Czarcie Wzgórze - ebook
Martynika, rok 1690. Na szczycie Czarciego Wzgórza wznosi się tajemniczy pałac otoczony gęstym parkiem. Dostęp do niego prowadzi wąską, niebezpieczną ścieżką wijącą się po zboczu dzikiej, poszarpanej skały. W pałacu mieszka piękna i szalenie groźna księżniczka; każdy mężczyzna, który się do niej zbliży, ginie w ciągu roku…
Nie odstraszy to jedynie kawalera de Croustillac…
W Czarcim Wzgórzu Eugene’a Sue znajdziemy wszystko, czego potrzeba w awanturniczej powieści przygodowej. I piękną kobietę, i czarodziejskie pejzaże, i tajemnicze postaci strzegące skarbów. Pojawią się bohaterowie źli i oczywiście ci dobrzy…
Bardzo przyjemna lektura na deszczowe popołudnie lub ciepły wieczór.
| Kategoria: | Klasyka |
| Zabezpieczenie: | brak |
| ISBN: | 978-83-8241-307-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NA MORZU
Pod koniec maja roku 1690 z portu La Rochelle wypłynął trzymasztowy okręt „Jednorożec”, który miał żeglować do wyspy Martynika. Dowodził nim kapitan Daniel. Na pokładzie znajdował się tuzin dział średniego kalibru, co w owych czasach było nader wskazanym środkiem ostrożności, gdyż Francja prowadziła wtedy wojnę z Anglią, a ponadto ustawicznie wałęsali się po morzu w okolicach Antyli hiszpańscy piraci, mimo usilnych działań francuskich korsarzy.
Wśród nielicznych pasażerów „Jednorożca” wyróżniała się wyniosła i szlachetna postać ojca Griffona, misjonarza. Wracał on właśnie na Martynikę, aby znów objąć kierownictwo parafii Macouba, którą zarządzał już od kilku lat ku wielkiemu zadowoleniu jej mieszkańców. Wyjątkowy tryb życia w koloniach, które prowadziły wówczas wojnę z Anglikami, Hiszpanami i Karaibami, nakładał ciężkie obowiązki na barki duchownych na Antylach. Musieli oni nie tylko odprawiać msze św., wygłaszać kazania i tym podobne, ale także służyć mieszkańcom radą i czynną pomocą, gdy na wybrzeżu lądował nieprzyjaciel.
Plebania misjonarza, podobnie jak inne domostwa, była zabezpieczona przeciwko napadom i znajdowała się w pewnym odosobnieniu. Ojciec Griffon niejednokrotnie przy pomocy służących odpierał ataki wrogów, ukryty poza grubymi drzwiami plebanii zaopatrzonymi w strzelnice.
Ten misjonarz był kiedyś nauczycielem matematyki i geometrii i posiadał pewne wiadomości z dziedziny budownictwa wojskowego. Umiał też wznosić mury obronne, zasieki z kamienia i drzewa, a ponadto znał się na ogrodnictwie i uprawie roli. Nigdy nie odmawiał pomocy ani pociechy, dlatego też parafianie kochali go i w miarę środków szczodrze napełniali jego piwnice zapasami.
Liczył mniej więcej pięćdziesiąt lat i był mężczyzną krzepkim, chociaż nieco nazbyt otyłym.
W chwili gdy zaczyna się nasze opowiadanie, misjonarz stał na rufie statku i rozmawiał z kapitanem. Mimo silnego kołysania z łatwością zachowywał równowagę, co dowodziło, że podróże morskie nie były dla niego nowością.
Kapitan Daniel był starym wilkiem morskim; jak tylko znalazł się na pełnym morzu, powierzał kierownictwo okrętu oficerom, a sam co wieczora się upijał. W czasie rozmowy, którą prowadził z misjonarzem, zawiadomiono go, iż podano kolację, udali się więc obaj do kajuty, zasiedli wraz z resztą pasażerów przy stole, a misjonarz odmówił modlitwę.
Zaledwie skończył, drzwi kajuty otworzyły się gwałtownie i rozległy się słowa:
– Spodziewam się, panie kapitanie, że znajdzie się jeszcze dość miejsca dla kawalera de Croustillac?
Kapitan i misjonarz odwrócili się ku drzwiom.
– Kim pan jest? – zapytał zdziwiony kapitan. – Nie znam pana! Skąd, u diabła, wziął się pan tutaj?
– Gdybym faktycznie przychodził od diabła, ten oto przezacny duchowny odesłałby mnie tam z powrotem...
– Ale skąd pan się tu wziął? – pytał kapitan, zadziwiony uśmiechniętą i pewną siebie miną gościa.
Przybyły wyprostował się dumnie.
– Nie byłbym godzien należeć do szlachetnego rodu de Croustillac, gdybym nie zaspokoił pańskiej słusznej ciekawości. Niech pan jednak poprzestanie na razie na tym wyjaśnieniu. I zaprosi mnie do stołu, gdyż umieram z głodu. Dlatego też, uprzedzając pańskie zaproszenie, wślizgnę się między tych dwóch czcigodnych szlachciców i będę się starał w niczym im nie zawadzać.
W mgnieniu oka zajął miejsce pomiędzy dwoma biesiadnikami i zanim ci zareagowali, przywłaszczył sobie szklankę jednego, widelec i nóż drugiego oraz talerz jednego z oficerów.
Awanturnik miał na sobie stary frak, niegdyś zapewne zielonej barwy; spodnie jego były wypłowiałe, a czerwone pończochy gęsto pocerowane. Na głowie nosił szary filcowy kapelusz, a u boku długą szpadę na starym pendencie.
Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, niezwykle chudy i mógł liczyć trzydzieści lat z okładem. Włosy, brodę i brwi miał czarne jak heban, oblicze kościste, opalone od słońca.
Pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej z Gaskonii, szczycił się dość niepewnym szlachectwem i w Paryżu, dokąd przybył szukać szczęścia, był kolejno żołnierzem, wykładowcą, właścicielem łaźni, handlarzem koni, kupcem-domokrążcą. Kilkakrotnie podawał, że jest protestantem i zgłaszał zamiar przejścia na łono Kościoła katolickiego, byle otrzymać pięćdziesiąt talarów, które wówczas ofiarowywano nowo nawróconym. Gdy oszustwo wyszło na jaw, zamknięto go w więzieniu i skazano na chłostę, ale zdołał niebawem uciec z aresztu, przylepiwszy sobie na oku ogromny plaster, co zmieniło jego wygląd nie do poznania.
Pewnego razu stoczył pojedynek z jakimś zawalidrogą i zabił go, a ponieważ prawa królewskie srogo karały pojedynki, musiał uciekać.
Postanowił szukać szczęścia na wyspach, zawędrował do portu La Rochelle i tam ukrył się we wnętrzu pustej beczki do pitnej wody i w ten sposób przedostał się na pokład „Jednorożca”.
I tak zjawił się w kajucie kapitana Daniela.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------