Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czarna krew - ebook

Data wydania:
12 października 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarna krew - ebook

Czerwiec 2022. Ktoś celowo podpala nocny klub w centrum Warszawy. W pogorzelisku znalezione zostaje ciało zamordowanego właściciela klubu, Jakuba Korna. To tragiczne zdarzenie uruchamia lawinę dramatycznych zdarzeń, które niczym fatum, ciąży nad rodziną Kornów. Na jej zlecenie śledztwo podejmuje Marek Smuga, prywatny detektyw, były oficer policyjnej dochodzeniówki, który musiał odejść ze służby w dwuznacznych okolicznościach. Dochodzenie przypomina morderczy tor przeszkód. Pojawia się kolejny trup. Mnożą się mylne tropy. Smuga nie może liczyć na nikogo. Policja mu nie ufa, a mająca dwuznaczną przeszłość rodzina Kornów, sama staje w centrum podejrzeń. Październik 1944 Spalona przez Niemców Warszawa dogorywa. Na prawym brzegu Wisły instaluje się NKWD. Wśród miejscowej ludności karty rozdaje lokalny watażka o pseudonimie Czarny. Stojąc na czele własnej bandy, bezwzględnie zaprowadza swoje porządki. Karze i grabi miejscowych złodziei, psuje szyki szabrownikom, wymusza okupy. Kim jest i jakimi pobudkami się kieruje? Działa na rzecz podziemia czy może jest w cichej zmowie z UB? To tylko złodziej czy ktoś więcej? Co łączy obie te pozornie niezależne historie? „Czarna krew” to fascynująca opowieść o grzechach, które trudno odkupić. O wielkiej miłości przekraczającej granice dobra i zła. O tajemnicy, która pokonała czas i ludziach uwikłanych w meandry dziejów.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67343-77-0
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Mi­ędzy­le­sie, pa­ździer­nik 1944

Byli le­d­wo wi­docz­ni na tle opusz­czo­nej fa­bry­ki. Dwa ludz­kie cie­nie w dłu­gich ka­po­tach roz­gląda­jące się po ru­mo­wi­sku za czy­mś god­nym uwa­gi. Na do­brą spra­wę mo­żna by ich wzi­ąć za Ży­dów w cha­sydz­kich cha­ła­tach, choć ta myśl by­ła­by rów­nie ab­sur­dal­na, jak stwier­dze­nie, że Niem­cy wy­gra­li woj­nę. Izra­eli­ci już daw­no po­szli do gazu, po­zo­sta­ła je­dy­nie zie­mia ni­czy­ja: spa­lo­na, pu­sta i od­py­cha­jąca w swej brzy­do­cie.

Czar­ny za­trzy­mał się na chwi­lę i ro­zej­rzał bacz­nie do­oko­ła. Uli­ca była pu­sta. Po­dmuch wia­tru wzbił w po­wie­trze sta­rą ga­ze­tę, któ­ra, roz­po­star­ta sze­ro­ko, uno­si­ła się nad ko­ci­mi łba­mi. Pa­no­wa­ła cmen­tar­na ci­sza. Do­pie­ro po czuj­nej lu­stra­cji te­re­nu dał znak to­wa­rzy­szo­wi i obaj znik­nęli w wy­rwie muru. Fa­bry­ka Szpo­ta­ńskie­go prze­trwa­ła woj­nę w nie naj­lep­szym sta­nie, za­cho­wa­ły się jed­nak dach i ścia­ny. Na­dal sta­no­wi­ły so­lid­ną ochro­nę przed desz­czem i spoj­rze­nia­mi cie­kaw­skich. To wła­śnie dla­te­go zwró­ci­li na nią uwa­gę.

Ru­scy wkro­czy­li do Mi­ędzy­le­sia mie­si­ąc wcze­śniej, we wrze­śniu 1944, i tyle ich tu wi­dzia­no. Ulo­ko­wa­li się dwie sta­cje da­lej w kie­run­ku War­sza­wy. Mi­ędzy­le­sie było tyl­ko śmier­dzącym daw­nym Ka­czym Do­łem, a Anin ofe­ro­wał miesz­cza­ńskie wil­le z we­ran­da­mi i sady pe­łne słod­kich gru­szek, ja­błek oraz cze­re­śni. Może przy­po­mi­na­ły im ogro­dy Sym­fe­ro­po­la czy Ro­sto­wa? Na fa­bry­kę nie zwró­ci­li szcze­gól­nej uwa­gi. Już dużo wcze­śniej wy­pa­tro­szo­no ją ze wszyst­kie­go, co przed­sta­wia­ło ja­kąkol­wiek war­to­ść: mie­dzia­nych prze­wo­dów, sta­lo­wych rur, okien i de­sek. Z ro­bot­ni­czych to­a­let wy­rwa­no na­wet ki­ble.

Mężczy­źni we­szli do hali głów­nej. Była zde­wa­sto­wa­na. Wy­pe­łnia­ła ją masa rów­no­mier­nie roz­sy­pa­ne­go gru­zu i po­ła­ma­nych przed­mio­tów, z któ­rych pro­duk­cji sły­nęła kie­dyś fa­bry­ka. Mia­żdży­li bu­cio­ra­mi szcząt­ki ce­ra­micz­nych izo­la­to­rów, prze­kład­ni­ków i czar­nych wy­łącz­ni­ków. Omi­ja­li góry gru­zu wiel­ko­ści czło­wie­ka i kłęby po­rdze­wia­łe­go dru­tu, zo­sta­wia­jące­go na pal­cach nie­zmy­wal­ne śla­dy. Mur we­wnętrz­ny, od­dzie­la­jący halę od po­miesz­czeń biu­ro­wych, le­d­wie się trzy­mał, stra­sząc oczo­do­ła­mi wy­rwa­nych okien.

Ten ob­raz nędzy i znisz­cze­nia sta­no­wił ich szan­sę. W Mi­ędzy­le­siu tej je­sie­ni zo­sta­ło nie­wie­lu miesz­ka­ńców. Mało komu przy­szło­by do gło­wy za­pusz­czać się wie­czo­rem na te­ren zruj­no­wa­nej i opusz­czo­nej fa­bry­ki. Cza­sy były nie­pew­ne. Ru­scy strze­la­li do wszyst­kie­go, co się ru­sza – osta­tecz­nie znaj­do­wa­li się ci­ągle w stre­fie przy­fron­to­wej. Nie bra­ko­wa­ło ta­kże lum­pów i zło­dziei, któ­rzy kro­czy­li za wy­zwo­li­cie­la­mi ni­czym brud­na fala, za­le­wa­jąca ka­żdą, na­wet naj­mniej­szą dziu­rę.

Mężczy­źni przez chwi­lę szli ce­gla­nym la­bi­ryn­tem. Kie­dy do­tar­li do za­chod­niej ścia­ny, od stro­ny to­rów, Czar­ny po­chy­lił się i oczy­ścił z gru­zów ka­wa­łek podło­gi. Od­sło­ni­ła się kla­pa z me­ta­lo­wym uchwy­tem.

– Pie­rzyn­ka, właź – za­ko­men­de­ro­wał.

Ze­szli po że­liw­nych schod­kach i za­su­nęli za sobą kla­pę. To była ich baza na Mi­ędzy­le­sie, Anin i Mie­dze­szyn, czar­na dziu­ra, w któ­rej sta­wa­li się nie­wi­dzial­ni. Nie po­trze­bo­wa­li czap­ki nie­wid­ki, aby znik­nąć z oczu woj­sko­wym pa­tro­lom czy NKWD. Nie­gdyś mu­siał się tu mie­ścić ma­ga­zyn ebo­ni­to­wych izo­la­to­rów. Kil­ka z nich prze­trwa­ło woj­nę w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. Cza­sa­mi bra­li je do ręki, ob­ra­ca­jąc w pal­cach ni­czym że­to­ny w ka­sy­nie. Były jak nie­mi świad­ko­wie epo­ki, barw­ne­go świa­ta, któ­ry już daw­no od­sze­dł w prze­szło­ść. Mie­li tu stół, ławę do sie­dze­nia, a na­wet po­rząd­ną lam­pę naf­to­wą z nie­wie­le im mó­wi­ącą przed­wo­jen­ną na­zwą na pod­sta­wie „Ra­fi­ne­ria Ja­sło”.

Dwie ko­lej­ne dziu­ple mie­ści­ły się w Otwoc­ku oraz Fa­le­ni­cy. Ko­rzy­sta­li z nich w ra­zie po­trze­by. Strze­żo­ne­go Pan Bóg strze­że.

Czar­ny za­pa­lił lam­pę i spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Po­cze­ka­my jesz­cze go­dzi­nę – po­wie­dział. – Niech się ściem­ni.

Był wy­so­kim mężczy­zną o prze­ni­kli­wych oczach. W tych oczach było coś nie­po­ko­jące­go, coś, co spra­wia­ło, że Pie­rzyn­ka nie lu­bił w nie pa­trzeć.

– My­śli szef, że dzi­siaj przyj­dą? – za­py­tał.

– Tak sądzę. Są nie­cier­pli­wi.

– Wczo­raj ich nie było.

– Może coś im wy­pa­dło.

– Może... – Pie­rzyn­ka wy­jął skręta z kie­sze­ni. Po­często­wał Czar­ne­go, ale ten od­mó­wił ru­chem ręki. – Ale ja bym temu gra­na­to­we­mu nie ufał. Pies to pies. Sprze­da­łby dwa razy tę samą in­for­ma­cję?

– Po­dob­no ten po­li­caj nie jest głu­pi. Taki wiej­ski roz­tro­pek jak ty, Pie­rzyn­ka.

Ten za­ci­ągnął się dy­mem i zmarsz­czył czo­ło. Nie lu­bił swo­je­go prze­zwi­ska. Cze­go to lu­dzi­ska nie wy­my­ślą? Kie­dyś zro­bił włam do miesz­ka­nia pew­ne­go ad­wo­ka­ta w Ży­rar­do­wie, któ­ry aku­rat ba­wił w Za­ko­pa­nem. Ob­ro­bił cha­łu­pę na czy­sto: tu­zin sre­ber, tro­chę go­tów­ki, ze­ga­rek, kil­ka nie­złych gar­ni­tu­rów. No, opła­ci­ło się. Był już u sie­bie w domu, gdy so­bie przy­po­mniał, że sta­ra za­wsze mu su­szy­ła gło­wę o pie­rzy­nę. Pie­rzy­na to, pie­rzy­na tam­to. Weź i zor­ga­ni­zuj. Ła­two, kur­wa, po­wie­dzieć, zor­ga­ni­zuj. A co to on, Świ­ęty Mi­ko­łaj jest? Z far­ma­zo­na miał wy­trze­pać? Ale wte­dy, po­nie­wcza­sie, przy­po­mniał so­bie, że w sy­pial­ni me­ce­na­sa wi­dział taką fest po­du­chę: bia­łą, dużą, na­bi­tą pew­nie gęsim pie­rzem, ze sztyw­ny­mi ro­ga­mi. W sam raz dla sta­rej, żeby jej gębę za­pchać. No to wzi­ął so­bie na am­bit i po­ma­sze­ro­wał z po­wro­tem. Wra­cał już z fan­tem, gdy traf chciał, że po­du­cha od tego ści­ska­nia ja­koś się roz­dup­czy­ła i pu­ści­ła po szwach. Do tego za­czął pa­dać deszcz. Kie­dy po­li­cja go na­kry­ła, cały był ob­le­pio­ny bia­łym pie­rzem. No i okrzyk­nęli go Pie­rzyn­ką. Lu­dzie to zło­śli­wi są.

Drążył te­mat dzi­siej­szej ak­cji, ale tak na­praw­dę miał za­ufa­nie do Czar­ne­go. Od kie­dy przy­stał do jego ban­dy, wszyst­ko się zmie­ni­ło. Stać go było na kie­łba­sę i ma­chor­kę, a na­wet mógł coś odło­żyć na gor­sze cza­sy. In­nym prze­szka­dza­ło, że Czar­ne­go spo­wi­ja ja­kaś mgła ta­jem­ni­cy. Nikt nie wie­dział, skąd się na­gle po­ja­wił na pra­wym brze­gu ani kim był – czło­wie­kiem z lasu czy może wręcz prze­ciw­nie, ubec­kim kon­fi­den­tem i wty­ką? Ra­bo­wał dla sie­bie czy dla swych wpły­wo­wych mo­co­daw­ców, po­zo­sta­jących w cie­niu? Kto wie? No ale po co to komu wie­dzieć? Od ta­kie­go my­śle­nia może roz­bo­leć gło­wa. Nie mó­wi­ąc już o tym, że cie­ka­wo­ść mo­gła oka­zać się nie­bez­piecz­na. Ku­rew­sko nie­bez­piecz­na.

Mie­si­ąc wcze­śniej tego te­ma­tu ucze­pił się nie­ja­ki Sa­chej­ko, do­li­niarz ze spa­lo­nej Woli, ru­dzie­lec o wy­łu­pia­stych, bez­czel­nych oczach. Tra­fił do nich z obo­zu w Prusz­ko­wie, sam się pro­sił o przy­jęcie do ban­dy – Pie­rzyn­ka sły­szał to na wła­sne uszy. A po­tem po­ka­zał gość rogi. Od po­cząt­ku miał coś do Czar­ne­go. Niby wy­ko­ny­wał roz­ka­zy, ale nie­ustan­nie mru­czał pod no­sem z nie­za­do­wo­le­niem, słu­chał, a jak­by nie sły­szał. Pie­rzyn­ka wie­dział, że to nie po­trwa dłu­go. Znał Czar­ne­go. No i wy­kra­kał.

Wró­ci­li po ak­cji do dziu­pli w Otwoc­ku. Pa­li­li ogni­sko w ogro­dzie i smo­li­li ma­chor­kę. Mie­li już moc­no w czu­bie. Pili bim­ber, ob­ser­wu­jąc spod oka, jak Czar­ny dzie­li łupy. Tyl­ko on o tym de­cy­do­wał, ale za­sa­dy były sta­łe: do­sta­wa­li z re­gu­ły za­pła­tę w zra­bo­wa­nej go­rza­le, żyw­no­ści, odzie­ży i bu­tach, a for­sa i an­ty­ki, zwłasz­cza dzie­ła sztu­ki, przy­pa­da­ły Czar­ne­mu. Taki mus.

No i wte­dy się za­częło. Po­szło o ofi­cer­ską sza­blę. Ład­na sztu­ka, uła­ńska. Mia­ła ja­kiś gra­we­ru­nek na ostrzu. Wi­dzie­li, że Czar­ne­go bar­dzo on za­in­te­re­so­wał. Aż po­czer­wie­niał na twa­rzy i Pie­rzyn­ce prze­mknęła myśl, że może oni do tego domu przy­szli tyl­ko po sza­blę, bo po praw­dzie poza kil­ko­ma dro­bia­zga­mi gów­no tam było do po­dzia­łu.

– Ład­na ta sza­bel­ka – ode­zwał się nie­spo­dzie­wa­nie Sa­chej­ko i już wte­dy Pie­rzyn­ka zwie­trzył, że będą z tej gad­ki kło­po­ty.

Czar­ny nie od­po­wie­dział. Ba­we­łnia­ną szmat­ką uwa­żnie prze­cie­rał klin­gę. Wi­dzie­li, jak stal błysz­czy w świe­tle ogni­ska.

– Po spra­wie­dli­wo­ści my­ślę, że mnie się na­le­ży. Sza­bel­ka, zna­czy się. To ja ją zna­la­złem w sy­pial­ni tego sta­re­go capa.

– To ja tu rządzę i dzie­lę – po­wie­dział krót­ko Czar­ny, na­wet nie pod­no­sząc gło­wy.

– Tak było, ale być nie musi – od­pa­rł Sa­chej­ko i po­ci­ągnął po­rząd­ny łyk go­rza­ły. Na ko­la­nach trzy­mał ob­rzy­na.

– Po­wie­dzia­łem. Ko­niec te­ma­tu.

– Nie, kur­wa, nie ko­niec. – Sa­chej­ko po­ło­żył pra­wą dłoń na ob­rzy­nie. – Nie może być tak, że wszy­scy ry­zy­ku­je­my gło­wą, a po­tem do­sta­je­my tyl­ko okru­chy z pa­ńskie­go sto­łu. I je­den wiel­ki wódz za­gar­nia, nie wie­dzieć cze­mu, wszyst­ko. Sa­na­cja się sko­ńczy­ła. Te­raz mamy rów­no­ść, rządy ro­bot­ni­czo-chłop­skie.

Za­pa­no­wa­ła ci­sza. Pie­rzyn­ka sły­szał wła­sny od­dech.

– Rów­no­ść, po­wia­dasz... – Czar­ny pod­nió­sł klin­gę, jak­by spraw­dza­jąc, czy jest już ide­al­nie oczysz­czo­na.

– Ano. Zna­laz­ca fan­tu ma do nie­go pierw­sze­ństwo. Ta sza­bla to tyl­ko bu­rżuj­ski prze­ży­tek jest. Ale o za­sa­dę się roz­cho­dzi. Taka de­mo­kra­cja u nas za­pa­nu­je...

Czar­ny mil­czał przez chwi­lę, jak­by po­trze­bo­wał cza­su, aby prze­tra­wić te sło­wa.

– Nie ma się o co pie­klić, Sa­chej­ko – po­wie­dział wresz­cie. – Nie wie­dzia­łem, że tak ci za­le­ży na tej sza­bel­ce.

– Na­praw­dę? – Sa­chej­ko spoj­rzał nie­uf­nie spode łba.

– Ja­sne. Mó­wisz, co my­ślisz. Ta­kie two­je pra­wo. A do­bry z cie­bie zło­dziej, nie chcia­łbym ta­kie­go stra­cić. Chcesz, to weź... – Wy­ci­ągnął sza­blę w jego kie­run­ku.

Pa­trzy­li na tę sce­nę onie­mia­łym wzro­kiem. Ktoś wes­tchnął z ulgą.

Sa­chej­ko pod­nió­sł się z ta­bo­re­tu. Lek­ko za­chwiał się na no­gach. Opusz­czo­ny ob­rzyn na­dal tkwił w jego pra­wej ręce. Wi­dzie­li błysk trium­fu w za­mglo­nych al­ko­ho­lem oczach.

Wszyst­ko ro­ze­gra­ło się w ułam­ku se­kun­dy. Usły­sze­li tyl­ko świst po­wie­trza. Sa­chej­ko padł na­gle na ko­la­na z ci­chym jękiem. Miał nie­na­tu­ral­nie skrzy­wio­ną gło­wę. Po­trze­bo­wa­li chwi­li, aby do­strzec ciem­ną rysę na jego gar­dle. Po chwi­li buch­nęła z niej krew. Ob­fi­cie, jak gdy­by tyl­ko cze­ka­ła na ten mo­ment, aby wy­do­stać się na ze­wnątrz. Cia­ło zwa­li­ło się na zie­mię. Wi­dzie­li, jak kon­wul­syj­nie drga­ją sto­py w za­bło­co­nych ka­lo­szach. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach wszyst­ko usta­ło. Krew szyb­ko wsi­ąka­ła w pia­sek.

– Ktoś jesz­cze chce wpro­wa­dzać tu nowe po­rząd­ki? – Czar­ny po­wió­dł po nich wzro­kiem i wy­ta­rł za­krwa­wio­ną klin­gę szma­tą. – Py­tam, bo u mnie nie ma de­mo­kra­cji. I ni­g­dy nie będzie. Czy to ja­sne?

No pew­nie, że ja­sne. To dla­te­go on, Pie­rzyn­ka, nie za­da­wał zbęd­nych py­tań. Po­zo­sta­li też nie. To był ich świat, wła­śnie tak urządzo­ny. Wy­bór był pro­sty: mo­gli być tyl­ko z Czar­nym albo gry­źć zie­mię w ano­ni­mo­wym dole, być może bez wła­snej ma­ków­ki. Jak ten fra­jer Sa­chej­ko, co się z dyk­ta­tu­rą pro­le­ta­ria­tu wy­rwał. No to o czym było tu my­śleć?

– Za pięć mi­nut idzie­my. – Wy­rwał go z roz­my­ślań głos Czar­ne­go.

Wy­szli po schod­kach na górę i spoj­rze­li przez szpa­rę w mu­rze. Ro­bi­ło się już sza­ro. Na nie­bie wi­sia­ły brud­ne, na­brzmia­łe chmu­ry. Wi­dzie­li tyl­ko tory ko­le­jo­we i ni­ski na­syp po dru­giej stro­nie. Ni­g­dzie żad­nych pa­tro­li ani prze­chod­niów.

Ide­al­na pora, żeby coś ukra­ść.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: