Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Czarna ceremonia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarna ceremonia - ebook

Nawet w czasach najnowocześniejszej technologii trudno zatrzeć stare przekonania...

Porucznik Eve Dallas wkracza na grząski grunt, kiedy zaczyna prowadzić ściśle tajne śledztwo w sprawie śmierci kolegi z jednostki. Kobieta musi przedłożyć etykę zawodową ponad osobiste relacje.

Kiedy jednak przed jej domem znalezione zostanie martwe ciało, Eve odbiera to jako bardzo konkretnie wymierzone ostrzeżenie. Tym samym zostaje wciągnięta do najniebezpieczniejszej sprawy w jej dotychczasowej karierze. Na każdym kroku musi rewidować swoje poglądy.

To zaś przybliża ją tylko do najbardziej uwodzicielską formą, jaką przybiera zło...

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68218-67-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

Śmierć była wokół niej. Towa­rzy­szyła w dzień i w nocy. Eve znała jej brzmie­nie, zapach, nawet czuła fizycz­nie jej obec­ność. Potra­fiła patrzeć pro­sto w ponure i prze­bie­głe oczy tego bez­względ­nego wroga, wyko­rzy­stu­ją­cego naj­mniej­szy moment waha­nia, by ude­rzyć i zwy­cię­żyć. Mimo że pra­co­wała w poli­cji już dzie­sięć lat, nie przyj­mo­wała jej ze spo­ko­jem, nie akcep­to­wała.

Tym razem odszedł ktoś bli­ski.

Frank Wojin­sky był dobrym poli­cjan­tem, choć zda­niem nie­któ­rych zbyt pra­co­wi­tym. Pamię­tała go jako miłego czło­wieka, który ni­gdy na nic się nie skar­żył, nawet na nudną i żmudną papier­kową robotę i na to, że cho­ciaż był już po sześć­dzie­siątce, na­dal pozo­sta­wał w stop­niu sier­żanta.

Posi­wiał i zesta­rzał się z god­no­ścią, nie korzy­sta­jąc z usług popu­lar­nych w trze­cim tysiąc­le­ciu chi­rur­gów pla­stycz­nych. Teraz, leżąc w trum­nie, oto­czony liliami, przy­po­mi­nał śpią­cego mni­cha z odle­głych cza­sów.

Zresztą uro­dził się w końcu dru­giego tysiąc­le­cia. Pamię­tał wojny miej­skie, ale nie mówił o nich tak dużo jak jego starsi kole­dzy. O wiele chęt­niej poka­zy­wał zdję­cia i holo­gramy dzieci i wnu­ków. Opo­wia­dał kiep­skie dow­cipy, inte­re­so­wał się spor­tem i miał sła­bość do sojo­wych paró­wek.

Ten czło­wiek, dla któ­rego rodzina zna­czyła tak wiele, zapewne był gorzko opła­ki­wany przez bli­skich. Wszy­scy, któ­rzy znali Franka, kochali go.

Zmarł, mając przed sobą jesz­cze połowę życia. Jego serce, jak się wyda­wało, mocne i zdrowe, ni stąd, ni zowąd prze­stało bić.

– Cho­lera jasna!

Eve odwró­ciła się i poło­żyła dłoń na ramie­niu sto­ją­cego za nią męż­czy­zny.

– Wszyst­kim nam jest bar­dzo przy­kro, Feeney.

Popa­trzył na nią zgnę­biony.

– Łatwiej bym to przy­jął, gdyby zmarł na służ­bie. Ale we wła­snym fotelu, oglą­da­jąc tele­wi­zję! Tak po pro­stu wysia­dło mu serce? To nie­spra­wie­dliwe, Dal­las. Jesz­cze nie musiał umie­rać.

– Wiem. – Objęła kolegę i odcią­gnęła od trumny.

– Opie­ko­wał się mną, wyszko­lił mnie i ni­gdy nie zawiódł – cią­gnął zbo­la­łym i drżą­cym gło­sem. – Na Franka zawsze można było liczyć.

– Wiem – powtó­rzyła, nie znaj­du­jąc słów pocie­sze­nia.

Feeney był zawsze opa­no­wany i silny. Jego przy­gnę­bie­nie tro­chę ją prze­ra­żało. Prze­szli przez salę, prze­dzie­ra­jąc się mię­dzy krew­nymi zmar­łego i jego kole­gami z pracy. Oczy­wi­ście poda­wano tu kawę, a raczej jej erzac. Tam, gdzie poli­cja i śmierć, tam też i kawa. Eve napeł­niła kubek i podała go Feeney­owi.

– Nie mogę prze­stać o nim myśleć, nie mogę prze­bo­leć tej śmierci – wes­tchnął ciężko. Ten wysoki i silny męż­czy­zna nie krył głę­bo­kiego wzru­sze­nia. – Nie roz­ma­wia­łem z Sally, to ponad moje siły. Jest z nią moja żona.

– Nie martw się. Ja też jesz­cze nie skła­da­łam Sally kon­do­len­cji. – Chyba dla uspo­ko­je­nia drżą­cych dłoni nalała sobie kawę, cho­ciaż nie zamie­rzała jej wypić. – Ta śmierć zasko­czyła nas wszyst­kich. Nie wie­dzia­łam, że Frank miał kło­poty z ser­cem.

– Nikt o tym nie wie­dział – odparł cicho. – Nikt.

Eve rozej­rzała się po zatło­czo­nym pomiesz­cze­niu. Wyczu­wała dokoła bez­sil­ność, sama też czuła się bez­radna wobec prze­zna­cze­nia. Poli­cjant łatwiej znosi utratę kolegi, kiedy ten ginie na służ­bie. Można wtedy zatrzy­mać i uka­rać win­nego. Jest zupeł­nie ina­czej, gdy śmierć nastąpi z przy­czyn natu­ral­nych.

Pra­cow­nik domu pogrze­bo­wego, ubrany w tra­dy­cyjny czarny gar­ni­tur, miał twarz bladą niczym twa­rze jego klien­tów. Badaw­czo przy­glą­da­jąc się zgro­ma­dzo­nym w sali, wygło­sił zwy­cza­jową mowę. Eve z tru­dem wysłu­chała pustych fra­ze­sów.

– Podejdźmy do rodziny.

Feeney ski­nął głową.

– Frank cię lubił, Dal­las. „Ta dziew­czyna jest twarda i potrafi myśleć”, mówił. Uwa­żał, że można na tobie pole­gać.

Mile zasko­czona pochwałą, poczuła jesz­cze więk­sze przy­gnę­bie­nie.

– Nie przy­pusz­cza­łam, że miał o mnie tak dobre zda­nie.

Feeney popa­trzył na nią uważ­niej. Była wysoka i szczu­pła. Jej inte­re­su­jącą twarz o wyraź­nych rysach wyróż­niał mały dołe­czek w pod­bródku. Oczy miały typowy dla poli­cjantki badaw­czy wyraz. Tylko krótko obcięte zło­ci­sto­kasz­ta­nowe włosy doma­gały się noży­czek fry­zjera.

– Miał o tobie dobre mnie­ma­nie, podob­nie jak ja. Chodźmy przy­wi­tać się z Sally i dzie­cia­kami.

Prze­szli przez salę, któ­rej i tak już ponury nastrój potę­go­wały ściany wyło­żone ciemną boaze­rią, cięż­kie czer­wone zasłony i duszący zapach kwia­tów.

Eve zasta­na­wiała się, dla­czego zmar­łym zawsze towa­rzy­szą kwiaty i czer­wień. Skąd taka tra­dy­cja i dla­czego ludzie na­dal ją kul­ty­wują? Posta­no­wiła, że nie pozwoli, by, gdy nadej­dzie jej czas, wysta­wiono jej ciało w prze­grza­nym pokoju, zawa­lo­nym wień­cami, któ­rych woń koja­rzy się z roz­kła­dem.

Zoba­czyła Sally w oto­cze­niu dzieci i wnu­ków. Patrząc na tę grupkę, zro­zu­miała, że cere­mo­nia prze­zna­czona jest dla żywych.

– Ryan… – Sally wycią­gnęła kru­chą dłoń w stronę Feeneya, a następ­nie pod­su­nęła mu poli­czek do poca­łunku. Zamknęła oczy i zasty­gła w tej pozy­cji na chwilę.

Ta szczu­pła kobieta o łagod­nym gło­sie zawsze była dla Eve uoso­bie­niem deli­kat­no­ści. A prze­cież musiała mieć nerwy ze stali, jeżeli wytrwała ponad czter­dzie­ści lat u boku męża poli­cjanta. Na jej szyi dostrze­gła łań­cu­szek z zawie­szo­nym na nim poli­cyj­nym sygne­tem Franka.

Następny rytuał, następny sym­bol, pod­su­mo­wała w duchu Eve.

– Dobrze, że jesteś – cicho powie­działa Sally.

– Będzie go nam bra­ko­wało – odparł Feeney, nie­zręcz­nie pokle­pu­jąc ją po ramie­niu. Dła­wił go smu­tek. – Wiesz, że jeśli tylko cze­goś ci zabrak­nie…

– Wiem… – Sally uśmiech­nęła się i uści­snęła mu dłoń. Potem zwró­ciła się do Eve. – Dzię­ku­jemy, że jeste­ście tu z nami.

– Frank cie­szył się opi­nią dobrego czło­wieka i dosko­na­łego poli­cjanta.

– Był dumny ze służby w poli­cji – odrze­kła z łagod­nym uśmie­chem Sally. – Jest tu komen­dant Whit­ney z żoną i nad­ko­mi­sarz Tib­ble. I wielu innych. – Wędro­wała zamglo­nym wzro­kiem po sali. – Przy­szło tyle osób. Frank coś dla nich zna­czył.

– Oczy­wi­ście, Sally. – Feeney prze­stę­po­wał z nogi na nogę. – Chyba wiesz o… fun­du­szu dla rodzin.

Znowu się uśmiech­nęła i pokle­pała go po dłoni.

– Dzię­kuję za tro­skę, Ryan, ale niczego nam nie potrzeba. Eve, zdaje się, że nie znasz mojej rodziny. Porucz­nik Dal­las, moja córka Brenda.

Niska, dość tęga. Ciemne włosy i oczy. Podobna do ojca, zano­to­wała w pamięci Eve.

– Syn, Cur­tis.

Szczu­pły, drobna budowa, deli­katne dło­nie, oczy suche, ale jest wyraź­nie przy­bity.

– Moje wnuki.

Było ich pię­cioro. Naj­młod­szy chło­piec w wieku około ośmiu lat z zadar­tym, pie­go­wa­tym nosem, przy­glą­dał się Eve z zain­te­re­so­wa­niem.

– Dla­czego nosisz broń? – Zmie­szana, zasło­niła kaburę kurtką.

– Przy­je­cha­łam pro­sto z komi­sa­riatu. Nie mia­łam czasu wró­cić do domu, aby się prze­brać.

– Pete. – Cur­tis spoj­rzał na Eve prze­pra­sza­jąco. – Nie męcz pani porucz­nik.

– Gdyby ludzie doce­nili siłę woli i ducha, wszelka broń sta­łaby się zbędna. Mam na imię Alice.

Do przodu wysu­nęła się szczu­pła blon­dynka o zdu­mie­wa­ją­cej uro­dzie. Zdu­mie­wa­ją­cej tym bar­dziej, że reszta rodziny wyglą­dała dość pospo­li­cie. Dziew­czyna miała roz­ma­rzone nie­bie­skie oczy i piękne wydatne usta bez cie­nia szminki. Pro­ste włosy opa­dały jej na ramiona. Z szyi zwi­sał długi, się­ga­jący pasa łań­cu­szek, a na nim czarny kamień opra­wiony w sre­bro.

– Alice, jesteś stuk­nięta.

Dziew­czyna zer­k­nęła przez ramię na szes­na­sto­let­niego chłopca, opla­ta­jąc dłońmi czarny kamień, jakby go przed czymś chro­niła.

– Mój brat, Jamie – rzu­ciła słodko. – Cią­gle jesz­cze sądzi, że będę reago­wała na jego zaczepki. Dzia­dek opo­wia­dał mi o pani, pani porucz­nik.

– Miło mi.

– A gdzie pani mąż?

Eve wyczu­wała nie tylko smu­tek dziew­czyny, ale także jej zde­ner­wo­wa­nie.

– Nie­stety, nie ma go na pla­ne­cie. – Spoj­rzała na Sally. – Jed­nak prze­syła wyrazy współ­czu­cia.

– Chyba nie­ła­two pani było robić karierę przy takim czło­wieku jak Roarke – prze­rwała Alice. – Dzia­dek mówił, że jest pani bar­dzo uparta i wytrwała. To prawda?

– Jeśli się nie jest upar­tym, prze­grywa się, a ja prze­grywać nie lubię. – Popa­trzyła pro­sto w dziwne oczy Alice, po czym pochy­liła się do Pete’a i szep­nęła mu do ucha: – Kie­dyś widzia­łam, jak Frank sprząt­nął faceta z tysiąca metrów. Twój dzia­dek był naj­lep­szy. Nie zapo­mnimy go – powie­działa, wycią­ga­jąc do Sally dłoń na poże­gna­nie.

Chciała odejść, ale Alice zła­pała ją za ramię. Ręka dziew­czyny lekko drżała.

– Cie­szę się, że panią pozna­łam. Dzię­kuję, że pani przy­szła.

Eve ski­nęła głową i znik­nęła w tłu­mie. Potem dotknęła kartki, którą Alice wsu­nęła do jej kie­szeni.

Jesz­cze pół godziny krę­ciła się po sali i dopiero kiedy usia­dła w samo­cho­dzie, się­gnęła po liścik i prze­czy­tała go.

_Spo­tkajmy się jutro o pół­nocy w klu­bie Akwa­rium. Pro­szę nic nikomu nie mówić. Pani życie jest w nie­bez­pie­czeń­stwie._

Zamiast pod­pisu wid­niał rysu­nek przy­po­mi­na­jący labi­rynt oto­czony ciemną linią koła. Poiry­to­wana, ale też zain­try­go­wana wci­snęła kartkę do kie­szeni i uru­cho­miła samo­chód. Dzięki czuj­no­ści typo­wej dla poli­cjantki dostrze­gła kry­jącą się w cie­niu postać. Ktoś ją obser­wo­wał.

Kiedy Roarke wyjeż­dżał w inte­re­sach, Eve sta­rała się myśleć, że została w domu sama. Igno­ro­wała obec­ność Sum­mer­seta, kamer­dy­nera męża, co nie sta­no­wiło więk­szego pro­blemu w dużej rezy­den­cji z całym labi­ryn­tem pokoi.

Weszła do sze­ro­kiego holu i rzu­ciła znisz­czoną skó­rzaną kurtkę na rzeź­biony słu­pek, wie­dząc, że dopro­wa­dzi tym Sum­mer­seta do wście­kło­ści. Nie zno­sił, kiedy coś zakłó­cało ele­gancki wygląd domu, zwłasz­cza ona.

Wszedł­szy po scho­dach na pię­tro, zamiast do sypialni, skie­ro­wała się do swo­jego gabi­netu. Skoro Roarke ma jesz­cze jedną noc prze­by­wać poza pla­netą, posta­no­wiła, że prze­śpi się w fotelu relak­su­ją­cym.

Po pracy nie miała czasu niczego prze­gryźć, dla­tego też natych­miast zapro­gra­mo­wała kanapkę z szynką i praw­dziwą kawę. Auto­ku­charz zre­ali­zo­wał zamó­wie­nie w sekundę, ale zanim Eve ugry­zła szynkę, z lubo­ścią wcią­gnęła w noz­drza jej zapach. W takich chwi­lach dzię­ko­wała opatrz­no­ści, że jest żoną czło­wieka, któ­rego stać na kupno praw­dzi­wego jedze­nia, a nie jego che­micz­nych sub­sty­tu­tów.

Pode­szła do biurka i włą­czyła kom­pu­ter. Prze­łknęła kęs kanapki i popiła łykiem kawy.

– Podaj dostępne dane na temat obiektu Alice. Nazwi­sko nie­znane. Matka Brenda, z domu Wojin­sky, dziad­ko­wie ze strony matki, Frank i Sally Wojin­sky.

Prze­twa­rza­nie…

Zabęb­niła pal­cami o blat biurka, po czym wycią­gnęła tajem­ni­czy list i jesz­cze raz go prze­czy­tała.

Obiekt Alice Ling­strom. Uro­dzona 10 czerwca 2040 roku. Pierw­sze dziecko i jedyna córka Jana Ling­stroma i Brendy Wojin­sky, rodzice roz­wie­dzeni. Zamiesz­kała: West Eight Street 486, apar­ta­ment nr 4B, Nowy Jork. Rodzeń­stwo: James Ling­strom, ur. 22 marca 2042 r. Wykształ­ce­nie: ukoń­czona szkoła śred­nia, dwa seme­stry na stu­diach: Harvard. Spe­cja­li­za­cja: antro­po­lo­gia. Drugi kie­ru­nek: mito­lo­gia. Obec­nie pra­cuje jako sprze­daw­czyni w skle­pie Moc Ducha przy West Tenth Street 228, Nowy Jork. Stanu wol­nego.

– Kar­to­teka kry­mi­nalna? Brak.

– Nic spe­cjal­nego – mruk­nęła do sie­bie Eve. – Dane o Mocy Ducha.

Moc Ducha. Sklep wyznaw­ców kultu wicca oraz cen­trum kon­sul­tin­gowe, wła­ści­ciel: Isis Paige i Char­les Forte. Trzy lata przy Tenth Street. Roczny dochód 125 000 dola­rów. Licen­cjo­no­wane wróżki i zie­larki oraz hip­no­te­ra­peuci.

– Wicca? – sark­nęła. – Czary? Jezu. Co to za bagno?

Wicca, pra­dawna reli­gia i magia, kult oparty na wie­rze w naturę, która…

– Wystar­czy.

Eve wes­tchnęła ciężko. Nie inte­re­so­wała jej defi­ni­cja magicz­nych wie­rzeń, ale odpo­wiedź na pyta­nie, dla­czego wnuczka gli­nia­rza zaj­muje się rzu­ca­niem uro­ków i czy­ta­niem ze szkla­nej kuli, a przede wszyst­kim, po co chce się z nią spo­tkać. Dowie się wszyst­kiego, jeśli pój­dzie do Akwa­rium. Popa­trzyła na intry­gu­jący liścik. Z chę­cią by o nim zapo­mniała, gdyby nie pocho­dził od osoby bli­skiej czło­wie­kowi, któ­rego sza­no­wała.

Przy­po­mniała sobie postać kry­jącą się w cie­niu.

Prze­szła do łazienki i zaczęła się roz­bie­rać. Pomy­ślała z żalem, że nie będzie mogła zabrać na spo­tka­nie Mavis, a szkoda, bo przy­ja­ciółce z pew­no­ścią spodo­ba­łoby się w Akwa­rium.

Pro­stu­jąc zmę­czone po całym dniu ciało, zasta­na­wiała się, co będzie robiła przez resztę wie­czoru. Nie przy­nio­sła z biura niczego do pracy. Z ostat­nim zabój­stwem upo­rała się w osiem godzin. Może obej­rzy tele­wi­zję, a może wybie­rze coś z arse­nału Roarke’a, zej­dzie do strzel­nicy i wyła­duje resztki ener­gii? Ni­gdy nie pró­bo­wała broni z okresu wojen miej­skich. To mogłoby być cie­kawe doświad­cze­nie.

Weszła pod prysz­nic.

– Pełny stru­mień, pul­su­jący – rzu­ciła. – Czter­dzie­ści stopni.

Żało­wała, że nie pro­wa­dzi żad­nej sprawy o mor­der­stwo. Zaję­łaby umysł, uspo­ko­iła nerwy. Nagle z iry­ta­cją zro­zu­miała, że czuje się samotna, a Roarke wyje­chał dopiero przed trzema dniami.

Każde z nich miało wła­sne życie. Tak było przed ślu­bem i tak pozo­stało. Ich zaję­cia wyma­gały peł­nego zaan­ga­żo­wa­nia czasu i uwagi. Choć cią­gle ją to zdu­mie­wało, jed­nak jej zwią­zek z Roar­kiem trwał, i to wła­śnie dla­tego, że oby­dwoje byli tak nie­za­leżni.

Przy­bita wła­sną tęsk­notą, wsa­dziła głowę pod stru­mień wody.

Nie poru­szyła się, kiedy poczuła na bio­drach dotyk rąk, które zaraz prze­su­nęły się na piersi. Znała ten dotyk, znała te dłu­gie i wąskie palce. Odchy­liła głowę.

– Och, Sum­mer­set, ty dzi­ku­sie – jęk­nęła, czu­jąc ich dotyk na sut­kach.

– I tak go nie zwol­nię. – Roarke opu­ścił dłoń na jej brzuch.

– Warto było spró­bo­wać. Wró­ci­łeś… – prze­rwała, bo w tej chwili poczuła, jak wsu­wają się w nią jego palce – …wcze­śniej – dokoń­czyła.

– Powie­dział­bym, że zja­wi­łem się w samą porę. – Odwró­cił ją do sie­bie i mocno poca­ło­wał.

Myślał o żonie pod­czas nie­koń­czą­cego się lotu na Zie­mię. Myślał wła­śnie o tym: o piesz­czo­tach i wsłu­chi­wa­niu się w jej ury­wany oddech.

Usta­wił ją w rogu pod ścianą i przy­warł do jej bio­der.

– Tęsk­ni­łaś?

Czuła bicie serca na myśl, że zaraz będą się kochać.

– Raczej nie.

– W takim razie… – poca­ło­wał ją w czoło – pozwolę ci w spo­koju dokoń­czyć kąpiel.

Natych­miast mocno zaci­snęła nogi.

– Tylko spró­buj, a natych­miast cię zastrzelę.

– Tak więc, w oba­wie o wła­sną skórę… – szep­nął i wszedł w nią wolno, patrząc, jak jej oczy pokrywa mgła.

Kochali się spo­koj­nie, z czu­ło­ścią, jakiej oboje po sobie nie ocze­ki­wali. Wresz­cie osią­gnęli orgazm z cichym wes­tchnie­niem.

– Witaj w domu. – Patrzyła z zachwy­tem na twarz męża, na jego mądre nie­bie­skie oczy i ciemne włosy ocie­ka­jące wodą.

Zawsze po roz­łące, kiedy mu się przy­glą­dała, ogar­niało ją to samo zaska­ku­jące uczu­cie. Wąt­piła, czy kie­dy­kol­wiek przy­zwy­czai się do myśli, iż on nie tylko pożąda jej ciała, ale także ją kocha.

– Wszystko w porządku z Olym­pu­sem?

– Zmiany i opóź­nie­nia. Nic poważ­nego. – Pomy­ślała, że nie musi się mar­twić, bo Roarke potrafi dopil­no­wać, żeby kosmiczna sta­cja i cen­trum roz­rywki, w które zain­we­sto­wał, zostały otwarte na czas.

Wydał pole­ce­nie zamknię­cia stru­mie­nia wody, po czym się­gnął po ręcz­nik, by wytrzeć Eve, choć mogła wejść do kabiny suszą­cej.

– Zaczy­nam rozu­mieć, dla­czego wolisz spać w gabi­ne­cie, kiedy wyjeż­dżam. Ja nie mogłem zasnąć w pre­zy­denc­kim apar­ta­men­cie. – Wziął drugi ręcz­nik i okrę­cił jej głowę. – Nie mogłem zasnąć bez cie­bie.

Przy­tu­liła się do niego.

– Robimy się cho­ler­nie sen­ty­men­talni.

– Mnie to nie prze­szka­dza. W końcu jestem Irland­czy­kiem.

Uśmiech­nęła się. Nie sądziła, żeby któ­ryś z part­ne­rów w inte­re­sach męża albo któ­ryś z wro­gów uwa­żał go za sen­ty­men­tal­nego.

– Żad­nych nowych blizn – stwier­dził, poma­ga­jąc jej wło­żyć szla­frok. – Wnio­skuję z tego, że ostat­nie kilka dni minęły bez wstrzą­sów.

– Pra­wie. Nie licząc pew­nego mło­dzika, któ­rego ponio­sło w cza­sie ero­tycz­nej sesji z płatną panienką. Udu­sił ją. – Eve zawią­zała szla­frok i prze­cze­sała pal­cami włosy. – Prze­stra­szył się i uciekł. Ale widocz­nie drę­czyły go wyrzuty sumie­nia i po kilku godzi­nach sam się do nas zgło­sił. Pro­ku­ra­tura pod­cią­gnęła jego czyn pod nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci. Prze­ka­za­łam sprawę Peabody.

– Aha. – Pod­szedł do kre­densu i wyjął butelkę wina, po czym nalał dwa kie­liszki. – A więc było spo­koj­nie.

– Tak, oprócz dzi­siej­szego pogrzebu.

Naj­pierw zmarsz­czył brwi, ale zaraz twarz mu się wygła­dziła.

– A tak, mówi­łaś mi. Szkoda, że nie mogłem wró­cić wcze­śniej, żeby ci towa­rzy­szyć.

– Feeney bar­dzo prze­żył śmierć Franka. Chyba łatwiej by się z nią pogo­dził, gdyby tam­ten zgi­nął na służ­bie.

Roarke znowu zmarsz­czył czoło.

– Wole­li­by­ście, żeby wasz kolega został zabity, niż opu­ścił ten padół łez bez cier­pień?

– Przy­naj­mniej bym to rozu­miała. – Nie pró­bo­wała tłu­ma­czyć mężowi, że sama też wola­łaby szybką i gwał­towną śmierć. – Ale na tym pogrze­bie coś się zda­rzyło. Pozna­łam rodzinę Franka. Jego naj­star­sza wnuczka jest dość ory­gi­nalna.

– To zna­czy?

– Ma taki dziwny spo­sób mówie­nia. Wyszu­ka­łam wia­do­mo­ści o niej w kom­pu­te­rze.

– Spraw­dza­łaś ją?

– Bar­dzo pobież­nie. Głów­nie dla­tego, że coś mi pod­rzu­ciła. – Eve pode­szła do biurka i podała mu liścik.

– Labi­rynt Ziemi – rzu­cił Roarke po prze­czy­ta­niu listu.

– Słu­cham?

– Mówię o rysunku. To cel­tycki sym­bol.

Eve potrzą­snęła głową ze zdu­mie­niem.

– Skąd ty wiesz tyle dziw­nych rze­czy?

– To wcale nie jest takie dziwne. W końcu wywo­dzę się z Cel­tów. To pra­dawny święty sym­bol magiczny.

– Wszystko do sie­bie pasuje. Wygląda na to, że dziew­czyna zaj­muje się magią, cho­ciaż ma dyplom z Harvardu. Mimo że stu­dio­wała w naj­lep­szej uczelni, jest teraz sprze­daw­czy­nią w jakimś skle­pie z krysz­ta­łami i zio­łami.

Roarke powiódł pal­cem po rysunku. W dzie­ciń­stwie, w Dubli­nie, widział nie­je­den taki. Pra­dawne reli­gie wyko­rzy­sty­wane były przez różne gangi, a także przez zago­rza­łych pacy­fi­stów. Oczy­wi­ście oby­dwie strony uży­wały haseł reli­gij­nych jako uspra­wie­dli­wie­nia dla zabi­ja­nia lub daro­wa­nia życia.

– Domy­ślasz się, dla­czego ona chce się z tobą spo­tkać?

– Nie. Pew­nie jej się wydaje, że zoba­czyła moją aurę albo coś takiego. Mavis, dopóki jej nie przy­mknę­łam za wykra­da­nie port­feli prze­chod­niom, pro­wa­dziła taki oszu­kań­czy inte­res powią­zany z wróż­biar­stwem. Twier­dzi, że ludzie zapłacą każde pie­nią­dze za to, że powiesz im to, co chcą usły­szeć. A jesz­cze wię­cej, jeśli powiesz im to, czego nie chcą wie­dzieć.

– I dla­tego wła­śnie oszu­ści i poli­tycy są ludźmi tego samego pokroju. – Uśmiech­nął się. – Zakła­dam, że tak czy ina­czej wybie­rasz się na spo­tka­nie?

– Jasne.

Jesz­cze raz zer­k­nął na kartkę.

– Idę z tobą.

– Ale ona napi­sała…

– Mało istotne, co napi­sała. – Roarke opróż­nił kie­li­szek i posta­wił zde­cy­do­wa­nym ruchem czło­wieka przy­zwy­cza­jo­nego, że dostaje to, czego pra­gnie. – Nie będę ci wcho­dził w drogę, tylko ci towa­rzy­szył. Mimo że Akwa­rium to w zasa­dzie spo­kojne miej­sce, mogą się tam krę­cić podej­rzane typy.

– Podej­rzane typy to moje zaję­cie – zauwa­żyła rze­czowo Eve, po czym prze­chy­liła głowę. – Czy ty przy­pad­kiem nie jesteś wła­ści­cie­lem tego klubu?

– Nie. – Uśmiech­nął się. – A chcia­ła­byś?

Roze­śmiała się i pocią­gnęła go za rękę.

– Chodźmy spać.

*

Zre­lak­so­wana i wtu­lona w męża zasnęła jak dziecko. Tym więk­sze było jej zdzi­wie­nie, gdy zale­d­wie po dwóch godzi­nach cał­ko­wi­cie się roz­bu­dziła. Nie męczył jej żaden kosz­mar, nie była spo­cona, nie drżała i nic jej nie dole­gało.

A jed­nak coś ją roz­bu­dziło. Leżała nie­ru­chomo, wpa­tru­jąc się w sze­ro­kie okno i wsłu­chu­jąc w równy oddech Roarke’a.

Unio­sła się i spoj­rzała w nogi łóżka. W jej stronę bły­snęły ciemne śle­pia. W ostat­niej chwili Eve opa­no­wała krzyk. Zdała sobie sprawę z cię­żaru na sto­pach. Sir Gala­had, pomy­ślała i ode­tchnęła. Kot musiał wsko­czyć na łóżko i to ją obu­dziło. Ot i cała tajem­nica.

Poło­żyła się z powro­tem, przy­tu­liła do męża, wes­tchnęła i zamknęła oczy.

Tylko kot, myślała, zapa­da­jąc w sen.

Jed­nak mogłaby przy­siąc, że sły­szała czy­jeś nuce­nie.ROZDZIAŁ 3

3

Akwa­rium zro­biło na Eve wra­że­nie. Przede wszyst­kim było tu ciszej niż w innych klu­bach. Deli­katne tony muzyki mie­szały się ze szme­rem roz­mów gości.

Usta­wie­nie sto­li­ków przy­po­mi­nało rysu­nek z liściku od Alice. Ściany wyło­żone były lustrami w kształ­cie gwiazd i księ­ży­ców. Na każ­dym z luster wisiał kan­de­labr ze świecą, któ­rej pło­mień odbi­jał się w szkla­nej tafli, a pomię­dzy nimi pla­kietki z nie­zna­nymi Eve sym­bo­lami i posta­ciami. Były tam mała scena i bar, przy któ­rym sie­dzieli goście na stoł­kach ozdo­bio­nych zna­kami zodiaku. Dopiero po chwili Eve uzmy­sło­wiła sobie, że zna osobę sie­dzącą na stołku z dwiema twa­rzami Bliź­niąt.

– Jezu, to Peabody.

Roarke prze­niósł wzrok na dziew­czynę w dłu­giej zie­lo­no­nie­bie­skiej sukni. Na szyi miała trzy sznury pacior­ków, a w uszach podłużne kol­czyki z kolo­ro­wego metalu.

– No, no – powie­dział i uśmiech­nął się lekko. – Nasza groźna pani sier­żant wygląda niczego sobie.

– Z pew­no­ścią… się nie wyróż­nia – uznała Eve. – Idź z nią poga­dać, a ja pocze­kam na Alice.

– Z przy­jem­no­ścią, pani porucz­nik. – Spoj­rzał na jej wytarte dżinsy, znisz­czoną skó­rzaną kurtkę i uszy bez ozdób. – Nato­miast ty się wyróż­niasz.

– Czy to przy­tyk?

– Nie. – Dotknął dołeczka w jej pod­bródku. – Tylko spo­strze­że­nie. – Odszedł i usiadł obok Peabody. – Co taka miła wiedźma robi w tym lokalu?

Dziew­czyna skrzy­wiła się i obrzu­ciła go ponu­rym spoj­rze­niem.

– Czuję się w tym stroju jak pajac.

– Wyglą­dasz ślicz­nie.

Delia prych­nęła.

– To nie mój styl.

– Wiesz, jaka jest prawda o kobie­tach, Peabody? – Trą­cił pal­cem jej długi kol­czyk, wpra­wia­jąc go w waha­dłowy ruch. – Macie wiele sty­lów. Co pijesz?

Zaczer­wie­niła się, mimo wszystko zado­wo­lona z pochwały.

– Strzelca. To mój znak. Drink jest ponoć meta­bo­licz­nie i duchowo dopa­so­wany do mojej oso­bo­wo­ści. – Upiła łyk z prze­zro­czy­stego kie­li­cha. – Nawet nie­zły. A jaki jest twój znak?

– Nie mam poję­cia. O ile dobrze pamię­tam, uro­dzi­łem się w pierw­szym tygo­dniu paź­dzier­nika.

– To musi być Waga – odrze­kła zdzi­wiona, że można nie wie­dzieć takich rze­czy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: