Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cygański Diabeł - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cygański Diabeł - ebook

Sara Stewart nie ma łatwego życia. Zależna od swego brutalnego kuzyna liczy dni, kiedy wreszcie się od niego uwolni. Sprawa jednak się komplikuje, gdy ten oznajmia jej, że zamierza się z nią ożenić. Gdy któregoś dnia omal nie pozbawia jej cnoty, dziewczynie z trudem udaje się uciec. Ma już dość bezsilności, prosi więc o pomoc zawodowego pięściarza Marcusa Huntera, znanego jako Czarny Diabeł. Choć Marcus uczy samoobrony tylko mężczyzn, pod wpływem chwili zgadza się trenować Sarę. Co sprawiło, że ten znudzony życiem, cyniczny człowiek złamał zasady, którymi się od zawsze kierował? Czy była to odwaga i determinacja, które ujrzał na twarzy dziewczyny? A może chodziło o niezwykłe przyciąganie, które poczuł, gdy tylko jego ciemne oczy spotkały się z fiołkowym spojrzeniem Sary…?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396576347
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dziew­czynka i Dia­beł

Klub bok­ser­ski Black De­vil, rok 1826

– Nie stój tak, głupi ba­cho­rze, tylko po­daj mi ręcz­nik! – wrza­snął We­sley Crump, wy­mie­rza­jąc swo­jej pod­opiecz­nej siar­czy­sty po­li­czek.

Dziew­czynka, która przez znaczną część tre­ningu stała pod ścianą, na­wet nie jęk­nęła, gdy ją ude­rzył. Za­to­czyła się tylko na chu­dych no­gach, po czym do­sko­czyła do niego w po­śpie­chu, jakby się spo­dzie­wała, że jej opie­sza­łość wy­woła u niego jesz­cze więk­szą złość.

– Do ni­czego się nie na­da­jesz, tak jak twoja matka – mruk­nął z od­razą, wy­tarł swoje zwa­li­ste ciel­sko ręcz­ni­kiem, któ­rym za­raz ci­snął jej w twarz.

Mała przy­jęła jego za­cho­wa­nie bez słowa, a gdy od­wró­cił się, by znów sta­nąć do walki ze swoim ry­wa­lem, ode­tchnęła z ulgą. Cof­nęła się na swoje miej­sce pod ścianą, po czym roz­tarła pie­kący po­li­czek.

Nie­na­wi­dziła swo­jego losu i nie­kiedy w za­ci­szu swo­jej nędz­nej ko­mórki ubo­le­wała nad tym, że jej matkę za­brała cho­roba, a ona zo­stała po­wie­rzona opiece swo­jego da­le­kiego ku­zyna, We­sleya Crumpa.

Sara miała je­de­na­ście lat, gdy u niego za­miesz­kała. Każdy ko­lejny rok spę­dzony w jego po­sia­dło­ści spra­wiał, że co­raz le­piej ad­ap­to­wała się do zmie­nio­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Na po­czątku była głu­pia i na­iwna. Te­raz jed­nak, ma­jąc już pięt­na­ście lat, wie­działa, że aby bez prze­rwy nie ob­ry­wać po gło­wie, musi tylko trzy­mać gębę na kłódkę. Musi ro­bić to, co się jej każe, i nie pa­trzeć w oczy ku­zy­nowi, ile­kroć ją bije, a naj­le­piej zu­peł­nie uni­kać jego wzroku, bo jak mó­wił, „ma dziwne oczy i go de­ner­wuje”.

Miała świa­do­mość, że ży­cie, ja­kie wio­dła przy matce, skoń­czyło się bez­pow­rot­nie. Cze­kała więc, aż do­ro­śnie, gdyż obie­cała so­bie, że wtedy ze­mści się na We­sleyu za to, jak ją trak­to­wał przez te lata.

Ro­sła w niej nie­na­wiść. Wy­peł­niała każdą cząstkę jej mło­dzień­czego ciała, ale była też siłą, która zdą­żyła prze­kuć się w że­la­zną moc prze­trwa­nia.

Przyj­mo­wała wszystko z po­korą, lecz w gło­wie od­no­to­wy­wała każde ude­rze­nie, każdą znie­wagę, by w przy­szło­ści od­wdzię­czyć się męż­czyź­nie za wszelką jego nik­czem­ność wo­bec niej.

Te­raz jesz­cze nie mo­gła się z nim mie­rzyć. Nie miała szans na po­wo­dze­nie.

Gdy kilka lat temu ośmie­liła mu się sprze­ci­wić, za­re­ago­wał nie­po­ha­mo­waną zło­ścią. Ude­rzył ją tak mocno, aż upa­dła na pod­łogę, a po­tem długo ko­pał, póki nie za­bra­kło mu tchu. To był jej pierw­szy dzień w no­wym „domu” i za­pa­mię­tała tę lek­cję na za­wsze.

Od tam­tej pory li­czyła dni, gdy sta­nie się na tyle do­ro­sła, by się usa­mo­dziel­nić. Nie ob­cho­dziło jej, w jaki spo­sób bę­dzie za­ra­biać na ży­cie. Była pewna, że każda praca okaże się lep­sza od choćby jed­nego dnia wię­cej z czło­wie­kiem, któ­rego nie­na­wi­dziła całą sobą.

Gdy usły­szała głu­che jęk­nię­cie, unio­sła głowę. Przy­glą­dała się swymi ja­sno­fioł­ko­wymi oczami, jak ku­zyn pod­ska­kuje nie­zgrab­nie na zgię­tych no­gach wo­kół prze­ciw­nika. Jego mocno owło­sione, przy­gar­bione plecy upodob­niały go do małpy, czy na­wet oran­gu­tana, któ­rego zo­ba­czyła kie­dyś w prze­jezd­nym cyrku.

– Wi­dzę, że nie wzią­łeś so­bie mo­ich rad do serca, We­sley – usły­szała na­gle czyjś dźwięczny głos do­cho­dzący od strony wej­ścia. Za­nim się ob­ró­ciła, wie­działa, do kogo na­le­żał.

Do sali ćwi­czeń z nie­wy­mu­szoną swo­bodą wkro­czył wła­ści­ciel klubu, wy­soki i do­sko­nale zbu­do­wany męż­czy­zna, na któ­rego wszy­scy mó­wili Czarny Dia­beł. Sary wcale nie dzi­wiło to prze­zwi­sko. Jego skóra była ciem­niej­sza niż u więk­szo­ści An­gli­ków, sły­szała też, jak jej opie­kun na­zy­wał go prze­klę­tym Cy­ga­nem, gdy ten oczy­wi­ście nie sły­szał.

Był swego ro­dzaju le­gendą. Jako do­sko­nały pię­ściarz we wcze­snej mło­do­ści zdo­był sławę dzięki po­je­dyn­kom, jed­nak ku zdzi­wie­niu wszyst­kich, za­miast da­lej brać w nich czynny udział, on otwo­rzył wła­sny klub. To tu szko­lił za­pa­lo­nych mi­ło­śni­ków sportu, a sam usu­nął się w cień.

Ota­czała go fama nie­za­leż­nego, bez­kom­pro­mi­so­wego wol­no­my­śli­ciela i bun­tow­nika. Każdy wie­dział, że dziel­nica, w któ­rej znaj­do­wał się klub Black De­vil, to jego re­wir. Był w niej po­wa­żaną fi­gurą, a z jego wpły­wami li­czyła się na­wet ary­sto­kra­cja, choć on sam do ta­ko­wej nie na­le­żał. Krą­żyły plotki, że do­ro­bił się na za­kła­dach spor­to­wych, a jego wpływy się­gają da­leko. Po­noć wszę­dzie miał swo­ich szpie­gów i mó­wiło się, że nic, co ma miej­sce na uli­cach Soho, nie dzieje się bez jego wie­dzy. We­dług wła­snych za­sad dbał o po­rzą­dek na swoim te­ry­to­rium i nikt nie ośmie­lał mu się prze­ciw­sta­wiać ani pod­wa­żać prawa do ju­rys­dyk­cji.

By­wało nie­raz, że Sara, gdy to­wa­rzy­szyła swemu ku­zy­nowi w klu­bie, z ukry­cia ob­ser­wo­wała Czar­nego Dia­bła. Po­dzi­wiała, z jaką gra­cją i swo­bodą po­ru­sza się pod­czas tre­nin­gów. W jego wy­ko­na­niu wy­glą­dało to jak ta­niec. Le­d­wie po­tra­fiła do­strzec mo­ment, kiedy jego pię­ści do­się­gały prze­ciw­nika, by już po chwili od­sko­czyć, o włos uni­ka­jąc ciosu. Miał w so­bie lek­kość, ale też siłę, któ­rej nie po­wsty­dziłby się ża­den spor­to­wiec.

Za­zdro­ściła mu.

Może gdyby ona była chłop­cem, jej po­stura by­łaby rów­nie mu­sku­larna i ro­sła, może mia­łaby w so­bie tyle sprytu, by któ­re­goś dnia zmie­rzyć się z Crum­pem.

Za­ci­snęła dło­nie w pię­ści i bun­tow­ni­czo unio­sła pod­bró­dek. Jej nie­zwy­kłe oczy za­błysz­czały de­ter­mi­na­cją. Po raz ko­lejny przy­się­gła so­bie, że w końcu osią­gnie swój cel.

– Pań­skie rady mie­szały mi w gło­wie, nie po­tra­fię ata­ko­wać i jed­no­cze­śnie my­śleć o tym, jak po­ru­szam no­gami – rzu­cił jej opie­kun, zer­k­nąw­szy na wcho­dzą­cego do sali męż­czy­znę.

Sara wci­snęła się jesz­cze bar­dziej w kąt i za­marła w bez­ru­chu, gdy wła­ści­ciel ją mi­jał. Miała na­dzieję po­zo­stać nie­wi­dzialną, ale jego czujny wzrok od razu ją do­strzegł. Prze­su­nął się po niej by­stro, jakby od­no­to­wy­wał fakt, że znaj­duje się w jego klu­bie, po czym pra­wie nie­zau­wa­żal­nie zmarsz­czył ciemne brwi.

– Wła­śnie dla­tego za każ­dym ra­zem Sa­muel daje ci w kość – od­parł, prze­no­sząc swoje spoj­rze­nie na męż­czy­znę, z któ­rym tre­no­wał Crump.

Jak na za­wo­ła­nie pięść Sa­mu­ela wy­lą­do­wała na ob­wi­słym po­liczku We­sleya.

Sara prych­nęła ci­cho pod no­sem, wi­dząc, jak krew za­czyna są­czyć się z ust ku­zyna. Do­brze ci tak, po­my­ślała z za­do­wo­le­niem. Nie była w sta­nie zli­czyć, ile razy sama mu­siała wy­cie­rać krew ze swo­ich ust czy sma­ro­wać się lecz­ni­czą ma­ścią, by si­niaki szyb­ciej się go­iły.

Gdy za­uwa­żyła, że wła­ści­ciel klubu znów przy­gląda jej się mi­mo­cho­dem, spe­szona zni­żyła głowę. Wie­działa, że nie na­leży zwra­cać na sie­bie uwagi. To zwia­sto­wało je­dy­nie kło­poty.

– Po co przy­pro­wa­dzasz tu­taj tę dziew­czynę – zwró­cił się do plu­ją­cego i par­ska­ją­cego te­raz krwią We­sleya. – Wiesz, że mój klub to nie miej­sce dla ko­biet.

Ten spoj­rzał na niego spode łba. Był już wy­raź­nie ro­ze­źlony tym, że tre­ning nie idzie po jego my­śli, lecz przy Czar­nym Dia­ble ukry­wał swoje emo­cje znacz­nie le­piej, niż gdy zo­sta­wał z Sarą sam na sam.

– To nie jest ko­bieta – wark­nął, lek­ce­wa­żąco mach­nąw­szy w jej stronę dło­nią. – Moja ku­zy­neczka zo­sta­wiła mi ją w pre­zen­cie. Same z nią pro­blemy, jak zresztą z każdą tępą babą, ale ta sie­rota przy­naj­mniej na­daje się, żeby po­da­wać mi ręcz­nik, a w przy­szło­ści może jesz­cze i do czego in­nego, e? – do­dał, si­ląc się na ob­le­śny żart.

Dia­beł jed­nak nie wy­glą­dał na roz­ba­wio­nego. Przez chwilę pa­trzył na męż­czy­znę nie­od­gad­nio­nym wzro­kiem, po czym jed­nym ru­chem zrzu­cił z sie­bie frak i za­czął pod­wi­jać rę­kawy ko­szuli.

– Dzię­kuję, Sa­mu­elu. Po­zwól, że te­raz ja po­tre­nuję z pa­nem We­sleyem – po­le­cił po­moc­ni­kowi, który po­słusz­nie skło­nił się i od­su­nął na bok, pod­czas gdy on sam zbli­żył się nie­spiesz­nie do Crumpa.

Sara przy­ci­snęła ręcz­nik do piersi i za­gry­zła wargi. Nie wie­dzieć czemu, miała wra­że­nie, że ten śniady, ele­gancki męż­czy­zna staje w jej obro­nie.

Choć było to nie do po­my­śle­nia, utwier­dziła się w tym prze­ko­na­niu, gdy zer­k­nął w jej stronę i uśmiech­nął się, jakby chciał do­dać jej otu­chy.

Na ten nie­spo­dzie­wany gest Sara aż wstrzy­mała od­dech z wra­że­nia. Jesz­cze nikt w ca­łym jej ży­ciu, a tym bar­dziej ktoś o ta­kiej re­no­mie, nie ujął się za nią.

Na­raz po­czuła, jak w jej sercu wzbiera przy­jemne uczu­cie cie­pła. Gdy jed­nak do­strze­gła roz­wście­czony wzrok swego opie­kuna, zmro­ziła ją prze­raź­liwa trwoga.

Na Boga, znów się za­po­mniała! Po­winna być prze­cież nie­wi­dzialna, jak naj­mniej rzu­cać się w oczy. A ona nie­opatrz­nie zwró­ciła na sie­bie uwagę i znów wpa­dła w kło­poty! Już te­raz wie­działa, że za każdy miły gest nie­zna­jo­mego przyj­dzie jej w domu słono za­pła­cić.

– No pro­szę, co za za­szczyt! – za­wo­łał sar­ka­stycz­nie We­sley, prze­no­sząc świ­dru­jące spoj­rze­nie na Dia­bła.

– Po pro­stu dbam o swo­ich sta­łych by­wal­ców – mruk­nął tam­ten nie­zra­żony, przy­bie­ra­jąc jed­no­cze­śnie po­zy­cję do walki. – A już szcze­gól­nie tych, któ­rym po­trzebna jest lek­cja – do­dał do­sad­nie.

Dziew­czyna jęk­nęła ci­chutko w ręcz­nik, pra­gnęła te­raz ze wszyst­kich sił za­paść się pod zie­mię.

Czy nie­zna­jomy zda­wał so­bie sprawę, że z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym w jej obro­nie sło­wem tylko po­gar­sza jej sy­tu­ację? A może to dla­tego mó­wił za­gad­kami? Osta­tecz­nie w jego sło­wach nie było ni­czego nie­sto­sow­nego.

– Ni­gdy bym się nie spo­dzie­wał, że ktoś, kto zaj­muje się mor­do­bi­ciem, okaże się taki tro­skliwy – ode­zwał się Crump, do­sko­nale zda­jąc so­bie sprawę, że to nie on jest te­ma­tem roz­mowy.

Męż­czyźni za­częli po­ru­szać się na zgię­tych no­gach, jak cza­jące się dra­pież­niki.

– Cie­kawe, że aku­rat ty to mó­wisz, We­sley. Bo je­śli któ­ry­kol­wiek z nas zaj­muje się mor­do­bi­ciem, aku­rat nie je­stem to ja – za­uwa­żył wła­ści­ciel klubu, jed­no­cze­śnie wy­mie­rza­jąc szybki cios.

Głowa Crumpa pod­sko­czyła jak u szma­cia­nej lalki.

– A niby co te­raz ro­bisz? – wark­nął, nie pa­nu­jąc już nad gnie­wem. Jego twarz ro­biła się co­raz czer­wień­sza.

– Uczę sa­mo­obrony – od­parł, zer­ka­jąc po­ro­zu­mie­waw­czo na wci­śniętą w kąt Sarę.

Wi­dząc to spoj­rze­nie, Crump jesz­cze bar­dziej się roz­wście­czył. Na­tarł na Dia­bła ca­łym cia­łem, lecz ten usu­nął się tylko, po­zwa­la­jąc, by pię­ści prze­ciw­nika mi­nęły go o włos.

– Siłą ni­czego nie wskó­rasz. Je­śli chcesz stać się do­brym pię­ścia­rzem, mu­sisz być szybki i zwinny. Wy­mie­rze­nie ciosu to tylko jedna strona me­dalu, druga to unik – po­uczył go, jed­nak dziew­czynka miała wra­że­nie, że więk­szość z tych słów kie­ruje do niej.

Prze­łknęła z wy­sił­kiem ślinę, wy­tę­ża­jąc wszyst­kie swoje zmy­sły, by jak naj­wię­cej za­pa­mię­tać z prze­ka­zy­wa­nej jej lek­cji.

– Tylko tchó­rze ba­wią się w uniki – prych­nął Crump, znów usi­łu­jąc do­się­gnąć Dia­bła swo­imi pię­ściami.

– Tak mó­wisz? – od­parł tam­ten po­zor­nie lek­kim to­nem, ko­lejny raz bez trudu wy­mie­rza­jąc cios w twarz We­sleya. – Wi­docz­nie nie za­leży ci na tym, by za­cho­wać do sta­ro­ści wszyst­kie zęby. Ja oso­bi­ście je­stem do swo­ich dość przy­wią­zany – do­dał roz­ba­wiony. Wy­ko­nał se­rię uni­ków, gdy jego prze­ciw­nik rzu­cił się na niego w gniew­nym amoku.

– Wi­dzę, że szkoda panu pań­skiej ślicz­nej buźki, co? Sły­sza­łem, że jest pan dość po­pu­larny wśród dam, nie wie­dzia­łem tylko, że in­te­re­sują też pana nie­do­rostki. – Splu­nął na zie­mię, zer­ka­jąc na swoją pod­opieczną, jakby po raz pierw­szy do­strzegł, ja­kiej jest płci.

– Chyba źle mnie zro­zu­mia­łeś, We­sley. To moja szkoła, mój te­ren i ja de­cy­duję, ja­kie za­cho­wa­nie to­le­ruję, a ja­kiego nie. Pię­ściar­stwo to sport, ale wiele osób przy­cho­dzi też do mnie uczyć się sa­mo­obrony, a nie po to, by wal­czyć. Chyba do­my­ślasz się, z ja­kich po­wo­dów? – Uniósł zna­cząco brew, do­le­wa­jąc tym oliwy do ognia. Pod grzeczną wy­po­wie­dzią kryła się do­brze za­wo­alo­wana groźba.

– Ma­min­synki! – rzu­cił We­sley. – Każdy męż­czy­zna po­wi­nien umieć się bić.

– Nie wszy­scy są ob­da­ro­wani fi­zyczną tę­ży­zną. John God­frey wiele do­brego na­pi­sał w swoim trak­ta­cie „Uży­teczna sztuka o obro­nie”, ale jak mnie­mam, nie tru­dzi­łeś się, żeby go prze­czy­tać, tak jak to re­ko­men­do­wa­łem – do­dał jakby do sie­bie, lecz Sara uważ­nie go słu­chała.

Po tych sło­wach wy­ko­nał se­rię cio­sów i choć były celne, po­tężne ga­ba­ryty Crumpa zda­wały się tłu­mić ich siłę. Jego zwa­li­ste ciel­sko za­chwiało się nie­zgrab­nie i znów ru­szyło do ataku.

– Nie za­pi­sa­łem się do klubu, żeby czy­tać, tylko żeby uczyć się boksu – od­parł We­sley, pró­bu­jąc za wszelką cenę do­się­gnąć pię­ściami swego prze­ciw­nika, jed­nak bez­sku­tecz­nie.

Sara przy­glą­dała się, z jaką gra­cją po­ru­sza się młody męż­czy­zna, jakby była to dla niego ra­czej za­bawa, a nie walka.

– Mu­sisz wię­cej pra­co­wać no­gami. Je­steś ła­twym ce­lem, gdy tak ocię­żale się ru­szasz. Sta­raj się też uni­kać mo­ich cio­sów, blo­ku­jąc je, za­miast je na sie­bie przyj­mo­wać. – Po­now­nie wy­ko­nał se­rię ude­rzeń, tak by We­sley mógł wdro­żyć jego po­le­ce­nia, lecz ten ani się nie osło­nił, ani ich nie unik­nął.

Znów się za­chwiał i po­tknąw­szy się o wła­sne nogi, upadł jak długi na pod­łogę. Otrzą­snął się po pew­nej chwili i igno­ru­jąc wy­cią­gniętą rękę part­nera, wstał po­woli na nogi.

Jego twarz była już so­lid­nie obita, z łuku brwio­wego są­czyła się krew, a usta na­pu­chły.

– My­ślę, że star­czy już na dzi­siaj – po­wie­dział Dia­beł, pod­pie­ra­jąc się po bo­kach dłońmi i ob­ser­wu­jąc gra­mo­lą­cego się na nogi We­sleya. Jego wzrok spo­czął za­raz na Sa­rze, która po­de­szła bli­żej i wpa­try­wała się w niego z po­dzi­wem i wdzięcz­no­ścią.

Znów mru­gnął do niej za­wa­diacko, a ona nie mo­gąc się po­wstrzy­mać, uśmiech­nęła się sze­roko.

Nie zdą­żyła za­re­ago­wać, gdy jedna z pię­ści Crumpa do­się­gła jej głowy. Po­czuła mocne ude­rze­nie, aż za­dzwo­niło jej w uszach i przez chwilę miała ciemno przed oczami. W pa­nice wy­cią­gnęła przed sie­bie ręcz­nik i sku­liła się, ocze­ku­jąc ko­lej­nego ciosu, lecz ten nie nad­szedł.

Roz­warła po­wieki, a wtedy doj­rzała zimną fu­rię w oczach śnia­dego męż­czy­zny, który wy­mie­rzył jej opie­ku­nowi po­tężny cios w szczękę, po­wa­la­jąc go na zie­mię bez przy­tom­no­ści.

Przy­ci­snęła dło­nie do ust. Zu­peł­nie onie­miała pa­trzyła na swo­jego ku­zyna, który obez­wład­niony le­żał u jej stóp.

Po­woli prze­nio­sła spoj­rze­nie na męż­czy­znę, który roz­ma­so­wy­wał wła­śnie swoją pięść. Gdy czarne włosy opa­dły mu na czoło w nie­ła­dzie, od­gar­nął je nie­cier­pli­wym ru­chem.

– Chyba oboje je­ste­śmy zgodni co do tego, że na to za­słu­żył? – od­parł non­sza­lancko, a ona za­mru­gała kil­ku­krot­nie, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, co się wła­ści­wie stało. Kiedy tylko do­tarło do niej zna­cze­nie jego słów, par­sk­nęła roz­ba­wiona ab­sur­dal­no­ścią tej sy­tu­acji.

Jej re­ak­cja zda­wała się go za­cie­ka­wić.

– Nie wy­da­jesz się zszo­ko­wana czy bli­ska łez – za­uwa­żył, przy­glą­da­jąc się jej bacz­nie.

Sara jesz­cze ni­gdy nie roz­ma­wiała z kimś tak waż­nym, ale to, że trak­to­wał ją jak równą so­bie, spra­wiło, że od­chrząk­nęła i wy­pro­sto­wała się, pra­gnąc do­ści­gnąć jego nie­za­prze­czal­nej pew­no­ści sie­bie i swo­bo­dzie.

Choć obec­ność męż­czy­zny tuż obok bar­dzo ją pe­szyła, nie za­mie­rzała tego po so­bie po­ka­zać.

– Mogę być bli­ska łez je­dy­nie dla­tego, że sama nie by­łam w sta­nie tego zro­bić – od­parła, wska­zu­jąc na swego ku­zyna, czym do reszty roz­ba­wiła wła­ści­ciela klubu. Od­rzu­cił głowę do tyłu i ro­ze­śmiał się gło­śno.

Sara dum­nie unio­sła głowę, za­do­wo­lona, że spodo­bało mu się to, co po­wie­działa.

– Ile masz lat, dziecko? – spy­tał po chwili. Jego oczy błysz­czały in­try­gu­jąco.

– Pięt­na­ście, i nie je­stem dziec­kiem. – Ob­da­rzyła go zu­chwa­łym spoj­rze­niem. – Już nie­długo będę do­ro­słą ko­bietą!

Dia­beł wy­cią­gnął ku niej swoją dłoń i uniósł w pal­cach jej pod­bró­dek. Przez chwilę przy­glą­dał się wni­kli­wie jej twa­rzy.

– Masz nie­zwy­kłe oczy – po­wie­dział jakby do sie­bie. Jego palce wy­da­wały się jej mocne, ale też nie­zwy­kle de­li­katne. – Nie po­win­naś prze­by­wać bli­sko Crumpa. – Zmarsz­czył brwi i opu­ścił dłoń. – Szcze­gól­nie je­śli już nie­długo sta­niesz się ko­bietą, a śmiem twier­dzić, że na do­da­tek bar­dzo uro­dziwą.

Sara za­ru­mie­niła się nie­znacz­nie, zda­jąc so­bie jed­no­cze­śnie sprawę, że od tych wszyst­kich wra­żeń drżą jej nogi. A może uczy­niła to bli­skość tego wy­jąt­ko­wego męż­czy­zny?

– To moja je­dyna ro­dzina – od­parła nie­mal szep­tem. – Ale któ­re­goś dnia... – Za­ci­snęła pię­ści na ręcz­niku, a jej spoj­rze­nie stało się od­le­głe i twarde.

– Któ­re­goś dnia spo­tkasz ko­goś, kto cię od niego uwolni – po­wie­dział i przy­krył jej dłoń swoją. Była duża, cie­pła i ko­jąca. – Do tej pory pa­mię­taj, co dzi­siaj usły­sza­łaś. To była lek­cja bar­dziej dla cie­bie niż dla tego ocię­ża­łego bła­zna.

Dziew­czyna ski­nęła głową, czu­jąc, jak to spo­tka­nie staje się dla niej prze­ło­mo­wym mo­men­tem w ży­ciu.

Męż­czy­zna nie miał po­ję­cia, ile siły dały jej jego słowa.

– Któ­re­goś dnia sama się od niego uwol­nię – mruk­nęła do sie­bie, lecz on usły­szał jej słowa.

Zda­wało się, że za­mie­rza odejść, lecz za­trzy­mał się w pół ob­rotu.

– Je­śli kie­dy­kol­wiek bę­dziesz po­trze­bo­wała po­mocy, wiesz, gdzie mnie szu­kać – do­dał z po­wagą.

Sara spoj­rzała w jego oczy. Były czarne jak nocne niebo, ale nie zna­la­zła w nich ni­czego dia­bel­skiego, wręcz od­wrot­nie, da­wały jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

– Ja... – za­częła, lecz ku swo­jej kon­ster­na­cji na­gły szloch wy­rwał się z jej gar­dła. Nie­po­strze­że­nie po jej po­liczku po­pły­nęła jedna, po­tem druga łza.

– Ci­cho, ci­cho... – Wy­jął chu­s­teczkę z kie­szeni i otarł jej twarz.

Jego ge­sty były tak czułe, że dziew­czynka zu­peł­nie się roz­kle­iła, jakby cały pan­cerz, któ­rym od mie­sięcy się ota­czała, pękł za sprawą kilku cie­płych słów.

Ukryła twarz w ręcz­niku, czu­jąc, że za­cho­wuje się głu­pio, ale nic nie mo­gła na to po­ra­dzić. Emo­cje wy­pły­wały z niej nie­po­wstrzy­maną falą.

W gło­wie sły­szała wciąż jego słowa: „Któ­re­goś dnia spo­tkasz ko­goś, kto cię od niego uwolni”.

Nie miała co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Bo wła­śnie spo­tkała tę osobę.Plan B

Lon­dyn, rok 1831

We­sley Crump co chwila spo­glą­dał za okno, by spraw­dzić, czy Sara już wraca. Nie­spełna go­dzinę temu wy­słał ją po atra­ment dwie prze­cznice da­lej i do tej pory jesz­cze nie wró­ciła.

Za­gryzł mocno zęby, jego dło­nie zwi­nęły się w pię­ści.

Był pe­wien, że znowu za­ba­wia się z tym swoim ob­dar­tu­sem Ne­ilem O’Con­no­rem, któ­rego na­zy­wała przy­ja­cie­lem. Ale We­sley wie­dział le­piej. Nie był głup­cem i miał oczy.

Wi­dział, jak dziew­czyna przez lata wy­do­ro­ślała i z nie­po­rad­nego, chu­dego nie­do­rostka wy­ro­sła na piękną, po­wabną ko­bietę. Choć ona zda­wała się nie do końca za­uwa­żać swoją urodę, Crump do­strze­gał, ja­kimi spoj­rze­niami ob­rzu­cali ją chłopcy na ulicy, nie wy­łą­cza­jąc O’Con­nora, z któ­rym od lat była bar­dzo bli­sko.

Jemu też nie po­zo­stała obo­jętna i mimo że mło­dość zo­sta­wił już za sobą, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał, kiedy dziew­czyna skoń­czy dwa­dzie­ścia je­den lat. Tylko wtedy po­ślu­bie­nie jej miało dla niego sens.

W ten spo­sób nie do­wie­dzia­łaby się, że matka prze­pi­sała jej wielki spa­dek, który miała otrzy­mać, gdy osią­gnie peł­no­let­niość, po­nie­waż on go przej­mie, sta­jąc się jej pra­wo­wi­tym mę­żem.

Wiele lat cze­kał na ten mo­ment. Ni­gdy nie przy­jąłby dziecka pod swój dach, gdyby nie miał z tego ja­kichś ko­rzy­ści. Warto jed­nak było wy­ka­zać się cier­pli­wo­ścią, by for­tuna sama wpa­dła w jego ręce.

Wresz­cie skoń­czą się chude lata, spłaci długi kar­ciane i za­cznie żyć tak, jak na to za­słu­guje. W wy­go­dzie i do­statku. Sara bę­dzie do tego wszyst­kiego mi­łym do­dat­kiem. Jako jego żona bę­dzie miała obo­wią­zek za­do­wa­lać go w sy­pialni, co na stare lata może się oka­zać nie lada przy­jem­no­ścią. A Bóg mu świad­kiem, już od dłuż­szego czasu miał wielką ochotę skosz­to­wać jej wdzię­ków.

Gdy tylko do­strzegł ją wy­ła­nia­jącą się zza rogu ce­gla­stego bu­dynku, jego ciało na­prę­żyło się z pod­nie­ce­nia.

Wy­glą­dała tak świeżo i nie­win­nie. Wy­star­czyło, że na nią pa­trzył, a już od­czu­wał na­pię­cie w lę­dź­wiach.

Za kilka mie­sięcy bę­dziesz moja, po­my­ślał We­sley.

Musi ją tylko do­brze upil­no­wać, bo ostat­nio sta­wała się zbyt sa­mo­wolna.

Sara Ste­wart miała do­bry hu­mor. Ile­kroć wy­cho­dziła z domu, czuła się swo­bod­nie, jed­nak stary Crump co­raz rza­dziej po­zwa­lał jej na to.

Na ze­wnątrz za­wsze cze­kał na nią Neil O’Con­nor, jej wie­lo­letni przy­ja­ciel, któ­remu bez obawy mo­gła zwie­rzyć się ze swo­ich trosk, a także po­tre­no­wać uniki i za­da­wa­nie cio­sów, jak ro­biła to nie­mal co­dzien­nie od pa­mięt­nego dnia w klu­bie bok­ser­skim Black De­vil.

Przy­gła­dziła włosy i koł­nie­rzyk sukni, tak by jej opie­kun nie do­my­ślił się, co tak na­prawdę robi w cza­sie wol­nym.

Choć ni­gdy nie ćwi­czyła pod okiem tre­nera, a wszyst­kie na­uki czer­pała z książki Johna God­freya, którą udało jej się zna­leźć w an­ty­kwa­ria­cie, czuła się znacz­nie pew­niej­sza sie­bie i zwin­niej­sza niż przed laty.

Uśmiech­nęła się na myśl, że dzięki kilku sztucz­kom z książki już nie­raz udało jej się unik­nąć cio­sów, któ­rymi Crump zwykł okła­dać ją, gdy był pi­jany lub w złym na­stroju.

Wciąż nie wy­chy­lała się zbyt­nio, nie chciała bo­wiem, by ku­zyn zwra­cał na nią więk­szą uwagę i od­krył, że od ja­kie­goś czasu ła­pie się do­ryw­czych prac i gro­ma­dzi oszczęd­no­ści, dzięki któ­rym zdoła się wkrótce usa­mo­dziel­nić.

Neil bar­dzo jej w tym po­ma­gał. Sam był w po­dob­nym wieku, pra­co­wał jako po­moc­nik w skle­pie ojca i miał oko na to, czy aby ktoś nie po­trze­bo­wał ja­kiejś drob­nej usługi, którą Sara mo­głaby wy­ko­nać.

Skru­pu­latne zbie­ra­nie każ­dego za­ro­bio­nego gro­sza opła­ciło się, bo te­raz już nie­wiele bra­ko­wało jej, by w końcu za­cząć nowy, nie­za­leżny od We­sleya roz­dział w swoim ży­ciu.

Na­tu­ral­nie ni­gdy nie zdoła zgro­ma­dzić ta­kich pie­nię­dzy, żeby żyć na sto­pie, na ja­kiej lata temu żyła wraz z matką, ale nie prze­szka­dzało jej to. Wy­star­czyłby jej schludny, mały po­koik, wła­sny ma­te­rac i parę ksią­żek, oraz świa­do­mość, że już nikt ni­gdy jej nie ude­rzy ani nie znie­waży tak, jak od dawna ro­bił to ku­zyn.

We­szła do domu i od progu usły­szała, jak ją woła. Igno­ru­jąc na­głe ukłu­cie nie­po­koju, od razu ru­szyła w jego stronę. Wy­cią­gnęła z kie­szeni za­pa­ko­wany w szklaną bu­te­leczkę atra­ment i kilka drob­nych mo­net, które po­zo­stały jej po za­ku­pie. Ode­tchnęła głę­boko, wy­pro­sto­wała się i we­szła do ga­bi­netu na par­te­rze.

– Nie spie­szy­łaś się zbyt­nio. Gdzie by­łaś? – wark­nął Crump, pod­cho­dząc do niej szyb­kim kro­kiem i wy­szar­pu­jąc z rąk pa­ku­nek.

Sara spu­ściła wzrok.

– Była ko­lejka i mu­sia­łam po­cze­kać – wy­mam­ro­tała.

– U sta­rego dru­ka­rza ni­gdy nie ma ko­le­jek, kła­miesz. – Wy­cią­gnął rękę i wy­mie­rzył jej siar­czy­sty po­li­czek.

Wi­działa wcze­śniej ruch jego ręki, lecz gdyby te­raz wy­ko­nała unik, roz­wście­czy­łaby go jesz­cze bar­dziej i nie­po­trzeb­nie się zdra­dziła. Opo­no­wała je­dy­nie wtedy, gdy był pi­jany i po­tem mógł tego nie pa­mię­tać lub gdy wpa­dał w szał i ko­niecz­no­ścią było się bro­nić.

Za­ci­snęła mocno po­wieki, by po­wstrzy­mać łzy bez­sil­no­ści.

– Po dro­dze spo­tka­łam Ne­ila – przy­znała po chwili.

Crump ro­ze­śmiał się trium­fal­nie, opie­ra­jąc ręce po bo­kach wy­sta­ją­cego brzu­cha.

– Oczy­wi­ście, że tak! Chęt­nie by cię ten go­ło­wąs wy­chę­do­żył, a ty byś mu dała jak zwy­kła dziwka, co? – za­wo­łał szy­der­czo, a ona z tru­dem po­wstrzy­mała się, by nie wy­krzy­czeć ku­zy­nowi w twarz, co o nim my­śli.

Wie­działa jed­nak, że stawka jest zbyt duża i nie może po­zwo­lić so­bie na utratę zim­nej krwi.

– Nie je­stem tego typu dziew­czyną – od­parła spo­koj­nie.

– Nie je­steś? – spy­tał, po czym za­czął błą­dzić po niej wzro­kiem, jakby usi­ło­wał doj­rzeć, co skrywa pod ubra­niem.

Sara miała ochotę za­sło­nić się rę­kami i wy­biec z po­koju, jed­nak przy­mknęła tylko po­wieki. Ży­wiła na­dzieję, że za chwilę ta in­spek­cja się skoń­czy.

Kiedy jed­nak usły­szała cięż­kie kroki, wy­stra­szyła się. Otwo­rzyła oczy. Wle­piało się w nią świ­dru­jące spoj­rze­nie We­sleya. Już miała się cof­nąć, gdy wtem bez ostrze­że­nia wy­cią­gnął dłoń i zła­pał ją za pierś i mocno ści­snął.

Uśmiech­nął się ob­le­śnie.

– No, no... Kiedy to zro­bi­łaś się taka sma­ko­wita, co? – mruk­nął, pa­trząc na nią po­żą­dli­wie. – Po­doba ci się ta­kie trak­to­wa­nie?

– Nie, nie po­doba mi się. Pro­szę mnie pu­ścić – wy­ce­dziła przez zęby, czu­jąc, jak na­ra­sta w niej prze­ra­że­nie.

– Wszyst­kie tak mó­wią, ale tak na­prawdę każda lubi, jak się ją tak trak­tuje. – Pa­trząc jej w twarz, się­gnął po drugą pierś i rów­nież mocno ści­snął.

Sara skrzy­wiła się z bólu i syk­nęła ci­cho. Sy­tu­acja zro­biła się nie­bez­pieczna. Crump ni­gdy wcze­śniej nie ośmie­lił się do­ty­kać jej w ten spo­sób. Nie są­dziła, że w ogóle do­strzega w niej ko­bietę. Trzy­mał ją jak w ima­dle. Był wi­docz­nie pod­nie­cony, a ona po­czuła, jak robi jej się nie­do­brze od jego bli­sko­ści.

– Je­ste­śmy prze­cież ro­dziną! Dla­czego ku­zyn to robi! Niech mnie ku­zyn pu­ści! – krzyk­nęła z wy­rzu­tem, usi­łu­jąc mu się wy­rwać.

On jed­nak był od niej dużo sil­niej­szy. Przy­cią­gnął ją do sie­bie, tak że wy­czuła, jak na­piera na nią swoim pod­brzu­szem.

– Ro­dzina, nie ro­dzina, ja­kie to ma znacz­nie? – Wzru­szył ra­mio­nami. – Je­stem ra­czej da­le­kim krew­nym, nic, co sta­nę­łoby na prze­szko­dzie na­szemu związ­kowi.

Sara za­marła w bez­ru­chu i spoj­rzała mu w twarz.

– Ja­kiemu związ­kowi? – po­wie­działa nie­mal bez­gło­śnie.

Crump uśmiech­nął się sze­roko na wi­dok jej za­sko­cze­nia.

– Mam w sto­sunku do cie­bie pewne plany, młoda panno. Po­winny one po­cze­kać jesz­cze kilka ty­go­dni, ale rów­nie do­brze mo­żemy za­cząć już te­raz od naj­przy­jem­niej­szego... – od­parł, po czym po­cią­gnął ją za ra­mię i pchnął na znisz­czoną ka­napę.

Dziew­czyna za­częła pa­ni­ko­wać.

Mo­men­tal­nie pod­nio­sła się na nogi i bez zbęd­nego cze­ka­nia na roz­wój sy­tu­acji wy­mie­rzyła mu dwa celne ciosy w głowę. Za­raz po­tem pró­bo­wała go kop­nąć, ale za­miast w kro­cze, tra­fiła w ko­lano. Przez chwilę wy­da­wał się za­sko­czony, ale gdy usi­ło­wała go wy­mi­nąć, zła­pał ją za włosy i ude­rzył z ca­łej siły w twarz.

Sara upa­dła z po­wro­tem na ka­napę. Za­nim zdą­żyła wstać, nie­mal zmiaż­dżył ją swoim ciel­skiem, kła­dąc się na niej.

– Pro­szę, nie! Nie! – krzyk­nęła, gdy zdała so­bie sprawę, że ten stary cap za­mie­rza ją po­siąść.

– I tak pew­nie już nie­je­den cię miał. Co za róż­nica, je­śli zrobi to ktoś jesz­cze? Czas, że­byś po­znała swego przy­szłego mę­żu­sia – za­śmiał się, ma­ni­pu­lu­jąc dłońmi przy swo­ich spodniach.

Długa suk­nia unie­moż­li­wiała jej ru­chy, a cia­sny gor­set i cię­żar męż­czy­zny spra­wiały, że le­d­wie była w sta­nie od­dy­chać.

Po­czuła, jak pod­wija jej spód­nicę, więc za­częła wić się pod nim w pa­nice. Nie­wiele jed­nak wskó­rała, bo Crump nic nie ro­bił so­bie z jej wy­sił­ków, a na­wet wy­da­wał się tym roz­ba­wiony.

– Tyle lat się tobą opie­ko­wa­łem, że mo­gła­byś wy­ka­zać się cho­ciaż odro­biną wdzięcz­no­ści – skar­cił ją, su­nąc tłu­stymi ła­pami po jej udach.

Przy­mknęła po­wieki. Ma­rzyła o tym, by to wszystko oka­zało się tylko złym snem.

Na­gle w holu dało się sły­szeć czy­jeś kroki i w po­koju roz­le­gło się ci­che pu­ka­nie.

We­sley za­krył usta Sary, tak by nie mo­gła wy­dać z sie­bie żad­nego od­głosu.

– Pa­nie Crump, to ja, Molly! Chcia­łam tylko zo­sta­wić li­sty, które przy­niósł dziś li­sto­nosz, i usta­lić menu na przy­szły ty­dzień – usły­szeli głos go­spo­dyni.

Sara wzięła głę­boki od­dech i krzyk­nęła naj­gło­śniej, jak po­tra­fiła, jed­nak dłoń oprawcy stłu­miła nie­mal wszyst­kie dźwięki.

– Siedź ci­cho! – wark­nął, za­ci­ska­jąc na niej dłoń jesz­cze moc­niej.

Dziew­czyna nie za­mie­rzała go usłu­chać. Poj­mo­wała, że jest to jej je­dyna szansa, żeby wyjść z tej sy­tu­acji cało.

Ugry­zła go w rękę i jesz­cze raz krzyk­nęła:

– Molly, po­mocy!

Męż­czy­zna ze­sko­czył z niej jak opa­rzony i za­czął w po­śpie­chu po­pra­wiać swoje ubra­nie.

– Pa­nienko? Czy wszystko w po­rządku? – za­wo­łała prze­stra­szona go­spo­sia, lecz nie ośmie­liła się otwo­rzyć drzwi.

– Ty głu­pia dziwko! – Crump rzu­cił jej wście­kłe spoj­rze­nie. – Po­wiedz ko­muś o tym, co tu się stało, a po­ża­łu­jesz – za­gro­ził jej, po czym pod­szedł do drzwi i uchy­lił je odro­binę.

– Wszystko w po­rządku, Molly. Sara po pro­stu jak zwy­kle nie chce współ­pra­co­wać i mu­szę ją uka­rać. Nie zwa­żaj na głosy, które bę­dziesz sły­szeć, to dla jej do­bra – po­in­stru­ował ją pra­co­dawca i już miał za­mknąć z po­wro­tem drzwi, kiedy na­de­szło silne ude­rze­nie w kark i za­mro­czyło go na chwilę.

Się­gnął za sie­bie na oślep, ale dziew­czyna wy­śli­znęła się z jego rąk i rzu­ca­jąc się na niego ca­łym cia­łem, ode­pchnęła od drzwi, po czym wy­bie­gła z po­miesz­cze­nia ni­czym bły­ska­wica.

We­sley zo­ba­czył jesz­cze tylko zdzi­wione spoj­rze­nie go­spo­dyni, która od­sko­czyła gwał­tow­nie, by zejść Sa­rze z drogi, po czym za­klął szpet­nie.

Był zszo­ko­wany tym, że dał się prze­chy­trzyć, a jed­no­cze­śnie wście­kły na to, jak ta smar­kula ośmie­liła się go po­trak­to­wać.

Chciał jej pójść na rękę, a ona go od­trą­ciła.

Gdyby zo­stała jego żoną, ni­gdy nie mu­sia­łaby się mar­twić o pie­nią­dze i już za­wsze mia­łaby dach nad głową. Tym­cza­sem zra­niła jego dumę, obie­cał więc so­bie, że srogo tego po­ża­łuje.

Za­czer­wie­nił się in­ten­syw­nie i za­zgrzy­tał zę­bami.

Po­sta­no­wił, że się ze­mści.

Na­wet je­śli mia­łaby to być ostat­nia rzecz, jaką zrobi w ży­ciu. Mu­siał zdo­być ten spa­dek, a skoro Sara nie za­mie­rzała mu tego uła­twiać, po­stara się o to, by cier­piała u jego boku przez całe ży­cie.Układy z Dia­błem

Klub bok­ser­ski Black De­vil, trzy go­dziny póź­niej

– Do­brze, że pan już jest, pa­nie De­vil. Od kilku go­dzin tu­taj sie­dzi, a ja nie wiem, co mam z nią zro­bić. Jest uparta i mówi, że musi tu cze­kać, aż pan przyj­dzie. A ja nie wiem. No nie wiem, co mam z nią zro­bić! Głu­pio tak ko­bietę na próg wy­pra­szać, ma się ro­zu­mieć, to ją zo­sta­wi­łem i tak sie­dzi.

Gdy tylko Mar­cus Hun­ter, któ­rego wszy­scy na­zy­wali De­vi­lem, po­ja­wił się w swoim klu­bie, jego dłu­go­letni sługa Amar przy­padł do niego i wy­ma­chu­jąc ener­gicz­nie dłońmi, za­lał go falą nie­skład­nych in­for­ma­cji.

Jesz­cze tego mu było trzeba do szczę­ścia.

– Jaka ko­bieta? – Zmarsz­czył brwi.

– A skąd ja mam to wie­dzieć? – Amar roz­ło­żył nie­po­rad­nie ręce. – Jesz­cze mnie Wisznu tak nie oświe­cił, co bym wszystko wie­dział. Pierw­szy raz ją wi­dzę na oczy, ale jest... w pana gu­ście, je­śli­bym miał zga­dy­wać. Taka... – za­my­ślił się – jak wy to, An­glicy, mó­wi­cie „cał­kiem do rze­czy”.

Mar­cus zmro­ził swego pra­cow­nika wzro­kiem, po czym wes­tchnął, ścią­gnął z sie­bie sur­dut i po­dał mu go.

– Je­śli to znowu hra­bina Thomp­son, prze­każ jej ode mnie, że je­stem za­szczy­cony jej pro­po­zy­cją, ale grzecz­nie od­ma­wiam. I nic nie wpły­nie na zmianę mo­jej de­cy­zji, na­wet je­śli bę­dzie so­bie urzą­dzać co­dzienne piel­grzymki do mo­jego klubu. Nie mam czasu na ko­biece gierki – po­wie­dział sta­now­czo i już za­mie­rzał odejść do swo­jego pod­ziem­nego kró­le­stwa, gdy Amar znów się ode­zwał:

– Ale to ra­czej nie jest ona. – Po­dra­pał się po po­liczku do reszty zmie­szany. Nie lu­bił wpra­wiać swego pana w zły na­strój. Do­brze wie­dział, że Hun­ter nie apro­bo­wał ko­biet w klu­bie, gdyż są­dził, że tylko roz­pra­szają ćwi­czą­cych. Chyba że sam je do sie­bie za­pra­szał. To zu­peł­nie co in­nego.

– Nie ona? – Mar­cus za­trzy­mał się. – Przed­sta­wiła się?

– Tak. Tak zro­biła. – Amar ski­nął za­pal­czy­wie głową i za­milkł.

De­vil uniósł do góry ciemną brew.

– Czyli? Jak się na­zywa? – spy­tał znie­cier­pli­wiony.

– Ach! No... eee.... Sara... ja­kaś tam... Nie pa­mię­tam już. Wy An­glicy ma­cie ta­kie skom­pli­ko­wane na­zwi­ska. – Za­śmiał się, lecz wi­dząc nie­za­do­wo­loną minę pra­co­dawcy, prze­stą­pił nie­spo­koj­nie z nogi na nogę. – Ale tam sie­dzi! – Wska­zał ręką, jakby to miało w czymś po­móc. – W tym po­ko­iku, zna­czy się w biu­rze. Musi pan do niej pójść, bo ina­czej bę­dzie tam cze­kać w nie­skoń­czo­ność!

Mar­cus wes­tchnął prze­cią­gle.

Miał dzi­siaj ochotę po­tre­no­wać, jed­nak naj­wi­docz­niej musi zmie­nić swoje plany.

Sara, Sara... Nie przy­po­mi­nał so­bie, by znał ko­go­kol­wiek o tym imie­niu.

Bez słowa ru­szył do nie­wiel­kiego po­miesz­cze­nia, w któ­rym spo­rzą­dzał wszyst­kie re­je­stry i spo­ty­kał się z no­wymi klien­tami. Kim­kol­wiek była ta „Sara”, za­mie­rzał po­zbyć się jej jak naj­szyb­ciej. Je­śli to ko­lejna ślicz­notka, która chciała za­znać dresz­czyku emo­cji z Czar­nym Dia­błem, to szybko ostu­dzi jej za­pały.

Już od dawna prze­stały go ba­wić prze­lotne zna­jo­mo­ści z przed­sta­wi­ciel­kami płci pięk­nej. Więk­szość ko­biet trak­to­wała go jak ja­kieś eg­zo­tyczne cudo, które do­star­czy im, znu­dzo­nym wdo­wom czy żo­nom, roz­rywki. Jemu jed­nak tego typu za­bawy się znu­dziły. Oczy­wi­ście wciąż po­do­bał się ko­bie­tom, miał za­le­d­wie trzy­dzie­ści dwa lata i był w do­sko­na­łej for­mie, lecz z cza­sem wszystko zda­wało mu się nie­warte wy­siłku.

Kiedy wszedł do środka, za­uwa­żył, jak dziew­czyna drgnęła nie­spo­koj­nie.

Nie na­le­żała do wy­so­kich, wy­star­czył je­den rzut oka, by to stwier­dzić. Sie­działa na sa­mym brzegu wy­słu­żo­nego krze­sła, jej syl­wetka była wy­pro­sto­wana i smu­kła. Na ra­miona opa­dały ja­sne, gę­ste włosy, które były dłu­gie aż do pasa. Sam ich po­ły­skliwy, złoty ko­lor spra­wiał, że chciało się za­głę­bić w nich dło­nie i spraw­dzić, czy rze­czy­wi­ście są tak je­dwa­bi­ste, na ja­kie wy­glą­dają.

De­vil dawno nie po­my­ślał cze­goś tak ab­sur­dal­nego. Na­tych­miast przy­wo­łał się do po­rządku.

– Po­chle­bia mi pani przy­by­cie, jed­nak z ja­ką­kol­wiek pro­po­zy­cją pani przy­szła, nie je­stem za­in­te­re­so­wany – po­wie­dział su­ro­wym to­nem, otwie­ra­jąc drzwi na oścież, tak by mo­gła jak naj­szyb­ciej wyjść z jego biura.

Do­strzegł, że jej plecy się usztyw­niły. Wciąż sie­działa do niego ty­łem, lecz cała jej po­stawa świad­czyła o tym, jak bar­dzo jest spięta.

Je­śli zra­nił jej dumę, miał tylko na­dzieję, że nie za­cznie pła­kać lub krzy­czeć. Nie zno­sił hi­ste­ry­czek.

– Kilka lat temu po­wie­dział mi pan, że je­śli będę po­trze­bo­wała po­mocy, mogę się o nią do pana zwró­cić – usły­szał jej głos. Czy­sty, bar­dzo ko­biecy i za­ska­ku­jąco miły dla ucha.

Za­wa­hał się. O czym ona mó­wiła?

– Kilka lat temu? – spy­tał, bo choć jego pa­mięć nie na­le­żała do naj­gor­szych, nie przy­po­mi­nał so­bie ta­kiej sy­tu­acji.

– Tak. Przy­cho­dzi­łam tu­taj cza­sem z... moim ku­zy­nem. On... – za­częła, lecz po chwili urwała, jakby z tru­dem przy­cho­dziło jej o tym mó­wić.

De­vil po­czuł się za­in­try­go­wany. Je­śli to była ja­kaś zmyślna gra, dziew­czyna z pew­no­ścią wy­róż­niała się na tle in­nych ko­biet, które za­zwy­czaj ocze­ki­wały, że sa­mym swoim za­in­te­re­so­wa­niem spo­wo­dują, że z wdzięcz­no­ści pad­nie przed nimi na ko­lana.

Wszedł do środka i za­mknął za sobą drzwi. Był bar­dzo cie­kaw wy­glądu jej twa­rzy, a ona spra­wiała wra­że­nie, jakby nie­ko­niecz­nie chciała mu ją po­ka­zać.

Sta­nął przy jej krze­śle, chcąc zo­ba­czyć ją z bli­ska, lecz ko­bieta tylko łyp­nęła na niego wzro­kiem, po czym opu­ściła wzrok na sple­cione na po­dołku ręce.

Mu­siała być młod­sza, niż po­cząt­kowo są­dził, ale w po­miesz­cze­niu nie było na tyle ja­sno, by mógł do­strzec wiele wię­cej. Wi­dział je­dy­nie za­rys jej po­liczka, nie­wielki, zgrabny nos i smu­kłą szyję.

Nie uznałby też, że jest wy­zy­wa­jąco ubrana. Jej suk­nia była ładna, ciem­no­zie­lona, lecz bar­dzo skromna.

Je­śli przy­szła tu­taj, by go uwieść, bez wąt­pie­nia ro­biła to w nie­kon­wen­cjo­nalny spo­sób.

Pod­czas gdy ona mil­czała, on oce­niał krzy­wi­znę jej piersi, zde­cy­do­wa­nie peł­nej, choć ukry­tej pod zgrzeb­nym ma­te­ria­łem bez ozdób.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: