Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cukierki - ebook

Seria:
Data wydania:
2 lipca 2024
Ebook
35,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cukierki - ebook

Na jednym z poznańskich osiedli w halloweenową noc umiera mały chłopiec. Sekcja zwłok wykazuje, że ktoś otruł go cyjankiem. Do akcji wkracza Florentyna Bora i jej grupa dochodzeniowa.

Kto zamordował niewinne dziecko? Czy była to zemsta na rodzicach? A może zbrodnia bez motywu?

Prawda okazuje się jeszcze bardziej przerażająca…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-669-4
Rozmiar pliku: 837 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Wie­czorne słońce leni­wie cho­wało się za dachami poznań­skich kamie­nic i malo­wało niebo w odcie­niach różu i fio­letu. W domu Kra­siń­skich w Suchym Lesie pano­wał przy­jemny chaos. Pię­cio­letni Mate­usz, prze­brany za pirata, z opa­ską na oku i pla­sti­ko­wym nożem w dłoni, z zapa­łem prze­bie­rał w cukier­kach roz­sy­pa­nych na kuchen­nym stole.

Ewa Kra­siń­ska z uśmie­chem obser­wo­wała syna, a jej mąż Tomasz krzą­tał się po kuchni. W powie­trzu uno­sił się zapach cyna­mo­no­wych cia­ste­czek, któ­rych kolejna par­tia wła­śnie wje­chała do pie­kar­nika.

– Tylko nie odda­laj się od kole­gów, pamię­taj, że cho­dzi­cie całą grupką, razem z mamą Tobia­sza, dobrze? – Ewa kuc­nęła przed synem i spoj­rzała mu uważ­nie w oczy.

Ski­nął głową.

– Będę grzeczny. Może nazbie­ram całą górę cukier­ków w tym roku?

Mama uśmiech­nęła się do Matiego i puściła do niego oko.

– Wyglą­dasz jak praw­dziwy pirat, jestem pewna, że sąsie­dzi odda­dzą ci wszyst­kie sło­dy­cze, jakie tylko znajdą w domu. Za bar­dzo będą się bali odmó­wić – obwie­ściła z poważną miną.

Chło­piec był naprawdę pod­eks­cy­to­wany. W zeszłym roku wybrał się na Hal­lo­ween tylko z tatą i cho­ciaż udało mu się uzbie­rać tro­chę cukier­ków, to jed­nak nie do końca czuł się z tego wyniku zado­wo­lony. Poza tym nie było wcale tak wesoło, bo tata się nie prze­brał. I cią­gle poga­niał Mate­usza, zupeł­nie jakby się wsty­dził, że pro­szą o sło­dy­cze. A prze­cież o to w tym wszyst­kim cho­dziło! W tym roku na szczę­ście Hal­lo­ween wyglą­dało zupeł­nie ina­czej. Po raz pierw­szy rodzice pozwo­lili iść Matiemu z grupą kole­gów, pod opieką mamy jed­nego z nich. Każdy miał sobie wymy­ślić prze­bra­nie, a ponie­waż Mate­usz od zawsze uwiel­biał filmy o pira­tach, to oczy­wi­ście ten kostium jako pierw­szy przy­szedł mu do głowy. Naj­bar­dziej podo­bała mu się czarna prze­pa­ska na oku. No i piracki nóż, który przy­cze­pił do paska kurtki.

To był dość przy­jemny, a nawet w miarę cie­pły wie­czór, mimo koń­cówki paź­dzier­nika. Naj­waż­niej­sze, że nie padał deszcz i dzie­ciaki miały praw­dziwą frajdę z cho­dze­nia od domu do domu, mówie­nia wier­szy­ków, wygłu­pia­nia się i zbie­ra­nia sło­dy­czy.

„Cukie­rek albo psi­kus!” – wołały, gdy pukały do drzwi i cze­kały na słod­kie łupy. Dwa razy dostały owoce, na któ­rych widok tro­chę się skrzy­wiły, a raz jakiś mały chłop­czyk puścił w ich kie­runku stru­mień wody z pisto­letu wod­nego i okrop­nie się z tego cie­szył. Jeden z sąsia­dów sam się prze­brał za wielką dynię i ledwo mie­ścił się w drzwiach. To był naprawdę wie­czór pełen nie­spo­dzia­nek.

Mate­usz wró­cił do domu około godziny dwu­dzie­stej pierw­szej i zde­cy­do­wa­nie odmó­wił zje­dze­nia kola­cji.

– Mam w brzu­chu za dużo cukier­ków – przy­znał ze zbo­lałą miną.

Ewa Kra­siń­ska tylko poki­wała głową, szybko umyła synka i ubra­nego w czy­stą piżamkę zanio­sła zmę­czo­nego pro­sto do jego łóżeczka. Wydał jej się wyjąt­kowo blady.

Następ­nego ranka jej męża obu­dził prze­raź­liwy krzyk. Męż­czy­zna usiadł zdez­o­rien­to­wany na łóżku i pró­bo­wał zebrać myśli. Kiedy dotarło do niego, że ten dźwięk wydaje jego żona, poczuł, jak coś ści­ska mu serce. Jakiś dziwny strach, któ­rego nie potra­fił zro­zu­mieć. Nie mógł też ruszyć się z miej­sca, jakby prze­czu­wał, że wyda­rzyło się coś strasz­nego.

Nie mylił się.

O godzi­nie siód­mej czter­dzie­ści sie­dem Ewa Kra­siń­ska zna­la­zła ciało swo­jego synka i cho­ciaż od razu roz­po­częła reani­ma­cję, na nic się to zdało. Pato­log, który przy­je­chał na miej­sce wraz z poli­cją, okre­ślił zgon Mate­usza Kra­siń­skiego na godzinę czwartą nad ranem, ale nie potra­fił stwier­dzić, co było jego przy­czyną.

– Co podej­rze­wasz? – spy­tała szep­tem Flo­ren­tyna Bora, która rów­nież poja­wiła się w domu Kra­siń­skich.

Wpraw­dzie wzięła kilka dni wol­nego, ale kiedy dowie­działa się o nagłej śmierci dziecka, posta­no­wiła prze­ło­żyć urlop. Zresztą i tak nie pla­no­wała ni­gdzie wyjeż­dżać.

– Zatru­cie. Matka wspo­mi­nała, że wie­czo­rem bolał go brzuch, że syn był blady i jakiś inny niż zazwy­czaj. Okres wylę­ga­nia zatruć, zwłasz­cza wywo­ła­nych przez tok­syny bak­te­ryjne, jest dość krótki, wynosi od kilku do kil­ku­na­stu godzin, mak­sy­mal­nie do kilku dni, w zależ­no­ści od masy ciała. Tylko, cho­lera, dość rzadko docho­dzi wtedy do zgonu. Inna sprawa, że to dziecko, a więc z mniej­szą tole­ran­cją na wszel­kiego rodzaju tok­syny.

– Co mógł zjeść?

– Coś z cam­py­lo­bac­te­rem, sal­mo­nellą, pato­gen­nym szcze­pem coli, trudno to teraz powie­dzieć. Musimy zro­bić szcze­gó­łowe bada­nia. Warto też zapy­tać rodzi­ców, co dziecko spo­ży­wało w ciągu ostat­nich godzin. Może mięso dro­biowe, które było ska­żone, może wypiło nie­pa­ste­ry­zo­wane mleko z bak­te­rią albo nie­prze­go­to­waną wodę. Na razie nie powiem ci nic wię­cej, bo sam nie wiem. To tylko podej­rze­nia. Moż­liwe, że przy­czyna śmierci okaże się zupeł­nie inna.

Bora nagle pocią­gnęła nosem.

– Czu­jesz? – spy­tała leka­rza.

Spoj­rzał na nią zdzi­wiony.

– Nie…

– Pach­nie mig­da­łami.

– Serio? – Zmarsz­czył nos.

– Dla­czego on nie żyje!? – krzyk­nęła nagle matka chłopca, która pode­szła do Flo­ren­tyny i chwy­ciła ją za rękę.

Poli­cjantka bez­rad­nie pokrę­ciła głową.

– Usta­limy to – odparła po chwili. – Muszę jed­nak zadać pań­stwu kilka pytań. Pro­szę sobie dokład­nie przy­po­mnieć, co pani syn wczo­raj jadł.

– Dla­czego on nie żyje? – powtó­rzyła kobieta, bez reak­cji na to, co mówiła Bora, a potem bez­wład­nie osu­nęła się na pod­łogę.ROZDZIAŁ 1

Roz­dział

1

Flo­ren­tyna sta­nęła przed oknem i zapa­trzyła się przed sie­bie, cho­ciaż w ciem­niej szy­bie widziała tylko swoje odbi­cie. Za chwilę miała się spo­tkać z pato­lo­giem, który chyba po raz pierw­szy od dawna nie chciał jej tele­fo­nicz­nie prze­ka­zać tego, co usta­lił.

– Przy­jedź, okej?

Dopiła kawę, chwy­ciła kurtkę i wyszła z komendy. Pocią­gnęła nosem i zmarsz­czyła czoło. Od wczo­raj odno­siła dziwne wra­że­nie, że prze­śla­duje ją zapach mig­da­łów. Pową­chała się nawet dys­kret­nie, ale to nie było to. A jed­nak cały czas wyczu­wała tę cha­rak­te­ry­styczną woń, jakby z oddali, tro­chę nie­wy­raź­nie, a mimo wszystko iry­tu­jąco.

Mar­cin Kaw­ski, pato­log, z któ­rym pra­co­wała od nie­dawna, był wyso­kim męż­czy­zną z krótko przy­strzy­żo­nymi brą­zo­wymi wło­sami, zabaw­nie ster­czą­cymi w różne strony, zupeł­nie jakby w ogóle nie uzna­wały kon­taktu z grze­bie­niem. Twarz miał zazwy­czaj poważną i sku­pioną, a głę­bo­kie bruzdy na czole suge­ro­wały lata pracy i doświad­cze­nia. Pod oczami wid­niały cie­nie, które z każ­dym kolej­nym rokiem coraz bar­dziej się pogłę­biały. Kaw­ski objął to sta­no­wi­sko kilka mie­sięcy temu, ale dość szybko zna­lazł wspólny język z Borą. Może dla­tego, że nie mówił zbyt dużo i zosta­wał po godzi­nach, kiedy śledz­two tego wyma­gało. Nie narze­kał, nie maru­dził, po pro­stu robił swoje.

Flo­ren­tyna popa­trzyła teraz na niego i pró­bo­wała zgad­nąć, co chciał jej powie­dzieć, a jed­no­cze­śnie żywiła cichą nadzieję, że jed­nak się myli. Zawsze podzi­wiała pracę leka­rzy pato­lo­gów, a raczej ich siłę psy­chiczną. To, że sta­wali oko w oko ze złem, że odkry­wali naj­więk­sze ludz­kie pod­ło­ści. Że byli tak bli­sko cze­goś, co nie mogło prze­cież nie zosta­wić śladu w ich psy­chice. Cza­sem wyda­wało jej się, że ich robota jest jesz­cze gor­sza niż poli­cjan­tów śled­czych.

Kaw­ski spoj­rzał na nią poważ­nym wzro­kiem, co tylko zwięk­szyło jej nie­po­kój. Kiedy do niej pod­szedł, od razu poczuła, że coś jest nie tak.

– Mam już wyniki – powie­dział, trzy­ma­jąc w ręce notatki.

Flo­ren­tyna prze­łknęła ślinę i usi­ło­wała ukryć swoje napię­cie.

– Rozu­miem, że mam się spo­dzie­wać naj­gor­szego, skoro nie chcia­łeś roz­ma­wiać przez tele­fon?

Kaw­ski ciężko wes­tchnął.

– Kurwa, mam wnuka w tym wieku.

Flo­ren­tyna usia­dła na krze­śle. Jej serce biło tak mocno, że aż bolało.

Lekarz prze­krzy­wił głowę i zmarsz­czył czoło, jakby pró­bo­wał dobrać odpo­wied­nie słowa.

– Podej­rze­wa­łem cam­py­lo­bac­ter, esche­ri­chię coli, sal­mo­nellę, shi­gellę, liste­rię albo clo­stri­dium. Byłem pewny, że to będzie któ­reś z tych gówien, ale nie. Nie uwie­rzysz… we krwi tego malu­cha zna­leź­li­śmy ślady cze­goś zupeł­nie innego – powie­dział w końcu.

Flo­ren­tyna zbla­dła.

– Cyja­nek – stwier­dziła bar­dziej, niż zapy­tała.

Kaw­ski spoj­rzał na nią zdu­miony.

– Skąd wiesz?

– Zapach mig­da­łów – wyja­śniła, ale lekarz na­dal patrzył na nią zdez­o­rien­to­wany.

Cyja­nek. Arsze­nik. To brzmiało jak z kry­mi­nału Aga­thy Chri­stie, a nie współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści. Jak mogło do tego dojść? Kto posta­no­wił otruć dzie­ciaka? Dla­czego?

– To takie nie­re­alne… – szep­nęła.

Kaw­ski zaci­snął pię­ści.

– Arsze­nik to cho­ler­nie tok­syczny zwią­zek. Już nie­wielka dawka może być śmier­telna, zwłasz­cza kiedy mamy do czy­nie­nia z dziec­kiem. Ale naj­dziw­niej­sze jest to, że zatru­cia tego typu są bar­dzo rzad­kie, szcze­gól­nie w wypadku dzieci. Nie mam poję­cia, co zatru­tego zjadł ten maluch albo raczej co wypił. Cyja­nek potasu naj­ła­twiej podać w for­mie płyn­nej, bo dobrze roz­pusz­cza się w wodzie.

Flo­ren­tyna przy­gry­zła wargę.

– Zna­la­złeś coś w żołądku?

– Nie­stety. Pamię­taj, że tra­wie­nie trwa zazwy­czaj od dwóch do czte­rech godzin, wchła­nia­nie od trzech do pię­ciu, a nie­stra­wione resztki zostają w jeli­cie około dzie­się­ciu godzin. Chło­piec naj­praw­do­po­dob­niej zjadł coś wie­czo­rem, a sek­cję robi­łem teraz, kil­ka­na­ście godzin póź­niej, nie udało mi się więc zna­leźć zbyt wiele.

– Cho­lera, skąd ktoś wziął to świń­stwo? – mruk­nęła, czu­jąc nara­sta­jące poczu­cie dez­orien­ta­cji i jed­no­cze­śnie gniewu.

Pomy­ślała teraz o rodzi­nie Kra­siń­skich. Musieli się dowie­dzieć o tym jak naj­szyb­ciej, choć ta wia­do­mość będzie dla nich miaż­dżąca. Ktoś otruł ich syna. Arsze­ni­kiem.

Wzięła głę­boki wdech, a potem zaci­snęła pię­ści i wstała.

– Jadę tam – oznaj­miła cięż­kim tonem.

Kaw­ski poże­gnał ją ponu­rym spoj­rze­niem.

Dwa­dzie­ścia minut póź­niej Bora zatrzy­mała się przed domem Kra­siń­skich i spoj­rzała na swoje odbi­cie w lusterku. Była blada, ale miała błysz­czące oczy, zupeł­nie jak w gorączce. Wzięła kilka głę­bo­kich odde­chów, się­gnęła po butelkę z wodą i wypiła ją nie­mal dusz­kiem.

Wysia­dła z samo­chodu i pchnęła otwartą furtkę. Zastu­kała do drzwi, w któ­rych natych­miast sta­nął ojciec chłopca. Nie roz­po­znał jej, szybko się więc przed­sta­wiła.

– Niech pani wej­dzie. – Wyko­nał tro­chę bez­radny ruch ręką, a potem ruszył pierw­szy w stronę kuchni.

Przy stole sie­działa Ewa Kra­siń­ska, a na bla­cie leżało mnó­stwo roz­rzu­co­nych zdjęć Mate­usza. Twarz kobiety była posza­rzała, a oczy opuch­nięte od pła­czu. Tomasz Kra­siń­ski sta­nął obok niej i poło­żył jej ręce na ramio­nach. Drgnęła i pod­nio­sła wzrok na Flo­ren­tynę.

– Mamy już wstępne usta­le­nia – zaczęła poli­cjantka, choć wciąż nie wie­działa, jak powie­dzieć im prawdę. To, czego nie zno­siła w tej pracy, to prze­ka­zy­wa­nie takich wia­do­mo­ści. Mówie­nie, że ktoś posta­no­wił ode­brać życie bli­skiej im oso­bie. Bo miał taki kaprys. Bo był zwy­ro­lem. Bo sobie coś uroił w cho­rej gło­wie.

Ewa i Tomasz zamarli i wpa­try­wali się we Flo­ren­tynę tak inten­syw­nie, że poczuła dresz­cze na całym ciele.

– Pań­stwa syn został naj­praw­do­po­dob­niej otruty.

„Naj­praw­do­po­dob­niej”. Bora jakoś nie mogła uwie­rzyć, że to był przy­pa­dek, ale taką ewen­tu­al­ność rów­nież musiała wziąć pod uwagę.

Ewa Kra­siń­ska otwo­rzyła sze­roko usta, ale nie wydała z sie­bie żad­nego dźwięku. Jej mąż nato­miast osu­nął się na krze­sło, jakby stra­cił siłę w nogach. W kuchni zapa­no­wała prze­raź­liwa cisza, którą prze­ry­wał mono­tonny szum lodówki.

– To nie­moż­liwe – wyszep­tała w końcu kobieta. – To prze­cież dziecko. Małe, nie­winne dziecko, które ni­gdy nikomu nie wyrzą­dziło żad­nej krzywdy. Małe, nie­winne dziecko – powtó­rzyła.

Flo­ren­tyna naj­chęt­niej pode­szłaby do niej i mocno ją przy­tu­liła, ale musiała zacho­wać zimną krew.

– To są wła­śnie kwe­stie, któ­rymi się teraz zaj­miemy: dla­czego i jak do tego doszło – powie­działa. – Obie­cuję, że jeśli stoi za tym ktoś trzeci, znaj­dziemy sprawcę.

Tomasz Kra­siń­ski pod­niósł na nią wzrok pełen bólu.

– Jak to się mogło stać? – zapy­tał tylko.

Poli­cjantka bez­rad­nie roz­ło­żyła ręce.

– Tego jesz­cze nie wiemy. Żeby cokol­wiek usta­lić, będziemy nie­stety musieli naj­pierw poroz­ma­wiać z pań­stwem.

– Co usta­lić? – Ewa Kra­siń­ska spoj­rzała na nią wzro­kiem peł­nym cier­pie­nia.

Flo­ren­tyna poczuła, jak dreszcz prze­biega przez jej ciało.

– Każdy naj­drob­niej­szy szcze­gół. Czy pań­stwa synek miał opie­kunkę, kogo odwie­dzał, czy mie­li­ście jakichś wro­gów, czy zauwa­ży­li­ście ostat­nio coś podej­rza­nego. Jed­nym sło­wem wszystko, co w jaki­kol­wiek spo­sób pozwoli nam zna­leźć punkt zacze­pie­nia – mówiła cicho.

Ewa Kra­siń­ska nagle zaczęła się histe­rycz­nie śmiać, a po chwili zawtó­ro­wał jej mąż.

Flo­ren­tyna zamknęła oczy.

Kiedy wró­ciła do komendy, czuła się tak, jakby prze­bie­gła mara­ton. Jej grupa docho­dze­niowa już na nią cze­kała, a Monika bez słowa podała prze­ło­żo­nej kubek z kawą.

– Dzięki – mruk­nęła Bora i powio­dła wzro­kiem po zebra­nych. – Już sły­sze­li­ście?

Ski­nęli ponuro gło­wami.

– To zaczy­namy. Wiemy na razie tyle, że dziecko przed­wczo­raj, czyli trzy­dzie­stego pierw­szego paź­dzier­nika, wie­czo­rem wyszło z domu i razem z kole­gami zbie­rało cukierki. Znaj­do­wali się pod opieką matki jed­nego z chłop­ców. Z tego, co usta­li­łam, wszystko prze­bie­gało nor­mal­nie, nie mieli żad­nych nie­przy­jem­nych sytu­acji, nikt nie zwró­cił im uwagi, nie był agre­sywny, opry­skliwy czy cokol­wiek w tym stylu. Chło­piec wró­cił do domu około godziny dwu­dzie­stej pierw­szej, tak jak było to umó­wione, narze­kał tro­chę na ból brzu­cha i był oso­wiały. Matka poło­żyła go spać. – Bora zer­k­nęła do nota­tek. – Zda­niem pato­loga przed pój­ściem do łóżka nie mógł zjeść cze­goś, co było zatrute, bowiem osoba, która spo­żyje cyja­nek, umiera krótko po dosta­niu się tej sub­stan­cji do orga­ni­zmu. Jest opcja, że chło­piec obu­dził się w nocy i wtedy coś spo­żył, wła­śnie to, w czym znaj­do­wała się tru­ci­zna. Ale pato­log twier­dzi, że to rów­nież mało praw­do­po­dobne, bo nie zna­lazł niczego w żołądku. Chyba że była to maleńka por­cja, coś, co szybko zostało stra­wione. Moż­liwa jest też inna wer­sja, że tru­ci­znę poda­wano w nie­wiel­kich ilo­ściach, stąd począt­kowe bóle brzu­cha i zawroty głowy, o któ­rych wspo­mniała matka. Gdyby Mate­usz od razu przy­jął śmier­telną dawkę, zgon nastą­piłby w ciągu kilku minut. Matka chłopca twier­dzi, że przed wyj­ściem z domu dostał tylko lekką kola­cję, ale rodzice jedli to samo, a zatem tę hipo­tezę też wyklu­czamy. Pozo­staje nam jedna… – zawie­siła głos.

Monika Kulm zbla­dła.

– Chcesz powie­dzieć, że to gówno znaj­do­wało się w sło­dy­czach? – spy­tała cichym gło­sem.

Bora przy­tak­nęła.

– To jest jedyna rzecz, która przy­cho­dzi mi do głowy. Oczy­wi­ście cukierki zabie­ramy do labo­ra­to­rium, gdzie zostaną szcze­gó­łowo prze­ba­dane. Pro­blem polega na tym, że to nie­ko­niecz­nie musiały być sło­dy­cze z wie­czoru Hal­lo­ween. Dzień wcze­śniej dzie­ciaki dostały paczki ze słod­ko­ściami w przed­szkolu, a z kolei kilka dni temu Mate­usz bawił się na uro­dzi­nach i stam­tąd rów­nież przy­niósł cukierki i ciastka. Pato­log pod­po­wiada, że cyja­nek naj­le­piej roz­pusz­cza się w wodzie, a zatem rów­nie dobrze to mogło być coś do picia.

– Kurwa, nie wie­rzę, że ktoś zro­bił coś takiego. – Star­szy szta­bowy Mar­cin Miłoch tylko się skrzy­wił.

– Pyta­nie brzmi: kto to zro­bił i dla­czego padło na Mate­usza Kra­siń­skiego? – zasta­na­wiała się na głos Flo­ren­tyna. – Umó­wi­łam się z rodzi­cami chłopca na jutro, dzi­siaj nie byli w sta­nie ze mną roz­ma­wiać. Antek, poje­dziesz ze mną. Trzeba obej­rzeć pokój małego, cho­ciaż szcze­rze mówiąc, nie bar­dzo wiem, czy uda się nam cokol­wiek zna­leźć. Tak naprawdę nie mamy żad­nego tropu. Być może po roz­mo­wie z rodzi­cami usta­limy coś wię­cej. Może mieli z kimś na pieńku, może otrzy­my­wali jakieś pogróżki, cokol­wiek, co rzuci cho­ciaż odro­binę świa­tła na tę zbrod­nię. – Bora wypu­ściła ze świ­stem powie­trze i powio­dła po nich wzro­kiem. – Nie wiem. Sama nie rozu­miem, jak ktoś mógł tak po pro­stu otruć dzie­ciaka. Od razu mówię, że to nie będzie ani łatwe, ani przy­jemne śledz­two. Wszyst­kie inne sprawy na razie odkła­damy i cała para idzie w mor­der­stwo Mate­usza Kra­siń­skiego. Rodzi­cie pozo­sta­łych dzieci zostali już powia­do­mieni i wie­dzą, że pod żad­nym pozo­rem nie wolno im doty­kać zebra­nych sło­dy­czy. Wszyst­kie zostaną spraw­dzone na obec­ność cyjanku. Na szczę­ście nie doszło do innej tra­ge­dii i reszta dzieci jest zdrowa. Na razie to wszystko.

Kiedy wyszli, usia­dła za biur­kiem i pod­parła głowę dłońmi. Roz­my­śla­nia prze­rwało jej puka­nie do drzwi.ROZDZIAŁ 2

Roz­dział

2

Pro­ku­ra­tor Flo­rian Mączyń­ski oczy­wi­ście już o wszyst­kim wie­dział.

– Może powin­naś się tro­chę prze­wie­trzyć? – zapro­po­no­wał.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Lepiej sprawdź, co się dzieje za oknem – mruk­nęła.

Niebo zasło­nięte ciężką koł­drą chmur nie prze­pusz­czało nawet odro­biny pro­mieni sło­necz­nych, co gor­sza wiał silny wiatr.

– Chodź. – Wycią­gnął do niej rękę. – Zoba­czysz, że od razu się lepiej poczu­jesz. Swoją drogą, czy ty nie powin­naś być teraz na urlo­pie?

Nie odpo­wie­działa, tylko mach­nęła ręką.

– Może warto cza­sem odpu­ścić? – spy­tał cicho.

– I tak nie mogła­bym usie­dzieć spo­koj­nie na miej­scu, sam wiesz. Wezmę urlop po tej spra­wie, obie­cuję. Może nawet gdzieś wyjadę.

– Do Lizbony? – Uśmiech­nął się.

Odro­binę unio­sła kąciki ust.

Szli w mil­cze­niu, cho­ciaż oboje myśleli o tym samym. Nie tylko o zamor­do­wa­nym Mate­uszu, ale też o małej Hani, która tra­fiła do rodziny zastęp­czej. Flo­ren­tyna wie­działa, że być może popeł­nia błąd, a jed­nak nie potra­fiła się zdo­być na to, by adop­to­wać dziew­czynkę, owoc związku jej nie­ży­ją­cego męża i jego kochanki, która popeł­niła samo­bój­stwo.

– Jestem złym czło­wie­kiem, prawda? – spy­tała cicho.

– Jesteś uczciwa – odpo­wie­dział natych­miast Mączyń­ski. – Nie robisz tego, co wydaje się słuszne, ale to, co czu­jesz. Być może dla tego dziecka wła­śnie to jest naj­lep­sze. W nowej rodzi­nie nikt jej nie będzie oce­niał, nie będzie patrzył na nią przez pry­zmat tego, co się wyda­rzyło.

Miał rację. Flo­ren­tyna naj­bar­dziej bała się pre­ten­sji, któ­rymi nawet nie­świa­do­mie mogłaby obcią­żyć małą Hanię. A prze­cież ta śliczna dziew­czynka, tak bar­dzo podobna do jej męża, nie była niczemu winna. I nie powinna odpo­wia­dać za grze­chy rodzi­ców. Nie zasłu­gi­wała na to, aby Bora miała do niej o coś żal.

– Śmierć tego chłopca podwój­nie mną szarp­nęła. Pomy­śla­łam, że może jed­nak to ja potra­fi­ła­bym naj­le­piej ochro­nić Hanię. Żeby ni­gdy nie przy­tra­fiło jej się nic podob­nego. Tyle że jaki mam na to wpływ… – Pocią­gnęła nosem.

Flo­rian Mączyń­ski objął ją ramie­niem, a ona nie zapro­te­sto­wała.

Ten spa­cer dobrze jej zro­bił, nawet jeśli na­dal miała ści­śnięty żołą­dek i kamień w sercu, który leżał tam od kilku mie­sięcy. Bywały dni, kiedy jej się wyda­wało, że ze wszyst­kim sobie pora­dzi, a decy­zje, które podej­muje, są słuszne. A potem znowu przy­cho­dziło zwąt­pie­nie.

Z sier­żan­tem szta­bo­wym Ant­kiem Malań­skim spo­tkała się następ­nego dnia o godzi­nie ósmej rano. Omó­wili plan wizyty u rodzi­ców zamor­do­wa­nego chłopca, a potem, już w mil­cze­niu, poje­chali do Suchego Lasu.

– Wiem, że to, co powiem, zabrzmi okrop­nie, ale pod­czas roz­mowy przy­glą­daj się uważ­nie obojgu – zwró­ciła się do Antka Bora.

Poli­cjant aż się wzdry­gnął.

– Jezu… – wymam­ro­tał, ale ski­nął głową.

Dosko­nale wie­dział, że to wcale nie są odosob­nione przy­padki, kiedy za potwor­nymi zbrod­niami stoją naj­bliżsi człon­ko­wie rodziny. Ojciec, matka, mąż, brat. Od razu przy­po­mniał sobie mor­der­stwo trzy­dzie­sto­pię­cio­let­niej Anny Klow­czuk, mal­tre­to­wa­nej, a potem udu­szo­nej przez wła­snych ojca i brata. Poboż­nych, reli­gij­nych i żyją­cych po chrze­ści­jań­sku ludzi.

Drzwi otwo­rzył im Tomasz Kra­siń­ski. Miał na sobie popla­miony swe­ter i dżin­sowe spodnie. Był boso. Sińce pod oczami świad­czyły o tym, że praw­do­po­dob­nie nie spał całą noc.

– Żona przed chwilą zasnęła – powie­dział cichym gło­sem. – Ale obu­dzę ją, jeśli trzeba.

– Na razie możemy poroz­ma­wiać z panem. – Flo­ren­tyna pró­bo­wała posłać mu krze­piący uśmiech, cho­ciaż czuła, że to nic nie da.

Męż­czy­zna wska­zał im ręką krze­sła w kuchni i chyba odru­chowo zapy­tał, czy mają ochotę na coś do picia, a następ­nie, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, usiadł naprze­ciwko nich. Flo­ren­tyna była na sie­bie zła, że musi go brać pod uwagę jako podej­rza­nego, ale zbyt wiele w życiu widziała. Za naj­więk­szymi łzami i jesz­cze więk­szą roz­pa­czą kryły się czę­sto bru­talne zbrod­nie i nie­zro­zu­miałe motywy. Mor­der­stwa z zimną krwią popeł­nione z zawi­ści, stra­chu, nie­na­wi­ści, zemsty. Z sady­stycz­nej chęci zada­nia komuś bólu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: