Cwaniary. Wydanie 2020 - ebook
Cwaniary. Wydanie 2020 - ebook
Halinie brzuch przeszkadza na tyle, że nie może już sobie pozwolić na walkę wręcz. Radzi sobie metalową pałką.
Celina delikatnie wykręca ręce i stosuje ulubiony chwyt, aż człowiekowi łzy stają w oczach.
Bronka potrafi wyprowadzić perfekcyjny cios, choć nosi szpilki i służbową garsonkę.
Stefa ma fioletowy siniak pod okiem i dwójkę dzieci. Mści się powoli, elegancko.
Mają swoją dumę, zasady i pierwsze powiedziały DOŚĆ!
Mokotowski gang kobiet pomści niewybaczalne krzywdy i nigdy się nie podda. Nie przyjmuje skarg i zażaleń. Ratuje kobiety uwięzione między odkurzaczem i pralką. Słyszy każdą wołającą o pomoc. Kiedy nie możesz już ukryć siniaków, a rozpacz wygrywa z wściekłością, superbohaterki wlatują przez otwarte okno i biorą cię w ramiona.
Egzystencjalny komediodramat o kwestiach najważniejszych: życiu, śmierci, miłości.
/„Polityka”/
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7233-0 |
Rozmiar pliku: | 725 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krystyna Janda
Uwielbiam _Cwaniary_ za to, że odwracają porządek. Halina, Celina, Stefa i Bronka – to one, warszawskie chuliganice, łobuziary, złączone misją naprawiania świata w nieformalny gang, toczą codzienny bój o swoje miasto i o siebie, o swój godny los. To one dziś, wpisane przez autorkę w pejzaż stolicy z jej dramatyczną historią, pilnują niepisanych zasad, robią porządek i wymierzają sprawiedliwość. Nasze lokalne superbohaterki w komiksowej opowieści udowadniają, że Warszawa jest kobietą.
Agnieszka Glińska
Egzystencjalny komediodramat o kwestiach najważniejszych: życiu, śmierci, miłości, samotności, wewnętrznej uczciwości… Dziewczyny ustaliły inne życie niż to, które je spotkało. „Czy jest możliwość złożenia zażalenia na źle wykonaną usługę życiorysu?” – pyta Chutnik, portretując swe tyleż osobliwe, co pokiereszowane bohaterki, a zarazem całą skomplikowaną istotę kobiecości.
„Polityka”
Halina, Celina, Stefa i Bronka mają odwagę, by walczyć o swoje, wszelkimi znanymi sobie sposobami. Autorka jest przewodniczką po Warszawie i miłość do prawdziwego ducha tego miasta bardzo wyraźnie wybrzmiewa z jej powieści. Chutnik z mieszkańców praskich i mokotowskich kamienic czyni ostatnich bojowników o prawdziwą Warszawę.
Anna Sobańda, Dziennik.pl
Dziewczyny wychodzą z domowych pieleszy na ulice, by walczyć o swoje miasto i o siebie. Kobiecy gang uliczny tworzy czwórka dziewczyn, które równie dobrze mogły uciec z planu zdjęciowego _Kill Billa_ czy _Bękartów wojny_, co z warszawskiego Bródna czy Mokotowa.
Kasia Kazimierowska, Zwierciadło.pl
_Cwaniary_ mają swój niepowtarzalny styl. Mają cwaniacki sznyt.
Maciej Robert, „Nowe Książki”
Kiedy autorka pochyla się nad swoimi bohaterkami, kiedy zagląda do ich domów, łóżek, książka wchodzi na nowy, przejmujący poziom. _Memento mori_ codziennych przedmiotów, okruchów zostawionych na talerzu przez martwego już chłopaka, akty zgonu i grzebień pachnący człowiekiem.
Emilia Konwerska, _Dwutygodnik_W serii Proza PL ukazały się:
Sylwia Chutnik, _Jolanta_
Sylwia Chutnik, _W krainie czarów_
Anna Cieplak, _Lata powyżej zera_
Anna Cieplak, _Lekki bagaż_
Jacek Dehnel, _Krivoklat_
Paulina Jóźwik, _Strupki_
Zośka Papużanka, _On_
Zośka Papużanka, _Świat dla ciebie zrobiłem_
Zofia Posmysz, _Wakacje nad Adriatykiem_
Patrycja Pustkowiak, _Maszkaron_
Żanna Słoniowska, _Dom z witrażem_
Żanna Słoniowska, _Wyspa_
Magdalena Tulli, _Szum_
Magdalena Tulli, _Włoskie szpilki_
Michał Witkowski, _Fynf und cfancyś_
Michał Witkowski, _Margot_
Michał Witkowski, _Wymazane_
Michał Witkowski, _Drwal_
Więcej na:
www.seriaproza.plCmentarze są jak stop-klatka. Całe dnie latasz, miotasz się, szamoczesz po mieście. Załatwiasz, dzwonisz i umawiasz. Aż wreszcie budzisz się rano i postanawiasz przejść przez bramę nekropolii. Miasta równoległego.
Od razu ciszej, jakiś czerwony robal łazi ci po nodze. Wzdrygasz się i wiesz, że to tutaj. W ręce znicz, kwiaty, zazwyczaj chryzantemy lub wieniec ze sztucznych róż. I jeszcze zestaw polerowaczki: szczotka, ludwik, butelka i szmatka. Czasami pasta do nabłyszczania, ale podobno to nie ma sensu, bo tylko robi zacieki, smugi. Zostawia i rozmazuje, zamiast wyczyścić. Dobrze jest zabrać ze sobą dodatkowe torby na zwiędłe kwiaty. To się potem zgarnie ten badziew z płyty i wyrzuci do zielonego kontenera. Strój założyć najlepiej niezobowiązujący, bo się trzeba będzie tarzać w pajęczynach albo igliwiu. Najgorzej to mają ci prosto z kościoła – odstawieni, wyperfumowani, kroczą przez alejki, trzymając się pod rękę.
Torby zawieszają na sąsiednim krzyżu, zdejmują marynarki i żakiety. Potem stają na grobie w rozkroku i dalejże szorować z zapałem! I tylko się robią dziury w rajstopie od sprzątania.
Dobrze, że we wszystkie potrzebne przedmioty można się zaopatrzyć na miejscowych stoiskach. Do wyboru, do koloru, masz tu światełko w kształcie zatroskanego Chrystusa, wesołego bałwanka lub żółtego kurczaczka – w zależności od aktualnego święta. A nie chce ci się co tydzień zmieniać świeczki, to kupujesz na bateryjkę, tak zwane wieczne światełko, które tli się niemrawo, symbolizując pamiętanie o najbliższych. Mało tego – są też sztuczne kwiaty, całe wieńce w przybladłych różach, choinach i plastikowych paprotkach. Płacisz stówę i masz spokój do kolejnego sezonu. Są malutkie stroiki, walentynkowe serca ułożone misternie na stelażu oraz podstawki antystearynowe. Bo jak nakapie na lastryko, to koniec. Weź to teraz zdrapuj paznokciem, dziękuję bardzo! A znicze pękają, rozsadza je wewnętrzny ogień, wylewa się ze środka przezroczysta masa i wsiąka niemal do grobu. Gdyby nie płyta, toby i na trumnę nakapała lub urnę zapaskudziła. Masa tworzy dziwne wzory, jak na andrzejkowym wieczorze wróżb. Nie wiadomo, co można przepowiedzieć zmarłym, ale kształty przypominają czasem przedmioty, czasem ludzi o charakterystycznej urodzie. Może to i taka rozrywka dla nieżywych, taki teatrzyk z braku laku. Niech i tak będzie.
Sklepików i budek wokół bramy wiele, stoiska kuszą cenami. Po prawej Stasiek zachęca do nabycia „jedynych w swoim rodzaju lampeczek zapachowych w sam raz na różne okazje typu chrzest czy komunia”. Prezentuje jednocześnie machinę składającą się z podstawki na kadzidełko i knota, którego oblać należy zapachowym olejkiem. Sęk w tym, żeby wpuścić parę kropel na sam dół, a nie chlustać bez opamiętania, bo to się wtedy całe zamoczy i koniec zabawy. Niektóre baby biorą nawet po pięć zestawów, a potem kopcą u mężów na płycie, jakby im to miało w czymś pomóc. Poza tym mężczyźni na zapachy niewrażliwi za życia, to i po śmierci także ich to nie pocieszy. Ale skoro promocja, rabat, gratis, czemu by nie napchać siaty, wózeczka na kółkach z kraty ceratowej zrobionego. Czemu nie nabywać na zapas, do pawlacza. Jak się samej umrze, rodzina tylko sięgnie na półkę i zapali. Będzie taniej i z głowy.
W każdym razie człowiek obkupiony w te gadżety kroczy dumnie z siatką i obowiązkową paczką zapałek. Mija bramę, w bramie Wacek na wędkarskim krzesełku siorbie herbatę z prądem i od niechcenia do zakupów zaprasza. Na rozkładanym stoliku ma kolorowe lizaki, obwarzanki i pańską skórkę. Nigdy nie kupuj tego ostatniego, no co to jest za cholerstwo! Nie dość, że skład podejrzany, a barwniki niewiadomego pochodzenia, to jeszcze konsystencja kitu do podłogi zmusza do milczenia przez dłuższy czas. Obkleja się to wokół zębów, łączy żuchwę z siekaczami; już niejedna sztuczna szczęka się na tym połamała i do wyrzucenia. Niby taki tani cukiereczek, taka tradycja cmentarna, a jak zaczniesz ciumkać, ssać, glamać, to i do kolacji się nie pozbędziesz. A w zębach nad grobem dłubać to nieładnie. Tu wszak chodzi o nastrój zadumy.
Niestety, przy głównej alejce stoi zawsze skrzypek i tak potwornie rzępoli, że tylko szkoda tych biednych zmarłych, co leżą bez ruchu i muszą tego wszystkiego słuchać. Ani uciec, ani na pięcie się odwrócić, tylko tkwić w zamurowaniu. Skrzypek wycina wciąż pieśni rzewne, rozstrojone, psujące ciszę. Odpoczywa co jakiś czas, sam utrudzony tym niechcianym koncertem. Rozgląda się wtedy leniwie po znanym sobie terenie pełnym ustalonych praw.
Na cmentarzu istnieją bowiem wewnętrzne przepisy, że śmieci składujemy przy bramie, że dbamy o sąsiednie groby, że nie stawiamy zniczy bezpośrednio na płycie i że zakupy robimy według _funeral code_. Podobno białe lilie tylko dla młodych. Dla starych za to smutne wianuszki i stonowane barwy zniczy. Tam, gdzie widać fotografie, niektóre w sepii, to od razu wiadomo, kto leży, ile ma lat, czasami – kim był. Starzy ludzie w garniturach patrzą uśmiechnięci w obiektyw. Przecież to miało być zdjęcie do dowodu osobistego, nie na grób. Kto, idąc do fotografa, myśli o własnej śmierci?
Halina Żyleta była początkująca w subkulturze cmentarnych wdów. Szła, co prawda, na pamięć do właściwej alejki, od Głównej, przez Szeroką i do Lipowej, a minę miała wtedy pewną, spokojną. Patrzyła z lekką pogardą na tych, co to po niedawnym pogrzebie trzymali w dłoniach laminowane obrazki święte z nadrukiem adresu zmarłego. Zameldowania ostatecznego. I tylko latali teraz między alejkami, usiłując ogarnąć logikę nekropolii. A gdzie tam, nie ma logiki – jest ogólny plan, ale to przy bramie głównej, a do niej trzeba by się cofnąć, z dziesięć minut drogi. Przecież na starych nogach każdy krok na wagę złota. I gubią się ludzie po grobach, próbują się rozeznać w jednakowych płytach, jednakowych zniczach. Wokół spokój i rozwalające się przecinki informujące o numerach ścieżek.
Bo tu się spieszyć nie należy. Raczej chłonąć znaczenie poszczególnych sylab życiowych. Takich jak ach, och, ech. Westchnień poza świadomością, poza kalendarzem spotkań i retoryką wystąpień. To taka zabawa dla dzieci jak z zeszytu _Wesołe minutki_ – połącz kropki, a zobaczysz, jaka wyjdzie z tego postać. Całe to trwanie w stop-klatce jest jak łączenie: znaczeń, ludzi, chwil, myśli. W nim widzimy dopiero trud życia. Bo co to za filozofia strzelić sobie udane momenty? Ważne, aby je potem zgrabnie połączyć w całość, zawiązać kokardkę i podpisać „to moje”. To ja.
Tylko że z nikim się już wtedy nie podzieli myślą, myśl zostanie tylko dla nas i do sztambucha. Nic już się nie poprawi, nic nie będzie można zmazać, zakamuflować drogą psychoterapią. Nie odkupimy swoich win w Medjugorie, Licheniach i u wszystkich świętych. Sekundę przed śmiercią się okaże, czyśmy dobrze te wszystkie kropki połączyli. Czy nam coś z tego życiania, z tego życiowania wyszło. Wcale nie jest też tak, że w życiu piękne są tylko chwile; co my wiemy o życiu, będziemy mogli na nie spojrzeć na sekundę przed zamknięciem oczu, gdzieś na sali operacyjnej lub w swoim zasikanym łóżku, w towarzystwie rodziny czekającej na testament. Będziemy umierali i prawdopodobnie będzie nam dana chwilka refleksji. Ach, więc to tak. Aha, och.
Przechodniu cmentarny, spójrz zatem na rzędy grobów i się lepiej nad sobą zastanów, póki możesz, bo się obudzisz z ręką wiadomo gdzie, ale wtedy będzie za późno na skargi. Pomyśl za życia o śmierci i nie próbuj z nią walczyć, bo się tylko narazisz na śmieszność.
Dzisiaj skrzypek wyjątkowo często uderzał w wysokie tony, aż mu pękła struna, schował więc instrument do futerału i zamyślił się. O czym myśli taki skrzypek, pracujący wokół trupów? Przecież on w filharmonii miał grać, a nie tu!
Halina minęła go szybko i skręciła wzdłuż ceglanego muru. W letnie dni buchał zza niego okropny smród zgniłych śmieci, które lokowano za nim w nadziei, że nikt nie zobaczy. I znowu współczucie dla zmarłych, że w tym syfie leżą i sobie żadnego dezodorantu rozpylić nie mogą. No, chyba że to dlatego sprzedają te wszystkie dyfuzory lawendy i sosnowej szyszki w kadzidłach. Może to właśnie dlatego.
Po drodze wystawały korzenie drzew, które nieraz podcięły nogi jakiejś babie, że tylko w powietrzu latały te skarby niesione w reklamówce. Obite kolana, podarta jesionka, a nieraz to i złamanie z powikłaniami. Halina potknęła się właśnie o stare gałęzie i zaklęła pod nosem. Odwróciła się za nią jakaś rozmodlona staruszka, która codziennie przychodziła do męża i czytała mu „Super Express” nie wiadomo po co, ale to zawsze lepiej niż gadać do telewizora w samotności i tylko śledzić, czy Esmeralda zdradzi męża, czy on zdradzi ją.
Baba spojrzała lękliwie. One wszystkie bały się Haliny, te wszystkie czarne wdowy, te zasuszone kwiatuszki trzymające w drżących rękach zapałki. Oglądały się za nią lub podglądały, jak stoi przy grobie. A nuż coś ukradnie, a nuż odłupie złote litery i przetopi na wódkę.
Kradną przecież na potęgę. Halina kiedyś tak zajęła się sprzątaniem suchych gałęzi, że nie zauważyła, jak zza grobu wychylił się stary dziad i porwał jej torebkę. Od razu zaczął uciekać alejką, więc Halina rzuciła tylko ścierkę i pobiegła za nim. Dwa kopy w nogi i dziad leżał jak kłoda. Taki niby stary, schorowany, w autobusie to się pewnie wykłóca o siedzenie, a tu niczym sportowiec. Raz-dwa, sadził susy i w ręce dzierżył zdobycz. Dostał kilka razów, na przyszłość, bo pewnie i staruszkom kradnie dobytek, a poradzić to one sobie nie poradzą. Czyli nauczka obowiązkowa. Charchnął potem zębami między grobami jak szczur.
Halina wyglądała zawsze elegancko, lecz podejrzanie. Niby schludnie, ładnie, dres wyprasowany, ale tatuaże na ciele to już szpetne, na co i po co to, wystają zza rękawów i sięgają palców. Z kryminału chyba dziewczyna wyszła, a szkoda, bo taka młoda i by się za siebie wzięła. Młoda taka, no właśnie.
Bo cmentarz to jednak rewir starych, jak dancing albo kościół z samego rana. Tam głównie seniorzy przychodzą i tylko czasem z młodszymi. A same młode to raczej niewidoczne, jakieś podejrzane. Może profanują, kto ich tam wie?
Szczególnie te stare bez mężów mają zaciśnięte usta. Z jednej strony dumne, że jeszcze żyją, ale z drugiej ciągle narażone są na insynuacje, porady, zaczepki.
– Pani Basiu, pani to wdowa i pan Gieniek wdowiec. Może byście tak razem…
– Co też pani, jeszcze nie zgłupłam, żeby sobie stare jaja do domu brać. A broń cię, Panie Boże! To ja już na głowę bym musiała upaść!
– Ale razem tak jakoś raźniej i w serial popatrzeć, i na zakupy iść.
– Ja po operacji oczu, w telewizję się nie gapię, a zakupy sama sobie zrobię, bo ja mało jem. A chłopa raz już miałam, dziękuję bardzo, więcej mnie nie trzeba.
Pani Basia podobno wyrzuciła wszystkie szklanki musztardówki z domu. A na co to komu? – pyta. – Na co komu z tego pić? Nikt tu już pić nie będzie – mówi. Zostawiła jeden młotek, pudełko średnich gwoździ, kombinerki i kolekcję śrubokrętów. Ale ani jednej koszuli męża. Tłumaczyła, że któregoś dnia tak się wpieprzyła, że zrobiła porządek w szafach. Trzymać ten cały pociejów nie ma sensu, na co to komu?
Baby zapamiętale polerują płytę z wyrytym „Zmarł w 1996 roku”. Tyle lat tu przychodzą, aż im się ręce powykręcały od zimnej wody z kranu. Chyba z Bródna są, a może ze Szmulowizny. Opalają sobie piecykiem spleśniałą łazienkę, wdrapują się po drewnianych schodach dzień i noc.
Warszawę należy zacząć opisywać właśnie z tego miejsca, z ruin po pradawnym grodzie bródnowskim, co był zaczynem przyszłego miasta, takim tutejszym grodem gnieźnieńskim. Korzenie każdego warszawiaka widać na odległość. W okolicznym Targówku Fabrycznym do tej pory produkuje się nowych mieszkańców. Sprzyja temu idealna lokalizacja – zapomniane ubocze wielkiej metropolii, tajemnicze ulice i połacie zieleni. Oraz, oczywiście, fabryki, a raczej ich resztki.
Niektóre postaci topi się najpierw w specjalnych piecach umieszczonych pod powierzchnią dawnych tuneli metra. Następnie przepuszcza się przez kręte rury i przekazuje bezpośrednio w tłum rojący się w okolicach stacji metra Centrum. Aby nikt nie spostrzegł nowo wyprodukowanych ludzi, każe im się najpierw przechodzić pod rzeką przez specjalne kanały.
Tajna baza mieści się w willi Waltera, która została zbudowana przed wojną. Z racji bunkra ukrytego pod ziemią jest to idealne miejsce do planowania nowych, warszawskich prototypów. Z zewnątrz budynek wygląda jak zwykła kamienica. W czasie wojny ćwiczyli w niej na strychu żołnierze AK – mogli sobie strzelać, bo obok przebiegała kolej, która stukotem kół skutecznie zagłuszała podejrzane hałasy. W kamienicy żył też właściciel luster, który zostawił po sobie wiele opiłków szkła. Do tej pory wykorzystywane są one do produkcji oczu nowych ludzi. Dlatego też to głównie po nich – nie po schowanych przecież skrzydłach – można poznać warszawiaka wyprodukowanego na Targówku. Ma pełne blasku spojrzenie odbijające w sobie rozmówcę.
Inny świat ten cały prawy brzeg. Niedługo w ogóle nie będzie tu mostów i prażanie kompletnie zdziczeją. Inna rasa, życie na innych zasadach. Zatrzymane w pół kroku między przedwojennym sznytem a współczesnym blokersowaniem. Resztki wymierającego świata, nieistniejącego miasta, które kiedyś miało coś do powiedzenia, a teraz przejechane zostało buldożerem zmian we wszystkie strony. Resztki niezmiecione ze stołu, ruiny.
To się widzi w ludziach, to się widzi w otoczeniu.
Naprzeciwko bramy od Świętego Wincentego ktoś ma hodowlę gołębi. Latają ptaszyny nad usługami kamieniarskimi, zataczają koła, srają na zaparkowane samochody. Właściciel rozmawia z kolegą:
– Jak mi na tym świecie dobrze. O Jezu, jak mi dobrze! Wszystko mi się w życiu poukładało. Janek mi przyniósł te stare części od pralki, to je sobie w sam raz zezłomuję. Tutaj mi z kościoła na święta dali mąki, to sobie coś zrobię. No, mówię ci, Bohdan, jak mi, kurwa, dobrze!
Dziad stoi pod gołębiami i na ziemi zatacza szmatą koła. A gołębie latają podług tego i zawsze wracają do siebie. Do klatki.
Zaraz obok Minibar, przed którym siedzi matka z dziećmi i pali fajki. Dzieci krążą wokół niej na rowerach jak te gołębie: prawo, lewo i z powrotem. Matka pali, nad jej głową błyszczą choinkowe lampki otaczające nabazgrany cennik. Przed lokalem idzie chłopak w bluzie głoszącej, że urodził się na blokowisku. No widać, widać, nie ma sensu się podpisywać, bo w chodzie ma ten koleś zakodowane na zawsze, jak zbiegały jego nogi po dwa stopnie z klatkowskiej, jak papierosa gasił o barierkę i że popluł naokoło ławki przy trzepaku, może nawet pluje i teraz.
Cmentarz Bródnowski wygląda z góry jak ptak ze skrzydłem gotowym do lotu, może jak ten gołąb hodowlany, szek polski, górnolotny. Leci gdzieś z tymi wszystkimi grobami, zostawiając po sobie pusty plac, na który zaraz wkroczą deweloperzy i postawią budkę z _security_.
Halina sama już nie była pewna, czy to dobrze, żeby nieżywi ludzie byli tak blisko żywych. Przecież trumny podmywane są deszczami, wodami gruntowymi, jakieś błoto się robi i potem płynie strużkami do sąsiednich domostw. Co mają powiedzieć mieszkańcy takiej Budowlanej czy Gilarskiej, jak im z kranu wujek leci, a kąpiel biorą w resztkach babci? Chociaż z drugiej strony to musi być jakoś zabezpieczone, może zamurowane? Czy ktoś pomyślał, że epidemia to ostatnia rzecz, na jaką Warszawa jest przygotowana? Że to by zmiotło z tego świata wielu ważnych ludzi: fryzjerów gwiazd, asystentek menedżerów i koordynatorów światowych projektów. I bankiety. A wtedy trzeba by znowu chować zabitych i musiałyby powstać nowe cmentarze. Może to zresztą jakieś wybawienie dla tych budowlańców, tak wciąż coś burzyć i budować na nowo? Nowy rynek dla deweloperów mających problemy z opchnięciem eleganckich apartamentowców bogatym kredytobiorcom. Zburzyć domy, wybudować cmentarze, sprywatyzować cmentarze, żeby stały się modne i pożądane. Wyrwać cmentarze z rąk starych i biednych emerytów, robiących pod siebie i podcierających się sztuczną szczęką. Oddać groby młodym i majętnym. Zrobić trendy groby, zrobić modę na umieranie.
Halina szła alejkami, zatopiona w myślach o rynku nieruchomości, a przy okazji o swoim własnym kredycie spłacanym dość nonszalancko, wreszcie dotarła do grobu.
Kolejna pauza. Wymiar zupełnie inny niż ten codzienny, znany i oswojony. Wokół grobu to nawet powietrze zamiera, ptaki przestają śpiewać, serce przestaje bić. Tunel łączący nas z innym wymiarem na pozór wydaje się pusty. Tyle że powietrze zbyt gęste na echo, zbite, nie do przejścia. Można próbować krzyknąć przy grobie, ale głos nie rozejdzie się na boki. Utkwi gdzieś pomiędzy płytą a ubitą ziemią. Nie poleci dalej, nie trafi do ludzi,
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.