Cytoniczka - ebook
Cytoniczka - ebook
Kiedy waży się los całej galaktyki, zwykła odwaga już nie wystarczy – ratunkiem jest tylko wyprawa poza gwiazdy…
Życie Spensy jako pilota Sił Powietrznych Śmiałych było naprawdę niezwykłe. Okazała się jednym z najlepszych pilotów myśliwskich ludzkiej enklawy na Detritusie i uratowała wszystkich jego mieszkańców przed zagładą z rąk Krelli - enigmatycznych obcych istot, które więziły ich tam od kilkudziesięciu lat. Później, aby zinfiltrować Zwierzchnictwo – galaktyczny sojusz ciemiężący ludzkość - udała się do jego odległego o lata świetlne centrum dowodzenia, gdzie dowiedziała się o istnieniu galaktyki pełnej zamieszkanych planet. Teraz Zwierzchnictwo rozpoczęło szeroko zakrojoną kampanię wojenną. A Spensa poznała już efekty działania najgroźniejszej broni przeciwnika - wnikaczy, dysponujących tajemniczą mocą zdolną w mgnieniu oka zniszczyć całą planetę. Tylko że Spensa jest cytoniczką, która dzięki mutacji stawiła już czoła wnikaczowi i dostrzegła w nim coś dziwnie znajomego. Może jeśli zrozumie, jak działają te istoty, zdoła ocalić galaktykę…
„W tej książce jest wszystko – akcja, przygoda, są intrygi i odrobinę horroru. Powieść Sandersona niezwykle mocno angażuje emocjonalnie, jej lektura jest niczym jazda kolejką górską – niemal co stronę zaskakują nas niespodziewane wydarzenia, a odetchnąć można dopiero po doczytaniu do końca”.
TOR.COM
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-065-3 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na środku pomieszczenia, tuż przede mną, pojawiła się czarna kula. Zawisła między dwoma dyskami.
Szlag. Czy naprawdę zamierzałam to zrobić? Straszliwy Ślimak nerwowo zagwizdał w mojej dłoni.
Sterylne białe ściany, ogromne lustro weneckie i metalowe stoły sugerowały, że jest to jakieś laboratorium. Byłam na ogromnej stacji kosmicznej „Wśród Gwiazd”, na której znajdowały się regionalne biura Zwierzchnictwa. Aż do zeszłego roku nawet nie wiedziałam o istnieniu Zwierzchnictwa, nie mówiąc już o pojmowaniu niuansów tego, w jaki sposób ten galaktyczny rząd włada setkami różnych planet oraz zamieszkujących je gatunków istot.
Prawdę mówiąc, nadal tego nie rozumiałam. Właściwie nie jestem dziewczyną skłonną do rozważań nad niuansami sytuacji. Prędzej gotową stwierdzić, że jeśli coś nadal się rusza, to znaczy, że wystrzelono za mało pocisków.
Na szczęście w tym momencie roztrząsanie niuansów nie było potrzebne. W Zwierzchnictwie właśnie dokonywano gwałtownego przewrotu wojskowego. A ci, którzy przejmowali władzę, bardzo mnie nie lubili. Okrzyki szukających mnie i nawołujących się żołnierzy były coraz głośniejsze.
Stąd ta czarna kula. Mogłam uciec, otwierając przejście do innego wymiaru. W myślach nazywałam go niebytem.
— Spensa — odezwał się M-Bot. — Moje myśli... jakby przyspieszają? — Istotnie, jego głos nie był już tak ospały i powolny, i bardziej przypominał jego dawny. — Hm, to nie wygląda bezpiecznie.
— Używają tych portali do sprowadzania kamieni unoszących — powiedziałam. — Zatem musi być jakiś sposób, żeby przez nie wrócić. Może zdołam nas przenieść z powrotem dzięki moim zdolnościom.
Krzyki na korytarzu.
Nie było innego wyjścia.
— Spensa! — rzucił M-Bot. — Czuję się bardzo niekomfortowo!
— Wiem — odparłam, zawieszając karabin na ramieniu, żeby złapać za dolną część obudowy drona.
Potem — z M-Botem w jednej i Straszliwym Ślimakiem w drugiej ręce — dotknęłam tej kuli. I zostałam przez nią wessana na drugą stronę wieczności.
W mgnieniu oka znalazłam się w miejscu, gdzie nie istniał czas, odległość, a nawet sama materia. Byłam tu bezcielesną jaźnią — lub jej esencją. Jak gwiazdolot unosiłam się w bezkresnej i bezgwiezdnej ciemności, której nic nie rozjaśniało. Przemykałam przez nią za każdym razem, gdy używałam moich mocy do skoku w nadprzestrzeni. Przywykłam do tego uczucia, ale wciąż się z nim nie oswoiłam. Było tylko trochę mniej przerażające niż kiedyś.
Natychmiast zaczęłam szukać myślą Detritusa — mojej ojczystej planety. Zaczynałam powoli opanowywać podstawy moich umiejętności. Jeszcze nie mogłam się udać dzięki nim do wielu miejsc, ale wiedziałam, jak dotrzeć do domu. Zazwyczaj.
A tym razem... Zebrałam siły... Czy zdołam to zrobić? Czy potrafię skoczyć w nadprzestrzeni do Detritusa? Ciemność wokół mnie zdawała się rozciągać i w oddali widziałam białe plamki. Jedną z nich była... Babka?
Gdybym zdołała nawiązać z nią kontakt, zapewne mogłabym się do niej przenieść. Skoncentrowałam się, ale i zaniepokoiłam, że zwrócę na siebie uwagę. W tej ciemności żyły wnikacze. Gdy tylko o tym pomyślałam, zdałam sobie sprawę z ich obecności. Były wszędzie, choć na razie niewidzialne.
Wydawały się jeszcze mnie nie zauważać. Skupiały uwagę na czymś innym.
Ból. Strach.
Coś tutaj cierpiało. Coś znajomego.
Ten wnikacz. Ten, którego odwiodłam od zniszczenia stacji „Wśród Gwiazd”. Był tutaj i bał się. Gdy zwróciłam na niego uwagę, stał się białym punktem, znacznie jaśniejszym niż babka. Zauważył mnie.
Proszę... pomóż...
Przekazy wnikaczy nigdy nie były ujęte w słowa; mój umysł po prostu przekładał na nie wrażenia i obrazy. Ten osobnik potrzebował mojej pomocy. Inne usiłowały mnie zabić.
Nie zastanawiałam się. Instynktownie krzyknęłam w niebyt:
— Hej!
Wokół mnie pojawiły się setki białych punkcików. Oczy. Czułam teraz, że na mnie patrzą, że mnie znają. To we mnie się wpatrywały, tkwiąc w niebycie wokół rzeczywistości.
Widok tych wszystkich oczu przytłoczył mnie — jak zwykle. Teraz jednak byłam inną osobą. Rozmawiałam z jednym z nich, nawiązałam z nim kontakt. Przekonałam go, żeby nie pochłonął mieszkańców stacji „Wśród Gwiazd” — pokazując mu, że są żywymi istotami.
Teraz musiałam tylko zrobić to samo. Proszę. Wysłałam moje myśli tym oczom, okazując spokojne zrozumienie, nie strach. Nie jestem wrogiem. Jestem taka jak wy. Myślę. Czuję.
Zrobiłam dokładnie to, co przedtem. Oczy poruszyły się i zamigotały, wzburzone. Niektóre przybliżyły się i poczułam ich badawcze spojrzenia. Następnie doznałam o wiele silniejszego uczucia. Natrętnego, obezwładniającego, wszechobecnego.
Nienawiść.
Te wnikacze — istny tłum — rozumiały, że jestem żywą istotą. Dowodziły tego moje cytoniczne zdolności. Ich nienawiść zmieniła się w odrazę. W gniew. To, że żyję, oburzyło je jeszcze bardziej. Oznaczało, że te stworzenia, które wdzierały się do ich świata — uporczywie je nękając — były rozumne. Nie byliśmy insektami.
Byliśmy najeźdźcami.
Spróbowałam ponownie, tym razem bardziej desperacko. Odepchnęły mnie. Jakby wiedziały, co zrobiłam jednemu z nich, i przygotowały się do odparcia takiej próby.
Zachwiałam się, uderzona falą ich straszliwego gniewu. Usłyszałam krzyk przerażenia. Straszliwy Ślimak? Jego krzyk przekazał mi jakąś lokalizację.
Dom.
Wnikacze wycofały się. Wyglądało na to, że je wystraszyłam. Nie spodziewały się mnie tu znaleźć. To dało mi szansę.
Dzięki Straszliwemu Ślimakowi mogłam wyczuć drogę. Mogłam dotrzeć do Detritusa. Zobaczyć babkę i... i Jorgena. Szlag, tęskniłam za nim. Chciałam znów być blisko niego, porozmawiać z nim. Wrócić do moich przyjaciół i pomóc im. Teraz, gdy Winzik przejął kontrolę nad Zwierzchnictwem, nastąpi eskalacja działań wojennych.
Już prawie skoczyłam w nadprzestrzeń. Jednak zwlekałam. Coś mnie powstrzymywało. Jakieś wrażenie, instynkt.
Czym jestem? — błagalnym tonem przesłał mi ten jeden wnikacz. Czym my jesteśmy?
Ja jestem Spensa Nightshade — przekazałam mu. Pilot.
To wszystko?
Do niedawna tylko to mnie obchodziło. Teraz jednak odkryłam inną stronę mojej natury. Coś przerażającego, co sama niezupełnie rozumiałam.
Jest sposób, aby się tego dowiedzieć — przesłał mi wnikacz. W tym miejscu. Nazywamy je niebytem. Wyczułaś to, prawda?
Owszem. Jednak nie chciałam tu zostać. Starałam się zapomnieć o tej możliwości. Musiałam wrócić do domu.
Tylko czy byłam tam potrzebna? Ja, zwykły pilot?
Nagle coś dostrzegłam. Projekcję moich obaw? A może tak oddziaływał na mnie niebyt? Zobaczyłam, jak wracam i dołączam do eskadry „Do Gwiazd”, jak walczę. Na próżno. Ujrzałam moją porażkę po nieuchronnym powrocie wnikaczy, ponieważ pilot myśliwca — choćby nie wiem jak zręczny — nie może ich pokonać. Klęskę, gdy Zwierzchnictwo użyje całej mocy swoich cytoników, wysyłając przez nadprzestrzeń całe floty okrętów. Co gorsza, mogli manipulować takimi cytonikami jak ja, wykorzystując słabe punkty naszej mocy.
Zrobili to z moim ojcem. Zwrócili go przeciwko jego towarzyszom broni. Doprowadzili do jego śmierci.
Byłam pilotem, tak. Lecz sami piloci nie wystarczą.
Tak niewiele wiedzieliśmy o tym wszystkim. Nie rozumieliśmy, czym są wnikacze. Jak możemy z nimi walczyć? Nie mieliśmy pojęcia, czym jest cytonika — do niedawna uważaliśmy posiadających te umiejętności za upośledzonych. Jak miałam stawić czoło takim zdolnym i dobrze wyszkolonym przeciwnikom jak Brade, jeśli nie potrafiłam zrozumieć, kim jestem?
Ojczysta planeta mnie wzywała, a ja pragnęłam wrócić do domu. Tylko że tam nie znajdę odpowiedzi.
Czy możesz mi pokazać? — spytałam wnikacza. Kim jestem?
Może. Nie wiem nawet, kim sam jestem. Jest pewne miejsce, gdzie możemy się dowiedzieć, miejsce w niebycie. To miejsce, gdzie... gdzie my wszyscy... się zrodziliśmy.
W niebycie nie ma żadnych miejsc — przesłałam.
Nie w samym centrum. Lecz na obrzeżach są osady.
Zrozumiałam sens tego stwierdzenia. Wnikacz mówił o rejonie, w którym wydobywano kamienie unoszące. Kolejna zagadka, której dotąd nie rozwiązałam. Jak ludzie mogli udawać się do niebytu i wydobywać te kamienie, jeśli niebyt był bezdenną otchłanią?
No tak, na jego obrzeżach były jakieś miejsca. Ważne dla cytoników. Ważne dla mnie. Wnikacz umieścił w moim umyśle lokalizację jednego z nich.
Walczyłam z dwoma sprzecznymi pragnieniami. Jednym była chęć powrotu do domu, uściskania Jorgena, pożartowania z przyjaciółmi. Drugim coś przerażającego. Niepojętego. Jak te straszne, nieznane strony mojej duszy.
Jeśli tu przyjdziesz — przekazał mi wnikacz — trudno ci będzie wrócić. Bardzo trudno. I możesz się zagubić...
Czułam drżenie umysłu Straszliwego Ślimaka. Zaczęły się pojawiać pozostałe wnikacze, a ich otwarte oczy były białymi dziurami w rzeczywistości, palącymi i ziejącymi nienawiścią. Nie chciały, żebym podążyła tam, gdzie kierował mnie wnikacz.
W końcu właśnie to ułatwiło mi decyzję. Przepraszam, Jorgenie — wysłałam mu wiadomość w nadziei, że może przynajmniej poczuje te słowa. Musiałam pójść drogą, która doprowadzi mnie do odpowiedzi. W tym momencie byłam bowiem pewna, że to jedyny sposób, by chronić tych, których kocham.
Wróć do domu — powiedziałam Straszliwemu Ślimakowi. Ja wrócę tam później.
Wychwyciłam docelowy punkt, który przesłał mi wnikacz.
Dziękuję — przekazał mi. Czułam jego szczerą ulgę. Staraj się iść... Drogą Starszych... i uważaj, żeby się nie zgubić...
Czekaj! — wysłałam. Drogą Starszych?
Lecz wnikacz już się wycofał i czułam, że pozostałe szykują się do ataku. Tak więc ponownie kazałam Straszliwemu Ślimakowi wracać do domu, a potem zebrałam siły i rzuciłam się w nieznane.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiCZĘŚĆ PIERWSZA
1
Wypadłam ze ściany.
Jakbym wynurzyła się z kamienia. Zatoczyłam i się i runęłam jak długa. M-Bot stęknął, gdy zawierający go dron upadł obok mnie, ale Straszliwego Ślimaka już nie było.
Z trudem wstałam i rozejrzałam się, zdezorientowana. Zobaczyłam... dżunglę? Wyglądała jak prawdziwa. W szkole widziałam zdjęcia dżungli na Starej Ziemi i ta była do niej podobna. Majestatyczne, omszone drzewa. Konary przypominające połamane ręce, powykręcane i oplątane grubymi jak kable elektryczne pnączami. Roztaczała woń zbiorników z glonami, tylko bardziej intensywny. Ziemski.
Szlag. To naprawdę była dżungla — jak ta z babcinych opowieści, w której Tarzan mieszkał z małpami. Czy były tu małpy? Zawsze uważałam, że byłabym dobrą królową małp.
M-Bot uniósł się w powietrze i obrócił wokół własnej osi, sondując otoczenie. Za nami była ściana, z której wypadliśmy. Kamienny prostopadłościan sterczący pośród dżungli niczym monolit. Był porośnięty zielskiem oraz pnączami i rozpoznałam wyryte na nim znaki. Widziałam podobne na ścianach tuneli Detritusa.
Z przekazu wnikacza wiedziałam, że to niebyt. To mi odpowiadało — z jakichś nieznanych mi powodów. Musiałam w jakiś sposób znaleźć tu potrzebne odpowiedzi. Co teraz wydawało mi się o wiele trudniejsze niż przed chwilą... Szlag, ledwie uszłam z życiem przed Zwierzchnictwem. A teraz chciałam odkryć prawdę o wnikaczach, będących jedną z największych tajemnic kosmosu?
Nie tylko o wnikaczach — pomyślałam. Także o sobie. Ponieważ w tych chwilach, kiedy stykałam się z niebytem i zamieszkującymi go istotami, czułam coś, co mnie przerażało. Czułam pokrewieństwo.
Nabrałam tchu. Przede wszystkim trzeba przeprowadzić inwentaryzację. M-Bot chyba był sprawny i wciąż miałam zdobyty karabin energetyczny. Trzymając go, czułam się o wiele bezpieczniejsza. Byłam ubrana w to, w czym uciekłam: standardowy kombinezon pilota Zwierzchnictwa, kurtkę bomberkę i wojskowe buty. M-Bot unosił się w swoim dronie na wysokości moich oczu, poruszając chwytakami.
— Dżungla? — spytał mnie. Dla niego ten czas, jaki zajęła mi rozmowa z wnikaczem, był zaledwie chwilką. — Hm, Spensa, dlaczego jesteśmy w dżungli?
— Nie jestem pewna — odrzekłam. Rozejrzałam się, wypatrując Straszliwego Ślimaka. Miał cytoniczne zdolności, tak jak ja — to dzięki takim ślimakom statki mogły poruszać się w nadprzestrzeni — więc miałam nadzieję, że zrobił to, o co prosiłam, i bezpiecznie dotarł na Detritusa.
Chcąc się upewnić, użyłam moich mocy, by sprawdzić, czy zdołam go wyczuć. A także czy zdołam skoczyć w nadprzestrzeni do domu. Sięgnęłam umysłem i poczułam...
Nic? No cóż, wciąż miałam tę moc, ale nie wyczuwałam Detritusa ani labiryntu wnikaczy, ani stacji „Wśród Gwiazd”. Żadnego z tych miejsc, do których zwykle mogłabym skoczyć. To było upiorne. Jakbym... zbudziła się w nocy i spróbowała zapalić światła tylko po to, żeby odkryć otaczającą mnie bezkresną ciemność.
Tak, zdecydowanie byłam w niebycie.
— Kiedy weszliśmy do czarnej kuli, czułam obecność wnikaczy — powiedziałam do M-Bota. — Rozmawiałam z jednym z nich. Z tym samym, co przedtem. Powiedział, żebym szła Drogą Starszych. — Dotknęłam palcami skalnej ściany za nami. — Myślę, że to jest przejście, M-Bot.
— Ta kamienna ściana? — spytał M-Bot. — Portal, przez który przeszliśmy, był kulą.
— Tak — mruknęłam, spoglądając przez gałęzie na niebo. Z jakiegoś powodu było różowawe.
— Może przeszliśmy przez niebyt i znaleźliśmy się na innej planecie? — podsunął M-Bot.
— Nie, to nadal jest niebyt. Jakiś.
Tupnęłam, sprawdzając miękkość gruntu. Powietrze było wilgotne, jak w łaźni, lecz ta dżungla wydawała się zbyt cicha. Czy nie powinna tętnić życiem?
Na prawo ode mnie sączyły się przez nią promienie światła, równolegle do ziemi. Czyżby to był zachód słońca? Zawsze chciałam go zobaczyć. W opowieściach był czymś naprawdę niezwykłym. Niestety, drzewa rosły tak gęsto, że nie mogłam dostrzec źródła światła.
— Musimy zbadać to miejsce — orzekłam. — Rozbić obóz, sprawdzić otoczenie, zorientować się, na czym stoimy.
M-Bot podleciał bliżej, jakby nie dosłyszał.
— M-Bot?
— Ja... Spensa, jestem zły!
— Ja też — powiedziałam, uderzając pięścią w dłoń. — Nie mogę uwierzyć, że Brade mnie zdradziła. Jednak...
— Jestem zły na ciebie — przerwał mi M-Bot, machając chwytakiem. — Oczywiście to, co czuję, to nie jest prawdziwy gniew. Tylko syntetyczna demonstracja uczucia wytworzonego przez moje procesory w celu przekazania ludziom realistycznej interpretacji tego, co... co... Aa!
Zapomniałam o innych troskach i skupiłam się na jego słowach. Kiedy odkryłam obecność M-Bota w tym małym dronie, mówił rozwlekle i bełkotliwie — jakby odurzony środkami przeciwbólowymi. Teraz jednak wypluwał słowa wyraźnie i szybko, tak jak dawnej.
Bzycząc, latał przede mną tam i z powrotem, jakby nerwowo się przechadzał.
— Już mnie nie obchodzi, czy te emocje są sztuczne czy nie. Nieważne, czy wytwarzają je moje procedury. Jestem zły na ciebie, Spensa! Pozostawiłaś mnie tam, na stacji!
— Musiałam — przypomniałam mu. — Musiałam pomóc Detritusowi!
— Rozebrali mój statek na części! — żachnął się, mknąc w przeciwną stronę. Nagle znieruchomiał i zawisł w powietrzu. — Mój statek... moje ciało... przepadło...
Zrezygnowany, opadł tuż nad ziemię.
— Ej, M-Bocie? — mruknęłam, podchodząc do niego. — Przykro mi. Naprawdę. Posłuchaj, możemy porozmawiać o tym później?
Byłam najzupełniej pewna, że taka dżungla jak ta jest pełna niebezpiecznych bestii. Przynajmniej w opowieściach babki ludzie zawsze byli atakowani w dżungli. Miało to sens — w cieniu tych grubych pni i gęstych paproci mogło kryć się wszystko. Przypomniałam sobie, jaka byłam przytłoczona, gdy po raz pierwszy wyszłam z jaskiń i zobaczyłam niebo. Było tam tyle kierunków, w których mogłam patrzeć, tyle otwartej przestrzeni.
To tutaj wyglądało jeszcze bardziej niepokojąco. Coś mogło mnie zaatakować z każdej strony. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam drona z M-Botem, nadal unoszącego się tuż nad ziemią.
— Powinniśmy sporządzić mapę okolicy — powiedziałam — i spróbować znaleźć jakąś jaskinię lub inne schronienie. Czy ten twój dron ma jakieś czujniki? Odbierasz jakieś sygnały, na przykład fale radiowe świadczące o istnieniu cywilizacji? Myślę, że prowadzi się tu prace górnicze.
Kiedy nie odpowiedział, uklękłam przy nim.
— M-Bot?
— Jestem zły — rzekł.
— Słuchaj...
— Nic cię nie obchodzę. Nigdy cię nie obchodziłem! Opuściłaś mnie!
— Ale wróciłam — powiedziałam. — Zostawiłam cię, ponieważ musiałam! Jesteśmy żołnierzami. Czasem musimy podejmować trudne decyzje!
— To ty jesteś żołnierzem, Spensa! — krzyknął, wzbijając się w powietrze. — Ja jestem sztuczną inteligencją mającą poszukiwać grzybów! Dlaczego wciąż pozwalam ci pakować mnie w takie tarapaty? Nie chciałem nawet wejść do tej kuli, ale mnie wciągnęłaś! Aaa!
Szlag. Ten dron miał zaskakująco mocne głośniki. I jakby w odpowiedzi na jego krzyki w oddali rozległ się głuchy ryk. Ten dźwięk odbił się w dżungli złowieszczym echem.
— Posłuchaj — powiedziałam łagodnie do M-Bota. — Rozumiem cię. Na twoim miejscu też byłabym trochę zła. Zapom...
Zanim zdołałam dokończyć, śmignął w dżunglę, cicho łkając.
Zaklęłam i próbowałam za nim podążyć, ale on umiał latać, a ja byłam zmuszona przedzierać się przez zarośla. Przeskoczyłam przez pień zwalonego drzewa, ale za nim musiałam pokonać gąszcz pnączy i paproci. Po chwili zahaczyłam o coś nogą i w efekcie runęłam jak długa.
Kiedy w końcu zdołałam się podnieść, zrozumiałam, że nie mam pojęcia, w jakim kierunku poleciał. Nie wiedziałam też, skąd tu przybiegłam. Czy to przez ten pień przeskoczyłam? Nie, zrobiłam to, zanim przedarłam się przez pnącza. Zatem...
Jęknęłam, po czym z karabinem na podołku usadowiłam się w zagłębieniu między jakimiś przerośniętymi korzeniami. Westchnęłam. No cóż, moja misja zaczęła się w tradycyjny sposób: wszyscy byli na mnie źli. Zrozumiałam, że potrzebna mi chwila wytchnienia. M-Bot nie był jedynym, którym wstrząsała burza emocji.
Po konfrontacji z wnikaczem unosiłam się w kosmosie, sądząc, że umarłam. Ocknęłam się w szpitalu, a potem uciekłam przed oddziałem żołnierzy wysłanych, by mnie zabić. Przed chwilą musiałam podjąć błyskawiczną decyzję i teraz obawiałam się, że przybywając tutaj, popełniłam błąd.
Może powinnam wrócić do domu i znaleźć sposób, żeby wysłać do niebytu kogoś innego, kto znajdzie odpowiedzi. Kogoś mądrego, jak Rig. Lub kogoś ostrożnego, jak Kimmalyn. Na razie czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co stało się z Cuną, i martwiłam się o moich przyjaciół.
Byłam sama, opuszczona, zagubiona. Na domiar wszystkiego mój jedyny towarzysz, który powinien być emocjonalnie stabilny zgodnie ze swoim oprogramowaniem — strzelił focha i znikł.
Czy bohaterowie opowieści babki kiedykolwiek tak się czuli? Chciałabym wiedzieć, co Khutulun z Mongolii czy Calamity Jane z Dzikiego Zachodu robili, gdy byli tak zdołowani.
Nie wiem, jak długo tam siedziałam. Wystarczająco długo, by zauważyć, że cokolwiek było źródłem światła, najwyraźniej się nie porusza. Skupiłam się na tym, żeby zapomnieć o rosnącym niepokoju o Jorgena i moich przyjaciół.
Podjęłam decyzję. Skoro już tu jestem, muszę dowiedzieć się jak najwięcej, a potem znaleźć jakiś sposób, żeby wrócić do domu.
— M-Bot? — pytająco rzuciłam między drzewa, ochrypłym głosem — Jeśli mnie słyszysz, to może wróciłbyś tutaj, dobrze? Obiecuję, że cię przeproszę — a nawet pozwolę, żebyś mnie znieważył.
Żadnej odpowiedzi. Tylko cichy szelest liści. Skoncentrowałam się na dokładniejszej inwentaryzacji zasobów. Zawsze to jakiś sposób, by poradzić sobie z sytuacją i spróbować odzyskać nad nią kontrolę. To Cobb mnie tego nauczył.
Szlag. Poinformowałam Cobba, że frakcja Cuny chce pokoju. Winzik i Brade mogli wykorzystać to, żeby skłonić go do podjęcia rozmów — a potem zdradzić.
Nie myśl o tym — powiedziałam sobie. Inwentaryzacja.
Pospiesznie sprawdziłam karabin. W trakcie ucieczki niemal go nie używałam, co oznaczało, że miałam teraz silne źródło energii i w przybliżeniu pięćset wystrzałów, zależnie, czy użyję standardowych czy wzmocnionych ładunków.
Niestety mój kombinezon nie miał pasa medycznego ani zestawu przetrwania. Miałam wpinkę translatora, którego używałam na stacji „Wśród Gwiazd”, żeby rozumieć mówiących w obcych językach. Przetrząsnęłam kieszenie kurtki w nadziei, że w jednej z nich znajdę scyzoryk lub coś, co odruchowo tam wetknęłam. Zamiast tego wyjęłam tylko garść jaśniejącego piasku.
Jaśniejącego. Piasku.
Był srebrzysty i błyszczący, jakby powstał ze zmielonego kadłuba gwiazdolotu. Jego widok tak mnie zdumiał, że siedziałam i gapiłam się, gdy odrobina tego piasku przesypywała mi się między palcami.
Wszyscy święci. Co to takiego? Zacisnęłam palce i schowałam go z powrotem do kieszeni, przy czym wyczułam w niej coś jeszcze. Jakąś bryłkę metalu? Pogmerałam w kieszeni i wyjęłam z niej odznakę pilota należącą do mojego ojca. Tę, którą trzymałam w ukryciu, odkąd zginął. Jednak wiedziałam, że nie miałam jej przy sobie, kiedy skoczyłam przez portal. Nie miałam jej też na stacji. Zostawiłam ją na Detritusie, na pryczy. Jak więc nagle znalazła się w mojej kieszeni, pod warstwą tego srebrzystego piasku?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki