- W empik go
Czarne i czarne - ebook
Czarne i czarne - ebook
Kontynuacja losów góralki i gangstera!
Okazało się, że ich światy za bardzo się różnią.
W związku Majki i Michaela pojawiają się pierwsze poważne zgrzyty. Mężczyzna przyznaje, że miał coś wspólnego z niezmiernie brutalnym zleceniem. Majka jest tym bardzo rozczarowana. Dochodzi do wniosku, że powinni na jakiś czas zrobić sobie przerwę.
Jednak ta decyzja pociąga za sobą kolejny problem, ponieważ Majce nie udaje się powiedzieć Michaelowi, że spodziewa się dziecka.
Tymczasem Renata rozpoczyna chemioterapię, w której wspiera ją Majka. Jej również kobieta nie mówi, że jest w ciąży – uznaje, że pierwszeństwo do tej informacji ma Michael. Jednak wtedy dziewczyna jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że istnieje możliwość, że jej ukochany nigdy się o tym nie dowie.
Michael niespodziewanie zrywa z Majką, pozostawiając ją w kompletnej rozsypce. Załamana kobieta wyjeżdża do rodzinnej miejscowości w górach, do miejsca, w którym zostawiła swoje serce. Już ma akt własności Jagodowej Chaty i teraz w zasadzie jest wolna. Tylko dlaczego nie potrafi się z tego cieszyć i zapomnieć o gangsterze, który tak bardzo ją zranił?
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-279-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
leśną kapliczkę cieniem okryły.
Poczerniałe oczy w podłogę spojrzały,
drewniane usta słowa szukały.
I chociaż niełatwe to było zadanie,
najmniejszy z aniołów zadał pytanie:
Czy jest taki dźwięk jak serca szlochanie?
Czy trudno powiedzieć „żegnaj, kochanie”?
Czy to możliwe, by w potwornym mroku,
zdołać miłości dotrzymać kroku?
Z ostatnim pytaniem grzmotu warczenie
anioła czarnego przerwało milczenie.
Starszego posłuchaj, przyjacielu skrzydlaty,
kiedy zawisłem tutaj przed laty,
niejedno serce widziały me oczy,
z miłości się wyrwie i do piekła wskoczy.
Na głos ono nigdy nie szlocha,
do rytmu bije, gdy kogoś kocha.
I dwa krótkie słowa na pożegnanie,
sprawić nie mogą, że bić przestanie.
To barwa miłości nieoczywista,
Raz jasna, raz ciemna, a czasem krwista.
Nie naszym zadaniem wybory oceniać,
nie można na siłę kolorów zmieniać.
U stóp swoich przykład macie,
odsłony nadziei w bielutkiej szacie.
Jeden jedyny promyczek słońca,
zawsze zostanie z nami do końca.ROZDZIAŁ 1
Tampa, Floryda
Majka
Kiedy mnie ocucili i unieśli do pozycji siedzącej, byłam otępiała. Jakby właśnie wypluł mnie inny wymiar i jakbym starała się odnaleźć na nowo. Renata natomiast, potrząsając mną i nieustannie pytając, co mi jest, nie kryła przerażenia. Musiałam ją uspokoić, więc mimo że przeszkadzały mi drobinki piasku w ustach, ledwo słyszalnie szepnęłam do niej:
– Zdradził mnie.
To wystarczyło. Objęła mnie mocno i po prostu przy mnie była, a ja zupełnie nie wiedziałam, co ze sobą począć. Byłam kimś zupełnie innym i czułam się jak opakowanie, którego zawartość została zjedzona.
Słońce już zaszło, noc rozświetlił księżyc, ale dla mnie zapadł całkowity mrok, a w nim tylko jedna mała iskierka zabraniała się poddawać. I było nią moje dziecko.
Napięłam mięśnie pleców, kiedy rozpoznałam na nich jego dotyk. Przywarłam mocniej do Renaty, żeby się nie rozsypać.
– Zejdźcie mi z oczu – padło z jego ust pierwsze wrogie żądanie, jakby to, co zrobił, było czyjąś winą. – Zostawisz nas na moment? – To pytanie zostało skierowane raczej do Renaty, bo ta, gładząc moją głowę, dała sygnał, że jeśli na nie odpowiem, zostanie przy mnie.
Wbrew sobie nie drgnęłam. Pozwoliłam jej, by zostawiła mnie sam na sam z Michaelem. Może dlatego, że pragnęłam z jego ust usłyszeć, jak bardzo byłam naiwna.
Usiadł tuż obok mnie i czułam, że przygląda się mojej twarzy. Nie mogłam spojrzeć w czarne oczy, w tym momencie tylko ciemność przede mną dawała mi ukojenie.
– Wysłuchasz mnie? – zapytał łagodnie, biorąc moją dłoń.
Czy delikatny dotyk mógł zaboleć? Tak. I cholernie zabolał.
– Wiem, co zrobiłem. Wiem też, jak to wygląda, i wiem, co o tym myślisz, ale pozwól mi wykorzystać moje jedno jedyne życzenie i… – Uniósł się i przykucnął przede mną.
Wtedy zamknęłam oczy.
– …wybacz mi.
Poczułam palący żar wypowiadanych słów na własnej twarzy. Każde z nich upewniało mnie w tym, co powiedziała Sofia.
„Wybacz mi…” odbiło się echem w mojej głowie, a wspomnienie jego słów przewinęło się w moich myślach: „Wykorzystam swoje jedno życzenie po męsku”.
Mój pan zrobił to po męsku, zaszydził wierny Zgredek.
Zranił mnie w najgorszy możliwy sposób. Zdradził, dając mi tym jasno do zrozumienia, że jednak nie byłam jego całym światem. Gdybym była, nie zrobiłby tego. Kochał i jednocześnie kłamał. Złamał słowo, którego ponoć nigdy nie łamał. Dlaczego miałabym teraz postąpić inaczej niż on? Dlaczego to ja teraz muszę dotrzymać danego słowa? Dlaczego to on ma być tym złym, a ja tą dobrą?
– Spójrz na mnie, powiedz coś… – Jego dłoń dotknęła mojego ramienia, sprawiając tym samym, że otworzyłam oczy.
Jego były ciemniejsze niż sama noc. Ale to z moich bił blask napływającej siły.
– Gówno wiesz… – podsumowałam parsknięciem. – Nie wiesz, co myślę. Nie wiesz, jak to wygląda, i nawet nie wiesz, co zrobiłeś… Michael.
Spuścił głowę.
– Teraz wyjaśnię ci to wszystko po kolei, bo uwierz mi, zaczynam mieć już tego serdecznie dosyć… – dodałam półszeptem. – Myślę, że dałeś mi więcej, niż mogłam chcieć. Sądziłam, że ja tobie również, ale jednak byłam w błędzie… – Czułam, że moja broda zaczynała niekontrolowanie drżeć, a każde kolejne słowo przechodziło przez gardło z coraz większym trudem.
– Nie mów tak… – powiedział i natychmiast przeniósł dłoń z mojego ramienia na mokry od płynących łez policzek. – Nie pozwolę ci tak mówić i nie pozwolę ci odejść. Już raz przeżyłem stratę i jak się okazało… niepotrzebnie. To, jak potraktowałem Sofię, było efektem wyjawienia przez nią faktów o Cassandrze… Czułem się tak, jak ty teraz…
Coś nieprzyjemnego natychmiast we mnie drgnęło, odepchnęłam jego dłoń, a potem wymierzyłam mu siarczysty policzek, który zabolał mnie równie mocno.
– Więc na poprawę humoru zrobiłeś sobie dobrze? Z kim ja mam się przespać, żeby poczuć się lepiej? No z kim?! – wrzasnęłam mu w twarz przez łzy.
– Nie spałem z nią – odparł z całą pewnością. – Kazałem ją zgwałcić… – Na moment zakryłam oczy dłońmi, niedowierzając temu, co właśnie usłyszałam.
Gangsterski wymiar sprawiedliwości.
– Że co? – zapytałam zszokowana jego wyznaniem. Była to istotna różnica w zeznaniach. – Powiedziała, że ty i ona…
– To kłamstwa… – uciął moją wypowiedź. – To nie ja… – zapewnił mnie po raz kolejny. Ujął oburącz moją twarz, z wyczekiwaniem patrząc mi w oczy.
Kosztem niezrozumiałego bestialstwa poczułam ogromną ulgę, ale to nie oznaczało, że za to, czego się dopuścił, należały mu się owacje na stojąco.
– A kto? Twój popieprzony braciszek Jack? – Zaśmiałam się jak psychopatka. – Stylowo…
– Nawinął się jakiś ćpun, jemu kazałem… – wytłumaczył.
Kazałem zgwałcić…
– Jack to też ćpun – poprawiłam go i wcale nie miałam zamiaru być delikatna w słowach. Spieprzył i chciałam, żeby to zrozumiał. – Zleciłeś gwałt? Uważasz, że skoro nie dotykałeś jej własnym ciałem, to twoje zachowanie tak bardzo różni się od zachowania twojego chorego braciszka w stosunku do Olivii? – zapytałam chłodno i starałam się dogłębnie wejść w mroczne spojrzenie.
Nie odpowiedział, jego usta, mimo iż zaciśnięte, twierdząco odpowiadały na wszystkie pytania.
– Dobrze wiesz, że nie jestem taki… – stwierdził w końcu, w jego głosie wyczuwalna była nuta pretensji. – Myślałem, że mam u ciebie trochę większą taryfę ulgową niż Jack…
– Miałeś. I dlatego ja mam ogromny problem. Jak ty sobie to teraz wyobrażasz, Michael? Mam udawać, że nic się nie stało? Będę czekać na ciebie w twoim domu, zastanawiając się przy tym, co komu każesz robić, kogo zabijesz, kogo każesz zgwałcić?
W odpowiedzi kręcił głową, prychając w powietrze.
Nabrałam ochoty, by po raz kolejny mu przywalić.
– Twój cały gówniany świat… Narkotyki, broń, hazard, zabójstwa… To nie było dla mnie łatwe, ale pogodziłam się z tym. Zaakceptowałam to wszystko TYLKO i wyłącznie ze względu na ciebie, bo czułam, że warto. Że masz w sobie cząstkę dobra, do której tylko ja mam dostęp, ale teraz już sama nie wiem… – oznajmiłam, przepełniona żalem.
Zdałam sobie sprawę z tego, że dopiero teraz zaczęłam go poznawać. Dotarło do mnie, jak kluczowe znaczenie miał w tym wszystkim czas i to, że w tym pędzie umknęło mi wiele istotnych drobiazgów. Mój wyśniony książę nie był ideałem, co więcej, skrywał w sobie ciemną stronę, której jako kobieta nigdy nie zaakceptuję. Nie tę, którą właśnie przede mną odkrył.
– Kochasz mnie? – zapytał z powagą.
– Nie wiem, co teraz czuję… – powtórzyłam się. – Uważam, że potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć… – powiedziałam zgodnie z własnymi odczuciami i dostrzegłam, jak ugrzęzł w moich ostatnich słowach.
Wyidealizowany obraz wielkiej, romantycznej miłości i czarnookiego księcia na białym koniu uległ zmianie. Miałam zasady, którymi niestety dowodziło serce, a ono nadal należało w całości do niego.
– Wszystko, co robiłem do tej pory, robiłem z myślą o tobie. Nie porównuj mojego zachowania do zachowania Jacka – rzucił szorstko, bez zrozumienia dla moich uczuć, a w jego słowach wyczułam nie tylko pretensję, ale i nieznany mi dotąd oziębły ton. – Czas? Tego właśnie chcesz? – dodał.
Podniosłam się z piasku i przez moment to ja patrzyłam na niego z góry.
– Tak – odpowiedziałam z niebywałą lekkością, a wtedy wstał i stanął ze mną twarzą w twarz.
– Dostaniesz go tyle, ile dusza zapragnie. Daj mi tylko znać, kiedy dojdziesz do jakiegoś wniosku – odparł spokojnie.
Nie próbował mnie objąć, nie prosił o szansę, nie tłumaczył, zmienił swoje zachowanie w najmniej dogodnym do tego momencie, dobitnie dając mi do zrozumienia, że nie tylko ja w tym związku mam na coś wpływ. Rozpoczął nierówną próbę sił, więc odwróciłam się na pięcie, by odejść w stronę Renaty i ochrony. Przeżyłam dziś emocjonalną zapaść, miałam nadzieję, że te wszystkie rewelacje nie zaszkodziły dziecku. Dziecku, o którym dziś Michael na pewno się nie dowie.
***
Mogłam zająć jeden z wolnych pokoi, ale nie chciałam być sama. Położyłam się w łóżku z Renatą jak za czasów Jagodowej Chaty, kiedy to dzieliłyśmy kierowniczy pokój numer jeden.
Nie nalegała na wyjaśnienia, upewniłam ją tylko, że porozmawiamy. Zresztą było już bardzo późno, chciałam oszczędzić nerwów nam obu. Wiedziałam, że kolejnego dnia czeka nas wizyta w szpitalu, bo Renia zacznie przyjmować chemię. Będę jej towarzyszyć. I tak nie miałabym co ze sobą zrobić. Aktualnie musiałam się uspokoić. Miałam dość nerwów, dosyć słów. Na każdej płaszczyźnie byłam wyczerpana, a i tak nie mogłam zasnąć.
Leżałam plackiem z dłonią na brzuchu i patrzyłam w sufit. Mając w głowie tylko pustkę, nie analizowałam niczego więcej. Chyba mój mózg również przeszedł w tryb oszczędzania energii, Michaela raczej też, bo nie słyszałam klasycznego plusku wody w basenie. Całkiem możliwe, że mojego mężczyzny nie było nawet w domu.
Chciałam czasu, to dostałam.
Michael
Adams zaszył się w biurze kasyna BLACK i leżąc na skórzanej sofie, przewijał w głowie kolejność zdarzeń, słów i wszystkiego, do czego doszło kilka godzin temu na plaży. Kiedy tam dotarł i zobaczył, że Majka odzyskała przytomność i – co najważniejsze – żyła, największy ciężar spadł mu z serca. Zatrzymał się kilka metrów za plecami dziewczyn, z ulgą wspierając dłonie na własnych udach.
Siedziała na brzegu skulona i w objęciach przyjaciółki. Wokół nich nerwowo krążyli Rick z Bobem. Mieli jej pilnować jak oka w głowie i się z tego nie wywiązali. W tamtej konkretnej chwili powinien wziąć przykład z Jacka i zabić ich bez sentymentu, lecz nie to było najważniejsze.
Tifficante tuż przed śmiercią na River Walk celnie zauważył, że jego kobieta jest bardzo wrażliwa. Może dlatego wcześniej nie mógł się jej przyznać do tego, co kazał zrobić Sofii. Lub po prostu dlatego, że stał się tchórzem. Bał się jej spojrzenia, strach przed utraceniem jej zaczął palić jak otwarta rana posypana solą. Tak jak wtedy na plaży, kiedy podszedł bliżej i przykucnął tuż za Majką. Nie dotrzymał słowa. Było już po zachodzie słońca, nastała noc, ale dzięki pełni księżyca dość jasna, by przechwycić wymowne spojrzenie jej przyjaciółki.
Wyciągnął dłoń, jego palce dotknęły jej pleców, a ona napięła się jak rażona prądem i wtuliła mocniej w Renatę. To on powinien ją tak obejmować. On. Nikt inny. Kiedy zostali sami, trwał za jej plecami, poczuł smak nowej odsłony niebezpieczeństwa, takiego, od którego nie można umrzeć, przynajmniej nie fizycznie. Usiadł tuż obok niej, ale nie obróciła głowy w jego stronę. Milcząc, zawzięcie patrzyła w kierunku oceanu.
Kobieta, która owinęła go sobie wokół palca. Kobieta, która stała się epicentrum jego świata. Kobieta, która była w stanie oddać za niego własne życie.
Gdy z jego ust padło pytanie, czy go wysłucha, nie odpowiedziała. Nie wpadła w szał, nie rzuciła się z pazurami, nie wyklęła. Nie robiła nic i to stało się jej największą bronią. Ujął jej wiotką dłoń, nie broniła się przed tym, ale też nie czuł jej ciepła. Biło od niej dojmującym chłodem, w tamtej chwili pragnął, żeby przestało.
Okazało się, że Sofia z pełną premedytacją przekazała własną wersję zdarzeń, sznur kłamstw zacisnął się Michaelowi na szyi. Mając z nią już wcześniej do czynienia, domyślił się nawet, w jaki sposób zrobiła to Włoszka. Rodzeństwo Tifficante miało wszystko zaplanowane, a do Adamsa coraz bardziej docierało, że lepiej niż on sam. Czuł w kościach, że nie będzie mu łatwo naprawić w oczach Majki tego, co się stało.
Wszystko się skomplikowało. Miał zabić Ricardo, wrócić na plażę i nałożyć na palec Majki pierścionek z niebieskimi brylancikami, by uzupełnić swoje wcześniejsze spontaniczne oświadczyny. To, co się z nim działo z w obecności tej dziewczyny, nie mieściło się w żadnej normie. Odbierało mu rozum jak pieprzonemu narkomanowi do tego stopnia, że właśnie zaczął rozważać odwyk. Michael wiedział, co zrobił, znał podejście Majki do tego tematu, ale ona grubo przesadziła, porównując go do Jacka. Nie będzie się korzył i błagał na kolanach o przebaczenie, bo nie o to chodziło. Kochał ją i dlatego to ona powinna podjąć samodzielną decyzję, czego tak naprawdę chce. Bez presji, bez błagania, bez łaski, bez kompromisów.ROZDZIAŁ 2
Tampa, Floryda
Majka
Ochrona czuwała pod drzwiami szpitalnej sali, dając nam poczucie złudnego bezpieczeństwa.
Minął pierwszy szok i nastał czas refleksji nad własnym jestestwem. Nie tylko moim. Renata rozpoczęła leczenie i siedziała teraz na fotelu pod oknem, patrząc w zamyśleniu na panoramę Tampy.
O czym myślała? O mnie i o tym, do czego doszło na plaży? Czy o różowej zawartości woreczka z chemią zawieszonego na wieszaku do kroplówek, która wypełniła przeźroczysty wężyk podłączony do jej ręki?
Opowiedziałam jej o tym, co powiedziała mi Tifficante, o tym, co powiedział mi Michael i jak zachował się na koniec. Nie powiedziałam jej natomiast o ciąży. Chyba za mocno zakorzenił się we mnie zamiar, by najpierw poinformować o tym Adamsa. Z jednej strony było mi bardzo trudno i potrzebowałam wsparcia, a z drugiej nie chciałam dokładać jej własnych zmartwień.
Ugrzęzłyśmy między własnymi myślami a milczeniem.
– Dostałaś czas na przemyślenie sytuacji. I co dalej? – spytała Renia, przełamując wreszcie ciszę.
– Wiem i nie wiem… – Wzruszyłam ramionami, siedząc na jej szpitalnym łóżku, tuż obok fotela, który zajmowała. – Potrzymam go kilka dni w niepewności. Niech wie, że po tym, co zrobił, nie rzucę się mu od razu na szyję. Nie przestanę go kochać, ale obecnie nie dam rady udawać, że nic się nie stało, zachował się prawie jak… – Urwałam, bo nie chciałam na każdym kroku porównywać go do Jacka. Jack to zło wcielone, on nawet nie żałuje tego, co zrobił Olivii, a Michael jednak okazał skruchę.
– Maja… – zaczęła nieco zmęczona. – Kochacie się. To chyba coś znaczy…
– Tak. To, co kazał zrobić tej kobiecie, też coś znaczy – odparłam ze spokojem, ale czułam się zażenowana. – A skąd mam wiedzieć, że to jedyna taka sytuacja w jego życiu? Widzisz, co wyczyniał Jack. Mordują, zabijają i, jak się okazuje, gwałcą nie tylko dla własnej przyjemności, ale też za karę. Są braćmi, zajmują się tym samym. Narkotyki, zabójstwa, broń, hazard…
– Gadasz teraz, jakbyś się z choinki urwała. – Obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem. – Jeszcze mi powiedz, że to dla ciebie jakaś niespodzianka… – parsknęła teatralnie. – Pamiętasz, jak dałaś mi przeczytać tłumaczenie swoich zwierzeń z ogniska? Jak opowiedziałaś mi, że coś między wami zaiskrzyło? – wspomniała i nawet nie chciałam przytakiwać, jedynie spojrzałam na nią wymownie. – Uparłaś się w swoim świętym przeświadczeniu, że dobrze robisz… Radziłam ci inaczej. Próbowałam wybić ci ten związek z głowy, ostrzegałam, że rzucasz sobie kłody pod nogi. Nie. Jojcz. Mi. Teraz. – Przypominając mi swój punkt widzenia, dosiadła się do mnie na skraju łóżka.
– Nie jojczę… – Spuściłam głowę, patrząc na swoje dłonie, na których gdzieniegdzie widać było blade ślady po szkle z rozbitego lustra po wizycie w mieszkaniu Ricardo.
– Właśnie, że jojczysz. Ten facet jest w ciebie zapatrzony jak w obrazek i jak dla mnie, dając ci czas na podjęcie decyzji, daje ci wybór i sprawdza twoje granice. Wystarczy być sobą i twardo postawić na swoim, nawet dając mu te kilka dni niepewności, o których wspomniałaś. A zresztą właśnie to robisz, zgadza się?
– Szlag, Renata, łatwo ci mówić… – Poderwałam się i podeszłam do okna, by popatrzeć na to cholerne miasto. Jestem w ciąży, ale skąd oni mają o tym wiedzieć. – To nie takie proste, potrzebuję pomyśleć i przepraszam cię, że robię to na głos…
– Potrzebujesz, ale twardszej dupy. Może i nie jestem zakochana, ale nie zapominaj, że też kiedyś byłam. To bolało, nie sugeruj mi teraz, że jestem w lepszym położeniu niż ty… – zaznaczyła z niejakim żalem.
Miała słuszność. Nie była w lepszym położeniu, siedząc w fotelu i przyjmując wlewy. Swoje również przeszła – z Kamilem, ze mną, ze swoją chorobą. To ja zaczęłam się niekontrolowanie uzewnętrzniać, wylewając swoje wątpliwości, uprzykrzając przy tym życie wszystkim dookoła. W Zakopanem też miałam za miękką dupę, chociaż wydawało mi się, że było inaczej, to i tak jakoś dawałam radę. W rezultacie przez dwadzieścia pięć lat najbliżsi nie liczyli się z moim zdaniem i robili ze mną, co chcieli. Teraz trafiłam do brutalniejszego świata i historia zaczynała się zapętlać.
– Przepraszam. – Na powrót usiadłam obok niej i wzięłam ją za rękę. Musiałam skupić się na przyjaciółce. Nigdy nie byłam i nie będę pępkiem świata. – Pokonasz tę chorobę, bo masz supermoce – zmieniłam temat, na co prychnęła śmiechem, patrząc, jak gładzę jej dłoń.
– Supermoce to miałam kilka lat temu na studiach. Teraz mam superatrakcje z tobą w roli głównej. I dobrze, człowiek nawet o chorobie zapomina.
– Renia… – podjęłam łagodnie. – Wyjdziesz z tego i wszystko się ułoży.
– Pinokio, oczywiście, że się ułoży. Jesteś pięknym, młodym, niegłupim pajacem z przejściową tendencją do pakowania się w tarapaty.
– Jesteś dziś wyjątkowo miła. Jak się czujesz i kiedy cię wypuszczą? Nie będę mogła zasnąć bez twojego chrapania, mogę tu zostać?
– Zapomnij! – odmówiła stanowczo. – Jest bez specjalnych zmian. Zrobili mi kolejne badania i wypuszczą mnie pojutrze. W Polsce wyszłabym tego samego dnia, ale to klinika na poziomie – zaznaczyła wyniośle. – A leczenie w niej na pewno kosztuje majątek, więc po tym… – zakołysała gumowym wężykiem – …chcą mnie jeszcze poobserwować pełną dobę.
– W środę będziemy już razem. Silniejsze.
– Tak… – odparła przeciągle. – Wiesz, że jesteś bledsza niż ja? – zapytała.
Wiem, zapomniałam podkładu.
– Nie spałam, bo nie mogłam – starałam się wytłumaczyć swój wygląd, ale tak naprawdę mdłości towarzyszyły mi na okrągło. I jeszcze będę musiała wymknąć się na wizytę u lekarza z wyglądem George’a Clooneya lub zorganizować wizytę u innego lekarza, co nie będzie takie proste, gdyż pozostawałam pod ciągłą obserwacją ochrony. Brakowało mi tylko elektrycznej obroży i wszczepionego pod skórę GPS-a. – Wiesz, myślałam, jak mu dokuczyć… – prychnęłam, siląc się na żart.
– Powiedz mu, że jesteś w ciąży… – palnęła z głupa, aż roześmiałam się w głos.
Gdyby wiedziała, że naprawdę jestem, dołączyłaby do zabawy, tymczasem spoglądała na mnie z uniesioną brwią, widocznie dumna ze swojego suchara.
– Jego temat nie wyjdzie ci tak łatwo z głowy, co? – Zmrużyła oczy. – Swoją drogą, to ta cała Sofie jest niezłą suką, żeby odwalić taki numer – stwierdziła, wracając do wczorajszych wrażeń. – Kim trzeba być, żeby coś takiego zrobić? – zapytała odnośnie do Włoszki i w tym momencie ogarnęła mnie nieokiełznana złość.
Kłamstwa Tifficante i sposób działania naraziły nasze dziecko i irracjonalnie złagodziły negatywne emocje w stosunku do Michaela za to, że kazał ją zgwałcić.
– Przesadziła i mam nadzieję, że kiedyś tego pożałuje – wyznałam po chwili namysłu. – Właśnie dzięki temu, że to zrobiła, Michael dostanie swoją szansę. Gdyby okazało się, że było tak, jak przekazała mi to Włoszka, nie potrafiłabym mu tego wybaczyć. Zrobił coś złego, ale nie najgorszego. Za dużo się między nami wydarzyło, postaram się go zrozumieć i zapomnieć, bo nadal czuję, że warto – stwierdziłam, na nowo łapiąc wiatr w żagle.
Wcześniej jednak dam mu jasno do zrozumienia, że nie będę z kimś, kto nie szanuje moich poglądów. Nie mogłam zbyt długo przeciągać tego stanu, by dodatkowo nie obarczać Renaty własnymi dylematami. Poza tym byłam w ciąży.
– No to dość szybko postanowiłaś. – Wydęła wargi, potakując ruchem głowy.
A czego ja ostatnio szybko nie zrobiłam?
– Czyli będziesz resocjalizować gangstera? Bardzo ambitnie…
– Częściowo na pewno.
– Nie chcę cię zniechęcać, ale łatwiej jest zrobić z dobrego człowieka bydlaka niż z bydlaka dobrego człowieka.
– Budujące słowa. Dzięki, przyjaciółko.
– Realistko – poprawiła mnie.
Michael
Ricardo – o jeden wrzód mniej, pomyślał Michael. Co do Sofii, jeszcze z nią nie skończył. Przegięła i spotka ją zasłużona kara. Miała otrzymać ciało brata, ale nie otrzyma. Nie pochowa go godnie i zgodnie z tradycją. Nie zaprzysięgnie mu zemsty nad grobem. Dostanie dokładnie to, o co sama kiedyś prosiła w pokoju mięsnym.
– Michael… genialny plan odjebaliście ze staruszkiem. Hollywoodzkie mistrzostwo. Zamiast świętować, to plączesz się od rana po kasynie i udajesz, że pracujesz. Klient czeka w mięsnym od soboty. Być może umrze z głodu, zanim doczeka się wizyty właściciela… – zaczął Jack, rozsiadając się wygodnie na skórzanej kanapie.
– Dzięki. Nie potrzebuję oklasków. Rusz dupę i to załatw albo pomóż Dylanowi namierzyć Sofię… – Starszy Adams odpalił fajkę i bez większej analizy zaczął przekładać stosy papierów na biurku.
– Coś ty się tak nagle uwziął na Sofię? A w zasadzie, skoro nie zabić, to po co przylazła na plażę, podczas gdy ty byłeś zajęty Ricardo?
– Nie chce mi się o tym gadać… – odburknął po dłuższej chwili, wiedząc, że ten nie odpuści tak łatwo. – Weź się za robotę – powtórzył.
– Sprawy sercowe? – dodał, ewidentnie szukając miejsca właściwego zaczepienia. – Śmiało. Bratu nie powiesz? – spytał manierycznie.
– TY psychoanalizę chcesz mi robić w sprawach sercowych? Wciągnij krechę i jedź do domu. Masz dziś wolne.
– Powiedz no, na co ci to wszystko? Miałeś Cassandrę…
– Nie wspominaj mi o niej z łaski swojej – przerwał mu Michael.
– Nie chciałem wspominać, tylko ci uzmysłowić, że odkąd dupy pojawiły się w twoim życiu, masz bracie prze-je-ba-ne. I my też. I nie tylko dlatego, że gdzieś masz interesy… Nie chcę cię martwić, ale twoja głowa nie pracuje zbyt dobrze, a szkoda, bo całe życie przed tobą – podsumował odważnie i niestety celnie.
– Zajmij się swoją głową. Odjebałeś mi pracownika, kupiłeś od Tifficante mieszkanie na Majkę i zgwałciłeś niewinną dziewczynę… – przypomniał Jackowi w skrócie. Cierpliwość Michaela ostatnimi czasy była wielkości chińskiego fiuta.
– A ty…? Co zrobiłeś z Sofią? – Jack zmrużył oczy i popił wypowiedziane słowa whisky.
Michael oderwał się od makulatury. Zatopił się w fotelu i włożył dłonie do kieszeni spodni, zawieszając wzrok na pewnym siebie spojrzeniu brata. Teraz już miał stuprocentową pewność, że Jack był świadkiem tego, co zaszło w mięsnym.
– Sprowokowała mnie i nie była niewinna…
– Tamta dziewczyna też mnie sprowokowała – odbił złośliwie, lecz spokojnie Jack. Najpierw Majka, a teraz sam Jack porównywał te dwie sytuacje. – Mniej niż ta twoja, kiedy zjawiła się na Tampie i pomyliła mnie z tobą, ale jednak sprowokowała… – uściślił.
Michaela niespecjalnie interesowało zgłębianie tej wiedzy. Jego zaufanie względem Jacka nie było w pełni odbudowane.
– Trzeba było wtedy zadzwonić i mi o tym powiedzieć, a teraz daruj sobie swoje historyjki, bo…
– Czekaj, czekaj… – przerwał nagle młodszy mężczyzna, jakby doznał olśnienia. – To o to chodzi. Sofia nagadała Majce, że jej książę nie jest kryształem – zauważył, kiwając głową z uznaniem dla swojego spostrzeżenia. – A teraz tak z czystej ciekawości… Wersja Sofii była taka, że ty ją wydupczyłeś czy murzyn? Dostało ci się, braciszku, za NIEWIERNOŚĆ czy za… brutalność? – Zaczął podśmiechiwać się pod nosem, czym zirytował Michaela jeszcze bardziej. – Brutalność nie, ale WIERNOŚĆ… to takie ograniczające słowo… Czyż nie?
Michael doszedł do wniosku, że tłumaczenie czegokolwiek Jackowi było pozbawione sensu. Ostatnimi miesiącami jego zachowanie uległo diametralnej zmianie. Stał się wyrafinowanym gnojem bez skrupułów. Nienadającym się do życia, ale idealnym do tej roboty.
– Co do wierności… Tobie ta wiedza nie grozi, Jack. – Podszedł do barku i nalał sobie whisky.
Spojrzał w lustrzane odbicie czarnych oczu brata siedzącego na znajdującej się za jego plecami kanapie. Patrząc w nie, zastanawiał się, ile zostało z mrocznej siły, której miał pod dostatkiem, zanim poznał Majkę, a której Jack posiadał teraz zmagazynowane całe pokłady.
– No to jedź do niej. Kup kwiaty, czekoladki, polej się sosem toffi, rozpłacz, padnij na kolana i błagaj o litość… – drwił nieustępliwie Jack. – Takiego faceta jej trzeba. Może ci się poszczęści i ci wybaczy. A jak nie podziała, to wykup bilbordy i niech wyświetlają… „wybacz mi, koch…”
– Stul pysk, Jack, albo wypierdalaj z interesu! – wrzasnął starszy Adams zdecydowanie nie chcąc dłużej słuchać bzdur.
Mężczyzna wstał, wyraźnie uniesiony słowami Michaela, który odwrócił się od lustra i podszedł do sofy, by stanąć z bratem twarzą w twarz.
– Jak na razie jeszcze jestem twoim bratem. O tym możesz zapominać, już ci się nawet zdarzało, ale nie zapominaj, że ja tu jestem szefem.
W odpowiedzi Jack uśmiechnął się w swoim stylu. Z kpiną i nutą zaskoczenia. Tym razem Michael nie do końca wiedział, co brat chciał mu tym uśmiechem przekazać, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że odzyskiwał nad nim kontrolę.
– Uśpię pana w mięsnym, umyję rączki, zadzwonię do Dylana i grzecznie pójdę wydupczyć jakąś panienkę lub dwie… Gdyby szef mnie potrzebował, będę pod telefonem. – Jack ominął brata, kierując się w stronę drzwi.
Wyszedł. Cisza, jaką po sobie zostawił, była wszystkim, czego w tym momencie Michael potrzebował. Był wściekły nie za to, że Jack drwił z niego już w jawny sposób, ale za to, że robił to w momencie, w którym on w pełni pozwolił zadecydować Majce, co dalej. Nie wiedział, jaką decyzję podejmie dziewczyna, i ta niepewność była w tym wszystkim najgorsza. Co jeśli zdecyduje się odejść? Pora na jej krok.
Przystanął przy weneckim lustrze i usłyszał, że drzwi ponownie się otwierają. Nie odwrócił się, bo był przekonany, że to tylko Jack o czymś zapomniał lub przyszedł jeden z tych belzebubów, których jeszcze przed wczorajszym wydarzeniem na plaży nazywał swoją ochroną.
– Gdzie mój brat?! – odbiło się echem od ścian i trafiło do uszu Michaela i w tym momencie nie dowierzał własnemu szczęściu.
Odwrócił się powoli i ujrzał, że Sofia Tifficante we własnej osobie stała w progu jego biura, podczas gdy Dylan przetrząsał całą Florydę, by ją odnaleźć.
Wyłożyła się na tacy, przychodząc do kasyna bez broni i w momencie kiedy Michael przypomniał sobie, że zbliżyła się do Majki, co i w jaki sposób jej powiedziała, gotowała się w nim krew.
Na złotej, kurwa, tacy, jak pieczone prosię z jabłkiem w ryju przyszła po odbiór swojego zamówienia śmierci. Adams skupił mroczne spojrzenie na jej twarzy, na której dziś nie było charakterystycznej dla niej jadowitej miny.
– Witam w moich skromnych progach… Pani Tifficante. – Michael rozrzucił ręce na boki.
– Gdzie jest Ricardo? – powtórzyła lodowato, lecz z pewnego rodzaju nadzieją w głosie.
– A gdzie ma być? – spytał Michael, wkładając dłonie do kieszeni, by Sofia nie musiała patrzeć na to, jak same się zaciskają.
– Nie wrócił ze spotkania z tobą i wiem, że jest u ciebie.
– Jest bezpieczny, czego nie można powiedzieć o tobie…
– Możesz mnie zabić. Ale jego wypuść. W zamian za informacje – zaproponowała z pełnym przekonaniem.
– Bardzo kochasz brata. Takie relacje są deficytowe w obecnych czasach – stwierdzając to, pomyślał o Jacku. – Ale jeśli są to informacje pokroju tych, które przekazałaś wczoraj pewnej kobiecie na plaży… to nie marnuj mojego czasu – uprzedził ją, fantazjując na temat kalibru pocisku, jaki powinien wpakować w jej niewyparzoną gębę.
– Adams, naprawdę jesteś aż tak naiwny, żeby sądzić, że pojawiłam się tam, żeby powiedzieć twojej dupie, że chłopak ją zdradza? – Parsknęła śmiechem na potwierdzenie swojego nonsensu.
– Całkiem logiczne.
– Nie punktuj sobie, że udało ci się mnie w jakiś sposób skrzywdzić. Musiałbyś się bardziej postarać. Nie w takich rzeczach mnie szkolono… – Brzmiała jak maszyna. – Gdybym chciała to załatwić po swojemu, strzeliłabym jej w łeb i dała się zastrzelić twoim ludziom. Nie bawię się w podchody, chyba że robię to dla kogoś i mam z tego wymierną korzyść… – dodała, czym niepostrzeżenie wzbudziła zainteresowanie Michaela.
– Dla kogoś? Korzyść? Zaplanowaliście to, wykorzystałaś moment, kiedy Ricardo zagadywał mnie na Riverwalk. Mnie raczej to przekonuje.
– No oczywiście, że zaplanowaliśmy. Wiedz tylko, że to była akcja na zlecenie. Komuś bardzo zależało na tym, żeby twoja NARZECZONA – podkreśliła – usłyszała dokładnie to, co usłyszała.
– Czyli? – Michael podszedł do drzwi i przekręcając kluczyk, wiedział już, że nim ją zabije, będzie musiał wycisnąć z tej cytryny tyle soku, ile się tylko da.
– Czyli że mnie zerżnąłeś, było miło i w związku z powyższym jestem w ciąży – opowiadała, jakby wspominała wycieczkę do Tel Avivu. – Oczywiście nie jestem. – Wypuściła powietrze z melodyjnym westchnieniem.
– Tifficante, przychodzisz do mnie i na starcie robisz ze mnie kretyna – zripostował Adams. – Nie pytam, co powiedziałaś, tylko kto ci to zlecił…
Włoszka nabrała śmiałości, a gotujący się od środka Michael spoglądał, jak goszcząc się, najpierw nalała sobie whisky, a następnie z gracją usiadła na kanapie, po czym założyła nogę na nogę.
– Muszę mieć pewność, że Ricardo jest bezpieczny… Wtedy wyśpiewam ci wszystko jak na spowiedzi.
Michael odpalił papierosa, wnikliwie przyglądając się kobiecie. Musiał być ostrożny, musiał brać pod uwagę to, że Sofia powie wszystko, byleby ocalić brata, i należało wyskubać z tych informacji te z potencjałem prawdy. Wyrafinowana żmija, a mimo wszystko bez mrugnięcia okiem oddałaby za niego życie. Właśnie to udowodniła, przychodząc i stając twarzą twarz z własnym wrogiem.
– Zamach w Brazylii to wasza robota? – zapytał, mając pewność, że od wczorajszego popołudnia nie rozmawiała z Ricardo. Chyba że potrafi robić to ze zmarłymi.
Jej usta zamarły w kpiącym półuśmiechu, co nieuchronnie przybliżało ją do spotkania z bratem.
– Nie, i nawet nie wiem, o czym mówisz – potwierdziła wczorajszą wersję Włocha. – Ale może mieć to związek z moim zleceniem na plaży. Wypuść Ricardo. – Nuta żądania wdarła się w ton jej głosu.
– Jeden telefon i go zobaczysz. – Adams wyciągnął komórkę z wewnętrznej kieszeni marynarki, zakołysał urządzeniem w palcach, po czym przysiadł na kanapie naprzeciwko i nie spuszczając spojrzenia z pewnej siebie Włoszki, mocno zaciągnął się papierosem. Nie spieszyło mu się dzisiaj. I tak nie miał zamiaru wracać do domu, chyba że poprosi go o to Majka. – Raczej cię nie dziwi, że nie mam do ciebie zaufania. Przyszłaś, wiedząc, co cię czeka, i jak widzisz, nie interesują mnie informacje, które chcesz mi przekazać. Zastanawia mnie tylko jedno… Skąd u ciebie pewność, że twój brat żyje? – Oparł wygodnie plecy o skórzaną sofę.
Ostatnie pytanie musiało ją dotknąć, bo jej oczy na powrót zapłonęły złością.
– Bo MIAŁ przeżyć… – rzuciła po chwili przez zęby.
– Yhy. MIAŁ PRZEŻYĆ – powtórzył jej słowa Adams. – Uroczy argument. Aż nie pasuje do ciebie. – Nachylił się do popielnicy, by zgasić niedopałek, i układając łokcie na udach zaplótł między nimi palce dłoni. – Nie wiem, z jakim diabłem zawarliście pakt, ale bardzo możliwe, że był on jednostronny. – Michael wzruszył ramionami.
– Z Pedro… – wysyczała niechętnie, widać było, że nie miała zamiaru tego powiedzieć w tym momencie. – On zlecił mi pójście na plażę, podczas gdy byłeś zajęty moim bratem na Riverwalk. Wykonałam zadanie, a mimo to Ricardo nie wrócił, ale nie myśl sobie, że to wszystko, co mam ci do powiedzenia – nadmieniła.
Michaelowi zimny dreszcz przebiegł między łopatkami.
Pedro. Dlaczego właśnie on był zamieszany w akcję, którą zorganizowali Tifficante? Jaki to miało sens? Przecież wspólnie z nim ułożył tajny plan przeciwko Ricardo, który zakończył się sukcesem. Gdzie był haczyk? Pedro był przyjacielem. Prawie ojcem. Ocalił i wychował Adamsów jak własnych synów. To było niewiarygodne, niemożliwe wręcz.
– I mam ci w to uwierzyć? – sapnął, nie dowierzając, i całym sobą pragnął, by okazało się to kolejnym jebanym kłamstwem, w których Tifficante przecież była mistrzynią.
– Adams. Nie bądź naiwny. Stary odezwał się do Ricardo tuż po tym, jak spierdoliłeś kolejną akcję, a twój nieokrzesany braciszek trafił w ręce mojego brata. Ponoć masz przejąć dowodzenie w Brazylii… I wszystko wskazuje na to, że twoja NARZECZONA stanowi w tym poważną przeszkodę. – Jej słowa brzmiały irracjonalnie, ale składając do kupy wszystkie poprzednie fakty, zaczynał wszystko układać w logiczną całość.
Pedro wiedział o Cassandrze, a jednak milczał. Wiedział też o gwałcie, który Michael zlecił na Sofii. Mógł również stać za niedoszłym zamachem w Brazylii. W końcu to było na jego terenie, na którym nigdy nie znalazła się żadna przypadkowa osoba. Od początku do końca starzec był obecny przy rzezi, jaką Adams zafundował małżeństwu. Tylko czemu to wszystko miało służyć?
– Nie wierzę ci – skłamał z pewnością w głosie i chociaż wierzył, chciał wyciągnąć więcej, każde słowo było teraz na wagę złota.
– A myślisz, że skąd wiedzieliśmy o tej chorej przyjaciółce z Polski… Hę?
– Od dziewczyny, którą porwał Ricardo, żeby zwabić Majkę.
– Od tej naiwnej smarkuli, którą przeleciał twój braciszek? – Zaśmiała się. – Zapewniam cię, że nie od niej. Pedro nam wszystko powiedział. Wiedział, że jest ważna dla twojej kobiety i że nie zignorujesz niebezpieczeństwa, które groziło jej przyjaciółce.
– Co mieliście dostać w zamian?
– Między innymi przychylność.
– Czyją?
– Starego… i osoby, która przejmie dowodzenie na Florydzie, kiedy ty już będziesz oddawał się służbie, handlując kokainą w Ameryce Południowej. – Popiła słowa alkoholem i niesubtelnie odstawiła szklankę na szklany stolik. – Więcej ci nie powiem. Wypuść Ricardo – poleciła nadal pewna, że mężczyzna żyje. Jej postawa w tym wszystkim była najbardziej przekonująca.
Michael był wstrząśnięty nowymi faktami. Wstał z kanapy, wybrał numer do Dylana.
– Młody, koniec akcji, przyjedź do bazy. Przywieź z chłopakami Ricardo… Siostra przybyła i bardzo chce z nim pogadać – dodał.
– Pierdolisz – skomentował ze zdziwieniem w głosie. – Jack jest z tobą? – spytał.
– Nie. I tak ma zostać.
– Jasne – odparł najmłodszy brat.
W tej sytuacji Michael musiał maksymalnie zawęzić grono ludzi, którym naprawdę ufa, chociaż zdawało się, że w tym wypadku na nikogo nie można było już liczyć. Nie w sytuacji, kiedy to Pedro sugerował, by dać szansę Jackowi, po tym, jak ten naraził Majkę na niebezpieczeństwo i wykorzystał jej osobę do zakupu mieszkania od Ricardo Tifficante.
Michael wykonał kolejny telefon.
– Tak, SZEFIE? – Jack dość szybko odebrał połączenie, dało się słyszeć, że jedzie samochodem. – Czym mogę służyć? – dorzucił uszczypliwie.
– Daruj sobie. Dostałem informację, że na wschodnim wybrzeżu jakieś typki zasadzają się na nasz transport. Sprawdź to osobiście – skłamał, ale musiał mieć pewność, że brat nie pojawi się tu w przeciągu najbliższych godzin.
– Do pańskich usług – odpowiedział nadto pokornie, po czym zakończył połączenie.
Michael ponownie odwrócił się w kierunku swojego gościa. Czas tej kobiety na tym świecie się kończył, a jej reakcja na widok zwłok będzie lepsza niż najdotkliwszy fizyczny ból. Potem sama dołączy do trupa, nie było mowy, by po tym wszystkim, co zrobiła, uszła z życiem.
– Wiesz, Tifficante… mam z tobą problem. – Michael ruszył powolnym krokiem w kierunku kanapy, na której siedziała. Dostrzegł, że była ubrana na czarno, w sam raz na okoliczność. Zatrzymał się za sofą, patrząc na tył głowy Włoszki. Kobieta nie drgnęła. – Powiedz mi coś… – Oparł dłonie na oparciu, zacisnął na nim palce, a skórzane obszycie zaskrzypiało. – Jak zareagowała, kiedy powiedziałaś jej to wszystko? – zapytał spokojnie mając na myśli Majkę, ale nie czuł spokoju.
– Tak, jak było w planie. – Kobieta oparła plecy, nie zwracając uwagi na zaciśnięte po jej bokach pięści mężczyzny. – Miała się złamać. Miała się zawieść. Miała poczuć do ciebie wstręt… I wnioskuję, że chyba nam wyszło.
Michael przełożył rękę i gwałtownie zacisnął dłoń na szyi kobiety, z lekkością podnosząc drobną postać i przeciągając przez oparcie obrócił ku sobie. Nie broniła się tym razem, jej dłonie wisiały wzdłuż ciała jak u kukły, długie ciemne włosy częściowo zakrywały twarz i tylko jej brązowe spojrzenie było nieustępliwie zjadliwe.
– Przez chwilę miałem sobie za złe, że dałem się wtedy sprowokować i kazałem cię zgwałcić. – Odepchnął ją z pogardą, wtedy upadła do tyłu i próbując odzyskać oddech, kaszlała, trzymając się za szyję. – Teraz już niczego nie żałuję…
– Pedro byłby z ciebie dumny – wydusiła prowokacyjnie.
Mężczyzna podszedł i przykucnął tuż obok niej.
– Ty też będziesz dumna z jego planu… Bo ewidentnie zostaliście wychujani. – Po raz pierwszy w jej spojrzeniu dostrzegł jawny niepokój. – Pytanie tylko, jak bardzo Pedro zakładał, że wczoraj zginiesz na plaży. Teraz śmiem sądzić, że bardzo na to liczył i po prostu coś poszło nie tak. – Włoszka zamilkła, jakby zaczynała do niej docierać nowa ewentualność.
– Jeśli Ricardo naprawdę nie żyje… – zaczęła, ale po chwili się rozmyśliła.
– No to co wtedy? – Michael uniósł kącik ust. – Nie powiesz mi nic więcej?
– Przyjdzie czas, że i ty poczujesz tę ewentualność…
– Groźba od kogoś, kto jest jedną nogą w piekle?
– To nie groźba, Adams. To czekające na ciebie zaproszenie na bal do piekła, w czerwonej kopercie… – ostrzegła w momencie, w którym ktoś próbował otworzyć drzwi biura zamknięte na klucz.
Rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia z leżącej na stoliku komórki Michaela. Mężczyzna podniósł się i dostrzegając numer Dylana, udał się prosto do drzwi, by lekko je otworzyć.
Dylan w pełnej konsternacji zerknął ponad ramieniem brata i dostrzegając dźwigającą się z podłogi Sofię, przeniósł na niego pytające spojrzenie.
Bob stał obok Ricka przed drzwiami do mięsnego, z czarnym workiem przewieszonym przez ramię, słusznie obaj unikali wzroku swojego szefa.
Michael kiwnął głową do pracownika, by ten udał się do rzeźniczego pomieszczenia.
– Co, do chuja? – szepnął Dylan.
– Nie pytaj o nic – powiedział cicho, na co młodszy Adams skinął głową.
– Zapraszam panią. – Michael stanął bokiem i z lodowatym spojrzeniem oraz zapraszającym gestem wskazał kierunek dłonią. Nie chciał dłużej przeciągać tej wizyty, pragnął zakończyć etap związany z rodziną Tifficante raz na zawsze.
Prawdziwy problem miał dopiero przed sobą. Przepuścili Włoszkę i wkroczyli za nią do pokoju mięsnego, chłód przeszywał w nim na wskroś. Pod ścianą leżało ciało mężczyzny, z którym zapewne całkiem niedawno rozprawił się Jack. Sofia stała na środku, pod jej stopami przebiegała kratka ściekowa, a dokładnie przed nią stał ochroniarz, nadal z workiem zarzuconym na muskularne plecy.
Michael ponownie skinął głową, na co pracownik bez subtelności zrzucił ciężar dokładnie pod jej nogi, które wyraźnie zaczęły drżeć.
– No, no, no, nooo – zaprzeczała pod nosem po włosku, kręcąc głową. Przykucnęła i natychmiast rozsunęła zamek, upewniając się co do zawartości czarnego plastikowego worka.
Bracia Adams, równocześnie zapalając papierosy, zrobili kilka kroków w przód, chcąc dokładnie widzieć żałobny akt Włoszki. Jej wielkie brązowe oczy prawie wychodziły z orbit na ten widok. Nastała grobowa cisza, po której rozległ się jej wrzask pełen rozpaczy. Jego echo odbijało się od ścian pokrytych płytkami. Kobieta opadła na ciało brata, zaciskając plastik w dłoniach.
– Macie jakieś chusteczki? Łza mi się w oku zakręciła – skomentował Dylan, fałszywie pociągając nosem.
– Nie. Ostatnią dałem Ricardo – odpowiedział Michael z nadzieją, że wywoła tym u Sofii oczekiwaną reakcję.
Ta leżąc na ciele mężczyzny, uniosła twarz i zmierzyła Adamsów wzgardliwym spojrzeniem.
– Oszust! Pierdolony oszust… – Zaczęła się śmiać jak psychopatka i Michael tylko upewnił się, że ona naprawdę była przeświadczona o tym, że Ricardo żyje. – Obiecał… – powtórzyła piskliwym szeptem, wiodąc palcem po śladzie od kuli na czole i czule głaszcząc trupi policzek.
Michael wyciągnął broń i obracając nią w dłoni, przykucnął obok Włoszki oraz ciała jej brata.
– Chciałaś oddać za niego życie. To piękne.
Jej narkomański śmiech wymieszany z płaczem ponownie rozbrzmiał mu w uszach.
– Jesteście naiwni… – szepnął Michael, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że on również był. – Serce się kraje na wasz widok. Nie będę dłużej przeciągał waszej rozłąki. – Zgodnie z własnym postanowieniem Michael przeładował pistolet, po czym wymierzył w kierunku jej głowy.
Była nieprzejęta, nie okazywała strachu, zupełnie jak jej brat tuż przed śmiercią. Wręcz przeciwnie. Spojrzała na niego z obłędem w oczach, jakby trzymał w dłoni lizaka, i ponownie zaczęła się podśmiechiwać.
Punkt dla niej, pomyślał Michael.
– Nie trać czasu. Strzelaj! – wrzasnęła. – Przyjdzie pora na nią… – dodała z melancholią, patrząc na Michaela, mrożąc jego zamiar gdzieś między językiem spustowym pistoletu a rozumem. Domyślił się, że mówi o Majce.
– Jakieś słowa podsumowania? – dopytał, zaciskając szczęki.
– Miałeś się dowiedzieć więcej. Ale się, skurwielu, nie dowiesz. Sami się pozabijacie i tak… – warknęła. – Taaak… – przeciągnęła i powoli uniosła rękę, zawieszając ją w powietrzu i pokazując środkowy palec. – Dokładnie tak masz pozdrowić ode mnie starego pierdziela… A ty, Adams… właśnie potwierdziłeś swoje zaproszenie do piekła. – Gruchnęła wzgardliwym śmiechem, uniosła drugą dłoń i zawiesiła w powietrzu kolejny środkowy palec.
Drugi punkt dla niej. Asumpt sprawił, że palec Michaela samoczynnie zacisnął się na języku spustowym, aż strzelił. Krople jej krwi rozbryzgnęły się na jego twarzy, gdy opadła na ciało brata.
Wreszcie się ich pozbył, ale nie tego, co mu przekazała. Imię starego przyjaciela nadal odbijało się od ścian jego czaszki, mieszając się z podłym żeńskim śmiechem.
– Ktoś wie, o czym ona pierdoliła? – Dylan przełamał głuchą ciszę.
Michael wyprostował się i schował broń.
– Wiem i mamy przejebane, bo Włosi współpracowali z… Pedro. – Po jego słowach zdawało się, jakby wszyscy obecni wstrzymali oddech. – Jej tu nie było. Nie wiemy, gdzie jest Sofia. Szukamy jej. Oficjalnie i bez wyjątku. Czy to jest jasne? – upewniał się Michael, patrząc po twarzach Ricka, Boba i Dylana.
Ze strachem w oczach potwierdzili skinieniem głowy.
– Ukryjcie ciała. Muszę pomyśleć. Widzimy się tu jutro rano. Jack pozostanie poza naszymi ustaleniami.
– On by nigdy…
– Jasne?! – wrzasnął Michael Dylanowi prosto w twarz.
Czasy, kiedy długo tłumaczył, a jeszcze dłużej prosił, dobiegały końca. Skoro tęsknili za starym Michaelem, to go, kurwa, dostaną z pełnym bagażem doświadczeń i tym razem nie będzie taryfy ulgowej dla nikogo.
Majka
Dzień spędzony z Renatą wbrew pozorom dodał mi otuchy. Rozpoczęła swoją walkę o życie i bezspornie powinnam brać z niej przykład. Mniej kobiecej wrażliwości, więcej siły, by mimo wszystko ją posiadać.
Twarda dupa była tematem dzisiejszej dyskusji. Najgorsze było wykonanie, mimo iż schemat doskonale znałam. Moja rodzina również czerpała radość z mojej krzywdy, jednak wystarczyło nie pokazywać im za wiele, by pośród nich jakoś funkcjonować, i tak samo miałam zamiar postąpić z Michaelem, chociaż przez kolejnych kilka dni. Przebaczenie i tak leżało tuż na powierzchni serca.
Wróciłam do domu. Nie było go. Była natomiast Rita i Nygus, którego głaskanie odwracało uwagę od jej podejrzliwego spojrzenia. Wyczuwała, że coś się stało. Obydwie to czułyśmy, ale tylko ja nie miałam potrzeby zwierzania się jej. Przecież już mi kiedyś powiedziała, że „biorąc jego, muszę dźwignąć coś więcej niż tylko pieniądze”. Po co miałam teraz cokolwiek mówić? Żeby mi powiedziała: „A nie mówiłam?”?
Co to to nie!
Wsparta łokciem siedziałam przy blacie wyspy, na którym małpka zajmowała moją uwagę. Podawałam jej pojedynczo bakalie, które z niegasnącym przejęciem chrupała i przeżuwała w małym pyszczku.
– Karmisz małpę, a sama nic nie zjadłaś – zauważyła Rita, ugniatając jakieś ciasto. – Zjedz coś, bo marniejesz w oczach.
Zareagowałam na jej troskę marnym uśmiechem, ale prócz szklanki wody nie miałam ochoty na nic więcej. Nie było szansy nawet na wizytę u mojego lekarza, bo ochrona zwariowała, chodząc za mną krok w krok. Zdaje się, że będę musiała po prostu zignorować ich obecność.
– Jadłam w szpitalu – skłamałam.
– Martwisz się o przyjaciółkę? Jak się trzyma? – zapytała.
– Martwię się – przytaknęłam cicho, patrząc na popiskującą małpkę. – Na razie ma się dobrze…
– A ty jak się masz? – drążyła i coś sprawiło, że to pytanie zabrzmiało dziwnie.
– Bywało lepiej… – odpowiedziałam wymijająco.
– Chłopaki mówili, że Ricardo nie żyje. Problem z głowy. – Nie byłoby to niepokojące, gdyby nie zabrzmiało tak spokojnie i nie wypłynęło z ust starszej, siwej pani. – Sofię też dopadną. Spokojnie… – Puściła mi oczko, uspokajając.
Tak. Puściła oczko. Czy w związku z tym powinnam promiennie się uśmiechnąć i unieść kciuk lub przybić piątala w geście poparcia dla jej słów?
– Niech sobie robią, co chcą, Rito… Nie obchodzi mnie to – wyjaśniłam, ale była to oczywiście bzdura.
W stosunku do Sofii czułam narastającą nienawiść. To, co zrobił jej Michael, było efektem sekretów i Pedro, i Rity. Gdyby nie ukrywali przed mężczyzną prawdy o Cassandrze, nie zareagowałby tak gwałtownie na słowa Sofii. Rozumiałam to, dla mnie jego bliscy byli współwinni temu, co się stało.
Michael
Michael bardzo późno wrócił do domu i zaszył się w domowym gabinecie. Włączył ulubiony kawałek jazzowy, przygasił światło i opadł na skórzany fotel za biurkiem. Był pogubiony, przygnębiony, zawiedziony i w tym wszystkim cholernie samotny. Zapalił papierosa i wbił wzrok w tarczę na ścianie, w którą z miejsca, na którym siedział, rzucał kilka miesięcy temu lotką.
Zaczął układać myśli.
W co ty grasz, Pedro?
Zemsta. Rodzina Tifficante. Śpiączka. Wyjazd. Majka. Wizyta Camilli w pensjonacie. Wyjazd Pedro do Europy podczas wakacji w Polsce. Obecność Rity w domu. Jack. Plany Pedro. Zamach w Brazylii. Ostatnie słowa Sofii. Majka. Pedro. Majka. Pedro. Majka. Pedro. Majka…
Majka…
Leniwym ruchem ugasił papierosa, po czym wsparł łokcie na biurku i nakrył twarz dłońmi. Na nowo analizował każdą rozmowę, każdy gest i wszystkie wspomnienia, które dzielił ze swoim przybranym ojcem, cofając się pamięcią w czasie od najmłodszych lat aż po teraźniejszość.
Pedro był parasolem ochronnym, który po złożeniu ukazał kolejną jebaną fatamorganę. Pierwszą była Cassandra, potem Tifficante i rzekoma zemsta, braterskie więzi, a teraz stary, poczciwy Pedro, który kontrolował więcej, niż chciałby, żeby wiedziano.
Żadne rozsądne wytłumaczenie nie przychodziło Michaelowi do głowy, na jedyny słuszny trop naprowadził go podczas porannej kłótni Jack, a dobitnie potwierdziła to Sofia.
Chodziło o oddanie. O poświęcenie. O wyłączność. O serce. Wszystko to Adams oddał Majce, a nie mafijnej księżniczce, dla której życie poświęcił Pedro. Inny powód nie przychodził mu na myśl.
W zaistniałej sytuacji Michael nie mógł zacząć działać impulsywnie. W ten sposób nie miałby szans wygrać żadnej potyczki z potęgą Pedro. Jeśli ten zacznie się czegokolwiek domyślać, wszyscy zginą. To byłby prawdziwy początek końca. Wdzięczność, poświęcenie, wspólna przeszłość, interesy. To wszystko mogło nagle spłonąć jak słomiana kukła.
„Nie zakładaj, że on czegoś nie zakładał”, przypomniał sobie jedną z jego wskazówek.
Rozwiązanie, jakie mu się nasunęło, boleśnie ścisnęło jego serce, ale zdawało się jedyną słuszną drogą do tego, by móc ocalić to, co kocha.