- W empik go
Czarno-białe witraże - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Czarno-białe witraże - ebook
W tej książce znajdują się wiersze dotąd niepublikowane oraz te, które pojawiły się w dwóch poprzednich tomikach. Wszystkie teksty łączy trudna tematyka — a jest nią głownie śmierć, cierpienie, strach, smutek. Słowa są nasączone zielonooką melancholią. Pełno w nich żalu i rozczarowania światem. Wiersze dotyczą także miłości i szczęścia, ale raczej jako nieosiągalny element.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-011-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pierwsze słowo
kluczyłam między językami
obcymi
próbując odnaleźć źródło
słów zrodzonych
przez większość
stukałam do wszystkich okien
jakie się nastręczały
odpowiadało dudnienie deszczu
wskakiwałam na parapety
chcąc dokładniej widzieć twój sen
kojące beznamiętne oblicze
złudzenie sprawiało
nasz ból był niepowtarzalny
czas potykał się
o własne wskazówki
usiłowałam odszukać odrobinę
żyznej gleby gardła
by zasiać ziarno
pierwszego ludzkiego słowachcę się ogrzać
byłeś karykaturalnym snem
z którego się nie uwolniłam
rozdrapanym znamieniem
bo stać go na więcej niż pospolity cień
tarmoszę twoim ciałem
któremu dawno uciekła dusza
mamrocesz najbrzydsze modlitwy
jakie słyszał Lucyfer gasząc światło
światło zagrzmiało namiętnie
ograbione z resztki chciwych meteorytów
zanim uwolnisz się od kolejnej rocznicy
wiodącej ku nocom
pokaż mi linię życia abym mogła ogrzać
rozprostować pomiętą dziewiczośćczarno-białe witraże
pozostała mi po tobie szklanka
niskoprocentowego mleka
obowiązkowo bez laktozy
i jedna zeschnięta bułka
pamiętająca wczorajszą świeżość
nie mam nic
oprócz paru opustoszałych żył
łyków brudnego powietrza
krzywo przymocowanego świętego obrazu
czarno-białych witraży
szukam cię zachłannie
na białej kartce
podsuniętej pod nos przez stwórcę
próbuję dogonić puentę
przeciekającym piórem lecz wiem
potknę się o własne śladyżycie dokumentalne
postanowiłam odpocząć
od przemijania
trochę się naprzykrza
na pięć dni roboczych
zapomnę jak wypada i należy
poczciwie spać
przytulę policzek do torsu
tutejszego gospodarza
przez dwa tygodnie urlopu
nie będę zadręczała się
oddychaniem
sprawię pracowitym płucom
trochę wolnego
na trzy minuty zapomnę
o czasie
uczciwie zapracowałam
nie spodziewałam się honorarium
postanowiłam
odpuszczę sobie
współpracę z sercem
przejrzę w zielonych migdałowych źrenicach
Boga
po raz ostatni wypożyczę
za dwa złote
życie dokumentalneobudzić niedowidzących
pewnego dnia chciałabym
rozkochać powiew
poznać konsystencję i smak
obudzić na zawsze
bez wątpienia czy przypadku
obudzić niedowidzących
by nadal szli wbrew śladom
postawić pierwszy krok
w tej epoce
na znoszonym całunie
wypłowiałym
pomóc podnieść się Stwórcy
otrzepać jego szaty z brudu
odkazić rany
bez skargi po prostu
nauczyć się obowiązującego języka
pasować do układanki
odzyskać pierworodny czas
z domieszką grzechu
owocem buntu w palcach
pewnego dnia chciałabym
otworzyć oczy ostatecznie
i zobaczyć
jak ludzie błagają
na kolanachłatwopalna cisza
wstań dla mnie pokornie i nieznośnie
podaj niedojedzony
lekko twardy i kwaśny
owoc
wstań dla mnie i pokaż
która ze ślepych uliczek
wiedzie do raju
domniemanych ramion Demiurga
wstań dla mnie i udowodnij
do czasu kłębi się w nas
niepokalany wstyd
moc
wstań dla mnie i podaruj czas
na który liczyłam
czekał
wstań dla mnie
z jeszcze jednym mrugnięciem
ostatnim wyplutym wyrazem
wstań dla mnie i obejrzyj
zdejmij ciemne okulary
tam czeka łatwopalna ciszaostatnia para kluczy
chciałabym czasem
zobaczyć wiatr
ubrany w twoją flanelową koszulę
doświadczyć nocy
której do twarzy z gwiazdami
natrętnymi kometami
zasmakować odległości
dźwiga jeszcze jeden
zaplanowany przypadek
zanurzyć w następnym śnie
błagając o chwilę bólu
skrawek nostalgii
ocknąć pomiędzy zdaniami
jakich nikt już nie podlewa
nie pielęgnuje
zobaczyć w twoim uśmiechu
moją starość
porzucone pojutrze
chciałabym czasem
ujrzeć cię w twarzy Stwórcy
nad granicą między bólem a miłością
u stóp nieba
do którego zgubiono
ostatnią parę kluczyjęzyk pozbawiony słów
nie chcę mówić językiem
pozbawionym słów
nie chcę myśleć o szczęściu
czyni to ktoś za mnie
nie chcę walczyć o noc
niebo przekarmione
tłustymi niezdrowymi meteorytami
nie chcę spodziewać się nienawiści
mam w zanadrzu
nie chcę pukać do wszystkich drzwi
które napotkam
nie chcę rozmyślać o współczesnej
legendzie której imię
wspólnie nadaliśmy
nie chcę pamiętać o człowieczeństwie
podstępnie odkupionym
głuchoniemej muzyce
o miłości
towarze deficytowym
w tej części miastaochłap
jestem dla ciebie
pomimo zbieżności uczuć
jestem dla ciebie
choć cisza doskwiera wieczorowi
jestem dla ciebie
by podarować
najciekawszy przebłysk
jestem dla ciebie
chcę obdarzyć donośnym szeptem
cienkim do bólu
piszczel oczyszczona z mięsa
jestem dla ciebie
by wystroić się
w najznakomitszy uśmiech
jestem dla ciebie
pokochać co utraciłam
choć nigdy nie otrzymałam
jestem dla ciebie
pragnę podnieść niebo z klęczek
jestem dla ciebie
żebyśmy podzielili się
ostatnim ochłapem naszych ciałmleko prosto od matki
odkąd zrozumiałam
twoje udawane sny
miłość stała się niemiłosierna
odkąd doświadczyłam
pełni księżyca przepadłam
w smudze tęczy
odkąd dowiedziałam się
którędy do czyśćca
upuściłam szklankę z jeszcze ciepłym
mlekiem prosto od
matki
odkąd odnalazłam twoje ślady
na przekrwionych oczach słońca
dusza odmówiła współpracy
odkąd osiągnęłam zbawienie
nauczyłam się jak jest
być Wszechmocnympomyłka w rachunkach
przedostać się na drugą stronę
ulicy powierzonej
najnowszym wiadomościom
wzejść ponad światło
które leczy
przejęzyczenia i dygresje
udowodnić że cisza
także dzierży prawdę
spija z dłoni skamieniałą czułość
boję się
kolejna noc urodzi za mało
niechcianych gwiazd
poproszę cię o jeszcze jedną
wieczność
tak na zachętę
w ramach motywacji
nie czekaj na przynętę
czas pomylił się
w rachunkachostatni kłos
poranek jałowieje
podobnie jak czas kiedy dotyk
jest poza zasięgiem
śniadanie nie smakuje
nasze wiosny przemijają
myśl zatknięta za ucho Stwórcy
znów kona w nas
szczęście spopielałe niby spadziste
rozstaje
tchnące nowo odnalezionym
epilogiem
natrętnym jak nadzieja
dogorywa ostatni kłos
ostatni w tym roku wiatr
pocałunek na złość
domorosłej wierności
znikomy odcisk
na kościstych nadgarstkachnie zapeszyć
ktoś ukradł mi zeszłoroczne ciało
pozbawił grozy
ubogiej jak nieskończoność
choć błagałam
o minutę ciszy
wzniósł za mnie toast
pośpieszył się
z pytaniami na odpowiedzi
ktoś rozpostarł za mnie skrzydła
chcąc wzlecieć
z nieznanej ziemi
zrodził pamięć
by odnaleźć zamierzchłą
przyszłość
mlecznobiałe gwiazdozbiory
ktoś umarł na nowo
tak na wszelki wypadek
nie zapeszyć
nie odwrócić uwagiciężarna Wenus
obupłciowe wymiany zdań
nie znają umiaru
potęga życia nie wzejdzie
wraz z nocą
roznegliżowany terminarz uwiera
w obskurność
popraw w moim imieniu
przerwę w życiorysie
wiem że ostatni człowiek
przepadł
na wstępie
do kolejnego almanachu
nie szukaj pośród warg
ciężarnej Wenus
nie wypatruj strachu
ktoś bez słowa wypożyczył
nie oceniaj smutku
odprzedanego
po zbyt niskiej ceniekolejne święta
wyrasta ze mnie promień dorosłości
zapomniałam imię
które nosiło moje dzieciństwo
podobne do ciebie
z oczu i serca
bez końca odwiedzam
ten sam czas
udaję zeszłoroczną starość
polub moje istnienie
na drugie mnie nie stać
pocieszam się
zaplanowaną przeszłością
wykolejonym
ciałem
wrócę
pewnego zaprzepaszczonego poranka
nakarmić bezdomnych
bogactwem kolejnych świątzbyt siarczysta miłość
martwię się o czas
tym razem zstąpił
bez zaproszenia
martwię się o pustkę
objawioną bez skargi
na zbyt siarczystą miłość
martwię się o życie
ktoś sprzątnął
sprzed nosa
martwię się o śmierć
o której od dziecka marzyłam
grzesznie pragnęłam
martwię się o marzenia
bo nie widziałam ich
od kilku dni
martwię się o rzeczywistość
wciąż nosi te znoszone kapcie
wyciągnięty sweter
martwię się o wszystko
co nigdy nie zdoła być
twoją osobistą pociechąznoszony krzyż
ktoś wyniósł na strych
znoszony krzyż
na pewno nikt nie będzie się nim bawił
ktoś zaniósł święty obraz
do piwnicy
może przyda się w przyszłości
komuś innemu
ktoś pomodlił się
w moim imieniu
bo nie znam tegorocznego języka
słowa nie pasują do warg
ktoś za mnie poszedł do kościoła
za bardzo wstydziłam się
dobrych uczynków
ktoś wyspowiadał się z mojej duszy
nieposkładanych obietnic
braku skrupułów
ten ktoś najpewniej wiedział
lepiej ode mnie
na czym polega życie
w tutejszych warunkach
oddychanie tym samym powietrzem
umieranie bez nadziei
na towarzystwoPewna rozmowa
Zza rogu wygląda mój anioł stróż.
Poplamił sobie szatę keczupem
i oddał znoszone skrzydła pod zastaw.
PODMIOT LIRYCZNY:
Aniele, nie mam wyjścia,
tym razem muszę cię zwolnić.
STRÓŻ:
Spokojnie. Tym razem zwalniam się
sam.
PODMIOT LIRYCZNY:
Mój aniołku, nikt nie obiecywał,
że będzie lekko.
STRÓŻ:
Nie takiego piekła
się spodziewałem.
PODMIOT LIRYCZNY:
Piekła? Dostawałeś trzy tysiące
na rękę.
STRÓŻ:
Wystarczało mi tylko na drobne wydatki.
PODMIOT LIRYCZNY:
W takim razie poszukaj
lepszego pracodawcy.
STRÓŻ:
Chyba najwyższa pora to uczynić.
PODMIOT LIRYCZNY:
Życzę szerokich lotów…
Bez skrzydeł może być dość ciężko.
STRÓŻ:
Wszędzie dobrze, ale
w domu najlepiej.
PODMIOT LIRYCZNY:
Pozdrów ode mnie Boga,
dawno się nie widzieliśmy.
STRÓŻ:
Pan twierdzi, że Go zaniedbujesz.
Nie byłeś u Niego
od zeszłorocznego Bożego Narodzenia.
PODMIOT LIRYCZNY:
W święta byłem mocno zajęty.
Rodzina, przyjaciele i te sprawy. Ale
obiecuję, jeszcze tu powrócę!
STRÓŻ:
Grozisz mi?
PODMIOT LIRYCZNY:
Nie, to tylko czcza obietnica.
STRÓŻ:
W takich warunkach
trafisz najwyżej do czyśćca.
PODMIOT LIRYCZNY:
Lucyfer to mój oddany kumpel,
miło mi będzie go spotkać.
STRÓŻ:
Bluźnisz!
PODMIOT LIRYCZNY:
Największym bluźniercą
jesteś ty.
Nie zostało ci paru drobnych
na najtańsze papierosy.
STRÓŻ:
Wstrętny hipokryta!
PODMIOT LIRYCZNY:
Ja przynajmniej jestem człowiekiem.
Tobie nie zostało jedno pióro.
STRÓŻ:
Wystarczy, by spisać
przedni poemat.
PODMIOT LIRYCZNY:
Od kiedy to anioły piszą wiersze?
STRÓŻ:
Anioł też człowiek!
PODMIOT LIRYCZNY:
Ha! Sam widzisz. W obecnych czasach
trudno być człowiekiem.
STRÓŻ:
Masz zielone oczy. Zupełnie
jak Stworzyciel.
PODMIOT LIRYCZNY:
Wcale się o to nie prosiłem.
STRÓŻ:
Jesteś zbyt odważny
jak na syna marnotrawnego.
PODMIOT LIRYCZNY:
Ja tylko korzystam
z mojej wolnej woli.
STRÓŻ:
Na mnie już pora. Najwyższy czas
podlać kwiatki w ogródku.
PODMIOT LIRYCZNY:
Bywaj zdrów, aniele.
Baw się dobrze na Ostatniej Wieczerzy.
STRÓŻ:
Na pewno wszystkich pozdrowię.
PODMIOT LIRYCZNY:
Świetnie. Miłej wieczności.nie ma czasu
nie zrozumiesz melodii
która nie należy do mojego serca
nie pojmiesz strachu
zatracił siłę i spokój
oddycha w tobie jedwabna dusza
wyślizguje
spomiędzy znużonych powiek
nie bój się wierzę
twoje imię składa się
z głosek milczenia
pora zacząć wszystko
od epilogu
od szkarłatnego strumienia
chustki z twoich żeber
wąskiego mostka
obnaż przede mną
wypatroszone delty żył
Bóg nie ma czasu
dla takiego nieudacznika i pechowcanie ma
nie ma w nas gwiazdy
świeżo zaostrzonej
nadal czeka na początek
nie ma w nas wiatru
by chłodził spierzchniętą perspektywę
zlizywał kropelki
nie ma w nas cienia
duszy towarzystwa
proszącego do dozgonnego tańca
nie ma w nas światła
by gryzło pięty
pokazywało beżowy miękki brzuch
nie ma w nas bólu
jaki kształciłby przyszłość
odbierał prawo do latania
nie ma w nas Boga
zapodział gdzieś swój bilet kolejowy
kolejny pośpieszny
z dwoma przesiadkaminie zostaniesz człowiekiem
nie bój się nie zostaniesz
człowiekiem na prośbę
większości
nie bój się twój oddech
mieści się w wydmuszce
wielkanocnego jajka
nie bój się śmierć nie może
się ciebie doczekać
częstuje kawą i ciasteczkami
nie bój się zanim zgaśnie światło
życie przewróci na drugi bok
ssąc kciuk
nie bój się twoje wełniane półsny
jeszcze długo posłużą
podczas podróży po ciele
nie bój się uśmiechu
łatwiej oddychać
i w rzeczywistości więcej wymagać
nie bój się strachu
przybędzie gdy zapukasz do
pobliskiej ścianykościste kolana
zimne kostki poranków
powstały zbyt późno
cisza posłusznie jak twój czas
nie rzuca światła
za zakrętem czyha
przetrzymana tajemnica
złogi cudów nie są nietutejsze
przesolone ciasto zmierzchu
skleja kolana
cudzołóstwo nie wchodzi
w rachubę
nadaremna północ sączy się
spomiędzy żył
przeciskam palce przez szparę
w palecie blasków i cieni
jestem aby jutro
nie odbiło się nam weselemparoksyzm życia
myśli cuchną światłem
niedokończone uczucia przytłaczają
życie bez kolców
postaw definitywny krok
u progu
brakuje mi twojej zaginionej skóry
wszystko zostało po legendzie
kilka paciorków u skroni
biegnę cię przywitać zanim zdążysz
upuścić kilkaset lat
przetrwać życie wstecz
czyjś wróg zostawił na językach
kilka tęczowych odłamków nieba
zmartwychwstał
w naszym imieniu
biegniemy dokończyć
przerwany w połowie paroksyzm
życiarozkojarzone brzozy
rozkojarzone brzozy nucą
epilog ostateczny jak krew
pozbawione światła kwiaty
mocują się z suchą glebą
zanim śnieżnobiały ból
powstrzyma kolejkę łez
a pieszczota zaprowadzi do czyśćca
obiecajmy sobie
kilka straconych muśnięć
kiedy księżyc wpadnie w sidła
niedomkniętych spraw
ostatnia gwiazda spocznie
na czole
pogódźmy się z marzeniem
które przeszkadza nam
w spełnianiuamputowane wskazówki
trądzik młodzieńczy na twarzach
przeterminowanych literatów
co nienaganne
wypłynęło na wierzch
spomiędzy piór zerka zegar
któremu amputowano wskazówki
ubrane w czarną skórę
słońce już nie drażni krwi
kartkuję moje sumienie
podkreślam ciekawsze cytaty
rzęsy falują na ciężarnym wietrze
ślina wrze na wysokości lędźwi
upadł spóźniony drogowskaz
na paciorkach różańca
zostały linie papilarnepopielata jesień
skrajność i ogień
popełnionych zapewnień
skrupułów bez wyjaśnienia
martwota której do twarzy
z twoim krzykiem
zadławionym toastem
wyrzuciłam precz wynalazki
ludzkich serc
poparzonych powiek
czekałam długo
na łatwopalną gorycz
popielatej jesieni
odkąd zrogowaciałe ciała
wypełzły na szerokie wody
tracę kontrolę nad światłem
uroczyście wymarłe strofy
nie niosą ukojenia
łatwowiernympapeteria z dodatkiem słów
zrodzone półgębkiem
nie nadają się do użytku
najwyżej do spisania
na światłoczułej skórze matki
biegnę na przekór
rozstajom dróg
płynę poprzez źródła
zmieszane za wstawiennictwem
wżerają się
w papeterię
pióro rodzi ranne wielokropki
jest w nas ból łatwopalny
jak dziecięca kołyska
karmiłam piersią pozbawione nieba
ptaki
czarne jak wczesnozimowe słońce
przetrącony kark
niewłaściwe poruszenia sycą się
pieczęciami warg
złożonymi rychle na koniuszkach
uszurak pustelnik
nie mamy wpływu
na wymodlone milenium
nasze jestestwo dogorywa
brakuje mu znaków zapytania
uwiera w źle dopasowany
mostek
człap człap
zbliża się mesjasz
chyba się nie wyspał tego poranka
oddał do lombardu
ostatnią szatę
sandały do licytacji
przez przypadek wdziałam
niewłaściwą skorupę
świat przeobrażony
w raka pustelnika
niewdzięczne rysy twarzy
zwoje języka którym najprościej
jest udławićzanosi się na śmierć
wygląda na to
zanosi się na śmierć
uciekły mi wszystkie dusze
w cieniu rozpanoszył pusty chaos
domaga się kromki ciała
przerosła mnie świadomość
ból zawieruszył się
w tych stronach
na stronicach gdzie chłód
zostawił nienakarmiony obłęd
ten ostatni pociąg był
zbyt pośpieszny
ostatni pocałunek przyniósł
zaledwie kilka ran
które kocham matczyną miłością
miłość jest niewskazana
w obecnych czasach
nadzieję trzeba podawać ostrożnie
przedawkowanie grozi śmiercią
bądź kalectwemna drugą stronę
wraz z wczorajszym wieczorem
odeszła przyszłość
wyrodna była z niej matka
z ciepłymi kosztownymi snami
przepadła kropla wosku
ostatnia w tym sezonie
z wyjałowionym sumieniem
pukam do twojego okna
pełno tu
skradzionych uczuć
niedokończonych nadziei
rodzimy się by pośpiesznie przejść
na drugą stronę
niekoniecznie przez pasy
by dogonić gasnące zielone światło
obawiam się północnego nieba
wstęg gwiazd we włosach
splecionych twoimi palcami
chyba zagubiłam się
we współczesnym micie
na który zapracowaliśmymenu
przepis na życie
zamknęłam w dolnej szufladzie
klucz przełknęłam
spis treści
spoczywa zmięty
w koszu na śmierci
obok zranionego poematu
kolejny rozdział
nie zmieścił się w szafie
w komodzie czy wannie
jeszcze jedna noc
i życie zamieszka ponownie
w naszych domysłach
proroctwo plama śliny
na chodniku nie doczeka się
bezkresu
jeszcze jedno niewykończone marzenie
i wszyscy będą mogli
oddychać
wbrew ciszy nocnejnajnowszy trend w secondhandzie
schowana pod czarnym
nieprzemakalnym płaszczem
twojej skóry
kocham się z twoimi wspomnieniami
ukryta w prawej komorze serca
domagam krztyny samotności
dopóki żyje we mnie noc
nie przestanę bać się
wyszeptanych pośpiesznie modlitw
póki bawię się światłem
będę prześladowana przez cień
kiedy założę uśmiech
najnowszy trend w secondhandzie
będę kwitła ile sił w nogach
gdy przyznam się do grzechu
dostanę cięższą pokutęnie ma w nas
nie ma w nas żałoby
po utraconym świecie
nie ma w nas bólu
po minionej dorosłości
nie ma w nas milczenia
groźniejszego od pustej mogiły
nie ma w nas czasu
jednoczyłby zaprzedane konstelacje
nie ma w nas wiary
która zrodziłaby Boga
nie ma w nas obojętności
by syciła zmarnowane sekundy
nie ma w nas dzieciństwa
żeby zwiastowało lepsze jutro
nie ma w nas nienawiści
bo wrogowie są wyprzedani
nie ma w nas śmierci
żeby niosła zaginiony rajna złość trotuarom
twoje nieoswojone stopy
z nabożności
przymilają się
do mojego intymnego oddechu
kilka skradzionych haustów
uprzejma buńczuczność
malowniczych zakątków czyśćca
uwiera w węzły
światła
jesteśmy żeby kilka losów
zespoił (bez)bolesny rozum
idee sypiące się spomiędzy
traw o które nikt już nie dba
obolałych od ściskanych
pod powiekami
obojgu zamarzły
wydarte konstelacjom
archipelagi
przystrzyżone i przecięte
na pół
najłagodniejsze jest oczekiwanie
na ten jeden jedyny przedział
przeludniony
po ostatni akord
postradane zmysły
na złość trotuarom
przytłoczonym połaciami
kroków i ich mogiłpigułka wspólnej mowy
obracasz w ustach
pigułkę wspólnej mowy
nie znajdziesz
w almanachu chorób psychicznych
wypluwasz przyglądasz z niedaleka
poszarpanej linii
błąkasz po zagonach
naderwanych
zanim obudzisz we mnie urodę
jakiej się nie wyrzekasz
odnajdziesz przesyt
pozwól zrozumieć kierunek
światła
obcowanie zapożyczone
z niezdrowego snu
dotyk wcale nie boli
wiedziałeś od początku
ktoś porozdzielał progi
martwię się o hojność
w twoim przywidzeniu
półśmierci trudnej od nadmiaru
przemyślanymi narodzinami
kluczyłam między językami
obcymi
próbując odnaleźć źródło
słów zrodzonych
przez większość
stukałam do wszystkich okien
jakie się nastręczały
odpowiadało dudnienie deszczu
wskakiwałam na parapety
chcąc dokładniej widzieć twój sen
kojące beznamiętne oblicze
złudzenie sprawiało
nasz ból był niepowtarzalny
czas potykał się
o własne wskazówki
usiłowałam odszukać odrobinę
żyznej gleby gardła
by zasiać ziarno
pierwszego ludzkiego słowachcę się ogrzać
byłeś karykaturalnym snem
z którego się nie uwolniłam
rozdrapanym znamieniem
bo stać go na więcej niż pospolity cień
tarmoszę twoim ciałem
któremu dawno uciekła dusza
mamrocesz najbrzydsze modlitwy
jakie słyszał Lucyfer gasząc światło
światło zagrzmiało namiętnie
ograbione z resztki chciwych meteorytów
zanim uwolnisz się od kolejnej rocznicy
wiodącej ku nocom
pokaż mi linię życia abym mogła ogrzać
rozprostować pomiętą dziewiczośćczarno-białe witraże
pozostała mi po tobie szklanka
niskoprocentowego mleka
obowiązkowo bez laktozy
i jedna zeschnięta bułka
pamiętająca wczorajszą świeżość
nie mam nic
oprócz paru opustoszałych żył
łyków brudnego powietrza
krzywo przymocowanego świętego obrazu
czarno-białych witraży
szukam cię zachłannie
na białej kartce
podsuniętej pod nos przez stwórcę
próbuję dogonić puentę
przeciekającym piórem lecz wiem
potknę się o własne śladyżycie dokumentalne
postanowiłam odpocząć
od przemijania
trochę się naprzykrza
na pięć dni roboczych
zapomnę jak wypada i należy
poczciwie spać
przytulę policzek do torsu
tutejszego gospodarza
przez dwa tygodnie urlopu
nie będę zadręczała się
oddychaniem
sprawię pracowitym płucom
trochę wolnego
na trzy minuty zapomnę
o czasie
uczciwie zapracowałam
nie spodziewałam się honorarium
postanowiłam
odpuszczę sobie
współpracę z sercem
przejrzę w zielonych migdałowych źrenicach
Boga
po raz ostatni wypożyczę
za dwa złote
życie dokumentalneobudzić niedowidzących
pewnego dnia chciałabym
rozkochać powiew
poznać konsystencję i smak
obudzić na zawsze
bez wątpienia czy przypadku
obudzić niedowidzących
by nadal szli wbrew śladom
postawić pierwszy krok
w tej epoce
na znoszonym całunie
wypłowiałym
pomóc podnieść się Stwórcy
otrzepać jego szaty z brudu
odkazić rany
bez skargi po prostu
nauczyć się obowiązującego języka
pasować do układanki
odzyskać pierworodny czas
z domieszką grzechu
owocem buntu w palcach
pewnego dnia chciałabym
otworzyć oczy ostatecznie
i zobaczyć
jak ludzie błagają
na kolanachłatwopalna cisza
wstań dla mnie pokornie i nieznośnie
podaj niedojedzony
lekko twardy i kwaśny
owoc
wstań dla mnie i pokaż
która ze ślepych uliczek
wiedzie do raju
domniemanych ramion Demiurga
wstań dla mnie i udowodnij
do czasu kłębi się w nas
niepokalany wstyd
moc
wstań dla mnie i podaruj czas
na który liczyłam
czekał
wstań dla mnie
z jeszcze jednym mrugnięciem
ostatnim wyplutym wyrazem
wstań dla mnie i obejrzyj
zdejmij ciemne okulary
tam czeka łatwopalna ciszaostatnia para kluczy
chciałabym czasem
zobaczyć wiatr
ubrany w twoją flanelową koszulę
doświadczyć nocy
której do twarzy z gwiazdami
natrętnymi kometami
zasmakować odległości
dźwiga jeszcze jeden
zaplanowany przypadek
zanurzyć w następnym śnie
błagając o chwilę bólu
skrawek nostalgii
ocknąć pomiędzy zdaniami
jakich nikt już nie podlewa
nie pielęgnuje
zobaczyć w twoim uśmiechu
moją starość
porzucone pojutrze
chciałabym czasem
ujrzeć cię w twarzy Stwórcy
nad granicą między bólem a miłością
u stóp nieba
do którego zgubiono
ostatnią parę kluczyjęzyk pozbawiony słów
nie chcę mówić językiem
pozbawionym słów
nie chcę myśleć o szczęściu
czyni to ktoś za mnie
nie chcę walczyć o noc
niebo przekarmione
tłustymi niezdrowymi meteorytami
nie chcę spodziewać się nienawiści
mam w zanadrzu
nie chcę pukać do wszystkich drzwi
które napotkam
nie chcę rozmyślać o współczesnej
legendzie której imię
wspólnie nadaliśmy
nie chcę pamiętać o człowieczeństwie
podstępnie odkupionym
głuchoniemej muzyce
o miłości
towarze deficytowym
w tej części miastaochłap
jestem dla ciebie
pomimo zbieżności uczuć
jestem dla ciebie
choć cisza doskwiera wieczorowi
jestem dla ciebie
by podarować
najciekawszy przebłysk
jestem dla ciebie
chcę obdarzyć donośnym szeptem
cienkim do bólu
piszczel oczyszczona z mięsa
jestem dla ciebie
by wystroić się
w najznakomitszy uśmiech
jestem dla ciebie
pokochać co utraciłam
choć nigdy nie otrzymałam
jestem dla ciebie
pragnę podnieść niebo z klęczek
jestem dla ciebie
żebyśmy podzielili się
ostatnim ochłapem naszych ciałmleko prosto od matki
odkąd zrozumiałam
twoje udawane sny
miłość stała się niemiłosierna
odkąd doświadczyłam
pełni księżyca przepadłam
w smudze tęczy
odkąd dowiedziałam się
którędy do czyśćca
upuściłam szklankę z jeszcze ciepłym
mlekiem prosto od
matki
odkąd odnalazłam twoje ślady
na przekrwionych oczach słońca
dusza odmówiła współpracy
odkąd osiągnęłam zbawienie
nauczyłam się jak jest
być Wszechmocnympomyłka w rachunkach
przedostać się na drugą stronę
ulicy powierzonej
najnowszym wiadomościom
wzejść ponad światło
które leczy
przejęzyczenia i dygresje
udowodnić że cisza
także dzierży prawdę
spija z dłoni skamieniałą czułość
boję się
kolejna noc urodzi za mało
niechcianych gwiazd
poproszę cię o jeszcze jedną
wieczność
tak na zachętę
w ramach motywacji
nie czekaj na przynętę
czas pomylił się
w rachunkachostatni kłos
poranek jałowieje
podobnie jak czas kiedy dotyk
jest poza zasięgiem
śniadanie nie smakuje
nasze wiosny przemijają
myśl zatknięta za ucho Stwórcy
znów kona w nas
szczęście spopielałe niby spadziste
rozstaje
tchnące nowo odnalezionym
epilogiem
natrętnym jak nadzieja
dogorywa ostatni kłos
ostatni w tym roku wiatr
pocałunek na złość
domorosłej wierności
znikomy odcisk
na kościstych nadgarstkachnie zapeszyć
ktoś ukradł mi zeszłoroczne ciało
pozbawił grozy
ubogiej jak nieskończoność
choć błagałam
o minutę ciszy
wzniósł za mnie toast
pośpieszył się
z pytaniami na odpowiedzi
ktoś rozpostarł za mnie skrzydła
chcąc wzlecieć
z nieznanej ziemi
zrodził pamięć
by odnaleźć zamierzchłą
przyszłość
mlecznobiałe gwiazdozbiory
ktoś umarł na nowo
tak na wszelki wypadek
nie zapeszyć
nie odwrócić uwagiciężarna Wenus
obupłciowe wymiany zdań
nie znają umiaru
potęga życia nie wzejdzie
wraz z nocą
roznegliżowany terminarz uwiera
w obskurność
popraw w moim imieniu
przerwę w życiorysie
wiem że ostatni człowiek
przepadł
na wstępie
do kolejnego almanachu
nie szukaj pośród warg
ciężarnej Wenus
nie wypatruj strachu
ktoś bez słowa wypożyczył
nie oceniaj smutku
odprzedanego
po zbyt niskiej ceniekolejne święta
wyrasta ze mnie promień dorosłości
zapomniałam imię
które nosiło moje dzieciństwo
podobne do ciebie
z oczu i serca
bez końca odwiedzam
ten sam czas
udaję zeszłoroczną starość
polub moje istnienie
na drugie mnie nie stać
pocieszam się
zaplanowaną przeszłością
wykolejonym
ciałem
wrócę
pewnego zaprzepaszczonego poranka
nakarmić bezdomnych
bogactwem kolejnych świątzbyt siarczysta miłość
martwię się o czas
tym razem zstąpił
bez zaproszenia
martwię się o pustkę
objawioną bez skargi
na zbyt siarczystą miłość
martwię się o życie
ktoś sprzątnął
sprzed nosa
martwię się o śmierć
o której od dziecka marzyłam
grzesznie pragnęłam
martwię się o marzenia
bo nie widziałam ich
od kilku dni
martwię się o rzeczywistość
wciąż nosi te znoszone kapcie
wyciągnięty sweter
martwię się o wszystko
co nigdy nie zdoła być
twoją osobistą pociechąznoszony krzyż
ktoś wyniósł na strych
znoszony krzyż
na pewno nikt nie będzie się nim bawił
ktoś zaniósł święty obraz
do piwnicy
może przyda się w przyszłości
komuś innemu
ktoś pomodlił się
w moim imieniu
bo nie znam tegorocznego języka
słowa nie pasują do warg
ktoś za mnie poszedł do kościoła
za bardzo wstydziłam się
dobrych uczynków
ktoś wyspowiadał się z mojej duszy
nieposkładanych obietnic
braku skrupułów
ten ktoś najpewniej wiedział
lepiej ode mnie
na czym polega życie
w tutejszych warunkach
oddychanie tym samym powietrzem
umieranie bez nadziei
na towarzystwoPewna rozmowa
Zza rogu wygląda mój anioł stróż.
Poplamił sobie szatę keczupem
i oddał znoszone skrzydła pod zastaw.
PODMIOT LIRYCZNY:
Aniele, nie mam wyjścia,
tym razem muszę cię zwolnić.
STRÓŻ:
Spokojnie. Tym razem zwalniam się
sam.
PODMIOT LIRYCZNY:
Mój aniołku, nikt nie obiecywał,
że będzie lekko.
STRÓŻ:
Nie takiego piekła
się spodziewałem.
PODMIOT LIRYCZNY:
Piekła? Dostawałeś trzy tysiące
na rękę.
STRÓŻ:
Wystarczało mi tylko na drobne wydatki.
PODMIOT LIRYCZNY:
W takim razie poszukaj
lepszego pracodawcy.
STRÓŻ:
Chyba najwyższa pora to uczynić.
PODMIOT LIRYCZNY:
Życzę szerokich lotów…
Bez skrzydeł może być dość ciężko.
STRÓŻ:
Wszędzie dobrze, ale
w domu najlepiej.
PODMIOT LIRYCZNY:
Pozdrów ode mnie Boga,
dawno się nie widzieliśmy.
STRÓŻ:
Pan twierdzi, że Go zaniedbujesz.
Nie byłeś u Niego
od zeszłorocznego Bożego Narodzenia.
PODMIOT LIRYCZNY:
W święta byłem mocno zajęty.
Rodzina, przyjaciele i te sprawy. Ale
obiecuję, jeszcze tu powrócę!
STRÓŻ:
Grozisz mi?
PODMIOT LIRYCZNY:
Nie, to tylko czcza obietnica.
STRÓŻ:
W takich warunkach
trafisz najwyżej do czyśćca.
PODMIOT LIRYCZNY:
Lucyfer to mój oddany kumpel,
miło mi będzie go spotkać.
STRÓŻ:
Bluźnisz!
PODMIOT LIRYCZNY:
Największym bluźniercą
jesteś ty.
Nie zostało ci paru drobnych
na najtańsze papierosy.
STRÓŻ:
Wstrętny hipokryta!
PODMIOT LIRYCZNY:
Ja przynajmniej jestem człowiekiem.
Tobie nie zostało jedno pióro.
STRÓŻ:
Wystarczy, by spisać
przedni poemat.
PODMIOT LIRYCZNY:
Od kiedy to anioły piszą wiersze?
STRÓŻ:
Anioł też człowiek!
PODMIOT LIRYCZNY:
Ha! Sam widzisz. W obecnych czasach
trudno być człowiekiem.
STRÓŻ:
Masz zielone oczy. Zupełnie
jak Stworzyciel.
PODMIOT LIRYCZNY:
Wcale się o to nie prosiłem.
STRÓŻ:
Jesteś zbyt odważny
jak na syna marnotrawnego.
PODMIOT LIRYCZNY:
Ja tylko korzystam
z mojej wolnej woli.
STRÓŻ:
Na mnie już pora. Najwyższy czas
podlać kwiatki w ogródku.
PODMIOT LIRYCZNY:
Bywaj zdrów, aniele.
Baw się dobrze na Ostatniej Wieczerzy.
STRÓŻ:
Na pewno wszystkich pozdrowię.
PODMIOT LIRYCZNY:
Świetnie. Miłej wieczności.nie ma czasu
nie zrozumiesz melodii
która nie należy do mojego serca
nie pojmiesz strachu
zatracił siłę i spokój
oddycha w tobie jedwabna dusza
wyślizguje
spomiędzy znużonych powiek
nie bój się wierzę
twoje imię składa się
z głosek milczenia
pora zacząć wszystko
od epilogu
od szkarłatnego strumienia
chustki z twoich żeber
wąskiego mostka
obnaż przede mną
wypatroszone delty żył
Bóg nie ma czasu
dla takiego nieudacznika i pechowcanie ma
nie ma w nas gwiazdy
świeżo zaostrzonej
nadal czeka na początek
nie ma w nas wiatru
by chłodził spierzchniętą perspektywę
zlizywał kropelki
nie ma w nas cienia
duszy towarzystwa
proszącego do dozgonnego tańca
nie ma w nas światła
by gryzło pięty
pokazywało beżowy miękki brzuch
nie ma w nas bólu
jaki kształciłby przyszłość
odbierał prawo do latania
nie ma w nas Boga
zapodział gdzieś swój bilet kolejowy
kolejny pośpieszny
z dwoma przesiadkaminie zostaniesz człowiekiem
nie bój się nie zostaniesz
człowiekiem na prośbę
większości
nie bój się twój oddech
mieści się w wydmuszce
wielkanocnego jajka
nie bój się śmierć nie może
się ciebie doczekać
częstuje kawą i ciasteczkami
nie bój się zanim zgaśnie światło
życie przewróci na drugi bok
ssąc kciuk
nie bój się twoje wełniane półsny
jeszcze długo posłużą
podczas podróży po ciele
nie bój się uśmiechu
łatwiej oddychać
i w rzeczywistości więcej wymagać
nie bój się strachu
przybędzie gdy zapukasz do
pobliskiej ścianykościste kolana
zimne kostki poranków
powstały zbyt późno
cisza posłusznie jak twój czas
nie rzuca światła
za zakrętem czyha
przetrzymana tajemnica
złogi cudów nie są nietutejsze
przesolone ciasto zmierzchu
skleja kolana
cudzołóstwo nie wchodzi
w rachubę
nadaremna północ sączy się
spomiędzy żył
przeciskam palce przez szparę
w palecie blasków i cieni
jestem aby jutro
nie odbiło się nam weselemparoksyzm życia
myśli cuchną światłem
niedokończone uczucia przytłaczają
życie bez kolców
postaw definitywny krok
u progu
brakuje mi twojej zaginionej skóry
wszystko zostało po legendzie
kilka paciorków u skroni
biegnę cię przywitać zanim zdążysz
upuścić kilkaset lat
przetrwać życie wstecz
czyjś wróg zostawił na językach
kilka tęczowych odłamków nieba
zmartwychwstał
w naszym imieniu
biegniemy dokończyć
przerwany w połowie paroksyzm
życiarozkojarzone brzozy
rozkojarzone brzozy nucą
epilog ostateczny jak krew
pozbawione światła kwiaty
mocują się z suchą glebą
zanim śnieżnobiały ból
powstrzyma kolejkę łez
a pieszczota zaprowadzi do czyśćca
obiecajmy sobie
kilka straconych muśnięć
kiedy księżyc wpadnie w sidła
niedomkniętych spraw
ostatnia gwiazda spocznie
na czole
pogódźmy się z marzeniem
które przeszkadza nam
w spełnianiuamputowane wskazówki
trądzik młodzieńczy na twarzach
przeterminowanych literatów
co nienaganne
wypłynęło na wierzch
spomiędzy piór zerka zegar
któremu amputowano wskazówki
ubrane w czarną skórę
słońce już nie drażni krwi
kartkuję moje sumienie
podkreślam ciekawsze cytaty
rzęsy falują na ciężarnym wietrze
ślina wrze na wysokości lędźwi
upadł spóźniony drogowskaz
na paciorkach różańca
zostały linie papilarnepopielata jesień
skrajność i ogień
popełnionych zapewnień
skrupułów bez wyjaśnienia
martwota której do twarzy
z twoim krzykiem
zadławionym toastem
wyrzuciłam precz wynalazki
ludzkich serc
poparzonych powiek
czekałam długo
na łatwopalną gorycz
popielatej jesieni
odkąd zrogowaciałe ciała
wypełzły na szerokie wody
tracę kontrolę nad światłem
uroczyście wymarłe strofy
nie niosą ukojenia
łatwowiernympapeteria z dodatkiem słów
zrodzone półgębkiem
nie nadają się do użytku
najwyżej do spisania
na światłoczułej skórze matki
biegnę na przekór
rozstajom dróg
płynę poprzez źródła
zmieszane za wstawiennictwem
wżerają się
w papeterię
pióro rodzi ranne wielokropki
jest w nas ból łatwopalny
jak dziecięca kołyska
karmiłam piersią pozbawione nieba
ptaki
czarne jak wczesnozimowe słońce
przetrącony kark
niewłaściwe poruszenia sycą się
pieczęciami warg
złożonymi rychle na koniuszkach
uszurak pustelnik
nie mamy wpływu
na wymodlone milenium
nasze jestestwo dogorywa
brakuje mu znaków zapytania
uwiera w źle dopasowany
mostek
człap człap
zbliża się mesjasz
chyba się nie wyspał tego poranka
oddał do lombardu
ostatnią szatę
sandały do licytacji
przez przypadek wdziałam
niewłaściwą skorupę
świat przeobrażony
w raka pustelnika
niewdzięczne rysy twarzy
zwoje języka którym najprościej
jest udławićzanosi się na śmierć
wygląda na to
zanosi się na śmierć
uciekły mi wszystkie dusze
w cieniu rozpanoszył pusty chaos
domaga się kromki ciała
przerosła mnie świadomość
ból zawieruszył się
w tych stronach
na stronicach gdzie chłód
zostawił nienakarmiony obłęd
ten ostatni pociąg był
zbyt pośpieszny
ostatni pocałunek przyniósł
zaledwie kilka ran
które kocham matczyną miłością
miłość jest niewskazana
w obecnych czasach
nadzieję trzeba podawać ostrożnie
przedawkowanie grozi śmiercią
bądź kalectwemna drugą stronę
wraz z wczorajszym wieczorem
odeszła przyszłość
wyrodna była z niej matka
z ciepłymi kosztownymi snami
przepadła kropla wosku
ostatnia w tym sezonie
z wyjałowionym sumieniem
pukam do twojego okna
pełno tu
skradzionych uczuć
niedokończonych nadziei
rodzimy się by pośpiesznie przejść
na drugą stronę
niekoniecznie przez pasy
by dogonić gasnące zielone światło
obawiam się północnego nieba
wstęg gwiazd we włosach
splecionych twoimi palcami
chyba zagubiłam się
we współczesnym micie
na który zapracowaliśmymenu
przepis na życie
zamknęłam w dolnej szufladzie
klucz przełknęłam
spis treści
spoczywa zmięty
w koszu na śmierci
obok zranionego poematu
kolejny rozdział
nie zmieścił się w szafie
w komodzie czy wannie
jeszcze jedna noc
i życie zamieszka ponownie
w naszych domysłach
proroctwo plama śliny
na chodniku nie doczeka się
bezkresu
jeszcze jedno niewykończone marzenie
i wszyscy będą mogli
oddychać
wbrew ciszy nocnejnajnowszy trend w secondhandzie
schowana pod czarnym
nieprzemakalnym płaszczem
twojej skóry
kocham się z twoimi wspomnieniami
ukryta w prawej komorze serca
domagam krztyny samotności
dopóki żyje we mnie noc
nie przestanę bać się
wyszeptanych pośpiesznie modlitw
póki bawię się światłem
będę prześladowana przez cień
kiedy założę uśmiech
najnowszy trend w secondhandzie
będę kwitła ile sił w nogach
gdy przyznam się do grzechu
dostanę cięższą pokutęnie ma w nas
nie ma w nas żałoby
po utraconym świecie
nie ma w nas bólu
po minionej dorosłości
nie ma w nas milczenia
groźniejszego od pustej mogiły
nie ma w nas czasu
jednoczyłby zaprzedane konstelacje
nie ma w nas wiary
która zrodziłaby Boga
nie ma w nas obojętności
by syciła zmarnowane sekundy
nie ma w nas dzieciństwa
żeby zwiastowało lepsze jutro
nie ma w nas nienawiści
bo wrogowie są wyprzedani
nie ma w nas śmierci
żeby niosła zaginiony rajna złość trotuarom
twoje nieoswojone stopy
z nabożności
przymilają się
do mojego intymnego oddechu
kilka skradzionych haustów
uprzejma buńczuczność
malowniczych zakątków czyśćca
uwiera w węzły
światła
jesteśmy żeby kilka losów
zespoił (bez)bolesny rozum
idee sypiące się spomiędzy
traw o które nikt już nie dba
obolałych od ściskanych
pod powiekami
obojgu zamarzły
wydarte konstelacjom
archipelagi
przystrzyżone i przecięte
na pół
najłagodniejsze jest oczekiwanie
na ten jeden jedyny przedział
przeludniony
po ostatni akord
postradane zmysły
na złość trotuarom
przytłoczonym połaciami
kroków i ich mogiłpigułka wspólnej mowy
obracasz w ustach
pigułkę wspólnej mowy
nie znajdziesz
w almanachu chorób psychicznych
wypluwasz przyglądasz z niedaleka
poszarpanej linii
błąkasz po zagonach
naderwanych
zanim obudzisz we mnie urodę
jakiej się nie wyrzekasz
odnajdziesz przesyt
pozwól zrozumieć kierunek
światła
obcowanie zapożyczone
z niezdrowego snu
dotyk wcale nie boli
wiedziałeś od początku
ktoś porozdzielał progi
martwię się o hojność
w twoim przywidzeniu
półśmierci trudnej od nadmiaru
przemyślanymi narodzinami
więcej..