Czarne piwo grabarza - ebook
Czarne piwo grabarza - ebook
Czarny humor i poznańskie zakamarki, a w tle dużo barwnych postaci. Wśród nich” grabarz” i „grabaż”…
Olga - dziewczyna w kwiecie wieku i w dobrej formie - nie umarła „sama z siebie”.
Gośka, Danka i Renata – sąsiadki z poznańskich Jeżyc. Uzbrojone jedynie we własną intuicję i dobre chęci podejmują się rozwiązania zagadki nagłej śmierci dalekiej znajomej.
Gośka bierze udział w pogrzebie, gdzie poznaje byłego Olgi, któremu zamierza się bliżej przyjrzeć. Pozostałe dziewczyny dostają inne misje mające je nakierować na właściwy trop.
W tle cały czas przewija się niezwykle pociągający Brodacz. Lista podejrzanych rośnie, a przyjaciółki pakują się w kolejne skomplikowane sytuacje towarzyskie i zawodowe.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67867-07-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była środa. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Dzień, w którym nie ma prawa nic złego się wydarzyć, a jednak. Było już po całej tej spinie i stawaniu na rzęsach, żeby na czas posprzątać, nagotować, nakupować i mieć później co wyrzucać. I tuż przed Sylwestrem, który dla wielu był kolejnym powodem do spiny, schizy i stawania na rzęsach, żeby koniecznie ubrać się w coś błyszczącego, pójść gdzieś i obligatoryjnie świetnie się bawić.
Oni sami nie mieli planów i zupełnie się tym nie przejmowali. Będzie, co ma być. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że w Sylwestra pójdą na pogrzeb.
To był jeden z tych przyjemnych wieczorów, kiedy żadne z nich donikąd się nie spieszyło. Za oknem prószył śnieg, z głośników sączył się nastrojowy jazz, a oni siedzieli na kanapie. Obok, w kominku, skwierczał ogień. Było prawie romantycznie…
Gdyby tylko to była ich kanapa i ich kominek! Tymczasem siedzieli w Piwnej Stopie, ona dopijała swojego pilsa, a on swojego stouta i jedli cholernie ostrego hot doga z kimchi. Myślała, że uda im się wreszcie wybrać do Warzywniaka, wegetariańskiej knajpy, o której pysznym jedzeniu krążyły już w Poznaniu legendy, ale niestety w święta było nieczynne.
– Mam pewną propozycję – powiedział Roman, wycierając usta z sosu. – Ale mnie pali!
– Propozycja? – spytała Gocha ze śmiechem.
– Nie, hot dog. Pomyślałem, że…
– Poczekaj, wezmę kolejne piwo.
Gdy Gocha poszła do baru, zamówić kolejkę, do Romana ktoś zadzwonił. Przez chwilę patrzył w ekran komórki, wahał się, w końcu odebrał. Słuchając w skupieniu, spoważniał.
– Nie żyje? Jak to się stało?
Do Gośki dotarł strzępek rozmowy.
– O nie! Praca? O tej porze?
Gdy wracała do stolika, niosąc piwo, on miał już na sobie kurtkę i był gotowy do wyjścia.
– Zamówiłem Ubera, będzie za trzy minuty, muszę lecieć. Poradzisz sobie. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Co?!
Gocha przymierzała się do zrobienia mu jakiegoś wyrzutu, ale nie zdążyła, bo ścisnął tylko jej ramię, co chyba miało zastąpić czułe pożegnanie, i tyle go widziała.
– Ale ja nie mam aplikacji! – krzyknęła za nim po chwili, ale było już za późno.
– Ja mam, zamówię pani Ubera, jak będzie trzeba – powiedział brodacz, który przez cały wieczór siedział sam przy stoliku obok. A teraz się przysiadł. – Ale zdaje się, że mamy jeszcze piwo do wypicia.
– Ano, mamy – zgodziła się w pijackim amoku.
Napije się z nieznajomym, a co. Nie będzie wydzwaniała do Romana. Już kiedyś biegała za facetem i jak to się skończyło?1
Trzy tygodnie przed świętami
Byli u niego w mieszkaniu, na Starym Mieście. Gośka lubiła tu przebywać. Wychowała się w blokach, ale odkąd zamieszkała w kamienicy na Jeżycach, już nie wyobrażała sobie mieszkać w małych klitkach z wielkiej płyty. Na Garbarach kamienice też były zacne. Ten specyficzny zapach starych mieszkań, wspomnienie tych wszystkich ludzi, którzy mieszkali tu przed Romanem, opowieści, wydarzenia i tajemnice, które zostały zabrane do grobu. Kiedyś po tej drewnianej podłodze pewnie biegały małe dzieci bosymi stópkami, kobiety wyszywały, cerowały, mężczyźni grali w karty.
Historia, ta szkolna, nigdy jej specjalnie nie interesowała, te wszystkie daty, przegrane i wygrane bitwy, rodzaj uzbrojenia, krój mundurów i ilość żołnierzy poległych podczas wojny. Co innego historie dotyczące konkretnych ludzi.
Przecież sama była jakimś ciągiem dalszym, ogniwem w łańcuchu pokoleń; też dorzuciła swoje trzy grosze do historii kobiet, które zawalczyły o swoje. Swoją tajemnicę zabierze do grobu. Tajemnicę, którą znali tylko nieliczni. W jej interesie było, aby nikt więcej się o tym nie dowiedział. Nie rozpamiętywała, nie żałowała, nie zastanawiała się, jakby to było, gdyby to wszystko się nie wydarzyło. Poniekąd cieszyła się z owych mrocznych doświadczeń, które wzmocniły ją i uczyniły niezniszczalną emocjonalnie. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Pili kawę w łóżku i czytali gazetę. Oczywiście każde swoją, chociaż właściwie jedną, tylko różne jej części. Gośkę wciągnął artykuł o wystroju wnętrz. Odkąd została właścicielką kamienicy, coraz bardziej interesowały ją takie rzeczy. Roman czytał nekrologi.
– A ty w pracy? – zaśmiała się, zerkając mu przez ramię.
– Ta… ciekawy jestem, ilu klientów poszło do konkurencji.
– Hmm, nie bardzo mieli okazję dokądkolwiek pójść, chyba że wkraczamy w sferę metafizyczną.
– Nie, nie, nie dam się wciągnąć w taką rozmowę, wiesz, że ja jestem przyziemnym, prostym facetem – zastrzegł.
– Oczywiście – skwitowała z przekąsem.
– A jeśli już jesteśmy przy przyziemności, jakie masz plany na Wigilię?
Zaskoczył ją tym pytaniem, ale nie dała niczego po sobie poznać. Spotykali się już jakiś czas, on nie miał żony ani dzieci (z tego, co wiedziała), ona nie miała męża ani dzieci (tego była pewna), wydawało jej się więc logiczne, że to będzie ich pierwsza wspólna Wigilia. A on ją pyta o plany jak dobrą znajomą? Widocznie ich związek był w innym miejscu, niż do tej chwili sądziła.
– A nie wiem, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym – skłamała.
Przecież wyobrażała sobie ich razem, szczęśliwych jak na amerykańskim obrazku. Ona przygotowałaby karpie, kapustę z grzybami, pierogi, makowiec, sernik… Obżarliby się niemiłosiernie, zalegliby później na kanapie, oglądając To właśnie miłość, Holiday albo coś innego romantyczno-świątecznego.
Pytanie, jak on sobie to wyobrażał.
– A ty? Masz już jakieś plany? – zapytała, czując, że odpowiedź jej nie ucieszy.
– Ta – potwierdził jej obawy.
– A ja może wyjadę – wypaliła, żeby sobie nie myślał, że na coś liczyła. Chociaż przecież liczyła.
– Dokąd?
– Nie wiem, gdzieś w góry może. Marzy mi się jakiś krótki wypad, zmiana otoczenia, trochę świeżego zimowego powietrza – improwizowała.
– Szkoda, pomyślałem, że może chciałabyś spędzić święta ze mną – westchnął.
Oczywiście, że by chciała! To była jej wymarzona wizja świąt!
– Byłoby miło, ale jak mówiłam, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. A co ty zamierzasz robić? – zapytała od niechcenia.
– Siostra zaprosiła mnie na kolację wigilijną i pomyślałem, że może… poszłabyś ze mną? – zaproponował, uśmiechając się rozbrajająco.
Siostra! Tajemnicza Zocha, której nie miała jeszcze okazji poznać, bo jakoś się nie składało. Kilka miesięcy temu zaproponował, żeby wykorzystała swoją detektywistyczną smykałkę i przyjrzała się jej nieoczywistemu związkowi, a kiedy z dziewczynami zdecydowały się podjąć temat, on zmienił zdanie. Stwierdził, że nie będzie się wtrącał ani ingerował w sprawy siostry, to jej życie. Gośka była rozczarowana, ale nie dała tego po sobie poznać. Tak zdecydował i nic z tym nie mogła zrobić.
A teraz nieoczekiwanie zaprasza ją do siostry na Wigilię? Pytanie, z jakiego powodu? Czy po prostu chce ją przedstawić swojej rodzinie, czy jednak liczy na to, że Gośka przyjrzy się dokładnie związkowi Zochy? Może oficjalnie nie chce mieć ze „śledztwem” nic wspólnego, a jednocześnie zakłada, że Gocha coś wywęszy? Była ciekawa, skąd to nieoczekiwane zaproszenie, ale przecież nie mogła go o to zapytać.
– Jasne, z przyjemnością. – Uśmiechnęła się, zastanawiając nad jego prawdziwymi intencjami. Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane? I czy to normalne, że wszędzie wietrzy spisek? A może to efekt jej toksycznego, tragicznie zakończonego związku z Jachem? Czy już zawsze tak będzie? Zawsze pozostanie taka podejrzliwa?
– A kto tam będzie? – Ziewnęła, starając się, żeby pytanie zabrzmiało jak najbardziej od niechcenia.
– No Zocha i ta cała jej Olga. Oprócz tego rodzina Olgi, chyba siostra z mężem i dzieciakami, moja matka… i to chyba tyle.
Jego odpowiedź zabrzmiała jeszcze bardziej od niechcenia niż jej pytanie. Tylko że on nie musiał się starać. Właśnie poinformował ją, że zostanie przedstawiona jego matce! Przecież to ważny moment! I to w dodatku w Wigilię! Być może to dla niego faktycznie nic nie znaczyło, ale dla niej było bardzo istotne. Zwłaszcza po jej nikłych kontaktach z rodzicami Jacha.
– Spoko, chętnie „zauczestniczę” w rodzinnej Wigilii – kontynuowała ton „od niechcenia”. – Wyjechać zawsze zdążę.
– Pewnie, można pomyśleć, może później pojechałbym z tobą? – Przyciągnął ją mocno do siebie.
Jeśli cię zabiorę – zażartowałaby, gdyby nie zatkał jej ust pocałunkiem.
I znów wszystko było na swoim miejscu.2
Tydzień przed świętami
W ramach przedświątecznego relaksu zapychały się pachnącym, gorącym chaczapuri z serem, które popijały gruzińskim zimnym winem w Panu Garze.
– Za święta! – Danusia wzniosła toast.
– Żeby szybko się skończyły! – mruknęła Renata, podnosząc swój kieliszek.
– Nie lubisz świąt? – zdziwiła się Gocha.
– Jakoś nie bardzo. – Renata wypiła do dna.
– A to dlaczego?
– Święta nie kojarzą mi się z niczym przyjemnym. Z dzieciństwa pamiętam tylko nerwowe napięcie, pretensje matki i jej kłótnie z dziadkami. Oczywiście naoglądałam się amerykańskich filmów bożonarodzeniowych i długo marzyłam o takich świętach: wielka rodzina, choinka, światełka, pierniczki i wszystkie te świąteczne bzdety… Ale faceta miałam, jakiego miałam, same wiecie… Dawno pożegnałam się z tymi mrzonkami. Życie to nie film, niestety.
– Nooo, szkoda, co nie? Ja co roku oglądam To właśnie miłość i wyobrażam sobie, że jestem Natalie, a premier uzmysławia sobie, że się we mnie zakochał i szuka mnie po całym mieście! – Danusia się rozmarzyła.
Gocha się zaśmiała.
– Nasz premier?
– Pojebało cię? Fuj!
– I po świątecznym romantycznym nastroju – skwitowała Renata.
– Aleś ty dziś marudna. Nie ma co się tak nastawiać. Skończyłaś paskudny rozdział w swoim życiu, możesz być z siebie dumna. Na Wigilię idziesz do ojca?
– Nie, Wigilię spędzam z matką, niestety. Do ojca idę w pierwszy dzień świąt na obiad. Zaprosili mnie z Wandą.
– Ooo, gołąbeczki!
– No, biedna kobieta całe życie na niego czekała. Nie mam pojęcia, dlaczego. – Renata pokiwała głową z dezaprobatą.
– Daj im spokój, niech się cieszą życiem.
– Pewnie, niech wszyscy się cieszą, a ja będę się cieszyć ich szczęściem.
– A założyłaś sobie wreszcie konto na Tinderze? – zapytała Danusia, dolewając wszystkim wina.
– Daj mi spokój. – Renata machnęła ręką.
– No bo jęczysz, że jesteś sama, a nic nie robisz, żeby to zmienić. Bierz przykład ze mnie.
– Z ciebie? Mam wskakiwać żonatym facetom do łóżka?
– Nie muszą być żonaci. To, że ja akurat mam takiego pecha, nie znaczy, że ty też tak musisz trafić.
– To nie pech, tylko twój wybór! Ten twój aktualny… jak mu tam… Rafał! Spędzacie razem święta, czy on jednak z żoną?
– Z żoną niestety, ale powiedziałam mu, że jak do Wielkanocy jej nie zostawi, to koniec z nami. – Dance zaczął już plątać się język.
– Znajdzie się następny amator przygód.
– Jesteś okrutna – zganiła ją Gocha.
– Ale szczera. Nie jest tak? – Renata zwróciła się do Danki, ale ta w milczeniu popijała wino.
– Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty Gocha – kontynuowała pijacki wywód Renata.
– Co ja? Że co ja niby?
– No rzadko się zdarza, żeby poznać miłość swojego życia, ukrywając się w szafie zmarłej sąsiadki.
Wszystkie się zaśmiały. Atmosfera została rozładowana. Zaczepiły przechodzącego obok Szymona i poprosiły o jeszcze jedną karafkę wina.
– No bo to miłość, nie? – Renata szturchnęła Gochę.
– Ach tam, zaraz miłość.
– No a czego mu brakuje? Całkiem niczego sobie, zaradny, przedsiębiorca – wyraziła swoje uznanie Danka.
– Pogrzebowy – dokończyła Gocha.
– Przedsiębiorca to przedsiębiorca. Źle ci z nim? To się podziel!
– Mało ci cudzych mężów? Gocha, uważaj, uważaj…
Gośce coraz mniej się podobały te żarty. Wiedziała, że nie istnieje żadne zagrożenia ze strony Danki, ale pewności ze strony Romana też nie było żadnej.
Nie miała do niego pretensji o to, że się nie deklaruje. Była zła na siebie, że po tym, co ją spotkało, wciąż podskórnie oczekuje deklaracji. Przecież obiecała sobie być samodzielną i nie angażować się tak bardzo. Ale wiedziała, że sama się oszukuje. Była zaangażowana uczuciowo po cebulki włosów i nic nie można było z tym zrobić. Cały czas musiała panować nad sobą, żeby tego nie dostrzegł. Faceci to myśliwi. Jeśli będzie jej zbyt pewny, to szybko mu się znudzi i zacznie polowanie gdzie indziej.
Gocha wyłączyła się na chwilę, rozmyślając o tym, jakie to jednak głupie. Czy te gierki nigdy się nie skończą? Co jeszcze będzie musiała przeżyć, żeby osiągnąć święty spokój? Może powinna zostać singielką? Sama ze sobą nie będzie przecież grała w żadne podchody. Jest silna, niezależna, ma swoje przyjaciółki, zainteresowania, plany, pieniądze, nie musi przecież w to się bawić…
Nie musiałaby, gdyby chodziło o kogoś innego. Ale to był Roman. Cholernie przystojny, męski, władczy gdy trzeba było i czuły kiedy indziej. Uwielbiała się do niego przytulać po seksie, a sam seks z nim! Bez wątpienia był najlepszym facetem, z jakim kiedykolwiek była w łóżku. Nie miała ich znowu aż tak wielu, a sądząc po tym, z jaką wprawą jej dotykał, Roman musiał mieć wiele korepetytorek.
Nic jej to nie obchodziło. Jego przeszłość nie była ważna, za to przyszłość jak najbardziej ją interesowała. Ale nie mogła przyznać się do tego przed nikim. Nie mogła się odsłaniać. Nawet przed nim. Zwłaszcza przed nim.
Rozejrzała się niepewnie po sali Pana Gara, jakby chciała, by stali bywalcy rozwiali jej obawy. Ale nikt niczego nie rozwiewał, nikt nie patrzył w jej kierunku, każdy był czymś zajęty. Albo rozmową z tym, z kim przyszedł albo z tym, kogo tu poznał, jedzeniem chaczapuri, piciem piwa albo wsłuchiwaniem się w dźwięki muzyki dobiegającej ze sceny. Jak w każdy wtorek trwał jam session. Każdy mógł przyjść ze swoim instrumentem i dołączyć do improwizowanej orkiestry.
Dziewczyny nie były zainteresowane ani graniem, ani słuchaniem. Przyszły się nagadać, nacieszyć smakiem i upoić gruzińskim winem.
– A święta spędzacie razem czy osobno? – zagaiła Gochę Renata. – Bo nie wiem, czy to już ten etap związku. Gdy mowa o Romanie, robisz się dość tajemnicza.
– Ja? Nieee, czemu? – Gocha nieudolnie zaprzeczyła. – Spędzamy razem wigilię. Jego siostra nas zaprosiła.
– Siostra! – Danka się ożywiła. – Poznałaś wreszcie jego siostrę?!
– No właśnie sęk w tym, że nie poznałam. Dopiero mam ją poznać na tej wigilii. I jego matkę też.
– Uuuu, grubo! – Danka gwizdnęła. – Robi się poważnie.
Mam nadzieję – pomyślała Gocha, ale głośno dała upust swoim wątpliwościom.
– No właśnie tu wcale nie musi o to chodzić. Wiecie, jacy są faceci. My sobie wyobrażamy Bóg wie co, a oni myślą raczej prostolinijnie, zadaniowo. Pamiętacie tę sprawę, którą się miałyśmy zająć? Siostry Romana?
– No raczej! Miałyśmy sprawdzić, o co chodzi z jej nową laską, która zanim ją poznała, wolała facetów. Ja już się wtedy napaliłam na konkretne śledztwo, ale ty się wycofałaś.
– Nie ja, tylko Roman. Nagle zmienił zdanie, stwierdził, że nie chce się wtrącać w życie siostry.
– No i co, teraz cię do niej zaprasza, żebyś jednak coś wywęszyła? – Renata wyartykułowała największe obawy Gochy.
– Tak myślisz?!
– Tak mi przyszło do głowy, ale nie twierdzę…
– No właśnie ja sama nie wiem. Czy ta wigilia to nie tylko pretekst, że on ma jakieś podejrzenia, ale nie chce się nimi ze mną dzielić. Jest zbyt dumny, nie przyzna się, że chciałby się czegoś o tej lasce siostry dowiedzieć. Ale jednak liczy, że sama coś zauważę i się tym zajmę… Nie wiem, może popadam w paranoję.
– Stara, po tym co przeszłaś, każdy by popadał – westchnęła Danka.
– Po tym, co wszystkie przeszłyśmy. Ale nie wracajmy do tego – ucięła Gocha. – Jest jeszcze coś w tej karafce?3
Wigilia
Jak zwykle się spóźnili. O ile spóźniać się do starych znajomych to nie tragedia, to przyjście ostatnim tam, gdzie nikogo się nie zna, jest mało komfortowym doświadczeniem. Roman zdawał się tym zupełnie nie przejmować, a Gośka starała się ukryć zdenerwowanie. Drzwi otworzyła niewysoka blondynka z rozwichrzoną czupryną i szerokim uśmiechem. Z podobieństwa nosów Gośka szybko zrozumiała, że ma przed sobą Zochę.
– No nareszcie! – wykrzyknęła gospodyni, rzucając się bratu na szyję. – Matka się rozkręca, ratuj! – wyszeptała mu do ucha.
– Czy wy zawsze musicie sobie skakać do oczu? Nawet w taki dzień? – Roman westchnął, wieszając płaszcze.
– Widocznie musimy, skoro skaczemy – zaśmiała się. – A to musi być… yyy, twoja… – Zośka najwyraźniej zapomniała imienia. Albo nigdy go nie słyszała.
– Gośka – przedstawiła się Gocha.
– No przecież! Roman tyle o tobie mówił.
– No już, już, daj nam się przywitać z resztą – powiedział Roman do siostry, delikatnie wypychając Gośkę z korytarza.
Oczy wszystkich zwróciły się w ich kierunku. Gośka do niedawna marzyła o świętach w dużym gronie, a jednak ludzie, których widziała po raz pierwszy w życiu, onieśmielali ją. Miała wrażenie, że wszyscy uśmiechają się sztucznie, a ona najbardziej, aż zaczynała boleć ją szczęka.
Zośka rozpoczęła prezentację.
– To jest moja mama, a to moja…
– Olga – weszła jej w słowo Olga, wyciągając rękę.
– Bardzo mi miło. – Gocha uścisnęła jej dłoń patrząc głęboko w oczy.
Olga też była blondynką, ale farbowaną. Uśmiechała się jeszcze sztuczniej niż pozostali i jakoś tak… sadystycznie. Jej oczy pozostały zimne jak lód. Tak jak do Zośki Gocha zapałała ostrożną sympatią, tak do Olgi od razu poczuła głęboką niechęć. Musiała się bardzo starać, żeby się nie wzdrygnąć. Było coś fałszywego w tej kobiecie.
– A to siostra Olgi, Sandra, szwagier Wiesław…
– Dla kumpli Wiechu – zarechotał gość z rzadkim wąsem i w za ciasnym T-shircie.
Gośka pomachała do niego, susząc zęby w sztucznym uśmiechu.
– To dzieciaki, przepraszam, młodzież… Ewa…
– Elwirka – poprawił Zośkę Wiesiu i wyręczył w przedstawianiu młodzieży. – Szymon i Maksiu. Najstarsza, Marlenka, została z dziadkami, pomaga babci przy świętach. To oczko w głowie dziadka Stefana, co nie, Sandruś?
– Tak, ojciec ma do niej słabość.
Tym razem Gośka nie opanowała wzdrygnięcia. Bardzo źle jej się skojarzyło. Jej myśli wynikały z paskudnych doświadczeń i miała tylko nadzieję, że nikt tego nie zauważył, bo wyszłoby wyjątkowo niezręcznie. Beształa się w myślach, bo co ci poczciwi ludzie byli winni, że zwykłe sformułowanie kojarzyło jej się tak dwuznacznie. Zerknęła na nich ukradkiem. Wiesiek to był zwykły przaśny i nieszkodliwy facet, typ „polskiego szwagra”, którego rolą jest namawianie innych do picia. I tu się nie pomyliła.
Gdy tylko przebrnęli przez barszcz (na szczęście dla niej nikomu nie przyszło do głowy, żeby się łamać opłatkiem, co z obcymi ludźmi byłoby krępujące), Wiesiu zagadnął gospodynię:
– A co my tak będziemy o suchym pysku siedzieć?
– Wiesiek… – syknęła Sandra.
– Co Wiesiek, co Wiesiek? Taka okazja, trzeba to oblać.
– No tak, w Polsce każda okazja jest dobra do wypicia – stwierdziła z przekąsem Tekla, matka Zośki i Romana. – Urodziny, imieniny, ślub, pogrzeb… à propos, jak interesy, Romanie? – zwróciła się do syna.
– Doskonale, ludzie umierają, jest popyt.
– Roman! – zaśmiała się Zocha. – Wiesz, jak lubię twoje czarne poczucie humoru, a jednak nie każdemu musi przypaść do gustu. Zwłaszcza podczas wigilii. Bóg się rodzi i takie tam.
– Ale to żaden czarny humor, to życie.
– Wiadomo, ale czy my musimy poruszać dziś takie smutne tematy? – włączyła się Olga.
– A co jest smutnego w śmierci? To część życia, pewien etap. Tylko pamiętając o tym, że jesteśmy śmiertelni, możemy delektować się każdą chwilą – stwierdziła Tekla.
– Oj mamo… – westchnęła Zocha.
– Ja tam nie lubię myśleć o śmierci. Po co się dręczyć? Dobrze jest, jak jest. Najeść się, napić, z żonką sobie poużywać – zarechotał Wiesiu.
Gośka spojrzała na Sandrę ciekawa jej reakcji. Kobieta uśmiechała się z wdzięcznością. Najwidoczniej jej to pasowało. Być może, nie wiedzieć czemu, podobał jej się własny mąż. To w sumie dobrze, ale… cóż, o gustach się nie dyskutuje.
Roman też nie musiał wszystkim się podobać z jego nienachalnym typem urody i specyficznym poczuciem humoru, a Gośka go uwielbiała. Wkładała dużo energii, żeby tego nie dostrzegł i kontynuowała grę w „lekko obojętną”. Z jednej strony lubiła stan zakochania, był tak cudnie euforyczny, dodawał energii i nakręcał ją do działania. Z drugiej strony za wszelką cenę chciała uniknąć bólu, który sprawiłoby jej rozstanie.
– Niedobra ta zupa. – Elwirka grzebała łyżką w zupie.
– Nie wydziwiaj – syknęła Sandra.
– Dziecko mówi prawdę – odezwał się Wiesiu – jałowy ten barszcz, mało tłusty. Najlepszy moja Sandrunia robi, na podgardlu. Byś, Olga, poprosiła, to by ugotowała. Lepiej nie brać się za to, na czym się nie znasz.
– Gdybyś trzymał się tej zasady, to nic byś nie mógł robić, Wiechu – odgryzła się Olga. – Odpuść sobie komentarze. Nie smakuje ci, to nie jedz.
– No ale czy nie mam racji? Chociaż podajcie pieprz i maggi, to sobie trochę doprawię.
– Zaraz przyniosę pieprz, maggi nie mam. – Zocha wstała od stołu i poszła do kuchni.
– Zośka gotowała barszcz – syknęła Olga do Wiesia. – Mógłbyś czasem się zastanowić, zanim coś palniesz.
– Kiepska z niej gospodyni. – Wzruszył ramionami.
– Moja córka gotuje wyśmienicie. – Tekla się uniosła. – Ten barszcz jest wyborny, delikatny, ale najwidoczniej nie na każde podniebienie. Zosia nie stosuje żadnych ulepszaczy, od lat nie je mięsa. Pan jest przyzwyczajony do świńskiego tłuszczu, więc zapewne trudno panu docenić kunszt tej zupy.
Gośka też nie potrafiła docenić kunsztu barszczu Zosi, a przecież kilka lat przepracowała w Indoorze, knajpie wegetariańskiej. I wcale nie chodziło o tłuszcz czy jego brak, tylko o zakwas, było go zdecydowanie za mało albo był kiepski. Swoje kulinarne przemyślenia zostawiła dla siebie, podzieli się nimi później z Romanem. A może lepiej nie.
– Tłuszczyk musi być. Obiad bez mięsa, to nie obiad. Te miejskie wydziwy! A poza tym, teraz w całą Wigilię już nie ma postu. – Wiesiu brnął dalej. – Ty, Olga, do niedawna byłaś normalna, ale nagle poznałaś tę tu i wszystko wywróciłaś do góry nogami…
Zośka akurat wróciła z młynkiem do pieprzu i usłyszała końcówkę wypowiedzi, którą zinterpretowała opacznie. Zagotowało się w niej.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś powstrzymał się z głoszeniem swoich pisowskich poglądów w moim mieszkaniu! – powiedziała.
– A co ci PIS przeszkadza, co? W końcu u władzy są ci, którzy myślą o ludziach. A co ci dali tamci, no? No powiedz, co ci dał Tusk? No?!
– Hmm, w twoim mieszkaniu… dobrze wiedzieć – wtrąciła kwaśno Olga.
– Ja pierdolę! – Zośka się uniosła.
– Rodzinna wigilia. – Roman uśmiechnął się do Gochy. – Jeszcze barszczyku?
– Nie, dziękuję, zostawię sobie miejsce na inne pyszności. – Jakoś z tego wybrnęła.
Inne pyszności to były makiełki, gotowane ziemniaki, kapusta z grzybami i „ryba” z selera.
– A gdzie smażony karpik? – domagał się Wiesiek.
– Nie jadam ryb – odpowiedziała Zośka. – Ale są kupne śledzie w oleju.
– Nie tłumacz mu się, Wiesiek, jesteś tu gościem czy szefem kuchni? – wysyczała Olga z zaciętym wyrazem twarzy.
– To już nie można nic powiedzieć? Pewnie, spróbuję tego całego selera, ale co to za Wigilia bez karpia? U mnie zawsze był, od dzieciaka, wiecie, człowiek się przyzwyczaił.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
– Niedobra ta kapusta – stwierdziła Elwirka.
Gośka popatrzyła na nią z uznaniem. Odważne dziecko i ma wyczucie smaku. Kapuście wyraźnie brakowało masła i pieprzu. I grzybów też było jak kot napłakał. Oj, u Moniki nie popracowałaby Zośka za długo.
– Elwirka! – syknęła Sandra. – Nie można tak mówić, bo cioci będzie przykro.
O matko! Co za szantaż emocjonalny! I tak zabija się w dzieciach to, co najpiękniejsze: szczerość i naturalność – pomyślała Gośka z żalem, przypominając sobie, jak ją strofowano w dzieciństwie.
– A wiecie, co jest sekretem dobrej kapusty? – rzucił Wiesiek w eter. Nikt nie miał ochoty mu odpowiadać, więc odpowiedział sobie sam. – Tłuszczyk. Mamusia zawsze dawała łyżkę smalcu i to dopiero była kapusta! – Oblizał się.
– Jakoś nie jestem zaskoczona – stwierdziła Tekla z niesmakiem.
– No nie Wiesiek, w Wigilię nie. Na pewno nie, przecież twoja mama jest bardzo pobożna, w Wigilię u niej zawsze wszystko postne – wtrąciła się Sandra. – Nawet do dziś, chociaż nie trzeba.
– No przecież wiem, co mówię! Nie dużo, tak dla smaczku. I wszyscy wpierdalali, aż im się uszy trzęsły.
Znów zapadła cisza. Goście jedli w milczeniu, chyba bardziej dla zabicia czasu i niezręczności sytuacji, starając się przebrnąć przez raczej mdłe potrawy. I raczej nikomu się uszy nie trzęsły. Gośka się zastanawiała, jak to możliwe, żeby ktoś z zacięciem kulinarnym gotował tak bez wyrazu? Może wynikało to z chęci dogodzenia wszystkim albo Zośka nie była w najlepszym nastroju. Bo przecież nastrój kucharki poznasz po smaku jej potraw.
– To co z tą wódeczką? – Wiesiek nie odpuszczał.
– A pan przypadkiem nie prowadzi? – zapytała zniecierpliwiona Tekla, nie kryjąc swojej niechęci do niego.
– Nie, żonka prowadzi. Trzeba umieć się ustawić – zarechotał.
– Jezu, Zocha, mamy coś? Bo ten nie przestanie wiercić dziury w brzuchu. – Olga zaczęła tracić cierpliwość.
– Nie mam wódki, przecież wiesz, że nie piję wódki. – Zośka wyraźnie była podminowana. – Jest tylko wino.
– A mogę otworzyć, czy to twoje wino? W twoim mieszkaniu?
– Rób, co chcesz – mruknęła Zocha i wyszła do kuchni.
Gośka zastanawiała się, co tu jest grane. Coś ewidentnie wisiało w powietrzu, jakiś kwas, jakaś kłótnia… A może to zwykła sprzeczka dziewczyn? Przecież widziała je po raz pierwszy, nie miała porównania, czy tak jest zawsze, czy dziś jest wyjątkowo wybuchowo?
– Wino… no trudno. Później napiję się z teściem. Bo my dzisiaj jedziemy na jeszcze jedną wigilię. Oni tam poczekają na nas, teściówka teraz się pewnie uwija przy garach, żeby ukochanemu zięciowi dogodzić. – Wiechu zacierał ręce, odpowiadając na pytanie, którego nikt nie zadał.
– A rodzice nie chcieli przyjechać tu, do córki? – Tekla udała troskę.
– Oni nigdy nie ruszają się ze swojego grajdołka – prychnęła z pogardą Olga.
– No co ty mówisz? – Sandra odezwała się po raz pierwszy. – Przecież oni mają zwierzęta, gospodarkę, nie mogą wszystkiego zostawić, przecież pamiętasz, jak się żyje na wsi…
– Na szczęście dawno zapomniałam. – powiedziała Olga, otwierając butelkę. – Komu winka?
Ciąg dalszy w wersji pełnej