego znów pła­czesz? Co się stało?

Wyda­wało mi się, że jestem sama, że tym razem nikt mnie nie widzi. Córka musiała mnie jed­nak obser­wo­wać przez dłuż­szą chwilę, wska­zy­wała na to przy­brana przez nią poza. Opie­rała się o fra­mugę drzwi salonu, ręce splo­tła na wyso­ko­ści piersi. Spoj­rza­łam na nią, pró­bu­jąc wyczy­tać cokol­wiek z jej twa­rzy. Jagoda jed­nak pozo­stała nie­wzru­szona; jeśli dawała coś po sobie poznać, to bar­dziej złość i roz­draż­nie­nie niż współ­czu­cie.

– Nie, to nic – odpo­wie­dzia­łam zakło­po­tana tym, że muszę się tłu­ma­czyć przed wła­snym dziec­kiem. – Wszystko w porządku. Gdzie jest twój brat? – zapy­ta­łam, pospiesz­nie prze­cie­ra­jąc oczy.

– A skąd mam wie­dzieć? Pew­nie jak zwy­kle szlaja się gdzieś na mie­ście, trwo­niąc twoje pie­nią­dze. Nie rozu­miem, dla­czego to tole­ru­jesz! – prych­nęła, wywra­ca­jąc oczami. – Dla­czego pła­ka­łaś?! – powtó­rzyła z naci­skiem.

– Bo nie­które rze­czy mnie prze­ra­stają i cza­sem każdy musi sobie popła­kać – odpo­wie­dzia­łam z wymu­szo­nym uśmie­chem.

– To przez ojca, prawda?

Spoj­rza­łam na moją zbun­to­waną pięt­na­sto­latkę. Byłam pełna podziwu dla lek­ko­ści, z jaką potra­fiła sobie radzić z emo­cjami, i jed­no­cze­śnie pew­no­ści, którą czu­łam w jej sło­wach.

– Nie powin­naś tak mówić o tacie – odpar­łam. – To, co się stało mię­dzy nami, nie powinno mieć wpływu na wasze rela­cje. I tym razem nie pła­ka­łam przez niego.

– Sły­szysz sie­bie w ogóle! – Tym razem pod­nio­sła głos. – To gnój! Nie­na­wi­dzę go, nie­na­wi­dzę go za to, co zro­bił, za to, że roz­wa­lił naszą rodzinę, za to, że jej nie mam.

– Gdzie twój brat? – powtó­rzy­łam bez sensu, usi­łu­jąc zmie­nić temat.

– Powie­dzia­łam ci, że nie wiem, nie ma go w pokoju – odparła już łagod­niej. – Wyszedł jakiś czas temu.

– Mar­twię się o niego.

– No to prze­stań. Jest doro­sły, kie­dyś musi nauczyć się brać odpo­wie­dzial­ność za swoje czyny. – Odwró­ciła się i skie­ro­wała do swo­jego pokoju.

Patrzy­łam za nią przez chwilę, zasta­na­wia­jąc się nad sen­sem jej słów. Czy rze­czy­wi­ście ist­nieją ludzie, któ­rzy potra­fią się uczyć na wła­snych błę­dach? Bo co to tak naprawdę zna­czy: pono­sić kon­se­kwen­cje swo­ich nie­for­tun­nych dzia­łań?

Gdy to pomy­śla­łam, przed moimi oczami poja­wił się obraz mostu Świę­to­krzy­skiego, postaci Grze­go­rza i Antka – i do oczu ponow­nie napły­nęły mi łzy.

Ni­gdy wcze­śniej nie spo­tka­łam się z więk­szą roz­pa­czą niż wów­czas, kiedy zoba­czy­łam Grze­go­rza po tym, jak zgi­nął Antek. Odnio­słam wra­że­nie, jakby wraz z tą tra­ge­dią umarła część Grze­go­rza. To nie był już czło­wiek, któ­rego zna­łam. Spo­kojny i wywa­żony, zawsze wie­dzący, co powie­dzieć i zro­bić. Facet ide­alny.

Poję­łam wtedy, że zro­bię wszystko, co w mojej mocy, aby jesz­cze kie­dyś zoba­czyć uśmiech na jego twa­rzy, aby ten ból i roz­pacz już ni­gdy na niej nie zago­ściły. Wie­dzia­łam, że musi być na świe­cie coś, co sprawi, że ten jedyny facet, na któ­rego zawsze mogłam liczyć i który rato­wał mnie z tylu tra­gicz­nych sytu­acji, będzie w sta­nie poko­nać roz­pacz. Chcia­łam być jego naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Bo w roli żony i matki nie bar­dzo się spraw­dzi­łam.

Ale czu­łam się bez­silna. Tak samo bez­silna jak w dniu, kiedy się pozna­li­śmy. Kiedy to on pocie­szał mnie po raz pierw­szy.

*

Ledwo co skoń­czy­łam stu­dia, mia­łam dwa­dzie­ścia pięć lat. Sie­dzia­łam w kawiarni, pijąc praw­do­po­dob­nie ostat­nią kawę, na którą mogłam sobie pozwo­lić, i zasta­na­wia­łam się, czy już nad­szedł ten moment, kiedy powin­nam zre­zy­gno­wać z war­szaw­skiego luk­susu.

– Prze­pra­szam, będzie pani pła­cić kartą czy gotówką? – zapy­tała kel­nerka, wyry­wa­jąc mnie z zamy­śle­nia.

– Słu­cham? – Spoj­rza­łam na nią nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

– Za dzie­sięć minut zamy­kamy – wyja­śniła nie­cier­pli­wym tonem.

– Za dzie­sięć? To która jest godzina?

– Docho­dzi dwu­dzie­sta pierw­sza.

– O rany, prze­pra­szam, zupeł­nie stra­ci­łam poczu­cie czasu! Będę pła­cić kartą. – Zaczę­łam nie­po­rad­nie grze­bać w torebce, nie zwa­ża­jąc na minę coraz bar­dziej znie­cier­pli­wio­nej kel­nerki.

Kiedy wresz­cie wycią­gnę­łam kartę, dziew­czyna pod­su­nęła mi ter­mi­nal. Roz­legł się dźwięk odrzu­co­nej płat­no­ści.

– Trans­ak­cja odrzu­cona – potwier­dziła kel­nerka i wywró­ciła oczami.

– Eee, jak to? To nie­moż­liwe – tłu­ma­czy­łam się zawsty­dzona. – Może pani spró­bo­wać jesz­cze raz?

Kel­nerka prych­nęła na znak swo­jego nie­za­do­wo­le­nia, ponow­nie wbiła kwotę i pod­su­nęła mi ter­mi­nal. Po chwili znów spoj­rzała na mnie z wyrzu­tem.

– Trans­ak­cja odrzu­cona! Ma pani gotówkę?

– Nie, nie wzię­łam żad­nych pie­nię­dzy. – Ner­wowo prze­szu­ki­wa­łam torebkę, osta­tecz­nie wysy­pa­łam z niej całą zawar­tość na sto­lik. – Prze­pra­szam, nie będę mogła zapła­cić – powie­dzia­łam ze łzami w oczach.

– To nie mój pro­blem. Dzwo­nię po poli­cję!

– Ale… To tylko kawa!

– Za którą trzeba zapła­cić!

– A może…

– Pro­szę użyć mojej. I doli­czyć przy oka­zji moje zamó­wie­nie. – Usły­sza­łam niski basowy głos gdzieś za sobą i zoba­czy­łam złotą kartę, która zaświe­ciła tuż obok mojego bez­u­ży­tecz­nego kawałka pla­stiku.

Spoj­rza­łam na rękę, która ją trzy­mała. Ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łam deli­kat­niej­szej męskiej dłoni ani biel­szego man­kietu ozdo­bio­nego ele­gancką spinką, wysta­ją­cego spod rękawa gra­na­to­wego gar­ni­turu. Uśmie­chał się do mnie nie­sa­mo­wi­cie przy­stojny męż­czy­zna, wyglą­da­jący na jakieś trzy­dzie­ści, może trzy­dzie­ści pięć lat. Miał nie­zwy­kle cza­ru­jący uśmiech, ide­al­nie równe białe zęby, bar­dzo gęsty, ciemny, dosko­nale wypie­lę­gno­wany zarost i cie­płe spoj­rze­nie. Pełne zro­zu­mie­nia i empa­tii.

Nie zwa­ża­jąc na moją zasko­czoną minę, zapła­cił za kawę i ponow­nie się uśmiech­nął, samymi kąci­kami ust.

– Spo­koj­nie, nie pod­ry­wam pani – dodał, widząc mój rumie­niec.

– Dzię­kuję, jest mi strasz­nie wstyd – wybeł­ko­ta­łam.

– Nie­po­trzeb­nie, każ­demu się zda­rza.

Kel­nerka oddała mu kartę, po czym zabrała moją pustą fili­żankę.

Nie­zna­jomy nachy­lił się ku mnie i szep­nął pół­gło­sem:

– Myślę, że powin­ni­śmy stąd wyjść.

Kiedy wsta­łam, pod­szedł do drzwi i prze­pu­ścił mnie pierw­szą.

To była połowa wrze­śnia i cho­ciaż lato jesz­cze dawało o sobie znać, wie­czory nad­cią­gały już wyjąt­kowo chłodne. Zało­ży­łam płaszcz, nie­zdar­nie kuląc się pod nim w obec­no­ści męż­czy­zny z kawiarni. Czu­łam się okrop­nie zawsty­dzona i skrę­po­wana.

– Mogę pani jesz­cze jakoś pomóc? – zapy­tał z uśmie­chem.

– Nie, broń Boże. I naprawdę dzię­kuję za tę kawę. Nie wiem, jak mogę się panu zre­kom­pen­so­wać.

Zaśmiał się miło.

– Nie ma potrzeby, każ­demu się zda­rzają takie sytu­acje… Czeka pani na kogoś?

– Eh, myślę, że wszyst­kie pociągi, na które cze­ka­łam, już dawno odje­chały… Został tylko jeden, ten powrotny.

– Powroty chyba nie zawsze są złe?

– To zależy, ile roz­cza­ro­wań się z nimi wiąże.

– Nie wygląda pani na kogoś, kto żyłby roz­cza­ro­wa­niem.

– Nie? – zapy­ta­łam zasko­czona. – Dla­czego pan tak sądzi?

– Mam dar. Widzę w ludziach poten­cjał i suk­ces, a pani na pewno ma i to pierw­sze, i szansę na dru­gie… A już na pewno szansę na suk­ces zawo­dowy – dodał po chwili.

W końcu spra­wił, że się uśmiech­nę­łam. Nie wie­dzia­łam, czy dzięki kom­ple­men­towi, ale była to jedna z naj­bar­dziej moty­wu­ją­cych kwe­stii, które usły­sza­łam w ostat­nim cza­sie.

– I to też nie jest pod­ryw? – rzu­ci­łam, dziw­nie pewna sie­bie.

– W stan­dar­do­wych oko­licz­no­ściach pew­nie by był. – Ponow­nie się uśmiech­nął, poka­zu­jąc te swoje per­łowe, równe zęby. – Ale że one nas nie doty­czą… Choć doce­niam urodę pięk­nych kobiet.

– Jest pan żonaty? – wypa­li­łam, zanim zdą­ży­łam ugryźć się w język. Natych­miast zala­łam się szkar­łat­nym rumień­cem.

– Bogu dzięki nie – odpo­wie­dział, tym razem już z sze­ro­kim uśmie­chem. – Jestem mężaty, jeśli ist­nieje takie słowo.

– Jesteś gejem! – wypa­li­łam pro­sto z mostu.

– Och! Ostro, ale tak.

Ta infor­ma­cja wywo­łała we mnie jesz­cze więk­sze zasko­cze­nie niż nie­for­tunny począ­tek naszej dziw­nej zna­jo­mo­ści.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łam, żeby to tak brzmiało… Zna­czy jestem tole­ran­cyjna, ja tylko… – jąka­łam się.

– Nie musi mnie pani o tym zapew­niać, wiem, w jakich cza­sach żyjemy…

– NIE! Ja tylko nie sądzi­łam, że ktoś taki jak pan, może być gejem…

– Taki jak ja? To zna­czy?

– Taki przy­stojny i szar­mancki. No, taki… Męski.

Roze­śmiał się.

– Chyba bar­dzo mało wie pani o gejach.

– Teraz myślę, że zde­cy­do­wa­nie za mało…. Prze­pra­szam – bąk­nę­łam kolejny raz, zawsty­dzona swoją nie­do­rzecz­no­ścią.

– Nie musi mnie pani prze­pra­szać. Skoro jed­nak już usta­li­li­śmy, że nie chcę pani pod­ry­wać, będzie mi miło się przed­sta­wić. Jestem Grze­siek – powie­dział, wycią­ga­jąc do mnie swoją deli­katną dłoń.

– Mag­da­lena… Zna­czy Magda. Miło cię poznać.

– Mnie rów­nież. To o co cho­dzi z tym pocią­giem?

– Ech, myślę, że nie chcesz tego słu­chać.

– Dla­czego? Lubię słu­chać. Mam czas. Chodź.

Po czym chwy­cił mnie za rękę i pocią­gnął w stronę pierw­szej restau­ra­cji, która była jesz­cze otwarta. Usie­dli­śmy przy sto­liku. Grze­siek zamó­wił dwie kawy oraz duże kawałki cia­sta cze­ko­la­do­wego z kre­mem mig­da­ło­wym.

– Nie powi­nie­neś wra­cać do męża? – zapy­ta­łam z uśmie­chem.

– W tym kraju jesz­cze długo praw­nie nim nie zosta­nie, raczej nie dożyję tego czasu. – Uśmiech­nął się blado. – Ale żyjemy tak, jakby nim był. Ryszard jest na wyjeź­dzie służ­bo­wym, także mam wolny wie­czór i mogę go poświę­cić tobie. No więc słu­cham, o co cho­dzi z tym pocią­giem?

Upi­łam łyk gorą­cej kawy, choć zro­biło się już późno. A jed­nak ta nie­co­dzien­ność i prze­dłu­ża­nie chwili, pod­czas któ­rej żyłam marze­niami, wyda­wały się na swój spo­sób kojące.

– Mówiąc, że został mi tylko pociąg powrotny, mia­łam na myśli to, że pozo­stał mi tylko ostatni bilet powrotny. Kupi­łam go, choć ni­gdy nie zamie­rza­łam z niego sko­rzy­stać. Nie jestem zasko­czona tym, że moja karta nie zadzia­łała. Spo­dzie­wa­łam się, że rodzice ode­tną mnie od środ­ków. Chcą w ten spo­sób zmu­sić mnie do powrotu do domu.

Słu­chał mnie uważ­nie, nie spusz­cza­jąc wzroku z moich ust.

– Pocho­dzę z Pod­la­sia, z małej wio­ski pod Bia­łym­sto­kiem. Rodzice byli prze­ciwni temu, żebym poszła na stu­dia. Powin­nam prze­cież prze­jąć po nich ten cho­lerny pen­sjo­nat agro­tu­ry­styczny. Cią­gle mi powta­rzali, że mar­nuję rodzinny doro­bek, bo zachciało mi się stu­dio­wać. A ja marzy­łam, by się wyrwać z tej dziury, roz­wi­jać się, sko­rzy­stać z nowych moż­li­wo­ści w sto­licy. Z cza­sem udało mi się prze­ko­nać matkę, a ona po jakimś cza­sie namó­wiła ojca. Dosta­łam się na zarzą­dza­nie na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Rodzice posta­wili przede mną tylko jeden waru­nek: opłacą aka­de­mik jedy­nie wów­czas, jeśli obie­cam im, że po stu­diach wrócę do domu. Jak mogłam wró­cić? Poświę­ci­łam tyle lat na edu­ka­cję w mie­ście, które poko­cha­łam i gdzie nauczy­łam się żyć. Mój świat zaczął się tutaj, zamknę­łam wszyst­kie sprawy łączące mnie z dzie­ciń­stwem. Stu­dia skoń­czy­łam z wyróż­nie­niem. Zro­bi­łam fakul­tet z angiel­skiego i fran­cu­skiego, czu­łam się w pełni gotowa na roz­po­czę­cie kariery w War­sza­wie. Byłam z sie­bie dumna, że udało mi się to wszystko osią­gnąć, a nawet pewna, że to skłoni moich rodzi­ców do zwol­nie­nia mnie z danej im obiet­nicy. Bar­dzo się myli­łam… W dniu, kiedy ode­bra­łam dyplom, ojciec kazał mi wra­cać. Powie­dział, że moje miej­sce jest w domu, że wszystko tam na mnie czeka, że skoro już jestem taka mądra, to zna­czy, że mogę roz­wi­jać rodzinny biz­nes. Ale ja się upar­łam. Wtedy zagro­ził mi, że jeśli nie wrócę, stracę wszyst­kie środki do życia. Co mia­łam zro­bić? Zaczę­łam cho­dzić od firmy do firmy i skła­dać CV. Jed­nak gdzie się nie poja­wia­łam, pytali mnie o doświad­cze­nie, któ­rego nie zdo­by­łam, bo prze­cież pil­nie stu­dio­wa­łam. Nikogo nie obcho­dziło ani wykształ­ce­nie, ani nawet te głu­pie języki. Pró­bo­wa­łam szu­kać pracy jako kel­nerka, ale kom­plet­nie się do tego nie nada­wa­łam. Zwy­kle zwal­niali mnie po kilku dniach, bo wię­cej było z tego szkód niż pożytku. Oszczęd­no­ści szybko top­niały. Wie­dzia­łam, że per­spek­tywa powrotu do domu staje się coraz bar­dziej realna. A ja nie chcę wra­cać, chcę zostać w War­sza­wie, chcę się roz­wi­jać. Nie zamie­rzam się przy­znać do porażki!

Grze­gorz słu­chał mnie ze sto­ic­kim spo­ko­jem. Nie umia­łam jed­nak wyczy­tać z jego twa­rzy żad­nych emo­cji.

– Uwa­żasz, że jestem żało­sna, prawda?

– Żało­sna? To ostat­nie, co przy­szłoby mi do głowy na twój temat! Impo­nu­jesz mi!

Kolejny raz wywo­łał we mnie szok i nie­do­wie­rza­nie.

– Niby czym?

– Bo kiedy ja mia­łem tyle lat co ty, ambi­cja była ostat­nią rze­czą, którą kie­ro­wa­łem się w życiu. W wieku dwu­dzie­stu lat zna­la­złem się na dnie, raniąc i wyko­rzy­stu­jąc ludzi. Nie­na­wi­dzi­łem sie­bie i ty też znie­na­wi­dzi­ła­byś mnie. Balan­so­wa­łem na gra­nicy życia i śmierci…

– Może zatem teraz ty chciał­byś mi o sobie opo­wie­dzieć?

Grze­gorz zamy­ślił się. Zjadł kawa­łek ciastka, zamknął oczy i odchy­lił głowę do tyłu, po czym odrzekł:

– Nie. To nie jest wła­ściwy moment.

Znów się zaru­mie­ni­łam. Poczu­łam, że poru­szam temat, który nie tylko był draż­liwy, ale też znaj­do­wał się na gra­nicy dobrego smaku tej roz­mowy.

– Chcę ci pomóc – stwier­dził nagle.

– Słu­cham? – zapy­ta­łam zasko­czona.

– Chcę ci pomóc – powtó­rzył wyraź­nie. – Nie możesz wró­cić do tej wio­ski. Zatrud­nię cię u sie­bie w fir­mie!

Nie­omal zakrztu­si­łam się kawą. Myśla­łam, że żar­tuje, i zaczę­łam się śmiać. Prze­sta­łam dopiero, widząc jego poważną minę.

– Co cię tak roz­ba­wiło? – zapy­tał poru­szony.

– Prze­cież zupeł­nie mnie nie znasz. A mówisz, że chcesz mnie zatrud­nić. I co mia­ła­bym robić?

– To moja firma, więc to ja decy­duję, kogo chcę zatrud­nić. A chcę zatrud­nić cie­bie! – Brzmiał jak zbun­to­wane dziecko, które uparło się na zje­dze­nie ciastka przed obia­dem.

– Mówisz poważ­nie? – zapy­ta­łam, tra­cąc kpiący wyraz twa­rzy.

– Tak. Od kiedy mogła­byś zacząć?

– Eee, nie wiem, od zaraz? I na jakim sta­no­wi­sku?

Grze­gorz wzru­szył ramio­nami. Przez chwilę mia­łam wra­że­nie, że roz­ma­wiam z osobą wyjąt­kowo nie­od­po­wie­dzialną. Choć spo­sób i ton, w jaki zapro­po­no­wał mi pracę, suge­ro­wał, że dosko­nale wie, co robi.

– Coś się znaj­dzie – odparł, koń­cząc cia­sto. – Nie martw się, będzie dobrze…

*

Prze­ży­łam z Grze­go­rzem tak wiele. Byłam świad­kiem jego suk­ce­sów zawo­do­wych i wiel­kiej miło­ści, któ­rej zazdro­ści­łam mu wów­czas, kiedy moje mał­żeń­stwo zaczęło sta­no­wić zagro­że­nie dla mojego zdro­wia i życia.

Bo ni­gdy nie sta­łam się ide­alną matką, choć bar­dzo sta­ra­łam się nią być. A może jed­nak, tylko rola żony nie bar­dzo mi wyszła. Pozwa­la­łam swoim dzie­ciom na sta­now­czo zbyt wiele. Chcia­łam być nowo­cze­sna i libe­ralna, zna­leźć się w kręgu ich przy­ja­ciół. A może tak naprawdę nie zale­żało mi na kum­pel­skich ukła­dach, co naj­wy­żej sta­ra­łam się być lep­szym rodzi­cem niż ich ojciec.

Cza­sem mia­łam wra­że­nie, że wła­śnie przez to dzieci stra­ciły do mnie sza­cu­nek. Jagoda nie­raz dawała mi znać, że ma się za mądrzej­szą ode mnie, że ona ina­czej pokie­ro­wa­łaby swoim życiem… Że nie pozwo­li­łaby na to wszystko, co mnie spo­tkało.

Szy­mon ni­gdy mnie nie słu­chał, ni­gdy nie byłam dla niego auto­ry­te­tem. Z cza­sem prze­sta­łam z nim wal­czyć, chcia­łam tylko wie­dzieć, że nic mu nie grozi i że jest bez­pieczny. Lecz, jak poka­zały wyda­rze­nia ostat­nich mie­sięcy, żadna matka w tym wzglę­dzie nie ma stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści.

Przez dwa­dzie­ścia lat zna­jo­mo­ści z Grze­go­rzem byłam prze­świad­czona, że pozna­łam wszyst­kie jego twa­rze i sła­bo­ści, że jestem w sta­nie prze­wi­dzieć każde jego zacho­wa­nie i zawsze mu pomogę. Oka­zało się jed­nak, że ni­gdy nie da się stu­pro­cen­towo poznać nawet naj­bliż­szych ludzi. I tak samo nikt ni­gdy stu­pro­cen­towo nie poznał mnie, być może ja sama tego na­dal nie zro­bi­łam.

Dla ludzi byłam kobietą suk­cesu, twardo zarzą­dza­jącą wiel­kim zespo­łem, sza­no­waną panią dyrek­tor, budzącą respekt i sza­cu­nek pod­wład­nych. A kim się sta­łam? Bez­radną i pod­le­głą kobietą, mie­rzącą się z wła­snym baga­żem doświad­czeń, co zresztą oka­zało się walką z wia­tra­kami.

Czy jesteś w sta­nie wspie­rać innych, jeśli sama nie upo­ra­łaś się ze swoim życiem? Serce kobiety to stud­nia pełna sekre­tów i emo­cji. Aby zaczerp­nąć z niej wody, musisz się­gnąć na odpo­wied­nią głę­bo­kość – tylko czy wiesz, w któ­rym miej­scu zaczyna się woda? I czy masz na tyle siły, aby wcią­gnąć wia­dro na górę?

Może powin­nam uczyć się szu­kać innych jej źró­deł?Tele­fon nie prze­sta­wał dzwo­nić, a on czuł się tak, jakby zna­lazł się na pla­nie zdję­cio­wym nie­mego filmu, w któ­rym ktoś, wbrew jego woli, obsa­dził go w jed­nej z głów­nych ról. Tym­cza­sem miał do pod­ję­cia praw­do­po­dob­nie naj­trud­niej­szą decy­zję w życiu.

Wszystko trwało zale­d­wie pół minuty, choć jemu wyda­wało się, że wiecz­ność. Sta­nął sta­bil­nie na krze­śle, bła­ga­jąc w myślach, aby tele­fon nie prze­stał dzwo­nić, aby dał mu tro­chę wię­cej czasu.

„Chcę cię usły­szeć” – pomy­ślał.

To było tak nie­ra­cjo­nalne, tak dzie­cięco naiwne. Antek nie żyje, Grze­gorz widział jego śmierć, widział jego ciało, trzy­mał je w ramio­nach…

Tele­fon dalej dzwo­nił. Grze­gorz drżącą dło­nią chwy­cił za apa­rat i prze­cią­gnął kciu­kiem zie­loną słu­chawkę.

– Halo? – zapy­tał cicho, gło­sem peł­nym nadziei.

Po dru­giej stro­nie sły­chać było tylko ciszę. Ciszę, która jed­nak świad­czyła o tym, że ktoś wyraź­nie słu­cha jego głosu.

– Antek? – zapy­tał naiw­nie, licząc, że usły­szy upra­gnioną odpo­wiedź. – Ode­zwij się! – krzyk­nął, a łzy pocie­kły mu po policz­kach. – Ode­zwij się! Pro­szę…

Opadł na kolana, tele­fon wyle­ciał mu z ręki. Grze­gorz czuł, jak kro­ple potu spły­wają mu po karku, kolejny raz odniósł wra­że­nie, że jest bez­silny…

– Halo? – Dobie­gło go z gło­śnika tele­fonu.

Prze­stał pła­kać i spoj­rzał na iPhone’a. Głos nie nale­żał do Antka, Grze­gorz był jed­nak pewny, że i tak skądś go zna. Się­gnął po apa­rat i przy­ło­żył go ucha. Przy­mknął oczy, by pozwo­lić sobie na chwilę odde­chu, po czym odrzekł:

– Jestem….

– To nie było pro­ste, zadzwo­nić do pana. Pan Grze­gorz… Prawda?

– Czego pani ode mnie ocze­kuje? Dla­czego zde­cy­do­wała się pani ze mną skon­tak­to­wać? – zapy­tał oschle.

– Chcia­ła­bym zro­zu­mieć… Sama nie wiem co. Chcia­ła­bym zro­zu­mieć, czym zawi­ni­łam i gdzie popeł­ni­łam błąd. Czy pan mi pomoże?

Grze­gorz otwo­rzył oczy i oddy­chał głę­boko. Wie­dział, skąd zna ten głos, choć miał wra­że­nie, że nie­na­wi­dzi go rów­nie mocno, jak Mar­cina. W tym momen­cie nie potra­fił jed­nak odczy­tać emo­cji, które wywo­łał w nim ten dźwięk. Wie­dział tylko, że za sprawą jakiejś siły wyż­szej odwiódł go dziś od sta­ran­nie zapla­no­wa­nego zakoń­cze­nia życia.

– Dla­czego pani uważa, że wła­śnie ja mogę w tym pomóc?

– Bo myślę, że pan też go kochał…

Ponow­nie przy­mknął powieki i z całych sił zaci­snął szczękę, chcąc powstrzy­mać krzyk.

– Czy mogli­by­śmy się spo­tkać? – zapy­tała matka Antka bez­barw­nym gło­sem. – Bar­dzo mi na tym zależy. Pro­szę.

– Nie przy­jadę do pani – odpo­wie­dział. – Nie mogę.

– Jestem w War­sza­wie.

Głos matki Antka brzmiał jak głos osoby, która niczym demen­tor wysysa wszelką radość życia. Ale Grze­gorz, z jakichś nie­zna­nych mu powo­dów, posta­no­wił kon­ty­nu­ować tę roz­mowę.

– Dobrze – odparł. – Gdzie dokład­nie pani jest?

– Na dworcu, zadzwo­ni­łam do pana zaraz po wyj­ściu z pociągu. Czy mogę teraz do pana przyjść?

Spoj­rzał na zega­rek, docho­dziła pra­wie dzie­więt­na­sta. Jak bar­dzo ta kobieta musiała być zde­ter­mi­no­wana, żeby przy­je­chać do War­szawy bez zapo­wie­dzi, i to o tak póź­nej porze.

Zgo­dził się, podał jej adres i wyja­śnił, jak przejść przez recep­cję.

– To bar­dzo bli­sko, będę za dzie­sięć minut. Panie Grze­go­rzu, dzię­kuję! – Po czym szybko się roz­łą­czyła.

Grze­gorz rozej­rzał się po swoim zruj­no­wa­nym salo­nie. Było to ostat­nie miej­sce, które nada­wało się na przy­ję­cie gości. Spoj­rzał też po sobie. Wyglą­dał rów­nie żało­śnie: bose stopy, stare dresy i cią­gle zarzu­cony pasek na szyi.

Wstał, szyb­kim kro­kiem udał się do gar­de­roby i prze­brał się w jedną z nie­licz­nych wypra­nych bia­łych koszul, po czym ogar­nął część ubrań wala­ją­cych się na kana­pie i pod­ło­dze. Zacze­sał włosy; zakła­dał pierw­sze z brzegu buty, kiedy usły­szał dźwięk domo­fonu.

– Panie Ostrow­ski, w holu czeka na pana gość – poin­for­mo­wał go wyuczoną for­mułką kon­sjerż budynku. – Pani Dorota Sam­bor. Wspo­mi­nał pan, że nie życzy sobie niczy­jej obec­no­ści, ta pani jed­nak nale…

– Pro­szę ją wpu­ścić – odpo­wie­dział szybko. – Tak, byli­śmy umó­wieni.

– Jak pan sobie życzy.

Grze­gorz poło­żył dłoń na klamce. Nie wie­dział, dla­czego to cze­ka­nie wymaga od niego tak wiele wysiłku i staje się męczące. Po kilku minu­tach usły­szał dono­śny dźwięk dzwonka.

Nagle oble­ciał go dziwny, nie­znany mu wcze­śniej strach. Czy rze­czy­wi­ście chce się spo­tkać z tą kobietą? Może nie jest gotowy? Może to za dużo? Może jej obec­ność dopro­wa­dzi do jesz­cze więk­szej tra­ge­dii? Zapra­gnął się scho­wać, ukryć jak mały chło­piec, który nakła­mał matce, a potem w stra­chu przed nią uciekł i teraz ma nadzieję, że ta go nie znaj­dzie. Zapra­gnął nagle, aby matka Antka ode­szła, aby pozwo­liła mu dokoń­czyć to, co zamie­rzał od kilku dni.

Dzwo­nek jed­nak zadzwo­nił ponow­nie.

Męż­czy­zna powoli odbez­pie­czył zamek. Uchy­lił drzwi, tak jakby się bał, że ktoś go zza nich zaata­kuje.

Po dru­giej stro­nie stała drobna kobieta. O ile roz­ma­wia­jąc z nią przez tele­fon, był pewien, że poznaje jej głos, o tyle teraz odniósł wra­że­nie, jakby ni­gdy nie widział jej z bli­ska.

Była bar­dzo szczu­pła, wręcz chuda, więc w pierw­szej chwili pomy­ślał, że jest na coś ciężko chora. Dodat­kowo ubrała się na czarno, co pod­kre­ślało jej i tak już wątłą posturę. Miała ze sobą dużą torbę podróżną, którą trzy­mała nie­pew­nie w rękach.

Zapa­mię­tał ją jako piękną mio­dową blon­dynkę. Teraz wyda­wało mu się, że jej włosy stały się wybla­kłe, a na doda­tek było ich o połowę mniej. Spięła je w wysoki kok, co dodat­kowo posta­rzyło jej twarz. Na skó­rze poja­wiły się oznaki braku snu i tygo­dni pła­czu: pod­krą­żone, zaczer­wie­nione oczy, wręcz sine cie­nie i spierzch­nięte usta. Jedy­nie błę­kitny kolor jej mig­da­ło­wych oczu i bar­dzo dłu­gie rzęsy pozo­stały nie­zmie­nione. Dokład­nie pamię­tał te oczy, były takie same jak oczy Antka.

Usil­nie sta­rał się sobie przy­po­mnieć, kiedy widział ją po raz ostatni. Miał wra­że­nie, że od tego czasu musiał minąć kawał czasu. Tym­cza­sem od pogrzebu Antka minęło rap­tem kilka tygo­dni. Niczym stop­klatka, przed oczami zma­te­ria­li­zo­wał mu się obraz tam­tych dni. Kobieta wska­zu­jąca na niego i ojciec Antka zmie­rza­jący w jego stronę. A potem słowa, które zabo­lały nie mniej niż wspo­mnie­nie wyda­rzeń na moście:

– Co pan tu robi?!

Grze­gorz spoj­rzał mu w oczy, znie­na­wi­dzone rów­nie mocno, jak te, które ode­brały mu to, co kochał naj­bar­dziej.

– Mam prawo tu być – wykrztu­sił przez łzy.

– Pan zabił mojego syna! – powie­dział ojciec Antka, zaci­ska­jąc mocno szczękę. – Pro­szę natych­miast stąd odejść i nie wyrzą­dzać wię­cej krzywd mojej rodzi­nie – mówiąc to, dyszał, nie rusza­jąc się z miej­sca. – Wynoś się albo każę cię wypro­wa­dzić!

Wal­cząc ze łzami, które zawsze uwa­żał za oznakę sła­bo­ści, Grze­gorz spoj­rzał na niego z gnie­wem.

– Ma pan rację. Antek zgi­nął, bo nie byłem w sta­nie zapew­nić mu takiej opieki, na jaką zasłu­gi­wał. Ale przy­naj­mniej wiem jedno: że dałem mu odro­binę szczę­ścia. Sta­now­czo za mało, ale jed­nak. Szczę­ścia, któ­rego ni­gdy nie zaznał przy panu… – I nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, obró­cił się na pię­cie i ruszył w stronę swo­jego samo­chodu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: