- W empik go
Cyprysy i topole - ebook
Cyprysy i topole - ebook
„Widok toskańskiej doliny jest dla mnie wzorem doskonałości i znakiem chwil szczęśliwych. W dni jesienne i zimowe noszę go w pamięci jak talizman i szukam dla niego godnego odpowiednika wśród północnych pejzaży. Wędruję, szukając ulotnych cieni, wydeptuję szlak, licząc, że w końcu odnajdę dawny kształt miasta, krajobrazu, choćby jego zarys, i wpiszę w niego kilka bliskich mi postaci, mocniej uchwycę ich obecność. Samotność jest może najważniejszą częścią podróży, tej prawdziwej wiodącej w odległy świat, i tej, równie ważnej, pozwalającej jedynie siłą wyobraźni podążać w nieznane.” - Marek Zagańczyk. MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portrety, Droga do Sieny, Cyprysy i topole, Berlińskie widoki.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64648-49-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Asolo odwiedzam najczęściej w drodze powrotnej, podczas ostatnich godzin spędzonych we Włoszech. Przystaję, aby nacieszyć się słońcem, popatrzeć na wzgórza, przypomnieć sobie chwile spędzone w podróży i na długo zaczerpnąć oddechu. Nigdy nie wiem, kiedy znów powrócę, co wydarzy się w przerwie między wyjazdami. Obiecuję sobie, że kiedyś zostanę tu dłużej, choćby kilka dni, tak aby o zmierzchu z murów zamku w Asolo oglądać panoramę północnych Włoch, podziwiać wielość krajobrazów, od gór piętrzących się wysoko po równinę Veneto, gdzie rachityczne drzewa o jasnobrązowej korze stoją w równych odstępach. Gdy patrzę na nie z ruchliwej autostrady, mam wrażenie, jakbym brał udział w ćwiczeniach z perspektywy, jakby ustawiono je z widocznym zamysłem, aby nowy Uccello mógł tu wymalować swoją leśną bitwę. Jakże jednak odmienny to las od tego, który znam, z sosnami wczepionymi w piasek, z mchem oblepiającym drzewa, z kępami paproci.
W Veneto między cienkimi pniami, prostymi i gładkimi jak pal, panuje pustka i hula wiatr. Domena ptaków zaczyna się dopiero jakiś metr nad ziemią, w koronach liści drżących delikatnie. Mijając te drzewa, witające mnie niezmiennie w drodze do Włoch, wracam pamięcią do pól ciągnących się daleko stąd, między Monachium a Norymbergą. Gdy zjawiłem się tam po raz pierwszy, pod koniec lata na wzgórzach pięły się zielone sznury pełne chmielowych szyszek. Po dwóch, trzech tygodniach gęstwiny znikały, pozostawiając, jako znak obecności, drewniane słupy i drucianą siatkę rozpiętą wysoko w górze, jak skrzydła archaicznej anteny wychwytującej niedostępne dla ucha sygnały. Te pale i towarzyszące im cienkie druty, migające przed oczami na przestrzeni wielu kilometrów, były niczym zasieki broniące dostępu do miast schowanych w głębi, wolnych od zgiełku.
Asolo także tonie w ciszy, jakby w tym niewielkim mieście wszystko zdarzyło się już dawno, wypaliło i dziś istniało tylko we wspomnieniu. Nie ma tu dzieł sztuki, zaledwie kilka obrazów, kilka domostw ważnych ze względu na sławę właścicieli. Zachwyt wzbudza sama okolica, kręte drogi, bogactwo zieleni, domy o starych fasadach, najczęściej zaniedbane, sprawiające wrażenie, jakby ktoś je opuścił. Ale podziw, ten ze stronic bedekerów, zarezerwowany jest dla palladiańskich willi leżących w pobliżu, zdobnych we freski Veronesa, pustych mimo szmeru odwiedzających je turystów. W Asolo dni płyną leniwie i giną w cieniu zdarzeń sprzed lat.
Wiele dróg prowadzi do miasta. Niektóre mają swój początek daleko poza horyzontem, w czasach bitewnego zgiełku i religijnej krucjaty. Dzieje tego miejsca zyskują wyraźniejsze oblicze w połowie XV wieku. Wówczas na wielkiej arenie historii i kameralnej scenie miasta pojawia się Katarzyna Cornaro, ostatnia królowa Jerozolimy. Myślę o niej, przyglądając się portretom w galeriach Wiednia i Budapesztu. Ta dzielna kobieta pozbawiona władzy, wygnana z Cypru wskutek działań weneckiej dyplomacji znalazła w Asolo ukojenie. Na płótnach Tycjana i Belliniego nic nie zwiastuje jeszcze tragedii. Cornaro wydaje się osobą energiczną, zdolną przeciwstawić się wszelkim odmianom losu. Malowana w bogato zdobionych sukniach, wyszywanych drogimi kamieniami, w welonie delikatnym niczym mgła budzi zachwyt i szacunek. Lubię wpatrywać się w rysy jej twarzy, śledzić jej dzieje, poznawać przyjaciół i możnych protektorów. W ten sposób ożywa także wizerunek miasta. Wkraczają do niego kardynał Bembo i Lorenzo Lotto.
W historię Asolo wpisały swe losy także inne niezwykłe kobiety. Pochowano tu Eleonorę Duse. Zgodnie z jej życzeniem: „Chcę leżeć w Asolo między Montello a Grappą i niech na moim grobie będzie napisane: «Szczęśliwa, zrozpaczona, ufająca»”. W ostatnią, pośmiertną podróż wyruszyła pociągiem z Rzymu. Łatwo sobie wyobrazić kondukt żałobny wspinający się uroczyście wąskimi ulicami miasta, by na niewielkim cmentarzu, już za murami, złożyć prochy wielkiej aktorki. Ślad tej ceremonii znaleźć można w wierszu Gottfrieda Benna pośród uwag o dalekim kraju „ciepłym od migotania mórz”:
na przykład Asolo, gdzie leży Duse,
z Pittsburga do ojczyzny przywiózł ją „Duilio”,
wszystkie okręty wojenne, nawet angielskie,
miały flagi opuszczone do połowy masztu,
gdy mijał Gibraltar —
I dalej mowa jest o rozmowach toczonych w samotności, podobnych do tych, które prowadzimy w podróży, o „uczuciach do samego siebie”, o włoskim „miękkim powietrzu”.
w kieszeni trochę chleba z rodzynkami —
tak opadają dni,
dopóki nie stanie na niebie gałąź,
na której ptaki odpoczną
po długim locie.
Asolo wybrała również Freya Stark, pierwsza kobieta przemierzająca samotnie pustkowia Bliskiego Wschodu. Pisała książki z podróży, chciała zobaczyć i poznać świat arabski. Od najmłodszych lat umiała podejmować ryzyko, cechowała ją niespotykana odwaga i hart ducha. Ciekawi mnie jej życiorys będący kanwą barwnej opowieści, pełnej francuskich i angielskich arystokratów, żołnierzy I i II wojny światowej i mrocznych zbójców, których dzieje starała się przedstawić. Stark była pielęgniarką, uczoną i brytyjskim szpiegiem. Uzyskała tytuł szlachecki, zmarła w Asolo w 1993 roku w wieku stu lat. Pozostawiła kilkanaście książek łączących wiedzę i talent narracyjny. Zyskała popularność, uznanie i finansową niezależność.
Paul Theroux umieszcza ją w swojej The Tao of Travel wśród innych ważnych dla siebie podróżników. Z kilkunastu fragmentów trafnie wybranych z jej książek układa portret osoby dzięki dalekim wyprawom uważniej przyglądającej się życiu. Podróż, pisała Stark, jest niczym rama obrazu, wydobywa z przedstawionego świata to, co w nim najważniejsze, jest rodzajem ostatecznego sprawdzianu, do czego jesteśmy zdolni, jak zachowamy się wśród rzeczy i ludzi nieznanych. Podróż otwiera oczy i czyni nasze widzenie ostrzejszym. Jest też Stark autorką pochwały samotności, na trwałe wpisanej w każdą wędrówkę, tę prawdziwą, wiodącą nas w odległy świat, i tę, równie ważną, pozwalającą jedynie siłą wyobraźni, dzięki historii zawartej w książce czy opowieści przyjaciół, podążać w nieznane.
„Samotność — pisze — to jedyne istotne pragnienie ludzkiego ducha, które nigdy nie zyska uznania w naszych czasach. Samotność jest postrzegana jako rodzaj dyscypliny lub pokuty, ale nigdy jako nieodzowny przyjazny składnik codziennego życia. I w tym właśnie tkwi źródło większości naszych domowych kłopotów. A przecież strach przed nieprzerwanym tête-à-tête na resztę życia powinien, można pomyśleć, powstrzymać ludzi od ślubu”.
Współczesne wychowanie pomija potrzebę samotności: stąd zanik uczuć religijnych, niemożność życia duchowego, brak poezji. Cierpimy na przypadłość ciągłego uczestnictwa w świecie, jak gdyby nie można było siedzieć cicho i przyglądać się obrazom rozwijającym się przed nami jak sceny w kukiełkowym teatrze. Nie umiemy zatracić się w tajemnicy, nie pozwalamy, aby fala życia uniosła nas ponad rzeczywistość rozgrywającej się historii. A przecież właśnie w podróży, dowodzi Stark, zyskujemy najczęściej tę cenną chwilę odosobnienia. Może właśnie dlatego wyruszała w dalekie strony, nie obawiając się ani trudów, ani niebezpieczeństw, z odwagą przyglądając się światu spod ronda drogich kapeluszy. Mało kto wiedział, że słabość do eleganckich nakryć głowy skrywała ślady obrażeń, jakich doznała w dzieciństwie. Tylko ten potrafi podróżować prawdziwie, pisała Stark, kto z pokorą przyjmie dary losu i nie będzie przykładał miary własnych przyzwyczajeń do tego, co nowe i niespodziewane.
W Asolo mieszkał także Robert Browning. Dramat Pippa przechodzi rozgrywa się w tym mieście, a ostatni tom jego wierszy nosi tytuł Asolando. Czytam w nim:
Wielum już lat, Asolo, dożył,
Odkąd — z wód wchodząc na ląd stały —
Ciebie wziął, kochał, lecz i trwożył
Stok wzgórza,
Kwiat, drzewo, dzieło włoskiej szkoły —
Nadmiarem piękna oko wzburza.
Od pałacu La Mura, gdzie mieszkał Browning, droga wiedzie pod arkadami w stronę rynku i Loggia del Capitano. Spoglądam ponad miasto w stronę zamku i okalających go wysokich cyprysów. Na sąsiednim wzgórzu korona twierdzy widoczna zewsząd. Słychać szum fontanny i gwar dochodzący z kawiarni na rynku. Przy stolikach płócienne krzesła z nazwiskami tutejszych sław wypisanymi na oparciach. Mam wrażenie, jakby każda z nich reżyserowała film, który właśnie oglądam.Castiglione Olona
Barbarze
Veszprém leży na Węgrzech, niedaleko Balatonu, nieco ponad sto kilometrów od Budapesztu. Miasto zbudowane na wzgórzach jest siedzibą biskupstwa i ważnym ośrodkiem naukowym. Nigdy w nim nie byłem. A jednak to jego widok podziwiałem w lombardzkim miasteczku na ścianie pałacu. W Castiglione Olona znalazłem się dzięki życzliwości i wiedzy przyjaciół. Przyjechałem oglądać freski Masolina. Szczególnie piękne są jego prace w kolegiacie na wzgórzu i w sąsiadującym z nią baptysterium. Przedstawiają sceny z życia świętych Wawrzyńca, Szczepana i Jana Chrzciciela. Długo były przykryte wapnem. Dopiero w 1843 roku odsłonięto je na nowo. Są ostatnim, malowanym tuż przed śmiercią, dziełem Masolina.
Patrzyłem na góry wyglądające jak dziecięce babki niezdarnie usypane na plaży. Lubię pejzaże zachwycające pustką, sprowadzone do kilku szczegółów, niemal monochromatyczne. Herbert pisał w takich razach o „chudej architekturze” i „wątłych kwiatach znaków wojennych”. Na fresku Masolina oko z trudem rozpoznaje kształty: wieże, baszty z chorągwią powiewającą na wietrze, obronne mury i pas drogi prowadzącej do miasta. Ani jednego drzewa, żadnej rzeki, tylko dwa ścierające się kolory — brąz gór i szarość nieba. Zamki niczym spiczaste czapki ledwo nasunięte na czubek stromych szczytów wyglądają, jakby za chwilę miały się zsunąć w przepaść. Trudno przedstawić surowszą okolicę. Nie ma w niej ludzi. Żadnego ruchu. Tak wyobrażam sobie krainę bajek o groźnych czarownikach i królewnach uwięzionych na pustkowiu, za górami, za lasami, skazanych na doskonałą samotność.
W Lombardii nic nie przypomina takich krajobrazów. Za dużo tu zieleni, słońca, za dużo życia. Castiglione Olona leży na uboczu. Ukryte przed zgiełkiem jest miejscem wyjątkowym, fragmentem Toskanii przeniesionym na północ, wciśniętym w okoliczne wzgórza. Muratow pisze, że można tu odpocząć od lombardzkiego przeładowania. Poczuć się szczęśliwym wśród harmonii, umiaru i prostoty. A o freskach Masolina dodaje: „Radość i świeżość tych tańczących Salome, tych uczt, tych dziwacznie i malowniczo odzianych postaci florenckich, uczestników i widzów owej sceny biblijnej nie mają sobie równych”.
Castiglione Olona jest dziełem kardynała Branda Castiglione. To on kazał namalować widok Veszprém jako wspomnienie lat spędzonych w tym mieście. Był teologiem i prawnikiem, ale przede wszystkim wybitnym dyplomatą, podporą papieży na początku XV wieku i ich zaufanym wysłannikiem do Niemiec, na Węgry, do Polski. Kazimierz Chłędowski wspomina go w szkicu o Baltazarze Castiglione, autorze Dworzanina. Zwraca uwagę na jego niepośledni talent polityczny i artystyczne zamiłowania. I mnie ciekawi ta postać wędrująca między południem a północą, „przez bory, puszcze, karpatne zwaliska”, z dala od Włoch, wśród sporów i wojen.
Masolino także podróżował, wyprawiał się daleko poza Rzym i Florencję. Niewiele wiadomo o jego zagranicznych wizytach.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.