- promocja
- W empik go
Czarne serce - ebook
Czarne serce - ebook
Bezduszni, bezwzględni, pozbawieni zasad moralnych ludzie, dla których liczą się tylko pieniądze i zwycięstwo w każdej walce. A wśród nich on – najgorszy z bestii, które możesz spotkać na swojej drodze.
Miguel Calva, przywódca załogi Fantasmas Negros, nie zna litości i współczucia. Jest potworem bez serca i duszy, który karmi się strachem i poczuciem władzy. Od kiedy jego ludzie pozwolili uciec pięknej dziewczynie, nie przestał jej szukać. I tak po trzech latach przeznaczenie przypomniało o sobie.
Carida Grade uciekała i chciała żyć z dala od traumatycznych wspomnień. Na wyspie Rottnest znalazła nowy dom. Jednak nic nie trwa wiecznie…
Gdy Carida ponownie trafia w ręce Fantasmas Negros, wie, że tym razem nic jej nie uratuje. Musi stawić czoła demonowi, siejącemu postrach na wodach Oceanu Spokojnego. Choć on chce ją złamać, ona nie zamierza poddać się bez walki.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66939-55-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z niewielkiej odległości obserwuję ostatnie przygotowania do tegorocznego święta Rottnest. Wszyscy mieszkańcy spotykają się w jednym miejscu, by uczcić dzień, gdy dotarli tu pierwsi osadnicy. To już trzecia uroczystość, w której mogę brać udział. Na samą myśl szeroki uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Kiedy tu trafiłam, ludzie zajęli się mną, jakbym była jedną z nich. Dali mi dach nad głową, wsparcie i pracę. Nie minęło wiele czasu, a poczułam się jak w domu. Jakby moja przeszłość nie istniała. Jakbym właśnie tu się urodziła.
Rottnest nie jest wyspą chętnie odwiedzaną przez turystów. Tak naprawdę rzadko kiedy ktoś tu cumuje. Mieszkańcy nie są zbyt przyjacielsko nastawieni do ludzi, którzy chcą pozwiedzać ich dom. Walczą o swoje i dbają o to, by nikt nie naruszał ich przestrzeni. Niektórzy reagują bardzo wrogo wobec obcych. Nic w tym dziwnego, na Oceanie Spokojnym bywa niebezpiecznie, a małe wyspy często stają się łatwymi celami dla najeźdźców...
– Carida! – woła do mnie Ruby, moja przyjaciółka. – Dlaczego się chowasz?
– Nie chowam się. Odpoczywam. Nadmuchałam chyba tysiąc balonów i wciąż nie mogę uwierzyć, że nie straciłam przytomności – odpowiadam rozbawiona, po czym kładę dłoń na skale obok mnie. – Siadaj, też powinnaś odpocząć.
Ruby waha się przez chwilę. Zagryza dolną wargę i rozgląda się dookoła, pewnie boi się swoich rodziców, którzy z pewnością są gdzieś w tłumie i pomagają reszcie. Jednak podchodzi wolno i siada na kamieniu, który jej wskazałam.
– Jeszcze dwie godziny i zacznie się ściemniać – mówi zamyślona, wpatrując się w niebo. – Nie mogę się doczekać.
– Ja też, ale nie ukrywam, że jestem wykończona – odpowiadam matowym głosem. – Mamy zbyt mało rąk do pracy i zbyt duże wymagania co do tego, jak wszystko ma wyglądać.
– Każdy z nas chce uczcić ten dzień. Wiem, że niektórzy, jak moi rodzice, przesadzają. Jednak pocieszające jest to, że jutro wszystko wróci do normy.
– O nie, moja droga. Jutro będzie jeszcze gorzej, bo trzeba będzie to posprzątać.
Obie zaczynamy śmiać się głośno, czym zwracamy na siebie uwagę i w ten właśnie sposób nasza przerwa się kończy.
– Carida! Ruby! Co wy tam, do diabła, robicie?! – krzyczy do nas Eterio Brunner.
Mężczyzna uważany jest za kogoś w rodzaju burmistrza wyspy, choć ja mam wrażenie, że on sam ma się za króla tego miejsca. Szanuję go i naprawdę lubię, ale bywają dni, kiedy mam go serdecznie dość. Facet ma bzika na punkcie tego święta, władzy, a poza tym uwielbia mieć nad wszystkim kontrolę. Jest także ojcem mojej najlepszej przyjaciółki, a więc często jestem świadkiem jego dziwnych zachowań.
– Zabije mnie – szepcze Ruby, gdy zbliżamy się do reszty.
– Spokojnie. Nic ci nie zrobi, jak zwykle dramatyzujesz.
– A cóż to? Zakończyłyście już na dziś pracę? Nie widzicie, że potrzebują pomocy przy ustawianiu baldachimów? Na stołach brakuje nakryć. Bar jest niegotowy – mówi surowo Eterio.
– Przepraszam, to moja wina. Zakręciło mi się w głowie przez te balony, a Ruby chciała mi tylko pomóc – odzywam się skruszona, próbując ratować przyjaciółkę. – Już wracamy do pracy. Zajmiemy się barem.
Mężczyzna zgadza się kiwnięciem głowy, więc od razu znikamy mu z oczu. Nie ma tu wiele do zrobienia. Bar został ustawiony już kilka godzin temu, my musimy jedynie poustawiać butelki z alkoholem i napojami w odpowiednich miejscach. Tak naprawdę nie rozumiem, po co to wszystko, bo przecież każdy z mieszkańców i tak obsługuje się sam. Jednak nie mam odwagi, by o to zapytać. Może gdybym się tu urodziła, byłoby inaczej. Wdzięczność za pomoc nie pozwala mi zabrać głosu, nawet w momentach, gdy coś bardzo mi się nie podoba.
Razem z Ruby przeciągamy pracę, by nie dostać kolejnego zlecenia od jej ojca. Kończymy, gdy zauważamy, że już nikt nie potrzebuje pomocy. Wszystko zaczyna wyglądać tak, jak powinno. Wokół brzegów zostały umieszczone białe lampiony, a balony w tym samym kolorze ozdabiają cały obszar, na którym odbędzie się Białe Święto. Ten kolor jest symbolem wolności, którą mieszkańcy Rottnest cieszą się od wielu lat. Kiedyś podobno tak nie było. Jeśli wierzyć opowieściom najstarszych ludzi zamieszkujących te tereny, wiele lat temu piraci siali spustoszenie na wodach, nie oszczędzając żadnej wyspy. Brali, co wpadało im w ręce, byli bezwzględni i bezlitośni dla każdego, kogo spotykali na swojej drodze. Teraz, wiele lat później bezbronni mieszkańcy poczuli się nieco bezpieczniej. Jednak niezupełnie tak jest...
Niedługo przed rozpoczęciem uroczystości idziemy z Ruby do jej domu, od razu kierujemy się na schody, by jak najszybciej znaleźć się w jej sypialni. Pan Brunner, jako jedyny na wyspie, ma własną łódź. Jest niewielka, ale dzięki niej może popłynąć do Australii i zaopatrzyć swoją córkę w stroje, o jakich reszta dziewczyn może pomarzyć. Miesiąc temu kupił dla niej pięć białych sukienek, specjalnie na dziś. Ruby zaproponowała mi, bym wybrała jedną z nich, a ja nie protestowałam. Kto byłby przeciwny założeniu kreacji prosto z ekskluzywnych butików?
– Ta jest bardzo podobna do tej, którą wybrałam dla siebie – mówi moja przyjaciółka, podając mi śnieżnobiały materiał.
Obie sukienki są na ramiączkach i sięgają przed kolana. Moja ozdobiona jest jednak koronką na dekolcie w kształcie litery V. Natomiast ta Ruby ma prosty dekolt i delikatny złoty haft. Rzucam okiem na pozostałe trzy sukienki, ale żadna z nich nie jest nawet w połowie tak piękna jak ta, którą trzymam w dłoni.
Przebieramy się, po czym robimy sobie ekspresowy makijaż, który ograniczamy do pomalowania rzęs tuszem i ust błyszczykiem. Tyle zdecydowanie nam wystarczy.
– Czuję, że nie zapomnimy tej nocy! – piszczy podekscytowana Ruby, gdy zbliżamy się do plaży.
Lampiony dają niesamowity efekt, a biel zdecydowanie wygrywa z czernią, którą noc kładzie na wyspę. Łapię przyjaciółkę za rękę i ciągnę ją za sobą w stronę tłumu, który bawi się w najlepsze. Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, bo od niedawna zaczęłam czerpać radość z prostych przyjemności. Kiedy tu trafiłam, nie potrafiłam już normalnie egzystować. Byłam przerażona i wściekła na cały świat. Zanim uśmiechnęłam się po raz pierwszy, minęło wiele miesięcy. To właśnie Ruby udało się mnie rozśmieszyć i to ona sprawiła, że na nowo pokochałam życie. Traktuję ją jak siostrę, za którą bez wahania oddałabym duszę. Wiem, że ona czuje to samo.
– Pić! – krzyczy mi do ucha dziewczyna.
Tańczyłyśmy dobrą godzinę, to czas, by chwilę odpocząć. Podchodzimy do baru i zabieramy z niego dwie butelki wody.
– Dopiero teraz czuję, że się zmęczyłam – mówię rozbawiona.
– Tak, ja też, ale nie zmienia to faktu, że zaraz znów idziemy tańczyć.
Przyjaciółka poprawia czarne loki, które przykleiły się jej do skroni, a ja przyglądam się jej przez chwilę. Jest naprawdę piękna, ze swoją ciemną karnacją i wyjątkową urodą mogłaby zawojować świat. Jej ogromne niebieskie oczy błyszczą za każdym razem, gdy się uśmiecha. Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie skorzystała z propozycji ojca i nie zdecydowała się na naukę na kontynencie. Rottnest znajduje się w niewielkiej odległości od wybrzeża Australii Zachodniej. Nie straciłaby kontaktów z rodziną i przyjaciółmi. Już mam ją o to ponownie zapytać, jednak w chwili kiedy otwieram usta, rozlega się przerażający huk. W ciągu kilku sekund wszyscy rozbiegają się, wokół panuje ogromne zamieszanie, a kolejne wystrzały całkowicie mnie paraliżują. Nie rozumiem, co się dzieje. Ludzie krzyczą, biegają bezładnie i wpadają na siebie, a ja stoję jak wryta i próbuję zobaczyć cokolwiek, co podpowie mi, skąd ten hałas.
– Uciekajmy! – Ruby łapie moją dłoń i ciągnie za sobą.
Po kilku krokach obie padamy na piasek, gdy tuż nad naszymi głowami przelatuje pocisk. Głośne huki ustają, ale teraz wyraźnie słyszę wystrzały karabinów. Obserwuję ludzi, którzy tak jak my przestają uciekać i kulą się jak najbliżej ziemi. Krzyki i płacz przywołują obrazy, które tak bardzo próbowałam wyrzucić ze wspomnień. Jednak teraz są zbyt wyraźne, bym mogła je zignorować.
– Kto to? – pyta z płaczem moja przyjaciółka.
Skupiam się na wybrzeżu, do którego zbliża się ogromny statek. Światło lampionów odsłania coraz większą jego część, a kiedy jest już blisko, zauważam coś, co odbiera mi oddech. Na maszcie unosi się czerwona flaga z czarnym płomieniem.
– Fantasmas Negros? – duka Ruby. – Czego oni tu chcą?
Najgorsze jest to, że to ich główny okręt. Wielki, czarny statek, którego niewielu ludzi miało okazję widzieć, a większość z nich nie przeżyła tego spotkania.
– Musisz uciekać. Schowaj się dobrze – szepczę przez łzy.
– A ty? Ukryjemy się razem.
– Posłuchaj... – Biorę głęboki wdech i staram się uspokoić, by moja przyjaciółka dokładnie mnie zrozumiała. – Jeśli tu przypłynęli, to tylko ze względu na mnie. Nie mam czasu ci tego teraz wyjaśniać. Musisz jedynie wiedzieć, że kiedy znalazłam się na Rottnest, nie powiedziałam całej prawdy, A teraz, proszę, uciekaj.
– O czym ty mówisz? Chodź ze mną, opowiesz mi o wszystkim, kiedy sobie odpłyną! – Znów ciągnie mnie za rękę, ale tym razem protestuję stanowczo.
– Ruby! Musisz uciekać – mówię wolno. – Nie rozumiesz? To piraci! Zabiją cię albo porwą, jeśli cię zobaczą. Boże! – Płaczę. – Po prostu idź już, błagam. Oni szukają mnie i jeśli mnie znajdą, was zostawią w spokoju. Uciekaj, dopóki jeszcze nie zeszli na wyspę. Później będzie za późno.
Ruby przez moment patrzy na mnie zaskoczona, ale kiedy rozlega się huk kolejnego wystrzału, zaczyna biec w stronę domów. Żałuję, że ją okłamałam, ale jeśli los będzie mi sprzyjał, naprawię to już niedługo. Mam pewność, że załoga statku za chwilę opuści pokład, więc czołgam się w pośpiechu do najbliższych skał, by ukryć się i wszystko obserwować.
Z bijącym sercem przyglądam się ludziom, którzy krążą między domami. Rozum nakazuje mi uciekać, jednak serce mówi, że nie mogę tego zrobić. Nie zostawię tych, którzy oferowali schronienie obcej dziewczynie. Muszę mieć pewność, że są bezpieczni. Szybko dociera do mnie, że niejeden mieszkaniec może dziś zginąć przeze mnie. Załoga Fantasmas Negros chwyta każdego, kto nie zdążył uciec i zabiera wszystkich na brzeg. Ustawiają ich w dwóch rzędach, w pierwszym znajdują się jedynie kobiety, a raczej młode dziewczyny, niektóre to niemal dzieci. W drugim rzędzie większość to rodzice, którzy rozpaczliwie błagają o uwolnienie córek. Załoga Fantasmas Negros nie pozwala im zbliżyć się nawet na krok. Młodzi mężczyźni próbują pomóc, ryzykując tym własne życie, ale są skutecznie powstrzymywani. Zaczynam zastanawiać się, czy piraci na pewno przyszli po mnie. Być może nie mają pojęcia, że wciąż żyję. Być może znów szukają żywego towaru. Serce mi się kraje na ten widok. Mam wyrzuty sumienia, bo sama zdążyłam się ukryć i uniknęłam strasznego losu. Tłumaczę sobie, że nie pomogłabym wziętym w niewolę, a jedynie do nich dołączyła, ale to nie pomaga.
Pomiędzy dwoma rzędami staje mężczyzna, który nawet z tej odległości wyróżnia się na tle zgromadzonych. Przygląda się każdej dziewczynie, a gdy kończy, unosi głowę i krzyczy donośnie.
– Carido Grande! Wiem, że tu jesteś!
Z trudem przełykam ślinę, gdy słyszę te słowa. A jednak... Przyszli po mnie.
– Jesteś gotowa patrzeć na rzeź, którą dla ciebie przygotowałem? – kontynuuje mężczyzna. – Jeśli w ciągu dwóch minut nie uklękniesz przede mną, zabiorę ze sobą te wszystkie dziewczyny, a wcześniej każę im patrzeć, jak podcinam gardła ich rodzicom.
Mój szloch tłumi odgłos kołatania mojego serca. To już koniec. Jedynie przez kilka sekund pozostaję w ukryciu. Przyglądam się zrozpaczonej twarzy matki Ruby, po czym przenoszę wzrok na dziewczynkę, która dopiero co skończyła dwanaście lat. Nie mogę skazać jej na los, którego sama cudem uniknęłam. Zbieram w sobie odwagę i wstaję, po czym idę prosto w stronę mężczyzny. Jestem pewna, że to sam Miguel Calva, przywódca całej organizacji. Skoro przypłynął po mnie osobiście, moje dni zapewne są już policzone.
Ludzie szybko mnie zauważają, a ich spojrzenia niemal wypalą mi ślady na skórze. Tak jak chciał mężczyzna, podchodzę do niego i padam na kolana. Wpatruję się w piasek i czekam. Ktoś łapie moją brodę i zmusza, bym na niego spojrzała. To wciąż on. Unosi kącik ust, a jego brązowe oczy sprawiają, że przechodzi mnie zimny dreszcz.
– Jesteś jeszcze piękniejsza niż w dniu, kiedy nam uciekłaś – komentuje cierpkim tonem.
– Zrobię, co tylko zechcesz, ale błagam, oszczędź tych ludzi – proszę drżącym głosem.
Boję się, że jego słowa są bez pokrycia, a mieszkańców wyspy spotka okrutny los. Wpatruję się w niego błagalnym wzrokiem, z nadzieją, że dotrzyma obietnicy.
– Nikt nie zginie, jeśli ty będziesz grzeczna – odpowiada poważnie. – Wejdziesz z nami na pokład i nie będziesz się stawiać. Jeden fałszywy ruch, a wrócę tu i powybijam wszystkich. To piękna wyspa, mógłbym zostać jej właścicielem – mówi, jakby się zastanawiał nad tym pomysłem.
Kiwam wolno głową. Wiem, że nie ma dla mnie ratunku, ale ja mogę być nim dla tych, którzy zaopiekowali się mną niczym rodzina. Nie zawiodę ich. Obiecuję to sobie, nie człowiekowi, który chce mnie zniszczyć.
Miguel podnosi mnie i popycha w stronę trapu. Nie musi tego robić, poszłabym tam sama. Zaciskam usta i pozwalam sobą pomiatać, wiedząc, że ratuję wielu ludzi. Kiedy tylko wchodzę na pokład, ktoś przykłada mi materiał do twarzy, a po chwili wszystko zaczyna wirować. Czuję, że zaczynam odpływać, a moją ostatnią myślą jest nadzieja, że nikt z Rottnest nie został skrzywdzony.ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim otworzę oczy, wracają wspomnienia z nocy. Boli mnie głowa, odruchowo unoszę rękę, by ścisnąć skronie, a wtedy słyszę brzdęk metalu. Uchylam powieki i patrzę na dłonie, które otoczone są masywnymi kajdanami. Obręcze połączono łańcuchem i przymontowano do stalowego słupka tkwiącego w drewnianej ścianie. Przyglądam się temu beznamiętnie i próbuję skupić myśli. Nie wiem, co oni mi podali, ale zauważam, że mam znaczący problem z koncentracją. Rozglądam się dookoła, szybko orientuję się, że jestem zamknięta w więzieniu pod pokładem. To miejsce, o które nikt nie dba, a przez to warunki są parszywe. Strasznie tu brudno, a jedyne światło dociera poprzez niewielkie szpary w suficie. Słyszę charakterystyczny odgłos skrzypiących desek, a chwilę później ktoś otwiera niewielkie drzwiczki umieszczone w pokładzie. Obserwuję w ciszy postać, która schodzi po stromych stopniach, aż w końcu zauważam jego twarz. Miguel Calva. Podchodzi do mnie, a ja intuicyjnie się cofam. Mężczyzna w odpowiedzi uśmiecha się z wyższością. Tak jak wtedy, gdy przed nim uklękłam.
– Co im zrobiłeś? – warczę wrogo, przypominając sobie o jego obietnicy. – Zabiłeś ich?!
– Uspokój się – odpowiada lekceważącym tonem. – Żyją.
– Nie wierzę ci.
– To akurat twój problem.
Pod wpływem emocji rzucam się z krzykiem w kierunku Calvy, ale on stoi zbyt daleko. Łańcuchy zatrzymują mnie, raniąc nadgarstki, gdy dłońmi niemal sięgam do jego twarzy. Krzyczę jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej. Miguel patrzy na mnie bez słowa, a jego beznamiętnie spojrzenie sprawia, że coraz gorzej znoszę jego obecność.
– Jeśli ich zabiłeś...
– Co mi zrobisz? – pyta rozbawiony. – Zabijesz mnie? – prycha.
– Obiecałeś... – szepczę z żalem.
– I dotrzymałem słowa. – Podnosi głos. – Przypłynąłem tylko po ciebie.
– Więc dlaczego pozbawiłeś mnie przytomności?
– Musiałem mieć pewność, że nie poznasz naszego kursu.
W pierwszej chwili chcę mu powiedzieć, że przecież nie mam pojęcia o żeglowaniu po oceanie i choćbym wiedziała, w którą stronę popłynął, nie miałabym pojęcia, dokąd mnie zabiera. Zanim jednak otworzyłam usta, dotarło do mnie, że nie mówi o miejscu docelowym. Nie chce po prostu, bym wiedziała, w którą stronę się udać, gdyby jakimś cudem udało mi się uciec. Jednak z tego statku nie można uciec.
– Co chcesz ze mną zrobić? – Szlocham.
– Pamiętaj, że przeznaczenia nie można oszukać – odpowiada tajemniczym tonem. – Widzisz, jak to się kończy.
Odwraca się i zmierza do wyjścia, ale zostawia mi niewielką lampę, która daje namiastkę światła. Wpatruję się w nią i ze wszystkich sił staram się powstrzymać łzy. Nie chcę płakać. To miało stać się trzy lata temu. Powinnam być wdzięczna losowi, że mogłam przynajmniej przez ten czas cieszyć się życiem. Choć brzmi to niedorzecznie, gdzieś w głębi serca czułam, że jedynie odroczyłam wyrok, jaki wydała na mnie organizacja Fantasmas Negros. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że udało mi się ocalić mieszkańców wyspy. Nie ufam temu człowiekowi, bo jak można ufać mordercy? Jednak liczę, że dane przez niego słowo jest coś warte. Sama już nigdy nie przekonam się na własne oczy, co stało się po tym, jak straciłam przytomność.
Chodzę w koło, ale szybko się tym męczę. Kajdany uniemożliwiają mi przejście nawet dwóch metrów, przez co zaczynam wariować. Opadam na brudną podłogę i opieram się plecami o ścianę. Już nie powstrzymuję łez. Pozwalam im spływać po policzkach, jednak z moich ust nie wydobywa się nawet jedno słowo skargi. Chciałabym się stąd wydostać, ale nie mogę nawet spróbować, mając świadomość, że skażę na śmierć wszystkich, na których mi zależy. O ile jeszcze żyją... Mimo wszystko nie mogę ryzykować.
Patrzę przed siebie, przyglądając się miejscu, które oświetla teraz lampa. Na widok metalowego wiadra czuję ucisk w gardle. Nie wiem, jak długo będziemy płynąć, ale mam wrażenie, że każda kolejna godzina przyczyniać się będzie do utraty moich zmysłów. Już teraz wariuję, a co będzie później? Ci ludzie już raz odebrali mi radość życia, teraz chcą zrobić to po raz kolejny. Tym razem to tak nie boli, ale świadomość braku możliwości decydowania o sobie jest przytłaczająca. Wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą, już dawno nie były tak bolesne jak teraz. Być może dlatego, że nauczyłam się z nimi walczyć. W tej chwili tego nie robię. Zanoszę się głośnym szlochem, a wtedy ponownie pojawia się Miguel. Nie patrzę na niego, ale kątem oka widzę, że się do mnie zbliża. Dopiero gdy kuca niedaleko mnie, odwracam się w jego stronę. Patrzy na mnie z pogardą, jakby przyglądał się robakowi, którego ma zamiar za chwilę zdeptać. Tuż obok mnie stawia miskę z zupą.
– Jedz – rozkazuje surowo.
– Nie mam zamiaru – mamroczę pod nosem.
– Jak chcesz. Szkielety nie mają szczęścia do właścicieli. Skończysz w spelunie – rzuca z wyższością.
Nawet nie myślę nad tym, co robię. Działam intuicyjnie i pod wpływem wściekłości, która rozrywa moje serce. Kopię nogą w miskę, a zupa rozlewa się po całej podłodze. Miguel odskakuje w ostatniej chwili, tylko po to, by po chwili rzucić się w moją stronę. Unosi mnie jedną ręką i bez najmniejszego wysiłku popycha na ścianę, zaciskając palce na szyi.
– Posłuchaj, suko – warczy mi w twarz. – Jeszcze jeden taki numer, a pożałujesz!
– Mogę pożałować bardziej? Co jeszcze możesz mi zrobić?! Jesteś skończonym śmieciem! – krzyczę tak głośno, jak tylko potrafię.
Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna mnie puszcza. Unoszę głowę, by na niego spojrzeć, ale zamiast jego twarzy widzę dłoń, która z ogromną siłą uderza w mój policzek. Upadam na kolana i wyję z bólu, łapiąc się za palące miejsce. Nie chce dawać mu tej satysfakcji, ale nie potrafię być tak silna.
– To dopiero początek. Kiedy z tobą skończę, będziesz błagała o litość – niemal pluje, wypowiadając te słowa.
Wytrzymuję tak długo, jak tylko jestem w stanie, ale w końcu nie daję rady i zaczynam płakać równie rozpaczliwie, jak wtedy kiedy spotkałam tych przeklętych piratów po raz pierwszy. Nic nie mogę zrobić, w dodatku jestem skazana na człowieka, który jest bezwzględnym sukinsynem. Każdy o nim słyszał. Przywódca wodnej mafii, pirat bez serca i duszy, morderca nieposiadający sumienia. Człowiek, którego załodze niegdyś umknęłam, teraz zjawił się po mnie osobiście. A skoro przyszedł, ja nie mam szans na wolność.
Trzy lata temu, gdy miałam szesnaście lat, część bandy Fantasmas Negros zaatakowała moją rodzimą wyspę, Groote Eylandt. Zbliżała się noc, ale większość mieszkańców przebywała jeszcze poza domem. Niestety, zbyt blisko brzegu, do którego przycumował statek. Ludzie nie zachowali ostrożności, ja również. Wszyscy byli ciekawi, kto do nas przypłynął. Gdy uprzednio zwinięta flaga załopotała na wietrze, było już za późno na ucieczkę. Każdy z nas wiedział, co oznacza czarny płomień na czerwonym tle. W chwili, w której go dojrzeliśmy, na wyspie wybuchła panika. Próbowałam uciekać, ale jeden z piratów szybko mnie złapał. Krzyczałam, płakałam, próbowałam się wyrwać. I wtedy zobaczyłam biegnących w moją stronę rodziców. Wyciągnęłam dłoń w ich kierunku, błagając o pomoc. Wtedy oboje runęli bez życia na ziemię. Głos uwiązł mi w gardle, a twarz zalała fala łez. Niestety, nie straciłam słuchu, więc w mózg wwiercały mi się rozpaczliwe krzyki ludzi. Nie zapomnę tego już nigdy w życiu. Niesiona przez jednego z tych morderców, patrzyłam przez załzawione oczy na martwe ciała rodziców i nie byłam w stanie zrobić niczego, poza histerycznym szlochaniem. Ponownie widzę ich twarze. Patrzę, gdy biegną, by mi pomóc, choć zdają sobie sprawę, że nie mają szans. I nagle ktoś ich zabija.
Uciekłam wtedy przez nieuwagę piratów. Wiedziałam, że jest ich kilku, ale żadna z dziewczyn, którą porwali, nie była pilnowana. Wtedy po raz pierwszy zachowałam się tak bardzo samolubnie i nie myśląc o reszcie przetrzymywanych, wymknęłam się na pokład. Miałam szczęście, bo okręt przepływał akurat obok niewielkiej wyspy, którą oświetlał blask lampionów. Nie myślałam o niczym, gdy skoczyłam za burtę. Byłam zrozpaczona i pusta w środku, czułam się jak marionetka i tak też się zachowywałam. Kiedy dopłynęłam na Rottnest, byłam wykończona. Na brzegu straciłam przytomność i obudziłam się dopiero rano, otoczona przez wpatrujących się we mnie mieszkańców. Okłamałam ich, mówiąc, że płynęłam do Australii, ale łódź nagle zaczęła tonąć. Uwierzyli, gdy mówiłam, że nie wiem, co z resztą ludzi i nie zadawali zbyt wielu pytań. Powiedziałam im, że jestem sierotą, ale nie wspomniałam, że jestem nią od doby. Dla własnego dobra nie wyjawiłam im nigdy, że uciekłam od Fantasmas Negros. Na początku tylko dlatego, że bałam się ich odtrącenia. Kto pomagałby osobie, po którą w każdej chwili mogą przypłynąć piraci? Później było mi wstyd, dlatego nie wyjawiłam prawdy nawet Ruby.
Czuję się strasznie zmęczona. Płacz wyssał ze mnie resztkę sił. Próbuję nie zamknąć oczu. Boję się, że wspomnienia wrócą w koszmarach i że tym razem pojawi się w nich Calva. Wtedy go nie było. Plotki głoszą, że należy do niego wiele statków, ale sam pływał tylko na jednym. A więc jestem przeklęta, skoro sam diabeł się o mnie upomniał.
Robi mi się zimno. Mam na sobie jedynie krótką i zwiewną sukienkę, która nie ogrzewa mnie wystarczająco. Czuję, że się trzęsę, ale teraz jest to dla mnie najmniejszym zmartwieniem.
Nie jestem w stanie utrzymać otwartych oczu. Muszę spać na podłodze, na którą kładę się niechętnie. Starając się nie myśleć o niewygodzie i strachu, zamykam oczy i wkrótce zapadam w sen.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------