Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Czarcie Wzgórze - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
25 czerwca 2025
E-book: EPUB, MOBI
44,99 zł
Audiobook
44,99 zł
44,99
4499 pkt
punktów Virtualo

Czarcie Wzgórze - ebook

Martynika, rok 1690. Na szczycie Czarciego Wzgórza wznosi się tajemniczy pałac otoczony gęstym parkiem. Dostęp do niego prowadzi wąską, niebezpieczną ścieżką wijącą się po zboczu dzikiej, poszarpanej skały. W pałacu mieszka piękna i szalenie groźna księżniczka; każdy mężczyzna, który się do niej zbliży, ginie w ciągu roku…

Nie odstraszy to jedynie kawalera de Croustillac…

W Czarcim Wzgórzu Eugene’a Sue znajdziemy wszystko, czego potrzeba w awanturniczej powieści przygodowej. I piękną kobietę, i czarodziejskie pejzaże, i tajemnicze postaci strzegące skarbów. Pojawią się bohaterowie źli i oczywiście ci dobrzy…

Bardzo przyjemna lektura na deszczowe popołudnie lub ciepły wieczór.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8241-307-6
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

NA MO­RZU

Pod ko­niec maja roku 1690 z portu La Ro­chelle wy­pły­nął trzy­masz­towy okręt „Jed­no­ro­żec”, który miał że­glo­wać do wy­spy Mar­ty­nika. Do­wo­dził nim ka­pi­tan Da­niel. Na po­kła­dzie znaj­do­wał się tu­zin dział śred­niego ka­li­bru, co w owych cza­sach było na­der wska­za­nym środ­kiem ostroż­no­ści, gdyż Fran­cja pro­wa­dziła wtedy wojnę z An­glią, a po­nadto usta­wicz­nie wa­łę­sali się po mo­rzu w oko­li­cach An­tyli hisz­pań­scy pi­raci, mimo usil­nych dzia­łań fran­cu­skich kor­sa­rzy.

Wśród nie­licz­nych pa­sa­że­rów „Jed­no­rożca” wy­róż­niała się wy­nio­sła i szla­chetna po­stać ojca Grif­fona, mi­sjo­na­rza. Wra­cał on wła­śnie na Mar­ty­nikę, aby znów ob­jąć kie­row­nic­two pa­ra­fii Ma­co­uba, którą za­rzą­dzał już od kilku lat ku wiel­kiemu za­do­wo­le­niu jej miesz­kań­ców. Wy­jąt­kowy tryb ży­cia w ko­lo­niach, które pro­wa­dziły wów­czas wojnę z An­gli­kami, Hisz­pa­nami i Ka­ra­ibami, na­kła­dał cięż­kie obo­wiązki na barki du­chow­nych na An­ty­lach. Mu­sieli oni nie tylko od­pra­wiać msze św., wy­gła­szać ka­za­nia i tym po­dobne, ale także słu­żyć miesz­kań­com radą i czynną po­mocą, gdy na wy­brzeżu lą­do­wał nie­przy­ja­ciel.

Ple­ba­nia mi­sjo­na­rza, po­dob­nie jak inne do­mo­stwa, była za­bez­pie­czona prze­ciwko na­pa­dom i znaj­do­wała się w pew­nym od­osob­nie­niu. Oj­ciec Grif­fon nie­jed­no­krot­nie przy po­mocy słu­żą­cych od­pie­rał ataki wro­gów, ukryty poza gru­bymi drzwiami ple­ba­nii za­opa­trzo­nymi w strzel­nice.

Ten mi­sjo­narz był kie­dyś na­uczy­cie­lem ma­te­ma­tyki i geo­me­trii i po­sia­dał pewne wia­do­mo­ści z dzie­dziny bu­dow­nic­twa woj­sko­wego. Umiał też wzno­sić mury obronne, za­sieki z ka­mie­nia i drzewa, a po­nadto znał się na ogrod­nic­twie i upra­wie roli. Ni­gdy nie od­ma­wiał po­mocy ani po­cie­chy, dla­tego też pa­ra­fia­nie ko­chali go i w miarę środ­ków szczo­drze na­peł­niali jego piw­nice za­pa­sami.

Li­czył mniej wię­cej pięć­dzie­siąt lat i był męż­czy­zną krzep­kim, cho­ciaż nieco na­zbyt oty­łym.

W chwili gdy za­czyna się na­sze opo­wia­da­nie, mi­sjo­narz stał na ru­fie statku i roz­ma­wiał z ka­pi­ta­nem. Mimo sil­nego ko­ły­sa­nia z ła­two­ścią za­cho­wy­wał rów­no­wagę, co do­wo­dziło, że po­dróże mor­skie nie były dla niego no­wo­ścią.

Ka­pi­tan Da­niel był sta­rym wil­kiem mor­skim; jak tylko zna­lazł się na peł­nym mo­rzu, po­wie­rzał kie­row­nic­two okrętu ofi­ce­rom, a sam co wie­czora się upi­jał. W cza­sie roz­mowy, którą pro­wa­dził z mi­sjo­na­rzem, za­wia­do­miono go, iż po­dano ko­la­cję, udali się więc obaj do ka­juty, za­sie­dli wraz z resztą pa­sa­że­rów przy stole, a mi­sjo­narz od­mó­wił mo­dli­twę.

Za­le­d­wie skoń­czył, drzwi ka­juty otwo­rzyły się gwał­tow­nie i roz­le­gły się słowa:

– Spo­dzie­wam się, pa­nie ka­pi­ta­nie, że znaj­dzie się jesz­cze dość miej­sca dla ka­wa­lera de Cro­ustil­lac?

Ka­pi­tan i mi­sjo­narz od­wró­cili się ku drzwiom.

– Kim pan jest? – za­py­tał zdzi­wiony ka­pi­tan. – Nie znam pana! Skąd, u dia­bła, wziął się pan tu­taj?

– Gdy­bym fak­tycz­nie przy­cho­dził od dia­bła, ten oto prze­zacny du­chowny ode­słałby mnie tam z po­wro­tem...

– Ale skąd pan się tu wziął? – py­tał ka­pi­tan, za­dzi­wiony uśmiech­niętą i pewną sie­bie miną go­ścia.

Przy­były wy­pro­sto­wał się dum­nie.

– Nie był­bym go­dzien na­le­żeć do szla­chet­nego rodu de Cro­ustil­lac, gdy­bym nie za­spo­koił pań­skiej słusz­nej cie­ka­wo­ści. Niech pan jed­nak po­prze­sta­nie na ra­zie na tym wy­ja­śnie­niu. I za­prosi mnie do stołu, gdyż umie­ram z głodu. Dla­tego też, uprze­dza­jąc pań­skie za­pro­sze­nie, wśli­zgnę się mię­dzy tych dwóch czci­god­nych szlach­ci­ców i będę się sta­rał w ni­czym im nie za­wa­dzać.

W mgnie­niu oka za­jął miej­sce po­mię­dzy dwoma bie­siad­ni­kami i za­nim ci za­re­ago­wali, przy­własz­czył so­bie szklankę jed­nego, wi­de­lec i nóż dru­giego oraz ta­lerz jed­nego z ofi­ce­rów.

Awan­tur­nik miał na so­bie stary frak, nie­gdyś za­pewne zie­lo­nej barwy; spodnie jego były wy­pło­wiałe, a czer­wone poń­czo­chy gę­sto po­ce­ro­wane. Na gło­wie no­sił szary fil­cowy ka­pe­lusz, a u boku długą szpadę na sta­rym pen­den­cie.

Był to męż­czy­zna wy­so­kiego wzro­stu, nie­zwy­kle chudy i mógł li­czyć trzy­dzie­ści lat z okła­dem. Włosy, brodę i brwi miał czarne jak he­ban, ob­li­cze ko­ści­ste, opa­lone od słońca.

Po­cho­dził z ubo­giej ro­dziny szla­chec­kiej z Ga­sko­nii, szczy­cił się dość nie­pew­nym szla­chec­twem i w Pa­ryżu, do­kąd przy­był szu­kać szczę­ścia, był ko­lejno żoł­nie­rzem, wy­kła­dowcą, wła­ści­cie­lem łaźni, han­dla­rzem koni, kup­cem-do­mo­krążcą. Kil­ka­krot­nie po­da­wał, że jest pro­te­stan­tem i zgła­szał za­miar przej­ścia na łono Ko­ścioła ka­to­lic­kiego, byle otrzy­mać pięć­dzie­siąt ta­la­rów, które wów­czas ofia­ro­wy­wano nowo na­wró­co­nym. Gdy oszu­stwo wy­szło na jaw, za­mknięto go w wię­zie­niu i ska­zano na chło­stę, ale zdo­łał nie­ba­wem uciec z aresztu, przy­le­piw­szy so­bie na oku ogromny pla­ster, co zmie­niło jego wy­gląd nie do po­zna­nia.

Pew­nego razu sto­czył po­je­dy­nek z ja­kimś za­wa­li­drogą i za­bił go, a po­nie­waż prawa kró­lew­skie srogo ka­rały po­je­dynki, mu­siał ucie­kać.

Po­sta­no­wił szu­kać szczę­ścia na wy­spach, za­wę­dro­wał do portu La Ro­chelle i tam ukrył się we wnę­trzu pu­stej beczki do pit­nej wody i w ten spo­sób prze­do­stał się na po­kład „Jed­no­rożca”.

I tak zja­wił się w ka­ju­cie ka­pi­tana Da­niela.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij