- promocja
Czarne narcyzy - ebook
Czarne narcyzy - ebook
Katarzyna Puzyńska, porównywana do Agathy Christie i Camilli Läckberg, powraca z nową powieścią! Ebook Czarne narcyzy to ósmy tom serii kryminalnej opowiadającej o policjantach z Lipowa. Prawa do książki sprzedano do ponad dwudziestu krajów.
Akcja ebooka Czarne narcyzy toczy się w niewielkiej Brodnicy. Mieszkańcy miejscowości przygotowują się właśnie do obchodów Święta Policji. W tym czasie komisarz Daniel Podgórski postanawia przyjrzeć się niejasnej sprawie sprzed lat, która nie daje mu spokoju. Znaleziono wówczas ciała trójki bezdomnych i niewielkie wahadełka przy każdym z nich. Pewna dziennikarka podpowiada komisarzowi, by poszukał rozwiązania zagadki w opuszczonym domu w lesie. Miejscowi wierzą, że to miejsce nawiedził diabeł. Podgórski orientuje się, że są ludzie, którym zależy na tym, by zapomniał o sprawie. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dziennikarka znika bez śladu. Niebawem Podgórski, razem z komisarz Klementyną Kopp, odnajduje kolejne zwłoki. Wówczas w miasteczku dochodzi do serii pozornie ze sobą niezwiązanych zdarzeń: drobny złodziejaszek ginie od razu po wyjściu z więzienia, a Weronika Nowakowska otrzymuje niepokojącą wiadomość od nieznanego nadawcy. Co z tym wszystkim wspólnego mają czarne narcyzy?
Katarzyna Puzyńska(ur. 1985) – z wykształcenia psycholog. Przez kilka lat pracowała jako nauczyciel akademicki na wydziale psychologii. Teraz całkowicie skupiła się na realizowaniu swojej największej pasji, czyli pisaniu. W wolnych chwilach biega, spaceruje ze swoimi psami i jeździ konno. Uwielbia Skandynawię i Hiszpanię. Pochodzi z Warszawy, ale w dzieciństwie wiele czasu spędzała w niewielkiej wsi pod Brodnicą, gdzie toczy się akcja jej powieści.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8097-992-5 |
Rozmiar pliku: | 835 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dnia dwudziestego pierwszego
Czekała sama cierpliwie
Las wokół pusty bez niego
Kroki ciszę przerwały
Wyszła mu na spotkanie
Czarne narcyzy miał w dłoniach
Czarne narcyzy
Dla niej
Zdradzę ci tajemnice
Największe sekrety ci zdradzę
Przyjmij te kwiaty kochana
Niech one dadzą ci władzę
Patrzyła w oczy bez granic
W nich teraz miała ufanie
Czarne narcyzy miał w dłoniach
Czarne narcyzy
Dla niej
Dzień nowe kroki przynosi
Znajome i pełne miłości
Och czemu twe oczy zlęknione
czemuż smutek w nich gości
Ona w kwiaty wpatrzona
Na nic wszelkie błaganie
Czarne narcyzy miał w dłoniach
Czarne narcyzy
Dla niej
Ona w kwiaty wpatrzona
Tęskni po swoim panie
Czarne narcyzy miał w dłoniach
Czarne narcyzy
Dla niejPROLOG
Mieszkanie komendanta Cybulskiego.
Poniedziałek, 21 marca 2016.
Godzina 23.59.
Podinspektor Wiktor Cybulski
Cybulski wyciągnął z szafy świeży garnitur. Przed chwilą dostał telefon od chłopaków z krymu1, że ojciec Klementyny Kopp popełnił samobójstwo. Podobno tak to na pierwszy rzut oka wyglądało. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w tym samym czasie w szpitalu leżała Klementyna, można było żywić podejrzenia, że miała w tym swój udział. Przecież o mało nie zginęła z rąk ojca. A bywała mściwa. Wszyscy to wiedzieli.
Cybulski liczył na to, że uda się znaleźć jakieś dowody w sprawie – chociaż przecież nie mógł otwarcie nikomu tego nakazać. Zabrnął tak, że lepiej by było, gdyby Klementyna została skutecznie unieszkodliwiona. Była już co prawda na emeryturze, nadal jednak mogła zaleźć człowiekowi za skórę.
Podszedł do szuflady i wyciągnął niewielkie wahadełko. Zważył je w dłoni. Jego ciężar był ledwie wyczuwalny. Przynajmniej ten fizyczny. Bo wszystko, co się z nim wiązało, zdawało się przygniatać komendanta do ziemi. Nawet światła w pokoju jakby dziwnie przygasły.
Otrząsnął się i włożył wahadełko do kieszeni. Od razu poczuł się lepiej, kiedy zniknęło mu z oczu. Nie ma co się martwić, pomyślał. Przecież wszystko załatwione. Udało mu się nastawić prokuratora Gawrońskiego przeciwko Podgórskiemu. Zazdrość to wyjątkowo silne uczucie. Zaślepia nawet najlepszych. Cybulski był więc pewien, że Gawroński załatwi Daniela raz na zawsze.
A jak zniknie Podgórski, nikt nie będzie niepotrzebnie grzebał w sprawie śmierci tych bezdomnych. Cybulski wmówił przecież wszystkim, że sam się tym zajmie, bo brakuje mu pracy w terenie. Nikt tego nie kwestionował. Już nieraz tak się zdarzało.
Postanowił, że wycofa się też z propozycji, którą złożył Weronice Nowakowskiej, objęcia przez nią posady policyjnego profilera. Strzałkowska wróci do Lipowa, żeby szukać zaginionych kotów. Klementyna będzie miała na głowie wydział kryminalny. Tak. Wszystko jakoś się ułoży.
Cybulski zawiązał krawat i spojrzał na siebie w lustrze.
– Jest pan gotowy? – zapytał tamten.
Komendant wzdrygnął się, słysząc ton jego głosu. Żałował, że się w to wpakował. To, co miało się stać tej nocy…
– Tak. Jestem gotowy – powiedział, próbując opanować drżenie głosu.
– Świetnie. Czekamy już tylko na pana.
1 Krym (slang) – wydział kryminalny.Nie uważam się za POTWORA… To, co się stało w poniedziałek… To było…
Po prostu czasem człowiek nie ma kontroli nad niektórymi rzeczami.
One się po prostu dzieją. Niejako same. Prawda? Wydaje mi się, że każdy znajdował się kiedyś w takiej sytuacji. Kiedy wszystko zwyczajnie potoczyło się swoim biegiem. Prawda?
Nie mamy kontroli nad wszystkim. A już na pewno nie nad swoim życiem!
Moje zdecydowanie nie ułożyło się tak, jak powinno. Powiem więcej. Ułożyło się dokładnie tak, jak się układać nie miało.
Kiedy człowiek jest młody, wydaje mu się, że wszystko będzie inaczej. Że coś osiągnie.
Życie potem weryfikuje te młodzieńcze BREDNIE.
MARZENIE.
Młody człowiek tym się właśnie żywi. Marzeniami. Planami. Tym, co będzie. Tym, co według niego MA być.
Nieważne, że patrzy na swoich rodziców i widzi, że im nie wyszło.
Nic.
Cholerne, pieprzone NIC im nie wyszło!
Tymczasem każdemu się wydaje, że z nim będzie inaczej. Akurat z nim.
Każdemu się tak wydaje. Ja nie jestem wyjątkiem.
No i potem lata płyną.
Człowiek podejmie kilka niezbyt trafnych decyzji i nagle znajduje się w tym samym gównianym miejscu co rodzice. Po marzeniach nie ma ani śladu.
Ani najmniejszego pieprzonego śladu!
Pewnie dlatego tamtej poniedziałkowej nocy to wszystko tak się potoczyło.ROZDZIAŁ 1
Pod Bramą Chełmińską w Brodnicy.
Piątek, 22 lipca 2016. Godzina 11.30.
Weronika Nowakowska
Miasto było w ferworze przygotowań. W związku z obchodami Wojewódzkiego Święta Policji część ulic zamknięto. Z powodu objazdów na ulicy Kamionka trudno było znaleźć wolne miejsce parkingowe. Liczyła na to, że na Hallera przed Bramą Chełmińską albo na Małym Rynku będzie luźniej.
Nagle zauważyła, że wsteczne światła srebrnego opla corsy zapalają się. Wcisnęła z całej siły hamulec. Dżip zatrzymał się z piskiem opon. Kierowca z tyłu zatrąbił wściekle. Weronika uniosła rękę w geście przeprosin. Manewr nie był najlepszy, musiała to przyznać, ale nie mogła zmarnować nadarzającej się okazji. Potem mogła szukać i szukać.
Kierowca opla wycofał z miejsca tuż obok straganów z owocami. Kiedy ich samochody się mijały, spojrzał na nią z naganą. Nagana. A przynajmniej Weronika tak to odebrała. Przeklęła w duchu, chociaż nie zdarzało jej się to często. Wykonała kilka manewrów, próbując wjechać na zwolnione miejsce. Nie było to wcale łatwe, bo sąsiednie samochody stały bardzo blisko siebie.
W końcu udało jej się zaparkować. Wyszło nieco krzywo, ale uznała, że tak musi wystarczyć. Przecież nie będzie ich tylko chwilę. Ot, wstąpią do piekarni i wrócą do auta. Załatwiły już prawie wszystkie sprawunki. Nie pchałyby się dziś do miasta, gdyby nie to, że Wiera była zapisana do lekarza. Na czternastą. Uznały więc, że lepiej pokręcić się po mieście, niż wracać do Lipowa, a potem raz jeszcze jechać do Brodnicy.
– Chodźmy – powiedziała Weronika, gasząc silnik.
Wiera nie odpowiedziała. Zakaszlała głośno. Nowakowska pomyślała, że nie brzmi to dobrze. Oby lekarz postawił wreszcie diagnozę, co dolega sklepikarce.
– Wszystko w porządku? – zapytała na wszelki wypadek.
Wiera poprawiła skołtunioną masę włosów. Razem z czarną powłóczystą sukienką, którą zazwyczaj nosiła, zapewniły jej w Lipowie przydomek „wiedźma”. Przyjaciółka niezbyt się tym przejmowała. A przynajmniej nigdy się do tego Weronice nie przyznała.
Dzieliło je właściwie wszystko. Mimo to przyjaźniły się. Kiedy Nowakowska przeprowadziła się z Warszawy do Lipowa, Wiera była pierwszą osobą, która zaakceptowała nowo przybyłą. Dla innych Weronika była przez długi czas miastową. Wejście do małej, zamkniętej społeczności Lipowa nie było wcale łatwe.
– Tak, tak. W porządku, kochanieńka – zapewniła Wiera i rozkaszlała się na dobre.
Weronika westchnęła. Obrzuciła Wierę zmartwionym spojrzeniem. Naprawdę liczyła na to, że doktor Jastrzębski powie wreszcie coś konkretnego. A może już powiedział, przebiegło jej przez myśl, a przyjaciółka po prostu nie chciała zdradzić, co jej dolega. Mogło tak być. Wiera poprosiła Nowakowską, żeby jej towarzyszyła, i już to samo w sobie było niepokojące, bo nie należała do osób, które nadmiernie się o siebie martwią. Wręcz przeciwnie.
– To co, idziemy na te ciastka? – zapytała Weronika, siląc się na lekki ton. Wiera nienawidziła, kiedy ktoś się nad nią użalał, więc pod żadnym pozorem nie zamierzała tego robić.
Weronika rzuciła tęskne spojrzenie w stronę straganów ze świeżymi owocami i warzywami. W drewnianych skrzynkach pyszniły się piękne jabłka, śliwki, banany, pomarańcze. Specjały krajowe i zagraniczne. Cokolwiek człowiek sobie zamarzył. Może lepiej byłoby kupić coś tu, niż iść do piekarni? Tym bardziej że Wiera była chora.
– Masz ochotę na owoce?
– Kiedyś było tu więcej straganów – mruknęła Wiera zamiast odpowiedzi. – Teraz na każdym rogu supermarket i takie małe sklepiki jak mój przestają mieć rację bytu. Ot co. Słuchaj, Weroniczka, a na to Święto Policji to byś chciała iść?
– Lepiej nie.
– A to czemu? – zapytała, nie kryjąc ciekawości.
Weronika wiedziała, do czego przyjaciółka zmierza, i zaczerwieniła się lekko. Daniel.
– Chodźmy – powiedziała szybko, żeby zmienić temat. – Zaczyna się robić gorąco.
Samochód faktycznie się nagrzał. Po kilku chłodniejszych dniach letni upał uderzył z nową siłą. Słońce nadal skrywało się wprawdzie za chmurami, ale powietrze zrobiło się parne i ciężkie. Klimatyzacja w dżipie zepsuła się już dawno, ale Weronika nie miała czasu pojechać do warsztatu. Samochód miał już swoje lata. Mimo to nie zamierzała go wymieniać. Uwielbiała to auto. Zimą sprawiało się idealnie na bezdrożach wokół Lipowa.
Przyjaciółka zaśmiała się nieco złośliwie i od razu zaczęła kaszleć.
– A to czemu? – powtórzyła Wiera, ignorując unik Weroniki. – Moim zdaniem warto byłoby pójść. Chociaż popatrzeć. Podobno ma być sporo atrakcji.
Nowakowska westchnęła.
– Komendant Cybulski ostatnio nie jest zbyt przychylnie do mnie nastawiony – wyjaśniła. – Nie mam ochoty się z nim spotkać.
Kilka miesięcy temu Cybulski zaproponował, że komenda wyśle ją za granicę na kurs profilowania kryminalnego. Teraz nabrał wody w usta. Ale nie tylko o to chodziło. Weronika współpracowała z komendą powiatową jako psycholog. Nie była tam zatrudniona na pełny etat, ale ostatnio zlecenia dostawała coraz rzadziej. Jakby komendant Cybulski wolał, żeby trzymała się od nich jak najdalej.
Bardzo możliwe, że stało się to z powodu afery, która wybuchła, kiedy Daniel został zwolniony z policji po śledztwie dotyczącym domu czwartego. Lokalna prasa miała przez dłuższy czas używanie. Podgórski znalazł się pod obstrzałem mediów już wcześniej, kiedy niesłusznie oskarżono go o morderstwo. Wrócił w pełnej glorii jako ulubieniec dziennikarzy, jakby tylko po to, żeby później równie szybko spaść z piedestału, na którym go postawiono. Pijak, alkoholik, nieprofesjonalne zachowanie na służbie. To były najłagodniejsze określenia, które łączono z jego nazwiskiem.
Weronika stanęła po jego stronie. Z jej ust padło kilka niewybrednych komentarzy na temat tego, jak Daniel został potraktowany, i przez to również zagościła w mediach. Przedstawiono ją jako nawiedzoną towarzyszkę upadłego policjanta. Artykuły opatrzono niezbyt przychylnie dobranymi zdjęciami, gdzie jej rude loki wyglądały na niemal tak samo skołtunione jak siwiejące włosy Wiery.
Nowakowskiej to nie przeszkadzało. Nie zamierzała odwrócić się od Daniela w trudnej dla niego sytuacji. W przeciwieństwie do Emilii. Kiedy zrobiło się gorąco, Strzałkowska skoczyła z powrotem w ramiona prokuratora Gawrońskiego. Może nie chciała stracić pracy na posterunku w Lipowie. Ale czy ją to usprawiedliwiało? Obie doskonale wiedziały, że Podgórski jest dobrym policjantem i nie zasłużył na odebranie mu odznaki. Emilia mogła zdobyć się chociaż na kilka słów w jego obronie. Wybrała milczenie.
– A co tam z tobą i Danielkiem? – zapytała Wiera. Na jej twarzy pojawił się znaczący uśmieszek.
Weronika znowu poczuła, że się czerwieni. Wyciągnęła telefon i zaczęła przeglądać wiadomości, by po prostu zająć czymś ręce.
– Przyjaźnimy się i tyle – powiedziała krótko. – Sama przecież wiesz, że Daniel nie jest teraz w najlepszej formie. Staram się go wspierać. Ale to on sam musi chcieć zmiany, żeby to się powiodło. Nie przestanę za niego pić…
Wiera cmoknęła z niezadowoleniem.
– Mówisz jak psycholog.
– Jestem psychologiem – mruknęła Weronika.
Zamknęła aplikację z esemesami. Nie dostała przecież żadnego nowego. Zresztą po co bezsensownie udawać. Nie jest małą dziewczynką i może rozmawiać o Danielu. Co to za problem? Już miała schować telefon z powrotem do kieszeni, kiedy nagle zauważyła powiadomienie u góry ekranu. Przeciągnęła palcem, żeby sprawdzić co to. Masz wiadomość w folderze Inne, poinformował ją telefon.
– Nie sądzisz, że powinnaś dać chłopakowi jeszcze jedną szansę, kochanieńka? – zapytała Wiera. Znowu zakaszlała.
Weronika prawie jej nie słuchała. Kliknęła powiadomienie i folder „Inne” popularnego komunikatora pojawił się na ekranie.
– Przecież Emilia wróciła do tego wymuskanego prokuratora – dodała tymczasem Wiera. – Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś… Coś ważnego?
Zajrzała Weronice przez ramię. Zawsze była ciekawska.
– Nie wiem. Wiadomość od jakiejś Valentine Blue.
– Valentine Blue? – zdziwiła się Wiera. – A kto to?
– Nie mam pojęcia.
– Zobacz, co napisał.
– Napisał?
– Valentine to chyba Walenty, tak?
Weronika wzruszyła ramionami. Według niej imię brzmiało raczej damsko. Choć i tak wątpiła, żeby to było czyjeś prawdziwe imię i nazwisko.
Stuknęła palcem i wiadomość się otworzyła.
– Czy ty jesteś Weronika Nowakowska, profilerka kryminalna z Brodnicy? – przeczytała na głos.
– Walenty chyba cię zna – skonstatowała Wiera. W jej głosie pobrzmiewała ekscytacja. Blade dotąd policzki zarumieniły się nieco. – Odpiszesz?
Weronika pokiwała głową. Najchętniej zignorowałaby pytanie nieznajomej osoby. Po tym, jak zaistniała w mediach, zdarzało jej się dostawać niewybredne wiadomości. Teraz jednak wyglądało na to, że Wierę zainteresował ten esemes, bo wyraźnie się ożywiła. Jeżeli trzeba zaryzykować rozmowę z jakimś internetowym hejterem, niech i tak będzie. Byle przyjaciółka dobrze się bawiła. Chociaż przez chwilę.
Właściwie to nie zajmuję się profilowaniem – odpisała Weronika, zgodnie z prawdą. – My się znamy?
Czekały, ale odpowiedź od Valentine Blue nie nadchodziła.
– To co, idziemy po te bułki? – zapytała w końcu Wiera. Znowu zaczęła kaszleć, a w jej głosie pojawiła się rezygnacja.
Weronika miała irracjonalną ochotę potrząsnąć telefonem. Jakby to mogło sprowokować nieznajomego do odpowiedzi.
– Chodźmy – powiedziała.
Nie mogły czekać w nagrzanym dżipie w nieskończoność. Valentine Blue mogła, czy też mógł, jak twierdziła Wiera, równie dobrze nic nie odpisać. Zwłaszcza gdyby to były po prostu zwykłe żarty.
Weronika zamknęła samochód i ruszyły w stronę Małego Rynku. W cieniu Bramy Chełmińskiej było przyjemnie chłodno. Stara brama pochodziła jeszcze z czasów krzyżackich. Patrzyła na miasto już od siedmiu wieków i była świadkiem tylu wydarzeń…
Piknięcie powiadomienia przerwało rozmyślania Nowakowskiej. Wyciągnęła telefon z kieszeni.
– Walenty? – ucieszyła się wyraźnie Wiera.
Weronika pokiwała głową.
– Czytaj!
– Nie znamy się, ale wiem, kim jesteś.
Nowakowską przeszedł dziwny dreszcz. Wiem, kim jesteś. Brzmiało to dziwnie niepokojąco. Miała wielką nadzieję, że nie wpakuje się znowu w kłopoty. Doświadczenie mówiło jej, że ma do tego szczególny wprost talent.
– Co odpiszesz?
– Zapytam, czego chce – oznajmiła Nowakowska i wystukała pytanie.
Nie było powodu do zdenerwowania. Przynajmniej na razie. A zwłaszcza dzisiaj, zaśmiała się w duchu. Miasto roiło się od policjantów. Zjeżdżali z całego województwa na uroczystość, która miała się odbyć na Dużym Rynku. Jakby dla ukojenia jej obaw ulicą Hallera przejechał radiowóz. Odetchnęła.
Brzęknęło kolejne powiadomienie.
– Rozmowny ten Walenty – zaśmiała się Wiera.
Znowu zaczęła kasłać. Po jej twarzy przebiegł grymas bólu. W tej chwili naprawdę wyglądała jak wiedźma. Weronika zganiła się za te myśli. Wiera była chora, a ona musiała jej jakoś pomóc.
– Wszystko opowiem, jak się spotkamy – przeczytała, kiedy przyjaciółka złapała z powrotem oddech.
Wiera zacmokała głośno.
– Zamierzasz się z nim spotkać, kochanieńka? Po co ja pytam? Oczywiście, że się z Walentym spotkasz. I ja idę z tobą – postanowiła. – Nie rezygnujemy.
– Nie wiemy nawet, o co jej może chodzić – rozważała Weronika. Wcześniejsze wątpliwości powróciły.
– To zapytaj jeszcze raz.
Nowakowska wystukała kolejne pytanie. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
– Błagam! Potrzebuję pomocy! Boję się, że mnie też dopadną! – przeczytała, zatrzymując się w pół kroku. – Wyjaśnię wszystko, jak się spotkamy. Przyjdziesz? Błagam! Nie wiem, co robić! Boję się, że mnie też dopadną! Musisz mi pomóc! Tylko nikomu nic nie mów. Nie wiem, komu można ufać. Przyjdziesz???????? O 12.45 na stacji benzynowej przy 18 Stycznia i Lidzbarskiej. Będziesz??? Błagam!
Ze słów Valentine Blue biła rozpacz. Rozpacz albo szaleństwo, poprawiła się w duchu Weronika. Jedno i drugie równie niebezpieczne.
– Pisz, że będziemy, kochanieńka – popędziła ją Wiera. Policzki miała zaróżowione. Gdyby tak ostatnio nie schudła, wyglądałaby zupełnie zdrowo.
– Ale musimy jechać do lekarza. Poza tym miałyśmy iść do cukierni…
– Do wizyty u doktora Jastrzębskiego jeszcze dużo czasu! Wyrobimy się. Przynajmniej coś się dzieje. Ciastka mogą poczekać. I tak nie jestem głodna.
Będę – odpisała więc Weronika szybko. Rozpacz czy szaleństwo? Chyba będzie musiała się przekonać. – Jak się rozpoznamy?
Wiem, jak wyglądasz – brzmiała natychmiastowa odpowiedź. Weronika poczuła, że robi jej się chłodno mimo upału.ROZDZIAŁ 2
Suterena domu Podgórskich w Lipowie.
Piątek, 22 lipca 2016. Godzina 11.30.
Daniel Podgórski
Daniel Podgórski otworzył oczy. Gdzieś w półśnie wydawało mu się, że dzwoni telefon. Uniósł się powoli na ramieniu. Blizna po postrzale znowu zabolała. W głowie łupało. Pamiątka po kolejnej mocno zakrapianej nocy.
Odetchnął głębiej. Teraz był już pewien, że słyszy telefon. Mimo to opadł z powrotem na łóżko. Leżał, wpatrując się w sufit nad sobą. Wokół panował półmrok i nieprzyjemny zaduch. Okna mieszkanka w suterenie domu matki nigdy nie wpuszczały zbyt wiele światła, ale ostatnio zupełnie nie zawracał sobie głowy, żeby chociaż odsłonić zasłony. Ostre letnie słońce nieprzyjemnie go raziło. Zdecydowanie wolał poczekać do wieczora, aż zapadnie bardziej wyrozumiały zmrok.
Zresztą po co miałby wychodzić w ciągu dnia. Odkąd został zwolniony z policji, pracował na pół etatu jako stróż w ośrodku wczasowym Słoneczna Dolina nad Bachotkiem. Nocna robota. Wystarczyło, że siedział w stróżówce i patrzył w ciemność. Najczęściej z butelką w dłoni.
Telefon znowu zadzwonił. Daniel zignorował go i sięgnął do przepełnionej popielniczki po wczorajszego papierosa. Dobrze, że zostawił go na czarną godzinę. Usiadł i zapalił powoli. Zaciągnął się głęboko. Czekał, aż nikotyna zacznie działać.
Rozejrzał się po pokoju. W poszukiwaniu butelki oczywiście. Chyba z wczoraj coś jeszcze w niej zostało. Dyżur w stróżówce miał dopiero pojutrze, więc dziś może spędzić dzień na piciu. Jakie to ma znaczenie, skoro całe Lipowo wydało już na niego wyrok.
Kilka butelek stało w rogu pokoju. Najwyraźniej wczoraj je ustawił, i to z perwersyjną dokładnością. Niemal pod linijkę. Kogo to może obchodzić, przebiegło mu znowu przez myśl. Skoro i tak sięgnął dna, nie było już gdzie dalej spadać.
A może było… Niewyraźnie przypomniał sobie, że Weronika przyszła tu wczoraj wieczorem i pomogła mu się położyć. Na samą myśl ogarnął go wstyd. Może powinien sobie przyrzec, że to już się więcej nie powtórzy, ale dawno to sobie odpuścił. Oszukiwanie samego siebie. Po co to komu?
Telefon zadzwonił po raz trzeci. Daniel sięgnął po niego niechętnie. Był niemal pewien, że nie zapłacił rachunku. Pewnie wkrótce go wyłączą i nie będzie kłopotu. Nie będą go budziły natrętne dzwonki.
Zerknął na wyświetlacz. Emilia. Po co dzwoniła? Odkąd stracił robotę, a Strzałkowska wróciła do prokuratora Gawrońskiego, rzadko rozmawiali. Co najwyżej wtedy, kiedy Podgórski zaglądał do Łukasza. Niezbyt często, bo nie wyglądało na to, żeby syn miał wielką ochotę go widzieć. Chyba wolał wiecznie eleganckiego Gawrońskiego. Wszechmogącego prokuratora.
Odchrząknął, żeby nadać swojemu głosowi normalne brzmienie.
– Halo?
– Daniel? – odezwała się Strzałkowska. – Obudziłam cię?
W jej głosie pobrzmiewał ton podejrzliwości. Musiała doskonale wiedzieć, co robił wczoraj. Przedwczoraj i przed przedwczoraj zresztą też. Wszyscy wiedzieli.
– Nie. Dawno wstałem – skłamał. Miał nadzieję, że gładko.
Po drugiej stronie słuchawki panowała przez chwilę cisza.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam – powiedziała w końcu ostrożnie policjantka.
– Nie przeszkadzasz – mruknął. – Coś się stało?
To było głupie pytanie. Przecież nie dzwoniłaby ot tak. Ostatnio nikt do niego nie dzwonił bez powodu. Oprócz Weroniki.
– Nie podwiózłbyś mnie i Łukasza do Brodnicy? – zapytała nieco przepraszającym tonem. – Na obchody.
Zgasił wypalonego już po sam filtr papierosa. Ręka mu drżała, a w ustach czuł niesmak. Jaki to dziś dzień?, przebiegło mu przez myśl pełne goryczy pytanie. No pewnie. Dwudziesty drugi lipca. Wojewódzkie Święto Policji. Obchodzone w tym roku właśnie u nich. W Brodnicy.
To go nic a nic nie obchodziło. Ani, kurwa, troszeczkę. Wisi mu to. Tak samo jak to, że Cybulski wyrzucił go z firmy2. Dobrze, że chociaż Gawroński nie zdecydował się postawić zarzutów. Dosłownie w ostatniej chwili zrezygnował.
– Daniel? – Emilia wyraźnie się zawahała. – Chyba nie powinnam była dzwonić…
– A ten twój prokurator nie może cię zawieźć? – przerwał jej Podgórski.
To było dziecinne zagranie, ale nie mógł powstrzymać odrobiny sarkazmu.
– Leon nie może. Przyjechał komendant wojewódzki i zajmują się nim razem z Cybulskim. Myślałam, że zabiorę się z Markiem, ale nie ma miejsca.
Znowu przepraszający ton. Wyglądało na to, że naprawdę żałuje, że zadzwoniła. To dało Podgórskiemu odrobinę ponurej satysfakcji.
– Marek bierze całą rodzinę – dodała. – Jadą Ewelina z Andżeliką i Zuzią. Nieoczekiwanie Łukasz powiedział, że też chce na mnie popatrzeć, więc się nie zmieścimy. Ale może zadzwonię do Kamińskiego, żeby…
– Przestań – przerwał jej. – Zawiozę was.
On też popatrzy sobie, jak koledzy dostają nominacje, kiedy on jest skazany na siedzenie w stróżówce i zalewanie się w trupa. Wspaniale. Po prostu, kurwa, zajebiście. Mimo to coś go pchało do Brodnicy. Może ta sama perwersyjna pogarda dla samego siebie, która kazała mu ustawić butelki w równym rządku. Prawdopodobnie.
Emilia odchrząknęła.
– Jesteś w stanie…?
Nie dokończyła pytania. Ogarnął go gniew. Dzwoniła do niego. Nagle. Po długiej przerwie. Z prośbą o przysługę. I coś jej nie pasowało?
– Czy jestem w stanie co? – warknął.
– Pytam, czy jesteś trzeźwy – odpowiedziała równie gniewnie. – Czy jesteś w stanie prowadzić? A może po prostu pożyczysz mi samochód?
Daniel tylko się zaśmiał. Upadł co prawda nisko, ale nie aż tak, żeby oddać komukolwiek kluczyki od subaru. Tym bardziej że miał wrażenie, że auto to jego ostatni łącznik z normalnością.
– To jesteś trzeźwy czy nie?
– A jaki mam być? – skłamał znowu. Kac się przecież nie liczył. Zanim dojedzie do miasta, będzie świeży jak skowronek. – Jest jedenasta rano.
– To ma mnie uspokoić?
– Wczoraj byłem w pracy na noc. Nie piłem – kolejne kłamstwo. – Będę za chwilę.
– Dzięki. – Rozłączyła się bez dalszych pytań. Bez pożegnań.
Daniel wstał z łóżka i poszedł do małej wnęki łazienkowej. Tu było jeszcze gorzej niż w pozostałej części mieszkanka. Wszystko lepiło się od brudu. Jak przez mgłę pamiętał, że Weronika proponowała mu wczoraj pomoc w sprzątaniu. Znowu ogarnął go wstyd.
Ochlapał twarz zimną wodą i umył dokładnie zęby. Spojrzał na siebie w lustrze. Ostatnio tego unikał. Chociażby dlatego, że nie było na co patrzeć. Oczy podkrążone, a skóra blada. Brodę dawno trzeba było przyciąć. Kiedyś tak o nią dbał. Kiedyś.
Nie tylko twarz wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Całe ciało zdawało się zapadać w sobie. Z wypracowanych na siłowni kilka miesięcy temu mięśni nie zostało nawet śladu. Zabawne, jak muskulatura błyskawicznie zanika. Na piersi i brzuchu czerwieniły się źle zagojone blizny. Pamiątka po postrzale podczas śledztwa dotyczącego domu czwartego. Wszystko to nadawało mu wygląd osoby, którą kiedyś sam pewnie zamknąłby w hotelu3 na jakiś czas.
Ubrał się szybko. Czarna koszulka i krótkie bojówki wisiały na wychudzonym ciele. Mocniej zaciągnął pasek. To musiało wystarczyć. Przymknął oczy, wychodząc na dwór. Letnie słońce raziło niemiłosiernie.
Ruszył szybko do samochodu. Nie tylko dlatego, że w schowku czekały na niego ciemne okulary. Miał nadzieję, że matka jest już na posterunku w Lipowie. Każdą hańbę mógł znieść, ale nie tę odbitą w jej oczach. Tam ciągle malowało się krótkie, acz znaczące pytanie: dlaczego. Przecież był synem policyjnego bohatera, a kiedyś szefem ich małego posterunku. Po co pchał się do Brodnicy? Dlaczego popełnił tyle błędów? Dlaczego już nie jest policjantem? Dlaczego pije i psuje dobre imię tak zacnej rodziny?
Wsiadł do subaru i założył te pieprzone okulary. Świat zdawał się teraz nieco bardziej znośny. Przekręcił kluczyk. Letnie powietrze rozdarł znajomy bulgot silnika. Dawniej czuł dreszcz radości, kiedy go słyszał. Teraz martwił się, jak długo będzie miał fundusze, żeby nalać kilka litrów paliwa do baku.
Podjechał pod dom Emilii w kilka minut. W Lipowie wszędzie było przecież blisko. Na podjeździe stała już honda Marka Zaręby. Ewelina zamachała mu z miejsca pasażera. Dziewczynki siedzące z tyłu powtórzyły gest matki.
Sam Marek stał oparty o samochód. W błyszczącym galowym mundurze z nowymi pagonami sierżanta sztabowego. Emilia wyglądała równie elegancko z gwiazdką młodszego aspiranta na ramionach i czapce. Podgórski odwrócił wzrok. Rozpamiętywanie tego wszystkiego nie miało sensu. Teraz był cywilem. Nocnym stróżem w ośrodku. Nikim więcej. Powinien się z tym pogodzić. Im szybciej, tym lepiej.
– Cześć, szefie! – zawołał Marek.
Szefie. Zaręba powiedział tak chyba z przyzwyczajenia. Zaraz też odwrócił wzrok, chyba próbując ukryć zmieszanie. Daniel kiwnął mu głową.
– Cześć, Młody. – Starał się nadać swojemu głosowi wesołe brzmienie. Iluzja, że jest jak dawniej, dawała chwilową ulgę.
– Dzięki, że się zgodziłeś – powiedziała Emilia sztywno.
– Czemu miałbym się nie zgodzić? – odparł Podgórski jakby nigdy nic. Odwrócił się w stronę syna, który stanął właśnie w drzwiach. – Cześć, stary.
Łukasz wzruszył ramionami. Bez słowa. Miał prawie siedemnaście lat. Wzrostem dogonił już niemal Daniela.
– To co, jedziemy? – zapytał Podgórski wobec tego braku odzewu. Znów silił się na wesołość. Równie dobrze może ciągnąć tę grę. Nic go przecież, kurwa, nie obchodzi.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, zza zakrętu wyszła grupka kobiet. Daniel westchnął pod nosem. Na ich czele szła matka. Przecież powinna być na posterunku. Czekać na telefony w recepcji. Co ona tu robiła?
Maria Podgórska niosła półmisek z ciastem. Nawet z tej odległości czuł silny zapach jabłek i cynamonu. Jej specjalność. Szarlotka z kruszonką według receptury, której nie zdradzała nikomu. Nawet najbliższej przyjaciółce.
Pani Solicka zaglądała jej teraz przez ramię, jakby uważała, że wyczyta tajemnicę z samego patrzenia na wypiek. Gospodyni księdza jak zwykle miała włosy w odcieniu fioletu. Była zbyt dumna, żeby przychodzić do nowomodnego salonu Eweliny, o czym fryzjerka nie omieszkała napomykać z krzywym uśmieszkiem.
Za dwiema starszymi paniami szły Roma i Tamara Szymańskie z ciastkarni niedaleko kościoła. Na ich twarzach malował się gniew. Właściwie nic nowego. Należały do tych, którzy z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu nienawidzili policji. Nawet jeżeli nie było konkretnej przyczyny, nie przepuściły okazji, by rzucić się z pyskiem. Było w Lipowie jeszcze kilkoro takich artystów. Kalinowscy na przykład.
– Dzień dobry, pani Mario! – zawołał Marek. – Czyżby to ciasto dla nas?
– Nie tym razem, Mareczku. – Matka uśmiechnęła się do młodego policjanta. Daniela ominęła wzrokiem. Prawie ze sobą nie rozmawiali, mimo że mieszkali w jednym domu. – Ale znajdzie się i dla was, jak wrócicie z Brodnicy. Upiekłam dużo.
– Maria niosła szarlotkę do ciastkarni – wtrąciła się pani Solicka. Szymańskie nienawidziły policji, ale nie miały nic przeciwko temu, by sprzedawać wypieki matki Daniela. Pewnie na nich zarabiały. Maria miała zbyt miękkie serce, żeby im nie pomagać. – Po drodze Maria wstąpiła do mnie. No i spotkałyśmy panie.
Solicka wypowiedziała ostatnie słowo z wyraźną pogardą. Jakby Roma i Tamara nie zasługiwały na to określenie. Matka i córka, które dzieliło tylko piętnaście lat. Dla ciotki to było nie do zaakceptowania. Daniel uśmiechnął się pod nosem. Tak samo jak to, że Tamara urodziła swojego syna równie młodo.
O ile Roma starała się pozować na elegancką sześćdziesięciolatkę w typie Krystyny Jandy, o tyle Tamara wiecznie goniła za przemijającą młodością. W wieku czterdziestu kilku lat ubierała się jak nastolatka. Trzeba powiedzieć, że z dość opłakanym efektem. Jeśli Podgórski miał teraz prawo kogokolwiek oceniać.
– Mówiliście, że to był wypadek! – zawołała teraz. Miała niski, ładny tembr głosu, który ostro kontrastował z farbowanymi na blond włosami i przykrótką spódniczką. – Mówiliście, że mój syn został potrącony! Dlaczego kłamaliście? Ale co ja się dziwię? Pieprzone, kłamliwe psy!
Pokazała palcem najpierw Emilię, a potem Marka. Daniel zauważył, że wskazani wymienili zaskoczone spojrzenia. Wiedział, że syn Tamary zginął w wypadku samochodowym we wtorek nad ranem. Wszyscy w Lipowie wiedzieli. Takie wieści rozchodziły się tu szybko. Mimo że do zdarzenia doszło w okolicach Lidzbarka, a nie tu we wsi.
Swoją drogą chłopak nie miał szczęścia. Trafił do więzienia, kiedy policja złapała go na gorącym uczynku podczas włamania w Szabdzie. Odsiedział wyrok i w poniedziałek wrócił do domu, jakby tylko po to, żeby w nocy zginąć pod kołami jakiegoś kierowcy.
– Bardzo nam przykro – zaczęła Strzałkowska uspokajająco. – Wiem, że to dla pań ogromna strata… Naprawdę doskonale to rozumiem. Straciły panie syna i wnuka. To wielki cios.
– A gówno rozumiesz – oburzyła się Roma. Przekleństwo nie pasowało do jej eleganckiego ubioru.
Po twarzy Emilii przebiegł krótki grymas. Daniel był prawie pewien, że jego twarz wyglądała teraz podobnie. Oni też stracili dziecko. Doskonale rozumieli tę stratę. Od śmierci córeczki zaczął się jego upadek. Aż Podgórski znalazł się tu, gdzie był teraz.
– Psom nigdy nie można ufać! – warknęła Tamara pod nosem i poprawiła minispódniczkę. Jej długie blond włosy rozwiał wiatr. – Dlaczego kłamaliście?
– Spokojnie, proszę pani – obruszył się Marek. – Kłamaliśmy? Nie za bardzo rozumiem, o czym pani mówi.
Maria Podgórska odchrząknęła głośno. Wszyscy odwrócili się w jej stronę.
– Ludzie z warmińsko-mazurskiego zrobili sekcję zwłok – wyjaśniła. – Panie dostały telefon z nowymi informacjami.
– Tak właśnie – rzuciła gniewnie Tamara. – Chociaż wy pewnie wiedzieliście dużo wcześniej. Czy może się, kurwa, mylę? Kto chciał zabić mojego syna? Kto? Oczekuję, że mi to wyjaśnicie.
Znowu wskazała palcem Emilię i Marka. Miała pomalowane na czerwono paznokcie. Przypominały Danielowi krew.
– Skąd pomysł, że ktoś chciał zabić Cypriana? – zapytał, włączając się do dyskusji. Stary nawyk. Nie mógł się powstrzymać.
– Po południu macie służbę – powiedziała Maria Podgórska, ignorując go. Skinęła głową w stronę Emilii i Marka. – Paweł do was zadzwoni ze szczegółami.
– Przecież jest święto, mieliśmy mieć wolne – zareagował Zaręba. – Obiecałem Ewelinie i dziewczynkom, że gdzieś to uczcimy.
– Ale Paweł zdecydował inaczej – ucięła matka.
Starsza pani mówiła łagodnym głosem, ale w jej tonie było coś takiego, że nikt nigdy nie ośmielał się jej sprzeciwić. Marek kiwnął głową.
– Kamiński – mruknął tylko. Wyglądał na zawiedzionego i wcale tego nie ukrywał.
Daniel zapalił papierosa. Nic go, kurwa, nie obchodziło, że posterunkiem w Lipowie kierował teraz Paweł. Człowiek, o którym można by powiedzieć wszystko, ale nie to, że był dobrym policjantem. Nie moja sprawa, pomyślał cierpko.
– Rozumiem, że po południu powiedzą nam coś konkretnego? – odezwała się Roma. Tamara pokiwała głową na poparcie słów matki. – Dlaczego ktoś chciał zabić mojego wnuka?
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
2 Firma (slang) – policja.
3 Hotel (slang) – areszt.