Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarna pieśń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

Czarna pieśń - ebook

Toczyliśmy bitwy, po których zostawało na ziemi ponad sto trupów, ale nie napisano o nich ani słowa. Zakon walczy, ale często robi to w ciszy, bez chwały czy nagrody. Nie mamy sztandarów. Vaelin Al Sorna jest najnowszym rekrutem Szóstego Zakonu. Podczas brutalnego szkolenia uczy się wykuwać miecze, przetrwać w dziczy, zabić człowieka szybko i cicho, a wszystko w imię obrony Królestwa i wiary. Teraz jego umiejętności zostaną poddane próbie. Zbliża się wojna. Vaelin musi wykorzystać całą swoją siłę i spryt, żeby przeżyć nadciągający konflikt. Lecz kiedy świat będzie balansował na krawędzi chaosu, Vaelin pozna prawdę, która tnie głębiej niż miecz.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67353-84-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Pijąc, wyczuł, że Ahm Lin umiera. Słaby, pra­wie nie­wy­czu­walny wydech, ostat­nie drże­nie i przy­ja­ciel odszedł.

Vaelin stłu­mił falę roz­pa­czy i wyssał do cna krew, która pły­nęła z rany kamie­nia­rza. Omal się nie zadła­wił, gdy gęsty, meta­liczny płyn wypeł­nił jego usta i utknął mu w gar­dle. Prze­łknął go, nie zwa­ża­jąc na odrazę. Kiedy pierw­sze kro­ple tra­fiły do wnętrz­no­ści, poczuł, że dar w nim roz­kwita i roz­prze­strze­nia się z szyb­ko­ścią bły­ska­wicy, nie­sie pieśń przy­wo­dzącą na myśl krzyk.

Muzyka była bole­śnie ogłu­sza­jąca, wypeł­niła jego umysł kaskadą nakła­da­ją­cych się na sie­bie nut, które mimo brzyd­kiej dys­har­mo­nii two­rzyły rodzaj melo­dii. Melo­dii zawie­ra­ją­cej pew­ność i zna­cze­nie: _Śmierć nad­ciąga ze wszyst­kich stron. Nad­cho­dzi teraz!_

Vaelin odsko­czył od ciała Ahm Lina i przy­kuc­nął, uchy­la­jąc się przed świsz­czą­cym cię­ciem sza­bli, kiedy potężny wojow­nik Stahl­ha­stu w peł­nej zbroi wysko­czył z wyso­kiej trawy pora­sta­ją­cej brzeg kanału. Prze­ciw­nik zaklął i zaata­ko­wał ponow­nie, trzy­ma­jąc ręko­jeść obu­rącz i celu­jąc w pierś Al Sorny. Pieśń na­dal krzy­czała, a wzrok Vaelina przy­kuły toporne, wykrzy­wione rysy napast­nika. Melo­dia opo­wia­dała o męż­czyź­nie unu­rza­nym we krwi i naj­szczę­śliw­szym w chwi­lach prze­mocy. Męż­czyź­nie, który wal­czył, zabi­jał, gwał­cił i łupił w ciągu całego mar­szu przez Żela­zny Step i pogra­ni­cze. Męż­czyź­nie, który pra­gnął wię­cej, gdy horda wdarła się do serca Czci­god­nego Kró­le­stwa. Męż­czyź­nie, który zanie­dbał napra­wie­nia małej płyt­kiej zbroi, jej czę­ści zasła­nia­ją­cej miej­sce nad lewym bio­drem, odłu­pa­nej w cza­sie ostat­niego ataku na Keshin-Kho. Wszystko to pieśń wykrzy­czała w gło­wie Vaelina w trak­cie jed­nego ude­rze­nia serca.

Gdy wojow­nik zro­bił wypad, Al Sorna okrę­cił się, tak że sza­bla minęła jego pierś o cal, po czym wbił czu­bek mie­cza w otwór w zbroi. Ostrze dotarło głę­boko, prze­cięło żyłę, ścię­gno i chrząstkę, prze­ry­wa­jąc wszyst­kie połą­cze­nia mię­dzy nogą i bio­drem. Zasko­czony i wście­kły krzyk­nął i runął na zie­mię. Łypiąc na Al Sornę, obrzu­cił go ste­kiem wyzwisk. Vaelin wyrwał miecz z rany i zadał cios z góry. Ostat­nie słowa wojow­nika porwał stru­mień krwi, która try­snęła z jego ust.

Krzyk pie­śni skie­ro­wał wzrok Vaelina ku nowemu zagro­że­niu, kolej­nym dwóm wojow­ni­kom Stahl­ha­stu prze­dzie­ra­ją­cym się przez wysoką trawę. Al Sorna ponow­nie ciął szyję umie­ra­ją­cego wojow­nika, a potem chwy­cił za jego hełm i zerwał mu głowę z ramion. Pierw­szy wróg, który wyło­nił się z trawy, dostał głową pro­sto w twarz i zato­czył się do tyłu, oszo­ło­miony i ośle­piony przez fon­tannę krwi. Gdy udało mu się zetrzeć z oczu czer­woną mia­zgę, ostrze mie­cza prze­szyło jego mózg, tak że nie zdą­żył nawet się zorien­to­wać, że umiera.

Al Sorna odkop­nął na bok drga­jące ciało i wyrwał z niego miecz w samą porę, żeby odpa­ro­wać cios dru­giego prze­ciw­nika. Zanim ten zdą­żył się cof­nąć, Vaelin sko­czył i zadał szybki cios głową w jego nie­chro­niony nos, po czym wyrwał szty­let zza pasa nie­szczę­śnika, okrę­cił się i wbił go w nie­osło­nięty zbroją tył jego uda.

Kolejne alar­mu­jące krzyki pie­śni spra­wiły, że Vaelin padł na trawę w chwili, gdy w powie­trzu świ­snęły strzały. W pierś pecho­wego wojow­nika, który, zata­cza­jąc się, pró­bo­wał wyrwać szty­let z nogi, wbiły się trzy poci­ski, naj­wy­raź­niej wypusz­czone z bli­skiej odle­gło­ści, sądząc po tym, z jaką łatwo­ścią sta­lowe groty prze­biły kol­czugę i płytę. Kiedy Vaelin zaczął peł­znąć, szo­ru­jąc brzu­chem po ziemi, usły­szał przed­śmiertne char­cze­nie wroga. Na zasnu­tym mgłą brzegu roz­brzmie­wały pokrzy­ki­wa­nia, prze­ry­wane od czasu do czasu świ­stem strzał, ale żadna nie tra­fiła w cel.

Jest ina­czej, pomy­ślał Vaelin, czoł­ga­jąc się i krzy­wiąc na dźwięk zgrzy­tli­wej melo­dii, która na­dal w nim roz­brzmie­wała. Jej ton wzno­sił się i opa­dał, przy­po­mi­nał syk węża w jed­nej chwili, a w następ­nej skrze­cze­nie zanie­po­ko­jo­nego jastrzę­bia. Przy każ­dej kul­mi­na­cji Vaeli­nowi ciem­niało w oczach, a jego puls przy­śpie­szał, czemu towa­rzy­szył rzadko odczu­wany, ale zna­jomy głód. Pierw­szy raz poczuł go w Lesie Mar­ti­she przed wielu laty, kiedy jego przy­ja­ciel leżał umie­ra­jący, a on popę­dził za łucz­ni­kiem, który go tra­fił. To była żądza krwi, potrzeba zabi­ja­nia zro­dzona przez tę pieśń. Inną pieśń, wie­dział z rosnącą pew­no­ścią. Nie moją. Nie pieśń, która zosta­wił w Zaświa­tach po tym, jak w All­tor wykrwa­wił się nie­mal na śmierć. Nie pieśń, za którą od tam­tej pory tęsk­nił.

Zatrzy­mał się, kiedy melo­dia znowu roz­brzmiała gło­śniej, choć już nie tak nie­har­mo­nijna. Nie budziła głodu, ale była w niej gorzka nuta, nie­chętny powi­talny pomruk.

Koń­skie kopyto stąp­nęło kilka cali od jego głowy, nie­cier­pli­wie. Vaelin uniósł wzrok i skrzy­wił się, kiedy prych­nię­cie Derki owiało gorą­cem jego twarz. Ogier prze­krzy­wił łeb, łyp­nął na niego jed­nym okiem i potrzą­snął głową.

– Tak – mruk­nął Vaelin, się­ga­jąc po wodze. – Cie­bie też dobrze znowu widzieć.

Kiedy wsko­czył na sio­dło, roz­legł się chór okrzy­ków. Za nimi podą­żył kolejny grad poci­sków. Strzały tra­fiły w powie­trze, kiedy nie­po­ga­niany Derka puścił się galo­pem, żeby po chwili znik­nąć we mgle. Pieśń ponow­nie roz­brzmiała w ostrym wrza­sku ostrze­że­nia chwilę przed tym, jak z mgły wypa­dła wysoka ama­zonka, zata­cza­jąc nad głową obu­siecz­nym topo­rem. Vaelin moc­niej chwy­cił wodze, żeby wymi­nąć ją po lewej stro­nie, ale ogier miał wła­sne plany. Siwek zatrzy­mał się gwał­tow­nie i z rże­niem sta­nął dęba przed szar­żu­ją­cym wierz­chow­cem. W powie­trze unio­sły się zie­mia i trawa, po czym roz­legł się gło­śny trzask łama­nej kości, kiedy Derka opu­ścił kopyto na łeb dru­giego rumaka, tak że ten runął bez­wład­nie na zie­mię wraz z jeźdź­cem.

Vaelin już miał spiąć Derkę ostro­gami, ale powstrzy­mał się, bowiem znowu roz­brzmiała pieśń, tym razem nie tak gło­śna, ale jesz­cze bar­dziej bole­sna. Dźwięki były draż­niące i natar­czywe, wwier­cały się w niego głę­boko, wywo­łu­jąc obrazy oblę­że­nia, wszyst­kich żoł­nie­rzy, któ­rymi dowo­dził, teraz giną­cych z rąk hordy Ostrza Ciem­no­ści, a na koniec bla­dej, bła­gal­nej twa­rzy Ahm Lina.

_Pro­szę… mój dar dla cie­bie…_

Kiedy melo­dia stała się ogłu­sza­jąca, zaćmił mu się wzrok, świat zmie­nił się w czer­wo­no­szarą mgłę. Vaelin czuł wodze w jed­nej dłoni, ręko­jeść mie­cza w dru­giej, i napię­cie mię­śni, ale nie miał nad nimi żad­nej kon­troli. Nie potra­fił stwier­dzić, ile czasu minęło, zanim pieśń uci­chła, a w oczach mu poja­śniało. Może to było kilka sekund, a może godzina, ale kiedy to się stało, zoba­czył wojow­niczkę Stahl­ha­stu opartą bez­wład­nie o bok zabi­tego konia. Jej twarz wyglą­dała tak samo jak Ahm Lina w ostat­nich chwi­lach przed śmier­cią, blada jak płótno. Kobieta spoj­rzała na niego i zamru­gała raz, po czym skie­ro­wała wzrok na stru­mień krwi try­ska­jący z kikuta ucię­tego ramie­nia. Raczej z fascy­na­cją niż z prze­ra­że­niem patrzyła, jak wycieka z niej życie.

Al Sorna odwró­cił głowę, wsu­nął miecz do pochwy na ple­cach i popę­dził Derkę do galopu. Po raz kolejny znik­nął we mgle. Krzyki i świst strzał na­dal za nim roz­brzmie­wały, ale wkrótce uci­chły. Vaelin zwol­nił do stępa i rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu jakie­goś punktu cha­rak­te­ry­stycz­nego, wska­zówki, gdzie może się znaj­do­wać. Teraz już tylko rzadki opar prze­sła­niał słońce, tak że widać było rów­ninę wyso­kich traw cią­gnącą się na połu­dnie ku pofał­do­wa­nym wzgó­rzom. Na pół­nocy wzno­sił się nie­wy­raźny stoż­ko­waty zarys Keshin-Kho, a kil­ka­set kro­ków na zachód bie­gła cał­kiem pro­sta linia kanału. Jedyną jako taką osłonę mógł zapew­nić skra­wek gęstego lasu na wscho­dzie. Vaelin ruszył w jego stronę rów­nym galo­pem, świa­domy, że wkrótce zjawi się pościg.

W cza­sie jazdy powra­cał do niego obraz umie­ra­ją­cej wojow­niczki. Vaelin ode­brał życie wielu ludziom, ale zawsze z koniecz­no­ści, przy­naj­mniej tak wolał myśleć. Ama­zonka stra­ciła konia, więc spo­koj­nie mógł poje­chać dalej. Zabi­ja­nie jej nie było konieczne, a jed­nak to zro­bił. W tonie pie­śni wybrzmiało ostre wark­nię­cie i surowa nagana przy­nio­sła nową myśl: _Wróg zasłu­guje tylko na śmierć_.

Vaelin ścią­gnął wodze i zatrzy­mał Derkę. Gdy usły­szał słabe, ale nara­sta­jące okrzyki prze­śla­dow­ców, obej­rzał się przez ramię na tra­wia­stą rów­ninę. Zabili Ahm Lina, pomy­ślał, a pieśń stała się bar­dziej melo­dyjna, nie­mal uwo­dzi­ciel­ska w swo­jej obiet­nicy. Zabili Sho Tsaia i wielu innych, wszystko w służ­bie fał­szy­wego boga. A ja znowu mam pieśń krwi. Czy tak trudno byłoby zabić ich wszyst­kich? Czy nie byłoby obrazą dla pamięci Ahm Lina, gdy­bym tego nie zro­bił? Osta­tecz­nie on prze­ka­zał mi swój dar.

Gło­śne, pełne iry­ta­cji rże­nie Derki wdarło się w jego roz­my­śla­nia, pro­wo­ku­jąc kolejne wark­nię­cie pie­śni. Vaelin zaci­snął zęby, skie­ro­wał zde­cy­do­wany wzrok z powro­tem na wschód i popę­dził konia. Nie, posta­no­wił, choć wygłod­niała melo­dia na­dal roz­brzmie­wała natar­czy­wie, powo­du­jąc stały ból w gło­wie, gdy odma­wiał odpo­wie­dzi na jej wezwa­nie. To nie jest pieśń krwi. Krew to sub­stan­cja życia. To jest pieśń śmierci. Czarna pieśń.

* * *

Kiedy dotarli do drzew, pieśń uci­chła do posęp­nego pomruku, a ból głowy prze­szedł w tępe pul­so­wa­nie. Vaelin zatrzy­mał Derkę po kilku jar­dach, zsiadł z niego i przy­kuc­nął z zamknię­tymi oczami, żeby wchło­nąć dźwięki i zapa­chy lasu. Zie­mia jest wil­gotna po ostat­nim desz­czu, stwier­dził, rękami bada­jąc pod­łoże. Śpiewy pta­ków przy­ci­szone… Dym drzewny z połu­dnia. W tej gęstwi­nie byli ludzie.

Gałę­zie wisiały nisko, tak że musiał pro­wa­dzić Derkę mię­dzy drze­wami i utrzy­my­wać kie­ru­nek na wschód, żeby unik­nąć tego, co znaj­do­wało się na połu­dniu. Zamie­rzał dotrzeć do końca pusz­czy, zanim ruszy na poszu­ki­wa­nie kanału, a kiedy go wypa­trzy, podąży wzdłuż niego na połu­dnie, aż trafi na Nor­taha, Ellese i pozo­sta­łych. Liczył na to, że mieli dość roz­sądku, by go nie szu­kać, i pocie­szał się myślą, że Nor­tah pomimo wszyst­kich swo­ich wad nie jest głup­cem i nie da się łatwo zwieść sen­ty­men­tom, zwłasz­cza kiedy będzie trzeźwy. On ich popro­wa­dzi. Ja muszę jedy­nie ich zna­leźć.

Zwol­nił, kiedy czarna pieśń rap­tem znowu roz­brzmiała z całą natar­czy­wo­ścią. Była draż­niąca i zgrzy­tliwa, lecz bra­ko­wało w niej wcze­śniej­szego głodu zemsty. Został zastą­piony nutą łączącą ostrze­że­nie z naka­zem pcha­ją­cym go na połu­dnie w stronę inten­syw­nego zapa­chu dymu drzew­nego. Coś tam jest, pomy­ślał Vaelin i stwier­dził, że melo­dia jest zbyt nie­od­parta, żeby ją zigno­ro­wać. Coś, z czym trzeba się upo­rać.

Popro­wa­dził Derkę przez ćwierć mili gęstego lasu, aż wyśle­dził smużki dymu snu­jące się nad wierz­choł­kami drzew. Przy­naj­mniej trzy ogni­ska, oce­nił. Nagle się skrzy­wił, gdy wśród drzew usły­szał krzyk. Tym razem dźwięk nie pocho­dził z jego wnę­trza, tylko wydo­był się z ludz­kiego gar­dła i był nazna­czony prze­ra­że­niem świad­czą­cym o tor­tu­rach. Trwał przez kilka sekund, a kiedy nagle ucichł, ciszę, która po nim nastą­piła, wypeł­niła salwa śmie­chu. Coś, z czym trzeba się upo­rać, powtó­rzył w myślach Vaelin. Krzyk i śmiech roz­wiały wszel­kie wąt­pli­wo­ści co do zamia­rów pie­śni.

Derka par­sk­nął oskar­ży­ciel­sko i ze zło­ścią potrzą­snął łbem, kiedy Vaelin zaczął przy­wią­zy­wać wodze do zwa­lo­nej gałęzi cisu. „Zaśpie­wa­łam mu”, powie­działa Jade­itowa Księż­niczka w cza­sie podróży przez Żela­zny Step. „Krótką melo­dię, żeby zwią­zać was ze sobą”.

– Zacze­kaj tutaj – szep­nął Vaelin i pogła­skał ogiera po chra­pach, a następ­nie schy­lił się i wśli­znął pod osłonę paproci.

W miarę jak Vaelin się pod­kra­dał, śmiech sta­wał się coraz gło­śniej­szy. Kilka osób roz­ma­wiało w języku, któ­rego nie znał. Gdy się zatrzy­mał, żeby posłu­chać, wychwy­cił podo­bień­stwo do języka Stahl­ha­stu i odmiany chi-shin uży­wa­nej na pogra­ni­czu, ale spo­sób wyra­ża­nia się i akcent spra­wiały, że słowa były nie­zro­zu­miałe. Vaelin przy­padł do ziemi i zaczął się czoł­gać. Poru­szał się w sta­łym, wyprak­ty­ko­wa­nym, powol­nym ryt­mie, odsu­wa­jąc przed sobą gałązki, które mogły zdra­dzić jego obec­ność. Znie­ru­cho­miał, kiedy do jego uszu dotarł zna­jomy dźwięk. Dostrzegł smużkę pary uno­szą­cej się za pniem jesionu. Powoli odpełzł na bok i zoba­czył męż­czy­znę w skó­rza­nej zbroi, który ze znu­dzoną miną sikał na pod­szy­cie.

Tuhla, doszedł do wnio­sku Vaelin, roz­po­zna­jąc strój. Prze­su­nął wzro­kiem w prawo i w lewo, ale nie wypa­trzył nikogo innego. Z oddali na­dal dobie­gały śmiech i roz­mowy. W cza­sie wojny nie jest dobrze sikać samot­nie, pomy­ślał Vaelin. Męż­czy­zna odwró­cił się i zaczął iść, po dro­dze zapi­na­jąc spodnie. Vaelin uniósł się do przy­siadu, a potem wypro­sto­wał się i ruszył za nim. Na odgłos jego kro­ków Tuhla przy­sta­nął i się obej­rzał, ale było za późno, by zdo­łał zare­ago­wać. Vaelin oplótł ramio­nami jego pierś i szyję, pod­ciął mu nogi i szarp­nął jego głowę w dół i na prawo, kiedy razem upa­dali. Satys­fak­cjo­nu­jące podwójne chrup­nię­cie powie­działo mu, że skrę­cił prze­ciw­ni­kowi kark. Zaci­snął dłoń na jego ustach, żeby stłu­mić przed­śmiertne odgłosy, i zatkał mu nos, nie pozwa­la­jąc na ostatni oddech. Trzy­mał go, aż drgawki ustały.

Sto­czył z sie­bie trupa i go prze­szu­kał. Thula nosił przy pasie bułat i butelkę jakie­goś cuch­ną­cego napitku o sil­nej woni alko­holu. W bucie miał nóż myśliw­ski z kościaną ręko­je­ścią. Vaelin zabrał broń i ruszył w powol­nym i rów­nym tem­pie, trzy­ma­jąc się gęstego pod­szy­cia. Po dwu­dzie­stu kro­kach tra­fił na następ­nych dwóch wojow­ni­ków Thula, obu zde­cy­do­wa­nie mniej nie­ostroż­nych niż ich towa­rzysz. Jeden trzy­mał kuszę ze strzałą nasa­dzoną na cię­ciwę, drugi ści­skał w ręce bułat. Obaj prze­szu­ki­wali wzro­kiem gęstwinę drzew z czuj­no­ścią dra­pież­ni­ków zapra­wio­nych w wykry­wa­niu zagro­że­nia.

– Ulska! – zawo­łał łucz­nik ści­szo­nym gło­sem, przy­pusz­czal­nie nawo­łu­jąc towa­rzy­sza, który zbyt długo nie wra­cał.

Kiedy wojow­nicy się zbli­żyli, Vaelin roz­płasz­czył się na mięk­kiej ziemi. Był czę­ściowo zasło­nięty przez sze­roki pień sta­rego dębu i bal­da­chim z paproci, ale wkrótce ta osłona mogła się oka­zać nie­do­sta­teczna. Ukrył w dłoni jeden ze swo­ich noży do rzu­ca­nia i popra­wił uchwyt na zdo­bycz­nym, cze­ka­jąc, aż męż­czyźni znajdą się w odle­gło­ści pię­ciu kro­ków od niego.

Wtedy zerwał się z ziemi, odchy­lił ramiona do tyłu i cisnął oboma nożami z pre­cy­zją, którą, jak sądził, utra­cił wraz z mło­do­ścią. Lewy rzut oka­zał się mini­mal­nie mniej celny, sta­lowe ostrze wbiło się w miej­sce mię­dzy szyją a ramie­niem Thuli, ale i tak odna­la­zło ważną żyłę. Wojow­nik padł na zie­mię, z jego ust buch­nął ciemny stru­mień. Łucz­nik utrzy­mał się na nogach, choć nóż z kościaną ręko­je­ścią wbił mu się w gar­dło. Pró­bo­wał nawet wyce­lo­wać z łuku, kiedy Al Sorna zbli­żał się do niego nie­śpiesz­nie, ale broń szybko wypa­dła z jego trzę­są­cych się rąk. Vaelin schy­lił się po łuk, a potem wyszarp­nął nóż z rany i zabrał Thuli koł­czan, gdy ranny w końcu runął na zie­mię i wydał ostat­nie zdu­szone tchnie­nie.

Vaelin nasa­dził strzałę na cię­ciwę i ruszył dalej. Tym­cza­sem czarna pieśń prze­ra­dzała się w brzydki pomruk, zabar­wiony nutą, któ­rej nie sły­szał od wielu lat, szu­mem roz­po­zna­nia ozna­cza­ją­cym tylko jedno: _W pobliżu jest inny Obda­rzony_. Nowy wybuch śmie­chu dopro­wa­dził go do luź­nego kręgu dwu­na­stu wojow­ni­ków sto­ją­cych wokół małej grupki klę­czą­cych męż­czyzn. Jeńcy mieli obna­żone torsy, ale stos opan­ce­rzo­nych kafta­nów świad­czył, że byli to żoł­nie­rze kupiec­kiego króla. Pod­cho­dząc bli­żej, Vaelin stwier­dził rów­nież, że zna tych ludzi.

Z przodu grupy klę­czał Cho-ka, a po jego bokach leżały ciała dwóch człon­ków Zie­lo­nych Żmij. Jego spo­cona twarz była wykrzy­wiona z nie­na­wi­ści i fru­stra­cji, kiedy z god­nym podziwu wyzwa­niem patrzył na sto­ją­cego nad nim tęgiego męż­czy­znę.

– Gdzie on jest? – zapy­tał postawny osob­nik.

W prze­ci­wień­stwie do Thuli był bez zbroi i broni, a na sobie miał strój typowy dla miesz­kań­ców pogra­ni­cza. Gdy prze­krzy­wił głowę i nachy­lił się do Cho-ka, Vaelin poczuł rosnącą moc wraz z prze­bły­skiem roz­po­zna­nia. Namiot Ostrza Ciem­no­ści, przy­po­mniał sobie. Dzień, w któ­rym ten czło­wiek zabił Jade­itową Księż­niczkę. A kiedy Vaelin pró­bo­wał pomścić jej śmierć, to on go unie­ru­cho­mił.

– Mów. – Męż­czy­zna prze­su­nął dło­nią przed wście­kłym obli­czem Cho-ka. – Wiemy, że pomo­głeś mu uciec z mia­sta. Więc dla­czego nie ma go teraz z wami? Zabi­łeś go? Okra­dłeś?

Cho-ka nie odpo­wie­dział, tylko pogar­dli­wie skrzy­wił usta, co wywo­łało ciche wes­tchnie­nie u jego drę­czy­ciela.

– Widzia­łeś, jaką cenę zapła­cili ci, któ­rzy odtrą­cili miłość Ostrza Ciem­no­ści. – Męż­czy­zna wska­zał na ciała leżące po obu stro­nach prze­myt­nika. Vaelin nie widział, jakie odnie­śli rany, ale zie­mia pod nimi pociem­niała od krwi, a odór był zna­jomy dla tych, któ­rzy kie­dy­kol­wiek byli świad­kami patro­sze­nia. – Po co nara­żać się na taki los dla cudzo­ziemca? W dodatku nik­czem­nego i zdra­dli­wego. – Przy­su­nął się bli­żej i ści­szył głos. – Oszczędź sie­bie i innych. Zre­ha­bi­li­tuj się w oczach jedy­nego praw­dzi­wego żyją­cego boga. Powiedz mi, gdzie jest Zło­dziej Imion?

Cho-ka odpo­wie­dział mu pogar­dliwą miną i wark­nię­ciem przez zaci­śnięte zęby. Vaelin zoba­czył, że jego ręce nie są zwią­zane, ale przy­ci­śnięte do boków.

– Taka zamknięta dusza. – Tęgi męż­czy­zna pokrę­cił głową. – Chyba powi­nie­nem uwol­nić ją z klatki two­jego ciała. – Prze­su­nął wzrok na nagi tors Cho-ka. Vaelin poczuł kolejny przy­pływ mocy, gdy prze­myt­nik zadrżał, jego ramiona unio­sły się spa­zma­tycz­nie, dło­nie ufor­mo­wały się w drżące szpony. – Choć duszę kogoś takiego jak ty trudno będzie zna­leźć. Trzeba głę­boko pogrze­bać.

Dło­nie Cho-ka przy­ci­snęły się do jego wła­snego pła­skiego brzu­cha, całe ciało zadrżało w bez­owoc­nym opo­rze, kiedy palce zaczęły orać skórę. Czarna pieśń zmie­niła się w krzyk, gdy na ciele prze­myt­nika uka­zała się pierw­sza strużka krwi. Muzykę prze­peł­niała wszech­ogar­nia­jąca wście­kłość. Jest ich zbyt wielu, zapro­te­sto­wała mała, racjo­nalna część umy­słu, kiedy Vaelin uniósł łuk. Nacią­gnął cię­ciwę, a ta zadra­pała mu poli­czek. Jedyną odpo­wie­dzią pie­śni był cichy, zło­śliwy tryl roz­ba­wie­nia, zanim jego palce wypu­ściły strzałę.

Vaelin zoba­czył, że drzewce prze­szywa pierś tęgiego męż­czy­zny, poczuł, że jego dar słab­nie i umiera. Zanim czer­wo­no­szara mgła znowu prze­sło­niła świat, uświa­do­mił sobie, że odrzuca łuk, dobywa mie­cza i ciska nóż z kościaną ręko­je­ścią, a ten wbija się w zie­mię obok Cho-ka. Wszystko znik­nęło, kiedy pierw­szy Thula uniósł sza­blę, żeby spa­ro­wać jego cios. Ostat­nim wyraź­nym obra­zem była roz­pła­tana twarz tego czło­wieka, prze­cięta od czoła do brody przez srebrne ostrze.

* * *

– Nie powin­ni­śmy go powstrzy­mać? Już bar­dziej mar­twi być nie mogą.

– Możesz pró­bo­wać.

Głosy były zale­d­wie nie­wy­raź­nymi szep­tami poza czer­woną mgłą, ale dosta­tecz­nie zro­zu­mia­łymi, żeby dotrzeć do resz­tek roz­sądku nie­za­głu­szo­nych przez jazgot czar­nej pie­śni. Vaelin odzy­skał świa­do­mość, gdy pieśń przy­ci­chła i zmie­niła się w ból głowy, który on zaczy­nał odbie­rać jako stan wytchnie­nia. Cały drżał od nie­daw­nego wysiłku, jego mię­śnie pul­so­wały, pierś falo­wała, pot ście­kał mu po ple­cach. Mimo to nie czuł wyczer­pa­nia, choć ramię go bolało, kiedy opu­ścił miecz i zoba­czył krew pokry­wa­jącą ostrze od czubka do ręko­je­ści. U jego stóp leżał czło­wiek albo raczej to, co z niego zostało. Szczęka zabi­tego była odrą­bana razem z dużą czę­ścią gór­nej wargi, zęby lśniły bielą wśród czer­wo­nej mia­zgi. Prze­su­nąw­szy wzrok, Vaelin zoba­czył kolej­nego trupa leżą­cego twa­rzą w dół kilka kro­ków dalej. Skó­rzana zbroja była roz­cięta na ple­cach, ciało zostało roz­pła­tane aż do krę­go­słupa.

– Panie?

Vaelin odwró­cił się w stronę głosu, odru­chowo uno­sząc miecz. Cho-ka cof­nął się przed nim, opusz­cza­jąc bułat. Palce wol­nej ręki roz­po­starł w uspo­ka­ja­ją­cym geście.

– Musimy stąd iść – powie­dział.

– My? – ode­zwał się ktoś inny.

Głos nale­żał do przy­sa­dzi­stego męż­czy­zny, któ­rego Vaelin pamię­tał z sze­re­gów Cza­szek. Ten czło­wiek był dobrym żoł­nie­rzem, nie­za­chwia­nym w obli­czu kolej­nych rzezi Ostrza Ciem­no­ści. Teraz jed­nak mie­rzył swo­jego byłego dowódcę wzro­kiem, w któ­rym podejrz­li­wość mie­szała się z głę­bo­kim lękiem. Inny oca­lały czło­nek Żmij stał za jego ple­cami, a na jego twa­rzy odbi­jały się te same uczu­cia.

– Zamknij się, Kiyen! – wark­nął Cho-ka. – Nie­spła­cony dług jest prze­kleń­stwem. A może nie cenisz swo­jej skóry? – Słowa miały w sobie wład­czość, jakby prze­myt­nik recy­to­wał uro­czy­stą zasadę, któ­rej nie wolno łamać.

Twarz przy­sa­dzi­stego męż­czy­zny stward­niała po tej naga­nie.

– Naprawdę chcesz, żeby on z nami podró­żo­wał? – spy­tał, zata­cza­jąc wokół sie­bie ręką.

Rozej­rzaw­szy się, Vaelin nali­czył jesz­cze sześć ciał, więk­szość podob­nie oka­le­czo­nych jak to leżące u jego stóp.

– Czy ja…? – Skrzy­wił się, czu­jąc ostry ból w gło­wie.

– My zabi­li­śmy dwóch. – Cho-ka pokle­pał nóż z kościaną ręko­je­ścią zatknięty za pas. – Reszta ucie­kła, kiedy zoba­czyli… – Z gry­ma­sem wska­zał głową na trupy. – To. Nie mogę powie­dzieć, żebym ich winił.

– Wrócą z więk­szymi siłami – stwier­dził Vaelin i potrzą­snął głową, żeby pozbyć się resz­tek czer­wo­nej mgły. – Jeśli wcze­śniej Ostrze Ciem­no­ści nie straci ich za tchó­rzo­stwo.

– W takim razie to szczę­ście, że nam je zosta­wili. – Cho-ka ruszył w stronę spę­ta­nych koni. – Jakie­goś sobie upa­trzy­łeś, panie?

Vaelin usły­szał tętent kopyt i zoba­czył Derkę wybie­ga­ją­cego spo­mię­dzy drzew.

– Już nie muszę.

– To nie jest roz­sądne, Cho – powie­dział Kiyen w chu-shin, kiedy Vaelin wsiadł na konia. Rzu­cił ostrożne spoj­rze­nie w jego stronę, przy­su­nął się do swo­jego towa­rzy­sza i ści­szył głos. – Nawet gdyby nie był sza­lony jak wygłod­niały sza­blo­zębny, ludzie Ostrza Ciem­no­ści prze­cze­szą każdą piędź tego kraju w poszu­ki­wa­niu go.

– Dług to dług – rzekł twardo Cho-ka, wska­zu­jąc głową na stos porzu­co­nych zbroi i broni. – Zabie­raj ekwi­pu­nek i wsia­daj na konia albo zni­kaj. Ale jeśli to zro­bisz, ni­gdy wię­cej nie będziesz mógł się nazy­wać Zie­loną Żmiją. – Wbił w Kiy­ena zimny wzrok. – A znasz zasady doty­czące wyrzut­ków.

Przy­sa­dzi­sty męż­czy­zna zdu­sił odpo­wiedź i prze­niósł spoj­rze­nie na Al Sornę.

– Pojadę z tobą, cudzo­ziem­cze, bo on tego chce. Ale żad­nego wię­cej wiel­ko­pań­stwa. Tam ode­bra­łem od cie­bie ostat­nie roz­kazy. – Wska­zał pal­cem w stronę Keshin-Kho. – Skoń­czy­łem z wojo­wa­niem dla kupiec­kiego króla, jasne?

Vaelin nie widział sensu w odpo­wia­da­niu, więc odwró­cił się do Cho-ka, ale myślami był już przy swo­ich przy­ja­cio­łach. Wie­dział, że Nor­tah zachowa dość roz­sądku, by spró­bo­wać odwieść innych od poszu­ki­wań, ale miał poważne wąt­pli­wo­ści, czy Ellese będzie skłonna go posłu­chać. We mgle bar­dzo wyraź­nie roz­brzmie­wały jej roz­pacz­liwe woła­nia, kiedy sko­czył do wody.

– Musimy wró­cić nad kanał – powie­dział. – Moi przy­ja­ciele…

– Żad­nych łodzi przez wiele kilo­me­trów. – Prze­myt­nik pokrę­cił głową. – Poza tym zbyt łatwo będzie nas zna­leźć. Ruszymy do Daiszhen-Khi. Tam Wielki Pół­nocny Kanał łączy się z innymi. Pew­nie roi się na nim od łodzi pró­bu­ją­cych prze­do­stać się przez śluzy. Tam masz, panie, naj­więk­szą szansę dogo­nić pozo­sta­łych cudzo­ziem­ców.

– Kiedy opu­ścimy ten las, reszta drogi będzie pro­wa­dzić przez otwarty teren – rzu­cił Kiyen, wsia­da­jąc z ponurą miną na konia.

Vaelin zoba­czył, że Cho-ka się zawa­hał, a potem rzu­cił z wymu­szoną pew­no­ścią sie­bie:

– Nie, jeśli poje­dziemy Drogą Gro­bów.

Pozo­stali dwaj człon­ko­wie Zie­lo­nych Żmij wymie­nili spoj­rze­nia.

– To miej­sce to prze­kleń­stwo więk­sze niż nie­spła­cony dług – zauwa­żył wyż­szy z nich.

W prze­ci­wień­stwie do Kiy­ena ten nie wbił się Vaeli­nowi w pamięć w cza­sie oblę­że­nia, nie licząc naj­wy­raź­niej wro­dzo­nej nie­zdol­no­ści do współ­dzia­ła­nia.

– Moje słowo obo­wią­zuje – oświad­czył Cho-ka, patrząc w oczy wszyst­kim po kolei. – Jedzie­cie z nami i spła­ca­cie dług albo idzie­cie w swoją stronę, wie­dząc, co to ozna­cza.

Popę­dził konia do rów­nego kłusa. Rusza­jąc za nim, Vaelin sły­szał za sobą przy­tłu­mioną, ale gwał­towną dys­ku­sję Żmij. Doszedł do wnio­sku, że ci dwaj jed­nak posta­no­wili zary­zy­ko­wać gniew swo­jej wspól­noty wyrzut­ków. Potem wychwy­cił odgłosy prze­dzie­ra­nia się nie­wpraw­nych jeźdź­ców przez gęstwinę. Pieśń jed­nak nie zna­la­zła pocie­chy w ich decy­zji, ostrą nutą wyra­ża­jąc nie­har­mo­nijną, ale wyraźną opi­nię.

– Pla­nują nas zabić – powie­dział Vaelin do Cho-ka. – Mnie ze stra­chu, cie­bie z koniecz­no­ści. Gdy znik­niesz, nie będzie nikogo, kto powie­działby Żmi­jom o ich zdra­dzie. – Zgrzyt­nął zębami, kiedy pieśń stała się jesz­cze gło­śniej­sza, i dodał chra­pli­wym, wygłod­nia­łym gło­sem: – Powin­ni­śmy ich teraz wykoń­czyć.

– Znam ich plany, panie. – Ton Cho-ka wyra­żał raczej roz­tar­gnie­nie niż obawę. Wyrzu­tek jechał z więk­szą wprawą niż jego towa­rzy­sze, swo­bod­nie pro­wa­dząc dłu­go­no­giego ste­po­wego wierz­chowca wokół zwa­lo­nych pni i nie­bez­piecz­nych korzeni drzew. – Moich braci nie­trudno przej­rzeć.

– Więc dla­czego nie pozwo­lić im odje­chać?

– Cztery mie­cze są lep­sze niż dwa, jeśli wpad­niemy w tara­paty. – Cho-ka prze­je­chał mię­dzy dwoma drze­wami na bar­dziej otwarty teren. Las się prze­rze­dził, tak że Vaelin widział na wscho­dzie pofał­do­wany tra­wia­sty obszar. Głos prze­myt­nika stał się cich­szy, jego ton był pełen posęp­nej deter­mi­na­cji, choć czarna pieśń ode­brała ją jako głę­bo­kie poczu­cie winy. – A ja już podró­żo­wa­łem Drogą Gro­bów. Nie można prze­mie­rzać jej samot­nie.Rozdział drugi

Wyje­chaw­szy z lasu, spięli konie do galopu, kie­ru­jąc się na połu­dniowy wschód. Vaelin prze­cze­sał wzro­kiem falu­jące trawy w poszu­ki­wa­niu śla­dów Thuli albo Stahl­ha­stu, choć czarna pieśń przy­ci­chła teraz do zwy­kłego bólu, co ozna­czało, że nie ma żad­nego nie­bez­pie­czeń­stwa. Wciąż zada­wał sobie pyta­nie: dla­czego ona jest inna? Ahm Lin był dobrym czło­wie­kiem. Jak jego pieśń może być taka mroczna?

Poszu­kał w pamięci strzęp­ków wie­dzy o Ciem­no­ści, które zgro­ma­dził przez lata, i stwier­dził, że jest to zaska­ku­jąco bez­u­ży­teczny zle­pek ludo­wych mądro­ści, legend i aneg­dot. Cały czas poświę­cony na ślę­cze­nie nad księ­gami we wciąż powięk­sza­ją­cej się biblio­tece w Pół­noc­nej Wieży wyda­wał się teraz bez­sen­sowny. Siódmy Zakon miał roz­le­głe archi­wum, które z pew­no­ścią dostar­czy­łoby wska­zó­wek co do jego obec­nego stanu, ale od końca wojny wyzwo­leń­czej skru­pu­lat­nie trzy­mał się od niego z daleka. Intrygi i sekrety Zakonu Ciem­no­ści zawsze budziły w nim pogardę, a kłam­stwa Caenisa na­dal odczu­wał jako zdradę, mimo jego śmierci i roli, jaką ode­grał w dopro­wa­dze­niu do upadku Sojusz­nika.

Było wiele rze­czy, któ­rych ni­gdy mu nie powie­dzia­łeś. Kto zdra­dził kogo?

Gdy niebo poczer­wie­niało, Cho-ka zatrzy­mał wierz­chowca. Al Sorna zrów­nał się z nim i zoba­czył, że prze­myt­nik patrzy ze zmarsz­czo­nym czo­łem i oczami peł­nymi nie­skry­wa­nego lęku na ciem­nie­jący hory­zont. O ile Vaelin się nie mylił, nie­prze­rwaną linię prze­ła­my­wało jedy­nie niskie, pła­skie wznie­sie­nie odle­głe o kilka mil. Wziąłby je za wzgó­rze, gdyby nie dziwna regu­lar­ność jego kształtu.

– Miej­sce po sta­rej for­tecy? – zapy­tał.

– Kopiec Cesa­rza, jak wszy­scy go nazy­wają – odparł wyrzu­tek, spusz­cza­jąc wzrok. Vaelin uznał, że to próba ukry­cia stra­chu. Jeśli tak, drże­nie rąk ści­ska­ją­cych wodze i zbie­lałe kostki rów­nież wiele zdra­dzały. – Począ­tek Drogi Gro­bów.

– Jest strze­żony? – zapy­tał Vaelin.

W odpo­wie­dzi usły­szał ochry­pły, krótki śmiech.

– Nawet kupieccy kró­lo­wie nie mają dość bogac­twa, żeby zapła­cić komuś za strze­że­nie go. W każ­dym razie tylko sza­leńcy albo despe­raci tutaj przy­jeż­dżają.

Vaelin obej­rzał się na Kiy­ena i dwóch innych człon­ków Żmij, któ­rzy też zatrzy­mali wierz­chowce. Pieśń zamru­czała gło­śniej, kiedy Vaelin spo­strzegł, że tamci uni­kają jego wzroku. Sza­leńcy albo despe­raci, pomy­ślał. W takim razie na szczę­ście jeste­śmy jed­nym i dru­gim.

– Jakie zagro­że­nie się tutaj kryje? – spy­tał, odwra­ca­jąc się z powro­tem do Cho-ka.

Wyrzu­tek nie odpo­wie­dział od razu, tylko na­dal patrzył na odle­gły pagó­rek nazbyt błysz­czą­cymi oczami. Dło­nie trzy­mał teraz na łęku sio­dła. Vaelin był przy­zwy­cza­jony do takiego zacho­wa­nia, widział je przed wie­loma bitwami: postawę czło­wieka zbie­ra­ją­cego odwagę.

– Kie­dyś sły­sza­łem, że twój lud, panie, oddaje cześć zmar­łym – rzekł w końcu Cho-ka. – Czy to prawda?

– Nie­zu­peł­nie. To… skom­pli­ko­wane i trzeba by sporo czasu, żeby to wyja­śnić.

– Zatem nie poro­zu­mie­wa­cie się z nimi? Oni do was nie prze­ma­wiają?

Roz­ma­wia­łem ze zmar­łymi. Dotarli do mnie z Zaświa­tów i wszyst­kich nas ura­to­wali. Nie powie­dział tego na głos, wie­dząc, że takimi sło­wami nie uspo­ko­iłby prze­myt­nika.

– Zwy­kłe prze­sądy – rzu­cił tylko.

Cho-ka znowu się zaśmiał, jesz­cze bar­dziej ochry­ple i kró­cej niż poprzed­nio.

– To, co czeka nas na Dro­dze Gro­bów, nie jest prze­są­dem. – Vaelin usły­szał zmianę w jego gło­sie, słowa stały się bar­dziej pre­cy­zyjne, jakby wypo­wia­dała je osoba wykształ­cona, a nawet wyra­fi­no­wana. – Nie jest to zwy­kłe uro­je­nie stra­chli­wego umy­słu, tylko prawda. To, co się tutaj widzi i sły­szy, jest rów­nie praw­dziwe jak wszystko inne. – Cho-ka wbił w Vaelina inten­sywne spoj­rze­nie. – Żeby prze­żyć, trzeba to zaak­cep­to­wać.

– Cho!

Al Sorna i Cho-ka odwró­cili konie na okrzyk Kiy­ena. Zakła­da­jąc, że dwaj prze­myt­nicy wybrali aku­rat ten moment, żeby spró­bo­wać zdrady, zamiast ryzy­ko­wać spo­tka­nie z tym, co cza­iło się na Dro­dze Gro­bów, Vaelin się­gnął do mie­cza. Jed­nakże wzrok przy­sa­dzi­stego wyrzutka był utkwiony w pół­noc­nym hory­zon­cie. Mimo coraz gęst­szego mroku Vaelin dostrzegł dużą grupę jeźdź­ców i usły­szał tętent dzie­siąt­ków koni w peł­nym galo­pie.

– Tuhla czy Stahl­hast? – spy­tał wyż­szy wyrzu­tek, patrząc w dal.

– A jakie to ma zna­cze­nie? – rzu­cił Cho-ka, wbi­ja­jąc pięty w boki konia. – Ruszać!

Dopiero gdy pod­je­chali bli­żej, Vaelin mógł oce­nić impo­nu­jącą skalę Kopca Cesa­rza. Tra­wia­ste zbo­cza wno­siły się na wyso­kość co naj­mniej stu stóp i cią­gnęły na wschód i zachód przez ponad milę. W szybko gęst­nie­ją­cej ciem­no­ści nie widział jed­nak śladu wej­ścia.

– Tędy! – zawo­łał Cho-ka.

Vaelin popro­wa­dził Derkę za wyrzut­kiem, który ruszył w stronę wschod­niego stoku. Za zakrę­tem oka­zało się, że pagó­rek jest w rze­czy­wi­sto­ści pira­midą, a gęstość pora­sta­ją­cej ją trawy i nie­re­gu­lar­ność powierzchni świad­czyły, że zbu­do­wano ją przed wie­kami. Cho-ka ścią­gnął wodze u stóp wzgó­rza, zsiadł z konia i klep­nął go po zadzie, popę­dza­jąc do galopu.

– Konie nie mogą cho­dzić po Dro­dze Gro­bów – wyja­śnił, rusza­jąc szyb­kim kro­kiem w górę stoku. – Lepiej puść swo­jego luzem, panie.

Vaelin zdu­sił w sobie nie­chęć i zesko­czył z sio­dła, na co Derka par­sk­nął nie­za­do­wo­lony, naj­wy­raź­niej wyczu­wa­jąc jego zamiar.

– Znaj­dziesz mnie – powie­dział Vaelin z wes­tchnie­niem, wyj­mu­jąc wędzi­dło z pyska ogiera. – Albo ja znajdę cie­bie.

Pogła­skał siwka po szyi, odsu­nął się i spoj­rzał mu w śle­pia. Derka zarżał i pogrze­bał kopy­tem w ziemi, po czym się odwró­cił i poga­lo­po­wał w ciem­ność.

– Panie! – zawo­łał Cho-ka z góry, kiedy szybko zbli­ża­jący się tętent kopyt stał się jesz­cze gło­śniej­szy.

Vaelin wbiegł na zbo­cze z dwoma Żmi­jami po bokach. Zna­lazł Cho-ka przed czymś, co wyglą­dało na minia­tu­rową świą­ty­nię. Budowla była czę­ściowo znisz­czona przez żywioły, kolumny pod­trzy­mu­jące jej trój­kątny dach popę­kały i zwie­trzały tak bar­dzo, że inskryp­cje na kamie­niu już dawno stały się nie­czy­telne. Bra­ko­wało drzwi. Vaelin zaj­rzał w ciemny otwór i ogar­nęło go wra­że­nie nie­zmie­rzo­nej głębi. Cho-ka przez chwilę grze­bał w gru­zach u pod­stawy kolumny i chrząk­nął z satys­fak­cją.

– Na­dal tu jest – powie­dział, odsu­wa­jąc na bok kamień. Znaj­do­wała się pod nim pochod­nia z żela­znym trzon­kiem. Cho-ka ode­rwał pasy tka­niny od swo­jej koszuli, wci­snął je do kosza żagwi i nasą­czył ole­jem z małej butelki, którą nosił przy pasie. Użył krze­siwa i zbli­żył się do otworu. Blask pło­mie­nia lśnił na jego spo­co­nym czole. – Patrz na ogień, panie. I lepiej nic nie mówić, jeśli nie trzeba.

Wypro­sto­wał się i wkro­czył w ciem­ność. Vaelin zmie­rzył wzro­kiem Kiy­ena i pozo­sta­łych dwóch wyrzut­ków, a następ­nie poszedł za Cho-ka. Zro­bił kilka kro­ków i zawo­łał do nich, żeby pocze­kali, gdy uświa­do­mił sobie pewien pro­blem.

– Nie możemy zwle­kać, panie – pona­glił go Cho-ka.

– Co ich powstrzy­muje? – zapy­tał Vaelin, wska­zu­jąc głową na wej­ście.

– Roz­są­dek – mruk­nął Kiyen.

– Tego miej­sca wszy­scy się boją – wyja­śnił Cho-ka. – I mają powody.

– Twój lud się boi – zauwa­żył Vaelin. – Thula i Stahl­hast mogą nie podzie­lać tych obaw. A może gniewu Ostrza Ciem­no­ści boją się bar­dziej niż tego, co się tutaj czai.

Odwró­cił się, przy­ci­snął ramię do naj­bliż­szej kolumny i poczuł, że ta ustę­puje lekko pod jego naci­skiem.

– Pomóż­cie mi.

Cho-ka wymam­ro­tał prze­kleń­stwo i podał łuczywo Kiy­enowi, a sam ruszył, żeby wes­przeć Al Sornę swoją siłą. Kamienne kolumny syp­nęły starą zaprawą i jęk­nęły w pro­te­ście, ale ten dźwięk został zagłu­szony przez krzyki wielu ludzi dobie­ga­jące z zewnątrz.

– Pośpiesz­cie się! – stęk­nął Vaelin, pona­wia­jąc wysiłki.

Człon­ko­wie Żmij naparli na filar, tak że wkrótce roz­legł się gło­śny trzask u jego pod­stawy.

– Do tyłu!

Vaelin pchnął ich do przej­ścia, kiedy kolumna się prze­wró­ciła. Wej­ście zawa­liło się chwilę póź­niej, gęsta chmura pyłu wypeł­niła kory­tarz, wszy­scy zaczęli kasz­leć.

– Cho­lera! – wykrzyk­nął Kiyen, kiedy pył zga­sił pło­mień pochodni.

Ciem­ność, która ich oto­czyła, była nie­mal abso­lutna, nie licząc sła­bego bla­sku księ­życa sączą­cego się przez pozo­sta­ło­ści wej­ścia.

– Daj ją tutaj – rzu­cił Cho-ka.

Po kilku prze­kleń­stwach roz­legł się dźwięk krze­sa­nia i pochod­nia ożyła. Jej blask oświe­tlił kory­tarz pro­wa­dzący w dół i stop­nie kilka razy szer­sze niż wej­ście. Vaeli­nowi przy­po­mniało to raczej wrota do zamku niż do gro­bowca. Roz­miary scho­dów pozwa­lały na to, żeby zmie­ściło się na nich dwu­dzie­stu ludzi obok sie­bie.

– Ilu jest tutaj pogrze­ba­nych? – zapy­tał.

Wyrzu­tek zszedł z pierw­szego stop­nia, wycią­ga­jąc przed sie­bie rękę z pochod­nią. Jego odpo­wiedź długo roz­brzmie­wała echem, choć była cicha.

– Tylko jeden.

Sły­sząc stłu­miony gwar gło­sów i szu­ra­nie prze­su­wa­nego kamie­nia, Vaelin wró­cił spoj­rze­niem do zasy­pa­nego gru­zem wej­ścia.

– Stahl­hast – powie­dział, roz­po­zna­jąc język, ale nie słowa. – Prze­ko­pują się.

– Więc nie zwle­kajmy. – Cho-ka ruszył w dół po scho­dach.

W oce­nie Al Sorny kory­tarz się­gał ponad sto stóp w głąb ziemi. Miej­sce, do któ­rego pro­wa­dził, musiało być naprawdę ogromne, sądząc po tym, jak długo się roz­le­gały echa ich kro­ków, ale pochod­nia Cho-ka oświe­tlała tylko naj­bliż­sze oto­cze­nie, więc Vaelin odno­sił wra­że­nie, że jest zagu­biony w morzu ciem­no­ści. Patrząc w dół, zoba­czył, że pod­łoga jest uło­żona z pła­skich płyt dosko­nale obro­bio­nego gra­nitu, a ich gład­kość i brak pęk­nięć świad­czyły, że do tej pory nie­wiele po nich cho­dzono.

– Co to jest, na nie­biosa? – zapy­tał drżą­cym szep­tem naj­wyż­szy wyrzu­tek, kiedy blask pochodni padł na brzeg cze­goś, co znaj­do­wało się kilka jar­dów dalej.

Trudno było tę rzecz roz­po­znać w ską­pym świe­tle, ale Vaelin odniósł wra­że­nie, że to coś w rodzaju kar­ło­wa­tego konia. Głos Cho-ka przy­wo­łał ich do porządku.

– Oczy na pło­mień! I nie roz­ma­wiać. Nie chce­cie, żeby was usły­szeli.

Vaelin prze­stał zada­wać sobie oczy­wi­ste pyta­nie i podą­żył za Cho-ka, trzy­ma­jąc się z tyłu grupki. Jego nie­uf­ność wobec dwóch Żmij nie osła­bła, dla­tego nie chciał mieć ich za ple­cami. Wyda­wało się jed­nak, że ich zdra­dziec­kie zamiary ustą­piły miej­sca stra­chowi, przy­naj­mniej na razie. W pod­ska­ku­ją­cym świe­tle pochodni widział nie­spo­kojne spoj­rze­nia rzu­cane na boki przez wyrzut­ków. Obaj oddy­chali płytko, Vaelin czuł ich pot. Mimo tych oznak prze­ra­że­nia nie sły­szał ostrze­żeń czar­nej pie­śni. Stały ból w gło­wie tro­chę się zmie­nił, ale nie miał w sobie alar­mu­ją­cej nuty. Było to raczej wra­że­nie roz­po­zna­nia, a nie zagro­że­nia. Ciem­ność roz­po­znaje ciem­ność, pomy­ślał. Wła­śnie ona mieszka w tym miej­scu.

Cho-ka narzu­cił szyb­kie tempo, nie­mal biegł, ich kroki dud­niły w otchłan­nej prze­strzeni. Na skraju pola widze­nia Vaelin dostrze­gał wyso­kie, pro­sto­kątne kolumny i liczne pio­nowe kształty, ale zbyt słabo oświe­tlone, żeby odgad­nąć, co to jest. Impuls, żeby długo i badaw­czo się im przyj­rzeć, był silny, jed­nak on pamię­tał o napo­mnie­niach Cho-ka i tłu­ma­czył sobie, że prze­myt­nik zna to miej­sce, a on nie.

– Muszę odpo­cząć – wysa­pał Kiyen po pra­wie godzi­nie biegu. Potknął się i zapewne by upadł, gdyby Vaelin go nie przy­trzy­mał.

– Tylko parę minut – powie­dział Cho-ka, zatrzy­mu­jąc się nie­chęt­nie. – Wzrok spusz­czony, języki za zębami.

Usie­dli w kręgu z pochod­nią w środku. Wyrzut­ko­wie drżeli ze zde­ner­wo­wa­nia, pod­czas gdy Vaelin czuł jedy­nie ból pie­śni i umiar­ko­wane zmę­cze­nie. Naj­wyż­szy czło­nek Żmij posłał mu spoj­rze­nie, w któ­rym podejrz­li­wość mie­szała się ze zdzi­wie­niem, i wymam­ro­tał:

– On ich nie sły­szy.

– Czego? – zapy­tał Vaelin.

– Cisza! – wark­nął Cho-ka.

– On nie sły­szy gło­sów – powtó­rzył wyrzu­tek drżą­cym szep­tem, prze­su­wa­jąc spoj­rze­niem po towa­rzy­szach. – Dla­czego on ich nie sły­szy?

– Zamknij się, Joh­kin – ostrze­gaw­czo wysy­czał Cho-ka.

Vaelin zoba­czył, że jego plecy są przy­gar­bione, i wyczuł, że prze­myt­nik opiera się impul­sowi, żeby odwró­cić wzrok od pło­mie­nia pochodni.

Joh­kin wziął drżący wdech, skrzy­żo­wał ramiona, opu­ścił głowę i zamknął oczy. Vaelin wytę­żył słuch, pró­bu­jąc wychwy­cić jakieś szepty w ciem­no­ści, ale sły­szał tylko chra­pliwe odde­chy prze­ra­żo­nych męż­czyzn. Wtedy pieśń roz­brzmiała nową nutą, ale na­dal nie było w niej ostrze­że­nia, tylko roz­ba­wie­nie i pogarda.

Trzęsą się jak dzieci wystra­szone opo­wie­ściami o duchach, ale tutaj nie ma żad­nego zagro­że­nia. Przy­naj­mniej dla mnie. Prych­nąw­szy z lek­ce­wa­że­niem, Vaelin wstał i obró­cił się, żeby w migo­czą­cym świe­tle zoba­czyć, co się da. Nie zwa­ża­jąc na ostrze­gaw­cze syk­nię­cie Cho-ka, sku­pił wzrok na masyw­nej, kan­cia­stej kolum­nie wyra­sta­ją­cej z posadzki kil­ka­na­ście kro­ków dalej. Pod­szedł do niej i prze­su­nął dło­nią po lite­rach wyry­tych na jej powierzchni. Tro­chę znał pismo Dale­kiego Zachodu, ale tutaj dostrzegł jedy­nie mgli­ste do niego podo­bień­stwo i nie potra­fił go odczy­tać. Kiedy obszedł ostry róg kolumny, z mroku wyło­nił się wojow­nik w zbroi, z obna­żo­nymi zębami i włócz­nią trzy­maną nisko jak do pchnię­cia w brzuch.

Vaelin bły­ska­wicz­nie zro­bił krok w bok, wycią­ga­jąc miecz i przy­ku­ca­jąc w posta­wie goto­wo­ści do kontr­ataku. Wojow­nik nie odwró­cił się do niego, tylko na­dal stał bez ruchu z włócz­nią wymie­rzoną w pustą prze­strzeń przed sobą. Przyj­rzaw­szy się uważ­niej, Vaelin dostrzegł paję­czynę pęk­nięć na jego skó­rze i jej nie­na­tu­ralny połysk w bla­sku pochodni.

Zaśmiaw­szy się ponuro, sta­nął pro­sto, scho­wał miecz i zbli­żył się do posągu. Nie­sa­mo­wite, pomy­ślał, doty­ka­jąc kamien­nego ramie­nia wojow­nika. Pra­wie wolne od kurzu było poma­lo­wane lekko czer­wo­na­wym pig­men­tem, który popę­kał i złusz­czył się pod pal­cami. Vaelin zasta­na­wiał się, czy w jego pie­śni pozo­stał jakiś ślad duszy Ahm Lina, żeby wzbu­dzić w nim podziw. Talent, z jakim wyrzeź­biono posąg, zdu­mie­wał. Wyda­wało się, że włócz­nik zastygł w chwili pchnię­cia, uło­że­nie jego koń­czyn i wyraz twa­rzy ide­al­nie odzwier­cie­dlały postawę wal­czą­cego czło­wieka.

– Pro­szę, panie! – Cho-ka stał kilka kro­ków od niego z na­dal spusz­czo­nym wzro­kiem i mówił ze stra­chem i źle ukry­wa­nym gnie­wem: – Nara­żasz nas wszyst­kich!

Vaelin go zigno­ro­wał i popa­trzył za kamien­nego wojow­nika. W świe­tle pochodni zoba­czył, że są tu rów­nież inne posągi. Dostrzegł ich kil­ka­dzie­siąt, ale jesz­cze wię­cej stało w ciem­nych zaka­mar­kach kom­naty, cała kamienna armia. Wypa­trzył kolej­nych żoł­nie­rzy z włócz­niami, innych z mie­czami, klę­czą­cych łucz­ni­ków. Konie wiel­ko­ści kuców zasty­gły w trak­cie cią­gnię­cia dwu­ko­ło­wych rydwa­nów. Wszyst­kie posta­cie wyrzeź­biono z takim samym nie­zwy­kłym talen­tem. Gdy Vaelin zauwa­żył, że każda rzeźba jest inna, jego podziw jesz­cze wzrósł. Nie powta­rzała się żadna twarz ani poza. Była to armia indy­wi­du­al­no­ści.

– Kim oni są? – zapy­tał.

– Straż­ni­kami Grobu – odszep­nął Cho-ka. Skrzy­wił się, jakby do jego uszu dotarł jakiś przy­kry dźwięk, ale Vaelin na­dal nic nie sły­szał. – Nie podoba się im nasza obec­ność.

Vaelin prze­su­nął wzro­kiem po zasty­głej armii i oce­nił jej liczeb­ność na ponad tysiąc ludzi, ale tylko tyle widział.

– Mówią do was? Co mówią?

– Lepiej zosta­wić te rze­czy nie­wy­po­wie­dziane. – Cho-ka znowu się skrzy­wił i przy­gar­bił, jakby kulił się przed cio­sem. Pomknął wzro­kiem ku towa­rzy­szom, a kiedy znowu się ode­zwał, jego głos był sła­bym szep­tem. – Za wtar­gnię­cie zapła­cimy krwią.

– Pierw­szy cesarz – powie­dział Vaelin. – On to zbu­do­wał?

– Nie mamy czasu, panie. – Cho-ka wycią­gnął drżącą dłoń. – Pro­szę.

Pogar­dliwy ton czar­nej pie­śni zmie­nił się i roz­brzmiał brzydką nutą ostrze­że­nia. Tym razem Vaelin coś usły­szał, tupot wielu obu­tych stóp na kamie­niach stał się dono­śniej­szy, a wkrótce dołą­czyły do niego głosy.

– Chyba się prze­ko­pali – stwier­dził.

– Ruszać! – wark­nął Cho-ka do Kiy­ena i Joh­kina. Obaj zerwali się z twa­rzami bia­łymi ze stra­chu. – Bie­giem albo zgi­niemy. Wasz wybór. – I popę­dził przed sie­bie.

Vaelin ruszył za pod­ska­ku­ją­cym łuczy­wem i usły­szał, że po chwili nie­zde­cy­do­wa­nia dwaj prze­myt­nicy ruszają w ślad za nimi. Joh­kin coś mam­ro­tał pod nosem, ale Vaelin nic nie rozu­miał z jego bez­ład­nej papla­niny, którą i tak wkrótce zagłu­szyła kako­fo­nia gło­sów ich prze­śla­dow­ców. Bie­gnąc, zer­kał na prawo i na lewo. Stwier­dził, że teraz łatwiej dostrzec nie­wy­raźne kształty Straż­ni­ków, czę­ściowo oświe­tlo­nych słabą sre­brzy­stą poświatą. Jej źró­dło nie­ba­wem stało się jasne, kiedy wró­cił spoj­rze­niem do pochodni Cho-ka i zoba­czył cienki jak rapier pro­mień księ­życa wpa­da­jący przez skle­pie­nie prze­past­nej kom­naty. Wyda­wało się, że rap­tem urywa się on w powie­trzu trzy­dzie­ści stóp od posadzki, zasło­nięty przez jakąś kan­cia­stą kon­struk­cję. Kiedy się zbli­żyli, Vaelin zoba­czył w bla­sku żagwi schody i zorien­to­wał się, że dotarli do ogrom­nej stoż­ko­wej plat­formy.

Cho-ka bez waha­nia ruszył w górę po stop­niach, a oni podą­żyli za nim. Schody były strome, co zmu­szało ich do wdra­py­wa­nia się na czwo­ra­kach. Po sza­leń­czej wspi­naczce dotarli do sze­ro­kiego, pła­skiego wierz­chołka. Vaelin zatrzy­mał się rap­tow­nie na widok kolej­nego posągu, rów­nie mister­nie wyrzeź­bio­nego jak inne, ale dwa razy od nich więk­szego. Po jego obu stro­nach stali kamienni war­tow­nicy, niżsi, lecz impo­nu­jący posturą. W prze­ci­wień­stwie do żoł­nie­rzy na dole, ci nie mieli zbroi, tylko nagie torsy, a ich dopro­wa­dzone do per­fek­cji mię­śnie napi­nały się w akcie uno­sze­nia broni. Jeden trzy­mał topór, drugi młot, na ich twa­rzach malo­wał się wyraz suro­wej, nie­ustę­pli­wej deter­mi­na­cji.

Jed­nakże to ską­pana w bla­sku księ­życa cen­tralna postać przy­cią­gnęła uwagę Vaelina. Był to czło­wiek posu­nięty w latach, ale o pro­stych ple­cach i sze­ro­kich, sil­nych ramio­nach. Nie­zwy­kle uta­len­to­wany arty­sta, który go wyrzeź­bił, spra­wił, że jego rysy wyra­żały nie­zrów­naną wład­czość i jed­no­cze­śnie wielką mądrość. Męż­czy­zna miał na sobie ozdobną zbroję, bar­dzo podobną do tych, które na­dal nosili żoł­nie­rze z Dale­kiego Zachodu, ale na każ­dej płytce wyryto po jed­nej lite­rze tego samego sta­ro­żyt­nego pisma. W jed­nej ręce posąg trzy­mał miecz, w dru­giej zwój. Umie­jęt­no­ści kamie­nia­rza, który go wycio­sał tak dawno temu, znowu uwi­docz­niły się w spo­so­bie, w jaki roz­po­starty zwój falo­wał na wie­trze.

– Pierw­szy cesarz, jak przy­pusz­czam? – powie­dział Vaelin.

– Mah-Shin, zało­ży­ciel Szma­rag­do­wego Impe­rium – odparł Cho-ka, nie patrząc na posąg. Ski­nie­niem głowy wska­zał duży okrą­gły motyw wyryty w kamie­niu pod sto­pami pierw­szego cesa­rza. – Jego kości leżą pod spodem, a jemu nie podoba się nasza wizyta.

Zgiełk okrzy­ków przy­cią­gnął wzrok Vaelina do dzie­siąt­ków pochodni pod­ska­ku­ją­cych w mroku. Wojow­nicy Stahl­ha­stu zbli­żali się do scho­dów.

– Nie powin­ni­śmy ruszać?

– Teraz nie ma sensu. – Cho-ka wziął głę­boki wdech i popa­trzył na twarz Mah-Shina. – Pierw­szy cesarz wyda wyrok. – Opadł na kolana i nisko pochy­lił głowę. Syk­nął na pozo­sta­łych, żeby zro­bili to samo.

Nie widząc powodu, żeby nie posłu­chać, Vaelin ukląkł i skło­nił głowę, podob­nie jak Kiyen. Joh­kin na­dal stał. Prze­stał mam­ro­tać i teraz błysz­czą­cymi, nie­mru­ga­ją­cymi oczami patrzył na wład­czą, ale rozumną twarz dawno nie­ży­ją­cego cesa­rza.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: